1
dzień, Domowe Ognisko:
Spanie w łóżku z toporem pod
poduszką nie jest ani wygodne, ani bezpieczne. Chciałam zostać jeszcze trochę w
Białej Grani i zarobić odrobinę pieniędzy, a więc musiałam znaleźć dla topora
Ulfrika miejsce równie bezpieczne, co moje łóżko, lecz mniej dla mnie
problematyczne. Udałam się do pokoju Aeli, wobec której odczuwałam ogromną
sympatię.
- A, jesteś! - łuczniczka
uśmiechnęła się na mój widok.
- Mam dwie prośby. -
oświadczyłam. - Po pierwsze chcę, żebyś przechowała dla mnie ten topór.
- Nie ma sprawy, ale o co
właściwie chodzi? - spytała Aela.
- To topór wojenny Ulfrika
Gromowładnego. - odpowiedziałam. - Będę musiała odnieść go do Wichrowego Tronu,
a na razie planuję zabawić jeszcze trochę w Białej Grani i nie chcę, aby ktoś
mi go ukradł. Nie ufam wszystkim domownikom Jorrvaskr, tobie owszem.
- To naprawdę jest topór
Ulfrika Gromowładnego? - Aela natychmiast wzięła go z moich rąk. - Skąd go
masz?
- Przystąpiłam do
Gromowładnych.
- No proszę. Dopiero od
niedawna jesteś w Skyrim, a już wmieszałaś sie w naszą wojną domową.
- Uważasz, że źle
postąpiłam?
- Nie, to twoja sprawa komu
służysz. Osobiście nie popieram Ulfrika Gromowładnego, bo nie widzę takiej
potrzeby, ale Vignar stoi za nim murem.
- Przechowasz dla mnie ten
topór?
- Oczywiście, u mnie będzie
bezpieczny.
- Dziękuję. Druga sprawa
jest taka, że szukam pracy.
- Wciąż nie brak ci zapału,
to dobrze. - odpowiedziała Aela. - Może Skjor nie myli się co do ciebie.
Podobno zaplanował dla ciebie coś specjalnego. Lepiej z nim porozmawiaj.
- W porządku. - odparłam. -
Jeszcze raz: dzięki!
Wyszłam z pokoju Aeli i
zapukałam w drzwi znajdujące się na przeciwko. Gdy usłyszałam pozwolenie,
weszłam do pokoju Skjora.
- A, jesteś! - zawołał Nord
wyraźnie zadowolony.
- Chcesz ze mną rozmawiać? -
spytałam.
- O tak! Tym razem
zaplanowałem coś wyjątkowego, ale nie jest to przeznaczone dla wszystkich uszu.
Spotkajmy się dzisiaj w nocy w Podziemnej Kuźni. Jeszcze porozmawiamy.
- Gdzie znajdę podziemną
kuźnię?
- Zapomniałem, że się nie orientujesz.
Pod Niebiańską Kuźnią, tam gdzie pracuje Eorlund. Drzwi są ukryte, ale pokażę
ci drogę.
- Wobec tego do zobaczenia
wieczorem! - zawołałam i wyszłam z pokoju Skjora. Poszłam na górę, żeby zjeść
śniadanie.
W sali biesiadnej na
szerokiej ławie pod oknem siedział jakiś starzec o długich siwych włosach.
- Witaj! - zawołał na mój
widok. - To ty jesteś nowym nabytkiem Towarzyszy?
- Tak. Nazywam sie Astarte.
- odpowiedziałam.
- Jestem Vignar Siwo-Włosy.
- przedstawił się starzec. - Słyszałem, że pomogłaś mojej rodzinie. Dziękuję ci
za to!
- Proszę! - odpowiedziałam i
usiadłam za stołem.
Gdy zaczęłam jeść, Vignar
dołączył do mnie.
- Patrzysz na prawdziwego
wojownika, a przynajmniej na kogoś, kto kiedyś nim był. - oświadczył chwytając
kromkę chleba. - My, Siwo-Włosi, od lat toczymy spór z Dzieciętami Wojny. Nie
ma gorszego przeciwnika od starego przyjaciela.
- Wasze klany kiedyś się
przyjaźniły? - zapytałam.
- Tak, byliśmy przyjaciółmi,
ale to było dawno temu. Byliśmy dwoma najstarszymi i najbardziej szanowanymi
klanami tego miasta. Mogliśmy prześledzić naszą historię wstecz aż do czasów
Towarzyszy Ysgramora. Przyjaźniliśmy się do czasu, gdy Olfrid wzbogacił się. Stwierdził wtedy, że on
i jego nowi znajomi są za dobrzy dla takich prostych Nordów, jak my. Kiedy
zaczęły się kłopoty, stanął po stronie Cesarstwa. Od tamtego czasu niewiele
rozmawialiśmy.
- Dlaczego przystąpiłeś do
Towarzyszy?
- Gdy dożyjesz mojego wieku,
zaczniesz zapominać, dlaczego robiło sie cokolwiek. Będziesz pamiętać tylko
tyle, że się to wydarzyło.
Zdążyłam się już najeść i
miałam ochotę przejść się po ulicach Białej Grani, więc powiedziałam:
- Wybacz, lecz muszę cię
opuścić. Życzę smacznego!
- I tak już skończyłem
mówić. - odpowiedział Vignar.
Ze spaceru wróciłam dopiero
wieczorem. Pogoda była tego dnia piękna i cieszyłam się, że mogłam spędzić ją
na beztroskiej kontemplacji piękna błękitnego nieba i złotego słońca. Kiedy
wyszłam na plac ćwiczeń, Skjor już tam na mnie czekał.
- Aela wkrótce do nas
dołączy. Podążymy za nią, gdy będzie w środku. - powiedział na mój widok.
Przez chwilę staliśmy obok
siebie w milczeniu. W końcu z naszej siedziby wyszła Aela. Minęła nas bez słowa
i udała się w stronę kuźni Eorlunda. Dostrzegłam z daleka, jak staje przed
ścianą góry, na której znajdowała się Niebiańska Kuźnia. Nagle część ściany
odsunęła się na bok, a więc były to w rzeczywistości zamaskowane wrota wiodące
do ukrytej jaskini. Aela zniknęła w jej wnętrzu.
- Możemy zaczynać? - zapytał
Skjor.
- Możemy przejść do
następnego testu. - odpowiedziałam bez zastanowienia.
- To nie jest próba, to dar.
- oświadczył Nord.
Razem podeszliśmy do wrót
ukrytej jaskini. Skjor dotknął jeden z kamieni i wrota się otworzyły.
- Wejdź! Śmiało! -
powiedział Skjor, a ja go usłuchałam.
Weszliśmy do Podziemnej
Kuźni, a drzwi zamknęły sie za nami. Wnętrze jaskini oświetlały pochodnie
znajdujące się przy ścianach. Aela zamieniła się w wilkołaka, gdy jeszcze
byliśmy na zewnątrz. Stała teraz przed nami w całej okazałości dzikiej bestii,
która tylko trochę przypominała wilka. Między nami, na środku jaskini,
znajdowała się kamienna fontanna. Zaczęłam domyślać się, po co tu jesteśmy.
- Robimy to w tajemnicy,
gdyż Kodlak jest zbyt zajęty próbą odwrócenia wspaniałego daru, jaki
otrzymaliśmy. - powiedział Skjor. - On sądzi, że jesteśmy przeklęci, ale w
istocie jest to błogosławieństwo. Czy coś, co zapewnia taką sprawność, może być
przekleństwem? Nie? Bierzemy sprawę w swoje ręce! Żeby aspirować do miana
Towarzysza, musisz wraz z nami przyjąć krew wilka. Czy chcesz, aby twoja dusza
połączyła się z instynktem zwierząt?
- To piękna idea! Dobra,
możemy zaczynać. - odpowiedziałam po chwili namysłu.
- W porządku. - powiedział
Skjor, poczym podszedł w stronę Aeli.
Wyciągnął zza pasa ostry
sztylet i rozciął nim ramię przemienionej w bestię Nordki. Krew Aeli spłynęła
do misy fontanny. Podeszłam do niej i spojrzałam na Skjora pytająco. On zaś bez
słowa wskazał dłonią na fontannę. Zanurzyłam dłonie w wodzie fontanny, w której
rozpuściła się krew Aeli. Po raz drugi spojrzałam na Skjora pytająco, a on
przytaknął mi. Wiedziałam już, co mam uczynić. Nachyliłam się nad fontanną,
nabrałam w dłonie, jak największą ilość krwi, przybliżyłam je do ust i wypiłam
krew Aeli. W następnej chwili zrobiło mi się słabo. Nagle ogarnęły mnie
ciemności.
2
dzień, Domowe Ognisko:
Otworzyłam oczy, lecz
niczego nie widziałam. Przeraziłam się. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje i
dlaczego nic nie widzę. Bałam się, że oślepłam. W końcu zaczęłam odzyskiwać
wzrok. Najpierw widziałam tylko światło, a później dostrzegłam kolory i
kształty. Zdałam sobie sprawę, że stoję przed Podziemną Kuźnią. Czułam się
dziwnie, jakby bezcieleśnie. Podniosłam ręce i spostrzegłam, że nie mam już
dłoni lecz ogromne łapy zakończone ostrymi pazurami. Stałam się wilkołakiem!
Nad Białą Granią wstawał świt. Usłyszałam głosy mieszkańców dochodzące z
głównego dziedzińca i nie wiem czemu nagle poczułam lęk. Nie chciałam, by ktoś
mnie dostrzegł. Próbowałam wrócić do Podziemnej Kuźni, by skryć się przed
promieniami wschodzącego słońca, które nagle zaczęło mnie przerażać. Nie
potrafiłam otworzyć kamiennych drzwi. Zaczęłam drapać kamienie w dzikim szale.
Nic to nie dało. Chciałam uciec. Pobiegłam do Niebiańskiej Kuźni. Jeszcze
nikogo tu nie było. Spojrzałam przed siebie i dostrzegłam w oddali strażników
zmieniających wartę przed Smoczą Przystanią. Niespodziewanie poczułam, że mam
ochotę ich rozszarpać. Przeraziło mnie to. Zbiegłam z góry po kamiennych
schodach. Ogarniał mnie coraz większy lęk. Nagle pociemniało mi przed oczami.
Obudziłam się. Otworzyłam oczy i ujrzałam błękitne niebo. Leżałam na miękkiej
trawie. Było mi zimno. Usiadłam na ziemi i zorientowałam się, że jestem naga i
znajduję sie gdzieś w górach. Znów miałam swoje ciało. Był wczesny ranek. Ktoś
szybko okrył mnie ciepłym płaszczem, tym samym, który otrzymałam od Hadvara.
Była to łowczyni Aela.
- Zaczynałam już myśleć, że
nigdy się nie obudzisz. Twoja przemiana nie była łatwa, ale nadal żyjesz, więc
gratuluję. - oświadczyła Aela.
Mogłam umrzeć? O tej
możliwości mnie nie poinformowali przed przemianą. Jak widać moje życie nie ma
aż tak wielkiego znaczenia, jak myślałam.
- Zaplanowaliśmy nawet dla
ciebie małą rozrywkę. - mówiła dalej Nordka. - W Skale Wisielców obozuje grupa
łowców wilkołaków. Srebrna Ręka - chyba już ich znasz? Zarżniemy ich wszystkich
co do jednego. Skjor już poszedł na zwiady.
- Co się właściwie stało? -
spytałam.
- Narodziłaś się dla watahy,
siostro! Prawie ci zazdroszczę, pierwszy raz jest zawsze najbardziej
ekscytujący. Nawet Farkas nie przysporzył nam podczas pierwszej przemiany tyle
problemów, co ty!
Może powinnam przed
odprawieniem rytuału powiedzieć Skjorowi, że w moich żyłach płynie smocza krew?
- Teraz jestem wilkołakiem?
- spytałam.
- Jest w tobie krew wilka,
ale żeby ponownie skorzystać z jej mocy, musisz nabrać sił. - odpowiedziała. - I
uważaj, kiedy to robisz. Są w tej krainie tchórze, którzy nie mogą znieść
widoku prawdziwej chwały.
- Co to znaczy być
wilkołakiem?
- Nic, dopóki nie postanowisz
tego wykorzystać, a wtedy... już wiesz, jak to jest. Siła! Szybkość! Ale to nie
trwa długo. Pamiętaj, że krew wrogów może przetrzymać moc, jeśli zdecydujesz
sie posilić.
Aela podała mi moją zbroję
oraz mój miecz i powiedziała:
- Reszta twoich rzeczy jest
w moim pokoju w Jorrvaskr, razem z toporem Ulfrika Gromowladnego. Znajdują się
w zamkniętej na klucz skrzyni pod moim łóżkiem. Ubierz się i chodź!
- Dokąd idziemy? - spytałam
ubierając podaną mi tunikę.
- Srebrna Ręka zajęła stary
port na Skale Wisielców. Wiesz, że łatwa z nich zdobycz.
Przywdziałam moją stalową
zbroję i przypięłam miecz do pasa.
- No dobrze, idziemy
mordować Srebrnorękich. - zgodziłam się.
Wyruszyłyśmy w drogę. W
pewnym momencie naszej wędrówki natknęłyśmy się na pewnego mężczyznę. Był
człowiekiem, jednak jego skórę pokrywały jakieś dziwne szare plamy.
- Musisz się tak gapić? -
zapytał mnie obrażonym tonem. - Chodź pewnie powinienem się cieszyć, że nie
dostałem od razu po głowie.
- Twoja skóra? Chorujesz na
coś? - spytałam zszokowana.
- Jestem dotknięty! Gdyby
nie ochrona Peryite, rok temu umarłbym na zarazę.
Peryite to daedryczna
księżniczka. Wiedziałam to, ponieważ Martin zawsze ostrzegał mnie przed
daedrami. Nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego. Jedynie Azura stanowiła dla
mnie wyjątek.
- Gdzie idziesz? - zapytałam
przechodnia nim zdążył się oddalić.
- Wracam do Wysokiej Skały.
Nasz pasterz się zatracił i nie wykluczone, że klątwa Peryite dosięgnie każdego,
kto przy nim trwa. Ja chcę tylko wydostać się ze Skyrim! - zawołał mężczyzna i
oddalił się.
Aela i ja ruszyłyśmy w
dalszą drogę.
- Skjor jest gdzieś przed
nami. Musimy go znaleźć. - powiedziała moja towarzyszka.
Nagle wystrzeliły ku nam
płomienie. Odwróciłyśmy się i ujrzałyśmy dwie postaci w czarnych szatach. Byli
to nekromanci.
- Już nie żyjesz! - zawołała
Aela sięgając po łuk.
Ja natomiast wyczarowałam
wielką ognistą kulę. Jeden z nekromantów spłoną żywcem ugodzony moją magią, a
drugi zginął, gdy strzała Aeli przeszyła mu serce. Podeszłyśmy do martwych ciał
moich przeciwników i zobaczyłyśmy, że przed nami znajduje się jakieś
obozowisko. Zbliżyłam sie o kilka kroków i ujrzałam, że wokół drewnianego
ogrodzenia leżą martwi ludzie w zbrojach Gromowładnych.
- To obozowisko nekromantów.
- stwierdziła Aela. - Wynoszę się stąd!
- Dobrze, ale ja z tobą nie
pójdę. Mam tu coś do zrobienia.
- Zwariowałaś! Chcesz
walczyć z nekromantami? Po co się mieszać!
- Oni zabili moich
towarzyszy broni i muszą za to zapłacić. - powiedziałam chwytając za miecz.
Śmiałym krokiem wkroczyłam
do obozowiska. Rzuciłam się na pierwszego napotkanego nekromantę nim zdążył
użyć magii. W tym czasie drugi czarnoksiężnik przygotował już ognisty pocisk,
który usiłował we mnie cisnąć. W ostatniej chwili przeszyła go śmiercionośna
strzała.
- Nie myślałaś chyba, że
zostawię cię samą na pewna śmierć! - zawołała Aela. - Idź! Będę cię osłaniać!
Wspólnymi siłami zabiłyśmy
wszystkich nekromantów znajdujących sie w obozowisku. Na szczęście nie było ich
zbyt wielu. Czułam, że wielu mieszkańców tego miejsca jest po prostu
nieobecnych i że powrócą tu po naszym odejściu, ale tak, czy inaczej, chodź
trochę oczyściłyśmy Skyrim z nekromancji. Udałyśmy się w dalszą drogę. W końcu dotarłyśmy
do Skały Wisielca. Wkroczyłyśmy do wnętrza siedziby Srebrnej Ręki. Na naszej
drodze pojawiły się kraty odgradzające nas od korytarza wiodącego w głąb fortu.
- Spójrz! Ci tchórze musieli
się zabarykadować od środka po ataku Skjora! Niemal czuć ich strach. -
oświadczyła Aela.
Pociągnęłam za znajdujący
się obok metalowy łańcuch, a krata podniosła się w górę. Zbiegłyśmy w dół po
kamiennych schodach. Natknęłyśmy sie na kilku członków Srebrnej Ręki. Zabiłyśmy
wszystkich. W końcu dotarłyśmy pod kwaterę dowódcy.
- Zbliżamy się. - oświadczyła
Aela, gdy znalazłyśmy się pod drzwiami. - Uważaj, ich dowódca jest bardzo
podstępny! Nazywają ją "Oprawcą". Chyba nie muszę ci mówić dlaczego?
- Nie musisz. -
odpowiedziałam biorąc głęboki oddech przed trudnym pojedynkiem.
Otworzyłyśmy drzwi i wkroczyłyśmy
do środka. Potężna Nordka sprawująca tutaj dowództwo nie była sama. Ochraniało
ją jeszcze dwoje bandytów. Aela zajęła się nimi, a ja rzuciłam się na
dowódczynię. Pojedynek z nią był długi i zacięty. W końcu jednak udało mi się
pchnąć ją mieczem w brzuch tak, że gdy wyciągnęłam miecz z jej ciała, padła
martwa na ziemię. Podeszłam do Aeli i z przerażeniem odkryłam, że klęczy ona
nad martwym ciałem Skjora.
- Dranie! - krzyknęła z
gniewem. - Nie wiem, jak, ale udało im sie zabić Skjora! Był jednym z najsilniejszych
w naszych szeregach, ale przewaga liczebna potrafi być decydująca... Odejdź
stąd! Sprawdzę, czy to był ostatni z nich i zobaczę, czy zwłoki nie dostarczą
nam jakiś informacji. Mamy coś do zrobienia. Srebrna Ręka zadrży na nasz widok.
- Przykro mi, że to się
stało. - powiedziałam.
Nie chciałam zostawiać Aeli
samej, ona jednak podniosła się z kolan i podała mi żelazny klucz.
- Zabierz swoje rzeczy z
mojego pokoju i jedź do Wichrowego Tronu. Powrócisz do Jorrvaskr w wolnej
chwili, a wtedy mi pomożesz. Dowiem sie, kto to zrobił.
Zrozumiałam, że ze
wszystkich sił powstrzymuje się od łez. Pożegnałam się z nią i powróciłam do
Białej Grani biorąc z sobą kilka srebrnych mieczy. Zabrałam również stalowy
hełm dowódczyni Srebrnej Ręki i wymieniłam na niego swój elficki hełm, który
nie uchroniłby mojej głowy przed silniejszym ciosem. W mieście najpierw
spieniężyłam moje srebrne zdobycze, a później udałam się do Jorrvaskr. Gdy
zabrałam z pokoju Aeli moje rzeczy wraz z toporem Ulfrika, od razu opuściłam
siedzibę Towarzyszy. W wiosce pod Białą Granią znalazłam woźnicę, który za
drobną opłatą zgodził się podwieźć mnie do Wschodniej Marchii.
Wieczorem przybyłam do
Wichrowego Tronu. Gdy weszłam do Pałacu Królów, Ulfrik przebywał wraz ze swoimi
oficerami w pomieszczeniu z mapą Skyrim.
- Nie rozumiem, dlaczego
Tullius marnuje czas na odbieranie nam Zimowej Twierdzy. - powiedział jarl. -
Ale jeżeli chce nam oddać ludzi, to nie pogardzę takim darem.
Uklękłam przed Ulfrikiem i
podałam mu jego broń mówiąc:
- Jarl Białej Grani zwraca
ci twój topór.
- Więc myliłem się co do
niego. - powiedział władca Wichrowego Tronu odbierając swoją broń z moich rąk,
poczym zwrócił się do swego przyjaciela - Galmarze, miałeś rację.
- Znowu? - odpowiedział
Nord.
- Nie jestem w nastroju do
żartów. - odparł Ulfrik podchodząc do stołu z mapą Skyrim, na którym położył
topór.
Oparł ręce o drewniany blat,
pochylając się nad mapą w zamyśleniu.
- Jedno słowo, mój panie, a
Biała Grań będzie twoja! - oświadczył Galmar uroczyście.
- Biała Grań to tylko środek
prowadzący do celu. - odpowiedział Ulfrik.
- Sprawdziłem wszystkie
obozy. Jesteśmy gotowi. Czekamy tylko na ciebie.
- Czy ktokolwiek może być
gotowy wydać rozkaz oznaczający śmierć wielu ludzi? - zapytał jarl Wichrowego
Tronu odsuwając się od mapy.
- Nie... - odpowiedział
Galmar z lekkim wahaniem - Ale nie każdy potrafi wydać taki rozkaz, nawet gdy
nie ma innego wyboru. - w tym momencie spojrzał na władcę Wschodniej Marchii z
podziwem i powiedział z przekonaniem w głosie - Jesteś silnym człowiekiem,
Ulfriku, zawsze nim byłeś. Na pewno się nie zawahasz. Spójrz na swoich wojów!
Obwołali się Gromowładnymi, bo wierzą w ciebie. To najtwardsze sukinkoty w całym
Skyrim i aż się rwą do walki! Zależy im tak samo, jak tobie, a może nawet
bardziej.
- Na pewno jesteśmy gotowi?
- zapytał Ulfrik patrząc na swojego przyjaciela. - Armię Białej Grani na pewno
wesprą legioniści. Mury wokół miasta są stare, ale wciąż stoją.
- Jesteśmy gotowi. -
powiedział Galmar powoli i stanowczo patrząc Ulfrikowi w oczy, poczym dodał z
żarliwym zapałem w głosie. - Może jestem stary, ale zburzę te mury gołymi
rękami, jeżeli taka będzie twoja wola!
- Jestem pewien, że dasz
radę. - odpowiedział jarl Wichrowego Tronu z serdecznym uśmiechem, a zaraz
potem spoważniał i rzekł - W porządku! Nasz czas nadszedł.
- Tak! - zawołał Galmar z
satysfakcją.
Ulfrik wyprostował się
dumnie i przemówił:
- Roześlij wieść:
"Świta nowy dzień, a słońce wstaje nad Białą Granią."
Tymi oto poetycki słowami
Ulfrik Gromowładny wezwał swych żołnierzy do bitwy. Był to rozkaz, którego
treść mogli pojąć jedynie Gromowładni.
- Synowie Skyrim powitają
świt z żelazem w dłoni i z pieśnią na ustach! - zawołał Galmar.
- Zaczyna się! - oświadczył
Ulfrik z lekką satysfakcją w głosie i wyszedł z sali udając się w stronę swych prywatnych
komnat.
Oficerowie wymaszerowali z pałacu,
by ogłosić rozkazy swego dowódcy, a ja spoglądałam jeszcze chwilę na mapę
Skyrim znajdując się, jak zwykle, w stanie zupełnego zachwycenia słowami
Ulfrika i nim samym. Kiedy opuściłam Pałac Królów, postanowiłam udać się do
Gospody Pod Knotem, którą polecano mi odwiedzić. Na zewnątrz panowała
zawierucha i śnieżyca, jak zwykle w Wichrowym Tronie. Było mi okropnie zimno,
tak więc z przyjemnością schroniłam się w ciepłym i przytulnym wnętrzu gospody.
Znajdowała się ona zaraz przy głównej bramie. Gdy tylko wkroczyłam, do środka
usłyszałam dochodzącą z oddali pieśń:
Bohater,
bohater nasz
Serce
ma wojownika!
Powiadam,
powiadam ja wam
Smocze
Dziecię nadchodzi!
Szybko pojęłam, że słowa
owej pieśni wyśpiewywane pięknym i dźwięcznym, kobiecym głosem opowiadają o
mnie. Wokół mnie nie znajdowało się praktycznie nic, prócz baru, za którym
stała jakaś niemłoda już Nordka, i dużych schodów prowadzących na piętro. Przy
barze siedział jakiś brodaty Nord w drogich szatach i pił trunek z kielicha.
Wyglądał na załamanego.
- Biedna Nilsin! Bardzo
cierpi od kiedy jej siostra została zabita. - powiedział do kobiety stojącej za
barem.
- Przyniosę ci więcej miodu.
- odpowiedziała ona patrząc na niego ze współczuciem i wyszła do pomieszczenia,
w którym zapewne znajdowała się spiżarnia.
Przysiadłam się do
przygnębionego mężczyzny.
- Witaj! - powiedziałam. -
Jestem Astarte z Cyrodiil. Niedawno przybyłam do Wichrowego Tronu i chciałabym
lepiej poznać to miasto i jego mieszkańców.
- Jestem Torbjorn
Łamacz-Tarcz. - przedstawił się Nord, poczym dodał posępnie. - Będę wdzięczny,
jeśli nie będziesz niepokoić mojej żony! Wciąż jest w żałobie.
- Twoja żona jest w żałobie?
- zapytałam.
- Nasza mała dziewczynka
umarła niedawno. - odpowiedział, a po jego policzkach spłynęły łzy. - Ja topię
swoje smutki w silnym miodzie, ale nic nie jest w stanie przynieść ukojenia
mojej drogiej Tovie. Próbowałem znaleźć Amulet Arkaya, aby przypomnieć mojej
żonie, że nasze dziecko jest teraz z bogami, ale nie mogę nigdzie żadnego
znaleźć.
Zrobiło mi się go okropnie
żal.
- Jeśli znajdę taki amulet,
to przyniosę go wam. - powiedziałam.
- Dziękuję! - odpowiedział.
- Wybacz mi mój nastrój. Wciąż próbuję pogodzić się ze śmiercią córki.
- Jak umarła twoja córka?
- Ktoś ją zamordował. -
odpowiedział. - Nie mam pojęcia, kto mógł to zrobić, ani dlaczego.
W tym momencie za barem znów
pojawiła się Nordka, która stała za nim uprzednio. Podała Torbjornowi kielich
miodu i zwróciła się do mnie:
- Witaj w Gospodzie Pod
Knotem! Główna sala jest na górze, a na dole znajdują się pokoje do wynajęcia.
- Dlaczego gospoda nazywa
się "pod knotem"? - zapytałam z ciekawości.
- Widzisz świecę nad kominkiem? - kobieta
wskazała niepozorną świeczkę stojącą na żyrandolu pod sufitem. - Zapalono ją
163 lata temu, kiedy mieszkał tu wielki wojownik o imieniu Wunhard. Gdy poległ
w bitwie, jego syn Derog zapalił tę świeczkę ku jego czci. Nikt nie wie,
dlaczego wciąż płonie.
Jasne! Akurat uwierzę, że
jej dyskretnie nie zapalasz, kiedy nikt nie patrzy.
- Ile kosztuje kufel miodu?
- spytałam.
- Dziesięć septimów. -
odpowiedziała barmanka.
- Niech będzie.
Kobieta szybko podała mi
zamówiony trunek.
- Miłego pobytu! - powiedziała. - Tylko
niczego nie połam!
Wzięłam kufel do ręki i weszłam
po schodach na górę. W głównej sali znajdowało się wielu ludzi, którzy
siedzieli przy stolikach, pili alkohol i rozmawiali ze sobą. Pod ścianą przy
wielkim półkolistym oknie stała zaś Dunmerka w skromnej niebiesko-białej sukni
i zabawiała gości swoim pięknym śpiewem. Głos miała cudowny, lecz twarz szkaradną,
jak większość mrocznych elfek. Podeszłam do stolika, przy którym zasiadało
troje ludzi: dwoje mężczyzn i jedna kobieta w złocistych szatach kapłanki.
- Wciąż nie mogę uwierzyć,
że Izabeli nie ma już z nami. Była taką pomocną młodą dziewką. - powiedział z
westchnieniem łysiejący mężczyzna w eleganckiej brązowej szacie.
- Mogę się dosiąść? -
zapytałam.
- Oczywiście. - odpowiedział
mężczyzna uprzejmie. - My się chyba nie znamy?
- Jestem Astarte z Cyrodiil.
- odpowiedziałam życzliwie siadając przy stole obok niego. - Od niedawna należę
do Gromowładnych.
- Miło mi cię poznać. -
odpowiedział mężczyzna. - Nazywam się Adonato Leotelli. Z zawodu jestem
pisarzem. Nie, żeby mieszkańcy Skyrim tak dużo czytali. A to kapitan Samotny-Wicher
i Jora. - pisarz przedstawił mi swoich towarzyszy rozmowy, którzy lekko mi się
skłonili.
- Co piszesz? - zapytałam go.
- Piszę dramaty,
przyjacielu, legendy i historie Skyrim, by wzbudzać emocje i inspirować. -
odpowiedział Adonato Leotelli. - Biedny Giraud Germane z Akademii Bardów już od
tygodni czeka na moje dzieło zatytułowane "Olaf i Smok". Na drogach
panuje chaos.
- Dorobiłem się jako kapitan
okrętu, ale teraz jestem na emeryturze. - zwrócił się do mnie kapitan Samotny-Wicher.
- To musi być coś cudownego
przemierzać morskie odmęty na pokładzie własnego okrętu. - powiedziałam.
- Tak, ale na stare lata
dobrze jest osiąść na stałym lądzie. - odpowiedział kapitan.
- Ja należę akurat do tych
ludzi, którzy tysiąckroć bardziej wolą zmiany, niż stałość. - odparłam.
- Wiesz coś o Talosie? -
zapytała mnie Jora. - To założyciel Cesarstwa.
- Ależ oczywiście wiem to. -
odpowiedziałam nieco zdziwiona jej pytaniem. - Talos to jeden z Dziewiątki
Bogów.
Moja odpowiedź najwyraźniej
bardzo spodobała się Jorze.
- Jesteśmy jedyną świątynią
w Skyrim, w której można modlić się do Talosa. - wyrzekła z dumą.
- Czy mieszkańcy Wichrowego
Tronu są religijni? - zapytałam.
- Zawsze tak jest, że
kryzysy wywołują w ludziach pobożność. - odpowiedziała kapłanka. - Od kiedy
Łamacze-Tarcz stracili córkę często widzę ich w świątyni. Filewi Furia-Morska
często przychodzi, ale jej męża nie było u nas od wielu lat. Ulfrik modli się o
siłę. Ja rozmawiam z kapitanem Samotnym-Wichrem, ale nie bywa u mnie zbyt
często. Jest bardzo zajęty.
- Któż z nas nie jest teraz
zajęty, droga Joro? - odparł kapitan z westchnieniem. - Wszyscy żyjemy naszą
wojną i wszyscy myślimy o śmierci.
- Ja myślę o życiu. - odpowiedział
Adonato Leotelli. - Powinna cię wciągnąć jakaś dobra książka.
Nagle zabawiająca gości
Dunmerka chwyciła do rąk lutnie i zaczęła grać pewną uroczystą melodię. Gdy
zaczęła śpiewać, wszyscy umilkli i w ciszy poczęli nasłuchiwać zapewne dobrze
znanej im pieśni:
Pijemy
za naszą młodość,
Za
płynący jak wino czas,
Za
epoki ciemiężców kres,
Za
śmierć, co oszczędziła nas.
Już
wkrótce wypędzimy
Cesarstwo z należnej nam ziemi.
Odzyskamy
nasz dom krwią,
Męstwem
i mieczami naszemi!
W tym momencie dźwięczny i czysty
głos Dunmerki zabrzmiał z większą mocą i radością, a jej oczy zabłysły
uwielbieniem, gdy zaśpiewała:
Niech
żyje Ulfrik!
Niech
żyje! Tyś Najwyższym Królem naszym!
Ku
twej czci śpiewamy pieśni i pijemy wina czasze!
Byłam zaskoczona, że mroczna
elfka śpiewa te słowa z tak żywym uwielbieniem i z takim przekonaniem w głosie,
na które z pewnością nie zdobyłaby się niejedna Nordka. Ona tymczasem śpiewała
dalej:
Walka
naszym żywiołem,
Myśmy
Skyrim dzieci.
Sovngard
wzywa,
Z
naszych ciał duch uleci,
Ale
ta ziemia należy do nas,
My
ją uwolnimy
Od
plagi kalającej.
Nasze
nadzieje oczyścimy!
Niech
żyje Ulfrik!
Niech
żyje! Tyś Najwyższym Królem naszym!
Ku
twej czci śpiewamy pieśni i pijemy wina czasze!
Dunmerka zakończyła swoją
pieśń, a wszyscy zgromadzeni zaczęli klaskać w dłonie. Jora podniosła się z
krzesła i wzniosła w górę swój kufel miodu.
- Wypijmy za Ulfrika
Gromowładnego, prawdziwego bohatera Skyrim! - zawołała głośno kapłanka. -
Wypijmy za człowieka, który powstał przeciw Thalmorowi i nigdy nie odwrócił się
od Talosa!
- Za jarla Ulfrika! -
zawołali wszyscy radośnie i wypili swoje trunki do dna.
- Za Ulfrika! - powiedziałam
z westchnieniem i również wypiłam swój miód.
Ostatnio myślałam o jarlu
Wschodniej Marchii bez przerwy. Zajmował nieomal wszystkie moje myśli.
Fascynował mnie. Okazało się, że
mieszkańców Skyrim można podzielić zasadniczo na dwie grupy: na tych, którzy
Ulfrika z całego serca nienawidzą i na tych, którzy go z całego serca kochają.
Nie było chyba w tym kraju osoby, która przejawiałaby wobec tego człowieka
obojętność. Przypominałam sobie słowa Ulfrika, które tak mnie ujęły.
Przypomniałam sobie ten zapał i pasję, jaka pobrzmiewała w jego głosie, gdy
mówił o walce o wolność. Niespodziewanie poczułam w swym sercu bolesną
tęsknotę. Chodź widziałam Ulfrika zaledwie przed godziną, to już brakowało mi
jego widoku. Brakowało mi brzmienia jego głosu i jego wielkich słów. Mogłabym
słuchać go całą wieczność. W tej chwili zrozumiałam, co czuję już od kilku dni.
Choć znaczna część mnie nie chciała przyznać się do tego, nie mogłam już dłużej
siebie oszukiwać. Zakochałam się w Ulfriku Gromowładnym. Zakochałam się w moim
dowódcy i w moim królu.
3
dzień, Domowe Ognisko:
Była już późna noc,
postanowiłam więc udać się do Pałacu Królów na spoczynek. Pożegnałam się z
moimi nowymi znajomymi i wstałam od stołu.
- Niech cię Arkay
błogosławi! - zawołała za mną Jora.
- Dziękuję! -
odpowiedziałam.
Istotnie przyda mi się
błogosławieństwo boga narodzin i śmierci. Zbliżałam się już do schodów, gdy
jakaś kobieta złapała mnie za ramię i zawołała z lękiem w głosie:
- Uważaj na siebie! Rzeźnik
może się czaić za rogiem! Po tym, co spotkało te biedne kobiety lękam się o
swoje bezpieczeństwo!
- Rzeźnik? Kobiety? -
niczego nie rozumiałam.
- Ktoś raz za razem morduje kobiety,
a straż obchodzi tylko wojna! - zawołała Nordka z oburzeniem i oddaliła się.
Zaczęłam w pośpiechu
schodzić po schodach na dół i przypadkiem potrąciłam wchodzącego na górę starca
niosącego tacę, na której stały trzy kufle piwa. Kiedy na niego wpadłam, piwo
rozlało się na schody i jego ubranie.
- Ostrożnie! - zawołał
starzec z gniewem.
- Przepraszam! -
odpowiedziałam bezradnie, wściekła na samą siebie z powodu swej nieuważności. -
Zapłacę za to.
- Nie trzeba. - odpowiedział
mężczyzna wycierając swoje ubranie trzymaną w ręku serwetką.
- Na prawdę bardzo przepraszam.
- szepnęłam z gorliwością.
- W porządku. - odpowiedział
starzec tym razem już bez śladu gniewu w głosie, a później powiedział życzliwie
- Mam na imię Nils. Jestem kucharzem w tej gospodzie.
- Miło mi cię poznać. Jestem
Astarte z Cyrodiil. - przedstawiłam się.
- Przychodź do nas, jak
często chcesz. Tylko na przyszłość bądź ostrożniejsza. - powiedział Nils.
- Dobrze. - odpowiedziałam i
zeszłam po schodach na dół.
Wyszłam z gospody. Noc była ciemna
i mroźna. Byłam już blisko Pałacu Królów i właśnie mijałam boczną uliczkę
wiodącą na cmentarz, gdy usłyszałam groźny głos stojącej przede mną strażniczki:
- Stój! Nie zbliżaj się!
Spojrzałam na nią i
zorientowałam się, że spogląda na nagie zwłoki jakiejś dziewczyny leżące przy
pierwszym z brzegu grobie na cmentarzu. Wszędzie było mnóstwo krwi, a ciało
dziewczyny było okropnie poranione. Poza mną i strażniczką na cmentarzu stało
jeszcze troje ludzi patrzących na tę krwawą scenę z przerażeniem.
- Co tu się wydarzyło? -
zapytałam spoglądając na zmasakrowane zwłoki z lekkim wstrętem.
- Kolejna dziewczyna nie
żyje. - odpowiedziała strażniczka. - Susanna z Gospody pod Knotem. Ledwie parę
wieczorów temu podawała mi piwo, ciężko więc powiedzieć, że była mi znana.
- Kolejna? To zdarzało się
już wcześniej? - zapytałam natychmiast przypominając sobie ostrzeżenia kobiety
w gospodzie oraz tragedię, jaka spotkała Łamaczy-Tarcz.
- Susanna jest trzecia. -
odpowiedziała strażniczka. - Zawsze jest to samo. Młoda dziewczyna, zabita
nocą, ciało w strzępach.
- Czy ty zajmujesz się
sprawą tych morderstw? - spytałam.
- Wojna nas sporo kosztuje,
więc nikt nie ma czasu się tym zajmować. To przykre, ale tak już jest.
- Może ja mogłabym coś w tej
sprawie zrobić? - zasugerowałam.
- Jeśli chcesz pomóc, to
popytaj gapiów, czy nie widzieli czegoś interesującego. Ja zbadam ciało zanim
dobiorą się do niego szczury.
W pierwszej kolejności
podeszłam do starszego mężczyzny. Jego strój świadczył o średniej zamożności.
- Jak się nazywasz? - zapytałam.
- Calixto Corrium. -
odpowiedział.
Poprosiłam go o powtórzenie
imienia i nazwiska, by dobrze je zapamiętać, poczym zapytałam:
- Wiesz, co tu się zdarzyło?
- Przepraszam, wydawało mi
się, że widziałem kogoś uciekającego, ale nie przyjrzałem mu się dobrze. -
odpowiedział.
- Kolejna. To straszne! -
zawołała stojąca obok Nordka w łachmanach.
- Zawsze jest smutno, kiedy
ktoś musi umrzeć. - odparł mężczyzna.
- Widziałaś coś? - zapytałam
żebraczkę.
- Usłyszałam krzyki i
przybiegłam, ale ona już... taka była, kiedy tu dotarłam. - powiedziała kobieta
spoglądając na zwłoki ze wstrętem.
- Jak masz na imię? -
spytałam.
- Silda. - odpowiedziała
kobieta.
Nie potrafiłam określić jej
wieku. Miała długie ciemne włosy i zniszczoną od mrozu twarz. Stała na śniegu w
skórzanych kapciach na nogach odziana w podarte łachmany. Na sam jej widok
zrobiło mi się zimno. Sięgnęłam do swojej sakiewki.
- Proszę weź tą monetę. -
powiedziałam wręczając jej jednego septima.
- O! Dziękuję! Niech bogowie
mają cię w opiece! - zawołała uradowana kobieta.
W tym momencie podeszła do
mnie stara kapłanka i powiedziała:
- Nazywam się Helgrid. To ja
pierwsza znalazłam Susanne. Wielka szkoda.
- Widziałaś coś
podejrzanego? - zapytałam.
- Nie, wybacz, ale zauważyłam,
że jej sakiewka była nienaruszona, więc nie zrobili tego dla złota. -
odpowiedziała kapłanka. - Będę musiała przygotować ciało.
- Zajmujesz się pochówkami?
- Tak, jestem kapłanką Arkaya.
Moja praca jest dość prosta. Martwi za bardzo nie narzekają.
Podeszłam do zwłok i uklękłam
przy nich.
- Znalazłaś coś? - zapytałam
strażniczkę.
- Tylko pełną sakiewkę. -
odpowiedziała. - Leżała obok ciała.
Podniosłam dłoń martwej
dziewczyny na wysokość wzroku. Miała srebrne pierścienie na palcach. Były
ładne.
- Te pierścienie wyglądają
na dość cenne, ale morderca ich nie zabrał. - powiedziałam. - Rozebrał ofiarę
do naga, ale nie ściągnął jej z palców pierścieni, ani nie zabrał jej sakiewki.
Tak więc motyw rabunkowy możemy wykluczyć, a motyw seksualny możemy
podejrzewać. Ciekawe tylko, gdzie jest jej ubranie i dlaczego tak ja pociął?
Czy poprzednie ofiary były w takim samym stanie?
- Tak. - odpowiedziała
strażniczka. - Przesłuchałaś świadków?
- Udało mi się porozmawiać
ze wszystkimi, ale nikt nie powiedział niczego cennego. - odparłam.
- Jak zawsze. Nikt niczego
nie widział. Ta gnida znowu uciekła! - zawołała wściekła kobieta.
- Postaram się pomóc. Zajmę
się tą sprawą. - oświadczyłam.
- Słuchaj, jeśli sądzisz, że
lepiej się sprawisz niż legion strażników, to proszę bardzo. - strażniczka
najwyraźniej rozłościła się na mnie. - Musisz jednak porozmawiać z Jorleifem.
Nie możemy pozwolić, by każdy mógł sobie chodzić i twierdzić, że ma jakieś
pełnomocnictwa. Jeżeli ma, to pogadamy.
- Na szczęście w Wichrowym
Tronie jest zimno, więc zmarli za szybko nie gniją. - powiedziała Helgrid,
która również podeszła do zwłok. - Czasami trzeba zaczekać z pochówkiem jak
ziemia odtaje.
Wstałam i jeszcze raz
popatrzyłam na świadków starając się zapamiętać ich twarze, imiona i to, co mi
powiedzieli.
- Jak będziesz mieć wolną
chwilę, to zajrzyj do mojego Domu Osobliwości. - zwrócił się do mnie Calixto
Corrium.
- Życzę spokojnej nocy! -
oświadczyłam i oddaliłam się od cmentarza.
Chodź to dziwne wcale nie
chciało mi się spać. Postanowiłam więc pochodzić jeszcze trochę po mieście i
rozejrzeć się. Zbrodni dokonano niedawno, więc najprawdopodobniej morderca
wciąż czaił się gdzieś w mroku miejskich ulic. Skręciłam w prawo i zeszłam w
dół po kamiennych schodach. W ten sposób opuściłam Dzielnicę Kamienną i
znalazłam się w okrytej złą sławą Szarej Dzielnicy. Gdy tylko zeszłam po
schodach poczułam okropny odór. Ulica w ogóle nie była oświetlona. Wyczarowałam
więc światło, by oświetlić sobie drogę. Wokół mnie był tylko bród i skrajne
ubóstwo. Przede mną znajdował się tylko jeden budynek, który nie wyglądał tak,
jakby miał się za chwilę rozlecieć. Była to porządna i solidna kamienica, nad
której drzwiami widniał szyld z napisem "Klub Nowe Gnesis". Weszłam
do środka. Okazało się, iż jest to gospoda. Nie była tak wspaniała, jak Gospoda
Pod Knotem, gdyż było tu trochę ciasno, ale było tu również czysto i schludnie.
Mimo to wchodząc do Klubu Nowe Gnesis poczułam się nieswojo, ponieważ
przebywały tu same elfy, które, gdy tylko weszłam, zaczęły mnie bacznie
obserwować. Byłam jedynym człowiekiem w tym budynku. Nie miałam na głowie
hełmu, więc łagodne rysy mojej twarzy zdradzały na odległość, że należę do
ludzkiego gatunku. Czułam na sobie zaciekawione i wrogie spojrzenia elfów
pijących alkohol w owym klubie, którego najwyraźniej nigdy nie odwiedzali
ludzie. Gospoda Pod Knotem znajdowała się w Kamiennej Dzielnicy, a więc w tym
obszarze Wichrowego Tronu, który zamieszkiwali ludzie, i była przeznaczona dla
ludzi. Istotnie jedyna osoba, którą widziałam w tej gospodzie, a która nie była
człowiekiem, to Dunmerka śpiewająca pieśni wychwalające Ulfika. Natomiast Klub
Nowe Gnesis znajdował się w Szarej Dzielnicy, którą zamieszkiwały elfy, i był
przeznaczony właśnie dla elfów. Będąc jedynym człowiekiem w tym elfim gronie
czułam się jak intruz. Jedynie stojący za barem Dunmer, który był najwyraźniej
właścicielem gospody, i rozmawiająca z nim młoda Altmerka nie zwracali na mnie
większej uwagi. Cała reszta towarzystwa obserwowała mnie w milczeniu.
- Podróżowałabym więcej, ale
komu potrzebne kłopoty z tymi wszystkimi żołnierzami. - powiedziała Altmerka.
- Najwyraźniej ktoś zamordował
kilka Nordek. Sam nie wiem, czemu jakoś się tym nie przejmuję. - odparł
właściciel gospody. - Od kiedy Ulfrik przejął władzę, sprawy mają się coraz
gorzej.
Podeszłam do baru starając
się zachowywać jak najswobodniej.
- Witam! - powiedziałam.
- Podać coś? - zapytał
właściciel gospody z wyraźną niechęcią.
- Nie, dziękuję! -
odpowiedziałam siadając przy barze.
Spojrzałam na Altmerkę
siedzącą obok. Była bardzo ładna, a naprawdę rzadko zdarza się, by jakiś elf
podobał mi się z wyglądu. Wyróżniała się z tłumu szaroskórych Dunmerów swoją
altmerską złocistą cerą wpadającą delikatnie w zielony odcień. Miała gęste i
lśniące, półdługie włosy w kolorze jasnego brązu. Rysy jej twarzy były
regularne i nie tak bardzo wyostrzone jak u większości elfów, a jej złote oczy
pozbawione tęczówek były pełne blasku. Jednym słowem, ta Altmerka była śliczna.
Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, uśmiechnęła się serdecznie, a ten uśmiech
sprawił, że jej twarz stała się jeszcze bardziej urocza. Cóż, Altmerzy to
kontrowersyjna rasa. Spotkałam w życiu bardzo wiele elfów wysokiego rodu, które
na wszystkie inne rasy spoglądały z góry i uważały się za najlepsze i
najdoskonalsze istoty chodzące po ziemi, którym wszyscy powinni kłaniać się w
pas, i pozostawały ślepe na swoje wady, a jednocześnie z łatwością wytykały
innym najmniejsze potknięcia. W swoim życiu znienawidziłam już wielu Altmerów,
a teraz największą nienawiścią obdarzałam Thalmor, a więc organizację, która
sprawowała władzę nad ziemiami Altmerów. Thalmor to zło w najczystszej postaci.
Nie mogłam jednak uwierzyć, że wszystkie elfy wysokiego rodu są takie same.
Każdy Thalmorczyk jest moim śmiertelnym wrogiem z samego faktu bycia
Thalmorczykiem, ale nie każdy Altmer. Tak więc uśmiechnęłam się do pięknej
Altmerki ze szczerą życzliwością.
- Jak traktuje się mroczne
elfy w Wichrowym Tronie? - zwróciłam się uprzejmie do stojącego za barem
Dunmera chcąc sprawdzić, jak naprawdę prezentuje się sytuacja społeczna w tym
mieście.
- Widzisz przecież, gdzie
przychodzi nam żyć. - odpowiedział Dunmer z gniewem. - W tej zapomnianej
uliczce. Jak to mówią, cały syf spływa z góry. Jeśli chcesz prosić o cokolwiek
strażników, to życzę powodzenia. Próbowałem namówić Ulfrika, żeby tu przyszedł
i na własne oczy ujrzał ten burdel, ale wspaniały panicz, król najwyższy nie
mógł znaleźć czasu. - ostatnie zdanie wypowiedział z cyniczną i szyderczą
ironią w głosie.
- Dlaczego jest tu tak wiele
mrocznych elfów? - zapytałam.
- A gdzie mamy być? -
odburknął Dunmer. - Gdy spłonęła Czerwona Góra, w Morrowind trudno było nawet
oddychać. Dlatego powędrowaliśmy na zachód. Wichrowy Tron był pierwszym miastem
na naszym szlaku i... oto jesteśmy! Gdybyśmy wiedzieli, że Nordowie okażą się
tak niegościnni, poszlibyśmy dalej.
Biedni mieszkańcy Morrowind!
Ileż to rodzin z dnia na dzień straciło dach nad głową?! Los tej wulkanicznej
krainy przerażał mnie i zasmucał.
- W Wichrowym Tronie doszło
ostatnio do kilku morderstw. - odparłam.
- Nie ma to dla mnie
znaczenia. - odpowiedział szybko właściciel gospody. - Dopóki nie cierpi na tym
Dunmer, niech Wichrowy Tron sam załatwia swoje problemy.
Rozłościła mnie ta
egoistyczna wypowiedź.
- Ktoś tu coś gadał na
Ulfrika, a sam jest najwyraźniej rasistą. Zabawne! - odparłam z gniewem.
- Gdybym był rasistą, to nie
pozwoliłbym ci wchodzić do mojego klubu, ludzka dziewko!
- O! Dziękuję za łaskę i tak
już wychodzę. - odpowiedziałam, a później dodałam groźnie - Posłuchaj elfie: ja
zawsze chodzę, gdzie chcę, i radzę nie stawać mi na drodze.
Wyszłam z gospody trzaskając
drzwiami. Sytuacja społeczna w Skyrim prezentowała się następująco: Nordowie w
większości rzeczywiście nienawidzą Dunmerów, ale jest to nienawiść w pełni
odwzajemniona.
- Nie przejmuj się tym
gburem! - zwróciła się do mnie śliczna Altmerka, która wyszła z Klubu Nowe
Gnesis tuż za mną. - To, co spotkało te biedne Nordki, jest straszne.
- Masz jakieś podejrzenia,
kto może być mordercą? - spytałam.
- Nie mam pojęcia. Naprawdę
nic nie wiem w tej sprawie. - odpowiedziała. - A dlaczego ty się tym
interesujesz?
- Dlatego, że chcę pomóc. -
odparłam, poczym przedstawiłam się i podałam Altmerce swoją dłoń.
- Miło mi cię poznać.
Nazywam się Niranye. Wybacz, ale muszę już wracać do domu.
- Nie powinnaś wędrować w
nocy sama. Ta dzielnica bynajmniej nie wygląda na bezpieczną. Odprowadzę cię.
-
Dobrze. Jeśli chcesz, możesz mi towarzyszyć.
Wyruszyłyśmy w drogę
podążając wzdłuż ulicy.
- Od kiedy jesteś w
Wichrowym Tronie? - spytałam.
- Dopiero przybyłam tu z
Summerset. Skyrim daje wiele możliwości. - odpowiedziała Altmerka.
- Ciebie też traktują tak
źle, jak mrocznych elfów?
- Na początku było dość
ciężko. Tutejsi Nordowie są bardzo podejrzliwi w stosunku do przyjezdnych, ale
jednak udało mi się zawrzeć parę przydatnych znajomości i dowieść własnej wartości.
Już mnie nie nękają. Mroczne elfy są zbyt dumne i naiwne, by zrozumieć
prawdziwą naturę rzeczy, więc wciąż gniją w tym rynsztoku.
- Mieszkasz w Szarej
Dzielnicy?
- Tak. Ulfrik zabronił elfom
osiedlać się poza nią, ale poza kwestią kupna mieszkania możemy oczywiście
przebywać, gdzie chcemy. Ja na przykład sprzedaję tarcze i pancerze na rynku. A
tu właśnie mieszkam!
Zatrzymałyśmy się przed
skromnym mieszkaniem w obskurnej kamienicy, która jednak znajdowała się
znacznie wyżej niż pozostałe budynki Szarej Dzielnicy.
- Dobranoc! - powiedziałam,
kiedy Niranye wchodziła już do swojego domu.
- Do następnego razu! -
zawołała zamykając za sobą drzwi.
Świtało już. Weszłam po
schodach w górę i znów znalazłam się w Kamiennej Dzielnicy tuż przy Gospodzie
Pod Knotem. Na horyzoncie ujrzałam wschodzące słońce. Nastał świt, a więc bitwa
o Białą Grań właśnie się rozpoczęła. Postanowiłam udać się do Świątyni Talosa i
pomodlić się o zwycięstwo Gromowładnych i o bezpieczeństwo cywili w Białej
Grani. Musiałam cztery razy pytać o drogę nim odnalazłam świątynię. Była
potężną kamienną budowlą, przy szczycie której wyrzeźbiono wielkie węże. W
świątyni panował półmrok. Światło wpadało do jej wnętrza jedynie przez małe
okienko. Przy ścianie, na przeciwko wejścia stał wielki pomnik Talosa
depczącego wijące się węże i trzymającego w rękach topór. Podeszłam do statuy o
kształcie dwustronnego topora postawionej na podwyższeniu przed pomnikiem i uklękłam
przed nią. Długo modliłam się w ciszy o to, by bitwa o Białą Grań była jak
najmniej krwawa, oraz o to, by samo miasto w niej nie ucierpiało. W końcu
podszedł do mnie kapłan w granatowej szacie. Położył mi rękę na ramieniu i
zapytał cicho:
- Czy ty jesteś Astarte z
Cyrodiil?
- Tak, to ja. -
odpowiedziałam.
- Jarl Ulfrik wzywa cię do siebie.
- szepnął kapłan. - Oczekuje cię w Pałacu Królów.
- Już idę. - powiedziałam
podnosząc się z kolan.
Po chwili byłam już w Pałacu
Królów. Ulfrika nie było w sali tronowej, ale odnalazłam go w pokoju z mapą.
- Chciałeś mnie widzieć,
panie? - spytałam.
- Tak. - odpowiedział. -
Jedź czym prędzej do naszego obozu w Białej Grani! Potrzebuję cię na linii
frontu.
Obawiałam się, że wyda mi
taki rozkaz. Nie chciałam brać udziału w bitwie o Białą Grań. Byłam przecież
tanem tego miasta, a teraz musiałam wystąpić zbrojnie przeciw jego strażnikom.
Jednak dla Ulfrika byłam gotowa nieomal na wszystko. Byłam tym bardziej skora
wypełnić jego rozkaz z prawdziwym zapałem i gorliwością, dlatego, że
powiedział, iż mnie potrzebuje. To jedno małe słowo znaczyło dla mnie tak
wiele, że byłam gotowa skoczyć dla niego w ogień.
- Będzie, jak sobie życzysz,
mój panie! - odpowiedziałam.
- Mam pewne przeczucie, co
do ciebie. - powiedział Ulfrik. - Ścieżka twojego przeznaczenia prowadzi ku tej
bitwie. Twój jarl cię tam potrzebuje.
- Tak, panie.
- Walcz mężnie lub giń
mężnie! Niech Talos będzie z tobą!
- Dziękuję, panie!
Skłoniłam się Ulfrikowi i
wyszłam z pałacu. Natychmiast udałam się w podróż do Białej Grani. Pod miastem
znalazłam się o zmierzchu. Ujrzałam Gromowładnych obsługujących katapulty
ciskające kamieniami oraz pociskami z podpalonej smoły w mury Białej Grani.
Miasto płonęło. Przeraził mnie ten widok. Ogień nie rozróżnia żołnierza od
cywila i nie waha się przed zajęciem wiekowych i cennych budynków. Płomienie
trawią wszystko, co tylko stanie im na drodze. Patrzyłam z przerażeniem na
czerwoną poświatę bijącą od płonących murów i rozświetlającą niebo, gdy nagle
ktoś zawołał mnie po imieniu. Spojrzałam na tego kogoś i w stającym przede mną
żołnierzu rozpoznałam Ralofa, mojego wybawcę z Helgen.
- Jesteś jedną z nas? -
zapytał.
- Tak. - odpowiedziałam z
uśmiechem. - Mówiłam, że jeszcze się spotkamy. Dziękuję, że uratowałeś mi
życie!
- Proszę i dziękuję, że
zdecydowałaś się wesprzeć naszą sprawę.
- Nie mogłam inaczej.
Thalmor musi zapłacić za swoje zbrodnie.
- Od rana bombardujemy mury
Białej Grani. Za chwilę zacznie się szturm. - oświadczył Ralof.
W tym momencie Galmar
wystąpił przed szereg żołnierzy i zwracając się do nas wszystkich przemówił:
- Zaczynamy żołnierze!
Niektórzy próbują przekłamywać fakty i wmawiać ludziom, że nasze szeregi pełne
są złodziei, bandytów i morderców. Nic podobnego! Jesteśmy farmerami!
Rzemieślnikami! Dziećmi handlarzy, służących, czy żołnierzy! Jesteśmy synami i
córami Skyrim! A tymczasem my osiągnęliśmy tak wiele, bo nasza sprawa jest
słuszna, bo walczymy jak jeden mąż i dlatego, że w naszych sercach kipi gniew.
Dziś staniemy do boju za nasz kraj! Za wszystkich prawdziwych Nordów! Mury
Białej Grani są wysokie, lecz stare i zwietrzałe. Tak samo jak Cesarstwo,
którego Legion je podpiera. Ustawili barykady, ale je zniszczymy, tak jak i
kryjących się za nimi Cesarskich! Naszym celem jest most zwodzony. Jeżeli go
opuścimy, miasto będzie nasze! Wszyscy do mnie. Pokażmy tym Cesarskim
mlekożłopom, jak walczą prawdziwi Nordowie!
Wszyscy pobiegliśmy w stronę
bramy Białej Grani niesieni wspólnym zapałem i gniewem. Włożyłam hełm na głowę
i dobyłam miecza. Ralof biegł obok mnie. Przy zewnętrznej bramie natknęliśmy
się na żołnierzy Cesarskiego Legionu. Rozpoczęła się walka. Cięłam wrogów na
oślep. Krew tryskała wokół mnie, gdy przedzierałam się przez swych wrogów w
głąb miasta. Zniszczyłam zasieki ustawione w zewnętrznej bramie i ruszyłam na
tłum legionistów.
- Niech cię Talos prowadzi!
- zawołał do mnie Ralof.
Nagle ktoś opuścił most
zwodzony i wewnętrzna brama stanęła otworem. Pierwsza wdarłam się do miasta.
Cywile na ulicy zaczęli z krzykiem uciekać do swych domów, a w moją stronę
rzucili się strażnicy Białej Grani. Byli to ludzie, którzy wcześniej
pozdrawiali mnie jako swego tana, ludzie, z którymi wyruszyłam zapolować na
smoka. Czułam się jak zdrajca. Nie chciałam zabijać tych ludzi. Jednocześnie
bałam się o Ralofa. Użyłam Krzyku, by powalić na ziemię atakujących mnie strażników
i rozejrzałam się. Pozostali Gromowładni wbiegli do miasta i poczęli walczyć ze
strażnikami. Zapanował chaos. Nie mogłam odnaleźć Ralofa. Wokół mnie ginęli
ludzie. Zapragnęłam jak najszybciej zakończyć tę rzeź. Istniał tylko jeden
sposób na natychmiastowe zakończenie bitwy. Jarl Balgruuf musiał się poddać. To
on stał się moim celem, on i tylko on. Zacisnęłam palce na rękojeści miecza i
pobiegłam w stronę Smoczej Przystani. Strażnicy rzucili sie w moją stronę.
Cięłam mieczem na oślep i biegłam przed siebie nie zatrzymując się. Pokładałam
ufność w wytrzymałości mej zbroi, gdy otoczona przez kilkunastu strażników
wbiegłam na schody wiodące do zamku jarla. Kilka ostrzy skaleczyło mnie głęboko
w ramiona i nogi, jednak nie zatrzymałam się. To był najbardziej szalony bieg w
moim życiu. Dobiegłam do szczytu schodów, a wrota zamku otworzyły się przede
mną. To Vignar Siwo-Włosy zniszczył zasieki i z pomocą jakiegoś innego Siwo-Włosego
otworzył mi wrota Smoczej Przystani. Wbiegłam do sali tronowej. Huskarl jarla
zaczęła zbliżać się do mnie z obnażonym mieczem w dłoni, spoglądając na mnie
groźnie.
- Zejdź mi z drogi, Irileth!
- zawołałam z wściekłością.
Nie chciałam walczyć z tą
Dunmerką, nie chciałam walczyć z nikim poza jarlem Balgruufem. Irileth
oczywiście nie zeszła mi z drogi, więc wykrzyknęłam słowo "fus", a
potęga mego Krzyku powaliła na ziemię zarówno ją, jak i biegnących za nią
strażników. Tymczasem do pałacu jarla wbiegli pozostali Gromowładni i rzucili
się na strażników, którzy próbowali mnie zatrzymać. Podniosłam w górę dłoń i
uleczyłam się. W tym momencie ze swojego tronu powstał jarl Balgruuf ubrany
w stalową zbroję i dobywając miecza
zawołał:
- Niech mnie diabli, jeśli
pozwolę tym kmiotom zająć moje miasto!
Podeszłam w jego stronę
ściągając z głowy hełm i rzucając go niedbale na podłogę.
- Jarlu Balgruufie wyzywam
cię na pojedynek o Białą Grań! - zawołałam.
- To Ulfrik powinien stanąć
przede mną. - odpowiedział jarl.
- Zamiast mego władcy jestem
tu ja. Czy przyjmujesz wyzwanie?
- Już nie żyjesz! - zawołał
Balgruuf rzucając się w moją stronę.
Zaskoczyła mnie siła jego
ataku. Z łatwością popchnął mnie na ścianę wytrącając mi miecz z dłoni. W
ostatniej chwili osłoniłam się tarczą przed kolejnym potężnym uderzeniem. Wyciągnęłam
przed siebie rękę i cisnęłam mu kulę ognia w twarz. Jarl krzyknął z bólu i
odwrócił się. Natychmiast chwyciłam mój miecz, broń wykutą w Niebiańskiej
Kuźni, którą to zabiłam Thalmorczyków z Północnej Strażnicy. Tą bronią
pokonałam jarla Balgruufa, który ranny padł przede mną na kolana.
- Poddaję się! - zawołał
wyciągając przed siebie dłoń w geście prośby o łaskę. - Poddaję!
Przyłożyłam mu ostrze swego
miecza do gardła. Wokół nas wciąż trwała walka.
- Każ im przestać walczyć! -
rozkazałam.
- Spokój! - zawołał Balgruuf
do swych żołnierzy. - Przestańcie wszyscy! To rozkaz! Przestańcie!
Zapanowała ogólna
dezorientacja. Żołnierze nie wiedzieli, czy mają rzucić broń, czy zabić swoich
przeciwników, którzy również nie wiedzieli, co począć.
- Wszyscy przestańcie
walczyć! - zawołałam rozkazującym tonem. - Natychmiast!
Zarówno Gromowładni, jak i
strażnicy Białej Grani schowali swoje miecze i opuścili topory. Bitwa została
zakończona. Odsunęłam się od Balgruufa i schowałam miecz do pochwy. W tym
momencie chciałam tylko jak najszybciej dowiedzieć się, czy Ralof żyje. Na
szczęście ujrzałam go od razu stojącego w tłumie Gromowładnych. Większa część
strażników poległa, lecz po stronie naszych nie było wielu strat.
- Ralofie, nic ci nie jest?
- zapytałam podchodząc do niego.
- Jestem cały. -
odpowiedział szybko.
Obok niego stał Vignar i
uśmiechał się do mnie szelmowsko. W tym momencie podszedł do nas jarl Balgruuf
w towarzystwie Irileth.
- Vignarze Siwo-Włosy,
ciężko było nie zauważyć braku twej rodziny na murach! - odparł jarl. - Wiem
już, dlaczego. Czy nie wystarczyłby zwykły sztylet w plecy?
- Myślisz, że to coś
osobistego? - zapytał Vignar. - Nie ma już miejsca dla Cesarstwa w Skyrim! Już
nie! A ty? Dla ciebie nie ma już miejsca w Białej Grani.
- To komfortowa sytuacja,
ale zważ moje słowa, starcze: wkrótce rebelia Ulfrika straci impet. Co wtedy?! Potrzebujemy
Cesarstwa, tak jak ono potrzebuje nas. Nordowie są Cesarstwem! To nasza krew
jest jego fundamentem! Nasza krew je zasila! Wy powinniście to wiedzieć
najlepiej.
- Gdyby to było moje
Cesarstwo, mógłbym czcić kogo chcę. Chcesz zobaczyć Cesarstwo bez Talosa? Bez
swojej duszy? Moje Cesarstwo nie ugięłoby kolan przed grupką wiedźmich elfów.
Nie, to Cesarstwo i ten Cesarz, marionetka Thalmoru, mogą cmoknąć mnie w mój
pomarszczony tyłek! - zawołał Vignar z wściekłością. - Skyrim potrzebuje
Najwyższego Króla, który będzie go bronił. Biała Grań zaś potrzebuje jarla,
który będzie robił dokładnie to samo.
- Powiedź, Vignar, było
warto? - zapytał Balgruuf z ironicznym uśmiechem. - Ilu z tych, których trupy
zaścielają teraz nasze ulice, kiedyś uważałeś za przyjaciół? Co z ich
rodzinami?
- Starczy tego! - wykrzyknął
Galmar, który podszedł do nas wsparty na ramieniu jednego z Gromowładnych.
Wyglądało na to, że jest ciężko ranny. - Miasto nam płonie i ktoś musi tu
zaprowadzić porządek.
- Racja, Galmar. Chodź,
przywróćmy nieco porządku. - powiedział Vignar i przemierzył salę tronową
zbliżając się do stojącego na podwyższeniu tronu.
- To jeszcze nie koniec! -
zawołał za nim Balgruuf. - Dobrze słyszałeś, stary głupcze! To jeszcze nie
koniec! - po tych słowach odwrócił się i spojrzał na mnie - A ty? Miałem o
tobie lepsze zdanie.
- Zrobiłam to, co uznałam za
słuszne. - odpowiedziałam.
- Kiedyś wszyscy tego
pożałujecie! - zawołał Balgruuf wściekły opuszczając Smoczą Przystań.
Irileth podążyła za nim
rzucając mi na pożegnanie mściwe spojrzenie.
- Trzeba cię opatrzyć,
generale. - zwrócił się do Galmara żołnierz, który wsparł go swym ramieniem.
- Nie czas teraz na to.
Trzeba ratować Białą Grań! - odpowiedział Nord.
Nigdy nie darzyłam Galmara
specjalną sympatią, jednak w tym momencie jego troska o Białą Grań i trzeźwość
umysłu podniosły jego wartość w moich oczach.
- Na pewno zabiłem więcej
wrogów niż ty. - powiedział Ralof z satysfakcją. - Liczyłem.
- Z pewnością masz rację. -
odpowiedziałam, ponieważ przez całą nieomal bitwę starałam się zabić jak
najmniej osób.
Myślę, że tego dnia nie
zginęło z mej ręki więcej niż dziesięciu ludzi.
- Zanieśmy rannych do
Świątyni Kynaret. - powiedziałam.
- Hej ty! Zajmij się tym! -
rozkazał Galmar Ralofowi. - Reszta ma natychmiast zabrać się za gaszenie
miasta! A ty Astarte, ruszaj do Wichrowego Tronu. Powiedź Ulfrikowi o naszym
zwycięstwie.
- Tak jest! - odpowiedziałam
i wybiegłam ze Smoczej Przystani.
Widok zniszczonego miasta
sprawił, że zaczęłam niepokoić się o los jego mieszkańców. Bałam się, że
ucierpiał ktoś z cywili. Największy jednak lęk zawładną mną na myśl o tym, że
płomienie dosięgły Jorrvaskr. Czym prędzej pobiegłam w jego stronę. Gdy dobiegłam
na miejsce, ujrzałam siedzibę Towarzyszy w nienaruszonym stanie. Przed wejściem
znajdowały się nienaruszone zasieki. Z ulgą padłam na kolana dziękując bogom,
że mój dom nie ucierpiał podczas szturmu. Obmyłam twarz w fontannie na
dziedzińcu i natychmiast wyruszyłam do Wichrowego Tronu.
4
dzień, Domowe Ognisko:
Wracałam z bitwy. Miałam za sobą dwie nieprzespane, ciężkie
noce, a mimo to, nie czułam żadnego zmęczenia i żadnej senności. Pomału
zaczynałam rozumieć, jak wielkim darem jest krew bestii. Wilkołaki prawie w
ogóle nie potrzebują snu. Do Wichrowego Tronu przybyłam o świcie. Od razu
skierowałam swoje kroki do Pałacu Królów. W sali tronowej poza strażnikami
obecny był jedynie Jorleif, który właśnie spożywał śniadanie przy długim stole.
- Muszę natychmiast widzieć
się z jarlem. - powiedziałam.
- Ulfrik modli się w
Świątyni Talosa. - odpowiedział zarządca.
Podziękowałam mu za
informację i wyszłam na zewnątrz. Po chwili byłam już przed wejściem do
świątyni. Przed drzwiami stał strażnik. Nie zatrzymywał mnie jednak, kiedy
powiedziałam, że przynoszę ważne wieści dla Ulfrika Gromowładnego. Kiedy
weszłam do świątyni, ujrzałam Ulfrika klęczącego przed pomnikiem Talosa.
Światło wschodzącego słońca wdzierało się do świątyni przez małe okno po lewej
stronie i padało wprost na niego rozświetlając jego postać złotą poświatą.
- Panie, zdobyliśmy Białą
Grań! - zawołałam radośnie.
Ulfrik wstał z kolan i
odwrócił się. Spojrzał na mnie stojąc w słońcu, które oświetlało jego twarz.
Jak zwykle wyglądał dostojnie i wspaniale, jak prawdziwy król.
- Wypędziliśmy Cesarskich z
Białej Grani. - powiedział spokojnie podchodząc w moją stronę. - Dobrze, bardzo
dobrze. Panujemy teraz nad centrum. To bardzo ważna pozycja. Pozycja, którą
zamierzam utrzymać. Czy pomodlisz się ze mną za dusze poległych?
- Oczywiście, panie. -
odpowiedziałam.
Uklękliśmy razem przed
pomnikiem Talosa.
- Dziękujemy ci wielki
Talosie za nasze zwycięstwo i prosimy cię, byś otworzył wrota Sovngardu dla
wszystkich poległych ku chwale twego imienia! - oświadczył Ulfrik.
Przez chwilę modliliśmy się
w ciszy. W pewnym momencie spojrzałam na jego twarz. Patrzył na podobiznę
Talosa z gorliwą wiarą i żywym uwielbieniem. Zapragnęłam go pocałować. Moje
serce ścisnęło się boleśnie, ponieważ wiedziałam, że nie mogę tego uczynić. On
był jarlem Wschodniej Marchii, a ja byłam jedynie jego poddanym i jego
żołnierzem. To było szaleństwo pożądać tego mężczyzny, ale ja zawsze byłam
szalona. Zakochałam się w nim już tamtego dnia, gdy po raz pierwszy przybyłam
do Wichrowego Tronu. Zakochałam się w nim w tamtej chwili, w której mówił o
żołnierzach umierających w jego ramionach i o słuszności swojej walki. Uwiodły
mnie jego słowa i jego głos przepełniony gniewem i żalem, nienawiścią i
determinacją. Teraz zdobyłam dla niego Białą Grań i zapragnęłam uczynić go
władcą całego Skyrim. Zapragnęłam go uszczęśliwić oraz chronić go od wszelkich
niebezpieczeństw. Spojrzałam na kamienną twarz Tibera Septima i przemówiłam do
niego w swych myślach: "Boski Talosie pomóż mi uczynić tego mężczyznę
Najwyższym Królem Skyrim i nie pozwól, by poniósł śmierć w tej wojnie, która
toczy się dla przywrócenia twego kultu." W pewnej chwili drzwi świątynne
otworzyły się i pojawił się w nich Ralof.
- Jarlu Ulfriku, przynoszę
list od Galmara Kamiennej-Pięści. - oświadczył Nord podając Ulfrikowi
zapieczętowany zwój pergaminu.
- Dziękuję. - dopowiedział
jarl. - Możecie udać sie teraz na spoczynek. Wieczorem chcę was widzieć na
uczcie w Pałacu Królów.
- Dobrze, panie. -
odpowiedział Ralof.
Wyszłam ze świątyni razem z
nim. Udaliśmy się w stronę Pałacu Królów.
- Cieszę się, że żyjesz. -
powiedziałam. - Jakie ponieśliśmy straty?
- Niewielkie. - odpowiedział
Ralof. - Za to legionistów zabiliśmy chyba wszystkich, no i garnizon Białej
Grani zmniejszył się o połowę.
- A cywile? - zapytałam z
niepokojem.
- Żaden nie ucierpiał. -
odpowiedział Nord.
Odetchnęłam z ulgą. Po
wejściu do siedziby jarla od razu udaliśmy się do kwater dla żołnierzy.
- Widziałem, jak powaliłaś
wrogów Krzykiem. - oświadczył Ralof, gdy znaleźliśmy się sam na sam.
- Zdradzę ci sekret, ale nie
wiem, czy mi uwierzysz. - odparłam z uśmiechem.
- Po tym, co widziałem w
ostatnim czasie, uwierzę już chyba we wszystko. - odpowiedział mężczyzna.
- Jestem Ostatnim Smoczym
Dziecięciem. - oświadczyłam dumnie podnosząc głowę.
- Tym z legend? - zapytał
zaskoczony Ralof. - Zaraz, jeśli Smocze Dziecię dołączyło do naszego buntu, to
znaczy, że my naprawdę wygramy tę wojnę!
- Nie wierzyłeś w to
wcześniej?
- Wtedy, kiedy prowadzono
mnie na ścięcie? Bynajmniej! Byłem przekonany, że to już koniec pieśni.
- Kto pierwszy skorzysta z
łaźni? - zapytałam, bo w tej chwili marzyłam tylko o tym, żeby zmyć z siebie
krew i bitewny pył.
- Damy mają pierwszeństwo. -
odpowiedział Nord.
Natychmiast udałam się do
łaźni, gdzie sprawiłam sobie długą, relaksującą kąpiel. Kiedy wróciłam do
pokoju z szeregiem łóżek dla żołnierzy, od razu położyłam się na jednym z nich,
lecz nie mogłam zasnąć. Podniosłam się z łóżka, kiedy Ralof wrócił po kąpieli.
Podobnie, jak ja, nie miał teraz na sobie zbroi, a jedynie prostą i czystą
błękitną tunikę z półki z ubraniami, która znajdowała się w łaźni.
- Czy to jest płaszcz
Hadvara? - zapytał spoglądając na mój czerwony płaszcz, który zwykle nosiłam na
sobie, a teraz przewiesiłam przez oparcie łóżka.
- Tak, dał mi go, żebym
tutaj nie zamarzła. - odpowiedziałam.
- Dlaczego wtedy w Helgen
poszłaś za nim, a nie za mną? - spytał Ralof.
- Sama nie wiem. Pewnie
dlatego, że stał bliżej mnie niż ty. - odpowiedziałam lekkim tonem, a później
zapytałam już zupełnie poważnie. - Wiesz, że zaginął?
- Zaginął? Nie wiedziałem. -
odpowiedział nieco zdziwiony Nord, a potem odparł z żarliwą nienawiścią w głosie.
- Mam nadzieję, że ten drań już nie żyje. Szkoda tylko, że sam nie będę mógł go
zabić.
- Nie mów tak! - zawołałam.
- Polubiłam go.
- Za co? Za to, że dał ci
ten głupi płaszcz? - w głosie Ralofa pojawił się gniew.
- Tak oraz za to, że
uratował mi życie. - odpowiedziałam również lekko zagniewana.
- To ja uratowałem ci życie,
a Hadvar był gotowy spokojnie przyglądać się, jak kat ścina ci głowę.
- Nie miał innego wyjścia. Ostatecznie
to on wyprowadził mnie z Helgen.
- On wyprowadził ciebie, czy
może ty wyprowadziłaś jego?
- No dobrze. Tak naprawdę to
ciężko powiedzieć, kto kogo wyprowadził.
- Tak też myślałem. -
odpowiedział Ralof i uśmiechnął się ironicznie. - Jeśli widział, jak walczysz,
to nie dziw się, że był dla ciebie miły. Na pewno liczył na to, że dołączysz do
Legionu Cesarskiego.
- A ty, mój drogi, nie
liczyłeś na to, że dołączę do Gromowładnych, kiedy mnie ratowałeś? - zapytałam.
W odpowiedzi Ralof pociągnął
mnie za rękę i postawił przed owalnym lustrem stojącym przy ścianie. Chodź nie
jestem bardzo szczupła, to przy nim wyglądałam, jak mała i drobna, słaba
kobietka.
- Kiedy ratowałem ci życie,
nie miałem pojęcia, że w ogóle potrafisz walczyć. - powiedział Ralof. - Czy
twoim zdaniem wyglądasz na jednego z najsprawniejszych wojowników wszechczasów?
- Nie. - odpowiedziałam. -
Jestem na to zbyt piękna.
- Skromność nie jest twoją
mocną stroną, co? - spytał Nord żartobliwie odsuwając się od lustra.
- Skromność jest
przereklamowana, mój drogi. - odpowiedziałam podziwiając swoje odbicie w
lustrzanej tafli, poczym odwróciłam się, spojrzałam na niego i zapytałam -
Dlaczego tak bardzo nienawidzisz Hadvara?
- Dlatego, że kiedyś miałem
go za przyjaciela, a on stanął po złej stronie frontu. - odpowiedział Nord
siadając na jednym z łóżek.
- Waszą przyjaźń zepsuła
wojna domowa i tylko ona?
- Wychowaliśmy się w jednej wiosce
i przyjaźniliśmy się od dziecka. Mężczyźni w rodzinie Hadvara od pokoleń służyli
w Legionie Cesarskim, więc po śmierci swojego ojca, Hadvar sam został
legionistą. Kiedy zaczęła się rewolucja Ulfrika, byłem przykładnym obywatelem
Cesarstwa, ale pewnego dnia mój kuzyn po prostu zniknął. Ludzie mówili, że
zabrali go agenci Thalmoru. Zwróciłem się o pomoc do człowieka, którego
uważałem za mojego najlepszego przyjaciela, a on miał mi do powiedzenia tylko
tyle, że nie może mi udzielić żadnych informacji o losie mojego kuzyna,
ponieważ ta sprawa jest ściśle tajna, i że dla własnego dobra powinienem o nim
zapomnieć. Następnego dnia zaciągnąłem się w szeregi Gromowładnych. Wcześniej
myślałem, że dla Hadvara nasza przyjaźń jest czymś ważniejszym niż cesarskie rozkazy,
ale, jak widać, myliłem się.
- Dowiedziałeś się, co stało
się z twoim kuzynem? - zapytałam.
- Nie, ale jestem pewien, że
już nie żyje. Ludzie, którzy zostali zabrani ze swoich domów przez agentów
Thalmoru, z reguły nigdy nie wracają.
- Wszyscy Thalmorczycy
zasługują na śmierć. - powiedziałam. - Nic nie sprawia mi większej przyjemności
niż zabijanie ich. Jednak jeszcze większą rozkoszą będzie zabicie tej wrednej
kapitan z Helgen.
- Tego ci się nie uda
zrobić. - odrzekł Ralof.
- A to czemu?
- Dlatego, że zabiłem ją
podczas ucieczki z Helgen.
Ta wiadomość bynajmniej nie
sprawiła mi radości. Poczułam się, jakby ktoś zjadł mi ulubione ciastko.
- Zabiłeś ją?! Jak mogłeś?!
Ona miała być moja! - zawołałam.
- Mi też chciała ściąć
głowę.
- Ciebie nie przyciskała do
pnia! To ja powinnam zabić tę zdzirę! - to mówiąc z wściekłością rzuciłam w
Ralofa poduszką, którą ściągnęłam z jednego z łóżek.
- Spokojnie! - zawołał Nord
łapiąc rzuconą w jego stronę poduszkę. - Załóżmy, że zabiłem ją dla ciebie.
- To nieprawda!
- Na bogów! Gdybym wiedział,
że tak ci zależy, żeby uśmiercić tę kobietę, to oszczędziłbym ją specjalnie dla
ciebie. Poza tym miałabyś okazję ją zabić, gdybyś poszła ze mną, a nie z
Hadvarem.
- Dobra. Uznajmy, że zabiłeś
ją dla mnie. - zgodziłam się.
Wolałam nie wspominać
Ralofowi o tym, że broniąc Hadvara zabiłam kilku Gromowładnych.
- Świetnie, a teraz wybacz,
ale muszę się wyspać. - powiedział Nord kładąc się na łóżku.
- A ja muszę coś zjeść. -
odparłam. - Jestem głodna jak wilk.
Włożyłam na siebie stalową
zbroję i chwyciłam płaszcz Hadvara.
- Zobaczymy się wieczorem na
uczcie. - oświadczył Ralof.
- Oczywiście. Miłych snów! -
powiedziałam i wyszłam z pokoju dla żołnierzy.
W sali tronowej zjadłam
śniadanie w towarzystwie Jorleifa. Postanowiłam od razu zająć się naglącą
sprawą morderstw młodych Nordek.
- Doszły mnie wieści o morderstwach. -
zwróciłam się do Jorleifa, gdy obydwoje kończyliśmy jeść śniadanie. -
Chciałabym pomóc.
- Zaiste ciężkie to czasy,
kiedy ludzie nękają swych pobratymców niczym zwierzęta. - odpowiedział zarządca
ze smutkiem. - Już i tak brakuje mi ludzi do pracy. Jeśli oferujesz swą pomoc,
to z chęcią ją przyjmę. Powiem strażnikom, aby pomogli ci w razie potrzeby. Ja
też chętnie cię nieco obciążę.
Podziękowałam i wstałam od
stołu. Wyszłam z Pałacu Królów i odkryłam z miłym zdziwieniem, że pogoda jest
piękna. Było całkiem ciepło, a słońce świeciło jasno roztapiając śnieg. Nie
widziałam jeszcze Wichrowego Tronu tak nasłonecznionego. Okazało się, że jest
całkiem ładnym miastem. Tylko codzienna szarość nieba zakrywa jego piękno.
Teraz, gdy wreszcie nieboskłon nad Wichrowym Tronem nie był okryty grubą
warstwą szarych chmur, promienie złotego słońca odsłoniły blask tego
starożytnego miasta. Postanowiłam obejrzeć miejsce zbrodni, więc od razu udałam
się na cmentarz. Na miejscu zatrzymała mnie znana już mi strażniczka:
- Co tu robisz? Mówiłam ci,
że nie masz żadnych uprawnień do prowadzenia śledztwa. Nie szanując prawa, nie
szanujesz mnie!
- Jorleif pozwolił mi
pomagać w śledztwie. - odpowiedziałam.
- W takim razie, w porządku.
- zgodziła się strażniczka i wskazała mi jeden z grobów, na którym znajdowała
się duża krwawa plama. - Tutaj zaczyna się ślad krwi. Helgrid zabrała ciało do
Komnaty Umarłych, żeby przygotować je do pochówku. Ma trochę nierówno pod
sufitem, ale akurat na ciałach zna się, jak mało kto.
- Pójdę z nią porozmawiać. -
odparłam. - Powiedź mi tylko, gdzie jest Komnata Umarłych.
Strażniczka wskazała mi
drogę. Komnata Umarłych znajdowała się zaraz za cmentarzem. Były to w zasadzie
podziemne katakumby. Minęłam wiele pustych i ciemnych korytarzy oświetlonych
światłami pochodni przy ścianach, aż wreszcie w jednym z pomieszczeń ujrzałam
kapłankę Arkaya, która za pomocą mokrego kawałka płótna myła poranione ciało
Susanny. Podeszłam w jej stronę i przypadkiem trąciłam jakieś gliniane
naczynie. Złapałam je w ostatniej chwili chroniąc je przed stłuczeniem.
- Uważaj, co robisz! -
zawołała Helgrid z wściekłością.
- Przepraszam! - odparłam z
lekkim gniewem.
- A, to ty! Prowadzisz
śledztwo w sprawie tych zabójstw? - spytała Helgrid.
- Tak. - odpowiedziałam i
podeszłam do zwłok.
- Szerokie ukośne cięcie od
lewego ramienia... - odparła kapłanka przemywając dużą ranę.
- Zauważyłaś coś dziwnego w
tych zwłokach? - zapytałam.
- No... nie żyje, ale to
chyba nic nadzwyczajnego w przypadku kogoś, kto tu trafia... znaczy się kogoś
poza mną.
- I mną. - powiedziałam
rozczarowana tym niezbyt inteligentnym stwierdzeniem.
- Wybacz.
- W porządku, ale czy udało
ci się czegoś dowiedzieć?
- Nie bardzo. Jedyna
nietypowa rzecz to kształt ran. Wyglądają jak zadane... no cóż. Dawni Nordowie
używali tego typu zakrzywionych ostrzy, kiedy balsamowali zmarłych. Nawet nie
wiem, kto w Wichrowym Tronie może coś takiego mieć. Poza mną, rzecz jasna.
Nareszcie jakaś cenna
informacja. Narzędzie zbrodni to przyrząd używany do balsamowania.
- Możesz pokazać mi swoje
ostrza? - zapytałam kapłankę.
- Oczywiście. - Helgrid
odwróciła się i podniosła z pułki naczynie, w którego wnętrzu umieszczono małe
zakrzywione noże. - Oto one.
Wyciągnęłam z naczynia jeden
z noży i przyjrzałam się ostrzu. Gdy na powrót wsunęłam nóż do naczynia,
Helgrid znów ustawiła je na półce. Spojrzałam na ciało Susanny.
- Jaka jest bezpośrednia
przyczyna śmierci? - zapytałam kapłankę.
- Nie jestem pewna, ale
chyba zabił ją cios w serce. Wygląda na to, że większość obrażeń zadano za
życia.
- Wykorzystano ją
seksualnie?
- Raczej nie. -
odpowiedziała Helgrid.
- A pozostałe?
- Ich ciała były w podobnym
stanie, tyle tylko, że brakowało im większych płatów skóry.
Zamyśliłam się.
- To bez sensu. Morderca nie
zadał jej tych wszystkich obrażeń w ciągu sekundy, a świadkowie słyszeli jej
krzyk tuż przed znalezieniem ciała. Musiała krzyknąć chwilę przed tym jak ją
dobił, ale nie uwierzę, że nie krzyczała, kiedy ciął ją żywcem, więc dlaczego
nikt tego nie słyszał.
- Nie mam pojęcia. -
powiedziała Helgrid.
- Daj znać, jeśli znajdziesz
coś jeszcze.
- Płonne nadzieje. Wybacz,
ale muszę wracać do pracy. Mam mnóstwo roboty, żeby przygotować ją do grobu.
Postanowiłam jeszcze raz
obejrzeć miejsce zbrodni. Podeszłam do zakrwawionego grobu. Tamtej nocy, gdy
odnaleziono ciało, padał śnieg. Teraz topniał odkrywając zamrożoną krew. Rozejrzałam
się i zobaczyłam, że znajduje się ona również po drugiej stronie grobu. Zaczęłam
odgrzebywać śnieg. Na odkrytej tafli lodu znajdowała się ogromna plama krwi.
- Skoro straż Białej Grani
mogła pokonać smoka, my też możemy. - powiedziała strażniczka patrolująca
miejsce zbrodni.
Zignorowałam ją i podążyłam
w głąb cmentarza, w stronę Komnaty Umarłych. Przeszłam kilka kroków i
przykucnęłam przy ziemi. Odgrzebałam topniejący śnieg i znów zobaczyłam krew. Jeśli
nikt nie słyszał krzyków Susanny, kiedy morderca ciął jej ciało, to może stało
się tak dlatego, że wcale nie zaatakował jej tam, gdzie umarła. Ślady krwi
sugerowały, że Susanna skądś uciekała. Tylko skąd? Aby się dowiedzieć musiałam
szukać dalszych śladów krwi. Przeszłam parę kroków, odgrzebałam śnieg i znów
ujrzałam krew na lodzie. Podążając dalej za krwawymi śladami skręciłam w prawo,
weszłam po schodach i znalazłam się między dwoma bardzo dużymi domami. Na
schodach wiodących do budynku po lewej stronie znajdowały się niewielkie ślady
krwi. Wyglądało na to, że Susanna uciekła z tego budynku i to właśnie w tym
budynku morderca zadał jej większość obrażeń. Drzwi były oczywiście zamknięte
na klucz. Użyłam magii, ale zamek okazał się zbyt solidny. Mogłam co prawda
spróbować otworzyć drzwi wytrychem, ale wolałam najpierw porozmawiać z
Jorleifem. Kiedy jeszcze stałam pod drzwiami, podeszła do mnie strażniczka.
- Znalazłaś coś? - zapytała.
- Być może. Co to za
budynek? - spytałam.
- To Hjerim. - odpowiedziała
strażniczka. - Dom Frigi Łamaczki-Tarcz. Jest opuszczony odkąd znalezioną ją
martwą.
A więc ślady krwi
zaprowadziły mnie pod dom pierwszej ofiary. Ciekawe. Natychmiast udałam się w
stronę Pałacu Królów, by pomówić z zarządcą. Przed pałacem zaczepił mnie jakiś
starzec w solidnej i pięknej zbroi. Miał długą siwą brodę. Sądząc po jego
umięśnieniu zapewne był Nordem.
- Należysz do tych, którzy
wyznają zasadę "Skyrim dla Nordów"? - zapytał.
- Myślę, że wszyscy powinni
być tu mile widziani. - odpowiedziałam.
- I masz rację, przynajmniej
moim zdaniem. - stwierdził Nord.
- Poza tym, gdybym wyznawała
taką zasadę, sama musiałbym się stąd wynieść, bo nie jestem Nordką.
- Wybacz, zmylił mnie jasny
odcień twej skóry i twoje jasne włosy. - odrzekł starzec.
- Jestem Astarte z Cyrodiil.
- przedstawiłam się.
- Nazywam się Brunwulf Wolna-Zima
- odparł mężczyzna. -Nie przejmuj sie Ulfrikiem i żadnym krótkowzrocznym
Nordem. Większość z nas z radością wita przybyszów.
- Ulfrik również tak mnie
powitał.
- Widocznie uznał, że jesteś
dla niego w jakiś sposób cenna. Zwykle przedstawiciele innych ras nic dla niego
nie znaczą.
- Ulfrika nie obchodzą obcy?
- spytałam nie chcąc w to uwierzyć.
- Zawsze, gdy grupa rabusiów
napada na wioskę Nordów, Ulfrik pierwszy dmie w róg i wysyła ludzi. Ale jeśli w
zasadzkę wpadnie grupa mrocznych elfów, Argonian, albo karawana Khajiitów,
wtedy nie ma żołnierzy, nie ma śledztwa, nie ma niczego. W górach na zachód od
miasta panoszy się banda zbójów, którą Ulfrik nie ma zamiaru się zająć, dopóki
nie będą zagrażać ziemiom Nordów.
- A co byś powiedział,
gdybym rozprawiła się z nimi?
- Nie brak ci odwagi.
Chętnie bym na to postawił. Zajmij się nimi, a ja dopilnuję, żeby ci zapłacono.
Pokaż tym bandytom, jak smakuje sprawiedliwość Wichrowego Tronu!
Wkroczyłam do Pałacu Królów
i szybko odnalazłam Jorleifa.
- Jak dostać się do Hjerim?
- zapytałam.
- Stary dom Frigi
Łamaczki-Tarcz. Jest opuszczony od kiedy zginęła. Myślę, że klucz ma jej matka
Tova. - odpowiedział zarządca.
- Wiesz, gdzie ją znajdę?
- Jeśli nie ma jej w domu,
to pewnie jest na rynku, jak wielu ludzi o tej godzinie.
- Dziękuję! -
odpowiedziałam.
Od razu udałam na rynek,
ponieważ i tak nie wiedziałam, gdzie znajduje się dom klanu Łamaczy-Tarcz. Plac
handlowy znajdował się po lewej stronie od bramy miejskiej i był dość rozległy.
Przebywał na nim tłum ludzi. Wielu handlarzy głośno zachwalało swoje towary. W
pewnym momencie ujrzałam znaną mi już piękną Altmerkę stojącą za stoiskiem z
tarczami.
- Witaj Niranye! - zawołałam
podchodząc w jej stronę.
- Witaj! - odpowiedziała mi
elfka z uśmiechem.
- Czy możesz mi wskazać Tovę
Łamaczkę-Tarcz? - szepnęłam.
- To ta kobieta w futrze
przy stoisku obok. - odpowiedziała cicho Altmerka.
- Dzięki!
Podeszłam do bogato i
wytwornie odzianej jasnowłosej kobiety i powiedziałam:
- Witam! Nazywam się
Astarte. Czy ty jesteś Tova Łamaczka-Tarcz?
- Tak. - odpowiedziała
kobieta patrząc na mnie nieprzytomnym wzrokiem. - Wybacz, ale... Nie jestem
sobą od kiedy... odebrano nam córkę. Nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Tak
bardzo mi jej brakuje.
- Mam pytanie odnośnie
twojej córki. - oświadczyłam.
- Przepraszam. Bardzo ją
kochałam. Wspomnienia są bardzo bolesne. Wybacz, ale wolałabym nie rozmawiać o
mojej córce.
- Próbuję się dowiedzieć,
kto to zrobił. Wydawało mi się, że pomożesz.
- No dobrze. A dokładnie co
chcesz wiedzieć?
- Chcę sprawdzić jej dom,
ale muszę mieć klucz.
- Hjerim?! Nie wiem, co
spodziewasz się tam znaleźć, ale możesz rozejrzeć się. - to mówiąc kobieta
odpięła jeden z pęku kluczy, który nosiła przypięty do pasa i podała mi go.
- Czy po śmierci twojej córki,
ktoś wchodził do jej domu?
- Nie, a przynajmniej nic mi
nie wiadomo na ten temat. - odpowiedziała Tova Łamaczka-Tarcz.
- Czy oprócz ciebie ktoś ma
jeszcze klucze do tego domu?
- Nie. Były tylko dwa
klucze. Jeden miałam ja, a drugi Friga.
- Co się stało z tym drugim?
- Zniknął po śmierci mojej
córki. Chyba miała go przy sobie, kiedy... - w oczach kobiety stanęły łzy.
- To wszystko, co chciałam
wiedzieć. Dziękuję. - odpowiedziałam i oddaliłam się.
Mój wzrok przyciągnęła
młoda, lecz dobrze zbudowana, ciemnowłosa Nordka, która wykuwała miecz w
pobliżu znajdującej się przy rynku kuźni. Podeszłam do niej i przedstawiłam
się.
- Nazywam się Hermir Silne-Serce.
- odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem.
- Jesteś kowalem? -
spytałam.
- Jeszcze nie. Dopiero uczę
się zawodu pod okiem Oengula Kowadła-Wojny. - powiedziała Hermir. - Praca w
Wichrowym Tronie jest wspaniała. Widuję z bliska Ulfrika. Nigdy się nie spodziewałam,
że Ulfrik sprosta swej legendzie, a tu proszę!
- Wygląda na to, że naprawdę
podziwiasz Ulfrika. - stwierdziłam widząc błysk zauroczenia w jej oczach.
- Każdy Nord powinien
podziwiać Ulfrika. Walczy za nas wszystkich. - powiedziała dziewczyna głosem
pełnym uwielbienia. - Właściwie to on jest powodem, dla którego zajęłam się
kowalstwem. Chcę wykuwać broń i pancerze dla wielkiej armii Gromowładnych.
Może nie tylko ja podkochuję
się w jarlu Wschodniej Marchii. Może ta dziewczyna również jest nim oczarowana.
Może, tak jak ja, byłaby gotowa przemierzyć całą Tamriel dla chociażby jednego
jego życzliwego spojrzenia. Może, tak jak ja, byłaby gotowa oddać życie za
jeden dotyk jego dłoni. Mimo wszystko mam jednak szczęście, mogę rozmawiać z
Ulfrikiem, mogę przebywać całymi dniami w jego towarzystwie i słuchać jego
słów. Ta biedna dziewczyna, jeśli jest w nim zakochana, nie ma tyle szczęścia,
co ja. Ulfrik za pewne nie wie nawet o jej istnieniu.
- Mała porada: nie kupuj
zbroi z przeceny. - odezwała się Hermir.
W tym momencie z kuźni
wyszedł starzejący się już mężczyzna w czarnym fartuchu. W dłoni trzymał miecz.
- Nie przerywaj pracy,
Hermir! - zawołał. - Wszyscy mówią, że Eorlund Siwo-Włosy jest najlepszym
kowalem w Skyrim. Mam zamiar sprawić, że część ludzi zmieni zdanie.
- Ty jesteś Oengul
Kowadło-Wojny? - zapytałam Norda.
- Tak. - odpowiedział
mężczyzna. - Chcesz, żebym wykuł jakiś metal?
- Jesteś zamkowym kowalem?
- Oczywiście, a co? Wyglądam
jak dziwka z tawerny? A, nie bierz mych słów do siebie! Zmęczyła mnie praca w
kuźni. Próbuję skończyć ten miecz.
- Co jest wyjątkowego z tym
mieczem? - spytałam z zaciekawieniem.
- Jarl chce, żeby wyglądał
na starożytny oręż. Najwyższa Królowa Freydis rządziła Wichrowym Tronem w
drugiej erze, a jej miecz był legendarny. Zdobycie prawdziwego miecza byłoby
lepsze niż stworzenie kopii, ale nikt nie chce zaryzykować wydostania go z
miejsca, w którym sie znajduje. Będę wdzięczny, jeśli uda ci się znaleźć ten
miecz.
- Może zajmę się tym w
wolnej chwili, teraz jednak brakuje mi czasu.
- Jak nam wszystkim. -
stwierdził Oengul i powrócił do swojej kuźni.
Niespodziewanie podeszła do
mnie jakaś młoda blondynka i powiedziała:
- Nazywam się Nilsin. Friga
była moją siostrą bliźniaczką. Podobno szukasz jej zabójcy.
- Tak. - odpowiedziałam.
- Straciłam ją jakiś czas
temu. - odparła Nilsin. - Czy wiesz, co oznacza strata kogoś bliskiego? Mój
ojciec mówi, że powinniśmy po prostu zająć się swoim życiem. Łatwo powiedzieć!
Doskonale wiedziałam, co
oznacza strata kogoś bliskiego. Kiedy zginął Martin, wszystko przestało mnie
cieszyć.
- Wiem, że jest ci ciężko. -
powiedziałam. - Przykro mi.
- Znajdź tego mordercę! -
odparła Nilsin.
- Znajdę.
Młoda blondynka oddaliła się
w głąb rynku, a ja skierowałam swe kroki w stronę Hjerim. Pogoda wciąż była
piękna. Słońce poczęło świecić tak jasno, że po raz pierwszy w Wichrowym Tronie
zrobiło mi się ciepło. Dotarłam do Hjerim i przekręciłam klucz w zamku.
Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Panował tu półmrok. Wpadające przez
zakurzone okiennice promienie słońca oświetlały jednak podłogę, na której
leżały jakieś małe białe przedmioty. Podeszłam bliżej i zorientowałam się, że
są to fragmenty ludzkich kości. Dom był praktycznie pusty. Brakowało w nim
mebli. Przy ścianie stał dość duży kufer. Podeszłam bliżej i ujrzałam na wieku
kufra wyraźne plamy krwi. Ostrożnie uniosłam wieko. We wnętrzu kufra leżał
zakrwawiony dziennik i jakieś ulotki z wielkim napisem "Strzeżcie się
Rzeźnika!" szybko przeliczyłam ulotki. Było ich jedenaście. Podeszłam do
okna i zapoznałam się z treścią jednej z ulotek:
Strzeżcie się Rzeźnika!
Zabójcy grasującego na ulicach Wichrowego
Tronu!
W tych tragicznych czasach z ludzi wychodzi
najgorsze. Nie bądź następną ofiarą!
Jeśli zauważysz podejrzane
zachowanie skontaktuj się z Violą Giordano.
Kimkolwiek
jest Viola Giordano obstawiam, że to ona będzie kolejną ofiarą mordercy. Gdybym
to ja była zabójcą, zależałoby mi na tym, by uciszyć osobę, która stara się
całe miasto zaangażować w schwytanie mnie. Będę musiała jak najszybciej
porozmawiać z tą kobietą. Otworzyłam zakrwawiony dziennik i zaczęłam czytać:
Plan
przebiega celująco. Znalazłem dobre źródło kości, mięsa i krwi, aczkolwiek
wciąż nie wiem, skąd wziąć porządne próbki ścięgien i szpiku. Nieważne. Miasto
aż tętni od pogardzanych głupców, za którymi nikt nie będzie tęsknił.
Ostatniej nocy prawie mi się udało dostać
Susannę, gdy wychodziła z Knota. Durni gwardziści pojawili się w nieodpowiednim
momencie i musiałem się wyspowiadać. Wyszedłem na spacer, takie tam. Jeszcze
będzie okazja, choć czasu coraz mniej.
Wracam
myślami do pobytu w Zimowej Twierdzy. Tyle marnujących się umysłów zamkniętych
w wieżach. Studiują magię, którą już znają. Ja odkrywam nową magię. Coś
głębszego niż jarmarczne popisy z ogniem i światłem. Magia ciała jest starsza
niż my sami. Być może starsza od całego świata. Ocieram się o granice absolutu
i wszechświata. Tam, gdzie on się kończy, ja zatriumfuję.
Jeszcze
jeden zamach na dziewkę z Knota. Zrobiła się czujna, a w tych jej silnych
stawach znalazłabym wyborne ścięgna. Warto spróbować. Dziś w nocy.
Zamknęłam dziennik.
Nareszcie mam motyw zbrodni. Najwyraźniej jest nim chęć zdobycia
nieśmiertelności. Morderca studiował w Akademii Zimowej Twierdzy - nareszcie
jakaś konkretna informacja. Dalej przeszukiwałam dom. Na jednej z szafek
odnalazłam jeszcze więcej ulotek. Ich brzegi były poszarpane. Najwyraźniej były
do czegoś przyczepione i ktoś je zerwał. To oczywiste. Rozwieszała je Viola
Giordano, a zerwał je morderca. Cały dom był mocno zakurzony. Na stojącej w
kącie szafie było jednak mało kurzu. Przykucnęłam obok niej i zobaczyłam
wielkie rysy na podłodze. Widać, że szafę ktoś przesuwał. Najwyraźniej została
przesunięta wzdłuż ściany. Czyżby chciano coś nią zakryć? Próbowałam ją
przesunąć, lecz okazała się zbyt ciężka. Otworzyłam ją. Była pusta. Zapukałam w
tylną ściankę szafy. Wydawało mi się, że znajduje się za nią pusta przestrzeń.
Weszłam do szafy i mocno pchnęłam ściankę. Padła do przodu odsłaniając małe
pomieszczenie ukryte za szafą. W moje nozdrza natychmiast uderzył odór
rozkładających się zwłok. Było okropnie ciemno, więc wyczarowałam światło,
które odsłoniło przede mną makabryczny widok. Pomieszczenie, w którym się
znalazłam było pełne ludzkich szczątków. Wszędzie były kości i krew. Ohyda! Przy
ścianie znajdował się mały ołtarzyk. Znajdowały się na nim wypalone świece oraz
kolejny dziennik. Był otwarty. Podeszłam do niego i przeczytałam:
17 ścięgien i więzadeł,
173 fragmenty kości do
złożenia,
ok. 4 wiadra krwi (najlepiej
norskiej),
6 łyżeczek szpiku (nie
więcej niż 2 z kości udowej),
11 metrów skóry
(niepociętej).
Wróżba z gwiazd na skraj
zmarzłej myśli
spójrz w światło, gdzie
dusze tańczą
odkryj czas, kiedy iskra
ożywi
gdy zgniłe powstaną pod
komendą
(przekład z Aldmerskiego
tekstu w tłumaczeniu Ayleidów, po raz pierwszy spisany przez Altmera o
nieznanej proweniencji i tożsamości)
wkrótce
Policzyłam znajdujące się
wokół mnie czaszki. Większość z nich znajdowała się w stojącej przy ścianie
skrzyni. Na niektórych znajdowały się jeszcze spore ilości tkanki. Czaszek było
dziewięć. Trzem młodym kobietom, których ciała znaleziono na ulicach Wichrowego
Tronu, nie obcięto głów, a więc było co najmniej kilkanaście ofiar. Nawiasem
mówiąc trzeba być idiotą, żeby ukrywać się w domu własnej ofiary. Jak to się
stało, że jeszcze nie aresztowano Rzeźnika? Jak to możliwe, że zdołał zabić
tyle osób, a strażnicy wiedzą tylko o trzech ofiarach? No cóż, jest wojna,
ludzie dość często znikają i nie koniecznie istnieją powody, by wiązać takie
zniknięcia z seryjnym zabójcą. Opuściłam makabryczny pokój. Wspięłam się po
schodach na piętro. Pokoje na górze również były dziwnie puste. Na środku
jednego z pomieszczeń stało łóżko, na którym ktoś ustawił krzesło. Było to
bardzo, bardzo dziwne. Zupełnie jakby ktoś sięgał po coś do góry. Sufit znajdował
się bardzo wysoko i nie mógłby do niego dosięgnąć nawet ktoś bardzo wysoki
stojący na krześle ustawionym na łóżku. No, może udałoby mu sie to, gdyby
podskoczył. Nie widziałam jednak pod sufitem niczego ciekawego. Dość długo przypatrywałam się łóżku. Zajrzałam
nawet pod nie, ale niczego nie znalazłam. Opuściłam Hjerim i zorientowałam się,
że zapadł zmierzch. Uczta, na której chciał mnie widzieć Ulfrik, już trwała.
Czym prędzej pobiegłam w stronę Pałacu Królów. Kiedy wkroczyłam do sali
tronowej, ujrzałam oficera Ulfrika, Yrsaralda Po-trzykroć-Dźgniętego, oraz kilku żołnierzy zasiadających przy stole
i głośno ucztujących. Ulfrik zasiadał na swoim tronie. Gdy zbliżyłam się do
stołu, powstał i wskazując na mnie ramieniem zawołał:
- Oto kobieta, która zmusiła
Balgruufa Większego do kapitulacji.
Ludzie przy stole zaczęli
bić mi brawa. Niedobrze, że się spóźniłam.
- Podejdź Astarte! -
rozkazał Ulfrik.
Natychmiast zbliżyłam się do
tronu władcy Wschodniej Marchii.
- Od teraz zwiemy cię
"Lodem w Żyłach". To od gęstej krwi naszych ziem, która dopłynęła do
twego serca. - ogłosił Ulfrik podając mi złoty miecz w ozdobnej pochwie. -
Proszę, weź to! To miecz cesarskiego oficera. Broń idealna do zadawania ran
naszemu wrogowi.
- Dziękuję, panie.
Spojrzałam na podarowany mi
oręż i delikatnie pociągnęłam za rękojeść. Gdy tylko moim oczom ukazał się
fragment klingi, dostrzegłam szkarłatny blask.
- To magiczna broń, panie? -
spytałam cicho.
- To Krasnoludzki Miecz
Spopielenia. - odpowiedział Ulfrik szeptem. - Zagorzeje wszystko, czego dotknie
jego ostrze.
Natychmiast przypięłam nowy
miecz do swojego pasa. To był wspaniały podarunek. Krasnoludzki Miecz
Spopielenia był chyba jeszcze lepszą bronią niż przed laty moja ukochana
Srebrna Gwiazda.
- Jaki będzie nasz następny
ruch przeciwko Cesarstwu? - zapytałam tym razem już głośno.
- Podejrzewam, że bardziej
się nam przydasz, jeśli dam ci więcej swobody. Możesz więc atakować Cesarskich,
kiedy tylko chcesz. - odpowiedział Ulfrik poczym zwrócił się do mego towarzysza
broni zasiadającego przy stole. - Ralofie, mianuję cię dowódcą pierwszego
oddziału.
Ralof podniósł się z ławy i
spojrzał na Ulfrika zaskoczony.
- Dziękuję, jarlu! - zawołał
po chwili wciąż ogromnie zdziwiony.
- Jutro pojedziesz do
naszego ukrytego obozu w Falkret. - rozkazał jarl Wschodniej Marchii.
- Tak jest! - odpowiedział
Ralof i na powrót usiadł przy stole.
- Astarte, jeśli znajdziesz
czas, będziesz mogła również pojechać do Falkret. Galmar będzie miał dla ciebie
specjalne zadania. Przydasz się, kiedy wyzwolimy stolicę.
- Rozumiem. - odpowiedziałam
i również usiadłam przy stole między Ralofem a Jorleifem.
Nałożyłam sobie na talerz
pieczeń, a Ralof nalał mi miodu do kielicha. Kiedy już jadłam i piłam,
spostrzegłam, że po drugiej stronie stołu siedzi znany mi już stary wojownik,
Brunwulf Wolna-Zima.
- Wojna nie przynosi chwały!
Mówią tak tylko żołnierzom, żeby byli gotowi narażać swe życie. - powiedział
Brunwulf ze smutkiem.
- Gromowładni zwyciężają w
całej krainie! - odpowiedział mu siedzący dokładnie na przeciwko niego Jorleif.
Spojrzałam na Ulfrika. Siedział
na swoim tronie zamyślony popijając miód z kielicha. Cudownie było na niego
patrzeć. Stanowił w moich oczach uosobienie władczości i siły.
- Nie patrz tak na jarla! -
szepnął mi do ucha Ralof.
- "Tak", to znaczy
jak? - zapytałam cicho.
- Z takim zachwytem. -
odpowiedział szeptem.
- Czy to źle, kiedy poddany
patrzy z zachwytem na swego władcę?
- Nie, to dobrze. - przyznał
Ralof, poczym szepnął mi do ucha. - Ale ty nie patrzysz na niego, jak poddany
na władcę, tylko, jak kobieta na mężczyznę.
Spojrzałam na niego
zastanawiając się, jak w zasadzie odbierze moją słabość do jarla Wichrowego
Tronu, i mając nadzieję, że nie będzie roznosił plotek. Jakim cudem udało mu się
dostrzec, co czuję do Ulfrika? Muszę być ostrożniejsza.
- Powiem ci tylko jedno:
możesz być bohaterem całego Skyrim, ale Ulfrik Gromowładny to i tak dla ciebie
zbyt wysoki pułap. - powiedział Ralof cicho. - Poza tym, za stary jest dla
ciebie.
- Skąd wiesz, ile mam lat? -
spytałam uśmiechając się pod nosem.
- Och! Czyżbyś miała więcej
niż dwadzieścia? - odparł mężczyzna ironicznie.
- Tak, mój drogi, mam więcej
niż dwadzieścia lat. - powiedziałam.
Prawdę powiedziawszy mam
również więcej niż dwieście, ale tego nikt nie musi wiedzieć.
- No właśnie, ile w zasadzie
lat ma Ulfrik? - zapytałam, bo od dawna byłam tego ciekawa.
- Nie wiem, ale pewnie sporo,
jak wszyscy weterani Wielkiej Wojny. - odpowiedział Ralof. - Na pewno jest już
po pięćdziesiątce.
- Niemożliwe! Nie wygląda na
więcej niż czterdzieści.
- Chcesz się założyć?
- Po pewnej dotkliwej
stracie finansowej obiecałam sobie, że nigdy więcej nie będę bawić się w
hazard, ale dziś mogę zrobić malutki wyjątek, specjalnie dla ciebie. -
oświadczyłam. - Stawiam 50 septimów, że Ulfrik nie ma więcej niż pięćdziesiąt lat.
- Stoi. - powiedział Ralof
podając mi dłoń, którą natychmiast uścisnęłam.
- Jorleif, mam do ciebie nietypowe pytanie. -
zwróciłam się cicho do zarządcy.- Wiesz, ile lat ma jarl?
- Ulfrik? Oczywiście, że
wiem. - odpowiedział nieco zdziwiony zarządca. - Za rządów jego ojca cały
Wichrowy Tron hucznie obchodził dzień jego urodzin.
- No to, ile ma lat? -
zapytałam Jorleifa, jednocześnie szturchając Ralofa, by również posłuchał
odpowiedzi.
- Dlaczego mam ci
powiedzieć?
- Założyłam się o to z Ralofem...
zresztą nieważne. Powiedź! - odparłam błagalnie.
Jorleif nachylił się w moja
stronę i szepnął:
- Czterdzieści dziewięć.
Nawiasem mówiąc, nieźle się trzyma, prawda?
- O tak! - odpowiedziałam.
Ulfrik naprawdę wyglądał
bardzo młodo, jak na swój wiek.
- To chyba przez jakieś
czary Siwobrodych. Oni wszyscy mają ze sto lat i wciąż daleko im do śmierci. -
stwierdził Jorleif żartobliwie, a potem dodał cicho. - Podczas Wielkiej Wojny,
o ile mi wiadomo, Ulfrik był najmłodszym oficerem. Miał zaledwie dziewiętnaście
lat, kiedy nim został.
- Słyszałeś? - zwróciłam się
do Ralofa.
- Tak, odniosłaś minimalne
zwycięstwo, ty szczęściaro! - odpowiedział niepocieszony wciskając mi do ręki
pięćdziesiąt septimów ze swojej sakwy.
Uczta miała się już ku
końcowi. Ulfrik i jego oficerowie udali się do swoich prywatnych komnat. Ralof
również wstał od stołu i podążył do kwater żołnierzy. Nareszcie nastał
odpowiedni moment, żeby porozmawiać z Jorleifem o postępach w naszym śledztwie.
- Przeszukałam Hjerim. -
oświadczyłam. - Okazało się, że przez długi czas było kryjówką mordercy.
Znalazłam ukryty pokój, a w nim mnóstwo ludzkich szczątków. Wygląda na to, że
ten morderca zabił jakieś kilkanaście osób.
- To straszne! - zawołał
Jorleif z wyrazem przerażenia i niedowierzania na twarzy. - Natychmiast poślę
do Hjerim strażników.
- Znalazłam tam również ten
dziennik i ulotki. - powiedziałam i położyłam na stole ukryty pod zbroją
dziennik, w którego wnętrzu umieściłam kilka ulotek.
Zarządca przejrzał
dziennik.
- Możesz mi coś powiedzieć o
Rzeźniku? - spytałam.
- Uff! Rozmawiała już z tobą
Violą Giordano? - zapytał Jorleif wskazując na ulotki. - Rozwiesza to po całym
mieście, a ktoś później to ciągle zrywa. Spytaj ją o to, jeśli chcesz dostać
pulę informacji.
- Bardzo chciałabym z nią
porozmawiać, tym bardziej, że uważam, iż grozi jej niebezpieczeństwo. Wszystko
wskazuje na to, że to Rzeźnik zerwał te ulotki. Musi być wściekły na tę
kobietę. Powiesz mi, gdzie mogę ją znaleźć?
- Masz rację, jej życie może
być zagrożone. - stwierdził zarządca. - Wyślę strażnika do jej domu, by
sprowadził ją do Pałacu Królów. Tutaj będzie bezpieczna. Jeśli możesz, sprawdź,
czy nie ma jej w Gospodzie Pod Knotem.
- Jak ona wygląda?
- To niemłoda już kobieta.
Jest Cyrodiilianką tak, jak ty. Ma długie, siwe włosy. Wygląda zupełnie
przeciętnie.
- Chyba już ją spotkałam. -
odparłam wspominając starszą kobietę, która w Gospodzie Pod Knotem ostrzegała
mnie przed Rzeźnikiem.
- Mam jeszcze jedno pytanie:
czy w Wichrowym Tronie przebywa ktoś z Akademii Zimowej Twierdzy?
- Tak, nadworny mag
Wuunferth. - odpowiedział zarządca. - Jest ekspertem od magii zniszczenia.
- Nadworny mag? Mieszka
tutaj, w pałacu?
- Owszem. Dlaczego o niego
pytasz?
- Wyjaśnię to później. Teraz
musimy zapewnić bezpieczeństwo Violi Giordano. Jest noc, a więc Rzeźnik znów
może zaatakować.
- Masz rację. - przyznał
Jorleif, poczym przywołał do siebie strażnika stojącego przy drzwiach
wyjściowych i rozkazał mu. - Idź natychmiast do domu Violi Giordano i sprowadź
ją tutaj!
- Sprawdzę, czy nie ma jej w
Gospodzie Pod Knotem. - oświadczyłam i zabrałam Dziennik Rzeźnika ze stołu.
Wyszłam z Pałacu Królów wraz ze strażnikiem,
którego Jorleif wysłał do domu Violi Giordano.
- Jesteś jak ja, nie? Nie lubisz
niezgrabnej dwuręcznej broni. - zagadną do mnie strażnik spoglądając na Miecz
Niebiańskiej Kuźni przypięty do mojego pasa, kiedy schodziliśmy ze schodów
wiodących do pałacu.
- Nie lubię ciężkiej broni,
ponieważ nie potrafię jej unieść. - odpowiedziałam lekkim tonem. - To, czy
rękojeść jest tak długa, że można ją trzymać obydwiema rękami, czy też tak
krótka, że można ją ująć tylko jedną dłonią, nie ma dla mnie większego
znaczenia. Właściwie wolę nawet dłuższe rękojeści, bo dają więcej możliwości.
- Broń dwuręczna zazwyczaj
jest ciężka. - powiedział strażnik i udał się w swoją stronę.
Moja Srebrna Gwiazda, choć
przystosowana do walki obydwoma rękami, była lekka. Uwielbiałam tę broń. Z dumą
popatrzyłam na podarowany mi przez Ulfrika Krasnoludzki Miecz Płomieni. Nie ma
to, jak dobry i piękny miecz! Po chwili byłam już w Gospodzie Pod Knotem. Od
razu weszłam na piętro. Znajdowały się tu prawdziwe tłumy. Ktoś zawołał do
Dunmerki grającej na lutni:
- Zaśpiewaj "Wiek
ucisku"!
W odpowiedzi mroczna elfka podniosła
w górę dłoń uciszając gości.
- Utwór ten opiewa
prawdziwych synów i córki Skyrim: Gromowładnych! - oświadczyła, poczym zaczęła
grać i śpiewać tą samą pieśń, którą wykonywała, gdy byłam w Gospodzie Pod
Knotem poprzednim razem.
Rozejrzałam się. Przy jednym
ze stolików ujrzałam starszą kobietę, która uprzednio ostrzegała mnie przed
Rzeźnikiem. Podeszłam do niej i zapytałam:
- Czy ty jesteś Viola
Giordano?
- Tak, o co chodzi? -
spytała kobieta.
- Wiesz coś o Rzeźniku? -
zapytałam.
- Śledzę go od kilku miesięcy...
no może nie śledzę, próbuje odszukać. - odpowiedziała Viola Giordano. -
Strażnicy nie chcą pomóc, ludzie nie chcą pomóc, tylko ja uważam, że można go
złapać.
Położyłam na stoliku
Dziennik Rzeźnika, usiadłam na krześle obok Violi Giordano i oświadczyłam:
- Ten dziennik znalazłam w
kryjówce zabójcy.
- Co mówi? - spytała kobieta
nawet nie dotykając zakrwawionej księgi.
Postanowiłam podzielić się z
nią swoimi podejrzeniami.
- Zdaje się, że to nadworny
mag jest zabójcą. - powiedziałam.
- Wuunferth! - zawołała
kobieta z przerażeniem. - Od lat krążą o nim różne plotki, od kiedy pamiętam.
To niebezpieczny człowiek, dlatego nazywają go "Nieumarły". Lepiej go
nie drażnić. Te informacje muszą trafić prosto do zarządcy. On cię wysłucha.
Natychmiast powróciłam do
pałacu Królów i oświadczyłam Jorleifowi:
- Sądzę, że zabójcą jest
Wuunferth!
- To poważny zarzut. -
odpowiedział zarządca. - Zakładam, że masz dowody.
- Z dowodami jest pewien
problem. - przyznałam.
W tym momencie do sali
tronowej wkroczyła znana mi już strażniczka w towarzystwie jakiegoś innego
gwardzisty i od progu zawołała:
- Mamy dowody na uprawianie
nekromancji. Poza tym udało mi się znaleźć amulet nadwornego maga. - to mówiąc
podała Jorleifowi zielony amulet w kształcie czaszki.
- Znaleźliście to w Hjerim?
- zapytał zarządca.
- Tak, panie. Calixto
Corrium rozpoznał ten amulet. Stwierdził, że kupił go od niego Wuunferth i że
nekromanci używają tego typu amuletów do zwiększania swej mocy. Ponadto zeznał,
iż osoba uciekająca z miejsca zbrodni w nocy, gdy zabito Susannę, miała
dokładnie taką sylwetkę, jak nadworny mag.
- Ciężko w to uwierzyć. -
powiedział Jorleif. - Wuunferth od wielu lat był zaufanym druhem Ulfrika. Boli
mnie fakt, że w pokątnych szeptach kryła się prawda. Wuunferth zostanie
pojmany. Dziękuję ci za pieczołowitość w odkryciu tej prawdy. Mieszkanki
Wichrowego Tronu są już bezpieczne.
- Najlepiej od razu chodźmy
po Wuunfertha. - odparła strażniczka.
Wszyscy udaliśmy się do
komnaty maga znajdującej się niedaleko kwater żołnierzy. Wuunferth okazał się
być niskim i starym człowiekiem. Był
odziany w szary płaszcz z kapturem, który przysłaniał jego twarz.
- Co to ma znaczyć? -
zapytał, gdy zarządca, dwóch strażników i ja wkroczyliśmy do jego komnaty.
- Aresztujemy cię za
morderstwo Susanny z Gospody Pod Knotem oraz Frigi Łamaczki-Tarcz i wszystkich pozostałych.
- oświadczył Jorleif. - Wiemy, co knujesz tchórzu!
- Czy całe to miasto
postradało zmysły? Wieszczyłem i jasnowidziałem, by samemu odszukać mordercę! -
zawołał mag.
- W Fabryce Krwi będziesz
się tłumaczył czarowniku! Zabierzcie mi go z oczu! - powiedział Jorleif z
wściekłością i pogardą w głosie.
- Tak jest! - odpowiedział
strażnik i zwrócił się do Wuunfertha - Chodź panie, musisz pójść ze mną!
- To jeszcze nie koniec,
Jorleif! - wykrzyknął mag, gdy strażnicy wyprowadzali go z komnaty.
Rozejrzałam się po pokoju.
Na półce pod ściana znalazłam naczynie z narzędziami do balsamowania, takimi
samymi, jak te, które pokazała mi Helgrid.
- Takim narzędziem pocięto
ciała ofiar. - zwróciłam się do Jorleifa pokazując mu jeden z noży.
Obydwoje byliśmy zgodni, co
do tego, że dzisiejszej nocy aresztowaliśmy Rzeźnika.
5
dzień, Domowe Ognisko:
Rankiem postanowiłam
zapolować na bandytów, o których opowiedział mi Brunwulf Wolna-Zima. Minęłam
stajnie Wichrowego Tronu i przeszłam przez Kamienny Most na drugą stronę Białej
Rzeki, która otaczała miasto. Kiedy zbliżyłam się do wzgórza znajdującego się
nieopodal miasta, nagle zaatakował mnie smok. W ostatniej chwili odsunęłam się
od strumieniu ognia, który wystrzelił z jego paszczy. Wyczarowałam kilka kul
ognia, które cisnęłam w cielsko krążącej mi nad głową bestii. W końcu smok
wylądował przede mną. Ziemia zatrzęsła się pod jego ciężarem. Dobyłam
Krasnoludzki Miecz Spopielenia i rzuciłam się na smoka. Kilka razy uderzyłam go
ostrzem w paszczę, a cala jego głowa stanęła w płomieniach. Nagle poczułam
wszechogarniający mróz, który boleśnie uderzył w moje ciało przenikając je aż
do kości. Przez dłuższą chwilę nie mogłam złapać oddechu. Sądziłam, że za
chwilę zamarznę. Odwróciłam się i ujrzałam cztery postaci w czarnych szatach.
Byli to nekromanci. Jeden z nich rzucił się na mnie z nożem. Zablokowałam jego
cios i uderzyłam go moim mieczem. Jego ciało natychmiast stanęło w płomieniach.
Ulfrik dał mi bardzo dobry miecz! W tym
momencie smok krzyknął: "jol!", a z jego paszczy wystrzelił strumień
ognia, który poparzył mi lewe ramię. Walka z wieloma przeciwnikami na raz nie
jest łatwa. Uskoczyłam przed płomieniami i wpadłam na pewien pomysł. Smok znów
wykrzyknął słowo "jol", które natychmiast zamieniło się w płomienie,
lecz tym razem postarałam się, by stał za mną jeden z nekromantów. Szybko
padłam na ziemię, a smocze płomienie dosięgły niegodziwego maga, który właśnie
starał się uderzyć we mnie lodowym pociskiem. Szybko uleczyłam się i podbiegłam
do smoka. Jednym potężnym uderzeniem miecza podarowanego mi przez Ulfrika
zabiłam bestię. Smok został pokonany, a więc nadszedł czas zabić magów. Przy
życiu do tej pory pozostało dwoje. Jednocześnie wyczarowali lodowe kule,
którymi cisnęli w moim kierunku. Szybko wyczarowałam kulę ognia i nasze pociski
zderzyły się. W następnej chwili udało mi się wyczarować cały ognisty strumień,
podczas gdy nekromanci wyczarowali dwa lodowe strumienie. Nasze energie
magiczne zderzyły się ze sobą. Tak właśnie walczyliśmy. Mój ogień kontra ich
lód. Była to walka naszych umysłów. Mój umysł okazał się silniejszy i
wyczarowany przeze mnie ogień zabił jednego z nekromantów. Pozostał drugi.
Walczyłam z nim zasłaniając się strumieniem ognia przed jego lodowymi
zaklęciami i czułam, że wyczerpuje mi się mana. Jeszcze chwilę, a nie będę
wstanie rzucić najprostszego zaklęcia. Byłam już zbyt bardzo zmęczona, by
używać magii. W tym momencie cielsko smoka, którego zabiłam przed chwilą
poczęło płonąć. Moc jego duszy wypełniła mój umysł. Poczułam gorąco bijące z
mojego wnętrza. Ogień, który płonie we mnie, jest potęgą mogącą strawić cały
świat. Poczułam ten wewnętrzny ogień i pojęłam jego istotę.
- Jol! - krzyknęłam, a
powietrze wydostające się z moich ust nagle zapłonęło i nie czyniąc mi żadnej
szkody uderzyło w mojego przeciwnika spalając go żywcem. Nauczyłam się ziać
ogniem, jak smoki.
Szybko odnalazłam siedzibę
bandytów. Skrywali się w jaskini pod wzgórzem. Zabiłam ich wszystkich. Wróciłam
do Wichrowego Tronu w południe z kilkoma stalowymi mieczami, które sprzedałam
na rynku. Kiedy przybyłam do Pałacu Królów, w sali tronowej powitał mnie
Ulfrik.
- Cesarstwo zrobiło się
waleczne przez pazerność na srebro Skyrim. - zwrócił się do mnie. - Nie martw
się jednak. Odbijemy Pogranicze. Wyrwiemy je z ich chciwych rączek.
- Jestem na twoje rozkazy,
panie. - odpowiedziałam.
- Myślę, że masz teraz coś
ważniejszego do zrobienia niż pomoc w dalszych działaniach wojennych. Wezwano
cię, więc nie każ na siebie dłużej czekać. - oświadczył jarl.
Wiedziałam, że mówi o
Siwobrodych. Istotnie nadszedł najwyższy czas, by w końcu wybrać się na Wysoki
Hrothgar.
- Wobec tego będę musiała
zniknąć na jakiś czas. - powiedziałam. - Kiedy wrócę, udam się do naszego obozu
w Falkret.
- Tak będzie najlepiej. -
odparł Ulfrik zmierzając w stronę swoich prywatnych komnat. - Życzę ci
bezpiecznej podróży i owocnej nauki.
- Dziękuję, panie!
Gdy Ulfrik zniknął mi z
oczu, podeszłam do siedzącego przy stole Brunwulfa Wolnej-Zimy.
- Obóz na zachodnim wzgórzu nie
jest już schronieniem bandytów. - oświadczyłam.
- To się nazywa dobra
robota! - zawołał uradowany Nord. - Gdy ich nie będzie, wszyscy poczują się
bezpieczniej, i mroczne elfy i Nordowie. Proszę, oto obiecane złoto.
To mówiąc wręczył mi 750
złotych monet. Nie spodziewałam się tak hojnej zapłaty. Podziękowałam i
opuściłam pałac. Udałam się do Szarej Dzielnicy, gdzie w sklepie pewnego
Dunmera sprzedałam kilka kości i smoczych łusek, które zabrałam ze szkieletu zabitego smoka. Dzięki tej transakcji
zasobność mojej sakwy znacznie się zwiększyła.
W podróż na Wysoki Hrothgar
wyruszyłam pod wieczór. U podnóża Gardła Świata znajdowało się miasteczko
Iverstead. Udałam się właśnie do niego. Gdy zapadł zmierzch, odnalazłam ścieżkę
nad pięknym małym wodospadem. Po długim wspinaniu się pod górę i biegu przez
las dotarłam wreszcie do rzeki. Analizując mapę doszłam do wniosku, że
najlepiej będzie pójść wzdłuż brzegu owej rzeki, gdyż ewidentnie płynie ona
przez Iverstead. Szłam więc zgodnie z nurtem rzeki, aż zaatakował mnie troll.
Nie czułam się na siłach, by z nim walczyć, postanowiłam więc uciec. Dość
szybko udało mi się go zgubić. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że jak
zwykle zabłądziłam. Już dawno powinnam być w Iverstead, a tymczasem przede mną
znajdował się tylko las. Spojrzałam na rzekę, która miała wskazywać mi drogę, i
zrozumiałam jaką byłam idiotką. Przecież chcę się wspiąć na najwyższą górę
Skyrim, natomiast rzeki spływają z gór, a nie płyną w ich stronę. Tymczasem ja
cały czas podążałam zgodnie z nurtem rzeki, podczas gdy powinnam iść dokładnie
w przeciwnym kierunku. To jest przecież logiczne! Puknęłam się w głowę i
zawróciłam. Po kilku godzinach byłam już na miejscu. Większość mieszkańców Iverstead
spała już w swoich domach, jednak na ławce przed jedną z chat siedziała młoda
dziewczyna i obserwowała gwiazdy.
- Czy znajdę tu jakiś
nocleg? - zapytałam ją.
- Naturalnie. -
odpowiedziała dziewczyna. - Idź do gospody, a na pewno znajdziesz tam wolny
pokój. Przepraszam, czy jesteś legionistką?
- Skądże! - odpowiedziałam.
- Jestem poszukiwaczem przygód.
Na razie wolałam nie chwalić
się na prawo i lewo tym, że należę do Gromowładnych.
- A! Dużo podróżujesz! Na
pewno znasz wiele opowieści z poza tego nudnego miasta. - odparła młoda Nordka.
- Nazywam się Falstrid.
- Jestem Astarte z Cyrodiil!
- przedstawiłam się.
- Znasz jakąś ciekawą
opowieść?
Usiadłam na ławce obok
dziewczyny i powiedziałam:
- Mogę ci opowiedzieć o
Martinie Septimie.
- Słyszałam o nim. Zakończył
Kryzys Otchłani oddając swoje życie za całą Tamriel.
- Owszem. - odpowiedziałam.
- Jeśli znasz jakieś
szczegóły tej historii, to z przyjemnością jej posłucham.
Zaczęłam opowiadać tej
młodej dziewczynie o moim Cesarzu, a także o sobie samej sprzed dwustu lat.
Trwało to z dobre dwie godziny. Zakończyłam swoją opowieść opisem bohaterskiej
śmierci Martina.
- Co się stało z jego przyjaciółką?
- zapytała Falstrid, gdy umilkłam.
- Umarła dwa tygodnie po
śmierci swojego Cesarza. - odpowiedziałam po chwili namysłu. - Umarła, ponieważ
jej życie straciło sens.
- To smutne! - dziewczyna
westchnęła.
- Możesz mi powiedzieć coś
na temat Wyskiego Hrothgaru? - spytałam ją, by zmienić temat.
- Siwobrodzi to dziwna
zbieranina. Podobno całe życie przeżywają bez wypowiedzenia ani jednego słowa.
Wyobrażasz to sobie?! Szkoda, że nie mogę z tobą iść. - Falstrid znowu głośno
westchnęła. - Chciałabym zobaczyć Cyrodiil. Jak wygląda twoja ojczyzna?
W tym momencie drzwi domu
otworzyły się i podszedł do nas jakiś mężczyzna.
- Moja ojczyzna jest...
ciepła. - powiedziałam i w tym momencie naprawdę zatęskniłam za ciepłymi
promieniami słońca, których nigdy nie brakowało w Cyrodiil.
- Uważaj na siebie, dziecko
Cesarstwa! Skyrim to nie miejsce dla delikatnych cyrodiiliańskich organizmów! -
zawołał do mnie mężczyzna, który właśnie wyszedł z domu, i ziewnął, poczym
zwrócił się do dziewczyny, z którą rozmawiałam - Falstrid natychmiast wracaj do
domu. Jak długo można siedzieć na dworze?!
Falstrid szybko pożegnała
się ze mną i zniknęła we wnętrzu domu. Dawno już nikt nie nazywał mnie
"dzieckiem Cesarstwa".
- Córka doprowadza mnie do
szału, więc wybacz moją nerwowość. - powiedział mężczyzna.
- Możesz powiedzieć mi coś
na temat Wysokiego Hrothgaru? - spytałam.
- Szlak do klasztoru jest nazywany
7000 stopni. Wyobrażasz to sobie?! Nie wiem, czy dotarłbym na szczyt nie
padłszy z wyczerpania.
Niestety mnie czeka właśnie
taka wędrówka. Zapewne nie będzie to przyjemna podróż.
- Jak najszybciej wynieś się
z miasta. Nic tu po tobie! - zawołał Nord i zamknął za sobą drzwi swego domu.
Weszłam do znajdującej się
niedaleko gospody chcąc spędzić noc w wygodnym łóżku. Od razu podeszłam do
barmana i zamówiłam u niego pokój na jedną noc oraz pieczeń, pajdę chleba i
kielich wina na kolację. Jedzenie zostało mi podane bardzo szybko. Usiadłam
przy jednym z drewnianych stołów spoglądając na płomienie i iskry ogniska
palącego się we wgłębieniu podłogi.
- Wybacz pani, zagrać dla
ciebie na lutni? - zapytała mnie blondwłosa dziewczyna niezwykłej urody
trzymająca w ręku czerwony instrument.
- Jesteś lutnistką? -
spytałam.
- Owszem. - odpowiedziała
dziewczyna i zagrała na lutni krótką, lecz śliczną melodię.
Rzuciłam jej jednego septima
i skinęłam na barmana, by dolał mi wina do kielicha.
- Na twoim miejscu trzymałbym
się z dala od kurhanu na południu miasta. Mówią, że jest nawiedzony. - szepnął
mężczyzna napełniając mój kielich trunkiem.
- Nie wybieram się w tamtą
stronę, ale powiedź coś więcej o tym kurhanie. - zaciekawiłam się.
- Nie mogę powiedzieć
więcej. Jest nawiedzony i lepiej się tam nie zbliżać! Na własne oczy widziałem
jednego z duchów. Przysięgam, że gdy na mnie spojrzał, poczułem jak pali mą
duszę.
- To bardzo ciekawe. -
stwierdziłam. - Czy duchy pojawiły się tu któregoś dnia?
- Na szczęście chyba trzymają
się blisko kurhanu. Myślę, że go strzegą. Oczywiście nie pomaga mi to w
interesach, bo kto wynajmie pokój w pobliżu nawiedzonego kurhanu?
- Ktoś, kto nie lęka się
upiorów. Ot na przykład ja. - odpowiedziałam żartobliwie.
- Kiedy znowu tu będziesz, wstąp
napić się czegoś. Nie mamy tu zbyt wielu gości. Oczywiście poza tymi, którzy
zmierzają do Wysokiego Hrothgaru.
- Tak się składa, że ja
również tam zmierzam. Już wkrótce odwiedzę Wysoki Hrothgar po raz pierwszy w
życiu. Co możesz mi o nim powiedzieć?
- Siwobrodzi są samotnikami.
- odrzekł mężczyzna. - Chyba nigdy nie opuścili swego klasztoru. Czasami
przechodzi tędy pielgrzym zmierzający na szczyt, ale prawie każdy z nich wraca
rozczarowany.
- Rozczarowany? Dlaczego? -
zapytałam zdziwiona.
- Pielgrzymi udają się na
Wysoki Hrothgar, by znaleźć rozwiązanie swoich problemów, ale Siwobrodzi
zalecają im jedynie pokorę i zaakceptowanie tego, czego nie można zmienić.
- A co z pielgrzymami,
którzy szukają odpowiedzi? - zapytałam.
- Na twoim miejscu nie
robiłbym sobie wielkich nadziei.
Miałam nadzieję, że
Siwobrodzi powiedzą mi, dlaczego wciąż żyję, i że dzięki nim nareszcie
zrozumiem, kim jestem, skąd przybywam i dokąd zmierzam. Słowa barmana nie
wystarczyły, by te nadzieje rozwiać.
- Zawsze chciałam pokonać
7000 stopni do klasztoru. - odezwała się do mnie lutnistka, gdy barman oddalił
się od mojego stolika. - Zrobiłabym wszystko, żeby zamienić na coś nudę
mieszkania w tej dziurze. Zazdroszczę ci.
- Ja zazdroszczę ci talentu.
Czy oprócz gry na lutni potrafisz też śpiewać? - zapytałam.
- Tak. Za 5 sztuk złota
możesz usłyszeć ulubioną piosenkę.
- Tylko 5 sztuk złota? Aby
usłyszeć jak grasz i śpiewasz, jestem gotowa zapłacić dwa razy tyle.
- To miłe z twojej strony.
Wiesz co? Zagram specjalną piosenkę, tylko dla ciebie. Za darmo. - stwierdziła
dziewczyna.
- Dziękuję bardzo. -
odpowiedziałam.
- Tej pieśni nauczył mnie
dawno temu mój dziadek. Niewiele osób w Skyrim ją zna. - powiedziała dziewczyna
i zaczęła grać.
Po chwili w gospodzie
rozbrzmiał jej melodyjny i mocny głos niosący takie słowa:
Smocze Dziecię, Smocze
Dziecię
własny honor nakazuje mu
Przeciwstawiać się złu
I najzacieklejsi wrogowie
pierzchają
Słysząc jego triumfalny
okrzyk
Smocze Dziecię, o
błogosławieństwo dla ciebie modlimy się!
Przenieście się synowie
śniegu, do czasów odległych i historii,
Śmiało opowiedzianej, o
wybrańcu!
Który wywodzi się zarówno ze
smoczego gatunku
Jak i ras ludzkich,
Z siłą niczym potęga słońca
Przedziera się przez wrogów,
mistrz sztuki wojennej,
Wybawca całego Skyrim!
Alduin, Zguba Królów,
Prastary cień został
wyzwolony,
Głodny tak, że mógłby
połknąć cały świat!
Lecz nastanie taki dzień,
Gdy wszelkie mroczne
kłamstwa smoków
Zostaną uciszone raz na
zawsze, a wówczas
Piękne Skyrim zostanie
wyzwolone z plugawego ucisku Alduina!
Smocze Dziecię, Smocze
Dziecię
własny honor nakazuje mu
Przeciwstawiać się złu
I najzacieklejsi wrogowie
pierzchają
Słysząc jego triumfalny
okrzyk
Smocze Dziecię, o
błogosławieństwo dla ciebie modlimy się!
Lutnistka
skończyła swoją pieśń, a ja pogrążyłam się w zamyśleniu. Czy ta pieśń opowiada
o mnie? Co właściwie jest moim przeznaczeniem? Miałam nadzieję, że wkrótce
wyjaśnią mi to Siwobrodzi. Po chwili udałam się na spoczynek. Położyłam się na
łóżku w pokoju, który wynajęłam. Było mi dość wygodnie, a wokół mnie panowała
cisza i ciemność. Mimo to nie mogłam zasnąć. Kiedy wreszcie mi się to udało,
przyśniło mi się coś niezwykłego. Ujrzałam dwie postaci. Jedna była
przerażająca, a druga olśniewająco piękna.
-
Gwiazda Zachodu będzie należeć do mnie. - oświadczyła przerażająca postać
męskim głosem.
-
Nie, Hircynie. Ona jest wolna. - odpowiedziała piękna postać głosem melodyjnym
i kobiecym.
-
Jeśli nie zdobędę na własność jej duszy, zdobędzie ją ktoś inny. - odezwał się
przerażający cień. - Wszyscy władcy Otchłani pragną, by skarb Akatosha znalazł
się w ich własnym skarbcu.
-
Akatosh obdarował Gwiazdę Zachodu wolnością, a mnie postawił na straży jej
duszy. Nie pozwolę wam ją omamić i zniewolić.
-
Ona przyjęła mój dar z własnej woli. W jej żyłach płynie teraz krew bestii, a
więc będzie należeć do mnie.
-
W jej żyłach wciąż płynie krew smoka.
-
A czy smok nie jest bestią?
-
Ona jest wybranką Akatosha.
-
Ilu waszych wybranych wstąpiło w mrok, Dibello? Akatosh daje śmiertelnikom wolny
wybór i właśnie to jest przyczyną jego klęski. Śmiertelnicy są słabi, tak jak
bogowie, którzy w nich wierzą.
-
Gwiazda Zachodu nigdy nie będzie twoja!
-
Nie powstrzymasz mnie, Dibello!
Nagle
ujrzałam krew i martwe ciała poszarpane na kawałki. Obudziłam się przerażona.
6 dzień, Domowe Ognisko:
Po przebudzeniu nie próbowałam już nawet
zasnąć. Szybko przygotowałam się do drogi i wyszłam z pokoju. W sali biesiadnej
napotkałam znajomą lutnistkę, która skłoniła mi się i widząc, że wychodzę z
gospody, zawołała:
-
Miłej podróży, moja pani!
-
Dziękuję! - odpowiedziałam i wyszłam na zewnątrz.
Na
dworze było jeszcze zupełnie ciemno i zimno. Wiatr wiał, jak szalony, silnie
wyginając konary drzew i zdmuchując słomę z dachów chat. Opuszczając osadę
usłyszałam rozmowę dwóch mężczyzn:
-
Znowu wspinasz się na 7000 stopni, Himer?
-
Nie dziś. Nie jestem gotowy na wspinaczkę na Wysoki Hrothgar. Ścieżka nie jest
bezpieczna.
-
Czyli Siwobrodzi nie wyczekują dostawy zaopatrzenia?
-
Szczerze powiedziawszy, nie jestem pewien. Jeszcze nie wpuszczono mnie do
klasztoru. Chciałbym częściej dokonywać dostawy, ale droga robi się coraz
niebezpieczniejsza.
Ta
rozmowa nie napawała mnie dobrymi myślami. Spojrzałam na górę wznoszącą się
ponad chmury, którą musiałam zdobyć, i poczułam niepokój. Podeszłam do podnóża
góry i poczęłam wspinać się na nią wędrując ścieżką między kamiennymi słupami,
na których co jakiś czas pojawiała się barwna szarfa oznaczająca właściwy
kierunek. Nie przeszłam wielu kroków, gdy mym oczom ukazała się kamienna
kapliczka z małą tablicą znajdująca się przy ścieżce. Podeszłam do niej,
wyczarowałam jasne światło i przeczytałam to, co było napisane na tablicy:
Godło
I:
Przed
narodzinami człowieka Mundusem władały smoki. Ich słowa były Głosem, a mówiły
tylko w prawdziwej potrzebie. Albowiem Głos mógł zaćmić niebo i zalać ziemię.
Wiatr uniósł śnieg
sprawiając, że jego płatki zawirowały w powietrzu. Udałam się w dalszą drogę
rozmyślając nad słowami, które właśnie przeczytałam. A więc kiedyś smoki
władały światem, a może nawet wszechświatem. A teraz? Akatosh stworzył wszelki
byt. Czy oddał Nirn we władanie najpierw smokom, a później śmiertelnikom? Moje
rozmyślania przerwał widok wielkiego śnieżnego pająka, który szarżował wprost
na mnie. Szybko wyczarowałam kulę ognia, którą cisnęłam w jego włochate
cielsko. To zakończyło jego żywot. Za zakrętem napotkałam innego pielgrzyma.
Był to rudowłosy Nord noszący na plecach kołczan strzał.
- Witam! - zawołałam. -
Również zmierzasz na szczyt?
- Nie. - odpowiedział mężczyzna.
- A ty?
- Tak. - odparłam. - Nazywam
się Astarte.
- Jestem Barknar. -
odpowiedział mężczyzna. - Uważaj na wilki, jeśli zamierzasz iść na Wysoki Hrothgar.
- Jeśli ty nie zmierzasz na
szczyt, to co tu robisz? - zapytałam.
- Lubię tu przychodzić,
oglądać godła. Czasem uda mi się złapać jakąś zdobycz.
- Czy czasem odwiedzasz
Siwobrodych?
- Oni raczej nie przyjmują
gości, ale ja nigdy nie wchodzę tak wysoko. Niektórzy ludzie zostawiają im
jedzenie i inne niezbędne rzeczy, ale nie rozmawiają z nimi.
- Podobno Siwobrodzi wzywają
Dovahkiina. - zagadnęłam.
- Tak. Dni wydają się
dziwne, gdy Siwobrodzi to robią. Ciekawe, co to znaczy.
Dopiero teraz dostrzegłam
drugą kamienną tabliczkę, która znalazła się obok nas. Podeszłam do niej, gdy
Barknar oddalił się już schodząc w dół górskiej ścieżki.
Godło
II:
Człowiek
narodził się i rozprzestrzenił po całym Mundusie. Smoki rządziły pełzającymi
masami. Ludzie byli wtedy słabi i nie mieli Głosu.
Ciekawe, że w tej historii
jest mowa jedynie o ludziach, a nie o wszystkich śmiertelnikach. Udałam się w
dalszą drogę. Nagle poczułam dotkliwy ból ramienia. Lodowate zimno przemknęło
przez całe moje ciało. Niespodziewanie ujrzałam przed sobą lodowego potwora,
który zaatakował mnie drugi raz, zatapiając w moim ramieniu swoje lodowate
zęby. Najgorsze było to, że ledwo go widziałam. Lodowe potwory są małe i
przezroczyste, zupełnie jak lód, jednocześnie są jednak szybkie niczym wiatr. Teraz
wiatr wiał ze wszystkich sił prósząc mi w oczy śniegiem, tak więc wymachiwałam
mieczem na oślep starając się obronić przed lodowym dotykiem latającego
potwora. W końcu udało mi się trafić go moim mieczem i uderzyć na tyle mocno,
że roztrzaskał się o skały obok mnie. Wokół coraz silniej zaznaczały swe
panowanie wiatr, śnieg i zimno. Przedarłam się przez śnieżyce o kilka kroków,
gdy zaatakował mnie wilk. Jeden cios miecza podarowanego mi przez Ulfrika
wystarczył, by sierść zwierzęcia stanęła w ogniu. Szybko dobiłam go dodatkowymi
ciosami. Poczęłam dalej przedzierać się przez śnieżycę ledwie widząc drogę
przed sobą, aż wreszcie dotarłam do trzeciej kapliczki. Uklękłam przy niej i
przyjrzałam się napisom na tabliczce.
Godło
III:
W
dawnych dziejach ludzie mieli hardego ducha. Nie bali się wojny ze smokami i
ich Głosami, ale smoki zakrzykiwały ich i łamały im serca.
Drżałam z zimna, a wpadający
mi do oczu śnieg zasłonił przede mną wszystko. Niebezpiecznie było iść dalej,
ale niebezpiecznie było również siedzieć w jednym miejscu i czekać aż zasypie
mnie śnieg. Wstałam i brodząc w zaspach spróbowałam zbliżyć się do żółtej
szarfy przyczepionej do przydrożnego głazu, która wskazywała właściwa drogę.
Udało mi się to. Na horyzoncie ujrzałam kolejną szarfę. Podążyłam w jej stronę.
W pewnej chwili zorientowałam się, że stoję na krawędzi przepaści. Wystarczyłby
jeden krok na przód, bym marnie zginęła. Spojrzałam w dół. Gdybym spadła, to
zleciałabym do samego podnóża góry i raczej niewiele by ze mnie zostało. Podróż
stała się naprawdę niebezpieczna. Słyszałam tylko wycie wiatru, widziałam tylko
wszechogarniającą szarość i czułam tylko przejmujący mróz. Padłam na kolana i
zawołałam:
- Najwyższy Akatoshu, ty jesteś
światłem mojej duszy. Poprowadź mnie właściwą ścieżką tak, bym zdobyła szczyt!
Zamknęłam oczy i podążyłam
przed siebie całą ufność pokładając w moim bogu. W pewnym momencie dostrzegłam
kolejne szarfy, a gdy do nich podeszłam, mym oczom ukazała się kolejna
kapliczka. Siedział przy niej jakiś człowiek pogrążony w głębokiej medytacji.
Była to ładnie ubrana rudowłosa kobieta z pięknym diademem na głowie, który
świadczył o zamożności. Usiadłam obok niej i przeczytałam napis znajdujący się
na tabliczce:
Godło
IV:
Kyne
wezwała Paarturnaxa, który ulitował się nad ludźmi. Razem uczyli ludzi, jak
używać Głosu. Rozgorzała smocza wojna. Smok przeciw Językowi.
- Wspinasz się na Wysoki
Hrothgar? - zapytała mnie nagle medytująca kobieta.
- Tak, a ty co robisz? -
spytałam.
- Pokonuję stopnie, medytuję
nad znakami. Odbywam tę podróż, co kilka lat. - odpowiedziała pełna zadumy,
poczym spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. - Nazywam się Karita.
- Mam na imię Astarte. -
oświadczyłam.
- Podobno Siwobrodzi wzywają
Dovahkiina. Byłam w pobliżu Falkret, gdy to się stało. Wspaniała chwila. Od
wieków nie wydarzyło się nic podobnego.
- Kim jest Kyne? - zapytałam
wskazując na kapliczkę.
- Nie jesteś stąd, prawda?
- Nie, pochodzę z Cyrodiil.
- Nasza norska Kyne, to
wasza cesarska Kynaret. - oświadczyła kobieta.
- Kyne to Kynaret? Teraz już
wszystko rozumiem. To ona dała ludziom możliwość uczenia się Krzyków.
- To ona powołuje
Siwobrodych.
- Nie będą na mnie dłużej
czekać. - powiedziałam podnosząc się z ziemi. - Żegnaj!
- Do następnego razu! -
zawołała kobieta ponownie pogrążając się w medytacji.
Przeszłam spory kawałek
drogi, gdy niespodziewanie spotkałam się z górskim trollem. Najpierw ja
zobaczyłam jego. Był duży, pokryty gęstym białym futrem i wyjątkowo szpetny.
Później on zobaczył mnie i w następnej chwili rzucił się w moją stronę. Cięłam
go mieczem, jednak on uderzył we mnie z taką siła, że upadłam na ziemię, a
miecz wypadł mi z dłoni. Troll przygniótł mnie swoim cielskiem i zaczął uderzać
mnie łapami. Na szczęście jego pazury początkowo tylko rysowały moją zbroję.
Nie mogłam się ruszyć. Troll był niewyobrażalnie silny. Jęknęłam, gdy poczułam
jak jego pazury wbijają się w mój brzuch. Chwycił zębami mój hełm i próbował mi
go ściągnąć. Myślałam, że zaraz urwie mi głowę. Jego pazury zaczęły
rozszarpywać mi wnętrzności. Byłam już bliska śmierci. Przygniótł mi klatkę
piersiową na tyle mocno, że mogłam zapomnieć o użyciu Krzyku. Pozostała mi
jedynie zwykła magia. Troll był stworzeniem żyjącym pośród lodów i śniegów, a
więc powinien być wrażliwy na działanie ognia. Wyciągnęłam dłoń i wyczarowałam
ogień, który ogarnął futro potwora. Odsunął się ode mnie tak, że mogłam się
podnieść. Wystrzeliłam kilka ognistych kul w jego stronę aż wreszcie padł
martwy obok mnie. Położyłam się na śniegu czując, że opuszczają mnie resztki
sił. Krew wypływała obficie z licznych głębokich ran znajdujących się na moim
ciele. Nie byłam wstanie rzucić kolejnego zaklęcia. Nie miałam nawet siły
unieść głowy. Ból stawał się coraz mniej dokuczliwy, a oczy same mi się
zamykały. Przestało mi nawet być zimno. Wiedziałam, że pomału umieram. Mogłam
jeszcze spróbować się uratować, ale po co właściwie? Siwobrodzi i Ulfrik - mam
pewne zobowiązania. Z drugiej strony, śmierć jest dobrym usprawiedliwieniem w
razie nie wypełnienia swojego obowiązku. Nagle poczułam rozkoszne ciepło.
Wydawało mi się, jakby ktoś szepnął do mnie: "Jestem z tobą."
Poczułam wszechogarniającą miłość, która dobitnie świadczyła o obecności Najwyższego.
Akatosh był przy mnie, jak zawsze.
- Niech się stanie wszystko,
co zgodne jest z twą wolą, o miłosierny! - wyszeptałam.
W tym samym momencie w głębi
swej duszy usłyszałam rozkazujący, lecz zarazem troskliwy głos:
"Wstań!" Wyciągnęłam dłoń i uzdrowiłam się. To Akatosh był moją siłą.
Podniosłam się z ziemi i poszłam przed siebie. Musiałam dostać się do Wysokiego
Hrothgaru i nawet posłańcy Otchłani nie mogli mnie powstrzymać. Wokół mnie
wciąż panowała śnieżyca i totalna wichura. Spojrzałam w niebo i dostrzegłam
piękną zorzę polarną. Słońce poczęło wschodzić zalewając świat złotą poświatą.
W pewnym momencie usłyszałam stukot kopyt. Spojrzałam w prawo i ujrzałam kozice
skaczące po skałach. Przykuły mój wzrok na chwilę. Za kolejnym zakrętem
odnalazłam następną kapliczkę. Szybko podbiegłam do niej ogromnie ciekawa, co
napisano na tabliczce.
Godło
V:
Człowiek
zwyciężył i przegnał Alduina z tego świata, pokazując, że jego Głos również
jest silny, choć padły liczne ofiary.
Więc to człowiek, a nie elf,
pokonał smoka. To ludzie obalili z tronów dawnych władców Nirnu, jakże więc
Thalmorczycy mogą twierdzić, że światem powinny władać elfy, a nie ludzie? To
głos człowieka stał się potęgą, która zmieniła bieg historii, a nie głos elfa. Śnieg
padał tak obficie, że stworzył przede mną białą ścianę. Udałam się przed siebie
i zdawało mi się, że wędruję po chmurach, gdyż wszędzie wokół mnie znajdował
się kłęby śniegu. Tonęłam w najczystszej bieli. Znów o mało nie spadłam w
przepaść, nie widząc dokładnie, co znajduje sie przede mną. Jednak Dziewiątka
czuwała nade mną, jak zawsze. Szybko odnalazłam kolejną kapliczkę. Usiadłam
przy niej, gdyż ogarnęło mnie silne zmęczenie. Na tabliczce znajdowały się
takie słowa:
Godlo
VI:
Ku
chwale języków niebiańskie dzieci walczą. Pierwsze Cesarstwo zbudowano mieczem
i Głosem, a smoki wycofały się z tego świata.
Cesarstwo od początku było
dziełem człowieka, a nie elfa. Tamriel potrzebuje Cesarstwa, ale Cesarstwa
prawdziwego, Cesarstwa, które jest sprawiedliwe, potężne i wolne. Aby takie
prawdziwe Cesarstwo znów mogło zaistnieć, należy zniszczyć Cesarstwo fałszywe,
które jest jedynie elfią igraszką. Przejaśniło się nieco. Rozejrzałam się
wokół. Było pięknie! Niebo miało kolor delikatnego różu. Ponad linią horyzontu było
błękitne, a poniżej całkowicie różowe. Wiatr wiał mocno tworząc białe słupy
śniegu. Wszystko wyglądało tak, jakbym płynęła po morzu chmur, z którego
gdzieniegdzie wyłaniały się niczym skaliste wyspy szczyty gór. Skyrim to
naprawdę przepiękny kraj! Musiałam przyznać w duchu, że Skyrim jest stokroć
piękniejsze niż Cyrodiil, jednak było tu dla mnie stanowczo za zimno. Śnieg
przepięknie błyszczał. Był piękniejszy od najdroższych diamentów świata. Po
chwili odpoczynku podniosłam się z ziemi i ruszyłam w dalszą drogę. Kolejna
kapliczka znajdowała się na półce skalnej na skraju przepaści. Ostrożnie
wkroczyłam na skałę bardzo chcąc poznać dalszą część historii opisanej na
tablicach. Z jednej strony przepaść i z drugiej strony przepaść. Ostrożnie
przesunęłam się o kilka kroków do przodu i spojrzałam na tabliczkę, na której
widniał napis:
Godło
VII:
Smoki
z Czerwonej Góry odeszły zawstydzone. Jurgen Wiatrowładny rozpoczął siedmioletnią
medytację. Nie pojmował, jak silne głosy mogły zawieść.
Nie zrozumiałam treści
siódmego godła. Nie wiedziałam, kim jest Jurgen Wiatrowładny, i co to znaczy, że
głosy zawiodły, skoro smoki odeszły. Ostrożnie zeszłam ze skalnej półki.
Kolejna kapliczka znajdowała się już w zasięgu mojego wzroku. Szybko do niej
podeszłam i przeczytałam:
Godło
VIII:
Jurgen
Witrowładny wybrał ciszę i powrócił. Siedemnastu dyskutantów nie mogło go
przekrzyczeć. Jurgen zamieszkał na Gardle Świata.
Czyżby Jurgen Wiatrowładny
był pierwszym Siwobrodym? Spojrzałam przed siebie i ujrzałam wielki klasztor
górujący nad wszystkim wokół. Byłam już blisko. Odnalazłam kamienne schody wspięłam
się po nich i dostrzegłam kolejna kapliczkę. Na kamiennej tablicy widniał
napis:
Godło
IX:
Po
latach milczenia Siwobrodzi wymówili jedno imię: Tiber Septim. Wówczas jeszcze
wyrostek został wezwany do Wysokiego Hrothgaru. Błogosławili go i nazwali Dovahkiinem.
Tiber Septim jest
człowiekiem i bogiem, a kim jestem ja? Czy w Wysokim Hrothgarze odnajdę
odpowiedź? Odwróciłam się od kapliczki i spojrzałam przed siebie. Niebo wyglądało,
jak morze. W górze było jaśniejsze, a w dole ciemniejsze. Piękne! Znajdowałam
się ponad chmurami, ponad śnieżycą i wichurą. Wokół mnie panował niezmącony
spokój. Skierowałam swe kroki w stronę klasztoru. Wspięłam się po wysokich
kamiennych schodach. Na ich szczycie ujrzałam worki z żywnością i jakiś kufer.
W ścianie klasztoru znajdowało się dwoje drzwi, jedne po lewej, a drugie po
prawej stronie. Poszłam w lewo i wyciągnęłam dłoń, by zapukać w drzwi. Nim
jednak zdążyłam to uczynić wrota klasztoru same otworzyły się przede mną.
Wkroczyłam do środka. Znalazłam się w dość ciemnym, lecz przestrzennym
pomieszczeniu. Natychmiast podeszło ku mnie czterech brodatych starców w
szarych długich szatach z kapturami, które nieomal zasłaniały ich twarze.
- A zatem Smocze Dziecię
objawia się w tej właśnie chwili! - zawołał jeden z nich stając tuż przede mną.
- Odpowiadam na wasze
wezwanie! - odrzekłam.
- Zobaczymy, czy naprawdę
posiadasz dar. - odezwał się starzec. -Pokarz go nam Smocze Dziecię!
Zakosztujmy twego Głosu.
Zrozumiałam, że chcą
usłyszeć, jak używam Tu'umu. Natychmiast wykrzyknęłam "fus", a
Siwobrodzi zostali odepchnięci w tył przez siłę mego Krzyku, utrzymali się
jednak na nogach.
- Smocze Dziecię to naprawdę
ty. - stwierdził starzec, który wcześniej nakazał mi użyć Tu'umu. - Witaj na
Wysokim Hrothgarze! Jestem mistrz Arngeir. Mówię w imieniu Siwobrodych.
To o tym człowieku opowiadał
mi Ulfrik. Mówił, że jest najważniejszy z Siwobrodych. Sama nigdy bym się tego
nie domyśliła. Jego milczący tajemniczo towarzysze zdawali się być znacznie
potężniejsi.
- Powiedź Smocze Dziecię, dlaczego tu
przybywasz! - powiedział Arngeir.
- Odpowiadam na twe wezwanie,
mistrzu! - odpowiedziałam.
- Jesteśmy zaszczyceni,
mogąc powitać Smocze Dziecię na Wysokim Hrothgarze. Zrobimy, co w naszej mocy,
by nauczyć cię korzystać z daru w drodze ku twemu przeznaczeniu.
- Jakie jest moje
przeznaczenie? - spytałam natychmiast, z całego serca pragnąc usłyszeć
odpowiedź.
- Tego musisz się dowiedzieć
samodzielnie. - odpowiedział Arngeir. - Możemy wskazać ci drogę, lecz nie cel.
Rozczarowała mnie ta odpowiedź.
Wciąż miałam jednak nadzieje, że nareszcie dowiem się o sobie, czegoś
konkretnego. Najpierw jednak musiałam poznać trochę moich rozmówców.
- Kim jesteście? Co to za
miejsce? - zapytałam.
- Jesteśmy Siwobrodymi,
znawcami Drogi Głosu. Stoisz na Wysokim Hrothgarze, na zboczu świętej góry
Kynaret. Tu stajemy się jednością z głosem niebios i dążymy do równowagi duszy
z cielesnością.
- Mogę przystąpić do nauki.
- oświadczyłam. - Bo po to mnie tu wezwaliście, prawda?
- Udało ci się wykazać, iż
naprawdę jesteś Smoczym Dziecięciem. Masz wrodzony dar. Lecz czy masz hart i
charakter, by kroczyć wskazaną ci ścieżką, to się jeszcze okaże! - oświadczył
Arngeir. - Udało ci się postawić pierwsze kroki na drodze do złożenia swego
głosu w Tu'um. Zobaczmy, czy masz w sobie chęć do nauki. Gdy Krzyczysz, mówisz
w narzeczu smoków. Stąd smocza krew pozwala ci pojąć słowa mocy. Wszystkie
Krzyki składają się z trzech słów mocy. W miarę opanowywania kolejnych słów
twój Krzyk będzie się stawał silniejszy. Mistrz Einar nauczy cię "ro"
- drugiego słowa Nieugiętej Siły. "Ro" znaczy w smoczym narzeczu
"równowaga". Połącz ją z "fus" - siłą, aby lepiej
ukierunkować swój Tu'um.
Jeden z milczących starców
wystąpił na środek, utkwił swój wzrok w podłodze i głosem przypominającym grom
niebios zawołał:
- Ro!
W tym momencie smocze litery
przedstawiające owo słowo zagorzały na kamiennej posadzce, jakby wypalił je
smoczy oddech. Spojrzałam na nie i zakręciło mi się w głowie.
- Ro. - powtórzyłam. -
Równowaga.
- Uczysz się nowych słów
niczym smok. - stwierdził Arngeir. - Jednak nauka to podstawowy krok do
rozumienia słów mocy. Musisz uczyć się ich znaczenia przez nieustanną praktykę,
by móc ich używać w biegu. W ten sposób my uczymy się Krzyków. Jako Smocze Dziecię
posiadasz arbitralną zdolność, by przejmować wiedzę zabitego smoka. W ramach
inicjacji mistrz Einar pozwoli ci skorzystać ze swojego rozumienia
"ro".
Starzec, który wypalił
smocze słowo na podłodze podszedł do mnie i spojrzał mi głęboko w oczy. Natychmiast
poczułam, że jakaś moc wkrada mi się w umysł. Poczułam wewnętrzną równowagę.
Moje ciało i dusza stanowiły doskonałą harmonię, wszystkie emocje i odczucia
były na odpowiednim miejscu. Czułam, że trwam wobec zmienności świata silna i
niewzruszona, jak skała.
- Użyj Krzyku Nieugiętej
Siły, aby uderzać w pojawiające się cele. - polecił mi Arngeir.
Mistrz Einar wyczarował za
pomocą swego Głosu niebieską kulę mocy unoszącą się w powietrzu i przesuwającą
się dość szybko w moją stronę.
- Fus! Ro! - zawołałam, a
potęga mego głosu pchnęła Siwobrodych z taką siłą, iż zdawali się być jedynie
bezradnymi marionetkami.
Nie trafiłam jednak w
błękitną kulę, która przeleciała mi nad głową i znikła. Po chwili mistrz Einar
wyczarował kolejną kulę. Trzeba przyznać, że ukierunkowywanie Głosu wcale nie
jest łatwe. Jednak tym razem udało mi się. Wymierzyłam mój Krzyk wprost w
energetyczną kulę, a jego siła rozwaliła ją na kawałki.
- Dobra robota. Jeszcze raz!
- zawołał Arngeir.
Einar wyczarował kolejną
kulę, którą znów udało mi się rozerwać na kawałki siłą mego Głosu.
- Szybko się uczysz. Jeszcze
raz! - mistrz zdawał się być zachwycony.
Zniszczyłam również kolejną
energetyczną kulę.
- Imponujące! - zawołał
Arngeir patrząc na mnie z podziwem. -Twój Tu'um jest bardzo dokładny. Masz w
sobie potencjał, Smocze Dziecię!
- Dziękuję! -
odpowiedziałam.
- Następną próbę
przeprowadzimy na dziedzińcu. Idź za mistrzem Bori!
Siwobrodzi odwrócili się w
ciszy udali się w głąb pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy. Podążyłam za
nimi. Jeden z Siwobrodych zatrzymał się przy kamiennych drzwiach i szepnął
jakieś słowo zapewne w języku smoków, a drzwi natychmiast stanęły przed nami
otworem. Wyszliśmy na ośnieżony dziedziniec. Natychmiast moje uszy wypełniły
się jękiem wiatru, który wiał naprawdę mocno. Przed nami w pewnym oddaleniu
znajdowała się żelazna krata.
- Zobaczymy teraz, czy
zdołasz się nauczyć zupełnie nowego Krzyku. Mistrz Bori nauczy cię
"wuld", to znaczy "tornado". - zawołał Arngeir.
Mistrz Bori wymówił słowo
"wuld", a ono natychmiast wypaliło się na śniegu zapisane w języku
smoków.
- Musisz poczuć w sobie nowe
słowo, by pojąć jego sens. - powiedział Arngeir.
Podeszłam do żarzących się
znaków i spojrzałam na nie. Natychmiast zakręciło mi się w głowie i poczułam
dobrze już znaną mi niemoc. Tak działo się zawsze, gdy poznawałam nowe słowo
mocy.
- Mistrz Bori podzieli się z
tobą swoim rozumieniem słowa "wuld". - stwierdził mówca Siwobrodych.
Bori podszedł do mnie i
zajrzał mi w oczy. Poczułam w sobie lekkość wiatru i nieugaszone pragnienie
prędkości. Zdawało mi się, że wszystko wokół jest tylko obrazem, który mogłam
przedrzeć na wskroś. Jestem wolna, jak wiatr, i nikt nie może mnie
zatrzymać.
- Zobaczymy, jak szybko
zdołasz opanować nowy Krzyk. Mistrz Wugnar zaprezentuje ci trąbę powietrzną.
Następnie przyjdzie twoja kolej. - oświadczył Arngeir poczym zwrócił się do
mistrza Bori nie wydając mu jednak polecenia, a jedynie posyłając mu lekkie
skinienie głową.
- Dox! - zawołał Bori, a
kraciasta brama przed nami otworzyła się.
- Wuld! - zawołał mistrz
Wugnar i pomknął przed siebie z taką prędkością, że moje oczy ledwie zdołały to
zarejestrować.
Brama zamknęła się jakieś
dwie sekundy po swoim otworzeniu, a Wugnar stał po drugiej stronie.
- Teraz twoja kolej. -
powiedział Arngeir patrząc na mnie. - Stań przy mnie. Bori otworzy bramę. Użyj
trąby powietrznej, by przejść za bramę nim się zamknie.
Stanęłam naprzeciw bramy.
Była daleko ode mnie. Gdy tylko Bori mocą swego głosu otworzył bramę,
wykrzyknęłam: "wuld!" W tym momencie poczułam, jak jakaś
niewyobrażalna siła popycha mnie do przodu. Przez sekundę byłam jak wiatr
pędzący wprost przed siebie. Gdy się zatrzymałam, usłyszałam tylko, jak brama
zamyka się za mną. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. W przeciągu sekundy
przesunęłam się o kilkadziesiąt metrów. Co więcej udało mi się przebiec za
bramę. Wykonałam powierzone mi zadanie tak precyzyjnie, że zaskoczyłam samą
siebie. Obeszłam bramę i podeszłam do Siwobrodych.
- Tak szybkie opanowanie
nowego Tu'um jest zadziwiające. - stwierdził mistrz Arngeir. - Słyszałem opowieści
o zdolnościach Smoczych Dzieciąt, ale ujrzeć je na własne oczy...
- Nie wiem, jak to robię. To
się dzieje samo z siebie. - powiedziałam bezradnie wzruszając ramionami.
- Bogowie obdarzyli cię tym
darem nie bez powodu. Tylko ty wiesz, jak najlepiej go wykorzystać. Przyszła
pora na ostatnią próbę. Odzyskaj róg Jurgena Wiatrowładnego, założyciela
naszego zakonu. Znajduje się on w ruinach starej świątyni Ustengrav na mokradłach
Hjaalmarch. Nie zbaczaj z Drogi Głosu, a powrócisz zwycięsko!
- Nim opuszczę to miejsce
pragnę o coś zapytać. Właściwie to zmierzając tutaj cały czas miałam nadzieję,
że gdy będę mieć okazję na rozmowę z wami, dowiem się przynajmniej częściowo,
kim jestem.
- Na pytanie o to, kim
jesteś, żaden śmiertelnik nie może udzielić ci odpowiedzi, poza tobą samą. -
stwierdził mistrz Arngeir.
- Dwieście lat temu
obudziłam się w więziennej celi w Cesarskim Mieście nie pamiętając zupełnie
nic, tak jakbym wcześniej w ogóle nie istniała. Zostałam rycerzem Martina
Septima, a po jego śmierci stanęłam do walki z potężnym nekromantą. Później obudziłam
się tutaj w Skyrim i nie mam pojęcia, jak to się stało, że minęło dwieście lat,
a ja wciąż żyję, ani dlaczego mam kolejną lukę w pamięci obejmującą aż dwa
wieki. Dlatego pytam, czy wiecie, co to wszystko oznacza?
- Niestety nie wiemy o tobie
zbyt wiele. Wiadomo nam jedynie, że jesteś Smoczym Dziecięciem. Urodziło się
kilkoro takich śmiertelników, jak ty. Nad tym, czy to dar, czy klątwa,
zastanawiano się przez wieki. To czego udało ci się nauczyć w jeden dzień, nam
zajęło wiele lat. Jedni uważają, że Smocze Dziecięta zsyłają na świat bogowie w
wielkiej potrzebie. Porozmawiamy o tym później, kiedy przyjdzie właściwa pora.
- Naprawdę sądzisz, mistrzu,
że to bogowie przysłali mnie tutaj? Dwieście lat temu Cesarz Uriel Septim
powiedział mi coś podobnego.
- Osobiście jestem właściwie
przekonany, że znalazłaś się tutaj, w tym miejscu i czasie, ponieważ taka była
wola bogów.
- Jeśli tak jest oznacza to,
że mam do wykonania ważną misję. Bogowie nie wysłaliby mnie w przyszłość bez
powodu. - stwierdziłam. - Dlaczego smoki powróciły? Czy to ma coś wspólnego ze
mną?
- Nie ma wątpliwości.
Pojawienie się Smoczego Dziecięcia w tej chwili to nie dzieło przypadku. Twoje
przeznaczenie jest z pewnością związane z powrotem smoków. Skup się na
trenowaniu Głosu, a wkrótce twoja ścieżka się wyklaruje.
Czułam, że coś przede mną
ukrywa.
- Z pewnością możesz mi
powiedzieć więcej. - odrzekłam.
- Wiemy w istocie o wielu
rzeczach, o których nie wiesz ty. Nie znaczy to jednak, że jesteś w stanie je
zrozumieć. - odpowiedział mistrz Arngeir. - Nie pozwól, by z łatwością
opanowany Głos zwiódł cię na ścieżkę arogancji, która wiele Smoczych Dzieci
przed tobą doprowadziła do upadku.
- Mam jeszcze kilka pytań. -
oświadczyłam.
- Pytaj więc.
- Po pierwsze: Kim był
Jurgen Wiatrowładny?
- Był wielkim przywódcą dawnych
Nordów, mistrzem Głosu. Po klęsce na Czerwonej Górze, kiedy zgładzona została
armia Nordów, poświęcił wiele czasu na kontemplację tej straszliwej porażki.
Zrozumiał w końcu, że bogowie ukarali Nordów za bluźnierstwa i arogancję, za zbaczanie
ze Ścieżki Głosu. On pierwszy ogłosił, że używanie Krzyków powinno służyć
sławieniu bogów, a nie chwale ludzi. Jurgen Wiatrowładny i jego Głos przełamali
wszystkie przeciwności losu, kładąc podwaliny pod Drogę Głosu.
- Czym jest Droga Głosu?
- U zarania dziejów Głos był
darem bogini Kynaret. - wyjaśnił mistrz. - Kynaret dała śmiertelnikom możliwość
mówienia smoczym językiem, choć dar ten często był wykorzystywany w
niewłaściwym celu. Jego prawdziwym przeznaczeniem jest głoszenie chwały bogów.
Głos można opanować jedynie, by twój duch przyjął błogosławieństwo Kynaret.
Ucząc się Głosu i używając go ku chwale Kynaret staramy się zdobyć całkowitą
równowagę.
Filozofia Siwobrodych opiera
się więc na dążeniu do wewnętrznego spokoju, a więc czegoś zupełnie przeciwnego
niż to, czego pragnę ja. Bowiem ja pragnę namiętności i nieustającej walki.
- Nie wyznaję jednak twojej
filozofii. - powiedziałam. - Dlaczego pomagasz mi zgłębić Drogę Głosu?
- Smoczę Dziecię jest
potężniejsze niż my. - odpowiedział Arngeir. - Jego smocza krew jest darem od
bogów. Jeśli przyjęliśmy jeden dar, to jakże możemy odmówić pozostałych? Jako
Smocze Dziecię otrzymałaś umiejętność Krzyku od samego Akatosha. Zamierzamy
pokazać ci, jak właściwie wykorzystywać ten dar, który zwykle wykracza poza
możliwości zwykłych śmiertelników.
- Dlaczego Krzyki są w
smoczym języku?
- Smoki zawsze potrafiły
Krzyczeć. Ich język jest częścią ich istnienia. - wyjaśnił Arngeir - W smoczym
narzeczu nie ma różnicy pomiędzy debatą a walką. Krzyk przychodzi smokom tak
samo naturalnie, jak oddychanie, czy picie. W starożytnych czasach, gdy
śmiertelnicy byli w wielkiej potrzebie, bogini Kynaret przysłała nam dar
mówienia smoczym językiem. Większość ludzi potrzebuje wielu lat ciężkiego
treningu zanim będzie wstanie złożyć najprostszy Krzyk. Ty masz jednak smoczą
mowę we krwi. Poznajesz ją praktycznie bez żadnego wysiłku.
- Ostatnie pytanie: Jest was
tylko czwórka?
- Pięcioro. Nasz przywódca
Paarthurnax mieszka na szczycie Gardła Świata. Gdy swoim Głosem zdołasz
otworzyć drogę, będzie to znak, że czas na wasze spotkanie.
- Dobrze. Czy możesz,
mistrzu, wskazać mi miejsce ukrycia rogu Jurgena Wiatrowładnego? - spytałam
wyjmując moją mapę i podając ją Arngeirowi.
Mistrz Siwobrodych wskazał
mi punkt, który postarałam się zapamiętać. Schowałam mapę z powrotem do mojego
plecaka.
- Powrócę za jakiś czas z
rogiem waszego założyciela. Żegnajcie! - to mówiąc odwróciłam się i
przemierzyłam dziedziniec.
- Niech cię wiatr prowadzi!
- zawołał mistrz Arngeir.
7
dzień, Domowe Ognisko:
W południe dotarłam do
Białej Grani. Życie powróciło do tego pięknego miasta i na pierwszy rzut oka
nic nie zdradzało, że niedawno miała tu miejsce wielka bitwa. W pierwszej
kolejności odwiedziłam Adrienne, która jak zwykle pracowała w swojej kuźni za
domem. Powitała mnie z serdecznym uśmiechem.
- Czy coś się zmieniło odkąd
rządzą tu Gromowładni? - spytałam ją chcąc poznać opinię cywila o moich
wojennych poczynaniach.
- Nie, nie bardzo. -
odpowiedziała. - Interes idzie gorzej niż kiedyś. Gromowładni nie lubią kupować
od kogoś, kto nie jest Nordem. Gdybym nie była żoną Ulfberta musiałabym zamknąć
interes.
Przykro było mi to słyszeć.
Cieszyłam się jednak, że Adrienne nie ma mi niczego za złe.
- Jak tam twój ojciec?
- Wyjechał razem z
Balgruufem. - odpowiedziała mi dziewczyna. - W przeciwieństwie do jarla nie
życzy ci niczego złego, dziwi się jednak, że poparłaś Ulfrika.
- A ty?
- Ja myślę, że wiesz, co
robisz, a przynajmniej mam taką nadzieję.
- Ja też. - odpowiedziałam z
westchnieniem.
Pożegnałam się z Adrienne i
poszłam przed siebie. Na ulicy zatrzymał mnie Jon Dziecię-Wojny.
- Miałem rację, ostatnio w
Skyrim wszyscy mają obsesję na punkcie śmierci. Nawet ty. - stwierdził. -
Ludzie zapomnieli o dowcipach, zabawach i romansach.
- Nie mam nic przeciwko
zabawie. - odpowiedziałam a moje myśli uczepiły się słowa "romans" i
natychmiast pognały w stronę Ulfrika.
- Uwielbiam walkę na miecze
jak wszyscy, ale życie na tym się nie kończy. - powiedział Jon.
- Z pewnością. -
odpowiedziałam. - Nie znienawidziłeś mnie za to, że poparłam Ulfrika?
- Nie jestem tak prędki do
nienawiści, jak mój ojciec i brat. Nawiasem mówiąc, lepiej na nich uważaj. - to
mówiąc oddalił się w przeciwnym kierunku.
Weszłam po wielkich
kamiennych schodach i znalazłam się na placu z martwym drzewem. Było to jedyne
miejsce w Białej Grani, którego wygląd świadczył o niedawnej bitwie. Piękna
niegdyś drewniana weranda otaczająca plac była teraz połamana i nadpalona. Pod
pomnikiem Talosa stał jego szalony kapłan, który wykrzyknął:
- Jesteśmy ledwie robakami
pełzającymi w brudzie naszego zepsucia!
Osobiście marzyłam o tym,
aby spotkać się jak najprędzej z moją nową rodziną. Wbiegłam do Jorrvaskr.
Wróciłam do domu. W sali biesiadnej powitała mnie Aela. Siedziała przy stole,
jedząc obiad w samotności. Dosiadłam się do niej.
- Odwracałam tu od ciebie
uwagę. Nie sądzę, by ktoś wiedział o naszej małej kampanii, póki co.
Spokojnie nalałam sobie wina
do kielicha i pociągnęłam spory łyk.
- Kto jest naszym kolejnym
celem? - spytałam.
- Cieszy mnie twój zapał. -
stwierdziła moja siostra tarczowniczka. - Podobno jakaś mądrala ze Srebrnej
Ręki węszy w okolicy Rift. Wystarczy odwrócić ich uwagę, wtedy zakradniesz się
do obozu i zdobędziesz plany.
- Plany Srebrnej Ręki?
Dobrze. - zgodziłam się.
- Mam nadzieję, że to będzie
udane polowanie, siostro! Tchórze zwiewają w popłochu! - zawołała Aela wstając
od stołu.
Moja siostra tarczowniczka
wyszła na zewnątrz, ja zaś sięgnęłam po chleb i kawałek elderskiego sera.
Szybko ugasiłam głód. Gdy kończyłam już jeść, przy stole usiadł należący do
Towarzyszy Dunmer.
- Nie spodziewałem się, że
uda mi się dostać w szeregi Towarzyszy. Widzę, że teraz przyjmują praktycznie
wszystkich. - powiedział mroczny elf z przekąsem.
- Co cię skłoniło do
przystąpienia do Towarzyszy? - spytałam ignorując jego docinkę.
- Uśmiech losu i chwała,
przyjacielu. Właśnie to. - stwierdził z naciskiem.
- Wybacz, lecz śpieszno mi.
- wstałam od stołu i skierowałam się w stronę drzwi wyjściowych.
- Bezpiecznej podróży! -
zawołał za mną elf.
- Dziękuję. - odpowiedziałam
i wyszłam na zewnątrz.
Skierowałam swe kroki w
stronę Smoczej Przystani. Kapłan Talosa darł się w niebogłosy:
- Ale niegdyś byłeś
człowiekiem! Tak! I jako człowiek rzekłeś: "Ukarzę wam moc Talosa, korony
burz, zrodzonego na północy, gdzie me tchnienie jest długą zimą! A teraz
króluję i zmieniam tę krainę! Robię to dla was, Czerwone Legiony, ponieważ was
miłuję!" Chwała Talosowi i wszystkim bogom! Biała Grań została wyzwolona
przez prawdziwych synów Skyrim!
Podeszłam do niego i
powiedziałam:
- Założę się, że Gromowładni
zostali przyjęci przez ciebie z otwartymi ramionami.
- Z otwartymi ramionami, z
radością i pieśnią w sercu i łzami w oczach! - zawołał człowiek z obłąkańczą
radością na twarzy. - Chwała Talosowi! To wspaniały dzień dla Białej Grani i
całego Skyrim! Wreszcie przybyli nasi wybawcy! Przyjaciele, oto straszliwa
prawda: jesteśmy dziećmi człowieka. Talos jest prawdziwym bogiem ludzi! Opuścił
świat doczesny, by władać swym królestwem i mocy tej idei nie mogą pojąć elfi
władcy! Dzielić z nami niebiosa? Z ludźmi?
Zostawiłam go w całym tym
podekscytowaniu i udałam się do pałacu. Na drewnianym tronie Balgruufa zasiadał
teraz Vignar Siwo-Włosy. Obok tronu stała młoda kobieta o siwych włosach.
- Witaj Vignarze! -
zawołałam lekko mu się skłaniając.
- Witaj Astarte! W uznaniu
zasług udzielam ci pozwolenia na zakup nieruchomości w Białej Grani. -
oświadczył nowy jarl. - Porozmawiaj z moim zarządcą, jeśli cię to interesuje.
- Moim domem jest Jorrvaskr,
a drugiego mieszkania w Białej Grani mi nie potrzeba. - odpowiedziałam. -
Zapytam jednak z ciekawości, kto jest twym zarządcą?
- Moja siostrzenica, Olfina
Siwowłosa. - Vignar wskazał mi kobietę stojącą obok jego tronu. - Olfina to
córka Eorlunda.
- Jesteś siostrą Avulsteina
i Thoralda? - zwróciłam się do młodej kobiety.
- Tak. - odpowiedziała. - To
ty uratowałaś mego brata, prawda? Dziękuję ci.
- Polecam się na przyszłość.
- odpowiedziałam z uśmiechem, poczym zwróciłam się do Vignara. - Jakie będą
twoje priorytety na stanowisku jarla?
- W pierwszej kolejności
należy dokonać napraw i zaleczyć rany! - odpowiedział starzec. - Ludzie
pokładają w nas nadzieję, że uda się nam to miasto postawić na nogi. Gdy
wszystko się uspokoi, będę chciał zwiększyć obstawę straży miejskiej, a
następnie napełnić nasze spichlerze jedzeniem i wodą. Cesarstwo może próbować
odbić to miasto, albo co gorsza może zaatakować nas smok. Musimy być gotowi na
jedno i drugie.
- Masz zamiar przywrócić
kult Talosa?
- Tak, z pewnością. To Talos
pomógł nam odzyskać to miasto. Jestem tego równie pewien, jak tego, że słońce
wschodzi o poranku. Może nawet wybuduję świątynię i postawię na jej czele
Heimkra. Ha! Jestem pewien, że by mu się to spodobało.
- O! Jeszcze jak by mu się
spodobało. - powiedziałam z uśmiechem wyobrażając sobie tego wariata
podskakującego z radości pod sufit nowo wybudowanej świątyni.
- Musze przyznać, że masz
więcej oleju w głowie niż myślałem. - stwierdził Vignar.
- Gdy Gromowładni przejęli
Białą Grań, był to triumf wszystkich Nordów. - odezwała się Olfina.
- Biała Grań znów należy do
jej prawowitych spadkobierców. Cóż za chwalebny dzień dla Skyrim! - zawołał
Vignar.
- Gdybyś mnie do czegoś
potrzebował, to zawsze służę pomocą. W nadchodzącym czasie będę przebywać w
Jorrvaskr. - oświadczyłam. - Tymczasem żegnajcie!
- Niech bogowie nad tobą
czuwają, Astarte! - zawołał Vignar.
Skłoniłam mu się lekko i podeszłam
do drzwi wyjściowych. W pewnym momencie minął mnie pewien strażnik w zbroi
Gromowładnych i na mój widok zawołał:
- Czyż to nie Lód w Żyłach?
Witaj!
Tak się na mnie zapatrzył,
że przypadkiem wpadł na wiadro wody, przy pomocy którego pewna stara kobieta
zmywała pałacowe podłogi. Woda chlusnęła głośno, wylewając się obficie na
podłogę. W odpowiedzi sprzątaczka z całej siły zdzieliła nieuważnego strażnika
mokrą szmatą po nogach.
- Nie masz ani jednego
szlachetnego męża w tych komnatach! Poza jarlem! - zawołała pretensjonalnym
tonem. - Nie zapominaj! Żebyś mi błota na podłogę nie naniósł!
Wyszłam z pałacu rozbawiona.
8
dzień, Domowe Ognisko:
Wczesnym rankiem, gdy
jeszcze było ciemno, przybyłam do Pękniny, stolicy Rift. Miałam nadzieję, że w
mieście znajdę informację o tym, gdzie dokładnie w okolicy skryli się
członkowie Srebrnej Reki. Niesamowity gwar tego miasta było słychać już z
daleka.
- Narzędzia, towary, broń!
Wszystko na sprzedaż! - wołała jakaś staruszka przy małym straganie obok bramy miejskiej.
Podeszłam do bramy, która
okazała się być zamknięta. Natychmiast podszedł do mnie strażnik.
- Zaczekaj! Zanim puszczę
cię do Pękniny, musisz uiścić opłatę miejscową. - oświadczył.
Jego słowa bardzo mnie
zdziwiły.
- Na co ta opłata? -
zapytałam.
- Na przywilej wejścia do
miasta. Czy to ważne? - strażnik rozgniewał się.
Nagle niebo przeszył głośny
ryk. Spojrzeliśmy w górę i ujrzeliśmy smoka. Bestia szybko zaatakowała
podpalając pola otaczające miasto. W następnej strażnicy przed mury Pękniny
zbiegli się chyba wszyscy jej strażnicy i zaczęli ostrzeliwać smoka grotami
swych strzał. Ja natomiast dobyłam miecza. Lewą ręką cisnęłam w bestię kilkoma
ognistymi kulami. Większość była chybiona, jednak smok wylądował przede mną.
Wtedy szybko cięłam go mieczem po oczach, a później uderzałam go na oślep po
całej głowie. W końcu smok padł martwy. W następnej chwili wchłonęłam jego
duszę, co wyglądało na tyle spektakularnie, że strażnicy zebrani wokół mnie po
prostu oniemieli. Spokojnie podeszłam po raz drugi dzisiejszego dnia do bramy
miejskiej.
- Musisz uiścić opłatę
miejscową! Wszystko jasne? - strażnik był nieustępliwy.
- To jasne, że chcesz ze
mnie wycisnąć kasę. - powiedziałam spoglądając na niego groźnie.
W tym momencie na twarzy
strażnika pojawił się lęk.
- Dobrze, mów cicho. Chcesz,
żeby wszyscy cię usłyszeli? - szepnął. - Wpuszczę cię, tylko daj mi otworzyć
bramę.
Obrócił parę razy drewniany
chwytak wokół którego oplatała się przy tym lina połączona z całym systemem lin
i bloczków. W efekcie drewniane wrota otworzyły się na oścież.
- Brama jest otwarta. Możesz
wejść do środka, kiedy zechcesz. - stwierdził strażnik.
Wkroczyłam do Pękniny.
Natychmiast chwyciłam moją sakiewkę i przez prawie cały czas chodzenia po ulicy
trzymałam ją w swojej dłoni, pamiętając ostrzeżenie Aeli: "W Pękninie
uważaj na swoją sakwę, bo roi się tam od złodziei." Miasto pełne było wodnych
kanałów. Spora jego część unosiła się praktycznie na wodzie w postaci licznych
drewnianych mostów. Właściwie to Pęknina nie była niczym innym, jak tylko
jednym wielkim kanałem i to w każdym tego słowa znaczeniu. Na małym drewnianym
placyku znajdującym się pośrodku mostów przebiegających przez wodne kanały na
środku miasta stała jakaś wysoka blondynka w zbroi, która od razu przyciągała
uwagę swoją potężną posturą.
- Znowu miałam spotkanie z
Gildią Złodziei. - zwróciła się do stojącego obok niej mężczyzny.
- Uważaj Mjoll! Gildia Złodziei
ma na karku Maven Czarną-Różę. - powiedział tamten.
Nagle ktoś chwycił mnie za
ramię. Tym kimś okazał się być potężnie zbudowany, muskularny Nord.
- Nie znam cię. Szukasz w
Pękninie kłopotów? - zapytał spoglądając na mnie groźnie.
- Co ci do tego? - zapytałam
z gniewem wyrywając swoje ramie z jego uścisku.
- Nie mów nic, czego
przyszłoby ci potem żałować. Ostatnią rzeczą, jaką potrzebują Czarne Roże, jest
jakiś krzykacz próbujący mieszać się w ich sprawy. - powiedział mężczyzna.
- Kim są Czarne Roże? -
zapytałam.
- Czarne Róże mają w
kieszeni całą Pękninę, a Gildia Złodziei pilnuje ich pleców, więc lepiej nie
mieszaj się w ich interesy. Ja jestem Młot. Pilnuję dla nich ulic. Jeśli
potrzebujesz zmieszać kogoś z błotem, jestem do usług, ale będzie cię to
kosztować.
- A może jednak powiesz mi
coś za darmo?
W odpowiedzi mężczyzna
roześmiał się szyderczo, poczym nagle spoważniał i powiedział:
- Nie rozśmieszaj! Po prostu
nie wtykaj nosa w sprawy Czarnych Róż, dłużej pożyjesz.
Muskularny Nord oddalił się,
a ja zaczęłam przysłuchiwać się kłótni jakiejś czarnowłosej uzbrojonej kobiety
z ubogo odzianym Redgardem.
- Naprawdę mam już dość
twoich wymówek. Przy pożyczaniu pieniędzy słyszałam twoją obietnicę o spłacie
długu w terminie i z podwójnymi odsetkami. - stwierdziła kobieta.
- Wiem, że tak, ale skąd
miałem wiedzieć, że ładunek zostanie zrabowany! - zawołał mężczyzna.
- Następnym razem nie
rozpowiadaj swoich planów, ani mnie, ani nikomu.
- Co? Masz na myśli, że rabunek
to twoja sprawka?! Dlaczego?! Dlaczego mi to robisz?! - w głosie Redgarda
pojawiła się rozpacz.
- Słuchaj Shadr, to ostatnie
ostrzeżenie. Zapłać albo... - kobieta spojrzała na niego wymownie, poczym
odsunęła się od niego. - Interesuje mnie wyłącznie złoto, reszta to twój
problem.
Podeszłam w stronę
rozmawiającej pary, a odchodząca właśnie z placu czarnowłosa kobieta lekko
trąciła mnie w ramię.
- Nie chcę niczego od
ciebie, więc zejdź mi z oczu! - powiedziała patrząc na mnie z niechęcią, poczym
poszła dalej w swoją stronę.
Stanęłam przed załamanym
Redgardem.
- Co? Czego chcesz? -
zapytał spoglądając na mnie podejrzliwie.
- Jaki masz kłopot? -
spytałam.
- Jestem komuś winien sporo
pieniędzy i wydaje mi się, że zostałem oszukany. Nie mam pojęcia, co zrobić. -
odpowiedział.
- Opowiedz mi szczegóły.
- Udało mi się dogadać ze
stajnią w Białej Grani, żeby sprzedali mi uprząż i siodło. Zadłużyłem się u Sapphire,
aby zapłacić za dostawę towaru, ale został on po drodze skradziony. Teraz Sapphire
chce z powrotem swoje pieniądze, a jak jej nie zapłacę chyba mnie zabije.
- Pomówię z nią. -
oświadczyłam.
- Naprawdę? Dziękuję! -
twarz Redgarda rozpromieniła się.
- Muszę tylko wiedzieć,
gdzie ją znajdę i gdzie później znajdę ciebie.
- Sapphire często
przesiaduje w gospodzie Pod Pszczelim Żądłem. Ja pracuję w stajni pod miastem.
Nazywam się Shadr.
- Jestem Astarte z Cyrodiil.
- przedstawiłam się. - Postaram ci się pomóc.
- Uważaj na Sapphire! Obraca się w podejrzanym
towarzystwie.
- Nie martw się o mnie. - to
mówiąc zeszłam z placu.
Schodząc z drewnianego
mostu, ujrzałam długi dom. Wyglądał niepozornie, jak wszystkie inne domy w
Pękninie, ale był znacznie większy od pozostałych, a przed drzwiami stał
strażnik. Domyśliłam się, że jest to dom jarla. Weszłam do środka niepokojona
przez nikogo. W długim pomieszczeniu znajdowało się wiele osób. W oddali
ujrzałam rudowłosą kobietę siedząca na tronie w pięknej sukni ze srebrnym
diademem na głowie. Natychmiast pojęłam, że jest ona jarlem Pękniny. Rozmawiała
z jakąś inną kobieta, jednak z powodu głośnych rozmów prowadzonych wokół mnie
przez inne osoby w budynku, nie byłam wstanie niczego podsłuchać. Podeszłam dwa
kroki w stronę tronu jarla, gdy nagle wyrósł przede mną potężny Nord w zbroi.
- Jako huskarl jarla proszę
cię o zachowywanie szacunku. - powiedział.
- Pragnę pomówić z jarlem. -
odparłam.
Huskarl usunął mi się z drogi,
jednak gdy tylko podeszłam do tronu, zaraz znalazł się przy mnie i mocno oparł
swoją dłoń na moim ramieniu zmuszając mnie wręcz do padnięcia na kolana przed
rudowłosą kobietą.
- Oto jarl Laila
Prawo-Dawca. - oświadczył.
Władczyni Pękniny musiała być
niegdyś bardzo piękną kobietą. Teraz jej twarz pokrywała siateczka zmarszczek,
z których większość jednak wydawała się być nie tyle spowodowana starością, co
zbyt wielką liczbą trosk. Jej oczy były zmęczone i smutne.
- Witaj pani! - pozdrowiłam
Lailę. - Jestem Astarte z Cyrodiil i od niedawna służę Ulfrikowi Gromowładnemu.
Cieszę się, że mogę poznać naszą sojuszniczkę. Właśnie dzisiaj przybyłam po raz
pierwszy w życiu do Pękniny.
Laila skinęła na swego
huskarla, a ten nareszcie odsunął się ode mnie. Powoli podniosłam się z kolan.
- Mam nadzieję, że droga nie
była zbyt trudna. - powiedziała Laila życzliwie.
- Nie była. -
odpowiedziałam.
- Co mogę dla ciebie zrobić?
- Szukam członków Srebrnej
Ręki ukrywających się w Rift. Ścigam ich jako członek Towarzyszy z Jorrvaskr.
- Unmidzie, czy wiesz, gdzie
ukrywają się ci bandyci? - Laila zwróciła się do swego huskarla.
- Nie, pani, ale jeden ze
strażników mówił ostatnio, że natknął się na nich w podróży. Zapytam go, gdzie
dokładnie to było. - Nord skłonił się swemu jarlowi i wyszedł z sali tronowej.
- Jaki jest twoim zdaniem,
pani, układ naszej wojny? - zapytałam.
- Uważam, że Ulfrik walczy w
słusznej sprawie, ale martwię się o ludzi zamieszkujących Rift. - odpowiedziała
Laila z westchnieniem. - Jak mogą dalej prowadzić swój skromny żywot, skoro nad
ich głowami gromadzą się ciemne chmury? Gdybyśmy mieli więcej pieniędzy,
mogłabym chronić własną rodzinę.
- Co z samym Ulfrikiem? -
spytałam, pragnąc poznać mego suwerena najlepiej jak to tylko możliwe.
- Mając poparcie Gromowładnych
Ulfrik szykuje się do usunięcia sił Cesarstwa ze Skyrim i zanegowania naszego
udziału w Konkordacie Bieli i Złota. - powiedziała jarl. - Wielu zginęło
walcząc za tę sprawę. Obawiam się, że kraina zapłaci krwią za obrazę Cesarstwa.
- Rozumiem twoje stanowisko
wobec wojny, pani. Zastanawiam się jednak, co sądzisz na temat Ulfrika
Gromowładnego. Zdania odnośnie jego osoby są bardzo podzielone w Skyrim. Jedni
mają go za zbrodniarza, a inni za bohatera.
- Ulfrik to trudny człowiek.
- szepnęła Laila i natychmiast zamilkła patrząc na mnie z lękiem.
Zrozumiałam, że boi się, iż
powtórzę Ulfrikowi wszystko, co powie na jego temat. Nie powinnam była mówić
jej od razu, że mu służę.
- Oczywiście jest przede
wszystkim wielkim wojownikiem i doskonałym dyplomatą. - dodała szybko Laila. -
A jego idee bezwątpienia są słuszne.
- Wybacz pani, że tak cię
wypytuję, lecz czynię to jedynie po to, by zdobyć jak najlepsze rozeznanie w
sprawie naszej wojny.
- Rozumiem, że przybysz chce
poznać dokładnie sytuację kraju, w którym się znalazł. Nie rozumiem jednak,
dlaczego ktoś, kto ledwie zna nastroje panujące w Skyrim, miesza się w wojnę
domową.
- Słucham głosu swego serca,
pani. Natomiast moje serce miłuje bogów, dziewięciu bogów.
- Ach tak! Do walki
popychają cię uczucia, pasujesz więc do Gromowładnych. Nam wszystkim w gruncie
rzeczy chodzi o miłość, a czasem także o nienawiść.
Laila miała rację. Istotnie
mi również chodziło o miłość i nienawiść, a lojalność wobec bogów wcale nie
była tu najistotniejsza. Czyżby chęć przywrócenia kultu Talosa z biegiem czasu niepostrzeżenie
stała się dla mnie tylko wymówką? O co więc tak naprawdę walczę? Czy tylko o
Ulfrika, czy o coś jeszcze? W tym momencie do sali tronowej wkroczył huskarl
Unmid. Poprosił mnie o mapę, a gdy mu ją podałam nakreślił na niej obszar, w
którym to najprawdopodobniej znajduje się kryjówka Srebrnej Ręki.
- Życzę udanej podróży! -
zawołała za mną jarl Laila Prawo-Dawca, gdy opuszczałam jej dom.
Nim jednak wyszłam za próg
zatrzymała mnie jej nadworna czarodziejka. Była to młoda Bosmerka w
ciemnoniebieskich szatach.
- Widziałam się z tobą w
jakiejś pracy? Nie. - powiedziała patrząc na mnie uważnie. - Chodziło mi...
Wybacz mi roztargnienie, ale prowadzę właśnie bardzo delikatny eksperyment.
- Co cię tak zajmuje? - spytałam
z zaciekawieniem
- Ktoś zainteresował się
tym, co robię? Niebywałe! - elfka ucieszyła się. - Pozwól, że wyjaśnię: mój
eksperyment obejmuje magiczny konstrukt i reagent, który pozwoli konstruktowi
utrzymać trwałe pole energii harmonicznej.
- Nie rozumiem z tego ani
słowa. - przyznałam.
- Nie rozumiesz, bo to same bzdury.
Nic nie zadziała! Nie, muszę do tego wrócić. Ściągnąć harmoniczną energię do
reagenta i uaktywnić ją za pomocą właściwej inkantacji. Co ci do łba strzeliło?
Przecież w ten sposób to nie ma szans zadziałać! A ty tu stoisz i nic nie
mówisz!
Nie miałam pojęcia, czemu
zaczęła nagle na mnie wrzeszczeć.
- Zupełnie nic nie rozumiem.
- powiedziałam.
- Powiem ci, dlaczego mi nie
powiesz: bo oto właśnie chodzi. To absolutnie podstawowa zasada magii. To
byłoby niedorzeczne! Nie da się ściągnąć energii harmonicznej do klejnotu
duszy. - elfka roześmiała się. - Skoro dysponujesz taką wiedzą, to bez
wątpienia udało ci się rozwiązać problem błędu termicznego, prawda?
A więc ma nie po kolei w
głowie. To jakaś totalna wariatka. Stałam przed nią i nie wiedziałam, co jej
odpowiedzieć.
- Eee... nie mam pojęcia, o
czym mowa. Jedyne co umiałabym zrobić z klejnotem duszy poza jego standardowym
wykorzystaniem to chyba tylko go połknąć. - zażartowałam śmiejąc się.
- Rozum ci odebrało?!
Połknąć klejnot duszy? - wykrzyknęła Bosmerka. - Dawno nie słyszałam tak...
genialnego i nieoczekiwanego rozwiązania. Rozwiązuje wszystkie problemy i
stabilizuje pole! Teraz potrzebuję tylko... chwila, o czym mowa?
- Eee... nieważne! -
machnęłam ręką i wyszłam z domu jarla.
- Musze zapamiętać: najpierw
ochrona, potem przywołanie. - usłyszałam za sobą jeszcze głos szurniętej elfki.
Kiedy przechodziłam przez
drewniany placyk nad wodą, odezwała się do mnie wysoka kobieta w zbroi, która
wcześniej już tutaj widziałam:
- Ostatnio w Skyrim nie
często mamy gości.
- Nie jesteś z Pękniny? -
spytałam przystając.
- Podróżuję po Tamriel od kiedy
byłam młodą kobietą ledwie mogącą udźwignąć klingę. - odpowiedziała nieznajoma.
- Byłam w Wysokiej Skale, Leśnej Puszczy, Elseweyr, Morrowind i wszystkich
miejscach między nimi.
- W takim razie co tu
robisz?
- Wiele lat temu w
dwemerskich ruinach zgubiłam mój miecz, Ponury Siekacz. Uznałam to za znak, że
marnuję czas na pogoń za bogactwem. Jesteśmy do siebie podobni, szukamy wyzwań
i wielkiej fortuny, ale na tym kończą się podobieństwa. Widzisz, Pęknina to
wielka bestia, która muszę zgładzić, a moje bogactwo to wdzięczność i zaufanie.
Przeszłam parę kroków i
nagle idący ulicą obok mnie mężczyzna szepnął złowieszczo:
- Jesteś nadziana, ale nawet
godziny uczciwie nie przepracowałaś, co?
Moja dłoń natychmiast
powędrowała na sakwę.
- Że co proszę? - spytałam zaskoczona.
- Wierzę, że kasę masz, ale
ani złamanego septima zarobionego uczciwie. To widać. - powiedział podejrzanie
wyglądający człowiek.
- Moje bogactwo, to nie
twoja sprawa! - zawołałam z gniewem.
- Bogactwo zawsze można
pomnożyć i mógłbym ci w tym pomóc.
- Co masz na myśli?
- Mam małą robótkę, ale potrzebuję
jeszcze jednej pary rąk, a w mojej branży pomocnym dłoniom dobrze się płaci.
- Co mam zrobić?
- Odwrócę uwagę tego faceta,
a ty ukradniesz mu złoty pierścień, z którym tak się obnosi. Potem podłożysz go
Bran-Szei tak, żeby niczego nie zauważył.
- Złamać prawo bogów? Żartujesz?
Nie jestem złodziejem! - zawołałam z wściekłością.
- Wybacz, zwykle mam nosa do
takich spraw. - odparł mężczyzna i pośpiesznie oddalił się.
Natychmiast zajrzałam do
swojej sakiewki i pomacałam rękojeści moich mieczy, poczym sprawdziłam
zawartość mojego plecaka. Na szczęście niczego nie brakowało. Tak, czy inaczej,
miałam już dość przebywania w tym złodziejskim kanale. Nagle mój wzrok przykuł
jedyny w Pękninie piękny budynek. Była to wielka świątynia Mary otoczona
żywopłotem i wznosząca się dumnie ponad miastem. Kiedy wstąpiłam na jej
podwórze, miałam wrażenie, jakbym nagle znalazła się w zupełnie innym miejscu
niż dotychczas. Znikły uliczny gwar i zgiełk, znikł brud i wszechobecna wilgoć.
Znalazłam się w miejscu pięknym, czystym i cichym.
Wkroczyłam do wnętrza
świątyni. Znajdowało się tu wiele drewnianych ławek, a pod ściana stał wielki
kamienny pomnik przedstawiający Marę pod postacią płaczącej kobiety. Jej oczy
wznosiły się ku niebu, a dłonie były rozłożone w błagalnym geście. Jej włosy
skrywał welon, a zapłakana twarz wyrażała cierpienie. Oto Mara płacze nad
krzywdą swych dzieci. Uklękłam przed pomnikiem bogini, by złożyć jej hołd.
"Bądź pozdrowiona Wielka Bogini Matko! Przychodzę do ciebie po pomoc i
otuchę. Zakochałam się w swoim dowódcy. To dla niego zdobyłam Białą Grań, dla
niego zabiłam tych wszystkich biednych ludzi, dla niego naraziłam życie tych,
których winna byłam chronić. Tak naprawdę nie biorę udziału w tej wojnie ani
dla Talosa, ani dla mieszkańców Tamriel, ani dla dawnego Cesarstwa, które przeminęło,
ani dla zagłady Thalmoru. Teraz czynię to wszystko tylko dla Ulfrika
Gromowładnego. Proszę cię, matko, spraw, aby on mnie pokochał."
W tym momencie do sali, w
której się znajdowałam, weszła młoda Dunmerka w prostej i bardzo skromnej
pomarańczowej szacie.
- Lady Mara zsyła na ciebie
swą życzliwość! - zwróciła się do mnie z uśmiechem. - Czego szukasz, dziecko?
- Opiekujesz się świątynią?
- spytałam.
- Jesteśmy oddane bogini
Marze, która przekazała śmiertelnikom dar miłości, aby mieli szansę dotknąć
skrawka absolutu. Jej błogosławieństwa przybierają liczne formy. Kochać to
znaczy znać prawdziwą naturę bogów. - odpowiedziała.
- Oby na świecie nie
brakowało miłości, to jest najważniejsze. - oświadczyłam w zadumie.
Spostrzegłam, że na ołtarzu
znajdującym się tuż przede mną leży otwarta księga. Podeszłam bliżej i
przyjrzałam się jej. Była otwarta na stronie tytułowej, a tytuł jej brzmiał:
"Bogowie i wyznania. Omówienie bogów i religii Tamriel." Przekartkowałam
ją, lecz jej treść nie wzbudziła we mnie specjalnego zainteresowania. Jeszcze
raz skłoniłam się bogini Marze i wyszłam z jej świątyni, po raz kolejny
zanurzając się w gwarze ulicy. Ludzie wokół mnie prowadzili głośne rozmowy, a
kupcy na targu przekrzykiwali się nawzajem zachwalając swoje towary. Ich głosy
mieszały się razem tworząc jednolity głośny szmer. W pewnym momencie z owego
szmeru przebiło się jedno wyraźne zdanie wykrzyczane głośno przez starą
przekupkę:
- Warzywa świeże, jak
powietrze w zimowy poranek!
W następnej kolejności jakiś
mężczyzna zaczął zachwalać jakiś "oryginalny eliksir krwi", a zaraz
potem w ślad za nim rozbrzmiały kolejne głosy tworząc jeszcze głośniejszy,
chaotyczny szmer. Nagle spostrzegłam gospodę. Rozpoznałam ją po szyldzie
wiszącym nad drzwiami, na którym widniał napis: "Pod Pszczelim
Żądłem". Od razu weszłam do środka mając nadzieję znaleźć tam Sapphire. We
wnętrzu gospody znajdowało się wiele osób, z czego większość była dość mocno
podpita. Barmanem był tutaj zielonoskóry Argonianin. Był to chyba pierwszy
przedstawiciel argońskiej rasy, jakiego napotkałam w Skyrim. Nagle ktoś nowy
wkroczył do gospody, a wokół gwałtownie zapanowała cisza. Odwróciłam się i
odkryłam, że nowym gościem w karczmie jest niemłoda już czarnowłosa kobieta o
bladej twarzy. Jej strój wyrażał niezwykły wprost przepych i bogactwo. W ślad
za nią podążało dwoje mocno umięśnionych Nordów, ktorych zadaniem było na pewno
zapewnienie jej bezpieczeństwa.
- To Maven Czarna-Róża
szepnął ktoś za mymi plecami.
Barman skłonił się jej nisko
i uprzejmie zapytał, czego sobie życzy. Kobieta złożyła zamówienie i została z
błyskawiczną szybkością obsłużona, a dotąd zajęty stolik, do którego podeszła,
w mgnieniu oka został zwolniony, tak że mogła zasiąść przy nim w samotności.
Nie trudno było dostrzec, że zachowanie osób w gospodzie wobec tej kobiety nie
jest bynajmniej powodowane szacunkiem, lecz strachem. Podeszłam zaciekawiona do
tej wzbudzającej powszechny strach kobiety.
- Przepraszam... - odezwałam
się uprzejmie.
- Mam nadzieję, że
przeszkadzasz mi nie bez powodu. - powiedziała Maven Czarna-Róża podnosząc na
mnie swój wzrok.
Jej spojrzenie było zimne,
jak lód, i pełne pogardy.
- Jestem Astarte z Cyrodiil
i właśnie...
- Na Otchłań, czego ode mnie
chcesz?! - z tonu jej głosu sączył się jad niewyobrażalnej wręcz próżności.
- Twoje imię jest dobrze
znane w całej Pękninie. - stwierdziłam.
- Oczywiście. W tym mieście
nic nie dzieje się bez mojej zgody. Mam bezpośredni wpływ na jarla, a strażnicy
słuchają moich poleceń. Kiedy ktoś sprawia mi kłopoty, proszę o pomoc Gidię
Złodziei, a czasem nawet kontaktuję się z Mrocznym Bractwem. Lepiej to sobie
zapamiętaj zanim poczynisz więcej głupich uwag tego typu.
Maven Czarna-Roża była tak
"urocza", że miałam ochotę wypatroszyć ją tępym nożem. Szkoda było
tracić na nią czas. Odsunęłam się więc bez słowa od jej stolika. Spostrzegłam,
że Argonianin będący właścicielem gospody kłóci się z jakimś kapłanem w
brązowych szatach z kapturem.
- Wszyscy słyszeliśmy
opowieści o smokach i ich powrocie. Nie powinieneś używać tego faktu jako
pretekstu do odstraszania moich klientów. - oświadczył barman.
- Dobrze, opuszczę to
siedlisko nieprawości! - zawołał kapłan.
- Nie wykopujemy cię. Po
prostu zostaw kazania w świątyni i pozwól nam grzeszyć w spokoju.
Roześmiałam się rozbawiona
bez reszty słowami właściciela gospody. Kapłan obrażony usiadł przy znajdującym
się pod ścianą pustym stoliku. Dosiadłam się do niego.
- Jestem Astarte z Cyrodiil
i właśnie dzisiaj przybyłam po raz pierwszy w życiu do Pękniny. - powiedziałam.
- Nazywam się Maramal i
jestem kapłanem w tutejszej świątyni. - oświadczył mężczyzna. - Niech spłynie
na ciebie łaska Mary! Jak mogę ci pomóc, córko?
- Co możesz powiedzieć o
wierze Mary? - zapytałam.
- Domeną Mary są uczucia,
które staramy się wyrażać najczęściej: miłość, współczucie i zrozumienie. Nie
łatwo docenić jej dary w tych mrocznych czasach, ale postrzegaj ich światło
jako latarnię podczas sztormu.
- Przyjmujecie datki?
- Naturalnie. Będę więcej
niż rad, mogąc dodać kolejną ofiarę do naszej puszki z datkami. Teraz
najbardziej przyda się pieniądz. Potrzebujemy wszelkiej pomocy.
Sięgnęłam do sakiewki i
wręczyłam kapłanowi pięć septimów.
- Dziękuję. - odpowiedział
chowając pieniądze do swojej sakwy. - Obiecuję, że środki te zostaną dobrze
wykorzystane.
- Chcę wiedzieć więcej na
temat świątyni Mary. - oświadczyłam.
- Wspaniale! Od czego
zacząć? - kapłan ucieszył się. - Mara jest boginią miłości. Świątynia rozdziela
jej dary opiekując się chorymi, głodnymi i zagubionymi. Organizujemy także
uroczystości zaślubin dla zakochanych par w Skyrim.
W tym momencie spostrzegłam
kobietę, którą szukałam. Sapphire stała oparta plecami o pobliską ścianę i
obserwowała wszystko w koło z groźnym wyrazem twarzy.
- Przepraszam. - powiedziałam
wstając od stołu.
- Powróć bezpiecznie na jej
pełne miłosierdzia łono! - zawołał za mną Maramal.
Podeszłam do Sapphire.
Dopiero teraz zauważyłam, że jest ona bardzo piękną kobietą.
- Mam do ciebie sprawę. -
odezwałam się.
- Tak? W czym masz problem?
- spytała nieprzyjemnym tonem.
- Chcę porozmawiać o długu Shadra.
- oświadczyłam.
- Wiedziałam, że ten durny
dzieciak spróbuje wymykać się od długu. Słuchaj, to naprawdę proste. Pożyczyłam
mu trochę złota, a on obiecał je zwrócić. A teraz twierdzi, że nie ma grosza
przy duszy i tyle.
Rozumiałam, że Sapphire chce
odzyskać swoje pieniądze. Miała do tego pełne prawo. Z drugiej strony
rozumiałam również to, że Shadr nie ma jej z czego zapłacić i nikt nie ma prawa
wyrządzić mu z tego powodu krzywdy. Zastanawiałam się, jakie będzie dobre
wyjście z tej sytuacji.
- Ile jest ci winien? -
spytałam.
- 170 septimów. - padła
odpowiedź.
- Dobrze, zapłacę za niego.
- powiedziałam wzdychając i od razu sięgnęłam do sakiewki.
Odliczyłam 170 septimów i
podałam je Sapphire. Kobieta spojrzała na mnie zaskoczona.
- Nie wiem, czemu chcesz
pomóc nieznajomemu, ale darowanemu koniowi... nieważne skąd pochodzi. - Sapphire
schowała pieniądze do swojej sakwy. - Możesz powiedzieć Shadrowi, że jego dług
został spłacony.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam
się do niej serdecznie.
- Mam nadzieję, że jeszcze
na siebie wpadniemy! - niespodziewanie po srogiej twarzy Sapphire przemknął się
życzliwy uśmiech.
Czyż nie jest prawdą, że
każdy miłosierny czyn ma moc rozjaśniania mroku świata? Podeszłam do baru i
usiadłam na krześle tuż przy nim.
- Witamy Pod Pszczelim
Żądłem, pani! - powitał mnie właściciel gospody. - Jeśli mógłbym zainteresować
cię jednym z naszych specjalnych drinków, daj mi znać.
- Macie jakieś specjalne
drinki? - zaciekawiłam się.
- Nawet trzy. - odpowiedział
Argonianin. - Wszystkie mojej receptury. Przywiozłem je jako pozostałość z
czasów, gdy pracowałem jako barman w Argonii. Pierwszy to Aksamitna Namiętność,
czyli mieszanka jeżyn, miodu przyprawionego przyprawami i odrobiną psianki. W
pełni bezpieczna, zapewniam. Drugi nazywam Biało-Złotą Wieżą. Na to składa się gęsty
krem z lawendą i smoczym językiem na szczycie. Ostatni, przeznaczony tylko dla śmiałków,
to Turek. Wino ogniste, listek kawrendy, klim oraz szuzama.
- Poproszę, Aksamitną
Namiętność. - odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
Barman szybko przygotował
zamówiony trunek i podał mi go. Napój okazał się być wyborny. Wypiłam go
spokojnie, rozkoszując się jego niepowtarzalnym smakiem, poczym zapłaciłam
barmanowi i wyszłam na zewnątrz. Pomału zbliżał się wieczór.
- Kup zbroje i przeżyj! -
zawołała jedna z przekupek, gdy wędrowałam ulicą udając się w stronę bramy
miejskiej.
- Pierwszy raz w mieście? -
zaczepił mnie jakiś mężczyzna w łachmanach. -Na ryby pewnie?
- Nie, ja tylko zwiedzam
okolicę. - odpowiedziałam uśmiechając się do niego.
Niespodziewanie odezwała się
do mnie piękna blondwłosa kobieta w barwnej sukience i z mocnym makijażem na
twarzy, zamiatająca podwórze przed jakimś dużym, lecz obskurnym budynkiem:
- Jesteś w Pękninie od
niedawna? Dam ci radę, zatrzymaj się Pod Pszczelim Żądłem, Spalnia nie jest dla
ciebie.
- Tylko ty pracujesz w
Spalni? - spytałam.
- Oczywiście, że nie. -
odpowiedziała niewiadomo czemu obrażonym tonem. - Myślisz, że poradziłabym
sobie sama. Moja siostrzenica pomaga mi w codziennych obowiązkach. Byłaby
bardziej pomocna, gdyby przestała chodzić z głową w chmurach. Oddano mi ją pod
opiekę, kiedy bandyci zabili jej rodziców. Nie wiem, czemu zawracam sobie nią
głowę.
Biedna dziewczyna ta jej
siostrzenica, ale nie mogę pomóc każdemu. Szybko udałam się w dalszą drogę.
Przekroczyłam bramę miejską i poszłam do pobliskiej stajni. Od razu znalazłam w
niej Shadra.
- Udało się z Sapphire? -
zapytał młodzieniec.
- Nie masz już u niej długu.
- oświadczyłam z radością.
- Na osiem bóstw! - zawołała
uradowany i zaskoczony Redgard. - Naprawdę dała się namówić? Nie wiem, co
powiedzieć. Nie miałem pojęcia, że kogokolwiek w Pękninie obchodzi mój los.
- Mnie obchodzi los moich
bliźnich. - oświadczyłam.
- Posłuchaj, trzymałem to na
czarną godzinę, ale chcę ci to ofiarować. - to mówiąc Shadr wręczył mi małą
buteleczkę wypełnioną jakimś białym płynem. - Wydawało mi się, że może mi się
przydać, jeśli Sapphire po mnie przyjdzie, ale teraz już się nie mam czego obawiać.
- Co to jest? - zapytałam.
- To Mikstura Długiej
Niewidzialności. - odpowiedział młodzieniec.
Natychmiast pomyślałam, że
ten magiczny eliksir może być pomocny w starciu ze Srebrną Ręką.
10
dzień, Domowe Ognisko:
Po wypiciu podarowanej mi
mikstury istotnie stałam się niewidzialna na kilka godzin. Dzięki
niewidzialności udało mi sie wykraść plany Srebrnej Ręki oraz zabić jednego z
ich hersztów, który akurat ukrywał się w Rift. Czym prędzej powróciłam do Jorrvaskr.
W sali biesiadnej zastałam jedynie Aelę.
- Szkoda, że nie
towarzyszyłam ci podczas starcia ze Srebrną Ręką. Wkrótce to nadrobię. Ci
tchórze zwiewają teraz w popłochu! - zawołała moja siostra tarczowniczka.
- Mam plany. - oświadczyłam
i wyciągnęłam z mojego plecaka skradziony Srebrnej Ręce dziennik.
- Świetnie, może dzięki temu
dowiemy się czegoś więcej o ich poczynaniach. - odparła Aela biorąc ode mnie
wykradzione kawałki pergaminu.
Usiadła przy stole i zaczęła
je czytać. Ja w tym czasie zjadłam śniadanie. W pewnym momencie Aela odłożyła
plany na bok i zamyśliła się.
- Jaki jest nasz następny
cel? - zapytałam.
- Srebrna Ręka szuka
fragmentów Wuuthrada po całym świecie. - odpowiedziała. - Jedna grupa ukryła
się w Białej Grani. Odzyskaj ten przedmiot! Od tego zależy nasz honor!
- Zaznacz miejsce, w którym
mam ich szukać. - powiedziałam rzucając jej moją mapę.
Kilka godzin później
walczyłam już ze strażnikami Srebrnej Ręki. Było ich niewielu i zabiłam ich z
łatwością. Walczyłam dwoma mieczami na raz. Po zabiciu strażników wspięłam się
na drewnianą wieżycę nad rzeką. Okazała się być ona doskonałym punktem
obserwacyjnym. Spojrzałam w dal i zachwyciłam się krajobrazem. Pogoda była tego
dnia piękna. Złote promienie słońca rozświetlały zieleń lasu. W czystych
błękitnych wodach rzeki odbijały się odległe szczyty wysokich gór. Wzięłam
głęboki wdech, a świeże i krystalicznie czyste powietrze wypełniło me płuca.
Skyrim to cudowna kraina. Szkoda tylko, że zwykle jest tutaj tak strasznie
zimno. Jednak teraz było lato, a ja znajdowałam się w rejonie Białej Grani, a
więc w dość ciepłej części Skyrim. Tego dnia było mi ciepło i nie tęskniłam za
Cyrodiil. W wielkim kufrze na wieży odnalazłam szukaną część Wuthrada, która
przedstawiała twarz krzyczącego elfa, i dużo złota. Oczywiście złoto zachowałam
dla siebie.
11
dzień, Domowe Ognisko:
Gdy powróciłam do miasta
Biała Grań, była jeszcze noc. Wchodziłam po schodach na plac z magicznym
drzewem, czyli do Dzielnicy Chmur, gdy nagle zaczepił mnie jakiś wysoki Nord.
- Siwo-Włosi, czy Dziecięta-Wojny?
- zapytał.
- Co? - byłam zaskoczona i
nie rozumiałam, o co mnie pyta.
- Masz kamienie w uszach? -
odezwał się z gniewem w głosie. - Pytałem, czyim jesteś wrogiem, Siwo-Włosych
czy Dzieciąt Wojny?
- Generalnie jestem po
stronie Siwo-Włosych. - odpowiedziałam dumnie wypinając pierś.
- Więc jesteś sympatykiem
Gromowładnych, albo durniem. Tak, czy inaczej, trzymaj się ode mnie z daleka. -
mężczyzna spojrzał na mnie wrogo i oddalił się.
Po chwili weszłam do
Jorrvaskr. W sali biesiadnej prócz Aeli znajdował się również Vilkas. Pili miód
siedząc przy stole, a ich błyszczące oczy i radosne nastroje zdradzały, że są
już mocno podpici. Wiedziałam, że Aela starała się zachować naszą kampanię
przeciw Srebrnej Ręce w tajemnicy, więc po przywitaniu się z nią nie
powiedziałam nic o pomyślności mojej wyprawy. Niespodziewanie jednak Aela sama
zapytała mnie o to:
- Jak tam poszło spotkanie
ze Srebrną Ręką?
- Bardzo dobrze. Mam ten
fragment. - odpowiedziałam, poczym wydobyłam z mego plecaka relief
przedstawiający krzyczącego elfa i położyłam go na stole przed Aelą.
- Jeszcze więcej chwały!
Dobra robota, siostro! - pochwaliła mnie łuczniczka.
W tym momencie Vilkas
uśmiechnął się do mnie. Było to coś niezwykle osobliwego, gdyż do tej pory cały
czas traktował mnie z dystansem, a nawet z lekką pogardą. Generalnie sprawiał
wrażenie wiecznie zagniewanego, groźnego i nieprzystępnego człowieka. Jednak
teraz Vilkas, za pewne za sprawą sporej ilości wypitego alkoholu, był w
wyśmienitym humorze.
- Możesz zadawać mi pytania.
Znam naszą historię prawie tak dobrze, jak Vignar, tylko że ja ją pamiętam. -
zaśmiał się.
Ja również się roześmiałam,
poczym usiadłam przy stole obok niego i sięgnęłam po kielich miodu.
- Słyszałam, że ty i twój
brat byliście Towarzyszami właściwie od początku. - zagadnęłam.
- Według Farkasa byliśmy jak
radosne szczenięta, biegające i gryzące kolana. Kocham mojego brata, ale rozum
nie jest jego mocną stroną. - powiedział Vilkas w taki sposób, że słychać było,
iż naprawdę bardzo kocha swego brata, po chwili jednak jego głos przybrał
charakterystyczny dla niego zagniewany ton. - Sprowadził nas tu Jergen. Mam
gdzieś, czy był naszym ojcem, czy nie. Wyruszył na Wielką Wojnę i nigdy nie
wrócił, więc nie musze się nim już przejmować. Jesteśmy tu tak długo, jak
sięgamy pamięcią, więc postaraj się okazywać nam należny szacunek.
- Ja ciebie szanuję, Vilkas,
i twojego brata też. Pytanie tylko , czy ty szanujesz mnie. - powiedziałam
lekko zagniewana.
Mężczyzna spojrzał na mnie
wrogo, poczym podniósł się ze swojego miejsca i stojąc nade mną powiedział:
- Gdybym ciebie nie
szanował, nie zgodziłbym się na to, byś należała do Kręgu. Na więcej szacunku
niż ci okazuję jeszcze nie zasłużyłaś.
Po tych słowach chwiejnym
krokiem udał się do kwater mieszkalnych. Zostałam sama z Aelą.
- Czy on zawsze taki jest? -
spytałam ją.
- Vilkas? Zawsze! -
odpowiedziała z uśmiechem. - Przyzwyczaisz się.
Pociągnęłam łyk miodu z
kielicha.
- Nie pamiętam, kiedy
ostatni raz spałam, a wcale nie czuje się senna. Poza tym, kiedy już się położę
do łóżka, to i tak nie mogę zasnąć. To dziwne.
- To nic dziwnego. Jesteś
teraz wilkołakiem, a więc właściwie nie musisz spać.
Dobrze jest nie musieć spać,
ja jednak miałam wrażenie, że nie tyle nie muszę, co po prostu nie mogę spać, a
to było dość przerażające.
Po południu przybyłam do
Obozu Gromowładnych w Falkret. Padał śnieg i generalnie było zimno. Obóz był
ukryty w górach i nie łatwo było do niego trafić. Składał się on z kilku
namiotów rozstawionych między drzewami i doskonale wtapiającymi się w
górzysto-leśny krajobraz. Prócz wielu żołnierzy znajdowało się tu również kilka
koni. Od razu po przybyciu do obozu skierowałam swoje kroki do największego
namiotu, słusznie przewidując, że jest to namiot Galmara Kamiennej-Pieści.
Siedział on przy stoliku z planami wojennymi i wyglądał na skrajnie zmęczonego.
- Witam! - zawołałam.
- A, to ty! - odpowiedział i
ziewnął. - Zawsze powracają bezsenne noce. Może, kiedy Skyrim zazna pokoju,
zaznam go i ja. Cesarstwo jest słabe, właśnie dlatego z nim walczymy. Skyrim
musi mieć silną władzę.
- Melduję się na rozkazy! -
zawołałam.
- Udaj się do fortu Neugrad.
- rozkazał mi Galmar. - Mają tam kilku naszych chłopaków, ale przy odrobinie
szczęścia jeszcze to wykorzystamy. Wysłałem kilku ludzi na zwiad. Dołącz do
nich. Spróbujcie się wślizgnąć do środka, uwolnijcie naszych i zabijcie naszych
wrogów. Nie będą się spodziewać ataku od środka. Nie będzie łatwo, ale dlatego
wysyłam tam ciebie. Dasz radę to zrobić?
- Poradzę sobie. -
odpowiedziałam i od razu wyszłam z namiotu.
- Niech cię Talos chroni! -
zawołał za mną Galmar.
Odbicie naszych było sprawą
priorytetową. Szybko odnalazłam Fort Neugrad na mojej mapie. Znajdował się
niedaleko Helgen. Natychmiast wyruszyłam w drogę. Gdy mijałam bramę Helgen,
ujrzałam zwęglonego trupa wbitego na pal. Smoki nie nadziewają śmiertelników na
pale, a więc był to dowód na to, że jacyś bandyci zrobili sobie tutaj swoją
siedzibę. Postanowiłam minąć Helgen, lecz po drodze ujrzałam jeszcze więcej
zwęglonych trupów na palach. Podążyłam ścieżką prowadząca w góry. Niespodziewanie
natknęłam się na grupę bandytów. Natychmiast domyśliłam się, że to oni
zamieszkiwali teraz Helgen. Zagorzała walka. Bandyci okazali się być bardzo
łatwymi przeciwnikami. Te wszystkie trupy, które wcześniej widziałam, to
musiały być ofiary smoków, a nie tych nieudaczników, którzy tak łatwo stali się
mymi ofiarami. Niestety okazało się, że ścieżka, którą podążyłam urywa się przy
pionowej wręcz ścianie skalnej. Przejście na drugą stronę nie istniało. Byłam
zmuszona zawrócić. Długo błądziłam po lesie. Na właściwe miejsce przybyłam o
zachodzie słońca. Fort Neugrad wznosił się na skale i wyglądał bardzo solidnie.
Pomyślałam, że ciężko będzie go zdobyć. Wokół mnie nie było innych
Gromowładnych. Zawróciłam więc w las, aby ich poszukać. W końcu dostrzegłam Ralofa
i dwóch łuczników w zbrojach ozdobionych, który skrywali się za wielkim drzewem
i obserwowali fort.
- Byłoby wspaniale walczyć
ramię w ramię z moimi braćmi przeciwko Cesarstwu! - zawołał jeden z łuczników,
poczym spojrzał w moją stronę. - Czy to nie Lód w Żyłach? Witaj!
- Witajcie! - zbliżyłam się
do moich towarzyszy broni.
- Witaj Astarte! -
powiedział Ralof z serdecznym uśmiechem. - Dobrze, że jesteś. Jak się miewasz?
- Ze mną wszystko w
porządku. - odpowiedziałam. - Co u ciebie?
- Miło słyszeć. To moja
pierwsza poważna akcja od czasu awansu po Białej Grani. - nagle Ralof popadł w
przygnębienie. - Wiesz co? Czasem, gdy zamykam oczy, wciąż widzę tę bitwę,
jakbym wciąż tam był. Czy nie nawiedzają cię twarze zabitych? Mnie tak.
- Mnie nie. - odpowiedziałam.
- Nigdy nie złamałam prawa wojny, a ono opiera się na prostej zasadzie: albo
oni albo ty.
- To właśnie sobie
powtarzam. - odrzekł Ralof. - Ale to nieważne, mamy robotę do wykonania,
prawda?
- Jaki jest plan? -
spytałam.
- Znaleźliśmy jaskinie. Przy
odrobinie szczęścia doprowadzi nas do wejścia. Zakradnij się tam i uwolnij
naszych. Jeśli ktoś wejdzie ci w drogę, zabij! Po uwolnieniu więźniów udaj się
na dziedziniec. Będziemy tu stać na straży i dobiegniemy, gdy tylko rozlegną
się odgłosy walki. Może być zabawnie.
- Już się za to zabieram.
- Spróbuj zakraść sie po
zmroku. Niech cię Talos prowadzi!
Praktycznie był już zmrok.
Słońce zaszło, a mi nie chciało się czekać, aż zrobi się ciemniej. Udałam się
więc w stronę fortu w poszukiwaniu jaskini, o której mówił Ralof. Wiał bardzo
silny wiatr. Jego świst nie zdołał jednak zagłuszyć moich kroków. Nagle przede
mną niewiadomo skąd wyrośli legioniści. Jednym słowem zakradnięcie się mi nie
wyszło. Ledwie zbliżyłam się do fortu, a już zostałam zauważona. Dobyłam miecza
i rzuciłam się w wir walki.
- Jol! - krzyknęłam i
natychmiast usmażyłam jednego z moich przeciwników.
Pozostałych zabiłam mieczem,
tak jak lubię. Zabijając Cesarskich wkradłam się do wnętrza fortu. Zeszłam po
schodach do lochów. W metalowych celach znajdowało się czterech Gromowładnych.
Pilnowało ich dwoje legionistów. Szybko uporałam się z nimi, a gdy leżeli już
martwi, przy jednym z nich odnalazłam klucze od cel. Z ich pomocą uwalniam wszystkich
czterech więźniów.
- Niech cię Talos prowadzi!
- pozdrowił mnie jeden z uwolnionych mężczyzn chwytając za miecz. - Żołnierze
legionu skrzą się, jak świeży śnieg, i brzęczą, jak naczynia w kuchni. Będziemy
wiedzieć, że tu idą. Pokażemy tym niewiernym psom, do kogo należy ta kraina!
- Za mną! - zawołałam
- Prowadź!
Wdarliśmy się do kwatery
głównej. Zagorzała walka, w wyniku której śmierć ponieśli wszyscy legioniści,
których napotkaliśmy, a nikt z naszych nie został nawet przy tym ranny. Gdy się
uspokoiło, rozejrzałam się po kwaterze. Obejrzałam książki stojące na półce. Moją
uwagę przykuł jeden z tytułów: "Kryzys Otchłani." Musiałam przeczytać
tę książkę. Natychmiast schowałam ją do swego plecaka. W tym momencie pojawia
się Ralof wraz z łucznikami.
- Słabo ci idzie skradanie.
- stwierdził.
- Wolę bezpośredni atak. -
przyznałam.
- Astarte idzie ze mną, a
pozostali zostają tutaj i pilnują nam pleców. - rozkazał Ralof.
Razem z Ralofem wbiegłam do
kolejnych kwater. Rzuciło się na nas kilkunastu legionistów. Zrobiło się
gorąco. Prócz miecza używałam ognistego oddechu, by jak najszybciej położyć
wszystkich przeciwników. Tego dnia zabiłam ponad dwudziestu ludzi. W pewnym
momencie, gdy nasze zwycięstwo było już bliskie ujrzałam, że jeden z
legionistów rzuca się z mieczem w stronę Ralofa. W tedy mój przyjaciel zrobił
to, czego żaden wojownik nie powinien robić na polu bitwy, zawahał się. Na
szczęście zdążyłam przebić legionistę mieczem nim ostrze jego broni dosięgło
Ralofa.
- Idź stąd! - zawołałam do
niego wybijając mu miecz z dłoni i własnoręcznie zabijając dwóch ostatnich
legionistów.
Walka była zakończona, a tym
samym fort znalazł się w naszym posiadaniu.
- Dlaczego nie pozwoliłaś mi
ich zabić? - zapytał Ralof podnosząc z podłogi miecz, który mu wytrąciłam.
- Bo mnie nie będą nawiedzać
ich twarze! - zawołałam wściekła. - Jak mogłeś się zawahać. On by cię zabił!
- Znam go... to znaczy
znałem. -Ralof spojrzał na martwego legionistę ze smutkiem. - Mieszkał kiedyś w
Rzecznej Puszczy. Właściwie to znałem go tylko z widzenia. Nie pamiętam nawet,
jak miał na imię.
- Musimy porozmawiać.
- To nie jest czas, ani
miejsce, na rozmowy. - zaprotestował Ralof.
- Owszem jest. - przesunęłam
w stronę Rolofa drewniane krzesło stojące pod ścianą, a drugie takie samo
ustawiłam na przeciwko. - Usiądź!
Mój przyjaciel nawet nie
drgnął, parzył tylko na mnie przenikliwie.
- Proszę. - powiedziałam i
sama usiadłam na jedynym z krzeseł.
Ralof powoli usiadł na
przeciwko mnie.
- Powiedź mi, przyjacielu,
czy kiedykolwiek, od początku trwania tej wojny, zabiłeś jakiegoś cywila?
- Nie. - odpowiedział Ralof.
- A czy kiedykolwiek brałeś
udział w torturowaniu jakiegoś jeńca?
- Nie.
- Jesteś gotowy oddać życie
za wolność Skyrim, za to wszystko, o co walczymy?
- Tak.
- I zdajesz sobie sprawę z
tego, że w każdej chwili możesz ponieść śmierć na polu walki? Że w gruncie
rzeczy to nie tylko twoje umiejętności, ale przede wszystkim czysty przypadek
decyduje o tym, że to twoi wrogowie giną z twej ręki, a nie ty z ich rąk?
- Wiem o tym, Astarte.
Udział w tej wojnie to był mój świadomy wybór.
- No właśnie. To jest nasz
świadomy wybór i naszych wrogów też. Nigdy nie złamałeś prawa wojny. Nie
zrobiłeś nic złego i nie masz się, o co winić. - oświadczyłam patrząc mu w oczy
i delikatnie biorąc go za rękę.
- Masz racje, tylko że... to
wszystko jest takie... trudne.
Dyskretnie użyłam magii, by
go wewnętrzne uspokoić. Na szczęście nie spostrzegł tego, co zrobiłam.
- Ralofie, biorąc udział w
tej wojnie, walczymy o lepsze życie dla naszych sojuszników oraz posyłamy
naszych wrogów do lepszego świata. - oświadczyłam dobitnie.
- Muszę to zapamiętać i
powtarzać sobie w chwilach słabości. - powiedział mój przyjaciel blado się
uśmiechając.
Podnieśliśmy się z krzeseł.
- Wróć do obozu i przekaż
wieści o naszym zwycięstwie. Ja zostanę i posprzątam bałagan. Bez ciebie, by mi
się nie udało! - oświadczył Ralof.
- Posprzątasz bałagan, czyli
pozbierasz wszystkie łupy. - odezwałam się z udawaną pretensją w głosie.
- Wszystko, co najlepsze,
nie może zawsze dostawać się tobie. - odpowiedział Ralof żartobliwie.
- Dobrze. Na razie! - zbliżyłam
się do drzwi i na chwilę odwróciłam się jeszcze. - Gdybyś chciał z kimś
porozmawiać, to pamiętaj, że ze mną możesz zawsze i o wszystkim.
- Dzięki! - odpowiedział
Ralof.
W nocy powróciłam do obozu i
powiadomiłam Galmara o zdobyciu Fortu Neugrad.
- Świetna robota! - zawołał
Galmar. - Właśnie przed chwilą jarl Falkret złożył nam swoją kapitulację.
- Więc ten region należy już
do nas?
- Owszem. - dowódca wręczył
mi zapieczętowany list. - Dostarcz tę wiadomość do Ulfrika.
- Tak jest. - chwyciłam list
i wyszłam z namiotu.
12
dzień, Domowe Ognisko:
Rankiem przybyłam do
Wichrowego Tronu. Gdy wkroczyłam do Pałacu Królów, w sali tronowej nie zastałam
nikogo. Udałam się więc do pokoju z mapą. On również był pusty. Popatrzyłam na
mapę Skyrim jak zwykle rozłożoną na stole. Po zdobyciu Białej Grani niebieskie
chorągiewki były już liczniejsze od czerwonych. Teraz zaś, gdy zdobyliśmy
Falkret, staną się jeszcze liczniejsze. Gdy pochylałam się nad mapą, do
pomieszczenia wszedł Ulfrik.
- Witaj, panie! - zawołałam
na jego widok i podałam mu list. - Galmar Kamienna-Pięść przysyła ci wiadomość.
Ulfrik zabrał list z moich
rąk, przełamał pieczęć i od razu zapoznał się z jego treścią, która wywołała na
jego ustach radosny uśmiech.
- Cieszę się, że
wyzwoliliśmy Falkret spod jarzma Cesarstwa. - oświadczył po przeczytaniu
wiadomości. - To pod wieloma względami serce i dusza Skyrim. Nie wspominając o
tym, że to strategiczna pozycja. Niektórzy spośród braci zaczęli cię zwać
Łamaczem Tarcz na znak twej waleczności i determinacji. To dobry przydomek,
więc będziemy cię tak zwać.
Ulfrik schował list do
szuflady w biurku, poczym otworzył stojący pod ścianą kufer i wydobył z niego
złoty miecz.
- Wojna wymaga od nas tak
wiele, że dajemy jej i ludowi wszystko, co mamy. Zachowałem jednak małe co
nieco w dowód uznania dla ciebie. - jarl Wschodniej Marchii wręcz mi złotą broń.
- Proszę, przyjmij to w imieniu wszystkich braci i sióstr.
- Dziękuję, panie. -
przyjrzałam się z zadowoleniem złocistemu ostrzu. - To elfi miecz?
- Tak. Naszym największym
wrogiem jest Thalmor, a wrogów należy zabijać ich własną bronią. -
odpowiedział. - Chcę mieć przy sobie lojalnych wojowników. Chciałbym ci
podarować dom w Wichrowym Tronie. Porozmawiaj z moim zarządcą, który
wszystkiego dopilnuje.
- Dobrze. - powiedziałam i
od razu skierowałam swe kroki do sali tronowej.
Jorleif właśnie jadł
śniadanie przy długim stole. Usiadłam obok niego i również zaczęłam jeść.
- Ulfrik chciałby, abym
otrzymała własny dom w Wichrowym Tronie. - oświadczyłam, gdy zarządca kończył
już śniadanie..
- Wspaniale! Właśnie mamy
wolny dom! - odpowiedział Jorleif. - Możesz kupić Hjerim za 12000 septimów.
- Słucham? - byłam
zaskoczona. - Mam za niego zapłacić i to w dodatku tak ogromną sumę?! Ulfrik
powiedział...
- Ulfrik zbyt lekką ręką
wydaje pieniądze Wschodniej Marchii. - przerwał mi zarządca. - Wojna kosztuje, rozumiem
to, ale nie mogę pozwolić, żeby nasz skarbiec zaczął świecić pustakami. Możesz
za darmo nocować i posilać się w Pałacu Królów, a ponadto dostajesz żołd,
prawda?
- Tak. - przyznałam.
- No więc za dom musisz
zapłacić. 12 000 septimów to nie jest wygórowana cena.
- Nie mam tyle.
- Oczywiście, daj znać kiedy
uzbierasz odpowiednią kwotę.
Nie chciałam kłócić się z
Jorleifem, ale uważałam, że 12 000 septimów to jak najbardziej jest wygórowana
cena. W końcu chodziło o Hjerim, czyli dom, w którym Rzeźnik mordował swoje
ofiary. Raczej nikt poza mną, nie zechce mieszkać w tym budynku za żadne skarby
świata. Mój dom w Anvil kosztował zaledwie 5000. Oczywiście pamiętam, że na tle
innych nieruchomości był śmiesznie tani, a to dlatego, że okazał się być
nawiedzony. Hjerim, który wielkością przypominał mój poprzedni dom, również
powinien być tańszy z racji wydarzeń, które miały w nim miejsce. Przecież pełno
w nim śladów krwi, a deski przesiąknięte są odorem rozkładających się zwłok,
więc będzie trzeba przeprowadzić w nim gruntowny remont. Być może przez te
dwieście lat ceny nieruchomości poszły znacząco w górę, ale tak, czy inaczej,
powinnam płacić mniej.
Najadłszy się do syta,
wstałam od stołu i opuściłam Pałac Królów. Postanowiłam udać się na rynek, by
coś sprzedać i tym samym zwiększyć zasobność mojej sakwy. Nagle zobaczyłam
jakieś zbiegowisko na środku głównej drogi.
- O nie! Na bogów! To nie
może być prawda! - zawołała stojąca w tłumie Viola Giordano.
Natychmiast ogarnęły mnie
złe przeczucia. Podbiegłam w jej stronę i spostrzegłam, że pochyla się nad
martwą elfką leżącą na ulicy. W Wichrowym Tronie znowu znaleziono trupa!
- O bogowie! - zawołałam -
Co to? Kolejne morderstwo?
- Tak. - odpowiedziała
stająca nad zwłokami strażniczka, która prowadziła śledztwo w sprawie
wcześniejszych morderstw. - Dziwne, wydawało mi się, ze udało ci się schwytać
Rzeźnika? Przecież w mieście teraz miało
być bezpiecznie. Jak to się mogło stać?
- Zabójca musi wciąż być na
wolności. - stwierdziłam.
- Najwyraźniej. - zgodziła
się strażniczka. - Zajrzyj do Fabryki Krwi, do Wuunfertha. Musimy wiedzieć, w
którym momencie ślady nas zmyliły.
- Dobrze. - powiedziałam i przykucnęłam
przy zwłokach. Ofiarą była młoda Altmerka. Wielka plama krwi pokrywała górę jej
sukni.
- Ciało wygląda jednak
inaczej niż poprzednie. - odezwałam się. - Nie jestem pewna, czy to ten sam
zabójca. Nie jest rozebrana, ani nie ma licznych obrażeń.
Na jej palcu dostrzegłam
srebrny pierścień, a przy pasie nienaruszoną sakiewkę. A więc znowu nie miałam
do czynienia z motywem rabunkowym.
- Są jacyś świadkowie? -
zapytałam.
- Jak zwykle nikt nic nie
widział. - odpowiedziała strażniczka.
- Co prawda czas i miejsce
zabójstwa może wskazywać na to, że zabójcę ktoś spłoszył i dlatego nie
dokończył swojego dzieła. - mówiłam dalej. - Pytanie tylko, dlaczego dokonał
zabójstwa tutaj i dlaczego nie było żadnych świadków. Poza tym ofiara nie jest
Nordką, to nie pasuje do Rzeźnika.
- Tak, czy inaczej, sądzę,
że powinnaś porozmawiać z Wuunferthem.
- Najlepiej zrobię to od
razu. - oświadczyłam podnosząc się z kolan.
Na powrót skierowałam swe
kroki do Pałacu Królów. Przeszłam przez drzwi znajdujące się po prawej stronie
sali tronowej i zeszłam na dół do lochów zwanych Fabryką Krwi. Znajdował się tu
tylko jeden więzień: Wuunferth. Podeszłam do jego celi.
- Musimy porozmawiać. - odrzekłam.
- To, co dane ci było
słyszeć o moich umiejętnościach zapewne jest prawdą. - odezwał się mag
podchodząc do krat.
- Zabójca znowu uderzył. -
oświadczyłam.
- Och! Co za szkoda. Lecz
oto jestem w Fabryce Krwi! Wygląda na to, że nie jesteś aż tak sprytnym
śledczym. - powiedział mag sarkastycznie.
- Wiesz co? Przed chwilą
prawie uwierzyłam, że ci przykro, że znowu ktoś zginął. Jednak nie potrafisz
skryć satysfakcji.
- A ty nie potrafisz
przyznać się do błędu.
- Posłuchaj: możesz się
obrazić, albo mi pomóc. Wybór należy do ciebie.
- Skąd w ogóle pomysł, że to
moja wina?! Ja próbowałem wytropić zabójcę.
- Mam jeden z twoich
dzienników. Cały o nekromancji.
- Nekromancja? Jestem
członkiem Akademii Zimowej Twierdzy o dobrej reputacji. W Akademii nekromancja
zakazana jest od setek lat.
- Twój amulet był na miejscu
zbrodni.
- Nigdy nie prowadziłem
żadnych mrocznych rytuałów, zapewniam cię. Jak dokładnie wyglądał ten amulet?
- Osiem ścian, zielony ebon,
wytarte grawerowanie. - odpowiedziałam po krótkim zastanowieniu.
- Dobrze to znam, a
przynajmniej słyszałem o tym. Założę się, że ten ośmiokątny ryt kiedyś
przedstawiał czaszkę. To amulet nekromancki, o którym opowiadają legendy.
Wygląda na to, że masz po części rację. W sercu tej zagadki kryje się nekromancja.
- Co możemy teraz zrobić? -
spytałam.
- Zauważyłem pewną
prawidłowość w tych morderstwach. Teraz, kiedy wiem już, że mają związek z jakimś
nekromanckim rytuałem, wydaje mi, że wiem, gdzie wydarzy się następne. - mag
zamyślił się. - Zobaczmy, od Loredas Ostatniego Siewu po Mindas Ogniska
Domowego. Wydarzy się niedługo, bardzo niedługo. Jutrzejszej nocy miej się na
baczności w Kamiennej Dzielnicy. To niemal pewne, że tam zabójca uderzy w
następnej kolejności.
- Zobaczymy. - powiedziałam
odwracając się na pięcie.
Szybkim krokiem
wymaszerowałam z Fabryki Krwi. Otrzymałam dobry cynk, który należało sprawdzić.
Oczywiście przekazałam wszystko straży miejskiej. Strażnicy uzgodnili, że będa
patrolować dokładnie Kamienną Dzielnicę, a więc tą część miasta, która
zamieszkują Nordowie, jutrzejszej nocy. Ja postanowiłam obserwować główną ulicę
jeszcze dziś. Czekając na nadejście zmierzchu, udałam się do Gospody Pod
Knotem. Ciało zabitej Altmerki wciąż leżało na ulicy. Był to dowód na to, że
niesprawiedliwość społeczna w Wichrowym Tronie jest faktem. Ciało Nordki
zabitej poprzednio zostało zabrane od razu i przygotowane do pochówku,
natomiast ciało elfki pozostawiono, tak jak zostało znalezione, i nikt się tym
najwyraźniej nie przejmował. Kiedy weszłam do gospody, dunmerska śpiewaczka,
jak zwykle wykonywała utwór: "Wiek ucisku". Gdy skończyła swoją
pieśń, podeszłam do niej i zagadnęłam:
- Mogę mieć prośbę?
- Czego ci trzeba? - spytała
mnie.
- Znasz pieśń o Ostatnim
Smoczym Dziecięciu?
- Tak. Mogę zaśpiewać
"Smocze Dziecię nadchodzi."
- Z przyjemnością tego
posłucham. - powiedziałam i usiadłam przy pustym stoliku.
W samotności popijałam wino
z kielicha, które zamówiłam chwilę wcześniej i słuchałam nowej pieśni Dunmerki,
pieśni, która opowiadała o mnie:
Bohater,
bohater nasz
Serce
ma wojownika!
Powiadam,
powiadam ja wam
Smocze
Dziecię nadchodzi!
Moc
Głosu starożytna
Nordów
dusze przenika.
Wierzajcie,
wierzajcie,
Smocze
Dziecię nadchodzi!
Koniec
nastał zła
Wróg
Skyrim przegrywa.
Biada
wam, biada o to
Smocze
Dziecię nadchodzi!
Albowiem
mrok minął,
A
legenda wciąż żywa.
Poznacie,
poznacie wnet,
Że
Smocze Dziecię nadchodzi.
O zmroku wyszłam z gospody.
Pod drzwiami napotkałam żebraczkę Sildę.
- Bogowie patrzą przychylnie
na miłosierne dusze. - powiedziała uśmiechając się do mnie.
Niespodziewanie podszedł do
mnie jakiś mroczny elf.
- Nazywam się Revyn Sadri. Jeśli
będziesz czegoś potrzebować, zajrzyj do mnie. Mam wiele do zaoferowania i
jestem dyskretny.
- Mieszkasz w Szarej
Dzielnicy? - zapytałam.
- Jestem mrocznym elfem w Wichrowym
Tronie, więc tak mieszkam w Szarej Dzielnicy. - odpowiedział z lekkim gniewem.
- Pewnie jesteś tu od niedawna, inaczej byłoby dla ciebie jasne, że takich jak
ja nie wypuszcza się poza te slumsy.
- Oczywiście wiem o tym. To
rzeczywiście było niemądre pytanie. Rozumiem, że masz w Szarej Dzielnicy własny
sklep?
- Owszem. - odpowiedział. -
Zapraszam.
- Będę mogła u ciebie
sprzedawać wojenne łupy, to znaczy biżuterię, broń, części zbroi i kości
smoków?
- Możesz mi sprzedawać
wszystko, co jest ci zbędne.
- W takim razie do
zobaczenia!
- Dbaj o siebie! - zawołał
elf odchodząc w swoją stronę.
Przemaszerowałam parę kroków
wzdłuż ulicy. Wokół mnie zrobiło się pusto. Tylko jakiś obdartus kręcił się w
ciemności. Kiedy przyglądałam się mu, minął mnie strażnik miejski i patrząc na
mnie powiedział:
- Kiedyś w pojedynkę zabiłem
sześciu ludzi, gdy ratowałem towarzyszy broni z zasadzki zastawionej przez patrol
Cesarskich.
- Gratuluję. -
odpowiedziałam.
Strażnik oddalił się z podniesioną
dumnie głową. W tedy dostrzegłam Niranye.
- Zaczekaj! - zawołałam za
nią.
- Czego ode mnie chcesz? -
spytała zatrzymując się.
- Chcę cię odprowadzić do
domu.
- Dziękuję, że tak
troszczysz się o moje bezpieczeństwo.
- Troszczę się o
bezpieczeństwo wszystkich bezbronnych kobiet. - oświadczyłam.
Odprowadzam Niranye pod
drzwi jej domu, poczym wróciłam do Kamiennej Dzielnicy. Nie działo się zupełnie
nic niepokojącego. Wokół mnie nie było nikogo, tylko norski żebrak, którego
widziałam już wcześniej wciąż kręcił się po ulicy. Zaczęłam go już nawet
podejrzewać. Niespodziewanie drogę zaszedł mi Nord, który obrażał Dunmerkę, gdy
po raz pierwszy przybyłam do Wichrowego Tronu.
- Ty! Lubisz mroczne elfy?
Wynoś się z naszego miasta, śmieciu! - zawołał groźnie.
- Nie podoba mi się twoje
nastawienie. - powiedziałam spokojnie.
- Nie podoba ci się? Szkoda.
To nasze miasto. Nasze! Myślisz, że cię nie pokonam? Stawiam 100 septimów, że
ci dołożę.
Na odległość cuchnęło od
niego alkoholem, a więc musiał być w stanie, w którym nie miał najmniejszych
szans mi dołożyć.
- Niech będzie. - zgodziłam
się.
- Dobra. Tylko na pięści i
żadnej magii. Zaczynaj!
Uderzyłam go pięścią w
twarz. Nie zrobiłam tego mocno, ale i tak upadł na ziemię. Szybko podniósł się
i rzucił się z pięściami na mnie. Przesunęłam się o krok w lewo, unikając tym
samym jego ciosu i prawą stopą podcięłam mu nogi. Padł na ziemię z hukiem, a ja
szybko złapałam go za nogi i podniosłam je do góry. To wystarczyło, by pijany
Nord nie mógł się podnieść z ziemi. Nie był w stanie mi się wyrwać.
- Masz dość? - spytałam.
- Tak. - odpowiedział z
gniewem. - Puść mnie!
Posłuchałam. Nieuprzejmy
Nord powoli podniósł się z ziemi.
- To nie był dobry zamach. -
powiedział.
- Udało mi się wygrać. Dawaj
pieniądze! - zawołałam dobywając miecza.
Miecz w moich dłoniach to
jeden z moich najsilniejszych argumentów. Nord niechętnie sięgnął do sakiewki i
wręczył mi obiecane sto septimów. Nie ma to jak łatwy zarobek! Gdy się oddalił,
znów zostałam sama na ulicy. Usiadłam przy jednej ze ścian Gospody Pod Knotem,
tak by mieć dobry widok na Kamienną Dzielnicę, i szczelnie opatuliłam się
płaszczem Hadvara. Było mi okropnie zimno. Jednak jeszcze gorsza od zimna, była
wszechogarniająca nuda. Sięgnęłam do mojego plecaka i wyjęłam z niego książkę
pt. "Kryzys Otchłani". Otworzyłam ją i zaczęłam czytać:
Kryzys
Otchłani
Autor:
Praxis
Sarcorum
cesarski
historyk
"
U progu czwartej ery, w roku 3E433, zamordowano cesarza Uriela Septima VII i
zniszczono Amulet Królów. Pociągnęło to za sobą lawinę wydarzeń, które
doprowadziły do obalenia Cesarstwa i nieodwołanej zmiany stosunków pomiędzy
ludźmi i bogami.
Zabójcy
wpierw zaatakowali cesarza w Wieży z Białego Złota. Podczas gdy Ostrza
odpierały atak, cesarz zszedł do lochów, gdzie w jednej z cel znajdowało się
ukryte wyjście. Z powodów znanych tylko jemu samemu cesarz darował karę
szczęśliwej więźniarce przebywającej w tej celi. Zdaniem niektórych dziewczyna
przypominała cesarzowi przyjaciółkę z dzieciństwa. Inni mówili, że była to prorocza
chwila. W każdym razie więźniarka odegrał brzemienną w skutki rolę w dziejach
Cesarstwa i Tamriel - to jasny znak zaangażowania w sprawę bogów.
Ścigający
cesarza zabójcy skrycie usunęli po kolei ochraniające go Ostrza, a w końcu
dosięgli samego władcę. Przed śmiercią Uriel Septim VII przekazał Amulet Królów
więźniarce, która w jakiś sposób wydostała się na światło dzienne.
Jak
obecnie wiadomo, za zabójstwem stała grupa wyznawców daedr znana jako Mityczny
Brzask. (Podejrzewający o zamach Mroczne Bractwo powinni wziąć pod uwagę dwie
rzeczy: po pierwsze, Bractwu wystarczyłby jeden zabójca zamiast małej armii; po
drugie, Mroczne Bractwo nigdy nie posunęłoby się do takiej głupoty jak
wypowiedzenie wojny Cesarstwu, a co za tym idzie, zapewnienie sobie całkowitego
zniszczenia. Dość spojrzeć, jaki los spotkał Mityczny Brzask.)
Amulet
Królów trafił następnie do klasztoru Weynon w pobliżu Chorrol, gdzie
zaopiekował się nim Jauffre, Tajny Arcymistrz Ostrzy i przeor klasztoru.
Posłaniec udał się do Kvatch, by odnaleźć kapłana Martina, który to, sam o tym
nie wiedząc, był nieślubnym synem Uriela Septima VII i ostatnim spadkobiercą
Rubinowego Tronu. Tylko on mógł za pomocą Amuletu Królów rozpalić Smocze Ognie,
które chronią barierę pomiędzy Tamriel i Otchłanią, i ocalić świat od spisku
Mitycznego Brzasku.
Więźniarka
zastała w Kvatch hordy daedr przybywające przez nowo otwarte Wrota Otchłani.
Był to początek Kryzysu Otchłani, który obrócił w ruinę całe Cesarstwo. W
zapisach nie odnotowano, w jaki sposób kobieta zamknęła wrota. Po ich
zamknięciu Martin oraz ocalali strażnicy Kvatch pokonali daedry.
Gdy
więźniarka, znana teraz jako Bohaterka Kvatch, wróciła wraz z Martinem do
klasztoru Weynon, okazało się, że klasztor został splądrowany, a Amulet
skradziony. Jauffre przeżył jednak atak i we trzech udali się do Świątyni
Władcy Chmur, bastionu Ostrzy. W tej tajnej górskiej twierdzy niedaleko Brumy
znalazł schronienie Martin, natomiast Bohaterka Kvatch wyruszyła na
poszukiwania Amuletu.
Ponieważ
wiadomo było jedynie, że za zabójstwem i kradzieżą Amuletu stoi tajemnicza
grupa Mityczny Brzask, Bohaterka Kvatch zajęła się poszukiwaniami owej sekty.
Wykorzystując Komentarze do Misterium Xarxesa, ezoteryczne dzieła szaleńca
Mankara Camorana, dotarła z pomocą Baurusa, Ostrza w służbie Cesarza, do
tajemniczej siedziby Mitycznego Brzasku. Uczeni zaznajomieni z Komentarzami
twierdzą, że położenie siedziby nie jest w niej wprost określone. W jaki sposób
udało się ją znaleźć do dziś nie wiadomo.
Nie
istnieją żadne zapisy dotyczące sposobu, w jaki Bohaterka Kvatch przeniknęła do
siedziby Mitycznego Brzasku w pobliżu jeziora Arrius. Według jednej z pieśni
bardów dziewczyna użyła sztuczek i przebrań, lecz to jedynie przypuszczenia. W
siedzibie okazało się, że za Mitycznym Brzaskiem stoi Mankar Camoran, a grupa
czci daedrycznego księcia Mehrunesa Dagona. Mankar Camoran uważał się za
bezpośredniego potomka Camorańskiego Uzurpatora, okrytego złą sławą pretendenta
do tronu Puszczy Valen.
W
jakiś sposób Bohaterce udało się wymknąć z Misterium Xarxesa, świętą księgą
kultu Mitycznego Brzasku. Mankar Camoran zbiegł do Otchłani z Amuletem Królów.
Nie bez wysiłku, ryzykując postradanie zmysłów, Martin rozszyfrował Misterium
Xarxesa i zamierzał użyć go do otwarcia przejścia do Mankara Camorana, by
odzyskać Amulet Królów.
Zanim
Martin zdołał dokonać rytuału otwarcia przejścia, Mehrunes Dagon otworzył Wrota
Otchłani nieopodal Brumy. Bohaterka Kvatch ocaliła miasto i Martina przechodząc
przez Wrota i zamykając je, zanim machina oblężnicza daedr zdołała zniszczyć
Brumę i Świątynię Władcy Chmur. Na temat bitwy tej powstało wiele pieśni i
opowieści, więc nie będę ich tu przytaczać. Bohaterka Kvatch była od tego czasu
znana również jako Zbawczyni Brumy.
Zapewniwszy
bezpieczeństwo miastu i Świątyni Władcy Chmur, Martin otworzył portal do
"Raju" Mankara Camorana. Szczegóły wydarzeń, które tam zaszły, nie
zostały zapisane. Wiadomo tylko, że Zbawczyni Brumy dostała się do owego Raju,
zabiła Mankara Camorana i powróciła z Amuletem Królów.
Z
Amuletem w dłoni Martin Septim stanął przed Radą Starszych, by ta koronowała go
na cesarza całej Tamriel. Planował, że po koronacji rozpali ponownie Smocze
Ognie i odetnie Tamriel od Otchłani. Mehrunes Dagon podjął ostatnią próbę
powstrzymania go - przepuścił atak na Cesarskie Miasto, otwierając kilka Wrót
Otchłani w samej stolicy. Niekoronowany Martin włączył się do walk na ulicach
miasta.
Sam
Mehrunes Dagon wszedł z Otchłani do Tamriel, łamiąc tym samym umowę. Było to
możliwe tylko dzięki niezapalonym Smoczym Ogniom. Jako że bariera została
przerwana, było już za późno na rozpalenie Ogni. Martin Septim wybrał
ostateczne poświęcenie - rozstrzaskał Amulet Królów, by stać się wcieleniem
boga Akatosha i stanąć do walki z Mehrunesem Dagonem.
Zapisy
dotyczące bitwy różnią się od siebie znacznie. Wiemy na pewno, że Mehrunes
Dagon został pokonany i odesłany do Otchłani. Awatar Akatosha obrócił się w
kamień i można go oglądać po dziś dzień w Świątyni Jedności w Cesarskim
Mieście. Po zniszczeniu Amuletu, wygaszeniu Smoczych Ogni i śmierci ostatniego
cesarza Smoczej Krwi bariera oddzielająca Otchłań zamknęła się na zawsze."
Dziwnie było czytać o samej
sobie. Poświęcenie Martina i moje oddanie do niego zostało zapamiętane i
wpisane na karty historii. Jednak nikt nie pamiętał mojego imienia. Nikt z
żyjących nie wie, że kobieta o imieniu Astarte jest zarazem Wielką Czempionką
Cyrodiil, jak i Ostatnim Smoczym Dziecięciem.
14
dzień, Domowe Ognisko:
Tego dnia udałam się na
poszukiwanie miecza królowej Freydis do jaskini zwanej Kronvang. Było to
niezbyt przyjazne miejsce pełne pajęczyn i agresywnych pajęczaków. W kokonie
wielkiego pająka, którego zabiłam odnalazłam starożytny miecz. Ponadto zabrałam
z Kronvang mnóstwo skarbów, głównie rubinowych i diamentowych naszyjników.
Następnie, gdy zapadł już zmierzch, udałam się na Kościany Szczyt, gdzie za
pomocą kul ognia i mojego nowego miecza zabiłam przebywającego tam smoka.
15
dzień, Domowe Ognisko:
Wieczorem przybyłam do
Pałacu Królów. Natychmiast spytałam strażników, czy poprzedniej nocy nastąpił
kolejny atak Rzeźnika. Odpowiedzieli, że nic takiego nie miało miejsca. Tak
więc Wuunferth mylił się lub kłamał. Tak, czy inaczej, dla bezpieczeństwa
obywatelek Wichrowego Tronu postanowiłam patrolować Kamienną Dzielnicę również
dzisiejszej nocy. Najpierw jednak podeszłam do Jorleifa i oświadczyłam:
- Kościenny Szczyt jest już
bezpiecznym miejscem, gdyż tamtejszy smok nie żyje. Przybywam po nagrodę.
- Doskonale! Można na ciebie
liczyć. Oto nagroda. - odpowiedział Jorleif wypłacając mi 500 złotych monet.
Gdy wychodziłam z Pałacu
Królów zobaczyłam żebraczkę Sildę grzejącą się przy ognisku płonącym zawsze
przed wejściem.
- Dobrze cię widzieć. -
odezwała się do mnie Nordka. - Masz może monetę? Bogowie przychylnie patrzą na
miłosierne dusze.
Dałam jej jednego septima.
- Dziękuję! Niech bogowie
mają cię w opiece. - zawołała Silda patrząc na mnie z wdzięcznością.
Ściemniło się. Podeszłam do
Gospody Pod Knotem. Wyszedł z niej mężczyzna, któremu dałam nauczkę dwa dni
temu. Dowiedziałam się, że ma na imię Rolf. Tym razem wyglądało na to, że jest trzeźwy.
- Dobrze cię znowu widzieć!
- zawołał podchodząc do mnie. - Będę mógł odebrać moje sto septimów.
- Zapomnij o tym. -
powiedziałam dobywając miecza.
- Dobrze, weź je sobie!
- Dlaczego prześladujesz
mroczne elfy? - spytałam.
- Nic nie zrobiły, by pomóc
Skyrim. - odpowiedział. - Thalmorczycy to też elfy. Na pewno działają w
porozumieniu. Może powinienem zebrać ludzi i wziąć paru więźniów na
przesłuchanie.
Jego ostatnie słowa
przeraziły mnie, a jednocześnie rozwścieczyły.
- Spróbuj, a już nie żyjesz!
- zawołałam. - Skrzywdzenie Dunmerów będzie ostatnią rzeczą, jaką zrobisz w
życiu, zapewniam cię.
- Zejdź mi z oczu.
- Nie, to ty masz mi zejść z
oczu! - zawołałam stanowczo.
Rolf posłuchał i poszedł w
swoją stronę. Dopiero, gdy się oddalił schowałam miecz. Mimo późnej pory, w
pobliżu Gospody Pod Knotem kręciło się sporo osób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz