17
dzień, Ostatni Siew, 201 rok, 4 era:
Obudził mnie tętent kopyt i
skrzypienie kół. Otworzyłam oczy i spostrzegłam, że znajduję się na drewnianym
wozie. Woźnica prowadził konia jakąś krętą ścieżką. Było mi okropnie zimno.
Poczułam, że moje ręce są związane jakimś grubym sznurem. Razem ze mną na wozie
znajdowało się trzech mężczyzn. Wszyscy mieli związane dłonie. Na przeciwko
mnie siedział jakiś muskularny długowłosy i brodaty blondyn w kolczudze, obok
niego jakiś ciemnowłosy obdartus, zaś obok mnie dostojny mężczyzna odziany w futrzany płaszcz i zakneblowany z
taką gorliwością, iż knebel praktycznie zasłaniał jego twarz. Za naszym wozem
jechał na koniu legionista, zaś przed nami dostrzegłam w oddali jeszcze jeden
podobny wóz. Na gałęziach drzew i skałach, które mijaliśmy po drodze leżał
biały śnieg. Gdzie ja jestem? Miałam zupełną pustkę w głowie. W końcu w mojej
pamięci pojawiło się to jedno imię:
- Martin… - wyszeptałam.
Ale kim jest Martin? Kim ja
jestem? Uporczywie starałam się sobie to przypomnieć.
- Hej ty! - nagle odezwał
się siedzący na przeciw mnie blondyn. – Nareszcie, dość już tego spania!
Patrzył mi wprost w oczy i
szybko zrozumiałam, że mówi właśnie do mnie.
- Nie udało ci się
przekroczyć granicy, prawda? - mówił dalej blondyn. - Pojmali cię Cesarscy, tak
jak nas i tamtego złodzieja. - spojrzał na obdartusa.
- Przeklęci Gromowładni! –
zawołał mężczyzna w łachmanach. - Dopóki się nie pojawiliście, w Skyrim panował
spokój. Cesarstwo działało potulnie i leniwie.
W tym momencie przypomniałam
sobie, kim jest Martin. Jest moim Cesarzem. Moim Cesarzem, którego nie zdołałam
uchronić i moim przyjacielem, którego straciłam. Serce ścisnęło mi się
boleśnie.
- Gdyby cię nie szukali,
ukradłbym tego konia i był już w połowie drogi do Hammerfell. – mówił dalej
złodziej, po czym niespodziewanie zwrócił się do mnie. - Hej ty! Nie powinno
cię tu być, ani ciebie, ani mnie. Cesarstwu zależy jedynie na dorwaniu
Gromowładnych.
- Wszyscy jesteśmy braćmi i
siostrami w kajdanach, złodzieju! - powiedział blondyn.
- Zamknąć mordy! - krzyknął
na nas woźnica, który zapewne także był legionistą.
Płaszcz siedzącego obok mnie
mężczyzny coś mi przypominał. Szlachetność i arogancja... hrabia Hassildor.
Niespodziewanie moją duszę wypełniło bolesne poczucie winy. Zrobiłam coś
okropnego, zabiłam kogoś, kto nie powinien był zginąć i nie była to jedna
osoba. Dlaczego zabiłam praktycznie bezbronnych ludzi? Ratowałam hrabiego. W
tym momencie mój umysł zaczęły zalewać fale wspomnień.
- A temu co się stało? -
spytał cicho złodziej patrząc na zakneblowanego mężczyznę.
- To Ulfrik Gromowładny! -
oświadczył blondyn uroczystym tonem. - Prawdziwy Najwyższy Król Skyrim!
Skyrim? Czy ja jestem w
Skyrim? Ależ przecież nie pamiętam, bym opuściła Cyrodiil! Dlaczego tego nie
pamiętam?
- Ulfrik! - zaskoczony
złodziej spojrzał na mężczyznę w płaszczu. - Jarl Wichrowego Tronu! Jesteś
przywódcą buntu, ale skoro cię złapali... O bogowie! Dokąd oni nas zabierają? -
w głosie złodzieja pojawiło się przerażenie.
- Nie wiem, dokąd zmierzamy,
- odpowiedział blondyn głosem pełnym przygnębienia odwracając głowę w drugą
stronę. - ale Sovngart czeka.
- Nie, to niemożliwe! To
jest niemożliwe! - krzyczał przerażony złodziej.
Wiedziałam, że nie wróży to
niczego dobrego, ale wciąż nie rozumiałam, w jaki sposób znalazłam się w
Skyrim.
- Ej, z której wioski cię
przywiało, koniokradzie? – spytał blondyn spoglądając na złodzieja.
- A co cię to obchodzi? –
odparł zapytany.
- Ostatnią rzeczą, o jakiej
pomyśli Nord, powinien być dom.
W tym momencie zrozumiałam, że
wiozą nas na egzekucje.
- Rorikstead. – odpowiedział
złodziej. – Ja… pochodzę z Rorikstead.
Blondyn znów odwrócił głowę w drugą stronę nie
odzywając się ani słowem. Tymczasem otworzyła się przed nami drewniana brama i
wjechaliśmy do jakiejś osady otoczonej grubym kamiennym murem. Usłyszałam, jak
ktoś przy bramie mówi:
- Panie generale, kat już czeka na skazańców!
- Dobrze, miejmy to już za sobą. – odpowiedział
jakiś nieprzyjemnie skrzeczący męski głos.
-Shor, Mara, Dibella, Kynareth, Akatosh! Bóstwa,
proszę, pomóżcie mi! – zawołał rozpaczliwie złodziej.
Pomału zaczęłam rozumieć, że
moje życie najprawdopodobniej skończy się za kilka minut. Dlaczego? Za co
skazano mnie na śmierć? Dlaczego jestem w Skyrim w towarzystwie nieznanych mi
Nordów? Dlaczego mamy zginąć? Minęliśmy kilka domów cały czas
wjeżdżając w głąb osady.
- Patrzcie! Generał Tullius, zarządca wojskowy! – zawołał
siedzący naprzeciw mnie blondyn. – I zdaje się, że są z nimi agenci Thalmoru!
Przeklęte elfy! Na pewno maczały w tym swoje paluchy.
Nie miałam pojęcia, czym jest Thalmor, ale poczułam
w swoim sercu, że za tym słowem, kryje się wiele zła.
- Ach, Helgen! – mówił dalej blondyn, tym razem
rozmarzonym głosem. – Kiedyś byłem zakochany w dziewczynie z tego miasta. Nie
zaglądałem tu od paru lat, ale… wygląda tak, jak je zapamiętałem. –
niespodziewanie jego głos sposępniał. - Zabawne, gdy byłem mały, te cesarskie
mury i wieże dawały mi prawdziwe poczucie bezpieczeństwa.
Czy mam ponieść śmierć z zarządzenia Cesarstwa? Jak
to możliwe, że chce mnie zabić moje Cesarstwo? A no tak, zapomniałam! Przecież
mojego Cesarstwa już nie ma. Odeszło razem z Martinem, a na jego miejscu
pozostało to coś, to śmieszne imperium bez imperatora, które w rzeczywistości jest jedynie igraszką w
rękach kanclerza Ocato. Wredny elf! Może to on kieruje Thalmorem? Ale przecież
Ocato nie ośmieliłby się mnie zabić! Jak to możliwe, że ktokolwiek w
Cesarstwie, ośmielił się skazać na śmierć mnie, Wielką Czempionkę Cyrodiil?!
- Dlaczego się zatrzymujemy? – zapytał nagle
złodziej.
- Jak myślisz? Koniec trasy. – odpowiedział blondyn.
Po chwili rzeczywiście zatrzymaliśmy się.
Zobaczyłam, że z drugiego wozu wysiadają skazańcy, a jakaś kobieta w zbroi
ustawia ich w równym rzędzie.
- Chodźmy! Nie powinniśmy niebiosom kazać na nas
czekać. – powiedział jasnowłosy Nord patrząc na mnie swoimi błękitnymi oczami.
- Nie, zaczekaj! Nie jesteśmy buntownikami! –
zawołał złodziej schodząc z wozu tuż za zakneblowanym mężczyzną.
Wstałam i zeszłam z wozu za nim. Byłam ubrana w
łachmany podobne do tych, które on nosił.
- Przyjmij śmierć z godnością złodzieju! – zawołał
podążający za mną blondyn.
- Musisz im powiedzieć! Nie braliśmy w tym udziału!
To pomyłka! – złodziej zwrócił się do zakneblowanego mężczyzny.
Zatrzymaliśmy się. Rozejrzałam się. Obok nas stało w
rzędzie trzech skazańców z sąsiedniego wozu. Byli to dwaj mężczyźni i kobieta w
jednakowych zbrojach ozdobionych niebieskim materiałem, takich samych, jak ta,
którą miał na sobie stojący za mną blondyn.
Ustawiło się przed nimi dwoje żołnierzy Cesarskiego Legionu ubranych w
czerwone tuniki przykryte brązową zbroją. Jeden z nich trzymał w rękach księgę
i pióro. Przed nami również ustawiło się dwoje takich żołnierzy.
- Podawać swoje nazwiska. Po kolei! – ledwie
usłyszałam słowa kobiety w zbroi Cesarskiego Legionu.
- Cesarstwo kocha swoje przeklęte listy.– odparł
stojący obok mnie blondyn.
- Ulfrik Gromowładny, jarl Wichrowego Tronu. –
oświadczył stojący przed nami legionista i zanotował coś w trzymanej przez
siebie księdze.
W tym samym momencie zakneblowany mężczyzna wystąpił
z rzędu i odszedł na bok.
- To był dla mnie zaszczyt, jarlu Ulfriku! – zawołał
za nim jasnowłosy Nord.
- Ralof z Rzecznej Puszczy. – oświadczył legionista
po raz kolejny coś zapisując.
Teraz stojący obok blondyn wystąpił z rzędu i udał
się w ślad za jarlem Wichrowego Tronu.
- Lokir z Rorikstead. – powiedział żołnierz znów coś
zapisując.
Złodziej natychmiast podszedł do stojącej przed nami
uzbrojonej kobiety.
- Nie, nie jestem buntownikiem! Nie możesz tego
zrobić! – zawołał, po czym nagle rzucił się do ucieczki.
- Stój! – zawołała za nim kobieta. – Łucznicy!
W tym momencie w stronę złodzieja popłynął deszcz
strzał. Nieszczęśnik upadł na brukowaną drogę, jak ścięte drzewo. Był zwykłym
złodziejem, a potraktowano go, jak bezduszne stworzenie, nad którym nikt nie
powinien nigdy zapłakać. To było okropnie niesprawiedliwe! Martin nigdy nie
pozwoliłby na coś takiego, ale Martin umarł i jak też chciałam już umrzeć. Przecież kilka dni temu modliłam się o śmierć.
Błagałam o nią samego Akatosha. Być może Najwyższy Bóg postanowił spełnić moją
prośbę i zakończyć moje pozbawione sensu życie. Postanowiłam, że nie będę się w
żaden sposób bronić. Jeśli chcą mnie zabić, niech to zrobią. Ja również
zabijałam, jeśli tylko chciałam to zrobić, a nawet wtedy, gdy nie chciałam. Ale
ten biedny człowiek, którego przed chwilą naszpikowali strzałami, zapewne
nikomu nigdy nie odebrał życia. Dlaczego więc mu je odebrano?
- Jeszcze ktoś myśli o ucieczce? – spytała kobieta
spoglądając na mnie.
Na głowie miała hełm z pióropuszem, a cała jej
zbroja lśniła srebrnym blaskiem. Nie była więc zwykłym legionistą. Była kimś
ważnym. Mężczyzna z księgą był natomiast tak mocno umięśniony, że nie miałam
wątpliwości, iż jest on Nordem. Miał brązowe włosy i łagodne spojrzenie.
- Zaraz! – odezwał się i spojrzał na mnie. – Hej ty!
Podejdź tu!
Spokojnym krokiem zbliżyłam się do legionisty i
kobiety w zbroi.
- Kim jesteś? – spytał legionista.
No właśnie, kim w zasadzie jestem? Bardzo chciałabym
to wiedzieć.
- Jestem Astarte z Cyrodiil. – odpowiedziałam.
Moje imię, które miała znać cała Tamriel, nie
zrobiło na nikim żadnego wrażenia.
- Jesteś daleko od Cesarskiego Miasta. Co robisz w
Skyrim? – spytał legionista.
Sama chciałabym wiedzieć, co robię w tym śnieżnym
kraju.
- Chyba znalazłam się tutaj po to, aby tu umrzeć. –
odpowiedziałam po chwili namysłu.
Legionista zwrócił się do stojącej obok kobiety w
zbroi:
– Co z tą, kapitanie?
Nie ma jej na liście.
- Nie obchodzi mnie, czy jest na liście. –
odpowiedziała opryskliwie. – Idzie z resztą gromadki.
- Dlaczego chcecie zabić tych wszystkich ludzi? –
spytałam.
- Ponieważ to zdrajcy! – odpowiedziała kobieta podchodząc do mnie.
- Ten biedny człowiek, którego zabili łucznicy też
był zdrajcą? Bo ja na pewno nie zasłużyłam, by tak mnie nazywać.
- Nie mam zamiaru z tobą dyskutować, więźniu! –
zawołała kobieta patrząc na mnie z pogardą, po czym zwróciła się do legionisty:
- Wpisz ją na listę, Hadvarze!
- Wedle rozkazu! – odpowiedział mężczyzna, po czym
spojrzał na mnie ze szczerym współczuciem i szepnął. – Przykro mi! Twoje
szczątki zostaną odwiezione do Cyrodiil. – zaraz potem zawołał do mnie rozkazującym tonem. – Za kapitanem
więźniu!
Usłuchałam nie odzywając się już ani słowem. Zaprowadzono
mnie do innych skazańców zgromadzonych u podnóża potężnej wieży. Stanęłam
między nimi. Otaczało nas kilkoro legionistów. Przed nami stał kat z
zakrwawionym berdyszem w ręku. U jego stóp zaś znajdował się specjalnie
wydrążony drewniany pień. Obok kata stała delikatna kobieta w pomarańczowej
szacie i z żółtym welonem przysłaniającym jej włosy. Domyśliłam się, że jest
kapłanką. Do Ulfrika Gromowładnego podszedł Siwo-Włosy mężczyzna w podeszłym
wieku. Miał piękną złotą zbroję, co wskazywało na jego wysoką pozycję.
- Niektórzy w Helgen mają cię za bohatera, lecz
bohater nie używa potęgi głosu, by zamordować swego króla i uzurpować sobie
prawo do tronu! – zagrzmiał charakterystycznie skrzeczącym głosem, który już
tego dnia słyszałam. – Rozpętałeś wojnę! Pogrążyłeś Skyrim w chaosie, a teraz
Cesarstwo z tobą skończy i przywróci pokój.
Ulfrik Gromowładny chciał coś odpowiedzieć, ale
knebel w jego ustach nie pozwolił mu na to. W tym momencie w powietrzu rozległ
się dziwny dźwięk. Było to coś podobnego do ryku. Niemal wszyscy spojrzeli w
niebo, skąd zdawał się ów dźwięk dochodzić.
Na niebie jednak nie działo się nic niepokojącego.
- Co to było? – zapytał ktoś spośród legionistów.
- To nic takiego. Kontynuujcie! – rozkazał Siwo-Włosy
mężczyzna.
- Tak, generale Tulliusie! – zawołała kapitan, po
czym odwróciła się i przemówiła do kapłanki. – Trzeba odprawić ostatnie
obrzędy.
Spojrzałam na Ulfrika Gromowładnego i spostrzegłam,
że bacznie mi się on przygląda. Przez dłuższą chwilę nie spuszczał wzroku z
mojej twarzy. Tymczasem młoda kapłanka wyciągnęła ramiona ku skazanym (w tym
także ku mnie) w geście błogosławieństwa i przemówiła delikatnym głosem:
- Polecamy wasze dusze Atheriusowi! Niech spłynie na
was błogosławieństwo…
- Będę twoją pierwszą ofiarą! – zawołał jeden ze
skazańców zagłuszając kapłankę i podchodząc w stronę kata.
- Jak sobie życzysz. – odrzekła dziewczyna,
opuszczając ramiona.
Mężczyzna stanął przed drewnianym pniem i pochylił
głowę.
- No dalej! Nie będę tutaj czekał cały dzień! Sovngard
woła! – zawołał zuchwale, a w jego głosie nie zabrzmiała nawet odrobina
strachu.
Kapitan podeszła do niego, oparła dłoń na jego
plecach i pchnęła go ku ziemi tak, by ukląkł. Kiedy już klęczał, własną nogą
przycisnęła go do pnia.
- Moi przodkowie patrzą na mnie z dumą, Cesarscy!
Możecie powiedzieć o sobie to samo? – zawołał skazaniec szybko, gdy kat
podnosił już berdysz w górę.
Oprawca wziął mocny zamach i w następnej chwili
ściął odważnemu mężczyźnie głowę. Widok był makabryczny. Krew trysnęła
strumieniami, a obcięta głowa spadła do stojącego pod nią kosza. Z moich oczu
pociekły łzy. Kapitan kopniakiem zwaliła ciało skazańca na bok.
- Wy Cesarskie gnidy! – zawołała skazana na śmierć kobieta.
- Sprawiedliwość! – wykrzyknął jakiś mężczyzna.
- Śmierć Gromowładnym! – zawołała stojąca nieopodal
legionistka.
- Nieustraszony, aż do śmierci. – powiedział kat z
szacunkiem spoglądając na martwe ciało swej ofiary.
Po policzkach spłynęły mi strumienie łez. Cesarstwo,
które niegdyś było ostoją chwały i sprawiedliwości, upadło tak bardzo, iż
zabija teraz ludzi odważnych i pełnych honoru. Zabija ludzi, którzy bardziej
niż ktokolwiek inny, powinni żyć, a ja nie mogę na to nic poradzić.
- No dobrze! Bierzemy następnego więźnia! –
zarządziła kapitan.
W tym momencie dziwny ryk znowu przeciął niebiosa i
wszyscy zadarli swoje głowy w górę. Niczego jednak nie dostrzegli.
- Powiedziałam: następny więzień! – zawołała
kapitan.
Hadvar spojrzał na mnie i powiedział:
- Twoja kolej więźniu. Tylko bez wygłupów.
Podeszłam do pnia z sercem bijącym jak oszalałe, starając
się ze wszystkich sił zapanować nad swoim ciałem tak, by nie zacząć drżeć z
zimna i strachu, jak tchórz. Spojrzałam na Hadvara szukając w jego spojrzeniu
współczucia. Kiedy mężczyzna spojrzał na moje zapłakane oczy, znów mi je
okazał. Swoim spojrzeniem przepraszał mnie za to, że nie może mi pomóc. Dobrze
jest przed śmiercią nie czuć się samotnym. Dobrze jest w ostatniej chwili swego
życia widzieć kogoś, kto nie traktuje ciebie, jak bezduszny przedmiot, lecz jak
żywą i czującą osobę. Dobrze jest przed śmiercią doznać odrobiny współczucia. Kapitan pchnęła mnie na kolana i przycisnęła
moją klatkę piersiową do drewnianego pnia. Kiedy poczułam jej but na moich
plecach, zalała mnie fala nienawiści. Jak ona śmie tak mnie upokarzać?! Było mi
bardzo niewygodnie z powodu związanych z przodu rąk. Najgorsze jednak było to,
że kilka centymetrów od mojej twarzy znalazł się wiklinowy kosz z obciętą głową
w środku. Na jej widok zrobiło mi się jednocześnie niedobrze i słabo. To była
jedna z najokropniejszych rzeczy, jakie może ujrzeć człowiek przed śmiercią.
Przekręciłam głowę na bok i zobaczyłam stojącego nade mną kata z berdyszem w
całej jego okazałości. Czekanie na nieuchronną śmierć jest okropne. Jest
tysiące razy gorsze od samej śmierci. Czułam, że jeśli jeszcze przez chwilę
będę obserwować stojącego nade mną kata, to zwariuję. Skupiłam swą uwagę na
szczycie wieży górującej nad moim oprawcą. Starałam się nie myśleć już o
niczym, tylko spokojnie patrzeć na wieżę. Nagle przemknął nad nią jakiś cień.
Obniżył lot i zasiadł na wieży. Cała zatrzęsła się pod jego ciężarem. Patrzyłam
na niego ogromnie zdziwiona przez dłuższą chwilę, gdy wreszcie dotarło do mnie,
że naprawdę patrzę na smoka. Nie mogłam w to uwierzyć, ale moje oczy dowodziły
mi jasno, że to smok, ogromny smok. Nagle spostrzegłam, że berdysz, który zapewne
w tej właśnie chwili miał ściąć mi głowę upadł obok mnie, podobnie jak kat
zwalony na ziemię przez jakąś niewidzialną siłę.
- Smok!!! – krzyknął ktoś przerażonym głosem.
Patrzyłam na wielką bestię, a ona zdawała się
patrzeć na mnie. W pewnym momencie przemówiła strasznym głosem w nieznanym mi
języku. W tej samej chwili na niebie zawirowały czarne niezwykłe chmury.
Wyglądało to tak, jakby przestworza były posłuszne tej istocie. Nagle z paszczy
smoka wystrzelił jakiś przezroczysty strumień. Coś mocno uderzyło mnie w głowę.
Upadłam na bezgłowe ciało zabitego wcześniej skazańca. Pociemniało mi przed
oczami i zupełnie nie wiedziałam już, co się ze mną dzieje. W końcu całkowicie
straciłam świadomość. Z omdlenia wyrwało mnie silne szturchnięcie.
- Wstawaj! – zawołał ktoś rozkazującym tonem. –
Bogowie nie dadzą nam drugi raz takiej szansy!
W tym momencie czyjeś silne ramiona podniosły mnie z
ziemi. Okropnie kręciło mi się w głowie i prawie nic nie widziałam. Słyszałam
tylko odzywający się co chwila huk
przypominający ciche uderzenia błyskawic. Czyjaś ręka pchnęła mnie do przodu.
Zaczęłam biec przed siebie. Przed moimi oczami zamajaczyły kamienne mury i jakieś
budynki. Wszystko było rozmazane. Nagle
dostrzegłam ogień. Kule ognia spadały z nieba i uderzały o ziemię wszędzie
wokół mnie. W powietrzu rozwlekł się ryk i po ziemi przesunął się cień smoka. Wokół
mnie były same gruzy. Niespodziewanie dostrzegłam przed sobą dom z otwartymi
drzwiami. Czyjaś dłoń pchnęła mnie w kierunku tych otwartych drzwi. Po chwili
byłam już w środku. Odetchnęłam z ulgą. Pomału zaczęła wracać mi ostrość
widzenia. Odwróciłam się i ujrzałam
jasnowłosego Norda, który podczas podróży wozem siedział naprzeciwko mnie.
Mężczyzna szybko zamknął drzwi. W tej chwili zrozumiałam, że to właśnie on
ocalił mi przed chwilą życie.
- Jarlu Ulfriku, cóż to? Czyżby legendy okazały się
prawdą? – mój wybawca zwrócił się do dostojnego mężczyzny w futrzanym płaszczu,
który nie miał już w ustach knebla.
- Legendy nie palą wiosek. – odpowiedział Ulfrik
Gromowładny spokojnie i dobitnie. Miał
wspaniały, bardzo męski głos.
Ralof
podszedł do mnie i przeciął trzymanym przez siebie nożem więzy u moich rąk. W
następnej chwili znów rozwlekł się ryk smoka.
- Musimy się ruszyć, natychmiast! - rozkazał jarl.
- Przez wieżę! Dalej! – zawołał w odpowiedzi
jasnowłosy Nord i wbiegł na kamienne schody.
Szybko pobiegłam za nim. Pozostali skazańcy, którzy
również schronili się w tym domu podążyli naszym śladem. Niestety natknęliśmy
się na kupę gruzów, które zagradzały nam przejście. Jeden z mężczyzn schylił
się, by odwalić kilka kamieni. Nagle coś z niebywałą wprost siłą uderzyło w
znajdująca się obok nas ścianę. Tuż przede mną powstała ogromna dziura.
Natychmiast pojawił się w niej łeb smoka, z którego paszczy wystrzeliły
płomienie. Nie zdążyłam uciec , udało mi się jedynie osłonić twarz. Poczułam straszliwy
ból prawego ramienia, które objął ogień. Skuliłam się na schodach i zamknęłam oczy. Po
chwili płomienie zniknęły. Spojrzałam na otwór w ścianie i zorientowałam się,
że smok odleciał. Jasnowłosy Nord leżał na schodach za mną. Szybko podniósł się
i mijając mnie wbiegł na górę. Stanął przed otworem, który przypominał duże
owalne okno. Podeszłam do niego.
- Zobacz, czy tędy da się wyjść! – zwrócił się do
mnie wskazując palcem w dal. – To długi skok, ale powinno ci się udać. Trzymaj
się!
Niewiele myśląc wyskoczyłam przez otwór w ścianie. Wylądowałam
na piętrze sąsiedniego budynku, któremu brakowało już jednej drewnianej ściany,
mocno uderzając o podłogę. Krzyknęłam z bólu. Dom zaczynał się palić,
podniosłam się więc z podłogi i przez znajdującą się w niej kawałek dalej
dziurę skoczyłam na dół. Wybiegłam na zewnątrz i ujrzałam przed sobą jakiś
ludzi. Podbiegłam do jednego z nich. Dopiero z bliska zorientowałam się, że
jest odziany w zbroję cesarskiego legionisty i trzyma w ręku obnażony miecz.
Smok wylądował na ziemi i ziejąc ogniem zabił innego żołnierza. Człowiek
stojący przede mną wołał jakiegoś chłopca, którego wielki smok zdawał się
gonić. Gdy dziecko dobiegło do żołnierza, chwycił on je za rękę i pobiegł razem
z nim za ścianę gruzów. Uczynił to w ostatniej chwili, gdyż właśnie w tym
momencie smok zionął ogniem. Schowałam się przed żarem płomieni, w tym samym
miejscu, co żołnierz z chłopcem. W naszej kryjówce znajdował się jeszcze jakiś
łysy mężczyzna. Legionista odwrócił się i spojrzał na mnie. Natychmiast
rozpoznałam w nim Hadvara – żołnierza, który okazał mi współczucie i któremu
byłam z tego powodu ogromnie wdzięczna.
- Wciąż żyjesz? – zapytał na mój widok. – Jeśli nie
chcesz zginąć, trzymaj się blisko mnie!
W tym momencie zrozumiałam, że istotnie nie chcę
zginąć. Mimo wszystko, chcę jeszcze żyć. Chcę wrócić do Cyrodiil. Chcę wrócić
do domu.
- Zajmij się chłopcem! - Hadvar zwrócił się do drugiego mężczyzny. –
Ja muszę znaleźć generała Tullisa i pomóc w obronie.
- Niech bogowie mają cię w opiece, Hadvarze! –
zawołał tamten, gdy legionista pobiegł już w kierunku, w którym chwilę
wcześniej znajdował się smok.
Szybko udałam się za nim. Nadal kręciło mi się nieco
w głowie. Pobiegliśmy jakąś wąską ścieżką między murem, a jakimś kamiennym
budynkiem. Nagle na dachu owego budynku wylądował smok i wbił swe wielkie
skrzydło w ziemię między nami. Obydwoje zatrzymaliśmy się przerażeni. Na
szczęście smok nie spostrzegł nas i odleciał. Pobiegliśmy dalej drewnianymi
schodkami. Po drodze ujrzałam wielu martwych ludzi leżących na ulicach. Przebiegliśmy
przez jakiś zrujnowany drewniany dom z zerwanym dachem. Minęliśmy grupę ludzi
lub elfów wyczarowujących ogniste pociski i rzucających je w kierunku smoka.
Hadvar biegł jednak dalej, a ja podążałam za nim. Kiedy minęliśmy jakiegoś
łucznika, legionista zawołał do mnie:
- Zostaliśmy tylko my! Trzymaj się blisko! Nie da
się tego zabić!
Przebiegliśmy przez wielką bramę i przed nami
pojawiła się jakaś postać.
- Ralofie! Ty przeklęty zdrajco! – zawołał Hadvar na
jej widok.
Kiedy podbiegliśmy bliżej rozpoznałam w owej postaci
jasnowłosego Norda, mego wybawcę.
- Zejdź mi z drogi! – krzyknął Hadvar zatrzymując
się przed nim.
- Uciekamy Hadvarze. Tym razem nas nie zatrzymasz! –
zawołał Ralof.
Dwaj Nordowie, z których jeden odziany był na
czerwono i trzymał w ręku miecz, a drugi ubrany był na niebiesko i dzierżył w
swej dłoni topór, stali naprzeciw sobie i spoglądali na siebie z żarliwą
nienawiścią.
- Dobrze, mam nadzieję, że ten smok zabierze was wszystkich
do Sovngardu! – zawołał Hadvar.
Smok przeleciał nad nami, a obaj Nordowie minęli się
biegnąc w przeciwnych kierunkach.
- Hej ty! Szybko do schronu! – zawołał do mnie
Ralof.
- Za mną, więźniu! – wykrzyknął Hadvar.
Spojrzałam na stojącego w oddali Ralofa chcąc
dokładnie zapamiętać jego twarz, zapamiętać twarz człowieka, który ocalił mi
życie.
- Jeszcze się spotkamy! – zawołałam. – Do
zobaczenia!
Odwróciłam się na pięcie i pobiegłam za Hadvarem. Wbiegliśmy do jakiejś twierdzy. Hadvar zamknął
za nami drzwi. W środku panował względny spokój.
- Sądzisz, że to naprawdę by smok? Taki, jak te z
legend, które mają zwiastować koniec czasu? - zapytał legionista.
- Nie znam waszych legend. - odpowiedziałam krótko.
Byłam straszliwie obolała. Po policzku spływała mi
strużka krwi z rany na mojej głowie. Na całym ciele miałam mnóstwo zadrapań,
otarć i przede wszystkim oparzeń.
- Rozejrzyj się. - powiedział Hadvar. - Powinna tu
być jakaś zbroja i broń. Ja poszukam, czegoś na te oparzenia. - mężczyzna
spojrzał z współczuciem na moją okropnie poparzoną prawą rękę.
- Nie musisz tego robić. - odpowiedziałam, po czym
uniosłam dłoń w górę i zrobiłam to, co robiłam już wiele razy: uleczyłam się.
Wraz ze wszystkimi ranami i oparzeniami znikł
również odczuwany przeze mnie ból.
- Znasz magię? - spytał żołnierz.
- Jak większość ludzi z Cyrodiil. - odparłam.
- Zajrzyj do tych kufrów i weź, co ci potrzeba.
W pomieszczeniu, w którym się znajdowaliśmy, stały
cztery wielkie kufry. Pierwszy z nich był pusty. W drugim odnalazłam brązowy
hełm i żelazny miecz. W trzecim zaś znajdował sie kirys legionu, nagolenniki i
buty.
- Przebierz się, tylko szybko. - odparł Hadvar
odwracając sie do mnie plecami.
Zdjęłam z siebie podarte łachmany i szybko przywdziałam
czerwoną tunikę.
- Możesz już sie odwrócić. - zawołałam do Hadvara.
Legionista pomógł mi przywdziać zbroję. Byłam teraz
ubrana zupełnie, jak on. Brakowało mi jedynie tarczy.
- Machnij kilka razy tym mieczem i chodźmy. -
powiedział mężczyzna podchodząc do drzwi prowadzących w głąb twierdzy.
Umocowałam miecz przy pasie. Wydobyłam go z pochwy.
Okazał sie być dość lekki. Schowałam go z powrotem i pobiegłam za Hadvarem,
który otworzył już drzwi. Nie uszliśmy wielu kroków, gdy usłyszeliśmy czyjeś
głosy. Jacyś ludzie rozmawiali o smoku.
- Słyszysz? - szepnął Hadvar. - To Gromowładni. Może
uda się nam jakoś z nimi dogadać.
Wyszliśmy z wąskiego korytarza i stanęliśmy przed
dwoma mężczyznami i jedną kobietą w zbrojach Gromowładnych. Na nasz widok natychmiast
wyciągnęli oni broń.
- Nie, czekajcie, nie mamy złych zamiarów! - zawołał
Hadvar, ale oni nie zważali na jego słowa.
Legionista wyciągnął miecz w ostatniej chwili zasłaniając
się przed ciosem topora jednego z Gromowładnych.
- Przestańcie! - zawołałam. - Nie chcemy was zabić.
Gromowładni, jednak najwyraźniej chcieli zabić nas.
Nie miałam innego wyboru, musiałam ratować Hadvara, który walczył z dwoma
rosłymi Nordami. Dobyłam miecza i szybko zabiłam znajdująca się przede mną
kobietę, która zamierzała uderzyć mnie stalową buławą. Z błyskawiczną
prędkością odwróciłam się i zabiłam pozostałych Gromowładnych. Hadvar spojrzał
na mnie zaskoczony. Sama również byłam zdziwiona własną biegłością władania
mieczem.
- Gdzie nauczyłaś się tak walczyć? - spytał Nord.
- Tu i tam. - odpowiedziałam chowając miecz do
pochwy.
Uklękłam nad ciałem zabitej kobiety i zabrałam jej
rzemieniową tarczę oraz ściągnęłam z jej rąk skórzane rękawice, które szybko
ubrałam na swoje dłonie. Wcześniej ręce drętwiały mi od zimna, a teraz było mi
już znacznie cieplej. Udaliśmy się w dalszą drogę i wkrótce naszym uszom dały
się słyszeć odgłosy walki. Wbiegliśmy do jakiegoś dużego pomieszczenia. Do jednej
ze ścian przykuty był ludzki szkielet. Ponadto stało tu wiele ogromnych klatek,
a na podłodze znajdowały się liczne plamy krwi. Szybko zrozumiałam, że to
miejsce to katownia. Zarządzający nią oprawca i jakiś legionista walczyli z
trzema mężczyznami w strojach Gromowładnych. Hadvar pobiegł im na pomoc, więc
ja również dobyłam miecza. Wkrótce Gromowładni byli już martwi.
- Przybyliście w sama porę. Kilku Gromowładnym
najwyraźniej nie spodobało się, jak zabawiałem się z ich towarzyszem. - odparł
kat z sadystycznym błyskiem w oczach.
- Niczego nie wiecie?! - zawołał Hadvar. -
Zaatakował na smok!
- Smok? Ależ to nie możliwe.
- Widziałem go na własne oczy. Musimy uciekać!
Podczas, gdy Hadvar opowiadał cesarskiemu oprawcy i
pomagającemu mu legioniście o ataku smoka, ja rozejrzałam się po katowni. Było
mi żal martwych Gromowładnych. Sama z przyjemnością zabiłabym tego wstrętnego
typa, który przez całe dnie zabawiał się zadając innym ból. Jeszcze chętniej
zabiłabym tą okrutną panią kapitan, która śmiała własnym butem przycisnąć moje
plecy do katowskiego pnia nie okazując mi najmniejszego szacunku i rozkazała
zabić tego biednego złodzieja. Podła zdzira! Mam nadzieje, że jeszcze kiedyś ją
spotkam, a wtedy się policzymy. Na jednej z beczek dostrzegłam piękną księgę z
wizerunkiem smoka na fioletowej okładce. Wzięłam ją w swe ręce i przeczytałam
tytuł: "Księga Smoczego Dziecięcia". Bardzo zaintrygował mnie zarówno
tytuł, jak i wygląd księgi, postanowiłam więc ją zabrać. Umieściłam ja za
kirysem mej zbroi. Na beczce leżał również miedziany wytrych. Wrzuciłam go do
swego buta. Nigdy nie wiadomo, kiedy będzie trzeba otworzyć jakiś zamek, mimo
braku klucza. Po chwili Hadvar i drugi legionista otworzyli jakieś drzwi i
pobiegli przed siebie. Omal ich nie zgubiłam, gdyż na chwilę moją uwagę przykuł
martwy człowiek w szacie czarodzieja zamknięty w jednej z cel. Ile sił w nogach
pobiegłam za żołnierzami i na szczęście szybko ich odnalazłam. Po chwili cos
świsnęło w powietrzu. Okazała się to być strzała wystrzelona z łuku przez
żołnierza Gromowładnych. Legioniści pobiegli w jego stronę. Wkrótce zaatakowało
nas więcej Gromowładnych. Hadvar chwycił skądś długi łuk i kołczan pełen
strzał. Udało mu się z ich pomocą zabić dwoje łuczników. Jeden z nich zdołał
jednak zabić żołnierza, który pomagał cesarskiemu oprawcy. Pozostałych
przeciwników dosięgło ostrze mego miecza. Jednemu z przeciwników zabrałam
dwuręczny żelazny miecz i wsunęłam go za mój pas. Hadvar i ja znaleźliśmy się
przy wiszącym nad przepaścią drewnianym moście. Na kamiennej półce odnalazłam
duży mieszek pełen złotych monet. Ach, te moje cesarskie szczęście! Szybko
przypięłam mieszek do pasa.
- Chodźmy tędy! - zawołała Hadvar wchodząc na most,
który wyglądał na bardzo solidny.
Udałam się za nim. Ledwie przeszliśmy na drugą
stronę, gdy niespodziewanie zerwał się kamienny strop i upadł na most
doszczętnie go niszcząc.
- Tędy już nie wrócimy. - powiedział legionista
spoglądając w przepaść, w którą spadł most i kamienne gruzy. - Mamy szczęście,
że nie spadło nam to na głowę.
- Fakt. - odpowiedziałam i poszłam przed siebie.
Znalazłam się w jakiejś jaskini. Świecące grzyby oświetlały jej wnętrze, w
którym dostrzegłam kilka ogromnych pająków. Natychmiast dobyłam miecza i
rzuciłam się na jednego ze stworów nim zdążył zareagować. Zabiłam go jednym
ciosem i szybko sięgnęłam ostrzem swego miecza drugiego pająka. Hadvar zabił
pozostałe. Skierowaliśmy swe kroki w stronę kamiennego korytarza.
- Ciekawe, co tym razem nas czeka? Wielkie węże? - Hadvar
westchnął najwyraźniej zmęczony już walką.
Jeśli chodzi o mnie, byłam w swoim żywiole. Kocham
walczyć!
Korytarz prowadził do jeszcze większej jaskini.
Śmiało skierowałam swe kroki do jej wnętrza. W pewnym momencie Hadvar chwycił
mnie za ramie.
- Czekaj! Widzisz? - szepnął i ukląkł na ziemi.
- Co mam widzieć? - spytałam również klękając.
W tym momencie Hadvar wskazał mi ruchem ręki jakiś
skryty w ciemnościach kształt, który wydawał mi się być olbrzymim głazem.
- To niedźwiedź. - powiedział. - Może uda nam się
prześlizgnąć obok niego. Jeśli masz szczęście to możesz spróbować zabić go tym.
- Hadvar podał mi długi łuk i kołczan pełen strzał.
Zawiesiłam sobie kołczan na plecy i chwyciłam łuk.
Ostrożnie podeszłam bliżej niedźwiedzia kryjąc się za wielkim kamieniem.
Zwierzę nie poruszyło się i odkryłam, że śpi. Zawsze miałam szczęście i dawno
już nie strzelałam z łuku. Postanowiłam więc zakończyć sprawę szybko.
Wyciągnęłam strzałę, napięłam cięciwę i wystrzeliłam w kierunku zwierzęcia.
Trafiłam! Zwierze zbudziło się i ruszyło w moją stronę. Wystrzeliłam druga
strzałę, znów trafiając w niedźwiedzia i tym razem zadając mu natychmiastową
śmierć.
- Ty nie lubisz się skradać, co? - spytał Hadvar
podchodząc do mnie.
- Zwykle nie bawię się z wrogiem w kotka i myszkę, a
zwierzyna jest zwierzyną. - odpowiedziałam i ruszyłam przed siebie śmiałym
krokiem. Słup światła wskazał mi i Hadvarowi dalszą drogę. Nareszcie
znaleźliśmy wyjście z jaskini. Po chwili byliśmy już na zewnątrz. Słońce
świeciło jasno na niebie, lecz powietrze wciąż było niemiłosiernie chłodne.
Śniegu było tu mało i z każdą chwilą coraz bardziej topił sie w słońcu.
- Czekaj! -
zawołał Hadvar nim zdążyłam znacznie odsunąć się od jaskini i skrył się za
jakimś wielkim kamieniem patrząc w niebo.
Rozwlekł się odległy ryk. Zadarłam głowę w górę,
lecz nie ujrzałam na niebie sylwetki smoka.
- Wygląda na to, że tym razem odleciał na dobre. Ale
raczej nie powinnyśmy tu zostawać, by sprawdzić to na własnej skórze. -
powiedział Hadvar wychodząc ze swej kryjówki.
- Czy w Skyrim zawsze jest tak zimno? - spytałam
siadając na trawie, by chwilę odpocząć.
- Zwykle jest zimniej. - odpowiedział Hadvar. -
Teraz mamy lato.
- Zamarznę tutaj! - zawołałam niepocieszona, a zaraz
potem zadziwiłam się, że jest lato.
Przecież jeszcze niedawno była późna jesień. Jak to
możliwe? Ostatnią rzeczą, jaką pamiętałam przed zbudzeniem się na wozie
wiodącym mnie do Helgen była walka z Mannimarco. Nie potrafiłam przypomnieć
sobie, jak owa walka się skończyła. Jeśli jest lato, od tamtego incydentu
musiało minąć znacznie więcej czasu, niż kilka dni.
Hadvar wyciągnął z małego plecaka, który nosił na
plecach ciepły czerwony płaszcz podszyty białym futrem i zarzucił mi go na
ramiona.
- Weź go! Mnie się nie przyda, bo o tej porze roku
byłoby mi w nim stanowczo za gorąco. - powiedział siadając obok mnie.
- Dziękuję! - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do
niego.
Mężczyzna szybko odwzajemnił mój uśmiech. Musiałam
dowiedzieć się, jak wiele czasu minęło od dnia, gdy opuściłam Cesarskie Miasto
w poszukiwaniu Mannimarco.
- Wiem, że to zabrzmi dziwnie, - powiedziałam. - ale
czy możesz powiedzieć mi, który mamy rok?
- Dwieście pierwszy, oczywiście. - odpowiedział Hadvar
patrząc na mnie ze zdziwieniem.
- To niemożliwe! - zaprotestowałam. - Wedle jakiego
kalendarza liczycie czas?
- Wedle jedynego kalendarza używanego w Tamriel.
- Jeszcze niedawno był rok 433!
- Który? O czym ty mówisz? - na twarzy mego
towarzysza pojawiło się zaskoczenie.
- Czas nie biegnie wstecz! - zaprotestowałam i w tej
samej chwili pomyślałam, że czas istotnie nie biegnie wstecz, ale wprzód, jak
najbardziej.
Do mej duszy wkradł się niepokój.
- Hadvarze, twierdzisz, że mamy rok 201, czy tak?
- Oczywiście, że tak.
- A której ery? - spytałam z mocno bijącym sercem.
- Ty się dobrze czujesz? Oczywiście, że czwartej.
Zrobiło mi się słabo, gdy to usłyszałam.
- Od jakiego wydarzenia liczycie lata czwartej ery?
- spytałam.
- Od śmierci Martina Septima.
Serce zamarło w mej piersi.
- Minęło ponad dwieście lat?! - zawołałam. - Jak to
możliwe?
Nie rozumiałam, jak to się stało, że minęły dwa
wieki, a ja wciąż żyję, ani dlaczego mam kolejną ogromną lukę w swojej pamięci,
ale w jednej chwili zrozumiałam, że nigdy już nie wrócę do domu. Zrozumiałam,
że wszyscy moi przyjaciele od dawna nie żyją. W jednej chwili straciłam
wszystko, co znałam, wszystko, co było mi drogie. Rozpłakałam się.
- Dlaczego płaczesz? - spytał Hadvar z troską w
głosie i delikatnie położył rękę na moim ramieniu.
- Wszystko straciłam! Po prostu wszystko! -
wykrzyknęłam przez łzy. - Powinnam była umrzeć w tym całym Helgen, bo i tak nie
mam dokąd pójść.
- Nie mów tak, proszę. Powiedź, jak mogę ci pomóc.
- Nie możesz mi pomóc. Nikt nie może mi pomóc. -
odparłam wciąż szlochając.
- Powiedź mi chociaż, o co chodzi. - powiedział
mężczyzna łagodnie.
- I tak mi nie uwierzysz. - odpowiedziałam ocierając
łzy z twarzy.
- Uwierzę, tylko powiedź mi, czemu płaczesz.
- Byłam rycerzem Martina Septima. - powiedziałam. -
Byłam Wielką Czempionką Cyrodiil, a teraz minęło ponad dwieście lat, a ja wciąż
żyję i niczego nie pamiętam. Jak zwykle! Pamiętam zaledwie kilka miesięcy ze
swojego życia, które toczyło się dwa wieki temu, rozumiesz? Nie mam pojęcia,
kim jestem. Nie wiem, co się dzieje. Dlaczego cały czas żyję? Nie wiem nic,
poza tym, że nigdy już nie wrócę do domu, bo czas nie biegnie wstecz! Dlaczego
znowu niczego nie pamiętam?!
Hadvar patrzył na mnie z szeroko otwartymi ustami.
- Myślisz, że zwariowałam i mówię od rzeczy, prawda?
- spytałam przestając płakać.
- Nie wiem, co mam myśleć. - powiedział mężczyzna. -
Gdyby ktoś powiedział mi wczoraj, że smoki naprawdę istnieją, to też wziąłbym
go za wariata.
- Co ja mam teraz robić? - spytałam głośno samą
siebie.
- Nie martw się. Nie zostawię cię bez pomocy. - Hadvar
podał mi kawałek pergaminu. - To mapa Skyrim.
Mężczyzna podniósł się z ziemi. Ja uczyniłam to
samo.
- Najbliższe miasto to Rzeczna Puszcza. Mój wuj jest
tam kowalem i na pewno będzie mógł ci pomóc. - oświadczył mężczyzna.
- Możesz mnie tam zaprowadzić?
- Dobrze. Chodźmy!
Hadvar zszedł w dół ścieżki biegnącej od jaskini. Wędrowaliśmy
dość długo, aż wreszcie mym oczom ukazały się liczne dachy domów pokryte
strzechą. Pobiegłam ku nim i omal nie spadłam z urwiska. Zatrzymałam się w
ostatniej chwili. Górzyste ukształtowanie terenu sprawia, że w Skyrim należy
być szczególnie ostrożnym podczas podróży. Wraz z Hadvarem powoli zeszłam
ścieżką ze stromego zbocza wprost w dolinę, w której znajdowało się małe
miasteczko. Mój przewodnik doprowadził mnie do dużego domu z drewnianą werandą,
na której mieścił się warsztat płatnerski. Stał przy nim muskularny Nord z
bujną brodą.
- Wujek Alvor!
Witaj! - zawołał mój towarzysz na jego widok.
- Hadvar? -
zdziwił się kowal. - Co ty tutaj robisz? Masz przepustkę z...
Obydwoje weszliśmy na werandę po drewnianych
schodkach.
- Na gnaty Shora! Co ci się stało chłopcze? - spytał
Alvor spoglądając na swego siostrzeńca zaniepokojonym wzrokiem.
- Cśś. Wujku proszę trochę ciszej. Wszystko w
porządku, ale musimy wejść do środka. - szepną Hadvar.
- Co się dzieje? Kto to jest? - spytał kowal cicho
patrząc na mnie.
- To przyjaciółka, Astarte z Cyrodiil. - przedstawił
mnie Hadvar. - Właściwie uratowała mi życie. Chodź, wyjaśnię wszystko w środku.
- Dobrze, dobrze. Wejdź! Sigrid da ci coś do
jedzenia i opowiesz mi wszystko.
Wszyscy zeszliśmy z werandy. Usłyszałam, jak jakaś
staruszka na ulicy zawołała:
- Smok! Widziałam smoka!
Zatrzymałam się i zaczęłam nasłuchiwać. W tłumie
ludzi odezwał sie jakiś męski głos:
- Co? Czego chcesz matko?
- Był wielki, jak góra, i czarny, jak smoła.
Przeleciał wprost nad kurhanem. - odpowiedziała staruszka.
- Smok? Daj spokój, matko! Jeśli będziesz opowiadać
takie bzdury, całe miasto pomyśli, że oszalałaś.
Pobiegłam za Hadvarem i jego wujem. Po chwili Alvor
otworzył nam drzwi swego domu.
- Mam też lepsze rzeczy do roboty, niż słuchanie
twoich bajeczek. - usłyszałam z oddali ten sam męski głos, którego
nasłuchiwałam przed chwilą.
- Zobaczysz, to był smok. - zawołała staruszka.
Weszłam do domu Alvora i zamknęłam za sobą drzwi.
Mała
dziewczynka, być może dziesięcioletnia, w uroczej sukience, przybiegła do Hadvara
i z radosnym okrzykiem rzuciła mu się na szyję.
- Sigrid! Mamy towarzystwo. - zawołał Alvor.
Na jego wezwanie z piwnicy tego budynku wyszła po
schodach młoda kobieta w prostej i nieco zniszczonej, skromnej sukni.
- Hadvar! - zawołała na widok mego towarzysza i
natychmiast ucałowała go w policzek. - Tak się o ciebie martwiliśmy. Chodźcie,
zapewne umieracie z głodu. Siadajcie! Zaraz dam wam coś do jedzenia.
Żona Alvora miała bardzo miły głos i spoglądała na
mnie życzliwie. W izbie, w której się znajdowaliśmy stały dwa łóżka i drewniany
stół z trzema małymi taboretami. Hadvar i jego wuj zajęli dwa miejsca przy
stole siadając na przeciw siebie, więc ja usiadłam na trzecim taborecie przy
węższej krawędzi stołu. Mała córka Alvora usiadła na jednym z łóżek i z
zaciekawieniem patrzyła na Hadvara. Tymczasem jej matka zaczęła podawać nam
jedzenie. Przyniosła nam jakieś smaczne mięso, chleb i owoce, a do naszych
kielichów nalała wina. Byłam bardzo głodna, więc z rozkoszą zjadłam wszystko,
co mi podano.
- No dobrze chłopcze! - zawołał Alvor. - Co to za
wielka tajemnica? Dlaczego tu jesteś i dlaczego wyglądasz jak po bójce z niedźwiedziem
jaskiniowym?
- Nie wiem, od czego zacząć. Wiesz, że byłem
przydzielony do gwardii generała Tulliusa. - odparł Hadvar. - Stacjonowaliśmy w
Helgen, gdy zaatakował nas... smok.
- Smok? - na twarzy kowala pojawiło się
niedowierzanie. - To niedorzeczne! Czy ty jesteś pijany?
- Mężu! Daj mu wszystko opowiedzieć! -
zaprotestowała krzątająca się po izbie Sigrid.
- Niewiele więcej jest do opowiadania. Smok
przyleciał i zdewastował całe to miejsce. Kompletny chaos. - Hadvar westchnął
ciężko. - Nie mam pojęcia, czy jeszcze ktoś przeżył. Wątpię, czy ja dałbym
radę, gdybym był sam. Muszę wrócić do Samotni i opowiedzieć, co się stało. Miałem
nadzieję, że nam pomożesz. Jedzenie, zapasy, dach nad głową.
- Oczywiście! - zawołał Alvor, po czym zwrócił się
do mnie. - Każdy przyjaciel Hadvara jest moim przyjacielem. Chętnie udzielę ci
wszelkiej pomocy.
- Będę bardzo wdzięczna. - odpowiedziałam.
Wuj Hadvara wstał od stołu. Wziął do ręki bochen
chleba, kawałek sera, kilka jabłek i kilka marchewek, poczym spakował to
wszystko do dużego plecaka. Następnie wyjął ze skrytki przy łóżku kilka
wytrychów, które również umieścił w plecaku.
- Umiesz korzystać z magii? - spytał podając mi
plecak.
- Tak i to całkiem nieźle. - odpowiedziałam.
- Więc powinno ci się to przydać. - odparł podając
mi srebrny pierścień z czerwonym oczkiem. - Podobno noszenie tego pierścienia
ułatwia rzucanie zaklęć zniszczenia.
- Bardzo dziękuję. - powiedziałam wkładając
pierścień na palec.
- Jak powiedziałem cieszę się, że mogę pomóc. My
jednak również potrzebujemy twojej pomocy. Jarl musi wiedzieć, czy w okolicy
rzeczywiście jest smok. Rzeczna Puszcza jest bezbronna. Musimy poprosić jarla
Balgruufa z Białej Grani, by przysłał nam jak najwięcej żołnierzy. Jeśli mu to
przekażesz, będę twoim dłużnikiem.
- Jak mogę dostać się stąd do Białej Grani? -
spytałam.
- Przejdź na druga stronę rzeki i udaj się na północ.
Zobaczysz ją, gdy miniesz wodospad. Kiedy dotrzesz do Białej Grani, wspinaj się
dalej. Gdy dotrzesz na szczyt wzgórza, będziesz w Smoczej Przystani. To pałac
jarla.
- Co możesz mi powiedzieć o jarlu?
- Jarl Balgruuf? Rządzi Białą Granią. To dobry człowiek,
choć trochę za bardzo ostrożny. No, ale nie ma się co dziwić. Mamy ciężkie
czasy. Na razie trzyma się z dala od wojny, ale to nie potrwa już długo.
- Czyją stronę w tej wojnie trzyma?
- Raczej nie przepada za Ulfrikiem i Elisif, ale czy
można mieć mu to za złe? W razie konieczności opowie się jednak po stronie
Cesarstwa. Nie jest zdrajcą.
- Kim jest Elisif? - spytałam wciąż niewiele z tego
wszystkiego rozumiejąc.
- Zapomniałem, że Skyrim to dla ciebie nowość.
Właściwie powinienem powiedzieć jarl Elisif, ale nosi ten tytuł tylko dlatego,
że była żoną zamordowanego jarla Torryga. Ulfrik zamordował Torryga. Wszedł do
jego pałacu w Samotni i zabił go krzykiem, jeśli wierzyć pogłoskom. Wtedy
rozpętała się wojna. Cesarstwo musiało zareagować. Kiedy jarlowie zaczęli
walczyć ze sobą, wróciliśmy do starych złych czasów.
Nareszcie zrozumiałam, że w Skyrim panuje wojna
domowa. Nie miałam pojęcia, co to znaczy zabić kogoś "krzykiem", ale
postanowiłam już o to nie dopytywać.
- Co myślisz o wojnie? - spytałam Alvora chcąc
pozyskać jak najwięcej informacji o obecnej sytuacji w Skyrim.
- Ludzie słusznie denerwują sie, że przeklęty
Thalmor może kogoś aresztować tylko za to, że wyznaje Talosa. - odpowiedział
kowal. - Ale czy warto było rozdzierać Skyrim i być może niszczyć Cesarstwo?
Nie. Ulfrik w końcu za to wszystko odpowie. Nordowie zawsze wspierali
Cesarstwo, a Cesarstwo zawsze było dobre dla Skyrim.
- Dlaczego przedstawiciele Thalmoru mogą aresztować
ludzi czczących Talosa? - spytałam zupełnie niczego nie rozumiejąc.
- To przez ten traktat, który zakończył Wielką
Wojnę. Thalmor zmusił Cesarza do zakazania oddawania czci Talosowi. Kiedy byłem
mały, nie przykładaliśmy do tego wielkiej wagi - i tak każdy miał własna
kapliczkę Talosa. Ale potem Ulfrik i jego "Dzieci Skyrim" zaczęli swą
agitację i Cesarz musiał sie ugiąć. Wyciąganie ludzi z domu w środku nocy...
według mnie to jeden z głównych powodów wybuchu wojny.
Jaka Wielka Wojna? Jak to możliwe, że Cesarz zakazał
kultu Talosa? Prawie niczego nie rozumiałam, ale zdawałam sobie sprawę, że
jeśli zapytam o coś w obecnych czasach dla wszystkich oczywistego, to wyjdę na
kompletną idiotkę. Postanowiłam więc milczeć.
- Hadvar, naprawdę widziałeś smoka? - spytała córka
Alvora. - Jak wyglądał? Miał wielkie zęby?
- Cicho, dziecko! Zostaw kuzyna w spokoju. -
powiedziała do dziewczynki Sigrid.
- Lepiej wrócę do pracy, a wy czujcie sie jak u
siebie w domu. - powiedział Alvor wychodząc na zewnątrz.
Po chwili podeszła do mnie Sigrid i powiedziała:
- Zejdź na dół! Przygotowałam dla ciebie kąpiel.
Podziękowałam i zeszłam po schodach do
pomieszczenia, które wcale nie było urządzone jak piwnica, lecz przypominało
zwykły pokój. Na środku podłogi stała wielka misa napełniona gorąca wodą, przy
której stał jakiś olejek w kryształowym flakonie. Rozebrałam się i zanurzyłam w
wodzie. Nareszcie mogłam się odprężyć. Dokładnie umyłam swoje blond włosy.
Sigrid przyniosła mi czystą tunikę oraz grzebień i lusterko, które ustawiła na
małym stoliku. Po długiej i rozkosznej kąpieli ubrałam tunikę i usiadłam przy
stoliku rozczesując swoje długie włosy. Spojrzałam w lustro. Mój wygląd zmienił
się nieco od czasu, gdy ostatni raz na siebie patrzyłam. Po pierwsze schudłam,
po drugie chyba postarzałam się (a raczej dojrzałam) o kilka lat. Rysy mojej
twarzy trochę się zaostrzyły. Gdy byłam rycerzem Martina, wyglądałam, jak
dziewczyna, która zaledwie przed chwilą przestała być dzieckiem, teraz w mojej
twarzy nie było już tamtej dziecięcości. Nadal byłam jednak młoda i piękna,
może nawet piękniejsza niż wtedy.
- Bogowie nie poskąpili ci urody! - powiedziała
Sigrid patrząc na mnie z uśmiechem. - Masz piękne oczy.
- Dziękuję! - odpowiedziałam i wstałam od stolika.
Sigrid zaczęła zamiatać podłogę, zaś ja udałam się
na górę, by pomówić z Hadvarem. Zastałam go rozmawiającego ze swą małą kuzynką.
Na mój widok nakazał jej pójść bawić się na dwór. Dziecko usłuchało i
zostaliśmy sami.
- Spodziewaj się kłopotów, to tylko kwestia czasu. -
powiedział patrząc mi w oczy.
- O co chodzi z tą Wielką Wojną? - spytałam.
- Naprawdę nie wiesz? Wiele lat temu Thalmor
zaatakował Cesarstwo. Wtedy rozpętała się Wielka Wojna. Powiedź mi, czy ty...
ty naprawdę byłaś rycerzem Martina Septima?
- Tak, Hadvarze.
- Jak to możliwe, że przeżyłaś ponad dwieście lat?
- Nie wiem. Ostatnie, co pamiętam, to walka z
potężnym nekromantą, który najprawdopodobniej powrócił do życia po kilkuset latach
w niejasnych okolicznościach. Wygląda na to, że powtórzyłam jego wyczyn, choć
nie mam pojęcia jak.
- Uważasz więc, że za twoją długowiecznością stoi
nekromancja?
- Być może, a co ty o tym myślisz?
- To miałoby jakiś sens. - przyznał Hadvar.
- Kto jest teraz Cesarzem? - spytałam.
- Titus Mede II. Władał Cesarstwem przez całą wojnę.
Nazwisko Mede zupełnie nic mi nie mówiło.
- Czym w zasadzie jest Thalmor?
- Thalmor to organ rządzący Aldmerskim Dominium.
Początkowo organizacja ta sprawowała władzę na Wyspie Summerset, ale z czasem
rozszerzała swe wpływy na coraz więcej ziem Tamriel.
- Ile prowincji należy wobec tego do Cesarstwa w
obecnej chwili?
- Trzy. - odpowiedział Hadvar. - Cyrodiil, Skyrim i
Wysoka Skała.
- Co?! Tylko trzy prowincje! Jak to możliwe?
- Prowincje zamieszkiwane przez elfy i zwierzoludzi
odsunęły się od Cesarstwa po wygaśnięciu dynastii Septimów, a Hammerfell
oddzieliło się po podpisaniu przez Cesarza Konkordatu Bieli i Złota.
Byłam wstrząśnięta tym, co usłyszałam.
- Więc Cesarstwa naprawdę już nie ma. - wyszeptałam.
- Nie mów tak! Cesarstwo wciąż jest silne i wciąż
można i należy mu służyć. - powiedział legionista stanowczo. - Jeśli chcesz o
nie walczyć, przybądź do Samotni i dołącz do Legionu Cesarskiego.
- Hadvarze, przygotowałam już kąpiel dla ciebie! -
zawołała Sigrid z dołu.
- Porozmawiamy później. - szepnął do mnie legionista
i zszedł na dół.
Jego słowa o rzekomej sile Cesarstwa nic dla mnie
nie znaczyły. Cesarstwo, które niegdyś znałam władało całą Tamriel i jednoczyło
wszystkich jej mieszkańców. Cesarstwo, które pokochałam kochając mego Cesarza
było wolne i niezawisłe, a z jego potęgą nic nie mogło się równać. To Cesarstwo
nie istniało od ponad dwustu lat, a ja sama patrzyłam na jego upadek widząc
śmierć mego Cesarza, którego nie zdołałam ocalić. Strumienie łez spłynęły mi po
twarzy. Wszystko przez to, że się spóźniłam. Gdybym wcześniej odzyskała Amulet
Królów, gdybym chociaż od razu po przybyciu do Cesarskiego Miasta udała się z
Martinem do Świątyni Jedynego, to Cesarstwo wciąż byłoby niezwyciężone. Po co
poszliśmy wtedy do pałacu? Po co traciliśmy czas na formalności? Dlaczego
wcześniej marnowałam tyle czasu? Spóźniłam się i dlatego Martin zginął.
Cesarstwo upadło przeze mnie. To wszystko moja wina! Wytarłam łzy z twarzy. Nie
należy się poddawać. Być może bogowie wrócili mi życie, bym mogła naprawić swój
błąd. Podeszłam do podarowanego mi przez Alvora plecaka i wyciągnęłam z niego
książkę, którą uprzednio w nim ukryłam, a którą znalazłam w cesarskiej katowni.
Usiadłam na jednym z łóżek i otworzyłam księgę. Pierwsza strona prezentowała
się następująco:
Księga Smoczego Dziecięcia
spisał
Przeor Emelene Madrine
Zakon Talosa
Opactwo Weynon
rok 360 trzeciej ery
dwudziesty pierwszy rok
panowania
Jego Wysokości Pelagiusa IV
Przerzuciłam
kartkę. Następne strony były puste. Przerzuciłam więc kolejną pożółkłą kartkę i
zaczęłam czytać:
Wielu
ludzi słyszało określenie "Smocze Dziecię" - to oczywiste, skoro
rządzą nami Cesarze - Smocze Dzieci - ale mało kto zna prawdziwe znaczenie tego
miana. Dla nas, członków Zakonu Talosa, temat ten jest bliski i drogi naszym
sercom, tak więc w niniejszej księdze spróbuję rzucić nieco światła na historię
i znaczenie tych, którzy na przestrzeni dziejów znani byli jako Smocze Dzieci.
Większość uczonych zgadza się, że termin ten został
pierwszy raz użyty w związku z Przymierzem Akatosha, kiedy błogosławiona święta
Alessja otrzymała amulet Królów, a w Świątyni Jedynego po raz pierwszy
zapłonęły Smocze Ognie. "Akatosh, ulitowawszy się nad niedolą rodzaju
ludzkiego, upuścił cennej krwi ze swego własnego serca i pobłogosławił świętą
Alessję tą krwią smoków, a następnie zawarł z nią Przymierze: tak długo, jak
jej potomkowie pozostaną wierni smoczej krwi, Akatosh uczyni wszystko, by
utrzymać w zamknięciu Wrota Otchłani i nie dopuścić armii daedr oraz
nieumarłych do wrogów ludzi, czyli sprzyjających daedrom Ayleidów." Ci,
których Akatosh pobłogosławił "smoczą krwią", otrzymali miano
Smoczych Dzieci.
Tak więc związek z władcami Cesarstwa istniał od
samego początku - tylko ci, w których żyłach płynęła smocza krew, mogli nosić
Amulet Królów i zapalać Smocze Ognie. Wszyscy prawowici władcy Cesarstwa byli
Smoczymi Dziećmi: Cesarze i Cesarzowe pierwszego Cesarstwa Cyrodiil założonego przez
Alessję, Reman Cyrodiil i jego spadkobiercy, a także oczywiście Tiber Septim i
jego następcy, aż do obecnie panującego Cesarza, Jego Wysokości Pelagiusa
Septima IV.
Jednak, właśnie ze względu na ten związek z Cesarzami,
inne znaczenie Smoczych Dzieci zostało zapomniane przez wszystkich oprócz
uczonych i tych z nas, którzy poświęcili się służbie błogosławionemu Talosowi,
który Był Tiberem Septimem. Bardzo niewielu zdaje sobie sprawę, że fakt
pozostawania Smoczym Dzieckiem nie jest tylko prostą kwestia dziedziczenia -
mówimy tu o błogosławieństwie samego Akatosha, więc nie jesteśmy w stanie objąć
naszymi umysłami, jak i dlaczego jest one udzielane. Ci, którzy zostają Cesarzami
i zapalają Smocze Ognie, z pewnością są Smoczymi Dziećmi - dowodem jest możność
noszenia Amuletu i rozniecania Ogni, ale czy są w stanie dokonywać tych rzeczy
dlatego, że są Smoczymi Dziećmi, czy też zdolności te są znakiem tego, że
spłynęło na nich błogosławieństwo Akatosha? Możemy powiedzieć tylko tyle, że
chodzi o obie te rzeczy oraz o żadną z nich - jest to boska tajemnica.
Oczywiście wszyscy z linii Septimów byli Smoczymi
Dziećmi, co stanowi jeden z powodów, dla których uproszczone rozumienie
dziedziczności stało się tak powszechne. Ale wiemy z całkowitą pewnością, że
wcześni władcy Cyrodiil w ogóle nie byli ze sobą spokrewnieni. Nie istnieją też
dowody, że Reman Cyrodiil był potomkiem Alessji, chociaż wiele legend
utrzymuje, że tak właśnie było - większość z nich pochodzi z czasów Remana i
prawdopodobnie miała na celu uprawomocnić jego panowanie. Wiemy, że Ostrza,
zwykle uważane jedynie za przybocznych Cesarza, wywodzą się od członków
akavirskiej krucjaty, która z nieznanych przyczyn najechała Tamriel w późnych
latach pierwszej ery. Podobno poszukiwali oni Smoczego Dziecięcia - wydarzenia
z Bladej Przełęczy potwierdzają to - i Akavirczycy jako pierwsi uznali Remana
Cyrodiila za Smocze Dziecię. W rzeczywistości to Akavirczycy uczynili najwięcej
dla ogłoszenia Remana Cesarzem (chociaż on sam nigdy za życia nie tytułował się
w ten sposób). I oczywiście nie istnieje potwierdzone pokrewieństwo pomiędzy
Tiberem Septimem a poprzednimi Smoczymi Dziećmi - władcami Tamriel.
Kolejna tajemnicą jest to, czy w tym samym czasie
może żyć więcej niż jedno Smocze Dziecię. Cesarze czynili, co w ich mocy, by
odrzucić tę koncepcje, ale oczywiście sama cesarska sukcesja oznacza, że w
danym czasie istnieje co najmniej dwoje lub więcej potencjalnych Smoczych
Dzieci: obecny władca oraz jego lub jej następcy. Historia Ostrzy również na to
wskazuje. Chociaż niewiele wiadomo o ich działalności podczas bezkrólewia
pomiędzy Cesarstwem Remana a wyniesieniem Tibera Septima, wielu sądzi, że
Ostrza w tym czasie wyszukiwały i strzegły tych, których uważały za potencjalne
Smocze Dzieci.
W końcu musimy postawić pytanie o prawdziwe
znaczenie pozostawania Smoczym Dziecięciem. Związek ze smokami jest tak
oczywisty, że został niemal zapomniany. W dzisiejszych czasach, gdy smoki są
już wyblakłym wspomnieniem, zapominamy, że w dawnych czasach pozostawanie
Smoczym Dziecięciem oznaczało posiadanie "smoczej krwi". Niektórzy uczeni
sądzą, że miało to znaczenie dosłowne, chociaż dokładna tego waga nie jest
znana. Nordowie opowiadają historie o bohaterach będących Smoczymi Dziećmi,
wielkich zabójcach smoków, którzy potrafili kraść moc zgładzonych przez siebie
bestii. Wiemy wręcz, że Akavirczycy znaleźli i zabili podczas swej inwazji
wiele smoków, ponadto są dowody, że czynili to dalej już jako Smocza Straż
(kolejne nawiązanie do smoków) Remana Cyrodiila - bezpośredni poprzednicy
dzisiejszych Ostrzy.
Pozostawiam was z tym, co znamy jako "Proroctwo
Smoczego Dziecięcia". Często mówi się, że pochodzi ono z Prastarego Zwoju,
chociaż czasami wiąże się je też ze starożytnym Akavirem. Wielu próbowało je
rozszyfrować i równie wielu uważało, że opisane w nim znaki już się wypełniły,
zaś nadejście "Ostatniego Smoczego Dziecięcia" było bardzo bliskie.
Nie stwierdzam niczego jednoznacznie jako tłumacz proroctwa, ale w istocie
sugeruje ono, że prawdziwe znaczenie daru Akatosha dla śmiertelników nie
zostało jeszcze w pełni zrozumiane.
Gdy nierząd zaczyna panować w ośmiu stronach świata
Gdy Mosiężna Wieża wyruszy, a Czas zmienia swój bieg
Gdy po trzykroć błogosławieni zawiodą, a Czerwona
Wieża zadrży
Gdy Zrodzony Ze Smoków Władca utraci tron, a Biała
Wieża upadnie
Gdy Śnieżna Wieża legnie w gruzach, pozbawiona
króla, krwawiąca
Pożeracz Światów obudzi się, zaś koło zwróci się ku
Ostatniemu Smoczemu Dziecięciu.
Zamknęłam
księgę. Moje myśli krążyły wokół Martina - Smoczego Dziecięcia, które znałam.
Schowałam książkę do plecaka, który podarował mi Alvor. Przywdziałam na siebie
zbroję Cesarskiego Legionu i przypięłam miecz do pasa. Wtedy na górę wszedł
Hadvar. Usiadł przy stole i uśmiechną się do mnie.
- Możemy porozmawiać o tym, co tu się dzieje? -
spytałam.
- Oczywiście, ale sądzę, że już wiesz, co dzieje sie
w Skyrim. Mamy wojnę domową.
- Wiem, ale powiedź mi, kim w zasadzie jest ten cały
Ulfrik? Czy to jakiś zdrajca?
- Tak, przywódca Gromowładnych. - odpowiedział
Hadvar głosem, w którym pobrzmiewał gniew. - Twierdzą, że walczą o wolność
Skyrim, ale tak naprawdę to Ulfrik wywołał wojnę, by zdobyć godność Najwyższego
Króla.
Dla Hadvara Ulfrik Gromowładny był zdrajcą, lecz dla
Ralofa, człowieka, który ocalił mi dziś rano życie, Ulfrik był prawdziwym
królem Skyrim. Który z nich miał rację?
- Kim są Gromowładni? - spytałam.
- To dość proste. Lata temu Ulfrik stworzył grupę
Gromowładnych, którzy są jego osobistą armią do spełniania prywatnych ambicji.
Od zawsze posługiwał się tym zakazem czczenia Talosa, by podburzać ludzi
przeciw Cesarstwu. Nigdy nie zdołał zdobyć zbyt wielkiego poparcia, więc
zamordował Najwyższego Króla, a to już przyciągnęło uwagę Cesarstwa!
- Dlaczego zakazano wiary w Talosa? Przecież to
jeden z Dziewiątki Wielkich Bogów!
- W innych częściach Cesarstwa może nie mówiło się o
tym zbyt dużo, ale tutaj wiele osób było oburzonych. Że syn tej ziemi i takie
tam. Nawet ja przyznaję, że to nie była najlepsza karta w historii Cesarstwa,
ale przecież Cesarz nie miał innego wyboru, prawda? Gdyby nie podpisał wtedy
tego traktatu pokojowego z Thalmorczykami, zniszczyliby Cesarstwo i gdzie wtedy
byłoby Skyrim? Tę część zazwyczaj puszczają w niepamięć zwolennicy Ulfrika.
Jeśli Cesarstwo nie będzie trzymać się razem, Thalmor nas zniszczy.
Byłam oburzona faktem, iż Cesarz zakazał kultu Talosa,
boga, który był protoplastą rodu Septimów. Jeśli nie wolno oddawać czci
Talosowi, to czy wolno sławić czyny Martina, jego największego potomka? Czy
ktokolwiek jeszcze go pamięta? Dla mnie zakazanie kultu Talosa oznaczało
zdradę. Cesarstwo zdradziło mojego jedynego Cesarza Martina Septima, a co
więcej zdradziło bogów. Nie wiem w jak trudnej sytuacji znalazła się Titus
Mede, ale mój Cesarz nigdy nie odwróciłby się od Talosa. Martin wiedział, kiedy
należy zaryzykować i kiedy należy walczyć do samego końca. Niestety Martin
zginął oddając życie za Tamriel, a po dwustu latach lud Tamriel odwrócił się od
jego ideałów. Byłam wściekła. Thalmor mi jeszcze za to wszystko zapłaci!
- Jak udało wam się schwytać Ulfrika?
- Genialny ruch generała Tulliusa! - odpowiedział
Hadvar z dumą. - Dowodzi tu dopiero od kilku miesięcy, ale wiele już zdziałał
dla Cesarstwa. Od początku wojny staramy się pojmać Ulfrika, ale zawsze nam się
wymykał... jak gdyby wiedział, kiedy nadchodzimy. Tym razem generał przechytrzył
Ulfrika, który z niewielką obstawą wjechał prosto w zasadzkę. Potulnie się
poddał, więc jego reputacja walczącego aż do śmierci to bzdura. Myślałem, ze
zabieramy Ulfrika z powrotem do Cyrodiil, ale generał chyba zmienił zdanie.
Resztę już znasz.
- Wiesz coś może o okolicznościach, w których mnie
pojmano?
- Nie. Niczego nie pamiętasz?
- Niestety. Wiem tylko tyle, że gdyby nie ten smok
już byłabym martwa...
- No właśnie. Nie wydaje ci się dziwne, że smok
pojawił się akurat wtedy, gdy miał zginąć Ulfrik Gromowładny. - Hadvar uniósł
się gniewem. - Jeśli to on za tym stoi to...
- Nie sądzę, by Ulfrik Gromowładny miał coś
wspólnego ze smokiem. - odpowiedziałam. - To raczej ja mam z nim coś wspólnego.
- Dlaczego tak myślisz?
- Dlatego, że ten smok pojawił się z nikąd podobnie,
jak ja, i to w dodatku w tym samym miejscu i czasie, co ja.
- Jedno jest pewne, dla Skyrim nastały ciężkie
czasy!
W tym momencie do pomieszczenia, w którym się
znajdowaliśmy weszła Sigrid. Podeszłam do niej i powiedziałam:
- Bardzo dziękuję za wszystko. Nie będę jednak
nadużywać waszej gościnności. Wyruszam natychmiast do Białej Grani, by
powiedzieć jarlowi o smoku.
- Spotkamy się w Samotni za kilka dni? - spytał mnie
Hadvar.
- Oczywiście. - powiedziałam z uśmiechem i włożyłam
na plecy przygotowany wcześniej plecak.
- Uważaj na siebie w drodze do Samotni. Cholerni
Gromowładni mogą czaić się wszędzie. - odparł Hadvar.
- Do zobaczenia! - powiedziałam i wyszłam z domu
Alvora.
On sam kuł coś za pomocą wielkiego młota na
werandzie. Pożegnałam się z nim pospiesznie i ruszyłam przed siebie. Martwiła
mnie mała ilość posiadanych pieniędzy. Szybko dostrzegłam jednak budynek, nad
którego drzwiami wisiał szyld kupiecki, na którym widniał napis: "Kupiec
Rzecznej Puszczy". Należę do osób, które nie odwiedzają sklepów, po to, by
coś kupić, lecz po to, aby coś sprzedać. Pomyślałam, że być może uda mi się
spieniężyć wielki żelazny miecz. Był już jednak późny wieczór i nie byłam
pewna, czy sklep jest jeszcze otwarty. Mimo późnej pory, weszłam jednak do
środka. We wnętrzu sklepu znajdowało sie dwoje ciemnowłosych ludzi: mężczyzna i
kobieta. Mieli tak drobną budowę ciała, że nie mogli być Nordami, tym bardziej,
że ich skóra nie była tak blada, jak u mieszkańców Skyrim. Nie wiedziałam
jednak, czy są oni rasy cesarskiej, czy bretońskiej. Mężczyzna stał za ladą,
zaś kobieta stała naprzeciw niego w głębi sklepu. Najwyraźniej nie zauważyli
mojego wejścia. Wyglądało na to, że sie kłócą.
- Cóż, ktoś musi w końcu coś z tym zrobić! -
krzyczała młoda kobieta.
- Powiedziałem nie! Żadnych przygód, teatralnych
gestów i ganiania za złodziejami! - protestował mężczyzna.
- No to co proponujesz, hę? Posłuchajmy!
- Koniec tematu!
Podeszłam do lady i zwróciłam się do mężczyzny:
- Przepraszam, czy sklep jest jeszcze czynny?
- Nie wiem, co ci mówili, ale Kupiec Rzecznej Puszczy
jest wciąż otwarty! Śmiało! - odpowiedział mężczyzna serdecznie.
- Nazywam się Astarte i pochodzę z Cyrodiil. -
przedstawiłam się.
- My również pochodzimy z Cyrodiil. - mężczyzna
ucieszył się. - Miło mi poznać rodaczkę. Nazywam się Lukan Valerius, a to moja
siostra Camilla.
- Czy coś się stało? - spytałam. - Słyszałam
przypadkiem waszą rozmowę.
- Tak, zdarzyło się małe... małe włamanie, ale wciąż
mamy dużo towaru. - odparł kupiec. - Rabusiom chodziło tylko o jedna rzecz.
Ukradli pewną wykonaną z czystego złota ozdobę o kształcie smoczego szponu.
- Mogę ci pomóc w odzyskaniu szpona. -
zaproponowałam.
- Możesz? Za ostatnią dostawę dostanę trochę złota,
wiec jeśli odzyskasz szpon, pieniądze będą twoje. Jeśli chcesz szukać tych
złodziei, to proponuje udać się do Czarnygłazu...
- A więc to jest twój plan, Lukanie? - wtrąciła się
siostra kupca.
- Tak. - odpowiedział mężczyzna. - Teraz już nie
musisz iść, prawda?
- Tak? Myślę, że twój nowy pomaginier będzie
potrzebował przewodniczki. - powiedziała dziewczyna.
- Co...Nie, ja... A niech ci będzie, na osiem bóstw!
Ale tylko wyprowadzisz ją z miasta. - zgodził się Lukan Valerius.
Zirytowało mnie to, że powiedział: "na osiem
bóstw", zamiast tak, jak mówiło się kiedyś zawołać: "na Dziewiątkę."
Zmiana spontanicznych zawołań w ludzkich rozmowach była dla mnie jasnym dowodem
na to, że zakazanie kultu Talosa jest czymś więcej niż tylko formalnością.
Boskość Tibera Septima pomału zacierała się w ludzkich umysłach.
- Co masz na sprzedaż? - spytałam kupca.
- A trochę tego, trochę tamtego. - odpowiedział
mężczyzna wesoło.
- Właściwie przyszłam tu sprzedać miecz. - to mówiąc
odpięłam dwuręczny miecz od pasa i położyłam go na ladzie.
Lukan Valerius wyciągnął miecz z pochwy i przyjrzał
się ostrzu.
- Mogę dać ci za niego 90 złotych monet. Co ty na
to?
- Niech będzie. - zgodziłam się.
Transakcja została dokonana szybko i po chwili
dosypałam kilka dodatkowych monet do mojej sakwy.
- Chodź! - zwróciłam się do siostry kupca. -
Pokażesz mi, jak dojść do tego Czarnygłazu.
Camilla Valerius wyszła ze sklepu razem ze mną. Na
zewnątrz było już zupełnie ciemno i wszyscy mieszkańcy Rzecznej Puszczy skryli
się w swoich domach.
- Jeśli chcemy dotrzeć do Czarnygłazu, musimy
przejść przez miasto, a potem przez most. - powiedziała Camilla.
Mijaliśmy kolejne domy. Spojrzałam w niebo i
zobaczyłam, że całe jest obsypane gwiazdami. Był to piękny widok.
- Widać aż stąd. To ta góra ponad dachami budowli. -
moja towarzyszka wskazała mi jakiś kształt, którego w ciemności i tak nie
dostrzegłam. - Jeśli ci złodzieje tam się kryją, to muszą być szaleni. Jest to
stara opuszczona świątynia pełna pułapek, bandytów i niebezpiecznych stworów.
Nie boisz się iść tam sama w nocy?
- Nie takie rzeczy już robiłam. - odpowiedziałam.
- Jesteś więc poszukiwaczem przygód?
- Chyba można tak powiedzieć. - przyznałam.
- Ciekawi mnie, czemu ukradli tylko złoty szpon
Lucana. Przecież mamy w sklepie wiele przedmiotów o podobnej wartości. -
zastanowiła się Camilla Valerius. - Lucan znalazł szpon mniej więcej rok po
otwarciu sklepu. Nigdy tak do końca nie wytłumaczył mi, skąd go wziął. Ma swoje
tajemnice.
W końcu wyszłyśmy z miasta i dotarłyśmy do dużego
mostu zwodzonego.
- To most prowadzący poza miasto. - oświadczyła
Camilla. - Ścieżka biegnąca na północ stąd doprowadzi cię do Czarnygłazu.
Powodzenia! Będziemy z Lucanem wyczekiwać twego powrotu.
Życzyłam jej dobrej nocy i wstąpiłam na most.
18 dzień, Ostatni
Siew:
Wspinałam się stromą ścieżką po zboczu góry. W
pewnej chwili usłyszałam jakieś głosy. Zatrzymałam się i zaczęłam nasłuchiwać.
- Hmm... magowie... to dopiero potęga... -
powiedział ktoś w ciemności. - Na pewno mają jakieś tajemne czary... co
zmieniają drewno w złoto...
Te głupie słowa tak mnie rozbawiły, że parsknęłam
śmiechem.
- Kto tam jest? - zawołała istota niegrzesząca
zbytnią elokwencją.
- Ja! - odpowiedziałam śmiało dobywając miecz i
podchodząc krok na przód.
Światło księżyca oświetliło stojące przede mną
postaci. Były to dwa orki w stalowych zbrojach.
- Ostrzegam, odsuń się! Nie trzeba było tu
przyłazić. - zawołał jeden z nich również dobywając miecza.
- Szukam pewnego skradzionego przedmiotu. Albo mi go
oddacie po dobroci, albo sama go sobie wezmę. - powiedziałam.
W tym momencie Orkowie rzucili się na mnie.
Schyliłam się unikając ciosu potężnego topora i wbiłam mój miecz w brzuch
przeciwnika. Obróciłam się i zadałam drugiemu bandycie cios w gardło,
gwarantujący szybką śmierć. W tym momencie rzuciła się na mnie z krzykiem jakaś
Nordka. Zbroja uchroniła mnie przed ciosem w plecy. Szybko odwróciłam się i
zabiłam kobietę. Następnie przywłaszczyłam sobie jej okutą żelazną tarczę
i stalowy miecz, który wyglądał na
bardzo solidną broń. Zdjęłam z jej nóg żelazne buty, które akurat pasowały na
mnie, jak ulał. Niestety przy żadnym z ciał nie znalazłam niczego, co
przypominałoby smoczy szpon. Ozdoby takiej nie było także w należącym do
bandytów składzie zrabowanych przedmiotów. Udałam się więcej dalej. Po kilku
krokach zobaczyłam skałę, w której znajdowały się wielkie srebrne drzwi. Ktoś
musiał niedawno przez nie przechodzić, gdyż były uchylone i łatwo dały otworzyć
się szerzej. Weszłam do wnętrza opuszczonej świątyni. W pierwszej sali
napotkałam kilku bandytów, z którymi szybko się uporałam. Szponu jednak wciąż
nie mogłam znaleźć. Poszłam dalej. Świątynia była ogromna i zapewne bardzo stara.
Widać było, że od wielu wieków prawie nikt tu nie zaglądał. Wszędzie było
mnóstwo ogromnych pajęczyn, a w powietrzu unosił się straszliwy odór wilgoci.
Po krótkiej wędrówce dotarłam do wąskiego korytarza, w którym, niczym wahadła
kołysały się trzy ogromne noże przypominające ostrza berdyszów. W
pomieszczeniu, do którego prowadził korytarz, ujrzałam żelazną dźwignię.
Domyśliłam się, że służy ona do wprawiania noży w ruch oraz do zatrzymywania
ich. Musiałam jakąś pokonać tę przeszkodę. Przez kilka minut przyglądałam się
nożom. Ich ruch począł pomału zapisywać się w moim umyśle. Poruszały się według
stałej sekwencji. Chowając się w specjalne otwory w ścianie wydawały
charakterystyczny dźwięk. Było to, jak swego rodzaju melodia. Najpierw dwa
ostrza w prawo, a po chwili jedno w lewo. Później dwa ostrza w lewo, a jedno w
prawo dokładnie w tym samym czasie. Do ich powrotu mijały wtedy aż trzy
sekundy. Powinny wystarczyć mi one do przebiegnięcia na drugą stronę.
Policzyłam, że również trzy sekundy mijają od chwili, gdy wszystkie trzy ostrza
pojawiają się na środku korytarza, do chwili, gdy wszystkie trzy chowają się w
ścianach. Przyklękłam na jedno kolano i powiedziałam:
- Akatoshu, Maro i Dibello, bogowie najpotężniejsi
przez swe miłosierdzie, strzeżcie mnie teraz, tak jak zawsze strzegliście mnie
w przeszłości. Tak jak powierzyłam wam swe życie przed laty, tak teraz znów wam
je powierzam.
Podniosłam się z ziemi i zaczęłam wyczekiwać
momentu, gdy wszystkie ostrza znajdą sie pośrodku. Raz... dwa... trzy! Ruszyłam
przed siebie z sercem bijącym, jak oszalałe. Ile tchu w piersiach, przebiegłam
niebezpieczny korytarz. Śmiercionośne ostrza zakołysały się za moimi plecami.
Udało mi się! Poczułam rozkoszną ulgę. Pociągnęłam za żelazną wajchę i ostrza
zatrzymały się w ścianach. Poszłam przed siebie. Po dość długiej wędrówce przez
liczne kamienne pomieszczenia, doszłam do kamiennego tunelu. Gdy przechodziłam
przez niego, usłyszałam jakiś nieprzyjemny, lecz zalękniony, głos:
- Czy ktoś tu idzie? To ty Harknij? Bron? Sorir?
Szłam dalej nie odzywając się. Wyjście z tunelu
pokrywała gęsta pajęczyna. Spróbowałam przebić ją ręką, ale okazała się
niezwykle mocna. Moja dłoń omal nie przykleiła się do niej. Chwyciłam więc
miecz i kilkoma ciosami zniszczyłam pajęczynę. Znalazłam się w jaskini bardzo
dobrze oświetlonej przez świecące w ciemnościach naskalne grzyby. Przy jednej
ze ścian ujrzałam Dunmera uwiezionego w ogromnej pajęczej sieci.
- Zabierz to ode mnie! Zabierz to! - krzyknął elf.
Dopiero w tym momencie zorientowałam się, że w moja
stronę zmierza pająk, ogromny jak góra. Nigdy w życiu nie widziałam jeszcze tak
okazałego pajęczaka, a przynajmniej nie pamiętam, bym takowego wcześniej
widziała. Nim zdążyłam zareagować bestia plunęła mi w twarz odrobiną swej
sieci. Pajęcze włókna przykleiły mi się do oczu, skutecznie mnie oślepiając. Pająk
rzucił sie na mnie. Udało mi się jednak uskoczyć w bok i uciec na drugi koniec
jaskini. Szybko ściągnęłam pajęczynę z oczu. Ledwie wystawiłam przed siebie
miecz, a pająk już stał przede mną. Kilka razy uderzyłam go mieczem, lecz na
niewiele to się zdało.
- Nie pozwól mu się zbliżyć! - zawołał uwięziony
elf.
Była to dobra rada udzielona stanowczo za późno,
gdyż ogromny pająk w tej samej chwili wbił mi w nogę kolec znajdujący się przy
jego wstrętnej głowie wpuszczając do mojej krwi swój jad. Ból w nodze
sparaliżował mnie na chwilę. Pająk przewrócił mnie na ziemię. Tarcza wypadła mi
z dłoni. Uderzyłam potwora mieczem w oczy. W tej samej chwili wystawiłam lewą
rękę, by się uzdrowić. Udało mi się tego dokonać połowicznie.
- Zabij to! Zabij! - krzyczał Dunmer.
Szczęki pająka zaciskały sie tuż przy mojej twarzy.
Wsunęłam się głębiej pod jego włochate cielsko i podniosłam do góry miecz. W
ten sposób przebiłam bestii brzuch. Cięłam ją i dźgałam moim ostrzem tak długo,
aż przestała się ruszać. Z trudem wydostałam się spod ogromnego truchła. Uniosłam
swoją dłoń w górę i zregenerowałam się. Poczułam, jak moje zaklęcia oczyszczą
mi krew z pajęczego jadu. Miałam szczęście. Podbiegłam do uwiezionego Dunmera.
- Udało ci się to zabić? Uwolnij mnie za nim pojawi
ci się coś nowego. - powiedział elf. - Jestem Aurel Szybki i mogę ci się
odwdzięczyć.
Od razu poczułam, że nie należy mu ufać.
- Gdzie jest złoty szpon? - spytałam.
- Tak, szpon. - odparł elf. - Wiem, jak to działa.
Szpon, oznaczenia, wrota w Komnacie Opowieści. Teraz już mi wszystko do siebie pasuje.
Uwolnij mnie, to ci pokażę. Nie uwierzysz, jaką potęgę chowają tu Nordowie.
- Najpierw oddaj szpon! - zawołałam nie wierząc ani
trochę w uczciwe zamiary mego rozmówcy.
- A czy ja wyglądam, jakbym mógł się ruszyć? -
zapytał elf z ironią. - Najpierw mnie uwolnij!
Fakt! Ciężko oddać coś komuś, gdy jest się
uwięzionym w sieci, jak mała muszka. Za machnęłam się wiec kilka razy mieczem
ścinając pajęcze włókna do których przyklejone były ramiona Dunmera. Po chwili
opadł on na ziemię, a za jego plecami ukazało się przejście zakryte uprzednio
przez pajęczynę.
- Oddaj szpon! - powiedziałam stanowczo.
Dunmer błyskawicznie podniósł sie z ziemi.
- Rusz głową! - zawołał. - Po co miałbym z
kimkolwiek dzielić się skarbem?
Nim zdążyłam zareagować Dunmer pognał do następnej
jaskini, a stamtąd do jakiegoś innego pomieszczenia. Natychmiast pobiegłam za
nim. Usłyszałam odgłosy walki, a gdy weszłam do pomieszczenia, w którym
mieściły się grobowce, ujrzałam Arvela Szybkiego walczącego z zombi. Na moich
oczach kolejne zmumifikowane zwłoki wyszły z trumny i rzuciły się z mieczem na
mrocznego elfa. Szybko ruszyłam mu na pomoc. Gdy zabiłam jego przeciwników (pod
warunkiem, że można zabić kogoś, kto i tak już nie żyje), elf uderzył mnie
mieczem w plecy. Na szczęście nie zdołał przebić mej zbroi. Zabiłam go jednym
ciosem w brzuch i muszę przyznać, że sprawiło mi to wyjątkową przyjemność.
Nagle zaatakował mnie kolejny ożywiony nieboszczyk. Wystrzelił w moim kierunku
strzałę, lecz spudłował. Zabiłam go ostrzem mego miecza i zabrałam jego łuk
oraz kołczan strzał. Szybko przeszukałam zwłoki nieuczciwego elfa. Na szczęście
złoty szpon spoczywa w jego kieszeni, gdzie odnalazłam również książkę w
miękkiej skórzanej okładce. Okazała sie ona być dziennikiem Arvela.
Przewróciłam kartki i przeczytałam dwie ostatnie strony:
Palce mi drżą. Złoty szpon
wreszcie trafił w moje ręce, a wraz z nim moc pradawnych norskich bohaterów.
Głupi Lucan Valerius nie miał pojęcia, że jego ulubiona dekoracja była w
istocie kluczem do Czarnygłazu.
Teraz muszę tylko dostać się do
Komnaty Opowieści i otworzyć drzwi. Legenda głosi, iż Nordowie przygotowali
pewną próbę, aby strzec dostępu przed niepowołanymi. Aczkolwiek "Gdy
znajdziesz złoty szpon, rozwiązanie będziesz mieć jak na dłoni."
Byłam
ciekawa, jakiż to skarb kryje się w Komnacie Opowieści. Postanowiłam ją
odnaleźć. Poszłam przed siebie. Trafiłam do jaskini, w której płyną płytki
strumyk. Poszłam w stronę, która wskazywał nurt i znalazłam się na szczycie
wzgórza, z którego spływał mały wodospad. Ostrożnie zeszłam na dół, zdrapując
się ze skalistej ściany tuż obok wodospadu. Gdy znalazłam się na dole, ujrzałam
wąski kamienny tunel. Podążyłam nim i odnalazłam mały kufer stojący na skalnej
półce jasno oświetlonej pochodniami. Otworzyłam go i w jego wnętrzu dostrzegłam
stalowe rękawice z wyrzeźbionym wizerunkiem smoka. Poprzedniego dnia widziałam
takie same rękawice u wrednej kapitan z Helgen. Obym dorwała kiedyś tą zdzirę w
swoje ręce! Szybko przywdziałam nowe rękawice i udałam sie w dalszą drogę. W
końcu znalazłam się przed okrągłymi wrotami ze szczerego złota. W ich centrum
znajdowały się trzy małe otwory. Szybko zorientowałam się, że idealnie
pokrywają się ze "smoczymi palcami" złotego szponu. Jednak gdy
wsunęłam je w otwory, zupełnie nic sie nie stało. "Rozwiązanie jest jak na
dłoni", a więc jest na szponie. Uniosłam rękę wysoko ponad głowę i wyczarowałam
sobie jasne światło, w którym mogłam dokładnie obejrzeć złotą ozdobę. Na
spodzie szpona znajdowały się trzy okręgi. W górnym wyrzeźbiony był niedźwiedź,
w środkowym - ćma, a w dolnym - sowa. Spojrzałam na złota bramę. Miała ona
postać trzech wielkich nałożonych na siebie obręczy, na których znajdowały się
takie same płaskorzeźby, jak te na szponie. Szybko domyśliłam sie, o co chodzi.
Chwyciłam zewnętrzna obręcz i pociągnęłam ją w dół. Okazało sie, że można ja
bardzo łatwo obracać. Przekręcałam ją tak długo, aż na szczycie znalazł się
wizerunek niedźwiedzia. Później zaczęłam obracać środkową obręcz tak, by pod
niedźwiedziem znalazła się ćma. Na końcu obróciłam kilka razu wewnętrzna
obręcz, ustawiając pod niedźwiedziem wizerunek sowy. Następnie wsunęłam trzy
"smocze palce" w złote otwory i przekręciłam smoczy szpon w prawo.
Wrota otworzyły się. Weszłam do ogromnej sali oświetlonej przez świecące w
ciemności grzyby. Przepływał przez nią górski strumień, a na środku znajdowały
się schody wiodące na kamienne podwyższenie. Podeszłam bliżej. Chmara czarnych
nietoperzy przefrunęła mi nad głową. Gdy zbliżyłam się jeszcze bliżej
kamiennego podwyższenia, nietoperze wręcz mnie otoczyły. Nie obawiałam się
jednak niczego, gdyż wiedziałam, że te sprytne zwierzęta zawsze omijają
przeszkody i z pewnością nie czeka mnie zderzenie z żadnym z nich. Minęłam
podwyższenie i podeszłam do znajdującej się tuż za nim kamiennej ściany. Po
prawej stronie skała była wygładzona i pokryta jakimiś dziwnymi napisami. Były
to litery, których nie znałam, mające kształt kresek pionowych lub poziomych
ułożonych w odpowiednich sekwencjach. Zafascynowana podeszłam do ściany. Nagle
kilka znajdujących się obok siebie znaków zaczęło lśnić magicznym błękitnym
światłem. Zrozumiałam, że znaki te stanowią jedno słowo. Nagle zrobiło mi się
okropnie słabo. Zakręciło mi się w głowie i omal nie upadłam. Przeraziłam się,
bo nie miałam pojęcia, co się ze mną dzieje. Czułam się tak słaba, że zdawało
mi się, że najmniejszy podmuch wiatru odbierze mi życie. Słowo lśniło i z każdą
chwilą stawało się coraz potężniejsze, a ja stawałam się wobec niego coraz to
większą marnością. Nagle wszystko stało się jasne. "Fus" wyszeptałam
i przestałam być słaba. W jednej chwili powróciły do mnie siły, a słowo
przestało lśnić. Nie wiem skąd, ale wiedziałam, że "fus" znaczy
"siła". Zupełnie, jakbym przeczytała słowo należące do języka, który
znałam bardzo dawno temu i zupełnie zapomniałam, a teraz jeden przebłysk
pamięci przyniósł mi znaczenie owego słowa. Jednak dziś słyszałam już to słowo.
Wymówił je jeden z zombie, z którym walczyłam chwilę wcześniej. Rozejrzałam się
po sali, w której stałam. Nie znajdowało się tu nic istotnego. Na kamiennym
podwyższeniu dostrzegłam wielki sarkofag. Ledwie wstąpiłam na schody do niego wiodące,
gdy z marmurowej trumny wyskoczyły zmumifikowane zwłoki i poruszając się, jak
żywy człowiek, chwyciły leżący obok ciężki topór. Zamachnęłam się mieczem i
uchylając sie przed ciosem topora, przecięłam umarlaka na pół. Przestał się
ruszać, zajrzałam więc do jego trumny. Leżała w niej dość mała kamienna tablica
z jakimiś oznaczeniami, które zupełnie nic mi nie mówiły. Czyżby wielkim
skarbem Nordów, był porysowany kamień? Nie, skarbem jest wiedza, a cenna wiedza
jest zapewne wypisana na tamtej ścianie w tym przedziwnym języku, którego nie
rozumiem, a który jednak w jakiś dziwny sposób wkrada mi się w umysł.
"Fus" to znaczy "siła". Podążyłam za nurtem przepływającego
nieopodal strumienia i odnalazłam wgłębienie w skale. Wsunęłam się do środka i
stanęłam przed kamienną ścianą, przy której znajdował się okrągły uchwyt
zawieszony na stalowym łańcuchu. Pociągnęłam go, a ściana przede mną zawaliła
się na zewnątrz, odsłaniając wąskie przejście. W taki sposób wydostałam się na
zewnątrz. Stałam na szczycie wysokiej góry. Słońce świeciło wysoko na niebie.
Jakimś cudem udało mi się zejść na dół i nie zabić się przy tym. Usiadłam na
polanie nad rzeką i zjadłam trochę chleba oraz połowę podarowanego mi przez
Alvora sera. Po krótkim odpoczynku skierowałam swe kroki w stronę Rzecznej
Puszczy. Po drodze zjadłam jabłko od wuja Hadvara, które okazało się bardzo
smaczne. Po powrocie do Rzecznej Puszczy od razu udałam się do sklepu
rodzeństwa z Cyrodiil. Lucan Valerius bardzo ucieszył się, gdy oddałam mu złoty
szpon.
- Największa ozdoba mojego sklepu nareszcie wróci na
swoje miejsce. - powiedział, po czym dodał. - Oto obiecana zapłata. - i wysypał
na ladę czterysta złotych monet, które z ogromnym zadowoleniem zgarnęłam do
mojej sakwy.
Pożegnałam się z kupcem i jego siostrą i czym
prędzej udałam się w podróż do Białej Grani. Jarl Balgruuf musiał jeszcze dziś
otrzymać wiadomość o ataku smoka. Szłam główną drogą i dość szybko ujrzałam
niezwykle potężne kamienne mury otaczające wielkie miasto. Wiedziałam, że to
Biała Grań i sądziłam, że niedługo przekroczę jej bramę. Szłam dalej drogą i
zaczęłam mijać osady i pola. Wkrótce zorientowałam się, że oddalam się od
Białej Grani. No tak, mimo upływu dwustu lat, moja orientacja w terenie nie
uległa zmianie. Nadal była beznadziejna. Widziałam mury miasta, do którego
zmierzałam, lecz nie mogłam znaleźć jego bramy. Zawróciłam z drogi. Tymczasem
zapadł zmierzch. Szłam ścieżką szybkim krokiem, gdy nagle ujrzałam na jednym z
pól ogromnego trolla. Kiedy podeszłam bliżej okazało się, że walczy z nim troje
jakiś ludzi. Nie czułam sie na siłach, by walczyć z trollem, jednak moi bliźni
potrzebowali pomocy. Rzuciłam się więc w kierunku wielkiej bestii z obnażonym
mieczem. Ledwie jednak dobiegłam na pole, gdy troll padł martwy. Podeszła do
mnie jakaś Nordka, która przed chwilą zabiła go w towarzystwie jeszcze jednej
kobiety i jakiegoś mężczyzny.
- Po co tu przebiegłaś, co? Chciałaś pomóc? -
spytała mnie wyzywająco.
- Owszem chciałam wam pomóc, ale jak widać spóźniłam
się. - odpowiedziałam.
- Troll jest martwy i to nie dzięki tobie. -
odpowiedziała Nordka groźnie. - Nie potrzebujemy twojej pomocy, mlekożłopie.
Jesteśmy Towarzyszami z Jorrvaskr.
- Nie jestem mlekożłopem. - zaprotestowałam z
gniewem. - Jestem Astarte z Cyrodiil. A ciebie, jak zwą?
- Łowczyni Aela. - odpowiedziała kobieta.
- Kim są Towarzysze? - spytałam.
- Nie jesteś stąd, co? Nic nie wiesz o Towarzyszach!
To zakon wojowników. Jesteśmy braćmi i siostrami honoru. Za odpowiednią opłatą
zjawiamy się i rozwiązujemy problemy.
Przypomniało mi się Bractwo Ostrzy. Dobrze byłoby
znów należeć do organizacji zapewniającej mi dach nad głową, wyżywienie i
trening. Towarzysze zaś dodatkowo zarabiają jeszcze pieniądze w zamian za
trochę walki, czy po prostu za czystą przyjemność.
- Brzmi nieźle. - przyznałam. - To dobra praca.
- Zależy dla kogo. - odpowiedziała Nordka.
- Dla mnie wręcz idealna. Mogłabym do was dołączyć?
- Nie przyjmujemy każdego mlekożłopa. Jeśli chcesz
do nas dołączyć, porozmawiaj z naszym heroldem Kodlakiem Białowłosym. On jest mądry i zna się
na ludziach. Wystarczy, że spojrzy komuś w oczy i wie już, czy ten ktoś nadaje
się, by należeć do Towarzyszy.
- W takim razie porozmawiam z nim. - odpowiedziałam.
Towarzysze natychmiast pomknęli ścieżką w przeciwnym
niż ja kierunku.
- Czujecie tę woń krwi? - spytała łowczyni Aela
pozostałych Towarzyszy. - Czeka nas dziś udane polowanie.
Towarzysze z radosnymi okrzykami pognali przed
siebie znikając w ciemnościach nadchodzącej nocy. Ja nie błądziłam już długo.
Nie minęła godzina od mojej rozmowy z łowczynią Aelą, gdy stałam już przed
bramą Białej Grani.
- Stać! - zagrzmiał strażnik miejski na mój widok. -
Z powodu ataku smoka nie wpuszczamy do miasta nikogo bez glejtu.
- Jaki znowu glejt?! - zawołałam. - Mam przekazać
jarlowi wiadomość z Rzecznej Puszczy odnośnie ataku smoka. To bardzo ważne!
- Dobrze, skoro chodzi o smoka, możesz przejść. -
zgodził się strażnik.
Tak oto dostałam się do Białej Grani. Przy bramie
ujrzałam duży dom, przy którym znajdował się warsztat płatnerski. Jakaś kobieta
stała w drzwiach wejściowych i rozmawiała z dwoma mężczyznami stojącymi na
ulicy.
- Nie dam rady. - mówiła kobieta. - To zbyt duże
zamówienie.
- Postaraj się zdążyć, to bardzo ważne. - odparł
jeden z mężczyzn.
- Idźcie z częścią zamówienia do Eorlunda. -
powiedziała kobieta.
- Nigdy w życiu! Prędzej padnę na kolana przed
Ulfrikiem Gromowładnym, niż poproszę o cokolwiek Siwowłosego. Poza tym Siwo-Włosi
nigdy nie zgodzą się na wykuwanie zbroi dla Legionu.
- No dobrze, zobaczę, co da się zrobić. -
odpowiedziała kobieta.
Przemierzyłam pierwszą uliczkę i po schodach
wspięłam się na okrągły kamienny dziedziniec, na środku którego rosło wielkie
drzewo. Całe miasto już spało. Panował tu spokój i niezmącona przez nic cisza.
Minęłam drzewo i za maleńką miejską fosą otaczającą dziedziniec ujrzałam wielki
pomnik wojownika z mieczem depczącego smoka. Wiedziałam, iż jest to pomnik
Talosa. Serce radośnie podskoczyło mi w piersi. Przeskoczyłam miejski
strumyczek i podeszłam do stojącej pod pomnikiem małej kapliczki w kształcie
topora. Padłam przed nią na kolana i szepnęłam:
- Błogosławiony bądź wielki Talosie, Smoku Północy!
Proszę udziel mi cząstki swej potęgi, a będę chronić sprawiedliwych ku chwale
twego imienia.
Moją duszę ogarnął głęboki spokój. Podniosłam się z
kolan i wstąpiłam na kolejne schody. Prowadziły one wprost do Smoczej
Przystani, która była po prostu ogromnym pałacem na wzgórzu. Weszłam do pałacu
śmiałym krokiem, a strażnicy przy drzwiach nie zatrzymali mnie. Znalazłam się w
ogromnej sali urządzonej z wielkim przepychem. Znajdowały się tu dwa bardzo
długie drewniane stoły zastawione smacznym jedzeniem. Przy końcu sali na
podwyższeniu znajdował się tron jarla. Kręciło się wokół niego kilkoro ludzi.
Podeszłam bliżej. Ujrzałam jarla Balgruufa, który siedział na swym tronie i
rozmawiał z jakimś stojącym obok mężczyzną. Nim zdążyłam do niego podejść drogę
zagrodziła mi brązowowłosa Dunmerka w zbroi.
- Co ma oznaczać to wtargnięcie? Jarl Balgruuf nie
przyjmuje teraz gości. - zawołała elfka wyciągając miecz z pochwy i patrząc na
mnie groźnie.
- Przysyła mnie kowal Alvor. Mam wieści z Rzecznej Puszczy.
- odpowiedziałam odważnie.
- Nazywam się Irileth. - powiedziała Dunmerka, lecz
nie schowała przy tym miecza. - Jestem huskarlem, strażą przyboczną władcy, i
moim obowiązkiem jest strzec jarla i jego świtę przed wszelkimi
niebezpieczeństwami. Mam na ciebie baczenie. Teraz ty się wytłumacz.
- Powiedziano mi, by przekazać wiadomość
bezpośrednio jarlowi. - odpowiedziałam z naciskiem.
- Cokolwiek chcesz powiedzieć jarlowi, możesz
przekazać to mnie. Zaczynam myśleć, że...
- Wszystko w porządku Irileth! - zawołał jarl. - Chcę
usłyszeć, co ma do powiedzenia.
Irileth schowała swój miecz i odsunęła mi się z
drogi. Podeszłam do jarla śmiałym krokiem, zatrzymałam się tuż przed jego
tronem i lekko mu się skłoniłam. Był to blondwłosy, około pięćdziesięcioletni
mężczyzna ubrany w wyszywane drogimi kamieniami szaty. Jak każdy prawdziwy Nord
nosił dość długą brodę. Na jego głowie pobłyskiwał złoty diadem z ogromnym
rubinem.
- Oto jarl Balgruuf Większy. - zawołała Irileth
uroczyście.
- Jestem Astarte z Cyrodiil. - przedstawiłam się.
- Co to ma znaczyć, że Rzeczna Puszcza jest w
niebezpieczeństwie? - spytał mnie jarl.
- Helgen zostało zniszczone przez smoka. Alvor boi
się, że teraz czas na Rzeczną Puszczę. - odparłam.
- Alvor? - zdziwił sie jarl. - To kowal prawda?
Niezawodny i solidny. Nie daje sie ponieść fantazji... Czy Helgen na pewno zostało zniszczone przez
smoka? To nie był atak Gromowładnych?
- Helgen zniszczył smok. - odpowiedziałam. - Gdy
Cesarscy próbowali mnie skrócić o głowę, wszystko było widać jak na dłoni.
- Naprawdę? - jarl zdziwił się jeszcze bardziej. - Widzę,
że... nie kryjesz swej kryminalnej przeszłości.
- Nie mam kryminalnej przeszłości. - odparłam z
gniewem. - Lecz Cesarstwo, jak widać, nie potrafi odróżnić już kryminalisty od
szlachetnego człowieka!
- Nie interesuje mnie, kogo chcą zabić Cesarscy,
szczególnie teraz. Chcę dokładnie wiedzieć, co zdarzyło się w Helgen. -
powiedział jarl spokojnie.
- Helgen zostało spustoszone przez smoka. Z tego co
mi wiadomo, zmierzał w tę stronę.
- Na Ysmira! Irileth miała rację! - zawołał jarl, po
czym zwrócił się do łysiejącego mężczyzny stojącego po jego prawej stronie. - Co
teraz powiesz Proventusie? Czy nadal mamy wierzyć w potęgę swoich murów? W
obliczu smoka?
- Panie, powinniśmy natychmiast wysłać wojsko do Rzecznej
Puszczy. - odezwała się Dunmerka. - Jeśli smok czyha w górach to właśnie to
miejsce jest najbardziej zagrożone.
- Jarl Falkret uzna to za prowokację. -
zaprotestował mężczyzna stojący po prawicy jarla. - Będzie myślał, że chcemy
dołączyć do Ulfrika Gromowładnego, by go zaatakować. Nie powinniśmy...
- Dość! - zagrzmiał jarl nie pozwalając mężczyźnie
dokończyć zdania. - Nie będę stać bezczynnie, gdy smok niszczy moje włości i
morduje moich ludzi. Irileth, natychmiast wyślij oddział do Rzecznej Puszczy!
- Tak, jarlu!
- zawołała mroczna elfka, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła z sali.
Spojrzałam na mężczyznę stojącego po prawicy jarla.
Nie był on Nordem. Świadczył o tym nie tylko jego wygląd, ale również bardziej
elegancki niż u Nordów sposób poruszania się. Mężczyzna ów był prawie łysy,
pozostało mu niewiele krótkich czarnych włosów. Nosił również cienkie wąsy. Był
ubrany bardzo dostojnie. Po wyjściu Irileth skłonił się jarlowi i powiedział:
- Proszę o wybaczenie. Muszę wrócić do swoich
obowiązków.
- Tak byłoby najlepiej, Proventusie Avenicci. -
odparł jarl nieco surowym tonem.
Nazwisko "Avenicci" wskazywałoby na to, że
mężczyzna stojący po prawej stronie jarla jest Bretonem. Kimkolwiek jednak by nie
był jeszcze raz skłonił się jarlowi i wyszedł z sali szybkim krokiem znikając
za jednymi z bocznych drzwi. Tymczasem jarl gestem przywołał do siebie jednego
z żołnierzy stojących nieopodal i szepnął mu coś do ucha. Żołnierz wyszedł z
sali.
- Dobra robota! - zwrócił się do mnie jarl. - Udało
ci się mnie znaleźć z własnej inicjatywy. To była wielka przysługa dla Białej
Grani. Nie zapomnę o tym.
W tym momencie żołnierz powrócił na salę niosąc
stalowy kirys. Podszedł do mnie i podał mi go.
- Proszę, weź
to w dowód mojego szacunku. - powiedział jarl, a ja wzięłam kirys w swe ręce. -
Możesz zrobić dla mnie coś jeszcze. To zadanie odpowiednie dla kogoś o twoich
talentach.
Jarl podniósł się z tronu i patrząc na mnie
powiedział:
- Chodźmy znaleźć Farengara, mojego nadwornego
czarodzieja. Zajmował się sprawą związaną z tymi smokami i... plotkami o
smokach.
Jarl zszedł z podwyższenia i skierował swe kroki w
lewą stronę. Poszłam za nim. Władca Białej Grani wprowadził mnie do małego
pokoiku. Znajdował się tu dwa stoły przylegające do siebie pod katem prostym,
na których stały jakieś mikstury. Za stołami zaś stał mężczyzna w długiej
jasnej szacie z kapturem przysłaniającym jego twarz.
- Farengarze, chyba znalazłem kogoś, kto może ci
pomóc przy projekcie ze smokiem. - oświadczył jarl. - Idź i przekaż jej
wszystkie szczegóły.
Władca Białej Grani na powrót wszedł do wielkiej
sali pozostawiając mnie samą ze swym magiem. Mężczyzna wyciągnął ku mnie swą
dłoń.
- Farengar Tajemny Płomień. - przedstawił się.
- Astarte. - powiedziałam ściskając jego rękę.
- A więc jarl uważa, że możesz mi się przydać? A
tak, pewnie chodzi mu o moje badania nad smokami. - powiedział swobodnym tonem.
- Tak, przydałby mi się jakiś kurier. Gdy mówię kurier, mam na myśli kogoś, kto
przeszuka niebezpieczne ruiny, by odnaleźć dla mnie starożytną kamienna
tablicę, której może jednak tam w ogóle nie być.
Słowa wydobywały się z jego ust z prędkością
błyskawicy.
- A co z tym mają wspólnego smoki? - spytałam.
- A, nie jesteś prostym najemnikiem. Widzę, że
potrafisz też ruszyć głową. Czyżbym miał do czynienia z naukowcem?
- Nie, nie jestem naukowcem. - odpowiedziałam. -
Lecz właściwie jestem magiem.
- Cudownie! - zawołał Farengar. - W jakim rodzaju
magii się specjalizujesz?
- W zasadzie najlepiej znam magię zniszczenia, ale
chciałabym wyspecjalizować się w magii przywracania. - odpowiedziałam.
- Chcesz się uczyć, prawda? - mężczyzna spojrzał mi
w oczy. - Obawiam sie, że nie jestem najlepszym nauczycielem, ale możesz
spróbować w Akademii Zimowej Twierdzy.
- Chyba się tam wkrótce wybiorę.
- Dobrze, ale powróćmy teraz do rzeczy. - odparł
Farengar. - Gdy opowieści o smokach zaczęły sie rozprzestrzeniać, wiele osób
lekceważyło je twierdząc, że to zwykły wymysł i plotki. Wszyscy myśleli, że to
niemożliwe. Głupcy zawsze uznają za niemożliwe rzeczy wykraczające poza ich
doświadczenie. Ja jednak zacząłem szukać informacji o smokach. Gdzie się
podziewały przez cały ten czas? Skąd się wzięły?
- Co mam w takim razie zrobić? - spytałam.
- Ja...e... dowiedziałem się, że w Czarnygłazie jest
pewna kamienna tablica, czy też Smoczy Kamień, który podobno zawiera mapę smoczych
cmentarzysk.
- W Czarnygłazie?! Byłam tam dzisiaj rano! -
zawołałam.
- Idź do Czarnygłazu, znajdź kamienną tablicę, która
znajduje się na pewno w głównej komnacie i przynieść mi ją. Prościej już być
nie może. - powiedział mag.
- Wiem, gdzie jest tablica, bo miałam ją już w
rękach. Gdybym wiedziała, że jest cenna, zabrałabym ją z sobą. Niestety
zostawiłam ją w Czarnygłazie i będę musiała tam wrócić.
- Pośpiesz się. Cierpliwość nie należy do cnót
jarla. Moich zresztą też.
W tym momencie podszedł do nas jarl Balgruuf.
- Teraz to
jest priorytet. - powiedział. - Musimy wiedzieć o wszystkim, co może nam się
przydać do walki ze smokiem... albo smokami. Musimy to zdobyć zanim będzie za
późno.
- Oczywiście jarlu Balgruufie. - odpowiedział mag. -
Chyba znalazłeś mi pomocną dłoń. Jestem pewien, że się przyda.
Jarl Balgruuf zwrócił się do mnie:
- Jeżeli ci się uda, dostaniesz nagrodę. Biała Grań
będzie twoim dłużnikiem.
19 dzień, Ostatni
Siew:
Zmuszona byłam po raz drugi udać się do Czarnygłazu.
Tym razem nie napotkałam na swej drodze praktycznie żadnych niebezpieczeństw i
bez trudu dotarłam do Komnaty Opowieści ubrana w stalową zbroję podarowana mi
przez jarla Balgruufa. Podeszłam do kamiennego sarkofagu i wyjęłam z niego
Smoczy Kamień. Włożyłam go do swego plecaka. Na szczęście nie był zbyt ciężki.
Z Komnaty Opowieści zabrałam również zaklęty pradawny norski topór.
Postanowiłam sprzedać go i zarobić w ten sposób trochę pieniędzy, gdyż zapasy
żywności od Alvora zaczęły mi się kończyć. Gdy przybyłam do Smoczej Przystani,
od razu udałam się do Farengara. Nie był sam. Jakaś kobieta w zbroi nachylała się
nad książką położoną na stole. Jej twarz zakrywał czarny kaptur.
- Widzisz? - zwrócił się do niej Farengar. -
Terminologia wyraźnie pochodzi z Pierwszej Ery lub nawet ze wcześniejszego
okresu. To zapewne kopia dużo starszego tekstu. Może nawet pochodzi z czasów
tuż po Smoczej Wojnie. Jeśli tak, mogę z tego skorzystać, by porównać imiona z
poprzednimi tekstami.
- Dobrze. - powiedziała tajemnicza kobieta
spoglądając na maga. - Cieszę się, że robisz postępy. Moim pracodawcom zależy
na konkretnych odpowiedziach.
- O, nie bój się! Sam jarl zainteresował się
wreszcie tym tematem, więc będę w stanie poświęcić większość mojego czasu tym
badaniom.
- Czas ucieka, Farengarze, nie zapominaj o tym. To
nie jest pytanie teoretyczne. Smoki powróciły.
- Tak, tak. Nie martw się. Choć szansa zobaczenia
smoka na żywo byłaby niezmiernie cenna...
W tym momencie kobieta spojrzała w moją stronę i
natychmiast powiedziała:
- Masz gościa, Farengarze.
Mag spojrzał na mnie.
- A, to znowu ty! Wracasz z Czarnygłazu? Wciąż
żyjesz, jak widzę. - Farengar podszedł w moją stronę.
Wyjęłam kamienną tablice z plecaka i podałam mu ją.
- O! Smoczy Kamień z Czarnygłazu! - zawołał
uradowany czarodziej. - Chyba należy ci się więcej uznania niż reszcie osiłków,
których zazwyczaj przysyła mi jarl!
- Mam dla ciebie Smoczy Kamień. Co teraz? -
spytałam.
- W tym miejscu kończy się twoje zadania, a zaczyna
moje. To będzie bardziej umysłowy wysiłek, tak często w tym kraju nie
doceniany, niestety. - odpowiedział czarodziej i spojrzał na tajemniczą
kobietę. - Moja...współpracowniczka będzie zadowolona z wyników twojej pracy.
Odkryła lokalizację środkami, których nie chce mi zdradzić.
Kobieta spojrzała na niego, a wtedy on zwrócił się
do niej:
- Twoje informacje okazały się prawdziwe. Tobie
należy się podziękowanie za pomoc.
- Udało ci się to przynieść z Czarnygłazu? - spytała
mnie kobieta uważnie mi się przypatrując. - Niezła robota!
- Nie takie rzeczy robiłam już w życiu. -
odpowiedziałam.
- Przyślij mi kopie, kiedy już to rozszyfrujesz. -
kobieta zwróciła się do czarodzieja.
- Farengar! - nagle pojawiła się przy nas Irileth. -
Musimy iść. Nieopodal dostrzeżono smoka! - mroczna elfka spojrzała na mnie i
dodała. - A ty chodź z nami!
- Dobrze. - odpowiedziałam.
- Smok! Ależ to interesujące! Gdzie go widziano? Co
robił? - czarodziej był podekscytowany jak małe dziecko na widok ulubionej
zabawki.
Tymczasem tajemnicza kobieta cicho wyszła z
pomieszczenia bocznymi drzwiami.
- Na twoim miejscu traktowałabym to trochę bardziej
poważnie. - powiedziała Irileth do Farengara. - Gdy smok zaatakuje Białą Grań,
nie wiem, czy zdołamy go powstrzymać. Ruszajmy!
Dunmerka poprowadziła mnie, Farengara i jakiegoś
mężczyznę w kolczudze i żółtej tunice strażników Białej Grani do przejścia za
podwyższeniem, na którym znajdował się tron jarla i dalej schodami do pewnego
surowo wyglądającego pomieszczenia, gdzie czekał na nas jarl Balgruuf.
- Irileth mówi, że przybywasz z zachodniej wieży
strażniczej? - jarl zwrócił się do strażnika.
- Tak, mój panie. - odpowiedział Nord.
- Powiedź mu to, co mnie. - odezwała się wyraźnie
zniecierpliwiona Irileth. - To o smoku.
- E... zgadza się. - odparł strażnik. - Widzieliśmy,
jak zbliża sie od południa. Był szybki. Szybszy niż cokolwiek w życiu
widziałem.
- Co on zrobił? Atakuje wieżę strażniczą? - zapytał
jarl spokojnie.
- Nie, mój panie. - odpowiedział strażnik. - Krążył
nad horyzontem, kiedy wychodziłem. Byłem pewien, że się na mnie rzuci, więc
uciekłem. Nigdy w życiu tak się nie bałem.
- Dobra robota, synu. Resztę zostaw nam. Idź do
koszar, zjedź coś i odpocznij. Zasłużyłeś na to. - powiedział władca Białej
Grani, a gdy tylko strażnik zszedł mu z oczu, zwrócił się do swego huskarla - Irileth,
lepiej weź strażników i idźcie tam.
- Rozkazałam żołnierzom zebrać się przy bramie
głównej. - odpowiedziała mroczna elfka.
- Dobrze. Nie zawiedź mnie. - powiedział do niej
jarl, po czym zwrócił się do mnie. - Nie ma czasu na ceremonie. Znów potrzebuję
twojej pomocy. Idź z Irileth i pomóż jej w walce ze smokiem. Udało ci się
przetrwać w Helgen, więc masz lepsze doświadczenie ze smokami, niż reszta z
nas. Ale nie zapomniałem, że udało ci się odzyskać Smoczy Kamień dla Farengara.
- to mówiąc jarl podszedł do małego stolika przy ścianie i podniósł stojący na
nim hełm z dwoma baranimi rogami po bokach. - W dowód uznania poinstruowałem
Avenicci, że możesz nabyć posiadłość w mieście. Przyjmij ten podarek z mojej
osobistej zbrojowni. Oto żelazny hełm pomniejszej przemiany.
Jarl wręczył mi hełm, a ja podziękowałam mu.
Podziękowałam bardziej z grzeczności niż z wdzięczności, gdyż na nabycie
posiadłości i tak nie miałam pieniędzy, a żelazny hełm mi się nie podobał. Był
zupełnie nie w moim stylu.
- Powinienem się przyłączyć. Bardzo bym chciał
zobaczyć tego smoka. - powiedział Farengar.
- Nie. - zaprotestował jarl. - Nie mogę ryzykować
utraty was obojga. Potrzebuję ciebie tutaj, do obrony miasta przed smokami.
- Wedle rozkazu. - odpowiedział mag posłusznie.
- Jeszcze jedno, Irileth. - jarl zwrócił się do
swego huskarla. - To nie jest misja, w której chodzi o śmierć i chwałę. Muszę
wiedzieć, z czym mamy do czynienia.
- Nie martw się, panie. Jestem uosobieniem
ostrożności. - odpowiedziała mroczna elfka dobitnie.
Poszłam za nią. Przeszłyśmy całe miasto mijając po
drodze jakiegoś kapłana, który krzyczał coś pod pomnikiem Talosa oraz ludzi
rozmawiających na rynku i zachwalających swoje towary. W końcu dotarłyśmy do
bramy miejskiej, w pobliżu której znajdowała się kuźnia. Czekało tu na nas
czterech strażników Białej Grani odzianych w jednakowe kolczugi i narzucone na
nie żółte tuniki oraz trzymających w dłoniach identyczne okrągłe tarcze z
wizerunkiem końskiej głowy, czyli z herbem miasta.
- Oto, jak wygląda sytuacja. Smok atakuje zachodnią
strażnicę. - mówiła Irileth maszerując tam i z powrotem przed obliczem strażników.
- Smok? - zdziwił się jeden z nich.
- Ale nam się dostanie! - stwierdził drugi.
- Tak właśnie. - odpowiedziała Irileth. -
Powiedziałam smok. Nie mam pojęcia, skąd przybywa, ani kto go przysłał. Wiem
tylko, że popełnia błąd atakując Białą Grań.
- Ale, huskarlu... Jak my mamy walczyć ze smokiem? -
zapytał jeden ze strażników, a w jego głosie pobrzmiewał protest i niepewność.
- Dobre pytanie. - przyznała elfka. - Nikt z nas nie
widział wcześniej smoka. Tym bardziej z nim nie walczył. Ale honor każe nam
stanąć do walki nawet, jeśli mamy przegrać. Smok zagraża naszym domom... i
rodzinom. Nie będziecie godni miana Nordów, jeśli uciekniecie przed tym
stworem. Dacie mi samej stanąć przeciwko tej bestii?
- Nie, huskarlu! - zawołało jednocześnie troje
strażników.
- No to już po nas. - dodał cicho czwarty z nich.
- Stawką jest jednak coś więcej niż honor. -
oświadczyła Dunmerka. - Zastanówcie się, to pierwszy smok w Skyrim od minionej
epoki. Okryjemy się chwałą zabójców smoka! Oczywiście, jeśli zechcecie mi
pomóc. No to jak? Idziemy zapolować na smoka?
- Taa! - zawołał jeden ze strażników.
- Pewnie, że tak! - zawtórował mu drugi.
- Tak! - wykrzyknął trzeci.
- Ruszamy! - rozkazała Irileth i przekroczyła bramę,
a żołnierze natychmiast pomaszerowali za nią.
Podążyłam wraz z nimi. Przebiegliśmy przez
wewnętrzny i zewnętrzny mur otaczający miasto. Następnie minęliśmy wiele pól i
kilka zabudowań. W końcu naszym oczom ukazała sie zachodnia wieża strażnicza.
Jej szczyt zawalił się w gruzy, a dookoła niej dogasały płomienie.
- Nie widać smoka, ale wygląda na to, że tu był. -
powiedziała Irileth. - Wiem, że sytuacja nie wygląda najlepiej, ale musimy
dowiedzieć się, co się tu wydarzyło, i sprawdzić, czy ten smok wciąż się gdzieś
tu czai. Rozproszyć się i poszukać ocalonych! Musimy wiedzieć z czym mamy do
czynienia.
Wszyscy rozbiegliśmy się po okolicy. Pobiegłam w
kierunku zniszczonej wieży. Zobaczyłam strażnika Białej Grani ukrywającego się wśród gruzów.
- Nie, wracaj! - zawołał na mój widok. - On wciąż tu
jest! Złapał Lokiego i Tora, gdy próbowali uciekać.
W tym momencie usłyszeliśmy smoczy ryk.
- Niech Kynaret ma nas w swojej opiece! - zawołał
strażnik z przerażeniem. - Znowu wraca...
- Nadlatuje. Znajdźcie osłonę i nie pudłujcie! - rozkazała Irileth.
Chwyciłam mój pradawny norski łuk i wyciągnęłam
strzałę z kołczanu. Strażnicy Białej Grani pierwsi wystrzelili swe strzały w
kierunku smoka. Ja początkowo nie mogłam odnaleźć go wzrokiem. W końcu
dostrzegłam go krążącego nad głowami żołnierzy. Nagle powiedział coś w dziwnym
języku, a z jego paszczy wystrzeliły płomienie. Wystrzeliłam w jego kierunku
kilka strzał. Większość z nich nie dosięgła jednak celu. Nagle smok wylądował
przy wieży i zioną ogniem wprost w stojącego przed nim żołnierza. Nieszczęsny
strażnik Białej Grani padł na ziemię bez życia, a ja odrzuciłam łuk, chwyciłam
miecz i pobiegłam w stronę smoka. Nim zdążył odlecieć cięłam go mieczem.
Próbował chwycić mnie swoimi ogromnymi zębami, lecz ponownie uderzyłam z całej
siły mieczem w jego pysk. Uderzałam na oślep, a krew tryskała strumieniami. W
końcu smok z przeraźliwym krzykiem padł martwy u mych stóp. Odetchnęłam z ulgą.
Nagle stało się coś dziwnego. Ciało smoka zaczęło lśnić i płonąć. Nie płonęło
jednak ogniem, lecz czymś magicznym, czymś znacznie piękniejszym od ognia i
złotym. Patrzyłam na te złote płomienie oczarowana. Słyszałam głosy strażników
za mymi plecami:
- Popatrz no na to!
- Co się dzieje?!
Wiązki mocy zaczęły unosić się w mym kierunku i
przenikać moje ciało. Poczułam, jak potęga, która wyrwała się z ciała smoka,
ogarnia moją duszę. Przypominało to nieco wzięcie głębokiego oddechu przed
skokiem do wody, lecz było znacznie wspanialsze. Poczułam się wszechmocna. Cały
świat stał się wobec mnie marnością, a ja mogłam wszystko. Byłam potęgą
wszystkich potęg i wszystko inne znikło, choć wciąż istniało na swym miejscu.
To cudowne uczucie trwało zaledwie chwilę, tak jak chwilę trwa głęboki wdech.
Wydech zaś przyniósł ulgę i błogość. Wszystko wróciło do normy, zaś ja czułam
się wspaniale. Spojrzałam na leżące przede mną ciało smoka i ujrzałam jedynie
ogromny nagi szkielet. W moim umyśle zaś pojawiło się słowo "fus".
Tak samo, jak uprzednio niespodziewanie je zrozumiałam, tak teraz je poczułam.
Czym jest siła? Poczułam coś, co pokonuje wszystkich i wszystko wokół mnie.
Poczułam coś nieugiętego, coś mającego smak błękitu nieogarniętych niebios.
- Nie wierzę własnym oczom! Ty jesteś... Smoczym Dziecięciem!
- zawołał jeden ze strażników patrząc na mnie zdumiony.
- Smoczym Dziecięciem? Co masz na myśli? - spytałam
niczego nie rozumiejąc.
Wciąż byłam nieco oszołomiona tym, co wydarzyło się
przed chwilą.
- W najstarszych opowieściach pochodzących z czasów,
gdy w Skyrim żyły smoki, Smocze Dziecięta zabijały smoki i kradły ich moc. -
wyjaśnił strażnik. - Z tobą też tak było, prawda? Udało ci się wchłonąć moc
smoka?
- Nie wiem, co się ze mną stało. - odpowiedziałam
zgodnie z prawdą.
- Możemy to sprawdzić. Spróbuj Krzyknąć. Jeśli
wierzyć starym legendom, jedynie Smocze Dzieci potrafią Krzyczeć bez
przygotowania tak samo, jak smoki.
Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi, lecz istotnie
miałam ogromną ochotę wykrzyczeć to jedno słowo. Przywołałam je w myślach, a w
moim sercu obudził się boski błękit. Całą swoją duszą poczułam tą nieugiętą
siłę. Zamknęłam oczy i z rozkoszą wykrzyknęłam:
- Fus!
Gdy tylko otworzyłam oczy, zobaczyłam, że znajdujący
się przede mną strażnik podnosi się z ziemi. Potęga wypowiedzianego przeze mnie
słowa po prostu ścięła go z nóg.
- To był Krzyk! - zawołał. - Ty naprawdę to umiesz!
Nie może być inaczej! Ty na prawdę jesteś Smoczym Dziecięciem!
- Smocze Dziecię? O czym ty mówisz? - zapytał drugi
strażnik podchodząc w naszą stronę.
- Zgadza się. - odpowiedział pierwszy strażnik. -
Mój dziadek opowiadał historie o Smoczych Dzieciętach. W ich żyłach płynęła
smocza krew, a jednym z nich był Tiber Septim.
- Nigdy nie słyszałem, żeby Tiber Septim zabijał
smoki! - zaprotestował drugi.
- Wtedy nie było żadnych smoków, kretynie! Wracają
po raz pierwszy od... zawsze. Stare baśnie mówią o Smoczych Dzieciętach, które
zabijały smoki i przejmowały ich moc. - strażnik zwrócił się do mnie. - To o
ciebie musi chodzić!
- Co ty na to, Irileth? - spytał trzeci strażnik
spoglądając na naszą dowódczynię. - Uporczywie milczysz.
- No Irileth, powiedź!- zawołał sceptyczny żołnierz.
- Czy ty wierzysz w te bajania o Smoczych Dzieciętach?
Dunmerka zamyśliła się głęboko i po chwili wahania
powiedziała właściwym sobie surowym tonem:
- Lepiej, żeby niektórzy z was trzymali buzie na
kłódkę, zamiast klepać jęzorem o rzeczach, o których nie macie zielonego
pojęcia. Oto martwy smok i to akurat potrafię pojąć. Wiemy już, że da się je
zabić. Nie potrzebuję jakiś mitycznych Smoczych Dzieciąt. Potrzeba mi kogoś,
kto zdoła położyć smoka.
- Nie zrozumiesz, huskarlu! Nie jesteś Nordem! -
zawołał strażnik.
- Przemierzyłam całą Tamriel i widziałam wiele
rzeczy równie dziwacznych, jak to. - powiedziała Irileth. - Sugeruję raczej
zaufać sile ramion, niż opowieściom i legendom.
Nordowie zamilkli pogrążając się w myślach. Ja
również miałam, o czym myśleć. Spojrzałam na zachodzące słońce, które obejmowało
świat swoimi złotymi promieniami. Czyżbym naprawdę była zrodzona ze smoczej
krwi tak, jak Martin? Zabawne, że nigdy nie zawiesiłam sobie Amuletu Królów na
piersi. Jego moc objawiłaby prawdę. Przecież, jeśli naprawdę jestem Smoczym
Dziecięciem, to mogłam oddać życie za Tamriel zamiast Martina. Tak właśnie
powinno się stać. To ja powinnam wtedy zginąć. Gdybym tylko wiedziała...
Przecież miałam Amulet w ręku, nim jeszcze odnalazłam Martina. Mogłam zakończyć
Kryzys Otchłani nim się na dobre rozpoczął, ale o tym nikt niestety nie
wiedział i dlatego stało się to wszystko, co się stało. Przynajmniej rozumiem
już dlaczego między mną a Martinem od początku istniała jakaś przedziwna więź.
Łączyła nas smocza krew płynąca jednakowo w naszych żyłach. Lecz Martin zginął i
zostałam sama. Czy naprawdę jestem Ostatnim Smoczym Dziecięciem ze starych
legend? Z zamyślenia wyrwała mnie Irileth, która podeszła do mnie i
powiedziała:
- Nie wiem nic o tej smoczej krwi, ale cieszę sie,
że z nami jesteś. Lepiej od razu udaj sie do Białej Grani! Jarl Balgruuf z
pewnością pragnie wiedzieć, co tu się wydarzyło.
- Dobrze. - odpowiedziałam.
Postanowiłam zabrać trochę smoczych kości. Podeszłam
do smoczego szkieletu i dostrzegłam leżący obok niego hełm któregoś z
nieszczęsnych strażników Białej Grani, którzy nie przeżyli spotkania z pradawna
bestią. Hełm ów nie był ani trochę zniszczony. Świadczyło to o jego solidności.
Zdjęłam hełm wręczony mi przez jarla i przymierzyłam ten znaleziony. Zakrywał
całą twarz i ograniczał mi nieco pole widzenia, ale generalnie spodobał mi się,
więc postanowiłam go zatrzymać. Na niektórych kościach smoka zachowała sie
odrobina smoczych łusek. Zabrałam trzy takie niewielkie kości i wepchnęłam je
do mojego plecaka. Udałam się do Białej Grani. Szybko zaczęło się ściemniać i
nim się obejrzałam zapadł zmrok. Byłam zmęczona, a mój plecak stał się
niemiłosiernie ciężki z powodu swej zawartości, zrobiłam więc sobie postój i
odpoczywałam dość długo na jakiejś polanie. Gdy ruszyłam w dalszą drogę była
już późna noc. Kiedy mijałam stajnie należące do mieszkańców Białej Grani,
nagle usłyszałam głośny grzmot, a zaraz potem mrożący krew w żyłach jęk:
"Dovahkiin!". Ogarnął mnie paraliżujący lęk. Zatrzymałam się i
rozejrzałam, lecz nie ujrzałam niczego niepokojącego. Mimo to nie poczułam sie
lepiej. Niespodziewanie zaczęły przerażać mnie otaczające ciemności oraz fakt,
że nie ma przy mnie żywego ducha. Przyśpieszyłam kroku, by jak najszybciej
znaleźć się przy głównej bramie miejskiej Białej Grani.
20 dzień, Ostatni
Siew:
Gdy przekroczyłam bramę Białej Grani ujrzałam dwóch
redgardskich wojowników rozmawiających ze strażnikiem.
- Słuchaj, wiesz, że nie możesz tu wchodzić. Zawróć
i odejdź tą sama drogą. - powiedział strażnik do jednego z Redgardów.
- Nie chcemy kłopotów. Chcemy tylko ją odnaleźć. -
odpowiedział ciemnoskóry mężczyzna.
- Nie interesuje mnie, co robisz. - odparł strażnik.
- Po tym, co się stało, masz szczęście, że nie wtrącę cię do więzienia. A teraz
won!
- Wrócimy. To jeszcze nie koniec. - wojownik
odwrócił się i ujrzawszy mnie zawołał. - Hej ty! Szukamy kogoś w Białej Grani i
dobrze zapłacimy za informacje.
- Kogo szukacie? - spytałam.
- Pewnej kobiety... nietutejszej. - wyjaśnił mężczyzna.
- Jest Redgardką, jak my. Nie używa
pewnie swego prawdziwego imienia. Zapłacimy ci za wszelkie informacje dotyczące
miejsca jej pobytu. w Białej Grani nie jesteśmy mile widziani, więc jeśli się
czegoś dowiesz, będziemy czekać w Rorikstead.
- Dlaczego szukacie tej osoby? - zapytałam, gdyż owi
Redgardzi wydawali mi się podejrzani.
- To nie twoja sprawa. Wystarczy ci wiedzieć, że
płacimy za informacje. Jeśli cię to nie interesuje, odejdź w swoją stronę!
Postanowiłam posłuchać tej rady i po prostu odejść.
Usłyszałam jeszcze, jak jeden z Redgardów mówi do swego towarzysza:
- Nie może się ukrywać w nieskończoność.
Podeszłam do miejskiej kuźni. Miałam nadzieję, ze
będę mogła sprzedać tutaj zabrany z Czarnygłazu topór oraz hełm, który
otrzymałam od jarla. Była późna noc, więc postanowiłam poczekać do rana.
Usiadłam pod drzwiami domu kowala i oparłam się o nie wygodnie swoimi plecami.
Byłam okropnie senna, w końcu nie zmrużyłam oka od trzech dni, i nim się
spostrzegłam usnęłam. Moje przebudzenie było gwałtowne. Nastał dzień i ktoś otworzył
od środka drzwi, o które się opierałam. Skończyło się to tak, że wylądowałam na
podłodze w domu kowala. Nade mną stała jakaś kobieta trzymająca jeszcze klamkę
od drzwi.
- Kim jesteś i co tutaj robisz? - zawołała patrząc
na mnie zdziwiona.
- Śpię... to znaczy spałam. - odpowiedziałam
podnosząc się z podłogi. - Nazywam się Astarte. Z kim mam przyjemność?
- Jestem Adrianne Avenicci. - odpowiedziała kobieta.
- Piękne nazwisko. - przyznałam. - Chyba gdzieś już
je słyszałam.
- Może znasz mego ojca? Jest zarządcą w Smoczej
Przystani.
- Ach tak! Spotkałam go na dworze jarla.
- Dlaczego spałaś pod moimi drzwiami? - spytała
córka zarządcy nieco oburzonym tonem.
- Tak jakoś wyszło. - odparłam. - Czy twój mąż jest
kowalem?
- Nie. To ja jestem kowalem. - odpowiedziała kobieta
zamykając drzwi od swego domu i udając się w stronę znajdującej się obok kuźni.
Poszłam za nią. Adrianne Avenicci była bardzo ładną,
lecz zaniedbaną kobietą o długich blond włosach upiętych w szeroki warkocz.
Zważywszy na to, że jej ojciec, mimo postępującej łysiny, nie był jeszcze
starym człowiekiem, ona sama musiała być jeszcze bardzo młoda, czego nie było
po niej widać. Jej ciało było mocno opalone od słońca i brudne od pyłu, z
którym stykała się w swej pracy. Jej niegdyś zapewne czerwona suknia była
prawie czarna od brudu. Zaś noszony przez nią czarny fartuch był jeszcze
brudniejszy. Mimo to nie wyglądała na kowala z powodu swojej drobnej sylwetki.
Cóż, gdybym nie nosiła zbroi, lecz prostą suknię tak, jak większość kobiet, nie
wyglądałabym na wojowniczkę. Tak więc mówiąc krótko, pozory mylą.
- Mam tu parę niezłych egzemplarzy, jeśli interesuje
cię ich zakup. W środku jest ich jeszcze więcej. - powiedziała kładąc
niedokończony miecz na kamieniu kowalskim.
- Właściwie przyszłam tu coś sprzedać, a nie kupić.
- wyjaśniłam.
Adrianne zaczęła rozpalać ogień w kowalskim piecu.
- Więc spotkałaś mego ojca? - zagadnęła. - Pomagam
mu bardziej niż się ludziom wydaje.
- W jaki sposób?
- Myślisz, że rady, które mój ojciec powierza
jarlowi pochodzą od niego? - kobieta roześmiała się. - Powiedźmy, że doradzam
doradcy.
- Rozumiem. Może powinnaś więc być doradcą, a nie
kowalem?
- Dworskie życie to nie jest coś dla mnie, a
kowalstwem pasjonowałam się od dziecka. - powiedziała Adrianne. - Nie twierdzę,
że jestem najlepszym kowalem w Białej Grani. Ten tytuł należy się Eorlundowi
Siwowłosemu. Jego stal jest legendarna. Ja chcę tylko dostać szansę.
Córka zarządcy chwyciła niedokończony miecz i
zanurzyła jego ostrze w ogniu. Po chwili ułożyła je na kamieniu kowalskim i
zaczęła mocno uderzać w nie młotkiem. Po kilku, czy może kilkunastu uderzeniach
zanurzyła miecz w wodzie. Rozgrzane ostrze zasyczało, a wokół pojawiło się
mnóstwo pary.
- Całymi dniami pracujesz w kuźni? - spytałam.
- Zgadza się. - odpowiedziała Adrianne. - Muszę to
robić, jeśli chcę być kiedyś tak dobra, jak Eorlund Siwo-Włosy. Tak się składa,
że dokończyłam właśnie moje największe dzieło.
Kobieta podeszła do wielkiego kufra znajdującego się
nieopodal i wyciągnęła z niego piękny dwuręczny miecz. Podała mi go.
- To miecz. Wykułam go dla jarla Balgruufa
Większego. To niespodzianka i nie wiem nawet, czy go przyjmie, ale... Słuchaj,
możesz zanieść ten miecz memu ojcu, Proventusowi Avennici? Bedzie wiedział,
kiedy wręczyć jarlowi tą broń, w końcu jest jego zarządcą.
- Ten miecz to dwuręczny claymore, prawda? -
spytałam.
- Tak. Widzę, że znasz się na rzeczy.
- Wykonałaś go z żelaza, czy ze stali?
- Ze stali. Zaniesiesz go memu ojcu?
- Oczywiście. - odpowiedziałam. - Zaraz to zrobię.
- Dzięki. - odpowiedziała Adrianne i powróciła do
pracy.
Pożegnałam się z nią i weszłam do wnętrza jej domu.
Znajdowało się tu mnóstwo broni oraz lada, za którą stał niezwykle muskularny
brodaty Nord o brązowych włosach.
- Witamy "U Amazonki". - powiedział
mężczyzna na mój widok. - Mamy tu najlepszej klasy bronie i pancerze. Ty moje
dziewczę na pewno trafiłaś pod dobry adres.
- Witam! Nazywam się Astarte i chciałam coś tutaj
sprzedać, jeśli mogę.
- Nazywam się Ulfbert Niedźwiedź-Wojny. Co
chciałabyś mi sprzedać?
Położyłam na ladzie hełm pomniejszej przemiany oraz
pradawny norski topór.
- Mogę dać ci za to dwieście pięćdziesiąt złotych
monet. - zaproponował Nord.
- Niech będzie. - zgodziłam się i transakcja została
szybko przeprowadzona.
- To Adrianne kuje wam broń i zbroję? - spytałam.
- Tak. - odpowiedział Ulfbert. - W swojej kuźni
zaraz na zewnątrz. Miejsce nazwano na jej cześć "Amazonką". To jej
przezwisko z dzieciństwa, które nadał jej ojciec. Z tego, co wiem, już wtedy
bawiła sie mieczami.
- Dziękuję i do widzenia. - powiedziałam wychodząc.
- Ja również dziękuję i zapraszam ponownie. -
odpowiedział mi Nord.
Kiedy weszłam po schodach na dziedziniec, na którym
znajdował się targ, zobaczyłam głośno kłócących się Redgarda i Redgardkę.
Zatrzymałam się zaciekawiona i zaczęłam przysłuchiwać się tej kłótni.
- Wynajmę jakiegoś najemnika. - powiedział
mężczyzna.
- Nie stać nas na to. Chcesz skazać na śmierć
głodową swoją żonę i córkę przez jakiś głupi miecz! - krzyczała kobieta.
- Ten miecz należał do mojego ojca! - zawołał
mężczyzna z gniewem.
- Twój ojciec od dawna nie żyje i miecz nie jest mu
już do niczego potrzebny.
- Nie rozumiesz, że to moja rodzinna pamiątka?
Tradycja nakazuje...
- Nie mamy pieniędzy!
- W takim razie sam go odzyskam!
- Zwariowałeś?! Zabiją cię, a co ja wtedy zrobię,
sama z dzieckiem?
- Nie mam innego wyjścia. Muszę spróbować.
- Amrenie, ujmę to tak, albo odzyskujesz miecz, albo
masz żonę. Jeśli twoja noga chociaż przekroczy bramę Białej Grani, to bądź
pewien, że od ciebie odejdę! - to mówiąc kobieta odwróciła się od swego męża i
oddaliła się.
- Ale tu chodzi o pamięć mojego ojca! - zawołał za
nią mężczyzna.
Wyglądał na zrozpaczonego, więc postanowiłam mu
pomóc.
- Przypadkiem usłyszałam waszą kłótnię. Mogę spytać,
o co chodzi?
-Jakiś czas temu skradziono mi miecz, który należał
do mojego ojca. To bardzo ważna pamiątka rodzinna. - odpowiedział Redgard
poczym dokładnie zmierzył mnie wzrokiem. - Jesteś może najemnikiem? To byłaby
profesja w twoim stylu.
- Nie jestem najemnikiem, ale mogę nim zostać. -
odparłam.
- I tak nie mam ci z czego zapłacić. - powiedział
mężczyzna ciężko wzdychając.
- Właściwie
to... kocham walczyć i rozwiązywać trudne sprawy. - odrzekłam. - Odzyskam dla
ciebie ten miecz za darmo.
- Możesz? Naprawdę chcesz pomóc? - zawołał mężczyzna
uradowany. - Bandyci, którzy zabrali miecz mego ojca, rozbili obóz przy
Wyschniętym Potoku. Mam nadzieje, że nie sprzedali jeszcze swoich łupów. Jeśli
odzyskasz dla mnie miecz mego ojca, będę ci dozgonnie wdzięczny.
- Postaram się zrobić to jak najszybciej, lecz teraz
czas już na mnie. - to mówiąc wbiegłam na schody prowadzące na wielki
dziedziniec z magicznym drzewem.
Pod pomnikiem Talosa stał kapłan w błękitnych
szatach i wrzeszczał na całe gardło takie słowa:
- Dziś odebrano wam waszą wiarę, a co się stanie
jutro? Czy elfy zabiorą wasze domy? Wasze interesy? Wasze dzieci? Wasze życia? A
co robi Cesarstwo? Nic. Nie, gorzej niż nic. Cesarska machina wypełnia wolę
Thalmoru, przeciwko własnemu ludowi! Więc powstańcie! Powstańcie dzieci
Cesarstwa. Powstańcie Gromowładni! Przyjmijcie słowo Talosa, który jest
człowiekiem i bogiem! Bo jesteśmy dziećmi człowieka! Naszym dziedzictwem jest
ziemia i niebiosa! I to my będziemy rządzić Skyrim, a nie elfy i ich klakierzy!
Na zawsze!
W jego głosie pobrzmiewało szaleństwo, lecz nie
sposób było nie przyznać mu racji. Cesarz zdradził Cesarstwo i całą Tamriel
zakazując kultu Talosa. Podeszłam do dziwnego kapłana.
- Jesteś! Przychodzisz wysłuchać słowa Talosa? -
odparł mężczyzna na mój widok.
- Dlaczego zakazano wiary w Talosa? - spytałam
rozgniewana i oburzona.
- Bo tak zwany Cesarz jest tchórzem! - zawołał
kapłan na całe gardło. - I tak, nazwałem go tchórzem! O tak! Zgodził się
zakazać kultu Talosa ze strachu przed ostrzem aldmerskiego miecza! Nazwano to
"Konkordatem Bieli i Złota". Ja nazywam to bluźnierstwem. Prawdziwy
syn Cesarstwa nigdy nie odwróciłby się od naszego największego bohatera, za
żadne skarby! Pozwól, że coś ci powiem, Cyrodiil jest daleko stąd, a w Skyrim
nigdy nie odwrócimy się od wielkiego Talosa.
- Masz rację, prawdziwy syn Cesarstwa nie odwróciłby
się od Talosa i nie pozwoliłby na urąganie mu. - przyznałam i natychmiast
pomyślałam o Martinie.
Mój Cesarz nigdy by się nie poddał! Mój Cesarz
pokonałby Thalmor! Mój Cesarz był ostatnim prawowitym władcą Tamriel, a władza
tego słabeusza Titusa Mede nie ma racji bytu. Kto zdradza jednego z bogów,
zdradza całą Dziewiątkę. Może Gromowładni mają słuszność? Może powinnam ich
wesprzeć? Może w ten sposób udałoby mi się przywrócić kult Talosa przynajmniej
w Skyrim?
- Nie martwisz się, że cię aresztują? - spytałam
kapłana.
- Ha! Niech po mnie przyjdą! - zawołał kapłan z
szaleństwem w oczach. - Nie boje się, bo Talos jest mym sojusznikiem, a jam
jego prorokiem. Jego słowo jest na mych ustach, a głos w mym gardle.
A więc to jednak wariat! No cóż, jak widać, nawet
totalny świr może czasem powiedzieć coś mądrego. Złożyłam pokłon wielkiemu
Talosowi i udałam się w stronę Smoczej Przystani.
- Zaufajcie mi! Zaufaj mi Biała Grani! Jam jest
wybrańcem Talosa! Dziewięciu namaściło mnie, bym niósł jego słowo! - krzyczał
dalej kapłan. - Straszliwy i potężny Talosie! My śmiertelne sługi oddajemy ci
cześć!
Dopiero przed samymi wrotami pałacu jarla Balgruufa,
przestałam słyszeć wrzaski tego wariata. Gdy tylko weszłam do sali tronowej,
usłyszałam, że jarl prowadzi żywą dyskusję z jakimś krótko ostrzyżonym,
potężnym mężczyzną w zbroi. Proventus Avenicci wyszedł mi na przeciw i
powiedział:
-Dobrze. Nareszcie jesteś. Jarl cię oczekuje.
Razem zbliżyliśmy się do tronu.
- Przecież były wezwania. Cóż innego mogłyby
oznaczać? Siwobrodzi... - mówił jarl Balgruuf do mężczyzny w zbroi.
Gdy ów mężczyzna tylko mnie spostrzegł, natychmiast
powiedział:
- Właśnie o tobie rozmawialiśmy. Mój brat prosi cię
na słowo.
- To Hrongar, brat jarla. - szepnął mi na ucho
Proventus Avenicci.
- I co się stało w strażnicy? Był tam smok? - spytał
mnie jarl spoglądając na mnie ze swego tronu.
- Wieża strażnicza została zniszczona, ale zabiliśmy
smoka. - oświadczyłam.
- Wiedziałem, że mogę liczyć na Irileth, ale musi
być w tym coś więcej. - władca Białej Grani spojrzał na mnie pytająco.
- Okazało się, że mogę być kimś, kogo nazywają
"Smoczym Dziecięciem". - odparłam.
- Smocze Dziecię? Co wiesz o Smoczym Dziecięciu? -
spytał jarl zdziwiony.
- Właśnie tak nazwali mnie żołnierze.
- Nie są wyjątkiem. Siwobrodzi najwyraźniej są
podobnego zdania.
- Siwobrodzi? - spytałam nie wiedząc, o kim mówi
jarl.
- Mistrzowie Drogi Głosu. - wyjaśnił Balgruuf. -
Żyją w odosobnieniu, wysoko na zboczach Gardła Świata.
- Czego ode mnie chcą ci Siwobrodzi?
- Podobno Smocze Dziecię jest obdarzone Głosem -
zdolnością koncentrowania energii życiowej w Thu'um, albo Krzyk. Jeśli naprawdę
jesteś Smoczym Dziecięciem, mogą nauczyć cię korzystania z tego daru.
- Nie dotarł cię grzmiący dźwięk, gdy otwarły sie
wrota Białej Grani? - spytał mnie Hrongar, a ja natychmiast przypomniałam sobie
mrożący krew w żyłach jęk, który usłyszałam przy stajniach. - To głos
Siwobrodych wzywających cię na Wysoki Hrothgar! Coś takiego nie miało
miejsca... od wieków, przynajmniej, odkąd sam Tiber Septim został wezwany,
kiedy to był jeszcze Talosem z Atmory.
- Hrongarze, uspokój się! Co ten cały norski nonsens
ma wspólnego z naszym gościem? - zaprotestował Proventus Avenicci. - Jest
silna, to prawda. Ale nie widzę w niej żadnych oznak świadczących o tym, że
miałaby być, jak mówią "Smoczym Dziecięciem". Jak dla mnie to są
jakieś norskie bzdury!
- Norskie bzdury? Ty nadęty ignorancie! - Hrongar
wpadł we wściekłość. - To nasze święte tradycje pochodzące z czasów Pierwszego
Cesarstwa!
- Hrongar! Nie bądź taki surowy dla Avenicciego. -
zawołał jarl Balgruuf.
- Oczywiście nie chciałem nikogo urazić. Po
prostu... nie rozumiem, czego od niej mogą chcieć Siwobrodzi. - odparł
zarządca.
- To sprawa Siwobrodych, nie nasza. - odpowiedział
władca Białej Grani, po czym zwrócił się do mnie. - Cokolwiek stało sie po tym,
jak smok zginął z twej ręki, obudziło to coś w tobie, a Siwobrodzi to
usłyszeli. Skoro oni uważają, że jesteś Smoczym Dziecięciem, to kimże my
jesteśmy, aby się spierać? Lepiej natychmiast idź do Wysokiego Hrothgaru! Nie
można ignorować wezwania Siwobrodych. To wielki zaszczyt.
- Rozumiem, że Hrothgar to góra? - spytałam.
- Nie, Hrothgar to Świątynia Siwobrodych znajdująca
się na samym szczycie Gardła Świata, najwyższej góry w Skyrim. - odpowiedział
jarl. - Wiesz, zazdroszczę ci. Ponownie przebyć 7000 stopni... Wiesz, że kiedyś
odbyłem tę pielgrzymkę?
- Nie wiedziałam, jarlu.
- Wysoki Hrothgar to bardzo spokojne miejsce. Bardzo...
odizolowane od utrapień świata. - jarl Balgruuf zamyślił się. - Ciekawe, czy
Siwobrodzi zauważą, co się tu dzieje. Wcześniej się tym nie przejmowali. - jarl
gwałtownie wyrwał się z zamyślenia. - Nie ważne. Idź do Wysokiego Hrothgaru!
Ucz się od Siwobrodych!
- Dobrze. Pójdę tam, gdy tylko trochę odpocznę.
- Smocze Dziecię, dziękuję za oddanie ogromnej przysługi
mnie i mojemu miastu! - zawołał jarl Balgruuf biorąc do rąk topór oparty dotąd
o jego tron. - Korzystając z mojego prawa, jako jarl, nadaję ci tytuł tana
Białej Grani! To największy zaszczyt, jakim mogę cię obdarzyć. Przydzielam ci
Lydię, jako twego osobistego huskarla, oraz tę broń z mojej zbrojowni, jako
symbol twego urzędu. Powiadomię też strażników o twoim tytule. Teraz nie mogą
cię traktować, jak zwykłego śmiecia, prawda?
- Prawda. - odpowiedziałam krótko.
Jarl wręczył mi topór, który przyjęłam z lekkim
ukłonem.
- Wracajmy do interesów, Proventusie. Nadal musimy
bronić miasta. - odparł Balgruuf ponownie siadając na tronie.
- Tak, mój panie. - odpowiedział ojciec Adrianne.
- Wybacz jarlu, lecz mam pewną sprawę to twego
zarządcy i chciałabym chwilę pomówić z nim na osobności. - oświadczyłam.
- Dobrze, nie rozmawiajcie tylko zbyt długo. -
zgodził się jarl.
Proventus Avenicci poprowadził mnie schodami do
pomieszczenia, w którym wczoraj strażnik Białej Grani opowiadał jarlowi o
smoku.
- O co chodzi? - spytał.
- Mam dla ciebie miecz od twojej córki. -
oświadczyłam odwiązując od pasa skryty w skórzanej pochwie miecz i wręczyłam mu
go.
- Od Adrianne? - zdziwił sie zarządca. - Ach tak, to
musi być ta broń dla jarla. Biedne dziewczę, tak bardzo chciała udowodnić, że
się nadaje. Przekażę tę broń Balgruufowi, gdy będzie w bardziej... ugodowym
nastroju. - po tych słowach zarządca wyciągnął ze swego mieszka dwadzieścia
złotych monet i podał mi je. -Dziękuję, proszę przyjmij w zamian tę garść
monet.
- Dziękuję, zarządco.
- Miłego pobytu w Białej Grani! - zawołał mi na
pożegnanie Proventus Avenicci.
Kiedy miałam zamiar opuścić już pałac i zbliżyłam
się do jego wrót, podeszła do mnie młoda i piękna dziewczyna w stalowej zbroi,
bardzo podobnej do mojej własnej. Miała długie i proste włosy o czarnej barwie,
co jest rzadkością u Nordów.
- Nazywam się Lydia. - powiedziała dziewczyna. - Jestem
twym huskarlem z nadania jarla. To zaszczyt móc ci służyć.
- Jestem tanem. Co to oznacza? - spytałam ją.
- Jarl uznał cię za osobę wiele znaczącą dla
dzielnicy. - odpowiedziała. - Stoisz w szeregach bohaterów. Tytuł tana to
wielki zaszczyt i dowód uznania za zasługi. Strażnicy przymkną oko na twoje
występki, kiedy powiesz im, kim jesteś.
- Czym zajmuje sie huskarl?
- Przysięgam ci służyć, mój tanie. Własnym życiem
będę bronić ciebie i wszystkiego, co posiadasz.
Ucieszyłam się z tej nieoczekiwanej możliwości
wsparcia w walkach.
- Chodź ze mną. Potrzebuję twojej pomocy. -
powiedziałam.
- Prowadź! - zawołała Lydia z uśmiechem.
- Właściwie chcę, byś to ty mnie poprowadziła. Muszę
się dostać nad Wyschnięty Potok. Wiesz, gdzie to jest?
- Oczywiście, mój tanie.
- Chcę jeszcze byś coś dla mnie przechowała.
- Będę dźwigać twe ciężary.
Wręczyłam Lydii topór tana Białej Grani, gdyż i tak
nie miałam zamiaru się nim posługiwać. Nie umiałam walczyć toporami. Nigdy tego
nie robiłam i nie widziałam żadnej potrzeby, by zacząć to robić, skoro
posiadałam dobry miecz. W towarzystwie Lydii opuściłam miasto. Podczas naszej
podróży napotkałyśmy na swej drodze wędrującego Dunmera w długiej czarnej szacie.
Zaintrygowało mnie, co robi elf samotnie na dzikim trakcie, gdy wokół szaleje
wojna domowa, a na podróżnych czają się bandyci.
- Przepraszam, czy potrzebujesz pomocy, elfie? -
spytałam podbiegając do niego.
- Nie. - odpowiedział Dunmer przystając na chwilę. -
Odbywam pielgrzymkę do kaplicy Azury, bogini zmierzchu. Przepraszam.
- Gdy dotrzesz do celu, złóż Azurze pozdrowienie
także ode mnie. - zawołałam za nim, gdy ruszył już w dalszą drogę.
- Jak sobie życzysz, człowieku. - odpowiedział na
chwilę odwracając się i spoglądając na mnie, po czym oddalił się spokojnym
krokiem w stronę zachodzącego słońca.
- Wyznajesz daedry? - spytała mnie Lydia.
- W żadnym razie! - zaprotestowałam. - Wyznaję
Wielką Dziewiątkę! Kocham bogów, Daedrycznych Książąt zaś z serca nienawidzę za
wyjątkiem tej jednej księżniczki. Świat nie jest czarno-biały. Azura nie jest
zła, tak jak pozostałe daedry. Wiem o tym, bo kiedyś bardzo mi pomogła.
Natychmiast przypomniałam sobie moją rozmowę z Azurą
przed dwustu laty. Jeśli w Skyrim znajduję się jej kaplica, to być może będę
mogła się z nią skontaktować. Chciałam porozmawiać z kimś z tamtego minionego
świata, który niegdyś znałam. Jedyną życzliwą mi osobą, którą poznałam dwieście
lat temu i z którą miałam jakąkolwiek szansę teraz się skontaktować była
właśnie Azura.
- Powiedziałaś, pani, że wyznajesz Wielka
Dziewiątkę, a więc oddajesz cześć Talosowi, mimo zakazu? - spytała mnie Lydia.
- Tak, wyznaję boskość Talosa, a jeśli przyjdzie mi
za to oddać życie, uczynię to z rozkoszą. - oświadczyłam.
- Jesteś wielkim człowiekiem, mój tanie. - odrzekła
Lydia składając mi lekki ukłon. - Zaszczytem będzie dla mnie walczyć u twego
boku.
- Wkrótce spotka cię ten zaszczyt. - odpowiedziałam
i ruszyłyśmy w dalszą drogę.
O zmierzchu odkryłyśmy obóz bandytów. Zabiłyśmy ich
wszystkich, a pośród zgromadzonych przez nich łupów odnalazłam piękny miecz.
Domyśliłam się, że jest to miecz Amrena. Niestety podczas walki Lydia została
ranna, a ja nie potrafiłam jej uzdrowić. Potrafiłam szybko i sprawnie zregenerować
własne ciało, lecz nigdy nie nauczyłam się uzdrawiać innych. Zaczęło mi to
okropnie doskwierać. Za pomocą kawałka jakiegoś materiału pomogłam Lydii
zatamować krwawienie z jej ramienia. Szybko udałyśmy sie w drogę powrotna do
Białej Grani. Odprowadziłam mego huskarla do Świątyni Kynaret, która od wybuchu
wojny domowej w Skyrim, pełniła funkcje szpitala. Było tu wielu rannych i
chorych, a kapłanki bogini Kynaret odziane w piękne złociste szaty dokładały
wszelkich starań, by uleczyć każdą ranę i odegnać każdą chorobę. Była już późny
wieczór, ale mimo to zapukałam do drzwi domu, które wskazano mi jako mieszkanie
Redgarda Amrena. Mężczyzna otworzył drzwi i zaprosił mnie do środka. Uradował
się ogromnie, gdy zwróciłam mu miecz jego ojca. Z wdzięczności zaproponował, że
pokaże mi technikę ataku za pomocą miecza i tarczy, który był specjalnością
jego ojca. Zgodziłam się i potrenowaliśmy chwilę. Amren okazał się być
umiejętnym wojownikiem.
- Dobrze walczysz. - powiedziałam, gdy zakończyliśmy
trening.
- Ty jeszcze lepiej. - odparł mężczyzna.
- Walka to całe moje życie! - oświadczyłam. - Kocham
to!
- Rozumiem cię. Czasami tęsknię za życiem żołnierza,
ale za każdym razem, kiedy biorę córkę na ręce, wiem, że dobrze wybrałem.
Gdy opuściłam dom Amrena, postanowiłam odwiedzić Jorrvaskr,
siedzibę Towarzyszy. Znajdowała się ona na przeciw Świątyni Kynaret, po prawej
stronie dziedzińca za świętym drzewem. Był to duży owalny budynek ozdobiony
okrągłymi tarczami u podstawy dachu. Właściwie przypominał okręt odwrócony do
góry dnem. Gdy weszłam do środka znalazłam się w wielkiej sali. Było tu bardzo
ciepło, gdyż w kamiennej podłodze znajdował się duży prostokątny otwór, w
którym rozpalono ogień. Wokół niego, po trzech stronach, ustawiono drewniane
stoły, na których znajdowały się wykwintne potrawy i dzbany różnorodnego
alkoholu. Za stołem znajdującym sie po lewej stronie od wejścia jakaś kobieta,
Nordka lub Cyrodiilka, walczyła na pięści z Dunmerem. Było tu więcej osób,
które najwyraźniej dopiero co zerwały się od stołu i przyglądały się walczącym.
Wszyscy odziani byli w zbroje. Niektórzy z zebranych kibicowali kobiecie,
udzielając jej dobrych rad. Podeszłam bliżej, by również przyjrzeć się walce.
Zdjęłam z głowy niewygodny hełm zakrywający moje oblicze. W pewnym momencie
kobieta uderzyła elfa w twarz z taką siłą, że omal się nie przewrócił i
natychmiast się poddał. Walczący rozeszli się, a pewien stary, lecz dobrze
zbudowany, Siwo-Włosy mężczyzna odwrócił się w moja stronę i powiedział:
- Nie pamiętam twojej twarzy. Czego chcesz?
- Nazywam się Astarte i chcę zostać jedną z was. -
odpowiedziałam.
- Idź do Kodlaka Białowłosego. Znajdziesz go na
dole.
Za stołem po prawej stronie od wejścia znajdowały
się schody prowadzące w dół. Zeszłam nimi i znalazłam się w szerokim korytarzu,
na którego podłodze rozwinięto dwa czerwone dywany ze złotymi wykończeniami.
Jeden był krótki i znajdował sie tuż przede mną. Prowadził do sali, do której
udały się niemal wszystkie osoby przed chwilą przyglądające się walce. Drugi
dywan położony był prostopadle do pierwszego i bardzo długi. Poszłam wzdłuż
tego dywanu. Minęłam drewnianą ławę i stół zastawiony jedzeniem. Wkroczyłam do
pomieszczenia, na którego podłodze ułożono kolejny czerwony dywan prostopadle
do drugiego. Prowadził on do czterech pokojów. Dwóch po lewej i dwóch po prawej
stronie. Nie wkroczyłam jednak do żadnego z nich lecz poszłam przed siebie,
wchodząc do kolejnego pomieszczenia. Drzwi prowadzące do niego były otwarte na
oścież tak, że zapraszały wręcz do środka. Znajdował się tu kolejny czerwono
złoty dywan tym razem idealnie kwadratowy, na którego środku złotą nicią
wyszyto wizerunek topora. W rogu przy ścianie, obok zamkniętych drzwi wiodących
do jakiegoś kolejnego pomieszczenia znajdował się mały stolik na którym paliła
się świeca i znajdowało się trochę jedzenia. Przy stoliku zasiadał starzec z
długą siwą brodą i brązowowłosy mężczyzna w sile wieku. Obaj odziani byli w
stalowe zbroje.
- Ale ja wciąż czuję zew krwi. - powiedział młodszy
mężczyzna.
- Jak my wszyscy. - odpowiedział mu starzec. - To
brzemię, które musimy dźwigać, ale możemy to przezwyciężyć.
- Oczywiście ja i mój brat jesteśmy z tobą, ale nie
wiem, czy reszta zgodzi się tak łatwo. - odezwał się szatyn.
- Zostaw to mnie.
Podeszłam bliżej stolika i zwróciłam się do starca:
- Nazywam się Astarte. Czy ty jesteś Kodlak
Białowłosy?
- Owszem. - odpowiedział. - Obcy wkracza w nasze
progi.
- Chcę dołączyć do Towarzyszy. - oświadczyłam.
- Doprawdy? Pozwól no, że na ciebie spojrzę. -
starzec zajrzał mi głęboko w oczy. - Tak, może, pewien hart ducha...
- Mistrzu, chyba nie myślisz poważnie o przyjęciu
jej. - zadziwił się młodszy mężczyzna.
- Nie jestem niczyim mistrzem, Vilkas. Ostatnio, jak
sprawdzałem, mieliśmy kilka wolnych łóżek w Jorrvaskr dla tych, w których
sercach płonie żar.
- Przepraszam, ale może nie czas na to. Nigdy nie
słyszałem o tym przybyszu.
- Czasami przychodzą do nas ci sławni. Czasami
mężczyźni i kobiety przychodzą do nas szukając sławy. Nie ma to znaczenia. -
powiedział starzec. - Liczy się wyłącznie ich hart ducha.
- I ich oręż. - dodał Vilkas.
- Oczywiście. - przyznał Kodlak i zwrócił się do
mnie. - Jak sobie radzisz w walce, dziewczyno?
- Wiem, jak dać sobie radę. - odpowiedziałam.
- Możliwe. Oto Vilkas. Sprawdzi siłę twego ramienia.
- powiedział, po czym zwrócił się do swego towarzysza. - Vilkas, zaprowadź ją
na dziedziniec i sprawdź, co potrafi!
- Tak. - odpowiedział mężczyzna, poczym podniósł się
z krzesła, na którym siedział i powolnym krokiem wyszedł z pomieszczenia.
Udałam się za nim. Wróciliśmy do głównej sali i
wyszliśmy przez tylne drzwi prowadzące na duży plac otoczony kamiennym murem.
Znajdowały się tu manekiny i tarcze służące do ćwiczeń umiejętności bojowych.
Przypomniała mi się zbrojownia w Świątyni Władcy Chmur. Plac oświetlał ogień
płonący w małej kamiennej misie.
- Staruszek kazał mi się tobą zająć, więc weźmy się
do roboty. - powiedział Vilkas. - Spróbuj się na mnie zamachnąć parę razy.
Zobaczymy w jakiej jesteś formie. Nie martw się, wytrzymam to.
Vilkas dobył miecza, więc ja też wyciągnęłam mój
stalowy miecz z pochwy. Zaatakowałam, lecz mój przeciwnik sprawnie zasłonił się
żelazną tarczą. Uderzyłam go jeszcze kilka razy.
- Nieźle. - powiedział. - Następnym razem nie będzie
tak łatwo.
Obydwoje schowaliśmy miecze.
- Może ci się uda, lecz na razie jesteś dla nas
tylko szczeniakiem, więc rób, co ci każę. - powiedział Vilkas tonem głosu
wyraźnie okazując mi swoją niechęć.
Odwiązał swoją broń od pasa i podał mi ją mówiąc.
- Oto mój miecz. Zanieś go Eorlundowi do
naostrzenia. Uważaj, ten miecz jest prawdopodobnie więcej wart niż ty.
- Nie wiesz, jak wiele jestem warta. - powiedziałam
dumnie.
- Będziesz musiała to udowodnić. - odparł i wrócił
do wnętrza Jorrvaskr.
Zostałam sama na placu z jego mieczem w dłoniach.
Wiedziałam, że Eorlund jest kowalem, ale nie miałam pojęcia, gdzie mogę go
znaleźć. Spojrzałam w górę i ujrzałam, że na pobliskiej skale pali się ogień
oraz ktoś tam przebywa. Otoczyłam skałę i znalazłam prowadzące w górę kamienne
schody. Weszłam po nich na szczyt skały i odkryłam, że znajduję się tu kuźnia,
a obok wielkiego zbiornika, napełnionego chyba najprawdziwszą gorącą lawą, stoi
starzejący się już długowłosy mężczyzna o silnie umięśnionych ramionach.
- Ty jesteś Eorlund Siwo-Włosy? - spytałam.
- Tak to ja. Co cię tu sprowadza?
- Nazywam się Astarte. Vilkas wysłał mnie ze swoim
mieczem.
- Zgaduję, że to twój pierwszy raz w tych stronach.
- odrzekł kowal zabierając miecz z moich rąk.
- Czy Vilkas zawsze wysyła nowych na posyłki? -
spytałam, gdyż zirytował mnie fakt, iż kuźnia znajduje się tak blisko, a
Vilkasowi najwyraźniej nie chciało się wchodzić po schodach.
- Oj tam, nie przejmuj się! - Eorlund machnął ręką.
- Kiedyś wszyscy byli szczeniakami. Po prostu nie lubią o tym mówić. I nie rób
zawsze tego, co ci każą. U Towarzyszy nikt nikim nie rządzi.
- Jesteś Towarzyszem? - spytałam.
- Sam nie jestem Towarzyszem, ale żaden z nich nie
potrafi się dobrze obchodzić z kuźnią, a dla mnie to zaszczyt móc im służyć. -
odpowiedział Eorlund Siwo-Włosy, po czym dodał z dumą. - Pracuję w Niebiańskiej
Kuźni. Najlepsza stal w całym Skyrim. W całej Tamriel.
- Musze iść. - odparłam, gdyż poczułam się bardzo senna.
- Chciałbym cię prosić o przysługę.
- O co chodzi?
- Pracuję nad tarczą dla Aeli. Moja żona jest w
żałobie i niedługo muszę do niej wrócić. Byłbym niezmiernie zobowiązany, gdyby
ktoś zaniósł to Aeli w moim imieniu. - to mówiąc Eorlund wręczył mi okrągłą
metalową tarczę.
- Pomóc ci to przyjemność. - odrzekłam.
Po chwili zbiegłam na dół i wkroczyłam do Jorrvaskr.
Aelę odnalazłam w pokoju po lewej stronie od pokoi Kodlaka Białowłosego. Był u
niej ten starszy mężczyzna, który jako pierwszy odezwał sie do mnie po moim
przybyciu do Jorrvaskr. Dopiero teraz spostrzegłam, że jedno jego oko pokryte
jest bielmem. Z pewnością nie widział nic na to oko. Łowczyni Aela była natomiast
bardzo piękna kobietą. Była wysoka, jak każda niemal Nordka, i szczupła. Miała
piękne długie brązowe włosy i jasnozielone oczy. Jej młoda, gładka twarz o regularnych
rysach, pomalowana była zieloną farbą. Były to trzy niedbałe skośne
pociągnięcia pędzla wiodące przez całą twarz. Widocznie Aela uwielbiała barwy
wojenne.
- Jeśli chcesz ze mną polować musisz mieć szybkie
nogi i jeszcze szybsze oczy. - powiedziała na mój widok.
- Mam twoja tarczę. - oświadczyłam i wręczyłam Aeli
jej własność.
- Ach, dobrze. Czekałam na to. - odpowiedziała
kobieta kładąc tarczę przy swoim łóżku, po czym spojrzałam na mnie i odrzekła.
- Zaraz... pamiętam cię. Więc staruszek twierdzi, że masz do tego serce?
- Znasz ją? - spytał Siwo-Włosy mężczyzna. -
Widziałem, jak trenowała na dziedzińcu z Vilkasem.
- Ach tak! - odparła Aela i zwróciła się do mnie. -
Podobno dostał od ciebie tęgie lanie.
- Lepiej, żeby Vilkas tego nie słyszał. - zaoponował
mężczyzna.
- Myślisz, że sprostasz Vilkasowi w prawdziwej
walce? - spytała mnie Aela odwracając się w moją stronę i przyglądając mi się
uważnie.
- Nie interesują mnie przechwałki. - odpowiedziałam
wyniośle.
- O, kobieta, która woli działać niż gadać. Czułam,
że coś mi się w tobie spodoba. - Aela spojrzała na mnie z uznaniem. - Farkas
pokaże ci, gdzie będziesz spać.
- Farkas! - zawołał Siwo-Włosy mężczyzna.
Do pokoju wkroczył mężczyzna wyglądający niemal
identycznie jak Vilkas. Miał jedynie nieco mniej bystry wyraz twarzy.
- Ktoś mnie wołał? - spytał.
- Oczywiście, lodowy móżdżku. - odpowiedziała Aela.
- Pokażcie świeżynce, gdzie śpi reszta żółtodziobów.
- Nowa osoba? A, pamiętam cię. Chodź za mną! -
Farkas zwrócił się do mnie.
- Samemu Ysgramorowi nie starczyłoby cierpliwości,
by zając się tutejszym motłochem. - odrzekła Aela, gdy wyszłam z jej pokoju w
towarzystwie Farkasa.
- Skjor i Aela lubią mi dokuczać, ale to dobrzy
ludzie. Zmuszają nas byśmy byli jak najlepsi. - powiedział Nord prowadząc mnie
przez długi korytarz.
- Ten mężczyzna, który był w pokoju Aeli, nazywa się
Skjor? - spytałam.
- Tak. - odpowiedział Farkas. - Miło jest zobaczyć
jakąś nową twarz. Czasami robi się tu nudno. Mam nadzieję, że z nami
zostaniesz. To życie bywa ciężkie.
Nord poprowadził mnie do pomieszczenia znajdującego
się na przeciwko schodów prowadzących do głównej sali. Znajdowało się tu kilka
łóżek. Na wielu z nich spali już Towarzysze.
- Kwatery są tutaj. - oświadczył Farkas. - Po prostu
wybierz łóżko i połóż się na nim, jeśli ogarnia cię zmęczenie. Tilma utrzymuje
to miejsce w czystości. Zawsze to robiła.
Usiadłam na jednym z łóżek. Byłam okropnie zmęczona.
A więc
jesteś! - Farkas uśmiechnął się. - Wygląda na to, że inni nie mogą doczekać się
spotkania z tobą. Przyjdź do mnie, albo do Aeli, jeśli będziesz szukać pracy. Gdy
już wyrobisz sobie imię, Skjor lub Vilkas mogą mieć dla ciebie jakąś robotę.
Powodzenia! Witaj wśród Towarzyszy! - Farkas już miał wyjść z pokoju, gdy nagle
odwrócił się i powiedział. - Przy
okazji, jeśli szukasz jakiegoś zajęcia... Otrzymaliśmy wieść o kimś, kto
potrzebuje pomocy w twierdzy Białej Grani. Nie wiem, o co walczą, a poza tym to
nie jest nasza sprawa. Musisz się tam udać, wyglądać na twardziela i zmusić
tego mlekożłopa do uległości. Nic więcej. Nie chcę słyszeć o zabijaniu,
rozumiesz?
- Poradzę sobie z tym. Powiedź tylko konkretnie, o
co chodzi!
- Chodzi o kobietę o imieniu Arkadia. Trzeba ją
zastraszyć. Idź do niej, przynieś honor sobie i towarzyszom.
- Zajmę się tym jutro. Dobranoc! - powiedziałam.
Farkas w odpowiedzi również życzył mi dobrej nocy i
wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi. Zdjęłam z siebie zbroję i weszłam pod
kołdrę. Szybko zasnęłam.
21 dzień, Ostatni
Siew:
Obudziłam się wypoczęta po ponad dziewięciu
godzinach odprężającego snu. Dostanie się do grona Towarzyszy było
najszczęśliwszym wydarzeniem, jakie spotkało mnie w ostatnim czasie. Zyskałam
darmowy nocleg i wyżywienie oraz szansę na zarabianie sporych pieniędzy. Po
smacznym śniadaniu przywdziałam zbroję i wyszłam na miasto w poszukiwaniu
kobiety o imieniu Arkadia. Kiedy doszłam na plac targowy, zobaczyłam jakiegoś
mężczyznę w zbroi opierającego się o werandę pobliskiego budynku. Miał jasne
włosy splecione w kucyk i z rękami założonymi jedna na drugą przyglądał się
ludziom na rynku.
- Wiesz, co jest ostatnio nie tak ze Skyrim? -
zagadną mnie. - Wszyscy mają tu obsesję na punkcie śmierci.
- Ciekawy pogląd. - odparłam. - Nazywam się Astarte
i pochodzę z Cyrodiil.
- Witam! - odpowiedział mężczyzna ściskając mają
dłoń. - Jestem Jon Dziecię-Wojny. Co cię sprowadza do Białej Grani?
- Jestem tu, by jakoś pomóc.
- Doprawdy? Na Shora! W tym mieście przydałoby się
więcej takich ludzi, jak ty. Lepiej udaj się do Smoczej Przystani i spotkaj się
z jarlem. Balgruuf Większy to dobry człowiek. On wskaże ci drogę.
- Już u niego byłam. Tak się składa, że mianował
mnie tanem tego miasta.
- O! To dla mnie zaszczyt poznać nowego tana.
- Mieszkasz tu? - spytałam.
- Zgadza się. Od urodzenia. My, Dziecięta-Wojny,
jesteśmy tu od początku. Tak samo, jak Siwo-Włosi. Nasze rodziny są sobie
bliskie od pokoleń, ale Ulfrik Gromowładny nas podzielił. Teraz ledwie możemy
na siebie patrzeć i nie wdać się przy tym w bójkę. To żałosne i głupie. Podobno
smoki wróciły do Skyrim i to jest prawdziwy problem.
- Wiesz może, gdzie znajdę kobietę o imieniu
Arkadia?
- Oczywiście, znajdziesz ją w Kotle Arkadii. To ten
dom obok.
- Dziękuję! Miło było mi cię poznać. - powiedziałam
odchodząc w swoją stronę.
- Oby twój oręż był zawsze ostry, a twój język
jeszcze ostrzejszy!
Weszłam do wskazanego budynku. Okazał się on być po
prostu sklepem zielarskim. Tutaj również w kamiennej podłodze znajdował się
otwór, w którym płoną ogień, dzięki czemu było bardzo ciepło. Za ladą, na
której leżały różnorodne składniki zielarskie i nie tylko, stała kobieta w
prostej sukni z okropnie pomarszczoną twarzą.
- Masz bladą twarz. To może być ataksja. W domu, w
Cyrodiil, stanowi to poważny problem. - powiedziała na mój widok.
- Jestem zdrowa, a twarz mam bladą z natury. -
powiedziałam. - Przysłano mnie tu, by rozwiązać spór.
- Straszenie mnie nic nie da. Chodźmy! - zawołała
kobieta zapewne lepiej niż ja rozumiejąc, o co chodzi i wyszła zza lady. - No
chodź! Pokaż na co cię stać!
Nim zdarzyłam zareagować, uderzyła mnie pięścią w
twarz. Spojrzałam na nią zaskoczona ocierając krew z pękniętej wargi.
- Co zrobisz? Popłaczesz się? - zadrwiła ze mnie
kobieta.
Ledwie powstrzymałam się, żeby nie przywalić jej
mieczem. Jednak rzuciłam się na nią z gołymi rękoma. To doprawdy nie było
wydarzenie godne pamiętania. Dwie wrzeszczące na siebie i targające się za
włosy kobiety nie stanowiły z pewnością pięknego widoku. W końcu kopnęłam moją
przeciwniczkę kolanem w brzuch tak, że zgięła się w pół i upadła na podłogę.
- Nic ci nie jest? - spytałam nieco zaniepokojona o
jej stan.
Kobieta jednak podniosła się z podłogi o własnych
siłach.
- Wygląd masz niepozorny, ale co nieco potrafisz.
Muszę ustąpić ci pola. - oświadczyła.
- Wiesz, co musisz zrobić. - powiedziałam, mimo że
tak naprawdę nie miałam żadnego pojęcia, o co właściwie się biłyśmy.
- Dobrze, zajmę sie tym. Tylko zostaw mnie w
spokoju! - zawołała kobieta.
Wyszłam z jej sklepu i za pomocą magii naprawiłam
swoje krwawiące usta i kilka zadrapań na twarzy. Na rynku dwoje mężczyzn, młody
i stary, kłóciło się z jakąś staruszką.
- Głupia starucho! Nie wiesz nic o naszej walce, o
naszym cierpieniu! - zawołał stary mężczyzna.
- Nic? A co z moim synem? - powiedziała staruszka. -
Co z Thoraldem? On też jest niczym? Więc nie mów mi nic o cierpieniu.
- Twój syn wybrał, po której stanąć stronie, ale
wybrał kiepsko. - odezwał się młodszy mężczyzna. - Teraz go tu nie ma. Prawa
wojny. Im szybciej pogodzisz się z jego stratą, tym lepiej.
- Nigdy nie pogodzę się z jego śmiercią! -
zaprotestowała staruszka. - Mój syn żyje! Czuję to w sercu. Powiedźcie mi
wojownicy, gdzie on jest! Dlaczego więzicie mojego Thoralda?
- Wierzysz tej starej wiedźmie? - starzec zwrócił
się do drugiego mężczyzny, po czym zaczął drwić ze staruszki. - Przetrzymują?
Ależ to ja trzymam go w swojej piwnicy. To mój więzień. Zrozum krowo! Twój
głupi syn nie żyje! Umarł jako zdradziecki Gromowładny, a ty lepiej trzymaj
język za zębami, jeśli nie chcesz, by spotkał cię ten sam los.
Nie mogłam stać spokojnie i patrzeć, jak dwoje
Nordów drwi sobie z bezbronnej staruszki i w dodatku zaczyna jawnie jej grozić.
Podeszłam do nich.
- Może tak trochę grzeczniej, co? - odezwałam się do
starszego mężczyzny wyzywająco.
Był ubrany w dostojne szaty wyszywane futrem i
drogimi kamieniami. Natomiast młodszy mężczyzna miał na sobie zbroję
Cesarskiego Legionu.
- Jestem Olfrid, patron wielkiego klanu Dzieciąt-Wojny!
Jestem pewien, że dobrze znasz to imię. - oświadczył starzec dobitnie.
- Jakoś jednak nie znam. - odpowiedziałam. - Z
jakiego powodu nachodzicie tę kobietę?
- Jeszcze jedna rzecz, za którą winę Siwo-Włosi chcą
zrzucić na innych. To nie moja wina, że odwrócili się plecami do Cesarstwa, ani
że ich głupi syn podniósł na Cesarskich rękę. A teraz jeszcze chcą zwalić winę
na moją rodzinę?! Phi!
- Daj spokój, ojcze. Nie potrzeba strzępić sobie
języka. - powiedział drugi mężczyzna.
Mężczyźni odeszli wściekli, natomiast staruszka rozpłakała
się. Zrobiło mi się jej okropnie żal.
- Czy ja mogę jakoś pomóc? - spytałam.
- Nie jesteś stąd drogie dziecko, prawda? - zwróciła
się do mnie staruszka.
- Nie. Pochodzę z Cyrodiil. Nazywam się Astarte.
- Jestem Fralia. Należę do klanu Siwo-Włosych. -
wyszeptała staruszka ocierając łzy. - Nie mogę przestać myśleć o moim synu,
Thoraldzie. Mówią, że zginął, ale ja wiem, że mój syn żyje! Dziecięta-Wojny
działają w porozumieniu z Cesarskimi. Oni też to wiedzą, ale kłamią mi prosto w
oczy.
- Skąd wiesz, że twój syn żyje? - spytałam.
- Po prostu to wiem. Czuję to w sercu. Musisz mi
uwierzyć, proszę! Chodź ze mną do mego domu. Tam wszystko ci opowiem.
Staruszka poprowadziła mnie przez miasto do bardzo
dużego budynku należącego do jej rodziny. Weszłyśmy do środka.
- Witaj w naszym domu! - zawołała staruszka.
W naszą stronę wybiegł jakiś muskularny Nord z
toporem w dłoni. Był jeszcze dość młody, ale mimo to miał zupełnie siwe włosy.
- Matko, co to ma znaczyć? Kogo sprowadziłaś do
naszego domu? - spytał spoglądając na mnie groźnie i trzymając swój topór w
gotowości.
- Avulstein, odłóż to! Ona pomoże nam znaleźć
Thoralda! - zawołała Fralia.
- Skąd możesz wiedzieć, że ona nie szpieguje dla
Dzieciąt-Wojny? To było niemądre. - odparł Nord. - Nie możemy nikomu ufać. Kto
wie, co zrobią, gdy mnie tu znajdą?
- Nie wytrzymam tego! - wykrzyknęła staruszka. -
Proszę, żadnej broni! Porozmawiajmy!
- Dobrze, matko. - zgodził się w końcu Avulstein i
opuścił swój topór, po czym spytał mnie. -Jesteś tu, by pomóc?
- Tak, oczywiście. - odpowiedziałam. - Co mam
zrobić?
- Wiem, że Thorald żyje. - powiedział Nord z
naciskiem. - Po prostu to wiem. Cesarscy go mają i gdzieś przetrzymują. Nie
wiem, gdzie. Te przeklęte Dziecięta-Wojny! Oni coś wiedzą. Ukrywają coś przed
nami, niemal wymachują nam tym przed nosem. Musi być na to jakiś dowód. W ich
domu musi być jakaś wskazówka. Po prostu to wiem. Boję sie samemu opuścić dom.
Potrzebuję twojej pomocy.
- Dlaczego sądzisz, że zamieszane są w to Dziecięta-Wojny?
- Dziecięta-Wojny! Najwięksi wazeliniarze Cesarza w
Białej Grani! Ich związki z Cesarstwem i Legionem są dobrze znane. Kiedy Thorald
nie wrócił do domu, nie miałem wątpliwości. Wiedzieli, że Thorald zamierza
dołączyć do Gromowładnych. Wiedzieli, że zamierza walczyć z Cesarstwem.
Upewnili się, że nie wróci. Zamknęli go gdzieś, by odegrać się na mojej
rodzinie. Jestem tego pewien.
- Czego wobec tego potrzebujesz?
- Wszystkiego, co potwierdzi, że Thorald żyje i
znajduje się w niewoli. Wiem, że Dziecięta- Wojny dysponują czymś takim. Oczywiście
ukryli to. Nie chcą, aby wyszło na jaw, że przez cały czas kłamali. Może uda ci
się podlizać im dostatecznie, by uśpić ich czujność.
- Nie jestem lizusem! - zaprotestowałam.
- Wybacz, chcę po prostu byś wyciągnęła z nich
prawdę, nieważne jak. Lepiej będzie jeśli nie wspomnisz nikomu, że tu byłem.
- Dobrze. - powiedziałam. - Postaram się czegoś
dowiedzieć.
Opuściłam dom Siwo-Włosych i udałam się do Jorrvaskr.
Farkas siedział przy stole w głównej sali.
- Skjor mówi, że mam siłę Ysgramora, a mój brat ma
jego spryt. - powiedział, gdy do niego podeszłam.
- Załatwiłam problem z Arkadią. - oświadczyłam.
- Czasami fajnie jest robić z ludzi popychadła,
nieprawdaż? Dobra robota, siostro!
- Dziękuję. - powiedziałam i wyszłam na zewnątrz.
Popytałam przechodniów i szybko odnalazłam dom
Dzieciąt-Wojny. Kiedy stanęłam przed tym dużym budynkiem, w pobliżu nie było
nikogo. Nacisnęłam na klamkę. Drzwi okazały się być otwarte. Weszłam do środka.
W sieni nie było nikogo, ale słyszałam jakieś głosy dobiegające z pomieszczeń
po prawej stronie. Cicho zakradłam się więc do pokoju znajdującego się po
lewej. Ostrożnie zamknęłam za sobą drzwi. Znalazłam sie w czyjejś sypialni.
Zaczęłam ciche przeszukiwania. Zajrzałam pod łóżko, do szafy, do szafek i
szuflad, lecz nigdzie nie znalazłam niczego ciekawego. Oczywiście byłoby
znacznie łatwiej szukać, gdybym wiedziała, czego właściwie szukam. Kiedy
traciłam nadzieję i zaczynałam coraz bardziej obawiać się, że za chwilę ktoś
odkryje moją obecność w tym domu, nagle w mojej duszy pojawiło się silne
przeczucie, że to, czego szukam, znajduje się w pokoju obok. Niestety drzwi do
owego pokoju były zamknięte na klucz. Wyjęłam wytrych i zaczęłam szperać nim w
zamku. Złamał się. Wyciągnęłam drugi, ale ten również się złamał. Wzięłam do
rąk trzeci i udało mi się wreszcie otworzyć zamek. Weszłam do środka. Podeszłam
do biurka i zajrzałam do szuflady. Znajdowała się tu niebieska koperta.
Otworzyłam ją i wyciągnęłam ze środka list. Przeczytałam go:
Doszły mnie informacje, iż ktoś wypytywał o
niejakiego Thoralda Siwo-Włosego.
Moim obowiązkiem jest
poinformować, że agenci Thalomoru przejęli więźnia i odstawili go do Północnej
Strażnicy.
Chyba nie muszę dalej tłumaczyć.
Będzie lepiej dla wszystkich, jeśli całkowicie zapomnimy o tej sprawie. Ufam,
że nie będzie dalszych pytań.
Gen. Tullius.
Znalazłam to, czego szukałam. Włożyłam list z
powrotem do koperty i pośpiesznie, lecz w ciszy opuściłam dom Dzieciąt-Wojny.
Thorald Siwo-Włosy dostał się w ręce Thalmoru, a ja przeczuwałam, że to jedna z
najgorszych rzeczy, jaka mogła go spotkać. Thalmorczykom wydał go najwyraźniej
szanowny pan generał, który rozkazał ściąć mi głowę przed paroma dniami. Już
wtedy mogłam wywnioskować, że los innych ludzi niewiele go obchodzi. Nie ma to,
jak zabić i zapomnieć! Jak widać generałowi Tuliusowi łatwo przychodzi zapominanie.
Natychmiast skierowałam swe kroki w stronę domu Siwo-Włosych. Znajdował się
dość blisko domu Dzieciąt Wojny, właściwie stał po drugiej stronie ulicy. Gdy
weszłam do środka, zastałam jedynie Avulsteina.
- Jakieś wieści? Udało ci się coś odkryć? - zapytał
od razu, gdy mnie tylko zobaczył.
- Mam dowód, że Thorald żyje. - powiedziałam i
podałam mu list.
- Wiedziałem. Pokaż mi! - zawołał Avulstein
wyrywając mi list z ręki, poczym pośpiesznie go przeczytał. - Thalmor! Na
Dziewiątkę! Jest gorzej niż sądziłem. Północna Strażnica... Teraz wiemy już,
gdzie uderzyć.
- Zamierzasz zaatakować Północna Strażnicę? -
spytałam.
- Zrobię wszystko, by uratować mego brata. Dołączysz
do nas, prawda? Thoralda nie można zostawić na pastwę tych potworów!
Miał słuszność. Trzeba było działać jak najszybciej,
jednak obawiałam się, że Thalmor wymorduje wszystkich Siwo-Włosych i ich
sprzymierzeńców, jeśli tylko spróbują odbić Thoralda. List od generała Tullisa
dobitnie świadczył o tym, jak wielkie są wpływy Thalmoru w Skyrim. Cesarstwo
jadło Aldmerskiemu Dominium z ręki.
- Daj mi trochę czasu. Zajmę się tym. -
powiedziałam.
- Masz, co do tego pewność? Wątpię, by udało ci się
stawić czoła Thalmorowi. W niedługim czasie mogę zebrać grupę ludzi. Wielu
zechce walczyć o mojego brata.
- To będzie rzeź! - zaprotestowałam.
Zaczęłam nerwowo spacerować tam i z powrotem po
pokoju rozmyślając nad tym, co mogłabym teraz uczynić. Sprawa była
beznadziejna. Potrzebowałam pomocy. Natychmiast pomyślałam o Hadvarze. Nastał
dobry moment, by wybrać się do Samotni.
- Na pewno dam sobie radę sama. - oświadczyłam
patrząc na Avulsteina.
- Dobrze, dam ci szansę, ale jeśli ty tego nie
zrobisz, ja to zrobię. - odparł Nord z naciskiem.
- Daj mi tydzień. - powiedziałam zdając sobie
sprawę, że jest to szmat czasu, podczas którego Thorald może być poddawany
najokropniejszym torturom, ale działania zbyt pochopne mogłyby nie zdać się na
nic.
- Dobrze. Masz tydzień. Będę czekał na wieści od
ciebie.
Powróciłam do Jorrvaskr na kolację. Podała mi ją
Tilma, sędziwa już kobieta, która od wielu lat zajmowała się gotowaniem i
sprzątaniem w Jorrvaskr.
- Musisz mieć tutaj wiele pracy. - zagadnęłam ją.
- Miałabym znacznie mniej, gdyby Towarzysze chodź
trochę dbali o porządek. - powiedziała, ale jej głos nie zdradzał żadnych
pretensji.
- Wiesz może, jak mogłabym się szybko dostać do
Samotni? Nie chcę iść taki kawał drogi pieszo, a nie mam konia.
- Panienka chciałaby iść pieszo do Samotni? Ależ
nikt nie wędruje tak daleko! Konia można wynająć w stajniach miejskich, ale
jeśli panienka chce oszczędzić pieniądze, to może się zabrać z jakimś woźnicą,
wtedy wystarczy skromna zapłata.
- Mogłabyś, Tilmo, dowiedzieć się, kiedy jakiś
woźnica wybiera się do Samotni w najbliższym czasie?
- Oczywiście, jutro będę wiedzieć, co i jak.
- Dziękuję! - powiedziałam wstając od stołu.
- Proszę, słonko! - powiedziała Tilma natychmiast
zabierając mój talerz i wynosząc go do kuchni.
Zeszłam na dół, do kwater sypialnych. Ria,
młodziutka brunetka należąca do Towarzyszy, właśnie wkładała swoja skórzaną
zbroję do kufra przy łóżku, na którym zwykle spała. Usiadłam na łóżku
naprzeciwko, które zajęłam sobie wczoraj.
- O witam! -
zawołała Ria na mój widok. - Zabiłam wczoraj niedźwiedzia, a tobie udało się
coś upolować?
- Nie, nie bawią mnie polowania na zwierzęta. -
przyznałam.
Ria usiadła na swoim łóżku na przeciwko mnie i
uśmiechnęła się do mnie. Szybko odwdzięczyłam się jej tym samym.
- Zanim cię przyjęli byłam najmłodszą Towarzyszką. -
powiedziała Ria serdecznie. - To chyba dobrze. Znaczy, że będę mogła pokazać ci,
co i jak.
- Poza tobą, poznałam na razie Aelę, Skjora, Farkasa
i Vilkasa, no i oczywiście Kodlaka Białowłosego.
- Oni wszyscy należą do Kręgu, to znaczy oni tu
rządzą.
- Słyszałam, że tutaj nikt nie rządzi.
- Oficjalnie tak, ale w rzeczywistości rządzi
pięcioosobowy Krąg na czele z heroldem, który jednak jest tylko doradcą, a nie
przywódcą. Nikt nie rządzi żadnym członkiem Kręgu i żaden członek Kręgu nie
sprawuje władzy nad inną osobą z Kręgu.
- Farkas i Vilkas to rodzeni bracia? - spytałam.
- Tak. - odpowiedziała Ria. - Chodzą natomiast
słuchy, że Aela i Skjor... no wiesz... że są razem.
- Oni? Razem? - spytałam.
- Nie wiem, czy to prawda, ale wiele osób tak mówi.
- stwierdziła Ria. - Spytałam o to Aelę, ale powiedziała, że nic ich nie łączy.
Skjora w życiu nie śmiem o to zapytać.
- Co cię skłoniło do przystąpienia do Towarzyszy? -
spytałam.
- Żartujesz? Od małego chciałam do nich dołączyć!
Nie znasz opowieści o tym, jak Kodlak i Skjor odparli atak stu i jednego
wściekłego orka? Skjor twierdzi, że było ich może ze czterdziestu, ale on jest
skromny. Gdzież bym się miała podziać, jeśli nie tu? Ucząc się od nich, walcząc
u ich boku?
- A czym właściwie
jest przynależność do Towarzyszy?
- Zaszczytem. - odpowiedziała Ria z błyskiem w
oczach. - Ta grupa... rodzina... banda. Nigdy nie byłam częścią czegoś tak
wspaniałego. Zostać zaliczoną w ich szeregi... to tak, jakby zyskać
nieśmiertelność. Nawet jeśli nigdy nie ujrzę Sovngardu, będę miała chodź tyle.
- Sovngard to kraina zmarłych?
- To miejsce, do którego po śmierci trafiają dusze
norskich bohaterów. - wyjaśniła dziewczyna. - Wszyscy legendarni Towarzysze
wiodą tam wieczne życie.
Przyszykowałyśmy się do snu i położyłyśmy do łóżek.
Długo nie mogłam zasnąć, bo martwiła mnie sytuacja Thoralda. Musiałam odłożyć
podróż na Wysoki Hrothgar, gdyż ocalenie więźnia Thalmoru było dla mnie teraz
sprawą priorytetową.
22 dzień, Ostatni
Siew:
Wstałam z łóżka wypoczęta i poszłam do sali
biesiadnej na śniadanie. Aela siedział już przy stole. Przywitałam się z nią i
usiadłam obok.
- Skjor cię szukał jakiś czas temu. - powiedziała,
gdy sięgnęłam po pajdę chleba.
- Czego chce? - spytałam.
- Nie mówił, ale lepiej się pośpiesz. Pewnie
mogłabym znaleźć ci jakieś zajęcie, ale najlepiej z nim o tym rozmawiać.
Chwyciłam kawałek sera. Zjadłam go razem z chlebem.
Napiłam się kilku łyków wina.
- Podobno dysponujesz znacznie większa siłą niż
mogłoby się wydawać. - powiedziała Aela sięgając po jabłko. - Może kiedyś razem
zapolujemy?
- Walka u twego boku na pewno będzie przyjemnością.
- odpowiedziałam.
- Wybacz, że nazwałam cię mlekożłopem podczas
naszego pierwszego spotkania. To nie były właściwe słowa.
- Nie ma o czym mówić. - odpowiedziałam. - Co
właściwie skłoniło cię do przystąpienia do Towarzyszy?
- Moja matka była Towarzyszką. Jej matka także i
wszystkie kobiety w mojej rodzinie od czasów Hapti Czarne-Ostrze. Mieszkałam z
ojcem w lesie, dopóki nie dorosłam na tyle, by przejść próbę. Polowaliśmy na
wszystko, co zamieszkiwało leśne ostępy. Dobre szkolenie! Mama nie dożyła dnia,
w którym się zaciągnęłam, ale walczę, by uczcić jej pamięć oraz pamięć o
wszystkich siostrach, których już z nami nie ma.
- Czym jest przynależność do Towarzyszy? - spytałam
chcąc poznać opinię kogoś z Kręgu.
- Bycie Towarzyszem polega na zbyt długim siedzeniu
na tyłku w Białej Grani. - odpowiedziała Aela z lekką pretensją w głosie, po
czym dodała z dumą. - Ale, kiedy nadchodzi czas przelewania krwi, nie ma w
całym Skyrim innych ludzi, których wolałabym mieć u swego boku. Bycie
Towarzyszem polega na wstawaniu każdego dnia rano ze świadomością, że dzisiaj
możesz umrzeć. Polega na walce o każdy oddech. Nie wiem, po co ci wielkomożni
panowie w ogóle wstają ze swoich łóżek. Jaki to ma sens, skoro się w ogóle nie
żyje?!
- Wiem, co masz na myśli. - powiedziałam. - Gdyby
zakazano mi walczyć, już po kilku dniach umarłabym z nudów, a moje życie
straciłoby jakikolwiek sens.
Właściwie kiedyś czułam już, że moje życie straciło
sens. Stało się to po śmierci Martina, gdy nagle okazało się, że nie mam już, o
co walczyć. A jak jest teraz? Czy jest coś o co naprawdę warto walczyć? Tak,
warto walczyć chociażby o chwałę Talosa i o zgubę Thalmoru. Zjadłam ostatni kęs
chleba i popiłam go potężnym łykiem wina.
- Idę poszukać Skjora. - oświadczyłam wstając od
stołu.
- W porządku. - odpowiedziała Aela.
Natychmiast
podążyłam do pokoju Skjora. Był tam na szczęście. Odpoczywał na swoim łóżku.
- A jesteś! - zawołał na mój widok i podniósł się z
łóżka.
- Chciałeś sie ze mną widzieć? - odparłam.
- Tak. Zdaje się, że nadszedł twój czas. -
oświadczył.
- Co masz na myśli?
- W ubiegłym tygodniu odwiedził nas uczony.
Powiedział, że wie, gdzie możemy odnaleźć kolejny fragment Wuuthrada. Wyglądał
mi na głupca, ale jeśli ma rację, honor Towarzyszy wymaga byśmy wyruszyli na
poszukiwania.
- To będzie dla mnie zaszczyt! - odpowiedziałam.
- Granica między szacunkiem a lizusostwem jest cienka,
ale podoba mi się twój zapał. - powiedział Skjor. - Postanowiliśmy, że to
będzie twoja próba. Jeśli dobrze się spiszesz, przyjmiemy cię do grona
Towarzyszy. Farkas będzie twym bratem tarczownikiem podczas tej wyprawy. On
odpowie na wszystkie twoje pytania. Postaraj się nie przynieść wstydu i nie daj
mu zginąć.
- Tak jest! - odpowiedziałam i natychmiast wyszłam z
pomieszczenia.
- Musisz się jeszcze wykazać. - powiedział mi Skjor
na pożegnanie.
Pośpiesznie przyszykowałam się do drogi. Ubrałam
moją stalową zbroję i hełm strażnika Białej Grani oraz przypięłam stalowy miecz
do pasa. Farkasa odnalazłam w głównej sali. Miał na sobie piękną stalową zbroję
z wyrzeźbionym wizerunkiem wilczej głowy w pasie.
- Mam nadzieję, że jesteś w gotowości. - powiedział
na mój widok.
- Zostaniesz moim bratem tarczownikiem? - spytałam.
- Tak mi powiedziano. - odpowiedział. - Postaraj się
za mną nadążyć. Wyruszamy do Kopca Pylarza.
Wspólnie opuściliśmy Jorrvaskr i Białą Grań. Pogoda
była tego dnia piękna. Było tak słonecznie i ciepło, że nie wzięłam z sobą
płaszcza, który dostałam od Hadvara, a który dotąd niemal cały czas nosiłam, i
ani przez chwilę nie było mi zimno.
- Czym jest Wuuthrad? - spytałam w pewnym momencie
Farkasa.
- Ysgramor był założycielem Towarzyszy. Wuuthrad to jego
broń. Przybył z pradawnej ojczyzny i wymordował elfy, ale nie wszystkie, bo
część z nich jest tutaj.
- Kim był ten uczony, który wskazał nam Kopiec
Pylarza?
- Przybył do nas mądry człowiek i powiedział, że
wie, gdzie znajduje się fragment ostrza. Skjor powiedział, że masz je odszukać,
a ja mam cię obserwować.
- Dlaczego Skjor nazwał to moją próbą?
- Obserwuje cię, by mieć pewność, że zachowujesz się
honorowo. Jeśli wykażesz się honorem i siłą, będę mógł nazwać cię siostrą.
Właściwie to już mnie tak nazywał i było to bardzo
miłe. Po południu dotarliśmy na miejsce. Kopiec Pylarza okazał się być wielkim
i starym grobowcem. Weszliśmy do jego wnętrza. Zobaczyliśmy poruszoną ziemię.
- Ktoś tu kopał i to całkiem nie dawno. - powiedział
Farkas. - Stąpaj ostrożnie!
Poszłam przodem. Zeszłam po kamiennych schodach w
dół, a Farkas podążył za mną. Wyczarowałam światło świecy, by oświetlało nam
drogę w ciemnościach.
- Podobno wraz z pojawieniem się smoków, zmarli
zaczęli wstawać z grobów i zabijać podróżnych. - powiedział Farkas. - Uważaj
przy kamieniach nagrobnych! Nie mam zamiaru nieść cię na plecach do Jorrvaskr.
Ledwie to powiedział, gdy nagle głośnym hukiem
podniosło sie wieko znajdującej się nieopodal trumny i rzuciła się na mnie mumia
taka sama, jak te, z którymi walczyłam w Czarnygłazie. Wkrótce nie wiadomo skąd
przybiegły jeszcze trzy takie mumie. Farkas i ja zabiliśmy je szybko.
- To draugry. - powiedział Nord patrząc na naszych
podwójnie już martwych przeciwników. - Właśnie o nich ci mówiłem.
- Miałam już przyjemność je poznać. - odpowiedziałam
ironicznie, po czym dodałam z zadumą. - W Tamriel dzieję się ostatnio, albo
dopiero wydarzy się wkrótce, coś bardzo, ale to bardzo złego.
- Pojawiły się smoki, a to zwiastuje nieszczęścia. -
powiedział Farkas.
- Pewnie masz rację. - przyznałam i zbiegłam w dół.
Farkas podążył za mną. Ja pomyślałam natomiast, że
mój powrót do życia jest najpewniejszym omenem zbliżającej się zagłady. Kiedyś
już pojawiłam się w Tamriel niewiadomo skąd. Wtedy także zmarli wstawali z
grobów. Działo się to wszystko, gdy Tamriel groziło unicestwienie, gdyż Wrota
Otchłani zostały otwarte. Co właściwie miało stać się teraz, gdy po tysiącach
lat powróciły smoki? Wiedziałam, że wkrótce wszystko stanie się jasne. Tymczasem
weszliśmy do wielkiej kamiennej sali. W ścianie znajdowało się wgłębienie, a
kilka metrów dalej przejście zablokowane kratą. Weszłam do wgłębienia i
zobaczyłam łańcuch z okrągłą końcówką. Pociągnęłam go, a wtedy z góry spadła
krata zamykając mnie we wnętrzu wgłębienia. Znalazłam się w potrzasku.
- Zobacz, w co udało ci się wpakować. - powiedział
Farkas.
- Uwolnij mnie stąd jakoś! - zawołałam z każdą
sekundą coraz lepiej rozumiejąc moje rozpaczliwe położenie.
- Spokojnie. Tu musi być jakiś przełącznik. Poszukam
go i zaraz cię uwolnię.
Nagle usłyszeliśmy, że ktoś się do nas zbliża. Po
chwili do sali wkroczyli jacyś ludzie w skórzanych zbrojach i ze srebrnymi
mieczami w dłoniach.
- Czas umierać, psie! - zawołał jeden z napastników
do Farkasa.
- Które to? - spytała towarzysząca mu kobieta.
- To nie ma żadnego znaczenia. Musi zginąć, jeśli
nosi tę zbroję. - zawołał jakiś wysoki mężczyzna.
Czterech napastników otoczyło Farkasa.
- Wspaniale będzie opowiadać o twojej śmierci! -
zawołała kobieta.
- Nikt z was nie przeżyje, żeby o tym opowiedzieć. -
powiedział Farkas spokojnie.
W tym
momencie, zanim napastnicy zdążyli się na niego rzucić, Nord przemienił się w
ogromną bestię, przypominającą trochę dwunożnego, potwornego wilka. Ludzie ze
srebrnymi mieczami rzucili się na niego, jednak zdołał rozszarpać ich
wszystkich. Patrzyłam na to wszystko nie wierząc własnym oczom. Farkas jest
wilkołakiem! Po zabiciu wszystkich przeciwników pobiegł w lewo i na dłuższą
chwilę znikł mi z oczu. W pewnym momencie podniosła się drewniana krata i byłam
wolna. Farkas podszedł do mnie w ludzkiej postaci na powrót ubrany już w swą
wilczą zbroję.
- Mam nadzieję, że cię nie wystraszyłem. -
powiedział.
- Co to było? - spytałam wciąż ogromnie zdziwiona.
- To błogosławieństwo, które spłynęło na część
Towarzyszy. Kiedy chcemy możemy być, jak dzikie bestie, potężni i straszni.
Pomyślałam, że ja również chciałabym otrzymać takie
błogosławieństwo.
- Uczynisz ze mnie wilkołaka? - spytałam.
- O nie! - zaprotestował Nord. - Tylko członkowie
Kręgu posiadają krew bestii. Dowiedź swego honoru, by zostać Towarzyszem. Oczy
wpatrzone w zwierzynę, a nie w horyzont!
Podeszłam do jednego z rozszarpanych ciał i zabrałam
mu z dłoni broń.
- Nareszcie mam srebrny miecz! - zawołałam. - Jak za
starych dobrych czasów!
- Musimy iść dalej! - zawołał Farkas. - Wciąż mogą
tu być draugry, których należy się obawiać.
Przejście, które uprzednio było zakratowane, teraz
stało przed nami otworem. Być może krata podniosła się, gdy pociągnęłam za
łańcuch, albo przejście otworzyli ludzie usiłujący zabić Farkasa. Kiedy
dostaliśmy się do następnej kamiennej sali znów napadli na nas ludzie ze
srebrnymi mieczami w dłoniach.
- Za Srebrną Rękę! - zawołał jeden z napastników
zanim przebiłam go mieczem.
Gdy wszyscy byli już martwi, spytałam Farkasa:
- Czym jest "Srebrna Ręka"?
- Źli ludzie, którzy nie lubią wilkołaków, więc nas
też nie lubią. - opowiedział mężczyzna. - Powinniśmy iść dalej.
Podczas dalszej drogi napotkaliśmy kolejne grupki
Srebrnej Ręki. Zabiliśmy wszystkich. Wreszcie odkryliśmy zamknięte drzwi.
- Zdaje się, że to drzwi do komnaty strażników. -
powiedział Farkas. - Klucz musi być gdzieś tutaj.
Zaczęliśmy poszukiwania. Zajrzałam do jednej z
pustych urn i odnalazłam klucz. Nie mogłam aż uwierzyć w swoje szczęście.
Podbiegłam do drzwi. Ku naszej radości okazało się, że klucz pasuje do zamka.
Weszliśmy do środka. Natychmiast rzuciło się na nas kilku członków Srebrnej
Ręki. Walcząc ramię w ramię zabiliśmy przeciwników, nie tracąc przy tym życia.
Wyglądało na to, że Srebrna Ręka zadomowiła się tu na dobre, i że podobnie jak
my, z jakiegoś powodu, poszukuje fragmentów Wuuthrada. W końcu doszliśmy do
pięknej, lecz dość malej komnaty, w której znajdowała się kamienna krypta.
Podeszliśmy do niej i wtedy dostrzegłam znaki na pobliskiej ścianie, do
złudzenia przypominające te w Czarnygłazie. Podeszłam do ściany, nie troszcząc
sie już o nic innego. Jedno słowo znów zalśniło jasnym światłem, a mnie
ogarnęła okropna słabość. Zakręciło mi się w głowie i czułam się tak, jakby cały
świat walił się wokół mnie. Spojrzałam na słowo i przeczytałam je:
"Jol". W tej samej chwili pojęłam, że "jol" znaczy
"ogień". Natychmiast poczułam się lepiej.
- Dobrze się czujesz? - spytał mnie Farkas.
- Tak. - odpowiedziałam podchodząc w jego stronę.
- Znalazłem fragment Wuuthradu. Był w krypcie. -
Nord pokazał mi błyszczący, niewielki kawałek metalu. - Musimy wracać do Jorrvaskr.
- Chodźmy! - odpowiedziałam.
Natychmiast udaliśmy się w drogę powrotną.
23 dzień, Ostatni
Siew:
W nocy powróciliśmy
do Jorrvaskr. Farkas od razu zaprowadził mnie na nasz dziedziniec. Zabrali się
tu pozostali członkowie Kręgu. W rękach trzymali pochodnie.
- Czekaliśmy na ciebie. - powiedział Skjor.
- Dlaczego? - spytałam nie wiedząc, o co chodzi.
- Zasłużyłaś na to.
Kodlak Białowłosy, Skjor, Aela, Vilkas i Farkas
ustawili się w kręgu. Ja stanęłam tuż za Farkasem.
- Bracia i siostry kręgu! - przemówił Kodlak
Biołowłosy. - Dziś witamy nową duszę na naszym śmiertelnym łonie. Ta kobieta
przetrwała stając do walki i pokazała swą waleczność! Kto opowie się za nią?!
W tym momencie Farkas wstąpił do środka kręgu.
Odwrócił się w moją stronę i przemówił:
- Mogę zaświadczyć o odwadze stojącej przed nami
osoby.
- A czy wznieślibyście tarcze w jej obronie?! -
spytał Kodlak donośnym głosem.
- Stanę u jej boku, aby świat nigdy nas nie pokonał!
- odpowiedział Farkas.
- A czy unieślibyście miecze za jej honor?!
- Jest gotowa skąpać się we krwi jej wrogów!
- A czy unieślibyście kufle w jej imię?!
- Zaintonuję pieśń zwycięstwa, gdy w naszej sali
biesiadnej zabrzmią opowieści o niej!
- W takim razie ten Krąg dokonał osądu. - oświadczył
Kodlak. - Jej serce bije dzikością i odwagą, które scaliły Towarzyszy w dniach
pradawnych i srogich lat! Niech biję w rytmach naszych serc tak, by echo
odbijało się w górach, a nasi wrogowie drżeli na jego dźwięk!
- Tak też się stanie! - zawołali wszyscy zgromadzeni
jednym głosem.
- Ciesz się! Teraz jesteś jedną z nas! - zwrócił sie
do mnie Kodlak kładąc mi dłonie na ramionach. - Wierzę, że nas nie zawiedziesz.
Byłam wzruszona i ogromnie wdzięczna. Zwłaszcza
słowa Farkasa bardzo mnie poruszyły. Wszyscy udaliśmy sie do głównej sali,
gdzie rozpoczęła się uczta. Spotkał mnie zaszczyt zasiadania po prawicy
herolda. Postanowiłam porozmawiać z nim o wilkołactwie Towarzyszy.
- Czy to prawda, że Towarzysze to wilkołaki? -
spytałam szeptem Kodlaka.
- Widzę, że dopuszczono cię do pewnych sekretów
przed wyznaczonym czasem. - powiedział herold. - Nieważne. Tak, to prawda.
Jednakże nie każdy Towarzysz, a jedynie członkowie Kręgu dzielą krew bestii.
Niektórzy uczą się szybciej niż inni.
- A ty?
- Cóż, starzeję się. Myślami zaczynam wybiegać za
horyzont, do Sovngardu. Obawiam się, że Shor nie powoła na swe łono zwierzęcia,
tak jak uczyniłby to z prawdziwym wojownikiem Nordów. Każde błogosławieństwo
jest także przekleństwem.
- Szukasz sposobu na uleczenie siebie? - spytałam.
- Tak, ale to nie łatwa sprawa. - odpowiedział
Kodlak. - Nie musisz dzielić trosk ze starym wojownikiem. Dziś powinniśmy
radować się z twojej odwagi! Jeśli chcesz lepszą broń, niż to coś, to
porozmawiaj z Eorlundem. - herold spojrzał na mój srebrny miecz. - Kiedy
będziesz w moim wieku zaczniesz tęsknić za zapachem krwi.
- Na czym polega tak naprawdę bycie Towarzyszem?
- Masz walczyć tak, by twoi bracia i siostry mówili,
że było zaszczytem walczyć u twego boku. Chwała w bitwie, honor w życiu!
Problemom stawiaj czoła otwarcie. Szepty i skradanie się zostaw rynsztokowym
szczurom, które nie potrafią walczyć za siebie.
Były to mądre słowa, których warto było usłuchać.
- Chciałbym zobaczyć pojedynek Astarte z Vilkasem. -
zawołał Skjor. - Ciekawe, kto by zwyciężył.
- Mężczyzna zawsze jest silniejszy od kobiety. -
powiedział Vilkas. - Mogłaby pokonać mnie z pomocą magii, bo ja nie umiem jej
używać.
- Nie daj im się zastraszyć, siostro! - powiedziała
do mnie Aela. - My, kobiety, potrafimy używać głów, gdy mężczyźni kierują się
podszeptami serca.
- Znasz magię Astarte? - spytał należący do
Towarzyszy mroczny elf.
- Oczywiście. - odpowiedziałam. - Macie ochotę na
schłodzone wino?
Wyciągnęłam dłoń w kierunku stającego na stole
dzbana wina i delikatnie go zmroziłam przy pomocy magii.
Po uczcie udałam się do Niebiańskiej Kuźni. Świtało
już i Eorlund właśnie rozpoczął swą pracę tego dnia.
- Podobno mogę dostać u ciebie broń. - powiedziałam.
- Tak, dziewczyno. Z tego co słyszałem przyjęli cię
do Towarzyszy.
- Owszem. - odpowiedziałam.
- Mogę wykuć ci każdą broń, jaką sobie zażyczysz. To
najlepsza kuźnia w Skyrim! Właśnie przed nią stoisz.
- Chcę miecz. - powiedziałam bez zastanowienia.
- Klinga! - zawołał Eorlund radośnie. - Bedzie ostra
niczym język Fralii!
- Fralia to twoja żona? - spytałam.
- Zgadza się. - odpowiedział kowal.
- Więc Avulstein i Thorald to twoi synowie?
- Tak. - odparł kowal posępnie, a jego dobry humor
znikł w jednej chwili. - Lecz Thorald nie żyje.
- To nieprawda. - zaprotestowałam. - Znalazłam dowód
na to, że twój syn żyje.
- W niewoli Thalmoru? - Eorlund spojrzał na mnie. -
Lepiej byłoby dla niego, gdyby umarł.
- Wiem. - odpowiedziałam. - Lecz ja go uwolnię,
obiecuję!
- To niemożliwe. Fralia i Avulstein powinni pogodzić
się z tym, na co nie mamy wpływu, i żyć dalej. Zamiast tego moja żona cały czas
naraża się niepotrzebnie Dzieciętom-Wojny, a Avulstein szuka ludzi, którzy wraz
z nim zaatakują Północną Strażnicę. Tyle razy mówiłem mu, że to niemądre, ale
on mnie nie słucha. To wszystko przez jego matkę.
- Ma zostawić swego brata na pastwę Thalmoru?! -
zawołałam zszokowana. - Thorald to twój syn, a ty już spisałeś go na straty?!
- Nie chcę stracić drugiego syna, rozumiesz? - w
głosie Eorlunda pojawił się gniew.
- Nie stracisz. - powiedziałam. - Uwolnię Thoralda
nim jego brat zrobi coś ryzykownego. Masz na to moje słowo.
- Chcesz sama walczyć z Thalmorem? - zapytał Eorlund
głosem pełnym zwątpienia.
- Wykuj mi dobry miecz! - powiedziałam i odeszłam.
Powróciłam do Jorrvaskr i odnalazłam Aelę.
- Potrzebuję pieniędzy, więc znajdź mi jakąś pracę.
- powiedziałam.
- Jarl Falkret poprosił nas o pomoc. Zdaje się, że
zamieszkały tam drapieżniki i napadają rolników oraz podróżnych. Ktoś musi tam
iść i zająć się tymi bestiami.
- Zajmę się tym.
- Uważaj! Bestie nie są tak przewidywalne, jak ludzie.
Zadaj temu stworzeniu szybką śmierć! - zawołała Aela za mną.
W sali biesiadnej spotkałam Farkasa raczącego się
miodem pitnym z jakimś człowiekiem, którego chyba już widziałam w Jorrvaskr.
- Napijesz się z nami? - spytał mnie Farkas.
- Nalej mi troszeczkę. - powiedziałam siadając obok
niego.
Farkas podał mi czysty kielich i napełnił go
trunkiem. Nie chciałam pić aż tyle, ale niestety w przypadku alkoholu
"trochę" dla Norda znaczy to samo, co "dużo" dla
Cyrodiilczyka.
- Jak to się stało, że zostałeś Towarzyszem? -
spytałam Farkasa.
- Vilkas i ja jesteśmy tu od szczeniaka. -
odpowiedział. - Nasz ojciec Jergen wychowywał nas tutaj. Nawet Vignar nie
potrafił sobie przypomnieć Towarzyszy młodszych niż my.
- Kto to Vignar?
- To przywódca klanu Siwo-Włosych i członek
Towarzyszy, choć obecnie rzadko odwiedza Jorrvaskr.
- Gdyby nie Vignar już bym nie żył. Przygarną mnie i
pomógł mi odmienić życie. - wtrącił się siedzący obok Farkasa mężczyzna.
- Ty również jesteś Towarzyszem? - spytałam go.
- O nie! Ja nie jestem Towarzyszem. Tylko pomagam
Vignarowi. Przygarnął mnie i pozwolił tutaj mieszkać.
W tym momencie podeszła do mnie Tilma i powiedziała:
- Mój znajomy wybiera się do Samotni pojutrze o
świcie. Może zabrać panienkę z sobą za dwadzieścia septimów.
- Dobrze. Powiedź mu, żeby na mnie czekał. -
odpowiedziałam, po czym pożegnałam się z Farkasem i opuściłam Jorrvaskr.
24 dzień, Ostatni
Siew:
Tego dnia zabiłam wilki zamieszkujące Lodową
Jaskinię, które napadały na podróżnych i otrzymałam od Aeli wynagrodzenie.
Wieczorem odebrałam od Eorlunda mój nowy miecz. Poza tym nie wydarzyło się tego
dnia nic szczególnego.
25 dzień, Ostatni
Siew:
Wieczorem przybyłam do Samotni wraz z mym huskarlem.
Podwiózł nas woźnica z Białej Grani. Gdy tylko znalazłam się przed bramą
stolicy Skyrim, strzegący jej strażnik przed wpuszczeniem mnie do środka
powiedział:
- Jeżeli przybywasz do Samotni, aby wstąpić do
Legionu, to porozmawiaj z Rikke. Jeżeli nie, to unikaj kłopotów, albo
skończysz, jak Rotgwir.
Wkroczyłam do Samotni wraz z Lydią. Na głównej ulicy
panował duży ruch. Wszyscy zmierzali w tę samą stronę. Najwyraźniej zbierali
się w jakimś miejscu. Ujrzałam przed nami małą dziewczynkę rozmawiającą z
jakimś mężczyzną, który zapewne był jej ojcem.
- Nie mogą skrzywdzić wujka Rotgwira. Powiedź im, że
on tego nie zrobił. - powiedziało dziecko z determinacją w głosie.
- Na stanowiska! - usłyszałam w oddali rozkaz
jakiegoś żołnierza.
- Halin, musisz iść do domu. - powiedział mężczyzna
do dziewczynki. - Idź do domu i siedź tam dopóki nie zjawi się twoja matka!
Dziecko usłuchało, a do mężczyzny podeszła jakaś
kobieta i powiedziała:
- Powiedź jej, że jej wuj zginie za to, że zdradził
Najwyższego Króla. Powinna o tym wiedzieć.
- Słodka jesteś Vievien. - odpowiedział mężczyzna.
Poszli z tłumem, a ja i Lydia uczyniłyśmy to samo.
Okazało się, że mieszkańcy Samotni zbierają się pod szafotem. Na podwyższeniu z
desek stali żołnierze, kat i skazaniec ze skrępowanymi dłońmi. Tłum zaś
obserwował to wszystko, zupełnie jakby było to interesujące przedstawienie.
- Rotgwirze, pomogłeś Ulfrikowi Gromowładnemu ujść z
miasta, gdy zamordował Najwyższego Króla Torryga. - powiedział jeden z
żołnierzy. - Otwarcie bramy Ulfrikowi było aktem zdrady wobec ludu Samotni.
Skazaniec otworzył usta by coś powiedzieć, a ktoś z
tłumu natychmiast wykrzyknął:
- Nie ma prawa przemawiać!
- Nie było żadnego morderstwa! - zawołał skazaniec
przekrzykując wzburzony tłum.
- Kłamca! - zawołała jakaś kobieta.
- Ulfrik wyzwał Torryga. Pokonał go w uczciwej
walce. - mówił dalej skazaniec patrząc na zebranych pod szafotem ludzi. - To
nasza tradycja! To starożytny obyczaj Skyrim i wszystkich Nordów!
Tłum zawrzał okrzykami oburzenia i pogardy.
Tymczasem żołnierz pchnął skazańca na kolana i przycisnął jego głowę do
przygotowanego wcześniej pnia. Kat uniósł w górę swój berdysz. Wiedziałam, że
lada moment na moich oczach zginie kolejny odważny człowiek, który powinien żyć
ku chwale Tamriel. Nie mogłam nic zrobić. Czułam się tak okropnie bezsilna.
- Dziś wyruszam do Sovngardu. - powiedział
skazaniec.
Były to jego ostatnie słowa, gdyż po chwili kat
jednym uderzeniem swego berdysza odrąbał mu głowę. Widok był okropny, lecz nie
odwróciłam wzroku. Patrzyłam na to okropieństwo mimo wstrętu, by w ten sposób
oddać hołd zabitemu. Patrzyłam na tę niesprawiedliwość i czułam, że nie mam już
łez, by płakać. Całą moją duszę ogarnął ból. Na moich oczach zabito prawego
człowieka, a ja nie mogłam nic zrobić. Gdy ludzie poczęli się rozchodzić,
przypomniałam sobie, że mam ważną misję do spełnienia. Podążyłam główną ulicą. Jakaś
kobieta starała się namówić mnie na kupno jabłek albo pomidorów. Zaraz dołączyła
do niej inna przekupka proponując mi wino z przyprawami. Minęłam je i weszłam
do jakiegoś sklepu. Krzątała się tam jakaś młoda kobieta.
- Witam! Chciałam kupić coś do jedzenia. -
oświadczyłam.
Kobieta sprzedała mi tanio bochen chleba i trochę
koziego sera. Tyle wystarczyło, byśmy ja i Lydia najadły się do syta.
- Bejrand mówił, że widział cię przed samą
egzekucją. To musiało być cudowne pierwsze wrażenie! - zwróciła się do mnie
sprzedawczyni z lekka ironią w głosie.
- Kim jest Bejrand? - spytałam.
- Bejrand to mój mąż. Pracuje w kuźni w Zamku Dour.
Rzadko go widuję od kiedy dostaje zamówienia z wojska.
- Zamek Dour to siedziba Legionu?
- Tak. Znajduje się nieopodal. Nie jest tak okazały,
jak Błękitny Pałac, który od wielu lat był siedzibą Najwyższego Króla Skyrim.
- Widziałaś egzekucję Rotgwira? - zapytałam.
- Nie. - odpowiedziała kobieta wzdychając. - To była
przykra sprawa. Śmierć Najwyższego Króla Torryga wywróciła całe miasto do góry
nogami. A tak między nami... wcale nie był takim dobrym królem. To całe
gadanie, że Cesarstwo to, Cesarstwo tamto...
- Chyba złożę wizytę jarl Elisif. - oświadczyłam. -
Bardzo chciałabym ją poznać.
- Powodzenia! - powiedziała kobieta. - To trudny
czas na podróże po Skyrim.
Kiedy szłam dalej ulicą wraz z mym huskarlem, w
pewnym momencie minęłam, jakiego kulejącego, jednookiego starca w łachmanach.
- Moneta lub dwie dla weterana. - szepnął wyciągając
dłoń w moja stronę. - To naprawdę niewiele.
- Weterana? - zatrzymałam się zaciekawiona i
spojrzałam na żebraka.
- Masz może trochę złota? - zwrócił się do mnie
proszącym tonem. - Straciłem oko podczas Wielkiej Wojny i nie mogę już na
siebie zarobić.
- Naprawdę służyłeś w wojsku? - spytałam.
- Patrzysz na kogoś, komu przestał sprzyjać los, i
od razu myślisz, że tak było zawsze? - starzec rozgniewał się. - Można było na
mnie polegać. Walczyłem podczas Wielkiej Wojny. Byłem na polu bitwy pod Anvil.
Kiedy upadłem, po prostu mnie zostawili, rozumiesz? Zostawili mnie na pewną
śmierć! Ja ich nie opuściłem.
- Przepraszam, nie chciałam pana urazić. Naprawdę
stacjonował pan w Anvil?
- Tak.
- Kiedyś tam mieszkałam. - oświadczyłam i sama nie
wiem czemu poczułam radość. - Miałam piękny dom! Stał na przeciw świątyni Dibelli.
Zrobiło mi się lekko na sercu. Sięgnęłam do sakiewki
i wyciągnęłam dwa septimy.
- Proszę wziąć te monety!
- Och! Dziękuję! - zawołał starzec zabierając
pieniądze. - Niech bogowie maja cię w opiece!
Udałam się dalej w stronę Błękitnego Pałacu. Kiedy w
towarzystwie Lydii dotarłam do tego wspaniałego budynku, dwoje strażników przy
bramie rozmawiało o tym, że Siwobrodzi wezwali Smocze Dziecię i że nie czynili
tego od wieków. Zastanowiłam się, czy dobrze robię każąc na siebie czekać. Cóż,
jeśli tym Siwobrodym naprawdę zależy na spotkaniu ze mną, to poczekają, aż sama
zechcę do nich przyjść. Kiedy weszłam do Błękitnego Pałacu, znalazłam się w
wielkiej i bogato zdobionej sali. Zdjęłam hełm z głowy i podążyłam wzdłuż
długiego dywanu w głąb sali. Lydia szła kilka kroków za mną. Na tronie pod
ścianą siedziała bardzo młoda kobieta o długich brązowych włosach, odziana w
piękne szaty, z diadem wysadzanym wielkimi rubinami na głowie. Była piękna i
smutna.
- Przysięgam, w tej jaskini bije jakąś złą magią...
Ktoś powinien to zbadać. - powiedział jakiś mag stojący przy jej tronie.
- W takim razie natychmiast wyślemy Legion, by
zabezpieczył jaskinię Wilczy Czerep i ochronił miasto. Pod moimi skrzydłami
mieszkańcy Samotni muszą być bezpieczni. - powiedziała kobieta.
Jej głos zdradzał lekką niepewność.
- Może potrzebna jest bardziej wyważona reakcja. -
odezwał się jakiś inny mężczyzna stojący przy jej tronie.
- Tak, oczywiście masz racje Halk. - natychmiast
zgodziła się kobieta. - Powiedź kapitanowi... by wysłał strażników do
Smoczymostu.
- Dziękuję jarl Elisif, a co do tej jaskini...
- Zapewniam cię, że znajdą sie żołnierze, którzy
zajmą sie tą jaskinią.
- Mam to, co chciałem. Natychmiast udam sie do
Smoczymostu. - mężczyzna ukłonił się nisko kobiecie w rubinowym diademie i
oddalił się.
Tymczasem ja przybliżyłam się do tronu Elisif i
przyklękłam przed nią na jedno kolano. Lydia natychmiast uczyniła to samo za
mymi plecami.
- Jestem Astarte z Cyrodiil. Przybyłam właśnie do
twego miasta, pani, i pragnę złożyć ci najszersze kondolencje z powodu śmierci
twego męża. - powiedziałam.
- Dziękuję. - odpowiedziała Elisif. - Wybacz, ale nie
mam teraz czasu na przyziemne sprawy. Jeśli masz jakąś sprawę rozmawiaj z moim
huskarlem Halkiem Ogniobrodym.
- Jesteś Najwyższą Królową Skyrim? - spytałam
ignorując jej słowa.
- Nie, jeszcze nie. - odpowiedziała kobieta, a na
jej twarzy pojawił się cień rozpaczy. - Co prawda mój mąż Torryg był Najwyższym
Królem, a ja jestem wdowa po nim, ale to
nie jest właściwy czas, by pretendować do takiego tytułu. Ten kraj
wyniszcza wojna, a jego ludzie cierpią. Gromowładni są wrzodem na ciele Skyrim
i jak każdy wrzut trzeba ich wypalić. Tylko wtedy będę mogła zając należne mi
miejsce Najwyższej Królowej.
- Dlaczego Ulfrik zabił twego męża?
Bardzo zależało mi, by poznać odpowiedź na to
pytanie.
- Bo właśnie tak postępują zdradzieccy tchórze, gdy
pałają żądzą władzy. - odpowiedziała Elisif z żarliwą nienawiścią w swym
głosie. - Ulfrik chciał zagarnąć tron Najwyższego Króla. Uważał, że należy mu
się bardziej niż Torrygowi. Dlatego właśnie stanął przed moim mężem i...
krzyknął... straszliwym głosem. To było coś, jak legendy, albo koszmary. Gdy
Ulfrik zaatakował z taką furią, mój mąż... on po prostu... przestał istnieć. -
w oczach Elisif stanęły łzy, a jej głos się załamał. - Nic więcej nie powiem,
bo wciąż mnie boli, gdy o tym opowiadam.
- Ufasz generałowi Tullisowi? - spytałam chcąc
zmienić temat.
- Nazbyt często słyszę to pytanie. - odpowiedziała
lekko się do mnie uśmiechając. - Zazwyczaj pada z ust tanów. Martwią się, że
Tullius jest za bardzo skoncentrowany na wojnie i może zapomnieć o naszych
obywatelach. Na ironię zakrwawia fakt, że generał Tullius choć nie jest
Nordem... bez niego Skyrim byłby zgubiony. Zaufanie nigdy nie jest łatwą
sprawą. Mimo to musimy Tulliusowi ufać! Jakiż mamy wybór?
Miałam nieodparte wrażenie, że Elisif stara się
przekonać samą siebie do słuszności swych słów. Wiedziałam jednak, że jest
szczera, i że bardzo kochała swego męża. Polubiłam ją i bardzo jej współczułam.
- Chcesz, żeby ktoś sprawdził jaskinię Wilczy
Czerep? - spytałam podnosząc się z podłogi.
- Myślałam, że ta sprawa została już załatwiona.
Halk się tym zajmuje. - odpowiedziała.
- Jak sobie życzysz, pani.
Ukłoniłam się Elisif z szacunkiem i wyszłam z jej
pałacu. Lydia podążyła za mną. Tym razem skierowałyśmy swe kroki w stronę Zamku
Dour, który znajdował się na wzniesieniu niedaleko głównej bramy miejskiej. W
tej starożytnej, kamiennej budowli stacjonował Legion Cesarski. Z łatwością
dostałyśmy się na plac ćwiczeń. Zapytałam jakiegoś żołnierza o Hadvara, lecz
nie znał go. Polecił mi zwrócić się do generała Tulliusa. Razem z Lydią udałam
się na jedną z zamkowych wież. Chwilę błądziłyśmy po kamiennych schodach oraz
po wąskich i ciemnych kamiennych korytarzach. W końcu kogoś dostrzegłyśmy.
Dwoje żołnierzy stało na warcie przed szerokimi schodami wiodącymi najpewniej
do piwnic Zamku Dour.
- Słyszałeś? Smok zaatakował Białą Grań! Jak zwykli
ludzie zdołali pokonać taką bestię? - powiedział jeden legionista do drugiego.
- Nie mam pojęcia. - odpowiedział drugi. - Wiem
tylko, że nasza warta dobiegła końca ponad godzinę temu, a druga zmiana jak
zwykle się spóźnia.
- To nie nasz problem. Chodźmy stąd!
Po tej wymianie zdań żołnierze opuścili swoje
stanowiska i poczęli zbliżać się w naszą stronę. Szybko skryłyśmy się za
kamiennym filarem.
- Zostań tu! - rozkazałam Lydii, gdy legioniści
zniknęli nam z oczu.
- Tak jest! - odpowiedziała dziewczyna.
Ostrożnie wstąpiłam na kamienne schody. Gdy weszłam
na górę, mym oczom ukazała się kwatera generała. Przy mapie rozłożonej na dużym
drewnianym stole stało dwoje ludzi: rudowłosa kobieta w stalowej zbroi i
generał Tullius. Stanęłam przy ścianie w bezruchu i podsłuchiwałam ich rozmowę
nie spostrzeżona przez nikogo. Chciałam wiedzieć, jakim człowiekiem naprawdę
jest dowódca Cesarskiego Legionu.
- Mówię ci, panie, że Ulfrik planuje atak na Białą
Grań! - zawołała rudowłosa kobieta.
- Byłby niespełna rozumu. - zaprotestował generał.
- Moi zwiadowcy meldują coś innego, panie.
Niezmiennie przyłączają się do niego nowi sojusznicy. Popierają go już Pęknina,
Gwiazda Zaranna i Zimowa Twierdza. - oświadczyła kobieta.
- To nie jest słuszna sprawa. To rebelia! - zawołał
Tullius z uporem.
- Może pan to dowolnie interpretować, generale, ale
on spróbuje zająć Białą Grań.
- Jarl Balgruuf...
- Balgruuf nie pozwoli Legionowi zatrzymać sie w
mieście. Z drugiej strony odmawia też uznania roszczeń Ulfrika.
- Dość! Jeśli się nie chce zgodzić na protektorat Cesarstwa,
to niech mu będzie. Niech mu Ulfrik splądruje miasto!
- Generale! - zawołała kobieta z lekkim oburzeniem.
- Wy i ci wasi cholerni jarlowie! - Tullius był
wściekły.
- Panie! Nie można zmusić Norda do przyjęcia pomocy,
o którą nie prosi. - oświadczyła z dumą rudowłosa towarzyszka generała.
Domyśliłam się, że jest Nordką.
- Jeżeli Ulfrik czyha na Białą Grań to musimy go
powstrzymać. Napisz jeszcze jeden list do Balgruufa. Tylko tym razem dodaj
trochę własnych przemyśleń o Ulfriku. Możesz trochę podkoloryzować. Napisz, że
to jego pomysł.
Podkoloryzować? A więc Tullius to parszywy oszust i
hipokryta! Poczułam gniew.
- Tak jest, panie. - odpowiedziała kobieta w zbroi.
- Wy Nordowie i to wasze przeklęte poczucie honoru!
- zawołał Tullius.
- Panie! - w głosie Nordki pojawiło się większe
oburzenie niż uprzednio.
Tym razem ja również byłam oburzona. Cóż jest w
człowieku szlachetniejszego nad honor? Generał Tullius to bezhonorowa świnia
nie zasługująca na żaden szacunek! Usłyszałam już dosyć, by wiedzieć, iż ten
człowiek zasługuje na to, by być mym wrogiem. Nadeszła odpowiednia chwila, by
się ujawnić. Podeszłam w stronę Tulliusa śmiałym krokiem.
- Nie jest łatwo, ale jeśli uda nam się zdobyć
Zimową Twierdze, to zbliżymy sie do Wichrowego Tronu. Wojska Ulfrika będą... -
generał spostrzegł mnie i natychmiast zamilkł, spojrzał na mnie zdziwiony i
powiedział. - Od kiedy to moi ludzie pozwalają się pałętać każdemu, kto
przyjdzie do zamku. Jaki jest powód twojej obecności tutaj?
- Chyba się już kiedyś spotkaliśmy! - odparłam
patrząc zuchwale w oczy memu nowemu wrogowi.
- Czyżby? - generał zamyślił się jednocześnie
przyglądając się mojej twarzy. - Aaa! Rzeczywiście. Widziałem cię w Helgen!
Byłaś wśród więźniów, jeśli pamięć mnie nie myli.
- Owszem. - odpowiedziałam. - Legionista o imieniu
Hadvar zbiegł dzięki mojej pomocy. Mówił, że będzie za mnie ręczył.
- Hadvar żyje? - Tullius zdziwił się. - Mam
nadzieję, że to prawda. Świetny z niego żołnierz. Tyle, że do tej pory się nie
zgłosił. Nie mamy jak potwierdzić twojej wersji wydarzeń.
Zrozumiałam, że mój przyjaciel zaginął. Ogarnął mnie
okropny niepokój.
- Porozmawiaj z Legat Rikke. - mówił dalej Tullius.
- Przydałby się nam ktoś tak obrotny, jak ty. Nie każdy zdołałby wyjść cało z
Helgen. Poza tym ta cała odsiadka musiała być jednym wielkim nieporozumieniem.
- Jednym wielkim nieporozumieniem jest to, że
zapraszasz mnie, generale, w szeregi Legionu. - odpowiedziałam z gniewem. -
Przybyłam tu odwiedzić przyjaciela, któremu najwyraźniej przytrafiło się coś
złego, skoro tutaj nie dotarł, oraz zajrzeć w oczy człowiekowi, który skazał
mnie na śmierć, mimo iż nic złego nie uczyniłam.
- Szukasz chyba prostej drogi do więzienia? -
zapytał Tullius ironicznie.
- Żegnam, generale! - po tych słowach odwróciłam się
na pięcie i bez zbędnych ceregieli wyszłam z kwatery.
Gdy Lydia i ja wyszłyśmy na zewnątrz, zapadł już
zmierzch. Podeszłyśmy na plac egzekucyjny. Bezgłowe ciało Rotgwira leżało wciąż
na miejscu egzekucji. Weszłam na drewniane podwyższenie i padłam na kolana tuż przed
martwym skazańcem. Hełm, który dotąd trzymałam w ręku położyłam na deskach obok
siebie. Spostrzegłam, że coś błyszczy na piersi Rotgwira. Był to kawałek metalu
w kształcie dwustronnego topora zawieszony na grubym rzemieniu. Natychmiast
rozpoznałam w nim Amulet Talosa. Podniosłam go z bezgłowych szczątków,
zacisnęłam w swej prawej dłoni i mocno przycisnęłam ją do piersi. Lewą dłoń
ułożyłam na piersi Rotgwira, zamknęłam oczy i powiedziałam:
- Obiecuję, że przywrócę w Skyrim kult Talosa i
zakończę rzeź mieszkańców tego kraju, lub umrę próbując to uczynić.
Podniosłam się z kolan i powiesiłam Amulet Talosa na
swojej szyi. Pomyślałam o Gromowładnych. Byli to najodważniejsi ludzie, jakich
dotąd spotkałam w Skyrim. Nie rozumiałam do końca, o co walczą i w imię czego
bohatersko oddają swe życie, lecz jeśli walczyli o kult Talosa, to byłam z
nimi, całym swym sercem. Mój huskarl stał za mną w bezruchu.
- Powiedź mi, Lydio, komu służysz? Balgruufowi, czy
mnie? - spytałam.
- Służę tylko tobie, mój tanie. - odpowiedziała bez
wahania.
- Gdybym poparła Gromowładnych, pozostałabyś mi
wierna?
- Będę ci wierna zawsze, pani, bez względu na twoje
decyzje.
- Cieszą mnie te słowa. Cesarstwo nie pomoże mi w
walce z Thalmorem, ponieważ jest jedynie jego marionetką.
- Co zamierzasz, tanie?
Odwróciłam się i spojrzałam na Lydię.
- Zamierzam uwolnić Thoralda lub zginąć podczas próby
jego uwolnienia. Ten biedny człowiek jest torturowany, a ofiary tortur często
marzą o śmierci. Nie mogę opuścić Thoralda w obawie przed tym, o czym on teraz
najpewniej marzy. Każdy dzień jest dla niego męką, więc nie będę dłużej
zwlekać. Idę do Północnej Strażnicy natychmiast. Wyruszam tu i teraz. Miałabym
większe szanse powodzenia, gdybyś poszła ze mną, ale nie wydam ci żadnego
rozkazu, gdyż istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że nie przeżyłabyś tej
wyprawy.
- Będzie dla mnie zaszczytem zginąć u twego boku,
mój tanie. Jeśli idziesz na śmierć, nie mogę ciebie opuścić, pani.
- Chodźmy więc! - to mówiąc włożyłam na głowę mój
stalowy hełm i ruszyłam w stronę głównej bramy.
26 dzień, Ostatni Siew:
Wędrowałam z Lydią przez całą noc zmierzając na
zachód, gdzie wedle mojej mapy miała znajdować się Północna Strażnica. O świcie
napotkałyśmy skromnie odzianego wędrowca. Postanowiłam spytać go o drogę. Tak
też uczyniłam. Okazało się, że zmierzamy w dobrą stronę.
- Nie będę wam towarzyszyć, gdyż zmierzam w
przeciwnym kierunku. - oświadczył mężczyzna. - Idę do Wichrowego Tronu. Chcę
się przyłączyć do Gromowładnych. Ulfrik ma rację.
- Czy każdy może dołączyć do Gromowładnych? -
spytałam.
- Oczywiście. - odpowiedział wędrowiec.
- Nawet jeśli nie jest Nordem?
- Mam cyrodiiliańskie korzenie, ale Skyrim jest moją
ojczyzną, jak każdego Norda. Jeśli chcesz walczyć o wolność Skyrim, przybądź do
Wichrowego Tronu i poproś o audiencję u Ulfrika Gromowładnego.
- Gromowładni walczą o odłączenie Skyrim od
Cesarstwa?
- Tak. Cesarstwo zabiera nam nasze ziemie i
sprzedaje je elfom. Moją ziemię również mi odebrano. Dotąd byłem rolnikiem, ale
teraz będę żołnierzem.
- Życzę powodzenia. - odparłam.
- Dziękuję. - odpowiedział mężczyzna i udał się w
swoją stronę.
Ja i mój huskarl udałyśmy się dalej na zachód.
- Chcesz dołączyć do Gromowładnych, tanie? - zapytała
mnie Lydia.
- Tak. - odpowiedziałam. - Zamierzam to uczynić,
jeśli powrócę z Północnej Strażnicy żywa.
Po godzinie wędrówki zrobiłyśmy sobie postój.
Wyjęłam z mojego plecaka zapasy żywności i podzieliłam się nimi z Lydią. Gdy
jadłyśmy siedząc na miękkiej trawie, drogą obok nas przemaszerował orszak elfów
wysokiego rodu w bogatych szatach otoczony uzbrojonymi ludźmi, którzy
najwyraźniej służyli im za ochronę.
- Chodź Solonio, nie zatrzymujmy sie więcej. Musimy
się dostać do Samotni. - zwrócił się jeden z elfów do towarzyszącej mu elfki.
- Dlaczego w ogóle idziemy na ślub w tak odległym
zakątku Cesarstwa? - spytała elfka.
Z samej postawy jej ciała biły w oczy pycha i
egoizm.
- Mówiłem ci. - odpowiedział elf. - To ślub Viktorii
Vinci, córki kupca z Kampanii Wschodniocesarskiej, kuzynki Cesarza. Pamiętasz?
Miejmy nadzieję, że te podarki zaskarbią nam jej przychylność, nadzieję na
import i audiencję u Cesarza.
Po chwili orszak bogatych Altmerów i ich ludzkich
ochroniarzy znikł nam z oczu.
- Kuzynka Cesarza bierze ślub w Samotni? - spytałam
mego huskarla.
- Viktoria Vinci mieszka w Samotni, mój tanie. -
odpowiedział Lydia.
Skończyłyśmy jeść i ruszyłyśmy w dalsza drogę.
Wspięłyśmy się w górę i skręciłyśmy na północ. W miarę, jak zbliżałyśmy się do
Północnej Strażnicy, powietrze stawało się coraz mroźniejsze, a teren coraz
bardziej górzysty. W pewnym momencie napadły nas wampiry. Szybko się z nimi
rozprawiłyśmy, ponieważ w przeciwieństwie do nich miałyśmy dobre uzbrojenie. Po
ataku wampirów bardzo długo błądziłyśmy w górach. W końcu w okrytej śniegiem
kotlinie ujrzałyśmy kamienny budynek otoczony wysokim drewnianym ogrodzeniem.
Nie miałam wątpliwości, że jest to Północna Strażnica. Ostrożnie zeszłam w
kotlinę. Kiedy podeszłam do przejścia w drewnianym ogrodzeniu, stojący przed
nim Altmer w złotej zbroi wyciągnął w moja stronę włócznię i zawołaj groźnie:
- Stój!
Po raz pierwszy w życiu stanęłam twarzą w twarz z
agentem Thalmoru.
- Przybywam po Thoralda Siwowłosego. - oświadczyłam.
- Żartujesz? - strażnik Północnej Strażnicy spojrzał
na mnie z pogardą. - Nawet gdybyśmy mieli takiego więźnia, zwolnić go
moglibyśmy jedynie na rozkaz Cesarskiego Legionu. Sugeruję odwrócić się na
pięcie i udać w swoją stronę.
Nie miałam zamiaru posłuchać.
- Albo wypuścicie swoich więźniów, albo zginiecie! -
powiedziałam i dobyłam miecza.
Elf rzucił się w moją stronę z włócznią.
Zablokowałam jego cios i cięłam go mieczem. Lydia pośpieszyła mi na pomoc.
Wdarłyśmy się do thalmorskiego obozu. Zabiłyśmy wszystkich strażników i
wkroczyłyśmy do wnętrza strażnicy. Nie uszłyśmy wielu kroków, gdy rzucili się
na nas agenci Thalmoru w granatowo-czarnych kunsztownie zdobionych szatach.
Wszyscy byli umiejętnymi magami i zaczęli ciskać we mnie zaklęcia zniszczenia. Wyczarowałam
kulę ognia i rzuciłam ją w stronę Thalmorczyków, gdy razili mnie prądem za
pomocą swej magii. Troje Thalmorczyków jednocześnie rzuciło we mnie swoje
ogniste kule. Poczułam straszny ból, gdy ogień objął moje ciało. Ostatkiem sił
zamachnęłam sie kilka razy mieczem. Chcąc odsunąć wrogów jak najdalej od
siebie. Niestety kolejne porażenie prądem sprawiło mi taki ból, że miecz wypadł
mi z dłoni. Czułam, że mój koniec jest bliski. Moją ostatnią nadzieją pozostał
Krzyk.
- Fus! -
krzyknęłam przywołując w umyśle poczucie zaznanej już potęgi.
Talos czuwał nade mną. Siła mego głosu odepchnęła
moich przeciwników z dala ode mnie i powaliła ich na ziemię. Szybko chwyciłam
mój miecz i zabiłam ich nim zdołali się podnieść. Osunęłam się na zimną
podłogę. Ból zawładną całym moim poranionym i poparzonym ciałem. Uniosłam w
górę dłoń i uleczyłam się. Szybko wstałam i zaczęłam wzywać Lydię. Odnalazłam
ją kilka metrów dalej. Leżała martwa w kałuży krwi obok ciał dwóch
Thalmorczyków, których zabiła. Straciłam mego huskarla oraz wierna towarzyszkę.
Zapłakałam gorzko. Szybko jednak rozpacz w mojej duszy ustąpiła pola
wściekłości. Zabrałam stalową tarczę Lydii oraz chwyciłam mój miecz i poszłam
dalej w głąb strażnicy. Wściekłość dodała mi skrzydeł. Z łatwością wyrżnęłam
wszystkich Thalmorczyków, jacy tylko przebywali w Północnej Strażnicy.
Ostatniego agenta Thalmoru zabiłam w wielkiej sali, do której ścian przybite
były żelazne łańcuchy. Nim go zabiłam siedział przy drewnianym stole i
przyglądał się rozłożonym na nim narzędziom. Gdy moja walka z nim dobiegła
końca, podeszłam najpierw do drewnianego kufra, który znajdował się przy
ścianie, zgadując, że znajduje się w nim coś cennego. Podniosłam wieko i
ujrzałam wielki łuk wykonany z nieznanego mi tworzywa, który przypominał mętne
złoto. Gdy go podniosłam, odkryłam, że jest bardzo ciężki. Mimo to zawiesiłam
go na plecy, sądząc, że może mi się kiedyś przydać. Następnie podeszłam do
stołu, przy którym siedział agent Thalmoru, i przyjrzałam się temu, co na nim
leżało. Były to rozmaite narzędzia tortur pokryte zaschniętą krwią. Patrząc na
nie skrzywiłam się z odrazy. W tym momencie dostrzegłam mieszek pełen septimów.
Przesypałem je do własnej sakiewki.
- Ty tam! Co robisz? - niespodziewanie usłyszałam
czyjś głos.
Odwróciłam się i spostrzegłam, że do przeciwległej
ściany, do której nie docierało światło pochodni i świec płonących w sali,
przykuty jest jakiś mężczyzna. Podeszłam do niego. Miał siwe włosy i brodę. Był
ubrany w łachmany i okropnie wychudzony. Z trudem podniósł głowę i spojrzał na
mnie zmęczonym i zbolałym wzrokiem.
- Kim jesteś i czego chcesz? - spytał.
- Ty jesteś Thorald Siwo-Włosy? - zapytałam.
- Tak. - odpowiedział mężczyzna.
- Nazywam się Astarte i przybywam cię uratować.
Nord uśmiechnął się do mnie blado.
- Nie sądziłem, że zobaczę jeszcze przyjazną twarz.
- powiedział. - Musimy czym prędzej stąd uciekać.
- Spokojnie, zabiłam wszystkich Thalmorczyków. Jesteś
bezpieczny. - oświadczyłam oglądając kajdany na jego nadgarstkach.
Szybko dostrzegłam, że na małym haczyku przy
ścianie, wisi kluczyk do tych kajdan. Natychmiast zdjęłam je z nadgarstków
Thoralda. Mężczyzna był zbyt słaby, by utrzymać się na nogach. Gdy tylko
uwolniłam jego ramiona z łańcuchów, osunął się na podłogę. Poczułam się winna,
że przybyłam tutaj tak późno.
- Pomogę ci. - powiedziałam, gdy próbował się
podnieść, i wsparłam go swoim ramieniem.
- Chcę wyjść na świeże powietrze. Chodźmy. - odparł
Nord.
Pomału wyprowadziłam go na zewnątrz. Usiadł na ziemi
oparty o ścianę strażnicy.
- Nie wiem, jak ci dziękować
za ratunek. - powiedział patrząc na mnie z wdzięcznością. - Inaczej już bym
pewnie nie ujrzał światła dnia. Ale dlaczego ktoś zupełnie obcy ryzykował dla
mnie życiem?
- Twoja rodzina się o ciebie
martwiła. - odpowiedziałam.
- Oczywiście. Mógłbym się
domyślić. To był pomysł Avulsteina, prawda? Gdzie on jest? - spytał Thorald z
uśmiechem.
- Ma na mnie czekać w Białej
Grani.
- Mądra decyzja, chodź
myślę, że nie będzie tam dłużej bezpieczny. Teraz będą mnie szukać i rozpoczną
od Białej Grani. Nie mogę tu zostać, nie tutaj, nie w Białej Grani. Dla
Avulsteina też nie będzie tam bezpiecznie. Naszą największą szansą jest
zaciągnięcie się w szeregi Gromowładnych. Mogę prosić cie o przysługę? Powiedź
mojej matce, żeby przetrzymała zimowy wicher, bo przyniesie on plony kolejnego
lata. Ona będzie wiedziała, o co chodzi.
- Dobrze, powtórzę jej to.
- Jeszcze raz ci dziękuję.
- Przepraszam, że nie
uwolniłam ciebie wcześniej. - powiedziałam cały czas czując się winna z powodu
zwłoki na jaką sobie pozwoliłam w tej sprawie.
- Jak możesz mnie
przepraszać po tym, jak mnie ocaliłaś? - odpowiedział Thorald spoglądając na
mnie z jeszcze większą wdzięcznością niż uprzednio. - Dzięki tobie odzyskałem
dawne życie.
- Pewnie jesteś głodny. -
zagadnęłam wyjmując z mojego plecaka kawałek chleba i podając go Nordowi.
- Dziękuję! - odpowiedział
mężczyzna biorąc podany chleb. - Jestem głodny, ale jeszcze bardziej chce mi
się pić.
- Niestety nie mam nawet
kropli wody. Mam przy sobie tylko wino i norski miód. - odpowiedziałam.
- Właściwie to z
przyjemnością napiłbym się miodu.
Podałam Thoraldowi butelkę
norskiego miodu, którą wyjęłam z mojego plecaka.
- Jak długo byłeś zakuty w
łańcuchy? - spytałam, gdy wypił potężny łyk trunku.
- Bogowie, straciłem rachubę
czasu! Wydaje mi się, że całe wieki. Chciałbym wierzyć, że wytrzymałbym ich
tortury, ale nie mogę być tego pewien. Teraz dzięki tobie nie muszę się o to
martwić.
- Czego chce od ciebie
Thalmor?
- Nie wiem. Z początku
twierdzili, że jestem Gromowładnym, skrytym wyznawcą Talosa... Domagali się
przyznania do winy. Chcieli bym po prostu sie do czegoś przyznał, nieważne do
czego. Pewnie chcieli mnie złamać. Wykorzystać mnie do pojmania reszty rodu Siwo-Włosych.
Nie dałem im tej satysfakcji.
- Muszę na chwilę wrócić do
strażnicy. - oświadczyłam. - Zaraz będę z powrotem.
Weszłam do wnętrza budynku i
podeszłam do martwego ciała Lydii. Zginęła przeze mnie. Ogarnęło mnie
niewyobrażalne poczucie winy.
27
dzień, Ostatni Siew:
W ciągu dnia udało mi się
sprzedać zabrane z Północnej Strażnicy złote i wyjątkowo lekkie fragmenty
elfich zbroi oraz miękkie szaty Thalmorczyków. Dzięki temu zasobność mojej
sakwy znacznie się zwiększyła. Lekkie, złote i pięknie rzeźbione hełmy Altmerów
spodobały mi się tak bardzo, że sprzedałam swój stalowy hełm i przywdziałam
jeden z hełmów, które ściągnęłam z głów mych martwych przeciwników. Wieczorem
przybyłam do Białej Grani. Żegnając się ze mną na rozstajnej drodze Thorald
prosił mnie tylko o to, bym powiadomiła jego matkę o tym, że nic mu nie jest.
Postanowiłam spełnić jego prośbę, jak najszybciej. Fralię odnalazłam zaraz po
przybyciu do Białej Grani. Zatrzymałam ją na ulicy, gdy wracała do domu z
rynku. Zdziwiłam się widząc, że trzyma w dłoni stalowy miecz.
- Proszę, powiedź, że masz
wieści o moim synu. - powiedziała staruszka błagalnie, gdy tylko mnie ujrzała.
- Thorald jest bezpieczny. -
oświadczyłam z uśmiechem.
- Naprawdę? Udało ci się go
uratować? - zawołała uradowana Fralia. - Muszę go natychmiast zobaczyć.
- Obawiam się, że to
niemożliwe. Stwierdził, że powrót będzie niebezpieczny. - odpowiedziałam
spokojnie.
Radość na twarzy staruszki
natychmiast przemieniła się w niepokój i smutek.
- Co? Po tym wszystkim nie
mogę go nawet zobaczyć? Skąd... skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę, a nie to,
co chcę usłyszeć? - zapytała ze łzami w oczach.
- Mówię prawdę. Twój syn
żyje i jest wolny. - powiedziałam z naciskiem i wysiliłam pamięć, by
przypomnieć sobie, co takiego miałam jej przekazać. Udało mi się. - Kazał ci
powiedzieć: "Przetrzymaj zimowy wicher."
- "Gdyż niesie on
nasiona na kolejne lato." - dokończyła za mnie Fralia. - To on. Więc to
prawda. Na razie wystarczy mi świadomość, że on nadal żyje. To daje mi
ukojenie. Dziękuję ci. Dzięki tobie odzyskałam syna.
Staruszka wręczyła mi broń,
którą trzymała w ręku. Była to broń bardzo podobna do mojego własnego miecza.
- Kazałam wykuć to
Eorlundowi dla Thoralda. - oświadczyła staruszka. - To miał być prezent z okazji
jego powrotu. Jednak wygląda na to, że nie może go teraz dostać. Może go
weźmiesz? Zawsze możemy wykuć nowy, gdy skończy się wojna i Thorald będzie mógł
wrócić do domu.
- Dziękuję. Dobra broń
zawsze mi się przyda. - odpowiedziałam. - Dobranoc!
Staruszka również życzyła mi
dobrej nocy i udała się do swego domu. Ja natomiast skierowałam swe kroki w
stronę Smoczej Przystani. Gdy przybyłam do pałacu Balgruufa, zastałam go
rozmawiającego w głównej sali ze swym bratem.
- Witaj, jarlu! Z żalem
informuje cię o śmierci Lydii.
- Lydia nie żyje? - spytał
jarl zdziwiony.
- Niestety. Zginęła ratując
mi życie. Jej ciało znajduje się w Północnej Strażnicy.
- Co tam robiłyście?
- Zabijałyśmy agentów
Thalmoru. Wyrżnęłam ich wszystkich! - odpowiedziałam z nieskrywaną satysfakcją.
- Jak mogłaś to zrobić? -
jarl był zdumiony.
- Wszyscy Thalmorczycy
zasługują na śmierć, a ja nie będę się przed nimi tchórzliwie płaszczyć, jak
całe Cesarstwo! - zawołałam wściekła. - Powiedź mi szczerze jarlu: czy
ktokolwiek w Skyrim przeciwstawia się woli Thalmoru poza Ulfrikiem Gromowładnym
i tymi, którzy go wspierają?
- Ulfrik jest żądnym władzy
egoistą, który zgubi nasz kraj z powodu własnych wygórowanych ambicji. - odpowiedział
również zagniewany już Balgruuf.
- Jak myślisz, dlaczego
Ulfrik zabił Najwyższego Króla? - zapytałam.
Jarl Balgruuf zamyślił się.
- Bez wątpienia uważał, że
tylko tak może przedstawić swoje racje. - odpowiedział, poczym dodał
tajemniczo. - Zrobił to także dlatego, że mógł. A teraz wybacz, mam całe miasto
na głowie.
- Nie będę jarlowi
przeszkadzać. Ufam jedynie, że mój huskarl doczeka się godnego pogrzebu. -
powiedziałam.
- Masz na to moje słowo. -
odparł Balgruuf i wyszedł z głównej sali.
Jego brat udał się za nim
rzucając mi na pożegnanie groźne spojrzenie. Opuściłam pałac jarla. Przy bramie
zatrzymał mnie strażnik.
- Z tego, co wiem, to tobie
Thalmor zawdzięcza spadek reputacji. - powiedział. - Ty to wiesz z kim zadrzeć,
czyż nie?
- Nastanie czas, że cały
Thalmor będzie drżeć na dźwięk mego imienia. - odpowiedziałam z żarliwym
gniewem w głosie.
W odpowiedzi strażnik
życzliwie poklepał mnie po ramieniu. Zeszłam po schodach. Przy kapliczce Talosa
stał jeszcze jego szalony wyznawca i jak zawsze wygłaszał swoje kazania.
- Z tym nie mogą się zgodzić
elfi władcy! - krzyczał na całe gardło. - Mają z nami dzielić niebiosa? Z
ludźmi?! Ledwie tolerują nasze istnienie na ziemi!
Nie sposób było zaprzeczyć
prawdziwości tych słów. Rasizm zawsze był powszechny pośród Altmerów. Było tak
już dwieście lat temu. Przynajmniej niektórzy strażnicy i poddani Balgruufa
byli zadowoleni z tego, że wypowiedziałam Thalmorowi własną wojnę. Ja również
byłam z tego powodu zadowolona. Weszłam do Jorrvaskr. Umyłam się, przebrałam i
położyłam się do swojego łóżka.
28
dzień, Ostatni Siew:
Rankiem nieopodal Białej
Grani znalazłam woźnicę, który zgodził się zawieść mnie do Wichrowego Tronu.
Podróż nie trwała długo. Gdy przybyłam do Wichrowego Tronu, powitał mnie
niezwykle silny i gwałtowny wiatr, który przenikał moje ciało bardzo nieprzyjemnym
chłodem. Niebo pokrywały szare chmury nieprzepuszczające prawie w ogóle światła
słońca. Przemierzyłam liczne pola uprawne, na których pracowali rolnicy
zamieszkujący Wschodnią Marchię i przekroczyłam bramę miejską. Na ulicy
niedaleko bramy dostrzegłam dwóch niecałkiem trzeźwych Nordów, którzy
wrzeszczeli coś na jakąś ubogo odzianą Dunmerkę. Podeszłam bliżej.
- Zjawiasz się tu bez
zaproszenia, jesz naszą strawę, zatruwasz nasze miasto swym smrodem i nie
chcesz pomóc Gromowładnym! - krzyknął jeden z mężczyzn patrząc na mroczną elfkę
z pogardą.
- My nie stoimy za żadną ze
stron, bo to nie nasza wojna. - odpowiedziała Dunmerka spokojnie, lecz
stanowczo.
- Hej, może szaroskórzy nie
pomagają w wojnie, bo są cesarskimi szpiegami? - Nord zwrócił się do swego
towarzysza.
- Cesarscy szpiedzy? Chyba
nie mówisz poważnie? - zaprotestowała elfka.
- Może wpadniemy do ciebie
dziś w nocy, mały szpiegu. Wiemy, jak dowiedzieć się, czym naprawdę jesteś.
To była już jawna groźba, w
dodatku brzmiała ona na tyle poważnie, że musiałam interweniować.
- Macie natychmiast zostawić
tę kobietę w spokoju!
- Kobietę? Ten szaroskóry
potworek nie przypomina nawet kobiety. - jeden z Nordów roześmiał się.
Wyciągnęłam miecz z pochwy:
- Jeśli któryś z was zrobi
jej coś złego, to będzie tego gorzko żałował. Gwarantuję! - odparłam wściekła.
- Chodźmy stąd. - jeden
mężczyzna zwrócił się do drugiego.
Obydwaj spojrzeli na mnie wrogo,
poczym oddalili się w swoją stronę. Mroczna elfka również spojrzała na mnie
groźnie i spytała z gniewem w głosie:
- Ty też nienawidzisz
mrocznych elfów? Przychodzisz, by nas karcić i kazać się wynosić?
- Nie, nie żywię do twych
rodaków nienawiści. - odpowiedziałam szczerze, chowając miecz.
- W takim razie to nie jest
miejsce dla ciebie. - odpowiedziała Dunmerka. - Wichrowy Tron to miasto
uprzedzeń i gruboskórnego traktowania. Nie jest ciebie godne.
- Wygląda na to, że tamci
Nordowie sprawiają kłopoty. - stwierdziłam ruchem głowy wskazując stronę, w
która udali się pijani i agresywni mężczyźni.
- Nic nowego. Większości
Nordom w Wichrowym Tronie dokuczanie nam sprawia przyjemność, ale Rolf jest
zdecydowanie najgorszy. Lubi pić i wędrować po Szarej Dzielnicy we wczesnych
godzinach porannych obrażając nas. Doprawdy, czarujący typ! - oświadczyła
Dunmerka z ironią w głosie.
W tym momencie podszedł do
mnie mężczyzna w ozdobionej błękitem zbroi Gromowładnych. Błękit był kolorem
Wichrowego Tronu, ponieważ herbem tego miasta była głowa niedźwiedzia na
błękitnym tle.
- Jesteś zatrzymana! -
zawołał na mój widok wymachując przede mną swoim toporem.
- Za co? - zapytałam.
- Za próbę zabójstwa.
- Słucham? Ja nie próbowałam
nikogo zabić. - byłam zaskoczona.
- Za chwile poznasz
gościnność Wichrowego Tronu. - powiedziała Dunmerka ironicznie i oddaliła się.
- Pójdziesz ze mną po
dobroci? - spytał strażnik groźnie.
- To zależy, dokąd chcesz
mnie zaprowadzić.
- Do Pałacu Królów, przed
oblicze zarządcy, by mógł cię osądzić, skoro nie przyznajesz się do winy.
- Do Pałacu Królów? Skoro
tak, to nie będę stawiać oporu. - odpowiedziałam z uśmiechem.
Pozwoliłam spętać
strażnikowi moje dłonie za pomocą grubego sznura i poprowadzić się przez całe
miasto aż do wielkich kamiennych schodów prowadzących do ogromnego zamku z
kamienia. Wichrowy Tron był najstarszym miastem Skyrim. Na budynkach przy
głównej ulicy widziałam kamienne tablice z inskrypcjami ludzi pochodzących
jeszcze z Atmory. Martin mówił mi kiedyś, że pierwsi ludzie przybyli do Tamriel
właśnie z tego kontynentu. Zamek Ulfrika również był bez wątpienia jedną z
najstarszych budowli w całym Skyrim. Kiedy strażnik wprowadził mnie do środka
przez wielkie drewniane wrota, moim oczom ukazała się sala tronowa, w której
znajdował się długi stół zastawiony wykwintnymi potrawami, na którym płonęło
kilka świec. Siedziba jarla w Wichrowym Tronie była skromniej urządzona od
siedzib władców Białej Grani i Samotni. Surowe kamienne ściany w sali tronowej
ozdabiały tylko dwie flagi z herbem Wichrowego Tronu powieszone przy tronie
jarla znajdującym się na małym podwyższeniu, a zimną kamienną podłogę pokrywały
tylko stare, podarte i niezbyt czyste, niebieskie dywany. Tron jarla był pusty.
Natomiast przy stole siedział jakiś stary żołnierz oraz skromnie odziany
mężczyzna z czerwoną okrągłą czapką na głowie podszytą grubym białym futrem.
Ten ostatni siedział przy krawędzi stołu, niedaleko pustego tronu. To właśnie
do niego poprowadził mnie strażnik.
- Zarządco, dwoje
mieszkańców naszego miasta zgłosiło mi, iż ta kobieta usiłowała ich zabić. -
oświadczył.
Mężczyzna w biało-czerwonej
czapce odwrócił głowę i spojrzał na mnie. Miał cienkie brązowe wąsy i wydawał
się być uczciwym człowiekiem. Całe jego ubranie było biało-czerwone.
- Co masz na swoją obronę? -
zapytał mnie spokojnie.
- Nie chciałam nikogo zabić.
Stanęłam jedynie w obronie Dunmerki, którą napastowało dwoje pijanych mężczyzn.
Przegoniłam ich, lecz nie uczyniłam im żadnej krzywdy.
- Czy ci mężczyźni, którzy
cię wezwali, byli trzeźwi? - zarządca zwrócił się do strażnika.
- No... tak jakby... nie do
końca. - odpowiedział zmieszany żołnierz.
- Wobec tego wypuść tę
kobietę i nie zawracaj mi głowy błahostkami.
Strażnik natychmiast
usłuchał słów zarządcy i oswobodził moje ręce.
- Balgruuf nie chce się
jasno zadeklarować! - usłyszałam okropnie ochrypły głos dobiegający z
sąsiedniej sali.
Najwyraźniej prowadzono tam
jakąś głośną rozmowę. Jej treść zainteresowała mnie, z tego chociażby względu,
że byłam przecież tanem Białej Grani z nadania jarla Balgruufa.
- Bardzo przepraszam za to
nieporozumienie. - powiedział do mnie zarządca i skiną na strażnika nakazując
mu się oddalić.
- Pragnę mówić z Ulfrikiem
Gromowładnym. - oświadczyłam.
- Nic nie stoi na
przeszkodzie, jeśli tylko lord Ulfrik zechce poświęcić ci swój czas. -
odpowiedział zarządca.
- Nie byłbym tego taki
pewien. - odezwał sie znowu okropnie ochrypły glos dochodzący z sąsiedniego
pomieszczenia. - Udało nam się złapać kilku gońców z Samotni. Wygląda na to, że
Cesarscy chcą zaatakować Białą Grań.
- Co według ciebie miałbym
zrobić? - zapytał ktoś znajdujący sie w sąsiedniej sali głosem męskim i
pięknym, o interesującej barwie.
Zarządca natychmiast
odwrócił głowę w stronę, z której słychać było głosy, i najwyraźniej zaczął ich
nasłuchiwać z zaciekawieniem. Ja uczyniłam to samo.
- Jeżeli nie jest z nami,
jest przeciwko nam. - odezwał się brzydki, ochrypły głos.
- On o tym wie. Wszyscy o
tym wiedzą. - odpowiedział głos piękny.
- Jak długo zamierzasz
czekać?
- Twierdzisz, że powinienem
dać Balgruufowi bardziej dosadną wiadomość?
- Jeśli poderżnięcie gardła
można uznać za wiadomość.
- Zajęcie miasta i okrycie
jego imienia hańbą byłoby bardziej dosadnym przykładem, nie uważasz? - w
pięknym głosie pojawiła sie nutka interesującego i wyrafinowanego sadyzmu.
- To jak? Możemy już
zaczynać tę wojnę? - w ochrypłym głosie zabrzmiało zniecierpliwienie.
- Niedługo.
- Nadal uważam, że trzeba
było ich załatwić, jak Torryga trupikróla. - słysząc te słowa ledwie
powstrzymałam się od śmiechu.
- Torryg był tylko wiadomością
dla innych jarlów. Ci, którymi ich zastąpimy, będą potrzebować wsparcia naszej
armii.
- Czekamy tylko na ciebie.
- Wszystko zależy od Białej
Grani. Jeżeli zajmiemy miasto bez rozlewu krwi, to tym lepiej dla nas.
- Lud cię poprze.
W tym momencie uświadomiłam
sobie, że właścicielem pięknego głosu, którego nasłuchiwałam z takim
zaciekawieniem, jest właśnie ten, z którym pragnęłam mówić, Ulfrik Gromowładny.
- Boję się, że wielu trzeba
jeszcze przekonać. - odezwał się władca Wichrowego Tronu.
- Więc niech zdechną! I oni
i ich fałszywi królowie. - zawołał rozmawiający z nim mężczyzna.
- Jesteśmy żołnierzami od
dawna. Znamy cenę wolności. Lud wciąż rozważa ją w swoich sercach. - głos
Ulfrika zabrzmiał wyjątkowo dźwięcznie i mądrze.
- Co nam zostało? Nie mam
już żadnych argumentów.
- Mają rodziny.
- A ilu ich synów i córek
poszło za tobą w bój? To my jesteśmy ich rodziną.
- Dobrze powiedziane.
Galmarze, dlaczego walczysz w moim imieniu? - zapytał jarl Wichrowego Tronu i w
tym samym momencie wkroczył do sali tronowej ukazując się wreszcie mym oczom.
- Poszedłbym za tobą w same
serce Otchłani! Dobrze o tym wiesz. - odpowiedział drugi mężczyzna wkraczając
do sali tronowej tuż za Ulfrikiem.
Jarl Wichrowego Tronu
prezentował się godnie i dostojnie, odziany w szary płaszcz, ze swymi
półdługimi włosami o barwie ciemnego blondu opadającymi luźno na ramiona.
Spojrzałam na jego twarz i odkryłam coś, czego nie zauważyłam w Helgen, a
mianowicie to, że jest przystojny. Nordowie raczej nie są przystojni. Choć
Nordki to wyjątkowo piękne i zgrabne kobiety, norscy mężczyźni są raczej
zanadto umięśnionymi osiłkami o niezbyt bystrym wyrazie twarzy. Ulfrik był
inny. Jak większość Nordów nosił wąsy i kródką brodę, lecz dodawało mu to tylko
stanowczości, powagi i dostojeństwa. Miał duży orli nos i zielone oczy. Był
mniej muskularny od większości Nordów. Wszystkie jego ruchy i gesty wyrażały
niezwykłą wprost śmiałość i pewność siebie. W Ulfriku Gromowładnym było coś, co
nie pozwalało oderwać od niego wzroku. Jego rozmówca, Galmar, był natomiast
starym człowiekiem, którego jednak w żadnym razie nie można było nazwać
starcem. Od razu było widać, że mimo podeszłego wieku, w jego muskularnym ciele
kryje się jeszcze wiele siły. Miał ciemną skórę zniszczoną przez promienie
słońca i bogowie wiedzą, przez co jeszcze. Nosił na plecach niedźwiedzią skórę,
a łeb martwego zwierzęcia służył mu za kaptur okrywający jego głowę. Sam
przypominał właściwie niedźwiedzia, starego i silnego.
- Tak, ale dlaczego
walczysz? Jeśli nie za mnie, to po co? - spytał Ulfrik odwracając się i
spoglądając na Galmara.
- Prędzej sczeznę niż pozwolę,
aby elfy dyktowały nam, jak mamy żyć! - odpowiedział Nord z gniewem. - Czyż w
tej kwestii nie jesteśmy jednomyślni?
Ulfrik wszedł po kamiennych
schodkach na podwyższenie w sali tronowej i stanął przy swym tronie dumnie
unosząc głowę, po czym spoglądając na swego rozmówcę przemówił głosem pełnym
zapału i żarliwości:
- Walczę za mężczyzn,
których trzymałem w ramionach, gdy umierali na obcej ziemi! Walczę za ich żony
i dzieci, których imiona szeptali ostatnim tchnieniem! Walczę za tę garstkę,
która wróciła do domu tylko po to, by ujrzeć nasz kraj pełen obcych ludzi o znajomych
twarzach! Walczę za swój lud żyjący w biedzie i spłacający dług Cesarstwu,
które jest zbyt słabe, by ich bronić, a mimo to piętnuje ich mianem przestępców
za to, że pragną decydować o własnym losie! - w tym momencie narastający w jego
głosie gniew osiągnął apogeum, a potem opadł nagle, by przemienić się w spokój
przepełniony żalem, gdy Ulfrik mówił dalej. - Walczę, po to, by przelana
dotychczas krew nie poszła na marne. Walczę, gdyż muszę.
Nigdy w życiu nie słyszałam
doskonalszego przemówienia. Słowa Ulfrika Gromowładnego ścisnęły me serce i
wbiły się w nie rozkosznie i boleśnie niczym ostre sztylety. Miałam ochotę
natychmiast paść przed nim na kolana i uczynić wszystko, co tylko mi rozkaże.
Miałam ochotę płakać z zachwytu, a jednocześnie czułam, że w żadnym razie nie
zdołam teraz zapłakać. Miałam ochotę natychmiast rzucić się na wrogów tego
człowieka i zabić ich wszystkich. Moją duszę rozpalił gniew nie mniej żarliwy
od tego, który usłyszałam w głosie Ulfrika. Jego słowa zawładnęły całym moim
umysłem. W tej chwili cały świat przestał dla mnie istnieć, był tylko ten jeden
mężczyzna i ja patrząca na niego z niemym zachwytem. Gdybym miała określić
główną cechę Ulfrika widoczną wyraźnie w jego zachowaniu w każdej właściwie
sytuacji, byłaby to charyzma. Myślę, że na całym Nirnie nie ma bardziej charyzmatycznego
człowieka od Ulfrika Gromowładnego. Jego charyzma oczarowała mnie tak bardzo,
że pozbyłam się wszelkich wątpliwości i zapragnęłam z całego serca dołączyć do
Gromowładnych. Jarl Wichrowego Tronu był mistrzem retoryki, który z mówienia
uczynił sztukę. Powiedzieć, że jego głos był donośny, niski i jednocześnie
dźwięczny, to stanowczo zbyt mało. Jego głos był wspaniały w sposób nie dający
się opisać. Słuchanie Ulfrika Gromowładnego bez względu na to, co mówił, było
jedną z największych rozkoszy, jakich doznałam w życiu. Wspaniałe było to, w
jaki sposób akcentował poszczególne słowa, jak regulował moc swego głosu, w jak
doskonały sposób ubogacał wypowiadane zdania odpowiednimi emocjami, które
wyraźnie i jasno zaznaczały się w brzmieniu jego głosu. Poza tym słowa również
dobierał w sposób doskonały. Żadne słowo wydostające się z jego ust nie było
słowem niepotrzebnym. Jego ekspresja emocjonalna, ton głosu i treść wypowiedzi tworzyły
idealną całość.
- Te słowa trafiają prosto w
nasze serca, Ulfriku, i właśnie dlatego, to ty powinieneś być Najwyższym
Królem. - powiedział Galmar. - Nie mniej, nim nadejdzie dzień, w którym same słowa
obronią nasz kraj, Skyrim potrzebować będzie również takich, jak my.
- Z chęcią udałbym się na
spoczynek, gdyby taki dzień nastał. - powiedział Ulfrik z lekkim westchnieniem
i zasiadł na swym tronie z niezwykłą swobodą.
- Owszem, ale póki co,
powinniśmy się zabrać za planowanie działań wojennych. - odparł Galmar z uporem
w głosie.
W tym momencie podeszłam do
tronu Ulfrika i padłam przed nim na kolana. Spojrzałam mu w oczy i zawołałam:
- Witaj jarlu Ulfriku
Gromowładny!
Miałam na głowie elficki
złoty hełm, który odsłaniał całą moją twarz. Władca Wichrowego Tronu spojrzał
na mnie i powiedział:
- Pamiętam cię. Widziałem
cię wśród naszych w Helgen. Masz na imię Astarte, prawda?
- Tak, panie. -
odpowiedziałam.
Zaskoczył mnie. Nie
spodziewałam się, że w ogóle zwrócił na mnie jakąś szczególną uwagę, gdy
byliśmy w Helgen. Sama nie pamiętałam przecież jego twarzy, o on nie tylko
zapamiętał moją twarz, ale także moje imię. Ujął mnie tym jeszcze bardziej.
- Chcesz do nas przystać? -
zapytał z sympatycznym uśmiechem.
- Owszem, panie. Właśnie po
to przybyłam do Wichrowego Tronu.
- Przyjmowaniem nowych rekrutów
zajmuje się Galmar Kamienna-Pięść. - powiedział jarl.
Podniosłam się z kolan, a Nord odziany w
niedźwiedzią skórę podszedł do mnie i powiedział:
- Hmm. Helgen, tak? Ulfrik opowiedział
nam to i owo. Jeśli udało ci się przetrwać takie piekło, to być może będę miał
z ciebie pożytek, ale najpierw powiedź mi jedną rzecz: czemu cudzoziemiec
pragnie walczyć za Skyrim?
To dobre pytanie.
Zastanowiłam się chwilę nad odpowiedzią.
- Jestem wierna Dziewiątce.
Cesarstwo godząc się na zakazanie kultu Talosa zdradziło bogów i swych
poddanych, dlatego chcę z nim walczyć. Daj mi tę szansę, a poleje się krew.
- Tak trzymać. Jeśli nienawidzisz
Cesarstwa tak bardzo, jak ja, to chyba się dogadamy. - odpowiedział Galmar.
- Dlatego tu jestem. Chcę
się przyłączyć.
- Niech będzie, lecz pierwej
muszę wiedzieć, na ile cię stać. Musisz przejść test.
- Poradzę sobie ze
wszystkim, co mi wymyślisz.
- I to mi się podoba! Mam
nadzieję, że stalą wywijasz równie dobrze, co językiem. Udaj się na Wyspę
Kamienia Węża. Jeśli na niej przeżyjesz, zdasz mój mały test. Jeśli zginiesz,
to przynajmniej będę wiedział, że i tak nie miałbym z ciebie pożytku.
- Co znajduje się na Wyspie
Kamienia Węża? - spytałam zaciekawiona.
- Na tej wyspie mężowie od
pokoleń pokazują, ile są warci. - odpowiedział Galmar. -Nasi przodkowie
ustawili tam kamienne głazy, które z niewiadomych powodów przyciągają lodowe
upiory. Udaj się tam i zabij lodowego upiora, a dowiedziesz swego męstwa!
- Postaram się zabić tego upiora.
Za chwilę wracam. - oświadczyłam i odwróciłam się na pięcie.
- Czekaj, mam coś dla
ciebie. - Galmar zatrzymał mnie i wręczył mi dwie fiolki z jakimiś miksturami,
które trzymał za pazuchą. - Przyda ci się, jak już będziesz na wyspie. Tylko
tego nie zgub, bo innej pomocy nie dostaniesz. Wróć w jednym kawałku!
Spojrzałam na otrzymane
fiolki. Przeczytałam przyklejone do nich etykiety. Pierwsza mikstura została
nazwana Zgubą Lodowego Upiora, a druga Eliksirem Odporności na Chłód.
Ostrzeżenie na pierwszej fiolce mówiło o tym, że zawarty w niej płyn jest
trucizną, na drugiej fiolce nie znajdowały się żadne instrukcje. Obydwie
mikstury schowałam do mojego plecaka. Kiedy opuściłam miasto i zaczęłam
przemierzać pola uprawne Wschodniej Marchii, nadjechał wóz zaprzężony w dwa
konie.
- Którędy dojdę do Wyspy
Kamienia Węża? - spytałam woźnicę.
- To dość daleko stąd, a droga jest ciężka do
przebycia. - odpowiedział mężczyzna. - Jadę do Zimowej Twierdzy. Jeśli chcesz,
mogę za drobną opłatą podrzucić cię kawałek. Znajdziesz się wtedy bliżej wyspy.
- Dwadzieścia septimów
wystarczy? - spytałam sięgając do mojej sakwy.
- Oczywiście.
Podałam woźnicy pieniądze i
wskoczyłam na jego wóz. Ruszyliśmy w drogę, a cały wóz podskakiwał wesoło na
wyboistej ścieżce.
- Mieszkasz w Wichrowym
Tronie? - zapytałam woźnicę.
- W samym mieście nie, ale
mieszkam nieopodal. Pracuję na farmie Mrozokrzew pod miastem. To dobra praca,
tyle tylko, że nudna.
- Co możesz mi powiedzieć o
Wichrowym Tronie?
- Mogę ci powiedzieć, że to bardzo
stare miasto. Pałac królewski jest starożytny. To nie jest bezpieczne miejsce
dla przybyszów. Mroczne elfy zostały zmuszone do mieszkania w slumsach zwanych
Szarą Dzielnicą. Argonianie nie mogą nawet mieszkać w obrębie murów. Wszyscy
tkwią w dokach. W Gospodzie Pod Knotem jest niezłe żarcie i tani nocleg. Są
gorsze miejsca.
Podróż nie trwała długo.
Woźnica zatrzymał się na jakimś odludziu i wskazał mi drogę, którą powinnam się
udać. Kiedy odjechał, wyjęłam Miecz Niebiańskiej Kuźni z pochwy i wylałam na
jego ostrze zawartość fiolki podpisanej jako Zguba Lodowego Upiora. Metal
zaskwierczał i kłęby pary uleciały od niego w powietrze. Po chwili wyglądał już
jednak zupełnie normalnie, zupełnie tak samo, jak przed wylaniem na niego
trucizny. Po dość długiej wędrówce mym oczom ukazała sie wyspa. Tu pojawił się
pierwszy problem. Cel mojej wyprawy był otoczony zimną wodą. W tym momencie
wypiłam Eliksir Odporności na Chłód. Natychmiast poczułam sie, jak Nordowie,
tzn. przestało mi być zimno. Lodowata przed chwilą woda teraz wydała mi się być
letnia. Z łatwością dopłynęłam do wyspy. Ledwie podeszłam do Kamienia Węża, gdy
zaczęły atakować mnie lodowe upiory. Wyglądały, jak małe lodowe węże. Poruszały
się bardzo szybko unosząc się w powietrzu tak, że stawały sie ledwie widoczne,
i dotykały mnie raz po raz swoimi zimnymi ciałami. Gdyby nie wpływ magicznego
eliksiru, ich dotyk byłby dla mnie śmiertelnie lodowaty. Upiory poruszały sie
tak szybko i były tak małe i tak przezroczyste, że nie mogłam w nie trafić
mieczem. Kilka razy wyczarowałam ognistą kulę, ale trafienia nią w lodowego
upiora było już w ogóle niemożliwe. Upiory jednak odsunęły się od magicznego
ognia, co dało mi czas na ucieczkę. Opuściłam wyspę i zatrzymałam się na drugim
brzegu. Stało się to, na co liczyłam. Jeden z lodowych upiorów poleciał za mną.
Po dość długiej walce, w końcu udało mi się uderzyć go mieczem z taką siłą, że
rozsypał się na kawałki. Na dowód, że udało mi się zabić lodowego upiora,
zabrałam z sobą fragment lodowej szczęki.
29
dzień, Ostatni Siew:
Rankiem przybyłam do
Wichrowego Tronu. Od razu skierowałam swe kroki do Pałacu Królów. Kiedy
wkroczyłam do sali tronowej, znajdował się w niej tylko zarządca. Jednak Ulfrik
i Galmar, tak jak uprzednio, rozmawiali w sąsiedniej sali. Weszłam do niej po
krótkim namyśle i nie chcąc przeszkadzać Ulfrikowi w rozmowie cicho stanęłam
pod ścianą. W pomieszczeniu, w którym się znajdowaliśmy, stał stół z mapą
Skyrim bardzo podobną do tej, jaką widziałam w kwaterze Generała Tulliusa w
Zamku Dour. Na wszystkich dużych miastach Skyrim zaznaczonych na mapie
ustawione były małe chorągiewki. Niektóre były niebieskie, a inne czerwone.
- Chcą zwołać mood. -
oświadczył Galmar.
- Szlag niech trafi mood! -
zawołał Ulfrik z gniewem pobrzmiewającym w jego głosie w sposób tak czysty,
spontaniczny i naturalny, że natychmiast się tym zachwyciłam. - Mamy ryzykować,
że te mlekożłopy posadzą na tronie kobietę Torryga? Przecież ona odda Skyrim
elfom na srebrnej tacy.
- I właśnie dlatego musimy
to zrobić. - odparł Galmar. - Korona da ci prawo do tronu, którego nikt nie
podważy.
- Korona nie czyni króla.
Zdanie proste, lecz mądre.
Właśnie tak błyskotliwe zdania wygłaszał Ulfrik w każdej nieomal rozmowie, w
której brał udział.
- Nie, ale ta... - Galmar
spojrzał na jarla Wichrowego Tronu znacząco.
- Jeżeli w ogóle istnieje. -
zaoponował Ulfrik.
- Ależ oczywiście, że
istnieje, i to właśnie ona stanie się symbolem naszej sprawy. Zastanów się:
Wyszczerbiona Korona, artefakt z czasów, kiedy nie było jeszcze jarlów i moodów,
z czasów, w których król dzierżył władzę dlatego, że był w stanie zmiażdżyć
swoich wrogów, a lud Skyrim radował się, albowiem uwielbiał swego władcę.
Potrzebujemy takiego króla i to ty, Ulfriku, musisz się nim stać. Nie masz
wyboru.
- Na pewno udało ci się ją
znaleźć? - spytał jarl.
- Powiedź: czy kiedyś cię
okłamałem? - odpowiedział Galmar przy pomocy wyraźnie retorycznego pytania.
- Dobrze, wyślę z tobą
młokosów. - zgodził sie w końcu Ulfrik, po czym niespodziewanie zwrócił się do
mnie - Astarte, jak ci się widzi czołganie się przez zatęchły loch, żeby
sprawdzić, czy nie da się wykraść Wyszczerbionej Korony Galmara?
- Generalnie niezbyt mi się
widzi, ale młokosy będą potrzebowały kogoś inteligentnego, więc chyba będę
musiała to zrobić. - odpowiedziałam.
- Raczej tak. - odpowiedział
Ulfrik z lekkim rozbawieniem.
Galmar dopiero teraz mnie zauważył.
- Żyjesz! Chyba wiszę
Ulfrikowi kolejkę. - powiedział spoglądając na mnie.
Podeszłam do stołu i
położyłam na nim zęby lodowego upiora tuż obok mapy. Nie wiedziałam czemu, ale
było mi miło, że Ulfrik założył sie z Galmarem o to, że uda mi się przejść
test.
- Ulfriku, dziś wieczorem
pijemy na mój koszt! - zawołał Galmar na widok lodowych zębów, a następnie
zwrócił się do mnie. - Prawdę mówiąc nie sądziłem, że cię jeszcze kiedykolwiek
zobaczę. Wychodzi na to, że byłem w błędzie. Odnajdziesz się wśród Gromowładnych.
Pora dopełnić ceremoniału. Zaczynamy przysięgę?
- Przysięga? - byłam
delikatnie mówiąc niemile zaskoczona.
- Wstępując w nasze szeregi,
musisz przysiąc wierność jarlowi Ulfrikowi Gromowładnemu, przyszłemu królowi
Skyrim. - wyjaśnił Galmar. - Te same śluby musisz złożyć wobec swoich nowych
towarzyszy, naszej ojczyzny i jej ludu.
Ta wiadomość mnie
przeraziła. Nie chciałam składać żadnych przysiąg. Dwieście lat temu
przysięgałam co prawda wierność Martinowi, ale wtedy wszystko było proste. Wiedziałam,
że chcę chronić mojego Cesarza i że właśnie to zostało mi przeznaczone. Teraz
było inaczej. Kwestia wojny domowej była znacznie bardziej problematyczna.
Świat nigdy nie był czarno-biały, lecz obecna sytuacja społeczna w Skyrim była
tak trudna, że sama zaczynałam gubić się w tym, co jest słuszne, a co nie.
Cesarstwo zakazując kultu własnego bohatera i boga zdradziło samo siebie i już
nic nie mogło być proste, a ja nie wiedziałam już, czym Cesarstwo jest i czym
się stało i czy słusznie postępuję występując przeciw niemu. Nie chciałam
składać teraz żadnych przysiąg. W końcu chodziło o mój honor. A już na pewno
nie miałam zamiaru ślubować czegokolwiek obcej mi ziemi, jaką było Skyrim.
- Czy nie wystarczy, że chcę
walczyć z Cesarskimi? - zapytałam.
- Możesz sobie rąbać
Cesarskich całymi dniami, ale to nie znaczy, że zasługujesz na to, by nosić
płaszcz Gromowładnych. - odpowiedział Galmar. - Nie jesteśmy zwykłą bandą
zbirów, którzy walczą z Cesarstwem. My chcemy przywrócić naszą ojczyznę do
dawnej świetności i dać jej króla, na jakiego zasłużyła.
- Na złożenie przysięgi
przyszłemu królowi mogę się w ostateczności zgodzić, ale nie będę ślubować
niczego waszej ojczyźnie. Moją ojczyzną jest Cyrodiil, a nie Skyrim.
- Jeśli tak jest, nie ma dla
ciebie miejsca w naszych szeregach. Przystępując do nas wystąpisz przeciw
Cyrodiil.
- Nieprawda! -
zaprotestowałam. - To, że przykładowo pragnę śmierci Cesarza, czyli władcy
Cyrodiil, nie oznacza wcale, że występuję przeciw niej samej, tak samo, jak
Ulfrik Gromowładny nie wystąpił przeciw Skyrim zabijając Najwyższego Króla!
- Ona ma rację, Galmarze. -
odezwał się Ulfrik. - Jeśli nie chce składać ślubów naszej ojczyźnie, niech
przysięgnie wierność tylko mnie. Każdy kto dochowuje mi wierności, dochowuje również
wierności Skyrim.
- No więc jak? Składasz
przysięgę i przystępujesz do nas, czy nie? - zapytał mnie Galmar.
- Skoro nie mam innego
wyjścia... Mogę złożyć przysięgę. - zgodziłam się z niechęcią.
- I to mi się podoba!
Składając te śluby staniesz się jedną z nas, bohaterką ludu, prawdziwą córą
Skyrim. Powtarzaj za mną: Przysięgam na mą krew i honor wierność Ulfrikowi
Gromowładnemu...
- Przysięgam na mą krew i
honor wierność Ulfrikowi Gromowładnemu. - powtórzyłam spoglądając na władcę
Wichrowego Tronu i czując całym sercem moc wypowiadanych przeze mnie słów.
- ... jarlowi Wichrowego
Tronu i prawowitemu władcy Skyrim. - mówił dalej Galmar.
Znów powtórzyłam słowa
przysięgi.
- Niechaj Talos będzie
świadkiem tych ślubów, które wiążą mnie po wsze czasy... - dokładnie
powtórzyłam również te podyktowane mi słowa.
- ... z moim suwerenem oraz
z nowymi towarzyszami broni. - dokończyłam zdanie w ślad za Galmarem.
- Chwała Gromowładnym,
prawdziwym synom i córom Skyrim! - zawołał Galmar.
Powtórzyłam owo zawołanie
kończąc tym samym składane przeze mnie śluby. Ulfrik uśmiechnął się do mnie, a
Galmar zawołał:
- Witamy w naszych
szeregach! A teraz chodź, czeka nas mała podróż. - po tych słowach muskularny
Nord wyprowadził mnie do sali tronowej. - Chwila byłbym zapomniał. Jorleif,
przynieść zbroję dla naszego nowego żołnierza!
Zarządca siedzący przy stole
natychmiast wstał i wszedł do korytarza po lewej stronie od głównego wejścia.
- Jaki jest cel tej wojny? -
zapytałam Galmara chcąc wiedzieć dokładnie o co walczymy.
- Najpierw wykopiemy te
thalmorskie ścierwa i ich marionetki z kraju, a potem przywrócimy Skyrim
świetność. Kiedy już się z tym uwiniemy, ruszymy na Aldmerskie Dominium, by
pokazać tym elfom, że nie każdy człowiek jest ich niewolnikiem. - oświadczył
Nord.
Nie mogłam spodziewać się
lepszej odpowiedzi. Ogromnie podobały mi się te plany.
- Nie mogę się już doczekać
wojny z Thalmorem. - powiedziałam.
- Najpierw musimy zwyciężyć
Cesarstwo. Dopiero wtedy prowadzenie wojny z Thalmorem będzie możliwe.
Potrzebujemy jak największej liczby żołnierzy w pełni zaangażowanych w naszą
sprawę.
Chciałam się w to pełni zaangażować, nie mogłam jednak zapomnieć
o wezwaniu Siwobrodych. Musiałam odbyć podróż na Wysoki Hrotghar. Być może było
to jedyne miejsce, w którym mogłam dowiedzieć się czegoś więcej o sobie, a
także poznać odpowiedź na pytanie, dlaczego wciąż żyję, i co właściwie oznacza
powrót smoków.
- Co wiesz o Siwobrodych? -
zapytałam.
- Ulfrik może ci o nich
powiedzieć więcej. Przed Wielką Wojną sam pobierał nauki na Siwobrodego. -
odpowiedział Galmar.
- Jarl Ulfrik był
Siwobrodym? - zdziwiłam się.
- Miał nim być dawno temu. -
sprostował Nord.
W tym momencie do sali
tronowej wkroczył zarządca i wręczył mi zbroję Gromowładnych zręcznie złożoną w
jeden mały pakunek.
- Na czym polega zadanie? - spytałam Galmara.
- Udało mi się ustalić,
gdzie spoczywa Wyszczerbiona Korona. Dasz wiarę? Jestem tego pewien... no,
prawie pewien. Ruszamy do Korvanjund. Jeśli faktycznie pochowano tam króla
Bolharda, to wchodząc tam, z pewnością napytamy sobie biedy. Reszta
Gromowładnych zbiera się już pod grobowcem. Dołączę tam do was, jak tylko tu
skończę.
- Wybacz, ale potrzebuję
chwili odpoczynku. - oświadczyłam, gdyż czułam się sennie. - Mogę przybyć
dopiero jutro.
- Ależ to oczywiste, że
potrzebujesz odpoczynku. - wtrącił się zarządca. - W końcu dopiero co
powróciłaś z Wyspy Kamienia Węża. Pewnie jesteś głodna?
- Trochę. - przyznałam.
- Więc usiądź z nami i
spożyjmy wieczerzę. - zarządca gestem zaprosił mnie do stołu.
Gdy zasiadłam przy stole,
Jorleif usiadł obok mnie. Galmar również dołączył do nas, siadając po
przeciwnej stronie stołu. Wszyscy zaczęliśmy jeść. Potrawy, które zostały nam
podane były wyborne.
- Czym jest Wyszczerbiona
Korona? - spytałam Galmara.
- Nie znasz tego
starożytnego poematu? - zdziwił się. - "Bożą moc pierwszy, by tak znaleźć,
król najdotkliwszych wrogów pokona. Król Nasz Najwyższy - to jego imię, a skroń
jego zdobi Wyszczerbiona Korona." Już za czasów króla Haralda lub może
jeszcze dawniej najwyższym atrybutem władzy w Skyrim była Wyszczerbiona Korona.
Wykonano ją z kości i kłów starożytnych smoków. Podobno tli się w niej moc
każdego króla, który ją przywdział. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale gdy Ulfrik
zdobędzie Wyszczerbioną Koronę, kto się odważy nazwać go uzurpatorem?
- Skąd wiadomo, że korona
jest w Korvanjund? - spytałam.
- Wszyscy wiedzą, że korona
przepadła, gdy śmierć dosięgła króla Haralda podczas którejś z tych jego
cholernych, ale pięknych kampanii. No, ale mówi się, że królewskie zwłoki po
cichu wróciły do Skyrim i pochowano je razem z koroną. Niestety po wojnach o
sukcesję nie zachowały sie żadne zapiski, które zdradzałyby położenie grobowca.
Dzięki informacjom z pewnego źródła, którego tożsamość zachowam w tajemnicy,
udało mi się ustalić prawdopodobne miejsce spoczynku króla Haralda w Korvanjund.
Jeśli korona istnieje, to tam ją znajdziemy. - po tych słowach Galmar wstał od
stołu i oświadczył. - Wyruszę do Korvanjund jutro. Nie musisz na mnie czekać.
Głowę dam, że cię wyprzedzę, nawet jak wyruszysz wcześniej.
Galmar oddalił się i
zostałam w sali tronowej sama z zarządcą jarla.
- Co możesz mi powiedzieć o
Wichrowym Tronie? - zagadnęłam go.
- Tu się wychowałem. Zimniej
niż w Atmorze, ale przynajmniej broda gęściej rośnie. - powiedział Jorleif i
roześmiał się, gdyż nie nosił brody. - Te ściany pamiętają wiele historycznych
wydarzeń, ale chcemy stworzyć nowe. Cieszę się, że żyję w tych czasach.
- Co robisz dla jarla?
- Dla Ulfrika? Och, nic
oficjalnego. Znam go od lat. Ceni sobie moje przemyślenia, za co jestem mu
wdzięczny. Nie mam głowy do wojaczki i sądzę, że lubi czasem wysłuchać opinii cywila.
- Dziękuję za ten posiłek. Najadłam
się do syta. - oświadczyłam.
- Chodź! - powiedział
Jorleif wstając od stołu. - Pokażę ci, gdzie możesz wypocząć.
Zarządca poprowadził mnie korytarzem
po lewej stronie aż doszliśmy do dużego pomieszczenia pełnego łóżek.
- To kwatera Gromowładnych.
- oświadczył. - W razie potrzeby zawsze możesz tu nocować. Dom Ulfrika stoi
otworem dla wszystkich jego sprzymierzeńców.
Zauważyłam, że za każdym
razem, gdy Jorleif wymawiał imię Ulfrika, czynił to albo z ogromnym szacunkiem,
albo z ogromną sympatią. Podziękowałam mu, a gdy zostałam sama, ściągnęłam
zbroję i położyłam się na jednym z łóżek. Nie spałam długo. Wieczorem opuściłam
Wichrowy Tron. Nie przywdziałam zbroi Gromowładnych, ponieważ większe zaufanie
miałam do mojej stalowej zbroi, którą nosiłam dotąd, i postanowiłam używać jej
dalej. Kiedy nocą przemierzałam drogę wiodącą do Korvanjund, nagle usłyszałam
niepokojący ryk. Spojrzałam w niebo i ujrzałam smoka krążącego nad mą głową.
Wielka poczwara spostrzegła mnie i wylądowała tuż przede mną, a ziemia
zatrzęsła się pod ciężarem jej ciała. Rzuciłam się na ziemię w ostatniej chwili
unikając płomieni, które wystrzeliły z jej paszczy. Natychmiast wyczarowałam
kulę ognia i ugodziłam nią smoka. Gdy odwrócił swój paskudny pysk w moją
stronę, z całej siły cięłam go mieczem. Popchnął mnie w tył własną głową z taką
siłą, że omal się nie przewróciłam. Cięłam go jeszcze dwa razy mieczem i
krzyknęłam:
- Fus!
Niespodziewanie smok wzniósł
się w niebo. Posłałam za nim klika ognistych kul, lecz on począł się oddalać,
aż w końcu znikł mi z oczu. Odleciał, ponieważ wiedział już, kim jestem.
30
dzień, Ostatni Siew:
W południe przybyłam do
Korvanjund. Galmar nadjechał konno w tym samym czasie i pierwszy podszedł do
zgromadzonych na skarpie nad grobowcem Gromowładnych. Byli to trzej mężczyźni i
dwie kobiety. Cały czas wiał okropnie zimny i silny wiatr.
- Witaj Ilfhildzie! - Galmar
przywitał się z jednym z Gromowładnych.
- Witaj generale! -
odpowiedział mężczyzna.
- Jak wygląda sytuacja?
- Jest zimno jak w brzuchu
lodowego upiora. Poza tym Cesarscy obozują przy wejściu i chcą wejść do środka.
- Skoro już się rozgościli,
to chyba wypadałoby tam podejść i posłać ich do piachu. - mówiąc to Galmar
zaśmiał się sadystycznie, a jego rozmówca natychmiast mu zawtórował. -
Legioniści? Tutaj? Cholerni cesarscy szpiedzy! No nic. Przynajmniej się
zabawimy. Te harcerzyki chyba jeszcze nie wiedzą, że tu jesteśmy. - po tych
słowach Nord odwrócił się w moją stronę i zapytał - Masz ochotę na jatkę
Cesarskich w imię wolności Skyrim?
- Już! Chodźmy! -
odpowiedziałam lekko zniecierpliwiona oczekiwaniem.
- I to mi się podoba! - Galmar
swoim zwyczajem pochwalił mój zapał, po czym zwrócił się do pozostałych
żołnierzy. - Słuchajcie no! Obecność Cesarskich w tym miejscu to nie przypadek.
Ich szpiedzy pewno donieśli im, że próbujemy zdobyć koronę, więc teraz stają na
zębach, żeby nas powstrzymać. Niedoczekanie! Jako że niektórzy z was służyli w
Legionie, możecie spotkać znajomą twarz w szeregach wroga, ale pamiętajcie
jedno: to wrogowie którzy nie zawahają się odebrać wam życia! Broń w dłoń i
pilnujcie się nawzajem! Ulfrik Gromowładny liczy, że zdobędziemy dla niego tę
koronę i tak właśnie zrobimy. Za mną! Byle szybko i cicho.
Zbiegliśmy w dolinę rzucając
się na czterech legionistów. Walka nie trwała długo. Z łatwością przebiłam
mieczem upatrzona ofiarę. Chwilę później wszyscy nasi przeciwnicy byli martwi.
- Na pewno jesteś nową
Gromowładną. - powiedziała jedna z towarzyszących mi w walce kobiet podchodząc
w moją stronę. - Witaj w naszych szeregach, siostro!
- Dziękuję za powitanie. -
odpowiedziałam z uśmiechem.
Czułam się świetnie, bo
zabijanie samo w sobie sprawia mi ogromną przyjemność. Dopiero refleksja nad
tym, że odbieram komuś bliską osobę lub zadaję komuś ból, sprawia, że zaczynam
czuć się okropnie. Wojna jednak pozwala o tym nie myśleć, ofiarowując
człowiekowi słuszną ideę, za którą warto zginąć i dla której warto zabijać.
Dzięki takiej idei mogę zatapiać się w rozkoszy mordu z czystym sumieniem.
Kocham wojnę!
- Lubię takie starcia. -
stwierdził Galmar. - Szybkie i krwawe. Nie wiedzieli nawet, co ich zabiło. Ale
ostrożnie. Legionistów nie należy lekceważyć. Wielu z nich to Nordowie, tak jak
i my. Tym razem mieliśmy przewagę zaskoczenia, ale nie zawsze tak będzie.
W tym momencie
przeszukiwałam właśnie zwłoki mojej ofiary i wyjęłam z jej sakiewki kilka złotych
monet, poczym zauważyłam, iż na jej piersi spoczywa amulet przypominający swym
wyglądem ozdobny grot strzały okolony smoczymi skrzydłami.
- Co to takiego? - spytałam
stojącą obok mnie kobietę pokazując jej znaleziony przedmiot.
- To Amulet Akatosha. -
odpowiedziała.
- Doprawdy?
Ucałowałam amulet z
szacunkiem, by złożyć hołd memu najdroższemu bogowi, i schowałam go do mojej
sakwy.
- Ruszajmy! Dość tego
gadania, bierzmy się za mordowanie Cesarskich. - oświadczył nasz dowódca.
- A kto tu właściwie gada? -
szepnęłam pod nosem i udałam sie w ślad za moim nowym dowódcą wraz z nowymi
towarzyszami broni.
Śmiałym krokiem wkroczyliśmy
do wnętrza świątyni. Skryliśmy się za kamiennym murem. Przed nami w świetle
pochodni dostrzegliśmy kilku Cesarskich.
- Wybierz cel i go
zlikwiduj! - szepnął do mnie Galmar, poczym rozkazał wszystkim - Atakujemy na
mój znak.
Ucieszyłam się, że wzięłam z
sobą krasnoludzki łuk, który znalazłam w Północnej Strażnicy. Łuk to wyjątkowo
cicha broń. Można z jego pomocą zdjąć wroga na odległość tak, by jego
towarzysze nie spostrzegli się, z której strony padły strzały. Zdjęłam łuk ze
swoich pleców i chwyciłam go w dłonie. Sięgnęłam po strzałę znajdującą się w
kołczanie, który zawsze nosiłam zawieszony na plecach. Napięłam cięciwę,
skierowałam grot strzały w jednego z legionistów i czekałam. Pozostali
Gromowładni również chwycili łuki, a Galmar ścisną swój wielki topór.
- Teraz! - powiedział dając
nam znak ruchem ręki.
Wypuściłam strzałę, która
ugodziła moją ofiarę w szyję, natychmiast odbierając jej życie. W tym samym
momencie na Cesarskich spadły strzały moich towarzyszy. Szybko sięgnęłam po
druga strzałę i wycelowałam do drugiego legionisty. Tym razem niestety
spudłowałam. Wyciągnęłam miecz z pochwy, a jego ostrze zaśpiewało swoją stalową
pieśń. Pobiegłam przed siebie rzucając się na biegnących już ku nam Cesarskich
z wojennym okrzykiem na ustach. Kilkoma cieciami zabiłam dwóch przeciwników.
Pozostali Gromowładni również dobyli swych mieczy i zaczęli walczyć z resztą
wrogów. Galmar swoim wielkim toporem ścinał legionistów niczym kłosy zboża.
- Greta, Engar, pilnujcie wejścia! - krzyknął
do dwóch Gromowładnych, kiedy wszyscy legioniści byli już martwi. - Nie chcemy,
żeby zaatakowały nas posiłki Cesarskich. Reszta idzie ze mną.
Przemierzaliśmy schody i
przeszliśmy przez wielką salę. W końcu doszliśmy do wąskiego korytarza, w
którym znajdowały się prowadzące w dół schody. Galmar zatrzymał się gwałtownie.
- Nie podoba mi się to. Idealne
miejsce na zasadzkę. Stawiam dziesięć do jednego, że czekają na nas po drugiej
stronie. - oświadczył.
- Ale nie ma innej drogi. -
zaprotestowała Gromowładna.
- Na pewno? No dobra, to nie
krępuj się i wskakuj tam. - odparł Galmar ironicznie. - My będziemy cię
osłaniać.
W odpowiedzi kobieta
pokręciła przecząco głową.
- O doprawdy? To może jednak
powinniśmy się lepiej rozejrzeć po okolicy, co? - powiedział nasz dowódca
sarkastycznie, poczym zwrócił sie do mnie - Sprawdź, czy nie ma innej drogi!
Ruszymy z pomocą, gdy tylko dobiegną nas odgłosy walki.
- Tak jest! - odpowiedziałam
i odwróciłam się na pięcie.
Szybko odnalazłam schody
wiodące w górę. Przeszłam do drugiej sali po kamiennym balkonie. Spojrzałam w
dół i ujrzałam kilku legionistów stojących u dołu schodów, którymi obawiał się
zejść Galmar. Chwyciłam łuk i zdjęłam dwóch z nich. Następnie zbiegłam na dół
po kamiennych schodach i zaczęłam bronić się mieczem przed pozostałymi
przeciwnikami. Na szczęście moi towarzysze zjawili sie szybko i zaatakowali
Cesarskich z drugiej strony. Wyszłam z tego cało, podobnie jak pozostali
Gromowładni. Nie uszliśmy wielu kroków, gdy zaatakowały nas dwa draugry.
Zabicie ich przyszło mi szybko.
- Co to jest na dziewięć
bóstw?! - zawołała towarzysząca nam kobieta.
- Draugr! - odpowiedział drugi
żołnierz. - Nie zdarzyło ci się dotąd żadnego spotkać?
- Nie i dobrze mi z tym
było. - odpowiedziała Nordka.
- Spokojnie. Te zakurzone
trupy nie są gorsze niż Cesarscy. - stwierdził Galmar. - Nie wycofamy się stąd
dopóki nie odnajdziemy tego, po co tu przyszliśmy. A teraz chodźmy dalej!
Po godzinie wędrówki
doszliśmy do długiego korytarza, w którym unosiła się przedziwna błyszcząca
mgła. Poczułam obecność magii. Na podłodze przed nami znajdowały się martwe
ciała legionistów. W otworach przy ścianie leżały mumie. Podeszłam do nich i
pościnałam im głowy, nim zdążyły wstać z grobów. Dzięki mnie tylko dwa draugry chwyciły
za swoje miecze. Uporaliśmy się z nimi z łatwością. Otworzyliśmy ozdobne
kamienne drzwi i znaleźliśmy sie w długiej sali. Nie było tu żadnych pochodni,
tak więc ogarnęły nas zupełne ciemności. Natychmiast wyczarowałam jasne
światło, które oświetliło pomieszczenie. Otaczające nas ściany były pokryte
misternymi reliefami przedstawiającymi sceny walk. Na przeciw nas znajdowały
się okrągłe wrota, takie same, jak te, które odnalazłam w Czarnygłazie. Pod
wrotami leżały dwa martwe ciała legionistów.
- Ach, Komnata Opowieści. -
oświadczył Galmar. - Jesteśmy blisko.
- Kolejna Komnata Opowieści?
- zdziwiłam się.
- Och... słyszałam o tym. Na
tych ścianach podobno przedstawiono historię starożytnych, którzy zbudowali to
miejsce. - powiedziała nasza towarzyszka przypatrując się ścianom.
- Szkoda, że nie możemy
odczytać tych rytów. Kto wie jakie skrywają tajemnice? - zastanowił się drugi
Gromowładny.
- Powoli, najpierw korona! -
zniecierpliwił się Galmar. - Widzisz ją gdzieś na ścianie?! Wygląda na to, że
Cesarscy dalej nie doszli. Nawet, jeśli któryś z tych obrazów powie nam, gdzie
jest korona, na pewno i tak będziemy musieli jakoś przejść przez te drzwi.
Ja również chciałam odnaleźć
Wyszczerbioną Koronę, jak najszybciej.
- Musimy coś wymyślić.
- Wiem, jak otworzyć te
wrota. - oświadczyłam. - Muszę tylko znaleźć klucz.
- Daj znać, jak coś
znajdziesz! - zawołał Galmar przyglądając sie dokładnie wrotom.
Rozpoczęłam poszukiwania
szpona będącego kluczem do drzwi. Wiedziałam, że musi znajdować sie gdzieś w
świątyni. Obejrzałam podłogę centymetr po centymetrze, zajrzałam do wszystkich
urn i kufrów stojących pod ścianą, przyjrzałam sie dokładnie ścianom i nie
znalazłam nic. Postanowiłam wiec cofnąć się, sądząc, że przeoczyliśmy jakieś
ważne miejsce, w którym ukryto szpon. Po wielu godzinach bezowocnych poszukiwań
wróciłam do sali z okrągłymi wrotami. Podczas mojej nieobecności Gromowładni
rozpalili pochodnie skutecznie oświetlając całe pomieszczenie i oglądali
reliefy na ścianach.
- Niczego nie znalazłaś? -
zapytał Galmar siadając na ziemi pod wrotami.
- Niestety. - odpowiedziałam
ciężko wzdychając.
- Ciekawe do czego to służy?
- powiedział oglądając coś błyszczącego w dłoni.
- Czy to jest szpon? -
spytałam podchodząc bliżej.
- Tak jakby. To bardzo cenna
rzecz, bo wykonano ją najwyraźniej z ebonu.
- Ależ szpon to właśnie
klucz, którego szukam! - zawołałam. - Gdzie był?
- Leżał pod tymi drzwiami.
- Co?! Jestem ślepą idiotką!
- wykrzyknęłam wściekła, że zmarnowałam tyle czasu.
Zabrałam szpon z rąk
Galmara. Był czarny i przepięknie błyszczał, co sugerowało, że istotnie
wykonano go z ebonu.
- Pierścienie wokół drzwi
można obracać. - oświadczyłam.
- Wiemy. Już to odkryliśmy,
ale drzwi się od tego nie otwierają. - stwierdził Galmar.
Wyczarowałam ostrzejsze
światło, by dokładnie obejrzeć ebonowy szpon. Szybko odnalazłam to czego
szukałam, czyli trzy małe płaskorzeźby.
- Musicie obrócić
pierścienie tak, żeby odpowiednie znaki znalazły się na samej górze. -
wyjaśniłam.
- Róbcie, co ona wam powie.
- rozkazał Galmar, a pozostali Gromowładni natychmiast przystąpili do obracania
obręczy.
- Na zewnętrznym pierścieniu
musi znaleźć sie wilk, na środkowym smok, a na wewnętrznym ćma. -
poinstruowałam ich.
Kiedy pierścienie zostały
już ustawione w odpowiedni sposób, podeszłam do drzwi i wsunęłam pazury szponu
w trzy małe otwory pośrodku.
- Wkładamy szpon w dziurkę
od klucza, przekręcamy i gotowe! - zawołałam otwierając drzwi.
- Dobra robota! - zawołał
Galmar, gdy wrota stały już przed nami otworem. - Trzymać szyk! Nie rozpraszać
się!
Udaliśmy się w dalszą drogę.
Przemierzyliśmy jeszcze jeden korytarz i weszliśmy do dużej sali, w której czuć
było straszną wilgoć. Przez cały czas towarzyszyły nam ciemności, które
rozpraszałam moją magią.
Do dzieła! - zawołał Galmar. - Rozejrzyjcie
się i sprawdźcie, co my tu mamy.
Szybko odkryłam, że stoimy
na metalowej kracie. Odsunęłam na bok przykrywające ją deski. Okazało się, że
pod kratą znajdowały się kręte schody prowadzące w dół.
- Szukaj dalej! Na pewno
można to jakoś otworzyć! - oświadczył dowódca.
Po długich poszukiwaniach
znalazłam wajchę. Po jej pociągnięciu krata otworzyła sie gwałtownie.
- Elegancko! - zawołał
Galmar i wszyscy ostrożnie zeszliśmy w dół.
Znów przyszło nam walczyć z
draugrami. Na szczęście nikt nie zginął.
- Chyba więcej ich tu nie
ma. Za mną! - zawołał nasz dowódca i pobiegł przodem w stronę metalowych drzwi.
Otworzyły się, gdy je popchnął. Wkroczyliśmy do ogromnej komnaty. Na środku
znajdował się kamienny tron, na którym siedział kościotrup.
- Korona musi gdzieś tu być.
Rozdzielcie się i miejcie oczy szeroko otwarte! - rozkazał nasz dowódca.
Podeszłam do trupa
siedzącego na tronie i zobaczyłam, że na jego głowie znajduje się jakiś
wyjątkowo szkaradny hełm. Nagle coś poczułam. Jakby jakaś potężna siła
przeszyła mi duszę. Spojrzałam na ścianę nieopodal i dostrzegłam błękitne
światło. Zrozumiałam, że wzywa mnie kolejne słowo mocy. Podeszłam do ściany,
jak zaklęta. Wyryte w niej słowo wdarło się w mój umysł. Wzięłam głęboki
oddech. Przez chwilę wydawało mi się, że czas się zatrzymał. Wszystko
przesunęło się powoli przed moimi oczami.
-
Tiid! - wyszeptałam i w tej samej chwili zrozumiałam, że słowo
to oznacza "czas".
Litery wyryte na ścianie
przestały świecić i wszystko wróciło do normy. Odwróciłam się i zobaczyłam
Galmara ściągającego szkaradny hełm z głowy zasiadającego na tronie
kościotrupa. Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Zwłoki ożyły i chwyciły za
miecz, ja wyciągnęłam swój miecz z pochwy i rzuciłam się na potężnego draugra,
z krypt umieszczonych wokół nas wyszły kolejne draugry i rzuciły się na
pozostałych Gromowładnych, gdy ja zmagałam się z martwym królem. Mój przeciwnik
uderzył mnie w pierś potężnym zamachem swojego ogromnego miecza. Ledwie uszłam
z życiem. Szybko uleczyłam się za pomocą magii i walczyłam dalej. W końcu udało
mi się pokonać martwego króla. W tym samym czasie wszystkie draugry rozsypały
się w proch. Niestety jeden z Gromowładnych stracił życie w starciu z nimi. Zabrałam
podwójnie martwemu już królowi jego wielki norski miecz. Postanowiłam sprzedać
go w najbliższym czasie.
- Oto Wyszczerbiona Korona!
- oświadczył mój dowódca podnosząc w górę to coś, co zdjął z głowy martwego
króla.
A więc to brzydactwo, to
jednak jest Wyszczerbiona Korona.
- Musisz udać się z tą
koroną jak najszybciej do Wichrowego Tronu i przekaż Ulfrikowi, że wisi mi
kolejkę. - zwrócił się do mnie Galmar.
- Tak jest! - odpowiedziałam
biorąc do rąk podaną mi przez niego koronę.
31
dzień, Ostatni Siew:
Wczesnym rankiem, nim
jeszcze wstało słońce, przybyłam do Wichrowego Tronu. Gdy wkroczyłam do sali
tronowej w Pałacu Królów, Ulfrik zasiadał na swoim tronie pogrążony w zadumie,
a jego drugi oficer i zarządca spożywali śniadanie przy długim stole.
- Cesarskim wydaje się, że
potrzebujemy ich praw! - powiedział oficer z wściekłością.
- Wkrótce wyruszymy na
Samotnię! Tego dnia bohaterowie Sovngardu wyruszą z nami, a Cesarstwo ze
strachu padnie na kolana. - oświadczył Ulfrik, a jego głos jak zwykle rozpalił
mi duszę żywym ogniem.
Niezwykły był sposób, w jaki
jarl Wichrowego Tronu zasiadał na swym tronie. Nie potrafiłam wyobrazić sobie
postawy pełnej większej swobody. Siedział w taki sposób, który był dla niego
najwygodniejszy, niemiłosiernie gnąc swój kręgosłup i opierając głowę na
własnej ręce, której łokieć umieścił na oparciu tronu. Jego postawa wyrażała
nie tylko swobodę, ale i pewien rodzaj władczości bliski pogardzie dla całego
świata. Otóż całe jego ciało wyrażało, że jest u siebie i może robić, co tylko
zechce, zaś na cały świat spogląda z góry, jako władca, któremu nikt i nic nie
może zaszkodzić. Mimo zachowania pełnej swobody, Ulfrik jak zwykle wyglądał
dostojnie. Widziałam w życiu wielu władców. Każdy z nich, nawet Martin, w
mniejszym lub większym stopniu starał się dobrze prezentować w oczach swoich
poddanych, a tym bardziej w oczach innych możnych. Każdy z nich w sytuacjach
oficjalnych wystąpień wykazywał w swoim zachowaniu pewne zahamowanie, czy też
swego rodzaju sztywność. Takiej sztywności nie można było ujrzeć w zachowaniu
Ulfrika, nawet w bardzo oficjalnych sytuacjach. Ten mężczyzna zawsze wykazywał
niezwykłą śmiałość i pewność siebie w swoim zachowaniu i w całej swojej
postawie. On nie musiał udawać człowieka dostojnego i władczego, po prostu nim
był. Najwyraźniej miał królewskość we krwi. Był, niczym mroźny górski wiatr,
który zawsze wieje, gdzie chce i jak chce, i nikt nie może go zignorować. Siedzieć
na tronie w taki sposób, w jaki siedział na nim Ulfrik, mógł tylko człowiek,
który sam sobie jest panem. Ulfrik Gromowładny z pewnością był jedynym i
niepodzielnym władcą samego siebie.
- Oto Wyszczerbiona Korona,
panie. - oświadczyłam klękając na jedno kolano przed tronem Ulfrika i podając
mu koronę starożytnych władców Skyrim, a gdy wziął ją z moich rąk dodałam. -
Galmar mówi, że stawiasz mu kolejkę.
W odpowiedzi Ulfrik
roześmiał się.
- Ten stary niedźwiedź miał
rację! Niech go diabli! - zawołał, a zaraz potem zapytał zupełnie już poważnym
tonem. - Były jakieś kłopoty?
- Cesarscy dotarli tam przed
nami. - odpowiedziałam
- Niech to szlag! - w głosie
Ulfrika pojawił sie niepokój podszyty gniewem. - Co oni tam robili?! Na każdym
kroku cesarscy szpiedzy! Nigdy o tym nie zapominaj!
- Dobrze, panie.
- Ufam, że dostali od ciebie
łomot? - zapytał władca Wichrowego Tronu z lekkim uśmiechem na ustach.
- Wszyscy legioniści,
których napotkaliśmy na swojej drodze, nie żyją. Z naszych poległ jeden
żołnierz, ale to nie Cesarscy go zabili, lecz draugry.
- No dobrze. Cieszę się, że
jesteś. - powiedział Ulfrik, a ja natychmiast poczułam ogromną radość w swojej
duszy. - Trzeba dostarczyć wiadomość jarlowi Białej Grani. Chodź ze mną!
Ulfrik wstał ze swego tronu
i udał się do pomieszczenia po lewej stronie, w którym znajdował się stół z
mapą Skyrim. Podążyłam w ślad za nim. Jarl Wschodniej Marchii podał mi mały topór,
który do tej pory stał oparty o ścianę, i rozkazał:
- Zanieść ten topór
Balgruufowi Większemu!
- Mam mu coś powiedzieć? -
spytałam chwytając podaną przez Ulfrika broń w swe dłonie.
- Kiedy dwaj Nordowie się nawzajem
rozumieją, nie potrzebują słów. - odpowiedział. - Raptem kilka prostych prawd
kryje się za wręczeniem innemu wojownikowi własnego topora. Balgruuf zrozumie,
o co mi chodzi.
- Rozumiem.
- Miej się na baczności.
Jarl Białej Grani słynie z ognistego temperamentu.
- Nim wyruszę do Białej Grani,
chciałabym, panie, zamienić z tobą kilka słów.
- Słucham.
- Chciałabym dowiedzieć się
czegoś więcej o Siwobrodych i o tym, czego nauczają.
- Dlaczego interesują cię
Siwobrodzi? - spytał Ulfrik spoglądając na mnie z uwagą.
- Ponieważ przed kilkoma
dniami wezwali mnie do siebie.
Oczy Ulfrika zabłysły.
- Wiec to naprawdę ty!
Dovahkiin! - zawołał i podszedł do mnie tak blisko, że dostrzegłam wyraźnie
dość duże blizny na jego lewym policzku oraz liczne poziome zmarszczki na czole.
- Od początku podejrzewałem, że płynie w tobie smocza krew. Masz coś takiego w
oczach... ten blask!
Przyjrzał mi się uważnie, a
ja poczułam się dziwnie znajdując się tak blisko niego. Jego spojrzenie było
jednocześnie cudowne i okropne. W końcu odsunął sie ode mnie i powiedział: -
Nie wszyscy muszą od razu wiedzieć, kim jesteś, dlatego proponuję byśmy
porozmawiali w bardziej... prywatnych warunkach.
- Jak sobie życzysz, panie.
- odpowiedziałam.
Ulfrik otworzył drzwi
znajdujące się w jednej ze ścian i poprowadził mnie wąskim i ciemnym
korytarzem. Podążając za nim odkryłam, że Pałac Królów jest naprawdę ogromny.
Wiele razy skręcaliśmy to w lewo, to w prawo, mijając po drodze wiele drzwi.
- Stare baśnie mówią o Smoczych Dzieciach,
bohaterach, którzy zabijali smoki i zabierali ich moc. - powiedział Ulfrik, gdy
nadal szłam za nim do miejsca, do którego mnie prowadził. -Wygląda na to, że
baśnie mówiły prawdę. Smoki powracają, a teraz pojawiło się Smocze Dziecię. Być
może Siwobrodzi wiedzą, co to oznacza.
W końcu zatrzymaliśmy się
przed pewnymi drzwiami. Ulfrik otworzył je i gestem zaprosił mnie do środka.
- To moja prywatna komnata.
- oświadczył. - Nikt nas tu nie podsłucha.
Rzeczywiście była to jak
najbardziej prywatna część domu Ulfrika, gdyż właśnie tutaj znajdowało się jego
łoże. Nie był to bardzo duży pokój. Jego wnętrze odznaczało się schludnością i
elegancją.
- Usiądź. - powiedział
Ulfrik wskazując mi krzesło znajdujące się przy ścianie.
Natychmiast go usłuchałam,
wcześniej opierając o ścianę obok mnie wręczony mi przez niego topór.
- Jutro Galmar będzie pić na
mój koszt, a dzisiaj możesz napić się ty. Wolisz nasz norski miód, czy może
czerwone wino? - spytał podchodząc do swego biurka.
- Wolę wino, panie. -
odpowiedziałam.
Ulfrik wyciągnął z szafki
butelkę wina i nalał je do dwóch stojących na biurku kielichów. Wręczył mi
jeden z nich. Następnie przysunął swoje krzesło bliżej mnie i usiadł na nim
opierając swoje nogi na blacie własnego biurka. Jego swoboda i pogarda dla
konwenansów podobały mi się coraz bardziej. Spróbowałam podanego mi wina.
Okazało sie być wyborne.
- Powiedź mi, Astarte, co
właściwie sprowadziło cię do Skyrim? - zapytał Ulfrik.
Nie wiedziałam, co mu
odpowiedzieć. Pytania o moją przeszłość zawsze były dla mnie problematyczne,
kiedyś z racji mojej amnezji, a teraz dodatkowo jeszcze z racji niezwykłości
moich przeżyć.
- To długa historia, panie.
- powiedziałam pociągając potężny łuk trunku z mojego kielicha.
- Pytam z ciekawości. Nie
musisz mówić mi tego, czego nie chcesz. - odparł.
- W Cyrodiil służyłam wspaniałemu
człowiekowi. Miałam go chronić, ale niestety zawiodłam. - powiedziałam ze
smutkiem. - Po śmierci mojego pana straciłam sens życia. Myślę, że odnalazłam
ten sens na nowo tutaj, w Skyrim, przyłączając się do twojej walki o wolność,
panie.
- Wiedziałaś, że jesteś
Smoczym Dziecięciem, nim przybyłaś do Skyrim?
- Nie, dowiedziałam się o
tym dopiero w dniu, w którym wezwali mnie Siwobrodzi.
- Powinnaś udać się na
Wysoki Hrothgar jak najszybciej. Możesz się wiele nauczyć od Siwobrodych.
- Czego właściwie będą mnie
uczyć?
- Wiedzy o Krzykach. -
odpowiedział Ulfrik. - Siwobrodzi nauczają Drogi Głosu i żyją wedle jej zasad.
Droga Głosu to starożytna duchowa odmiana magii, która pozwala przemienić twoją życiową
energię w Tu'um, czyli Krzyk. Większość ludzi zazwyczaj trenuje latami zanim
nawet spróbuje Krzyknąć. Smocze Dziecię to co innego. Posiadasz wrodzoną
umiejętność Krzyku tak samo, jak smoki.
- Kim właściwie są
Siwobrodzi?
- Żyją w odosobnieniu, na
szczycie Gardła Świata, najwyższej góry w Skyrim. To mistrzowie Drogi Głosu,
czyli Krzyku. To wielki zaszczyt, jeśli wezwali cię do siebie. Nie rozmawiają z
byle kim. Właściwie to prawie w ogóle do nikogo się nie odzywają.
- Szkolili cię Siwobrodzi,
panie? - zapytałam.
- Tak. Wybrali mnie, kiedy
byłem ledwie podrostkiem. - odpowiedział z lekkim westchnieniem. - To był
oczywiście wielki zaszczyt. Miałem zostać Siwobrodym. Prawie dziesięć lat
spędziłem na Wysokim Hrothgarze poznając Drogę Głosu. Potem nastały czasy
Wielkiej Wojny. Nie mogłem ich przegapić. Często wspominam Wysoki Hrothgar.
Jest bardzo... odizolowany od tutejszych problemów, dlatego też nie mogłem tam
zostać, ani wrócić. Sądzę, że Siwobrodzi na swój sposób przejmują się
bolączkami Skyrim, ale ja musiałem wziąć sprawy we własne ręce. Arngeir na pewno
by powiedział, że to jedna z moich przywar.
- Ja powiedziałabym, panie,
że to jedna z twoich cnót. - odparłam i w następnej chwili poczułam, że sie
rumienię, więc zapytałam szybko - Czy Arngeir należy do Siwobrodych?
- Tak. Jest najstarszy i
najpotężniejszy, aczkolwiek na takiego nie wygląda. Wątpię, żeby mi wybaczył
odejście i... no cóż... coś, co uważał za bluźnierstwo - używanie Krzyku w
celach innych niż ku chwale Kynaret.
- Umiesz używać Krzyków,
panie?
- Tak, chodź rzadko kiedy
korzystam z tej wiedzy. Siwobrodzi uważają, że Głosu powinno się używać tylko
ku chwale Kynaret. Ja... zaprzepaściłem ich surowe nauki, aczkolwiek wciąż uważam, że nie powinno się ich
traktować pobłażliwie... Wygląda na to, że nie zapomniałem wszystkich lekcji Arngeira.
- Po co chcą mnie uczyć
Krzyków, skoro nie chcą, by z nich korzystać? - zdziwiłam się.
- Jesteś Smoczym
Dziecięciem, zasady cię nie dotyczą. Możesz Krzyczeć tak, jak smoki, bez
szkolenia, instynktownie. Siwobrodzi zawsze mieli nadzieję na nauczenie Smoczego
Dziecięcia Drogi Głosu. Nigdy im się w pełni nie udało. Musisz podjąć własną
decyzję. To piękna filozofia, lecz poza zaciszem Wysokiego Hrothgaru nigdy nie
byłem w stanie się jej trzymać.
Rozmowa z Ulfrikiem była tak
przyjemna, że postanowiłam posunąć sie o krok dalej i zapytać go o kilka
bardziej ryzykownych kwestii, które ogromnie mnie nurtowały.
- Mówi się, że zabiłeś króla
Krzykiem, panie. - zagadnęłam.
- To nie do końca prawda,
ale też nie całkiem łgarstwo. - odpowiedział spokojnie. - Każdy Nord może
zgłębić Drogę Głosu pobierając nauki u Siwobrodych, jeśli starczy mu ambicji i
cierpliwości. Moje starcie z Torrygiem dowiodło, że brak mu było obu tych cech.
Jednak to mój miecz przebijający serce zakończył jego żywot. - w głosie Ulfrika
pojawiła sie lekka nuta sadystycznej satysfakcji.
- Dlaczego zabiłeś
Najwyższego Króla? - spytałam wprost, bardzo pragnąć poznać odpowiedź.
- Zabiłem Torryga, aby
podkreślić dramatyczną sytuację kraju. - odpowiedział z przedziwną lekkością w
głosie. - Jak Najwyższy Król ma być obrońcą Skyrim, skoro sam nie potrafi się
obronić?
- Niektórzy zwą cię
mordercą. - powiedziałam, aby sprawdzić, jak daleko mogę jeszcze się posunąć w
poznawaniu intencji mojego suwerena oraz w ewentualnym kwestionowaniu
słuszności jego postępowań.
- Wyzwałem go w tradycyjny
sposób, a on wyzwanie przyjął. Było wielu świadków. Żadnego morderstwa nie
popełniono. - powiedział kładąc nacisk na słowo "morderstwo". -
Prawda, nie miał ze mną szans. O to dokładnie chodziło. Był marionetką Cesarstwa,
a nie Najwyższym Królem Skyrim. Jego ojciec być może, ale Torryg nie. Był zbyt
uprzywilejowany i głupi. Bardziej zajęty dogadzaniem królowej niż władaniem
Skyrim.
Powiedział to wszystko tak
swobodnie, że dało mi to jasno do zrozumienia, iż mogę bez obaw pytać go o
zabójstwo Torryga i nawet delikatne sugestie, że nie był to czyn właściwy nie
są w stanie go rozłościć. Zrozumiałam również, co miał na myśli jarl Balgruuf
mówiąc, że Ulfrik zabił Najwyższego Króla po prostu dlatego, że mógł to zrobić.
Istotnie, władca Wichrowego Tronu zabił Torryga właśnie po to i chyba tylko po
to, by pokazać wszystkim, że może coś takiego uczynić. Od tego momentu
obywatele Skyrim musieli się z nim liczyć.
- Co z wdową po nim? -
spytałam. - Nie rości sobie prawa do tronu?
- Owszem. Elisif została
jarlem Samotni dzięki poparciu Cesarstwa. Tak się dogodnie składa, że jest to
historyczna siedziba Najwyższego Króla. Moot nie obwołał ją jeszcze Najwyższą
Królową i nie obwoła póki ja mam cokolwiek do powiedzenia.
W tym momencie przekonałam
się, że żarliwa nienawiść Elisif do Ulfrika jest w pełni odwzajemniona.
- Pragniesz zostać
Najwyższym Królem?
- Skyrim od pokoleń nie
miało prawdziwego Najwyższego Króla. Zbyt długo kłaniał się Cesarzowi i chełpił
przytakiwaniem jarlów, mlekożłopów uzależnionych od cesarskiej monety. Czas już
na Najwyższego Króla z prawdziwego zdarzenia, na naszego króla. - ta odpowiedź była
ogromnie dyplomatyczna, a właściwie niejasna.
Poczułam, że zbliżam się
lekko do granicy między tym, o czym możemy rozmawiać, a tym, czego Ulfrik nie
chce mi powiedzieć. Przez chwilę piliśmy wino w milczeniu, aż w końcu spytałam:
- Jak zostałeś jarlem
Wschodniej Marchii, panie?
- Mój ojciec, Wielki
Niedźwiedź Wschodniej Marchii, zmarł, gdy odsiadywałem wyrok po incydencie w Markarcie.
Gdy mówił o swym ojcu w jego
głosie pojawił sie ogromny szacunek i duma.
- Przebywałeś w więzieniu,
panie? - zdziwiłam się.
- Tak, ale to długa
historia. - odpowiedział w taki sposób, że było dla mnie jasne, że właśnie
dotknęłam kwestii, której nie powinnam poruszać, więc umilkłam postanawiając
więcej nie pytać go o pobyt w więzieniu, on zaś mówił dalej z gniewem w głosie.
- Ja, jedyny syn zmarłego jarla Wschodniej Marchii, zmuszony do wygłaszania
mowy żałobnej w liście przemyconym z wiezienia. Tak oto Titus Mede kocha swych
poddanych! - w głosie Ulfrika pojawiła się żarliwa nienawiść. - Kiedy w końcu
mnie uwolniono, wróciłem do Wichrowego Tronu i zostałem powitany przez miasto
pogrążone w żałobie, wtórujące memu smutkowi i gniewowi. Głosami oburzenia,
domagającymi się sprawiedliwości i wojny, obsadzili mnie na tronie. Tron
Ysgramora, tron mego ojca, należy teraz do mnie. Mam nadzieję, że okażę się
godny tego zaszczytu.
- Dlaczego rozpętałeś wojnę
domową w Skyrim? - zapytałam.
Ulfrik odstawił swój kielich
na biurko i podniósł się z krzesła. Spojrzał na mnie i powiedział dobitnym
tonem:
- Walczymy, ponieważ nie
będziemy tyrać dla Cesarstwa, które ma za nic nasze wysiłki. Niezliczone rzesze
Nordów poległy w obronie Cesarstwa, ale w imię czego? Żeby Skyrim zostało
zaprzedane Thalmorowi, aby Cesarz mógł zachować tron! Walczymy, ponieważ nasi
jarlowie, niegdyś silni, mądrzy ludzie, stali sie bojaźliwi i ślepi na
cierpienia swego ludu. Walczymy, ponieważ Skyrim potrzebuje bohaterów, a poza
nami nie ma nikogo.
Mówił to wszystko z gniewem
i z pasją, przez którą nie mogłam patrzeć na niego inaczej niż z zachwytem.
Słuchając go zrozumiałam także jedną bardzo ważną rzecz: jeśli nie chcę
rozłościć Ulfrika i narazić się na jego niechęć, to nigdy nie wolno mi
kwestionować słuszności wojny, którą rozpętał. Mogłam w ostateczności kwestionować
słuszność poszczególnych kroków, które postawił tę wojnę wywołując, ale nie
słuszność jej samej. Walka z Cesarstwem była dla Ulfrika świętością.
- Jak idzie nasza wojna? -
spytałam, by podkreślić, że jego walka jest także moją.
- Cesarstwo ciągle nie
docenia siły naszej sprawy. To ich zgubi. - odpowiedział. - Wybacz, lecz
powinienem teraz zająć się planowaniem naszych dalszych działań. Chcę, by
Balgruuf otrzymał moją wiadomość, jak najszybciej.
- Oczywiście, panie. -
odpowiedziałam i szybko dopiłam wino.
Wstałam, skłoniłam się
Ulfrikowi i już miałam wyjść z jego komnaty, gdy niespodziewanie zapytał:
- Nie zapomniałaś czegoś?
- Czego? - spytałam
odwracając się w jego stronę.
- Mojego topora. -
odpowiedział spokojnie.
Zupełnie o nim zapomniałam.
Miałam ochotę z całej siły puknąć się w głowę.
- Przepraszam, panie! -
powiedziałam i chwyciłam topór oparty o ścianę.
- Do Białej Grani!
- Tak jest! - odpowiedziałam
i odwróciłam się na pięcie wychodząc na korytarz.
Kiedy znalazłam się przy
mapie Skyrim, której tak często przypatrywali się Ulfrik i Galmar, postanowiłam
się jej przyjrzeć. Domyśliłam się, że niebieskie chorągiewki oznaczają ziemie,
które należą do nas, a czerwone symbolizują naszych wrogów. Niebieskie
zajmowały wschodnią część mapy i ustawione były na obiektach, przy których
widniały nazwy: Pęknina, Fort Zielony Mur, Skała Shora, Fort Amol, Fort Kastav,
Wichrowy Tron, Zimowa Twierdza, Gwiazda Zaranna, Fort Dunstad, Ivarstead.
Natomiast czerwone chorągiewki zajmowały zachodnią część mapy i stały na
obiektach podpisanych: Helgen, Fort Neugrad, Falkret, Rzeczna Puszcza, Biała
Grań, Fort Szara Przystań, Fort Sungard, Rorikstead, Markart, Kartwasten,
Morthal, Fort Śnieżny Jastrząb, Samotnia, Smoczymost, Fort Hraggstad. Zaniepokoił
mnie fakt, że czerwona chorągiewka stała już na herbie Białej Grani, mimo iż
Balgruuf nie poparł jeszcze Cesarstwa.
O zachodzie słońca przybyłam
do Białej Grani. Od razu skierowałam swe kroki w stronę Smoczej Przystani. Jarl
zasiadał na tronie i rozmawiał z Irileth stojącą po jego lewej stronie i z
Proventusem Avenicci po swej prawicy.
- Witaj jarlu! - zawołałam
zbliżając się ku niemu.
- Niech bogowie czuwają nad
tobą podczas bitew! - pozdrowił mnie Balgruuf.
Gdy znalazłam się tuż przed
jego tronem, przyklękłam na jedno kolano i podniosłam w górę trzymany przeze
mnie dwiema rękami wojenny topór Ulfrika.
- Informuję cię jarlu, że
przed kilkoma dniami złożyłam śluby wierności Ulfrikowi Gromowładnemu. -
oświadczyłam.
- Jak mogłaś postąpić tak
nierozsądnie? - w głosie Balgruufa pojawiła się wyraźna niechęć i lekki gniew.
- Ten człowiek wykorzysta cię tylko do realizacji swoich niecnych zamiarów.
Zamiast udać się do Siwobrodych udałaś się do niego?! Jak mogłaś być tak
głupia?
Zignorowałam te słowa.
- Jarl Ulfrik Gromowładny
poprosił mnie o dostarczenie tobie tego topora. - oświadczyłam podając
Balgruufowi broń Ulfrika.
- Naprawdę? Facet jest
uparty, trzeba mu to przyznać. - jarl lekko się zaśmiał, jednak nie przyjął
topora z moich rąk. - Sądzę, że czas najwyższy dać mu odpowiedź. Proventusie,
co o tym sądzisz? Gdyby Ulfrik zaatakował Białą Grań...
- Przede wszystkim potrzebna
jest rozwaga. - odpowiedział zarządca Balgruufa. - Poczekajmy i zobaczmy, co
sie stanie.
Podniosłam się z kolan i
wciąż trzymając topór w swoich dłoniach czekałam na rozkazy Balgruufa.
- Ofiara czeka. - odparła
huskarl jarla.
- Zgadzam się z Irileth. -
powiedział jarl. - Czas zacząć działać.
- Chcesz iść do Wichrowego Tronu?
- zarządca przeraził się.
- Proventusie, nie jestem
głupcem! - odpowiedział Balgruuf. - Czas wyzwać Ulfrika, by stanął przede mną
jak mężczyzna, albo pomaszerował z Gromowładnymi na moje mury.
- Nic takiego nie zrobi. -
zaprotestował Proventus Avenicci. - Sztylet w plecy - najwyżej tego możesz się
po nim spodziewać.
- Nie tak zginął Torryg. -
zauważyła Irileth.
- Torryg? On po prostu
podszedł do tego chłopca i go zamordował! - zawołał zarządca.
- Ten chłopiec był
Najwyższym Królem Skyrim. - powiedziała Dunmerka.
- Nie jestem Najwyższym
Królem, ale nie jestem też chłopcem. - odpowiedział Balgruuf z lekkim gniewem.
- Jeżeli Ulfrik zechce rzucić mi wyzwanie wedle starej tradycji, to niech to
zrobi, chodź podejrzewam, że posłuży się swymi Gromowładnymi.
- Prawda. - przyznała
Irileth. - Zabijając Torryga dowiódł swej siły. Teraz chce dowieść siły swej
armii.
- Mogę cię przekonać do
rozważenia prośby generała Tulliusa, skoro i tak chcesz urazić jarla Ulfrika? -
zapytał Avenicci swego władcę.
- To Ulfrik znieważył, ale
Proventus ma rację. - powiedziała Irileth. - Ulfrik jasno pokazał swoje poglądy.
Według niego odrzucenie jego woli oznacza poparcie Cesarstwa.
- Czy źle byłoby, by zamiast
twoich ludzi, zginęło kilkunastu legionistów? - zapytał zarządca.
- Prawda! - zawołałam,
ponieważ nie chciałam walczyć ze strażnikami Białej Grani. - Avenicci ma
słuszność!
- Wygląda mi to na
tchórzostwo. - zaprotestował jarl.
- A czy podpisanie Konkordatu
Bieli i Złota też było tchórzostwem? - spytała Irileth.
- Znowu to! - zagrzmiał jarl
- To było coś innego. Miałem możliwość sprzeciwienia się warunkom traktatu?
Nie! Nikt nie pytał jarlów. Stawiano nas przed faktami dokonanymi i musieliśmy
się z tym pogodzić!
- Skrzynie złota raczej nie
bolały. - powiedział Proventus Avenicci z przekąsem, a ja natychmiast
przyklasnęłam mu w duchu.
- Cholera jasna! Tu nie
chodzi o złoto! - wykrzyknął jarl wściekły.
Jakoś nie chciało mi sie
wierzyć w niewinność Balgruufa i jego zupełną bezradność w kwestii Konkordatu
Bieli i Złota. Wyglądało na to, że Avenicci ma w tej sprawie podobną opinię.
- Czas na decyzję. - powiedziała
Irileth.
- Panie, zaczekaj! - zawołał
szybko zarządca. - Zobaczmy, czy Ulfrik mówi poważnie.
- Och! On mówi poważnie. Ale ja też. - w głosie
Balgruufa pojawiła się groźba, a jego oczy zalśniły sadystycznie, po czym
zwrócił się do mnie. - A w sprawie tego topora... Możesz zwrócić ten topór
naszemu znajomemu. Szanowny jarl Wichrowego Tronu ma moją odpowiedź! Dopilnuj,
aby ją dostał!
Skłoniłam się lekko jarlowi
i poczęłam sie oddalać.
- Proventusie podaj mi pióro
i dobry pergamin. - zawołał Balgruuf.
- Piszesz list, panie? -
zapytał Avenicci.
- Tak, do generała Tulliusa.
Chcę wyjaśnić kilka kwestii zanim przyjmę tych jego legionistów.
Tak to wygląda. Wyszłam ze
Smoczej Przystani i postanowiłam trochę się wstrzymać z odniesieniem topora i
odwiedzić Jorrvaskr. Na miejscu zastałam jedynie jedną Towarzyszkę, Njadę.
Schodząc po schodach przypadkiem traciłam ją ramieniem.
- Uważaj jak leziesz
mlekożłopie! - zawołała z pogardą.
- Nie mów tak do mnie! -
zawołałam.
- A to niby czemu?
- Bo sobie tego nie życzę.
Njada spojrzała na mnie
groźnie i powiedziała powoli:
- To, że przyjęto cię do
Towarzyszy, nie znaczy, że od razu będę cię szanować.
Odwróciła się na piecie i
odeszła, a ja pomyślałam, że bardzo jej nie lubię. Udałam sie do pokoju
sypialnego, umyłam się, przebrałam, położyłam na swoim łóżku i zasnęłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz