Rozdział II




1 dzień, Domowe Ognisko:
Spanie w łóżku z toporem pod poduszką nie jest ani wygodne, ani bezpieczne. Chciałam zostać jeszcze trochę w Białej Grani i zarobić odrobinę pieniędzy, a więc musiałam znaleźć dla topora Ulfrika miejsce równie bezpieczne, co moje łóżko, lecz mniej dla mnie problematyczne. Udałam się do pokoju Aeli, wobec której odczuwałam ogromną sympatię.
- A, jesteś! - łuczniczka uśmiechnęła się na mój widok.
- Mam dwie prośby. - oświadczyłam. - Po pierwsze chcę, żebyś przechowała dla mnie ten topór.
- Nie ma sprawy, ale o co właściwie chodzi? - spytała Aela.
- To topór wojenny Ulfrika Gromowładnego. - odpowiedziałam. - Będę musiała odnieść go do Wichrowego Tronu, a na razie planuję zabawić jeszcze trochę w Białej Grani i nie chcę, aby ktoś mi go ukradł. Nie ufam wszystkim domownikom Jorrvaskr, tobie owszem.
- To naprawdę jest topór Ulfrika Gromowładnego? - Aela natychmiast wzięła go z moich rąk. - Skąd go masz?
- Przystąpiłam do Gromowładnych.
- No proszę. Dopiero od niedawna jesteś w Skyrim, a już wmieszałaś sie w naszą wojną domową.
- Uważasz, że źle postąpiłam?
- Nie, to twoja sprawa komu służysz. Osobiście nie popieram Ulfrika Gromowładnego, bo nie widzę takiej potrzeby, ale Vignar stoi za nim murem.  
- Przechowasz dla mnie ten topór?
- Oczywiście, u mnie będzie bezpieczny.
- Dziękuję. Druga sprawa jest taka, że szukam pracy.
- Wciąż nie brak ci zapału, to dobrze. - odpowiedziała Aela. - Może Skjor nie myli się co do ciebie. Podobno zaplanował dla ciebie coś specjalnego. Lepiej z nim porozmawiaj.
- W porządku. - odparłam. - Jeszcze raz: dzięki!
Wyszłam z pokoju Aeli i zapukałam w drzwi znajdujące się na przeciwko. Gdy usłyszałam pozwolenie, weszłam do pokoju Skjora.
- A, jesteś! - zawołał Nord wyraźnie zadowolony.
- Chcesz ze mną rozmawiać? - spytałam.
- O tak! Tym razem zaplanowałem coś wyjątkowego, ale nie jest to przeznaczone dla wszystkich uszu. Spotkajmy się dzisiaj w nocy w Podziemnej Kuźni. Jeszcze porozmawiamy.
- Gdzie znajdę podziemną kuźnię?
- Zapomniałem, że się nie orientujesz. Pod Niebiańską Kuźnią, tam gdzie pracuje Eorlund. Drzwi są ukryte, ale pokażę ci drogę.
- Wobec tego do zobaczenia wieczorem! - zawołałam i wyszłam z pokoju Skjora. Poszłam na górę, żeby zjeść śniadanie.
W sali biesiadnej na szerokiej ławie pod oknem siedział jakiś starzec o długich siwych włosach.
- Witaj! - zawołał na mój widok. - To ty jesteś nowym nabytkiem Towarzyszy?
- Tak. Nazywam sie Astarte. - odpowiedziałam.
- Jestem Vignar Siwo-Włosy. - przedstawił się starzec. - Słyszałem, że pomogłaś mojej rodzinie. Dziękuję ci za to!
- Proszę! - odpowiedziałam i usiadłam za stołem.
Gdy zaczęłam jeść, Vignar dołączył do mnie.
- Patrzysz na prawdziwego wojownika, a przynajmniej na kogoś, kto kiedyś nim był. - oświadczył chwytając kromkę chleba. - My, Siwo-Włosi, od lat toczymy spór z Dzieciętami Wojny. Nie ma gorszego przeciwnika od starego przyjaciela.
- Wasze klany kiedyś się przyjaźniły? - zapytałam.
- Tak, byliśmy przyjaciółmi, ale to było dawno temu. Byliśmy dwoma najstarszymi i najbardziej szanowanymi klanami tego miasta. Mogliśmy prześledzić naszą historię wstecz aż do czasów Towarzyszy Ysgramora. Przyjaźniliśmy się do czasu, gdy  Olfrid wzbogacił się. Stwierdził wtedy, że on i jego nowi znajomi są za dobrzy dla takich prostych Nordów, jak my. Kiedy zaczęły się kłopoty, stanął po stronie Cesarstwa. Od tamtego czasu niewiele rozmawialiśmy.
- Dlaczego przystąpiłeś do Towarzyszy?
- Gdy dożyjesz mojego wieku, zaczniesz zapominać, dlaczego robiło sie cokolwiek. Będziesz pamiętać tylko tyle, że się to wydarzyło.
Zdążyłam się już najeść i miałam ochotę przejść się po ulicach Białej Grani, więc powiedziałam:
- Wybacz, lecz muszę cię opuścić. Życzę smacznego!
- I tak już skończyłem mówić. - odpowiedział Vignar.
Ze spaceru wróciłam dopiero wieczorem. Pogoda była tego dnia piękna i cieszyłam się, że mogłam spędzić ją na beztroskiej kontemplacji piękna błękitnego nieba i złotego słońca. Kiedy wyszłam na plac ćwiczeń, Skjor już tam na mnie czekał.
- Aela wkrótce do nas dołączy. Podążymy za nią, gdy będzie w środku. - powiedział na mój widok.
Przez chwilę staliśmy obok siebie w milczeniu. W końcu z naszej siedziby wyszła Aela. Minęła nas bez słowa i udała się w stronę kuźni Eorlunda. Dostrzegłam z daleka, jak staje przed ścianą góry, na której znajdowała się Niebiańska Kuźnia. Nagle część ściany odsunęła się na bok, a więc były to w rzeczywistości zamaskowane wrota wiodące do ukrytej jaskini. Aela zniknęła w jej wnętrzu.
- Możemy zaczynać? - zapytał Skjor.
- Możemy przejść do następnego testu. - odpowiedziałam bez zastanowienia.
- To nie jest próba, to dar. - oświadczył Nord.
Razem podeszliśmy do wrót ukrytej jaskini. Skjor dotknął jeden z kamieni i wrota się otworzyły.
- Wejdź! Śmiało! - powiedział Skjor, a ja go usłuchałam.
Weszliśmy do Podziemnej Kuźni, a drzwi zamknęły sie za nami. Wnętrze jaskini oświetlały pochodnie znajdujące się przy ścianach. Aela zamieniła się w wilkołaka, gdy jeszcze byliśmy na zewnątrz. Stała teraz przed nami w całej okazałości dzikiej bestii, która tylko trochę przypominała wilka. Między nami, na środku jaskini, znajdowała się kamienna fontanna. Zaczęłam domyślać się, po co tu jesteśmy.
- Robimy to w tajemnicy, gdyż Kodlak jest zbyt zajęty próbą odwrócenia wspaniałego daru, jaki otrzymaliśmy. - powiedział Skjor. - On sądzi, że jesteśmy przeklęci, ale w istocie jest to błogosławieństwo. Czy coś, co zapewnia taką sprawność, może być przekleństwem? Nie? Bierzemy sprawę w swoje ręce! Żeby aspirować do miana Towarzysza, musisz wraz z nami przyjąć krew wilka. Czy chcesz, aby twoja dusza połączyła się z instynktem zwierząt?  
- To piękna idea! Dobra, możemy zaczynać. - odpowiedziałam po chwili namysłu.
- W porządku. - powiedział Skjor, poczym podszedł w stronę Aeli.
Wyciągnął zza pasa ostry sztylet i rozciął nim ramię przemienionej w bestię Nordki. Krew Aeli spłynęła do misy fontanny. Podeszłam do niej i spojrzałam na Skjora pytająco. On zaś bez słowa wskazał dłonią na fontannę. Zanurzyłam dłonie w wodzie fontanny, w której rozpuściła się krew Aeli. Po raz drugi spojrzałam na Skjora pytająco, a on przytaknął mi. Wiedziałam już, co mam uczynić. Nachyliłam się nad fontanną, nabrałam w dłonie, jak największą ilość krwi, przybliżyłam je do ust i wypiłam krew Aeli. W następnej chwili zrobiło mi się słabo. Nagle ogarnęły mnie ciemności.

2 dzień, Domowe Ognisko:
Otworzyłam oczy, lecz niczego nie widziałam. Przeraziłam się. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje i dlaczego nic nie widzę. Bałam się, że oślepłam. W końcu zaczęłam odzyskiwać wzrok. Najpierw widziałam tylko światło, a później dostrzegłam kolory i kształty. Zdałam sobie sprawę, że stoję przed Podziemną Kuźnią. Czułam się dziwnie, jakby bezcieleśnie. Podniosłam ręce i spostrzegłam, że nie mam już dłoni lecz ogromne łapy zakończone ostrymi pazurami. Stałam się wilkołakiem! Nad Białą Granią wstawał świt. Usłyszałam głosy mieszkańców dochodzące z głównego dziedzińca i nie wiem czemu nagle poczułam lęk. Nie chciałam, by ktoś mnie dostrzegł. Próbowałam wrócić do Podziemnej Kuźni, by skryć się przed promieniami wschodzącego słońca, które nagle zaczęło mnie przerażać. Nie potrafiłam otworzyć kamiennych drzwi. Zaczęłam drapać kamienie w dzikim szale. Nic to nie dało. Chciałam uciec. Pobiegłam do Niebiańskiej Kuźni. Jeszcze nikogo tu nie było. Spojrzałam przed siebie i dostrzegłam w oddali strażników zmieniających wartę przed Smoczą Przystanią. Niespodziewanie poczułam, że mam ochotę ich rozszarpać. Przeraziło mnie to. Zbiegłam z góry po kamiennych schodach. Ogarniał mnie coraz większy lęk. Nagle pociemniało mi przed oczami. Obudziłam się. Otworzyłam oczy i ujrzałam błękitne niebo. Leżałam na miękkiej trawie. Było mi zimno. Usiadłam na ziemi i zorientowałam się, że jestem naga i znajduję sie gdzieś w górach. Znów miałam swoje ciało. Był wczesny ranek. Ktoś szybko okrył mnie ciepłym płaszczem, tym samym, który otrzymałam od Hadvara. Była to łowczyni Aela.  
- Zaczynałam już myśleć, że nigdy się nie obudzisz. Twoja przemiana nie była łatwa, ale nadal żyjesz, więc gratuluję. - oświadczyła Aela.
Mogłam umrzeć? O tej możliwości mnie nie poinformowali przed przemianą. Jak widać moje życie nie ma aż tak wielkiego znaczenia, jak myślałam.
- Zaplanowaliśmy nawet dla ciebie małą rozrywkę. - mówiła dalej Nordka. - W Skale Wisielców obozuje grupa łowców wilkołaków. Srebrna Ręka - chyba już ich znasz? Zarżniemy ich wszystkich co do jednego. Skjor już poszedł na zwiady.
- Co się właściwie stało? - spytałam.
- Narodziłaś się dla watahy, siostro! Prawie ci zazdroszczę, pierwszy raz jest zawsze najbardziej ekscytujący. Nawet Farkas nie przysporzył nam podczas pierwszej przemiany tyle problemów, co ty!
Może powinnam przed odprawieniem rytuału powiedzieć Skjorowi, że w moich żyłach płynie smocza krew?
- Teraz jestem wilkołakiem? - spytałam.
- Jest w tobie krew wilka, ale żeby ponownie skorzystać z jej mocy, musisz nabrać sił. - odpowiedziała. - I uważaj, kiedy to robisz. Są w tej krainie tchórze, którzy nie mogą znieść widoku prawdziwej chwały.
- Co to znaczy być wilkołakiem?
- Nic, dopóki nie postanowisz tego wykorzystać, a wtedy... już wiesz, jak to jest. Siła! Szybkość! Ale to nie trwa długo. Pamiętaj, że krew wrogów może przetrzymać moc, jeśli zdecydujesz sie posilić.
Aela podała mi moją zbroję oraz mój miecz i powiedziała:
- Reszta twoich rzeczy jest w moim pokoju w Jorrvaskr, razem z toporem Ulfrika Gromowladnego. Znajdują się w zamkniętej na klucz skrzyni pod moim łóżkiem. Ubierz się i chodź!
- Dokąd idziemy? - spytałam ubierając podaną mi tunikę.
- Srebrna Ręka zajęła stary port na Skale Wisielców. Wiesz, że łatwa z nich zdobycz.
Przywdziałam moją stalową zbroję i przypięłam miecz do pasa.  
- No dobrze, idziemy mordować Srebrnorękich. - zgodziłam się.
Wyruszyłyśmy w drogę. W pewnym momencie naszej wędrówki natknęłyśmy się na pewnego mężczyznę. Był człowiekiem, jednak jego skórę pokrywały jakieś dziwne szare plamy.
- Musisz się tak gapić? - zapytał mnie obrażonym tonem. - Chodź pewnie powinienem się cieszyć, że nie dostałem od razu po głowie.
- Twoja skóra? Chorujesz na coś? - spytałam zszokowana.
- Jestem dotknięty! Gdyby nie ochrona Peryite, rok temu umarłbym na zarazę.
Peryite to daedryczna księżniczka. Wiedziałam to, ponieważ Martin zawsze ostrzegał mnie przed daedrami. Nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego. Jedynie Azura stanowiła dla mnie wyjątek.
- Gdzie idziesz? - zapytałam przechodnia nim zdążył się oddalić.
- Wracam do Wysokiej Skały. Nasz pasterz się zatracił i nie wykluczone, że klątwa Peryite dosięgnie każdego, kto przy nim trwa. Ja chcę tylko wydostać się ze Skyrim! - zawołał mężczyzna i oddalił się.
Aela i ja ruszyłyśmy w dalszą drogę.
- Skjor jest gdzieś przed nami. Musimy go znaleźć. - powiedziała moja towarzyszka.
Nagle wystrzeliły ku nam płomienie. Odwróciłyśmy się i ujrzałyśmy dwie postaci w czarnych szatach. Byli to nekromanci.
- Już nie żyjesz! - zawołała Aela sięgając po łuk.
Ja natomiast wyczarowałam wielką ognistą kulę. Jeden z nekromantów spłoną żywcem ugodzony moją magią, a drugi zginął, gdy strzała Aeli przeszyła mu serce. Podeszłyśmy do martwych ciał moich przeciwników i zobaczyłyśmy, że przed nami znajduje się jakieś obozowisko. Zbliżyłam sie o kilka kroków i ujrzałam, że wokół drewnianego ogrodzenia leżą martwi ludzie w zbrojach Gromowładnych.
- To obozowisko nekromantów. - stwierdziła Aela. - Wynoszę się stąd!
- Dobrze, ale ja z tobą nie pójdę. Mam tu coś do zrobienia.
- Zwariowałaś! Chcesz walczyć z nekromantami? Po co się mieszać!
- Oni zabili moich towarzyszy broni i muszą za to zapłacić. - powiedziałam chwytając za miecz.
Śmiałym krokiem wkroczyłam do obozowiska. Rzuciłam się na pierwszego napotkanego nekromantę nim zdążył użyć magii. W tym czasie drugi czarnoksiężnik przygotował już ognisty pocisk, który usiłował we mnie cisnąć. W ostatniej chwili przeszyła go śmiercionośna strzała.
- Nie myślałaś chyba, że zostawię cię samą na pewna śmierć! - zawołała Aela. - Idź! Będę cię osłaniać!
Wspólnymi siłami zabiłyśmy wszystkich nekromantów znajdujących sie w obozowisku. Na szczęście nie było ich zbyt wielu. Czułam, że wielu mieszkańców tego miejsca jest po prostu nieobecnych i że powrócą tu po naszym odejściu, ale tak, czy inaczej, chodź trochę oczyściłyśmy Skyrim z nekromancji. Udałyśmy się w dalszą drogę. W końcu dotarłyśmy do Skały Wisielca. Wkroczyłyśmy do wnętrza siedziby Srebrnej Ręki. Na naszej drodze pojawiły się kraty odgradzające nas od korytarza wiodącego w głąb fortu.
- Spójrz! Ci tchórze musieli się zabarykadować od środka po ataku Skjora! Niemal czuć ich strach. - oświadczyła Aela.
Pociągnęłam za znajdujący się obok metalowy łańcuch, a krata podniosła się w górę. Zbiegłyśmy w dół po kamiennych schodach. Natknęłyśmy sie na kilku członków Srebrnej Ręki. Zabiłyśmy wszystkich. W końcu dotarłyśmy pod kwaterę dowódcy.
- Zbliżamy się. - oświadczyła Aela, gdy znalazłyśmy się pod drzwiami. - Uważaj, ich dowódca jest bardzo podstępny! Nazywają ją "Oprawcą". Chyba nie muszę ci mówić dlaczego?
- Nie musisz. - odpowiedziałam biorąc głęboki oddech przed trudnym pojedynkiem.
Otworzyłyśmy drzwi i wkroczyłyśmy do środka. Potężna Nordka sprawująca tutaj dowództwo nie była sama. Ochraniało ją jeszcze dwoje bandytów. Aela zajęła się nimi, a ja rzuciłam się na dowódczynię. Pojedynek z nią był długi i zacięty. W końcu jednak udało mi się pchnąć ją mieczem w brzuch tak, że gdy wyciągnęłam miecz z jej ciała, padła martwa na ziemię. Podeszłam do Aeli i z przerażeniem odkryłam, że klęczy ona nad martwym ciałem Skjora.
- Dranie! - krzyknęła z gniewem. - Nie wiem, jak, ale udało im sie zabić Skjora! Był jednym z najsilniejszych w naszych szeregach, ale przewaga liczebna potrafi być decydująca... Odejdź stąd! Sprawdzę, czy to był ostatni z nich i zobaczę, czy zwłoki nie dostarczą nam jakiś informacji. Mamy coś do zrobienia. Srebrna Ręka zadrży na nasz widok.
- Przykro mi, że to się stało. - powiedziałam.
Nie chciałam zostawiać Aeli samej, ona jednak podniosła się z kolan i podała mi żelazny klucz.
- Zabierz swoje rzeczy z mojego pokoju i jedź do Wichrowego Tronu. Powrócisz do Jorrvaskr w wolnej chwili, a wtedy mi pomożesz. Dowiem sie, kto to zrobił.
Zrozumiałam, że ze wszystkich sił powstrzymuje się od łez. Pożegnałam się z nią i powróciłam do Białej Grani biorąc z sobą kilka srebrnych mieczy. Zabrałam również stalowy hełm dowódczyni Srebrnej Ręki i wymieniłam na niego swój elficki hełm, który nie uchroniłby mojej głowy przed silniejszym ciosem. W mieście najpierw spieniężyłam moje srebrne zdobycze, a później udałam się do Jorrvaskr. Gdy zabrałam z pokoju Aeli moje rzeczy wraz z toporem Ulfrika, od razu opuściłam siedzibę Towarzyszy. W wiosce pod Białą Granią znalazłam woźnicę, który za drobną opłatą zgodził się podwieźć mnie do Wschodniej Marchii.
Wieczorem przybyłam do Wichrowego Tronu. Gdy weszłam do Pałacu Królów, Ulfrik przebywał wraz ze swoimi oficerami w pomieszczeniu z mapą Skyrim.
- Nie rozumiem, dlaczego Tullius marnuje czas na odbieranie nam Zimowej Twierdzy. - powiedział jarl. - Ale jeżeli chce nam oddać ludzi, to nie pogardzę takim darem.
Uklękłam przed Ulfrikiem i podałam mu jego broń mówiąc:
- Jarl Białej Grani zwraca ci twój topór.
- Więc myliłem się co do niego. - powiedział władca Wichrowego Tronu odbierając swoją broń z moich rąk, poczym zwrócił się do swego przyjaciela - Galmarze, miałeś rację.
- Znowu? - odpowiedział Nord.
- Nie jestem w nastroju do żartów. - odparł Ulfrik podchodząc do stołu z mapą Skyrim, na którym położył topór.
Oparł ręce o drewniany blat, pochylając się nad mapą w zamyśleniu.
- Jedno słowo, mój panie, a Biała Grań będzie twoja! - oświadczył Galmar uroczyście.
- Biała Grań to tylko środek prowadzący do celu. - odpowiedział Ulfrik.
- Sprawdziłem wszystkie obozy. Jesteśmy gotowi. Czekamy tylko na ciebie.
- Czy ktokolwiek może być gotowy wydać rozkaz oznaczający śmierć wielu ludzi? - zapytał jarl Wichrowego Tronu odsuwając się od mapy.
- Nie... - odpowiedział Galmar z lekkim wahaniem - Ale nie każdy potrafi wydać taki rozkaz, nawet gdy nie ma innego wyboru. - w tym momencie spojrzał na władcę Wschodniej Marchii z podziwem i powiedział z przekonaniem w głosie - Jesteś silnym człowiekiem, Ulfriku, zawsze nim byłeś. Na pewno się nie zawahasz. Spójrz na swoich wojów! Obwołali się Gromowładnymi, bo wierzą w ciebie. To najtwardsze sukinkoty w całym Skyrim i aż się rwą do walki! Zależy im tak samo, jak tobie, a może nawet bardziej.
- Na pewno jesteśmy gotowi? - zapytał Ulfrik patrząc na swojego przyjaciela. - Armię Białej Grani na pewno wesprą legioniści. Mury wokół miasta są stare, ale wciąż stoją.
- Jesteśmy gotowi. - powiedział Galmar powoli i stanowczo patrząc Ulfrikowi w oczy, poczym dodał z żarliwym zapałem w głosie. - Może jestem stary, ale zburzę te mury gołymi rękami, jeżeli taka będzie twoja wola!
- Jestem pewien, że dasz radę. - odpowiedział jarl Wichrowego Tronu z serdecznym uśmiechem, a zaraz potem spoważniał i rzekł - W porządku! Nasz czas nadszedł.
- Tak! - zawołał Galmar z satysfakcją. 
Ulfrik wyprostował się dumnie i przemówił:
- Roześlij wieść: "Świta nowy dzień, a słońce wstaje nad Białą Granią."
Tymi oto poetycki słowami Ulfrik Gromowładny wezwał swych żołnierzy do bitwy. Był to rozkaz, którego treść mogli pojąć jedynie Gromowładni.
- Synowie Skyrim powitają świt z żelazem w dłoni i z pieśnią na ustach! - zawołał Galmar.
- Zaczyna się! - oświadczył Ulfrik z lekką satysfakcją w głosie i wyszedł z sali udając się w stronę swych prywatnych komnat.
Oficerowie wymaszerowali z pałacu, by ogłosić rozkazy swego dowódcy, a ja spoglądałam jeszcze chwilę na mapę Skyrim znajdując się, jak zwykle, w stanie zupełnego zachwycenia słowami Ulfrika i nim samym. Kiedy opuściłam Pałac Królów, postanowiłam udać się do Gospody Pod Knotem, którą polecano mi odwiedzić. Na zewnątrz panowała zawierucha i śnieżyca, jak zwykle w Wichrowym Tronie. Było mi okropnie zimno, tak więc z przyjemnością schroniłam się w ciepłym i przytulnym wnętrzu gospody. Znajdowała się ona zaraz przy głównej bramie. Gdy tylko wkroczyłam, do środka usłyszałam dochodzącą z oddali pieśń:
Bohater, bohater nasz
Serce ma wojownika!
Powiadam, powiadam ja wam
Smocze Dziecię nadchodzi!
Szybko pojęłam, że słowa owej pieśni wyśpiewywane pięknym i dźwięcznym, kobiecym głosem opowiadają o mnie. Wokół mnie nie znajdowało się praktycznie nic, prócz baru, za którym stała jakaś niemłoda już Nordka, i dużych schodów prowadzących na piętro. Przy barze siedział jakiś brodaty Nord w drogich szatach i pił trunek z kielicha. Wyglądał na załamanego.
- Biedna Nilsin! Bardzo cierpi od kiedy jej siostra została zabita. - powiedział do kobiety stojącej za barem.
- Przyniosę ci więcej miodu. - odpowiedziała ona patrząc na niego ze współczuciem i wyszła do pomieszczenia, w którym zapewne znajdowała się spiżarnia.
Przysiadłam się do przygnębionego mężczyzny.
- Witaj! - powiedziałam. - Jestem Astarte z Cyrodiil. Niedawno przybyłam do Wichrowego Tronu i chciałabym lepiej poznać to miasto i jego mieszkańców.
- Jestem Torbjorn Łamacz-Tarcz. - przedstawił się Nord, poczym dodał posępnie. - Będę wdzięczny, jeśli nie będziesz niepokoić mojej żony! Wciąż jest w żałobie.
- Twoja żona jest w żałobie? - zapytałam.
- Nasza mała dziewczynka umarła niedawno. - odpowiedział, a po jego policzkach spłynęły łzy. - Ja topię swoje smutki w silnym miodzie, ale nic nie jest w stanie przynieść ukojenia mojej drogiej Tovie. Próbowałem znaleźć Amulet Arkaya, aby przypomnieć mojej żonie, że nasze dziecko jest teraz z bogami, ale nie mogę nigdzie żadnego znaleźć.
Zrobiło mi się go okropnie żal.
- Jeśli znajdę taki amulet, to przyniosę go wam. - powiedziałam.
- Dziękuję! - odpowiedział. - Wybacz mi mój nastrój. Wciąż próbuję pogodzić się ze śmiercią córki.
- Jak umarła twoja córka?
- Ktoś ją zamordował. - odpowiedział. - Nie mam pojęcia, kto mógł to zrobić, ani dlaczego.
W tym momencie za barem znów pojawiła się Nordka, która stała za nim uprzednio. Podała Torbjornowi kielich miodu i zwróciła się do mnie:
- Witaj w Gospodzie Pod Knotem! Główna sala jest na górze, a na dole znajdują się pokoje do wynajęcia.
- Dlaczego gospoda nazywa się "pod knotem"? - zapytałam z ciekawości.
 - Widzisz świecę nad kominkiem? - kobieta wskazała niepozorną świeczkę stojącą na żyrandolu pod sufitem. - Zapalono ją 163 lata temu, kiedy mieszkał tu wielki wojownik o imieniu Wunhard. Gdy poległ w bitwie, jego syn Derog zapalił tę świeczkę ku jego czci. Nikt nie wie, dlaczego wciąż płonie.
Jasne! Akurat uwierzę, że jej dyskretnie nie zapalasz, kiedy nikt nie patrzy.
- Ile kosztuje kufel miodu? - spytałam.
- Dziesięć septimów. - odpowiedziała barmanka.
- Niech będzie.
Kobieta szybko podała mi zamówiony trunek.
 - Miłego pobytu! - powiedziała. - Tylko niczego nie połam!
Wzięłam kufel do ręki i weszłam po schodach na górę. W głównej sali znajdowało się wielu ludzi, którzy siedzieli przy stolikach, pili alkohol i rozmawiali ze sobą. Pod ścianą przy wielkim półkolistym oknie stała zaś Dunmerka w skromnej niebiesko-białej sukni i zabawiała gości swoim pięknym śpiewem. Głos miała cudowny, lecz twarz szkaradną, jak większość mrocznych elfek. Podeszłam do stolika, przy którym zasiadało troje ludzi: dwoje mężczyzn i jedna kobieta w złocistych szatach kapłanki.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że Izabeli nie ma już z nami. Była taką pomocną młodą dziewką. - powiedział z westchnieniem łysiejący mężczyzna w eleganckiej brązowej szacie.
- Mogę się dosiąść? - zapytałam.
- Oczywiście. - odpowiedział mężczyzna uprzejmie. - My się chyba nie znamy?
- Jestem Astarte z Cyrodiil. - odpowiedziałam życzliwie siadając przy stole obok niego. - Od niedawna należę do Gromowładnych.
- Miło mi cię poznać. - odpowiedział mężczyzna. - Nazywam się Adonato Leotelli. Z zawodu jestem pisarzem. Nie, żeby mieszkańcy Skyrim tak dużo czytali. A to kapitan Samotny-Wicher i Jora. - pisarz przedstawił mi swoich towarzyszy rozmowy, którzy lekko mi się skłonili.
- Co piszesz? - zapytałam go.
- Piszę dramaty, przyjacielu, legendy i historie Skyrim, by wzbudzać emocje i inspirować. - odpowiedział Adonato Leotelli. - Biedny Giraud Germane z Akademii Bardów już od tygodni czeka na moje dzieło zatytułowane "Olaf i Smok". Na drogach panuje chaos.
- Dorobiłem się jako kapitan okrętu, ale teraz jestem na emeryturze. - zwrócił się do mnie kapitan Samotny-Wicher.
- To musi być coś cudownego przemierzać morskie odmęty na pokładzie własnego okrętu. - powiedziałam.
- Tak, ale na stare lata dobrze jest osiąść na stałym lądzie. - odpowiedział kapitan.
- Ja należę akurat do tych ludzi, którzy tysiąckroć bardziej wolą zmiany, niż stałość. - odparłam.
- Wiesz coś o Talosie? - zapytała mnie Jora. - To założyciel Cesarstwa.
- Ależ oczywiście wiem to. - odpowiedziałam nieco zdziwiona jej pytaniem. - Talos to jeden z Dziewiątki Bogów.
Moja odpowiedź najwyraźniej bardzo spodobała się Jorze.
- Jesteśmy jedyną świątynią w Skyrim, w której można modlić się do Talosa. - wyrzekła z dumą.
- Czy mieszkańcy Wichrowego Tronu są religijni? - zapytałam.
- Zawsze tak jest, że kryzysy wywołują w ludziach pobożność. - odpowiedziała kapłanka. - Od kiedy Łamacze-Tarcz stracili córkę często widzę ich w świątyni. Filewi Furia-Morska często przychodzi, ale jej męża nie było u nas od wielu lat. Ulfrik modli się o siłę. Ja rozmawiam z kapitanem Samotnym-Wichrem, ale nie bywa u mnie zbyt często. Jest bardzo zajęty.
- Któż z nas nie jest teraz zajęty, droga Joro? - odparł kapitan z westchnieniem. - Wszyscy żyjemy naszą wojną i wszyscy myślimy o śmierci.
- Ja myślę o życiu. - odpowiedział Adonato Leotelli. - Powinna cię wciągnąć jakaś dobra książka.
Nagle zabawiająca gości Dunmerka chwyciła do rąk lutnie i zaczęła grać pewną uroczystą melodię. Gdy zaczęła śpiewać, wszyscy umilkli i w ciszy poczęli nasłuchiwać zapewne dobrze znanej im pieśni:
Pijemy za naszą młodość,
Za płynący jak wino czas,
Za epoki ciemiężców kres,
Za śmierć, co oszczędziła nas.
Już wkrótce wypędzimy
 Cesarstwo z należnej nam ziemi.
Odzyskamy nasz dom krwią,
Męstwem i mieczami naszemi!
W tym momencie dźwięczny i czysty głos Dunmerki zabrzmiał z większą mocą i radością, a jej oczy zabłysły uwielbieniem, gdy zaśpiewała:
Niech żyje Ulfrik!
Niech żyje! Tyś Najwyższym Królem naszym!
Ku twej czci śpiewamy pieśni i pijemy wina czasze!
Byłam zaskoczona, że mroczna elfka śpiewa te słowa z tak żywym uwielbieniem i z takim przekonaniem w głosie, na które z pewnością nie zdobyłaby się niejedna Nordka. Ona tymczasem śpiewała dalej:
Walka naszym żywiołem,
Myśmy Skyrim dzieci.
Sovngard wzywa,
Z naszych ciał duch uleci,
Ale ta ziemia należy do nas,
My ją uwolnimy
Od plagi kalającej.
Nasze nadzieje oczyścimy!
Niech żyje Ulfrik!
Niech żyje! Tyś Najwyższym Królem naszym!
Ku twej czci śpiewamy pieśni i pijemy wina czasze!
Dunmerka zakończyła swoją pieśń, a wszyscy zgromadzeni zaczęli klaskać w dłonie. Jora podniosła się z krzesła i wzniosła w górę swój kufel miodu.
- Wypijmy za Ulfrika Gromowładnego, prawdziwego bohatera Skyrim! - zawołała głośno kapłanka. - Wypijmy za człowieka, który powstał przeciw Thalmorowi i nigdy nie odwrócił się od Talosa!
- Za jarla Ulfrika! - zawołali wszyscy radośnie i wypili swoje trunki do dna.
- Za Ulfrika! - powiedziałam z westchnieniem i również wypiłam swój miód.
Ostatnio myślałam o jarlu Wschodniej Marchii bez przerwy. Zajmował nieomal wszystkie moje myśli. Fascynował mnie. Okazało się,  że mieszkańców Skyrim można podzielić zasadniczo na dwie grupy: na tych, którzy Ulfrika z całego serca nienawidzą i na tych, którzy go z całego serca kochają. Nie było chyba w tym kraju osoby, która przejawiałaby wobec tego człowieka obojętność. Przypominałam sobie słowa Ulfrika, które tak mnie ujęły. Przypomniałam sobie ten zapał i pasję, jaka pobrzmiewała w jego głosie, gdy mówił o walce o wolność. Niespodziewanie poczułam w swym sercu bolesną tęsknotę. Chodź widziałam Ulfrika zaledwie przed godziną, to już brakowało mi jego widoku. Brakowało mi brzmienia jego głosu i jego wielkich słów. Mogłabym słuchać go całą wieczność. W tej chwili zrozumiałam, co czuję już od kilku dni. Choć znaczna część mnie nie chciała przyznać się do tego, nie mogłam już dłużej siebie oszukiwać. Zakochałam się w Ulfriku Gromowładnym. Zakochałam się w moim dowódcy i w moim królu.

3 dzień, Domowe Ognisko: 
Była już późna noc, postanowiłam więc udać się do Pałacu Królów na spoczynek. Pożegnałam się z moimi nowymi znajomymi i wstałam od stołu.
- Niech cię Arkay błogosławi! - zawołała za mną Jora.
- Dziękuję! - odpowiedziałam.
Istotnie przyda mi się błogosławieństwo boga narodzin i śmierci. Zbliżałam się już do schodów, gdy jakaś kobieta złapała mnie za ramię i zawołała z lękiem w głosie:
- Uważaj na siebie! Rzeźnik może się czaić za rogiem! Po tym, co spotkało te biedne kobiety lękam się o swoje bezpieczeństwo!
- Rzeźnik? Kobiety? - niczego nie rozumiałam.
- Ktoś raz za razem morduje kobiety, a straż obchodzi tylko wojna! - zawołała Nordka z oburzeniem i oddaliła się.
Zaczęłam w pośpiechu schodzić po schodach na dół i przypadkiem potrąciłam wchodzącego na górę starca niosącego tacę, na której stały trzy kufle piwa. Kiedy na niego wpadłam, piwo rozlało się na schody i jego ubranie.
- Ostrożnie! - zawołał starzec z gniewem.
- Przepraszam! - odpowiedziałam bezradnie, wściekła na samą siebie z powodu swej nieuważności. - Zapłacę za to.
- Nie trzeba. - odpowiedział mężczyzna wycierając swoje ubranie trzymaną w ręku serwetką.
- Na prawdę bardzo przepraszam. - szepnęłam z gorliwością.
- W porządku. - odpowiedział starzec tym razem już bez śladu gniewu w głosie, a później powiedział życzliwie - Mam na imię Nils. Jestem kucharzem w tej gospodzie.
- Miło mi cię poznać. Jestem Astarte z Cyrodiil. - przedstawiłam się.
- Przychodź do nas, jak często chcesz. Tylko na przyszłość bądź ostrożniejsza. - powiedział Nils.
- Dobrze. - odpowiedziałam i zeszłam po schodach na dół.
Wyszłam z gospody. Noc była ciemna i mroźna. Byłam już blisko Pałacu Królów i właśnie mijałam boczną uliczkę wiodącą na cmentarz, gdy usłyszałam groźny głos stojącej przede mną strażniczki:
- Stój! Nie zbliżaj się!
Spojrzałam na nią i zorientowałam się, że spogląda na nagie zwłoki jakiejś dziewczyny leżące przy pierwszym z brzegu grobie na cmentarzu. Wszędzie było mnóstwo krwi, a ciało dziewczyny było okropnie poranione. Poza mną i strażniczką na cmentarzu stało jeszcze troje ludzi patrzących na tę krwawą scenę z przerażeniem.
- Co tu się wydarzyło? - zapytałam spoglądając na zmasakrowane zwłoki z lekkim wstrętem.
- Kolejna dziewczyna nie żyje. - odpowiedziała strażniczka. - Susanna z Gospody pod Knotem. Ledwie parę wieczorów temu podawała mi piwo, ciężko więc powiedzieć, że była mi znana.
- Kolejna? To zdarzało się już wcześniej? - zapytałam natychmiast przypominając sobie ostrzeżenia kobiety w gospodzie oraz tragedię, jaka spotkała Łamaczy-Tarcz.
- Susanna jest trzecia. - odpowiedziała strażniczka. - Zawsze jest to samo. Młoda dziewczyna, zabita nocą, ciało w strzępach.
- Czy ty zajmujesz się sprawą tych morderstw? - spytałam.
- Wojna nas sporo kosztuje, więc nikt nie ma czasu się tym zajmować. To przykre, ale tak już jest.
- Może ja mogłabym coś w tej sprawie zrobić? - zasugerowałam.
- Jeśli chcesz pomóc, to popytaj gapiów, czy nie widzieli czegoś interesującego. Ja zbadam ciało zanim dobiorą się do niego szczury.
W pierwszej kolejności podeszłam do starszego mężczyzny. Jego strój świadczył o średniej zamożności.
- Jak się nazywasz? - zapytałam.
- Calixto Corrium. - odpowiedział.
Poprosiłam go o powtórzenie imienia i nazwiska, by dobrze je zapamiętać, poczym zapytałam:
 - Wiesz, co tu się zdarzyło?
- Przepraszam, wydawało mi się, że widziałem kogoś uciekającego, ale nie przyjrzałem mu się dobrze. - odpowiedział.
- Kolejna. To straszne! - zawołała stojąca obok Nordka w łachmanach.
- Zawsze jest smutno, kiedy ktoś musi umrzeć. - odparł mężczyzna.
- Widziałaś coś? - zapytałam żebraczkę.
- Usłyszałam krzyki i przybiegłam, ale ona już... taka była, kiedy tu dotarłam. - powiedziała kobieta spoglądając na zwłoki ze wstrętem.
- Jak masz na imię? - spytałam.
- Silda. - odpowiedziała kobieta.
Nie potrafiłam określić jej wieku. Miała długie ciemne włosy i zniszczoną od mrozu twarz. Stała na śniegu w skórzanych kapciach na nogach odziana w podarte łachmany. Na sam jej widok zrobiło mi się zimno. Sięgnęłam do swojej sakiewki.
- Proszę weź tą monetę. - powiedziałam wręczając jej jednego septima.
- O! Dziękuję! Niech bogowie mają cię w opiece! - zawołała uradowana kobieta.
W tym momencie podeszła do mnie stara kapłanka i powiedziała:
- Nazywam się Helgrid. To ja pierwsza znalazłam Susanne. Wielka szkoda.
- Widziałaś coś podejrzanego? - zapytałam. 
- Nie, wybacz, ale zauważyłam, że jej sakiewka była nienaruszona, więc nie zrobili tego dla złota. - odpowiedziała kapłanka. - Będę musiała przygotować ciało.
- Zajmujesz się pochówkami?
- Tak, jestem kapłanką Arkaya. Moja praca jest dość prosta. Martwi za bardzo nie narzekają.
Podeszłam do zwłok i uklękłam przy nich.
- Znalazłaś coś? - zapytałam strażniczkę.
- Tylko pełną sakiewkę. - odpowiedziała. - Leżała obok ciała.
Podniosłam dłoń martwej dziewczyny na wysokość wzroku. Miała srebrne pierścienie na palcach. Były ładne.
- Te pierścienie wyglądają na dość cenne, ale morderca ich nie zabrał. - powiedziałam. - Rozebrał ofiarę do naga, ale nie ściągnął jej z palców pierścieni, ani nie zabrał jej sakiewki. Tak więc motyw rabunkowy możemy wykluczyć, a motyw seksualny możemy podejrzewać. Ciekawe tylko, gdzie jest jej ubranie i dlaczego tak ja pociął? Czy poprzednie ofiary były w takim samym stanie?
- Tak. - odpowiedziała strażniczka. - Przesłuchałaś świadków?
- Udało mi się porozmawiać ze wszystkimi, ale nikt nie powiedział niczego cennego. - odparłam.
- Jak zawsze. Nikt niczego nie widział. Ta gnida znowu uciekła! - zawołała wściekła kobieta.
- Postaram się pomóc. Zajmę się tą sprawą. - oświadczyłam.
- Słuchaj, jeśli sądzisz, że lepiej się sprawisz niż legion strażników, to proszę bardzo. - strażniczka najwyraźniej rozłościła się na mnie. - Musisz jednak porozmawiać z Jorleifem. Nie możemy pozwolić, by każdy mógł sobie chodzić i twierdzić, że ma jakieś pełnomocnictwa. Jeżeli ma, to pogadamy.
- Na szczęście w Wichrowym Tronie jest zimno, więc zmarli za szybko nie gniją. - powiedziała Helgrid, która również podeszła do zwłok. - Czasami trzeba zaczekać z pochówkiem jak ziemia odtaje.
Wstałam i jeszcze raz popatrzyłam na świadków starając się zapamiętać ich twarze, imiona i to, co mi powiedzieli.
- Jak będziesz mieć wolną chwilę, to zajrzyj do mojego Domu Osobliwości. - zwrócił się do mnie Calixto Corrium.
- Życzę spokojnej nocy! - oświadczyłam i oddaliłam się od cmentarza.
Chodź to dziwne wcale nie chciało mi się spać. Postanowiłam więc pochodzić jeszcze trochę po mieście i rozejrzeć się. Zbrodni dokonano niedawno, więc najprawdopodobniej morderca wciąż czaił się gdzieś w mroku miejskich ulic. Skręciłam w prawo i zeszłam w dół po kamiennych schodach. W ten sposób opuściłam Dzielnicę Kamienną i znalazłam się w okrytej złą sławą Szarej Dzielnicy. Gdy tylko zeszłam po schodach poczułam okropny odór. Ulica w ogóle nie była oświetlona. Wyczarowałam więc światło, by oświetlić sobie drogę. Wokół mnie był tylko bród i skrajne ubóstwo. Przede mną znajdował się tylko jeden budynek, który nie wyglądał tak, jakby miał się za chwilę rozlecieć. Była to porządna i solidna kamienica, nad której drzwiami widniał szyld z napisem "Klub Nowe Gnesis". Weszłam do środka. Okazało się, iż jest to gospoda. Nie była tak wspaniała, jak Gospoda Pod Knotem, gdyż było tu trochę ciasno, ale było tu również czysto i schludnie. Mimo to wchodząc do Klubu Nowe Gnesis poczułam się nieswojo, ponieważ przebywały tu same elfy, które, gdy tylko weszłam, zaczęły mnie bacznie obserwować. Byłam jedynym człowiekiem w tym budynku. Nie miałam na głowie hełmu, więc łagodne rysy mojej twarzy zdradzały na odległość, że należę do ludzkiego gatunku. Czułam na sobie zaciekawione i wrogie spojrzenia elfów pijących alkohol w owym klubie, którego najwyraźniej nigdy nie odwiedzali ludzie. Gospoda Pod Knotem znajdowała się w Kamiennej Dzielnicy, a więc w tym obszarze Wichrowego Tronu, który zamieszkiwali ludzie, i była przeznaczona dla ludzi. Istotnie jedyna osoba, którą widziałam w tej gospodzie, a która nie była człowiekiem, to Dunmerka śpiewająca pieśni wychwalające Ulfika. Natomiast Klub Nowe Gnesis znajdował się w Szarej Dzielnicy, którą zamieszkiwały elfy, i był przeznaczony właśnie dla elfów. Będąc jedynym człowiekiem w tym elfim gronie czułam się jak intruz. Jedynie stojący za barem Dunmer, który był najwyraźniej właścicielem gospody, i rozmawiająca z nim młoda Altmerka nie zwracali na mnie większej uwagi. Cała reszta towarzystwa obserwowała mnie w milczeniu.        
- Podróżowałabym więcej, ale komu potrzebne kłopoty z tymi wszystkimi żołnierzami. - powiedziała Altmerka.
- Najwyraźniej ktoś zamordował kilka Nordek. Sam nie wiem, czemu jakoś się tym nie przejmuję. - odparł właściciel gospody. - Od kiedy Ulfrik przejął władzę, sprawy mają się coraz gorzej.
Podeszłam do baru starając się zachowywać jak najswobodniej.
- Witam! - powiedziałam.
- Podać coś? - zapytał właściciel gospody z wyraźną niechęcią.
- Nie, dziękuję! - odpowiedziałam siadając przy barze.
Spojrzałam na Altmerkę siedzącą obok. Była bardzo ładna, a naprawdę rzadko zdarza się, by jakiś elf podobał mi się z wyglądu. Wyróżniała się z tłumu szaroskórych Dunmerów swoją altmerską złocistą cerą wpadającą delikatnie w zielony odcień. Miała gęste i lśniące, półdługie włosy w kolorze jasnego brązu. Rysy jej twarzy były regularne i nie tak bardzo wyostrzone jak u większości elfów, a jej złote oczy pozbawione tęczówek były pełne blasku. Jednym słowem, ta Altmerka była śliczna. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, uśmiechnęła się serdecznie, a ten uśmiech sprawił, że jej twarz stała się jeszcze bardziej urocza. Cóż, Altmerzy to kontrowersyjna rasa. Spotkałam w życiu bardzo wiele elfów wysokiego rodu, które na wszystkie inne rasy spoglądały z góry i uważały się za najlepsze i najdoskonalsze istoty chodzące po ziemi, którym wszyscy powinni kłaniać się w pas, i pozostawały ślepe na swoje wady, a jednocześnie z łatwością wytykały innym najmniejsze potknięcia. W swoim życiu znienawidziłam już wielu Altmerów, a teraz największą nienawiścią obdarzałam Thalmor, a więc organizację, która sprawowała władzę nad ziemiami Altmerów. Thalmor to zło w najczystszej postaci. Nie mogłam jednak uwierzyć, że wszystkie elfy wysokiego rodu są takie same. Każdy Thalmorczyk jest moim śmiertelnym wrogiem z samego faktu bycia Thalmorczykiem, ale nie każdy Altmer. Tak więc uśmiechnęłam się do pięknej Altmerki ze szczerą życzliwością.      
- Jak traktuje się mroczne elfy w Wichrowym Tronie? - zwróciłam się uprzejmie do stojącego za barem Dunmera chcąc sprawdzić, jak naprawdę prezentuje się sytuacja społeczna w tym mieście.
- Widzisz przecież, gdzie przychodzi nam żyć. - odpowiedział Dunmer z gniewem. - W tej zapomnianej uliczce. Jak to mówią, cały syf spływa z góry. Jeśli chcesz prosić o cokolwiek strażników, to życzę powodzenia. Próbowałem namówić Ulfrika, żeby tu przyszedł i na własne oczy ujrzał ten burdel, ale wspaniały panicz, król najwyższy nie mógł znaleźć czasu. - ostatnie zdanie wypowiedział z cyniczną i szyderczą ironią w głosie.
- Dlaczego jest tu tak wiele mrocznych elfów? - zapytałam.
- A gdzie mamy być? - odburknął Dunmer. - Gdy spłonęła Czerwona Góra, w Morrowind trudno było nawet oddychać. Dlatego powędrowaliśmy na zachód. Wichrowy Tron był pierwszym miastem na naszym szlaku i... oto jesteśmy! Gdybyśmy wiedzieli, że Nordowie okażą się tak niegościnni, poszlibyśmy dalej.
Biedni mieszkańcy Morrowind! Ileż to rodzin z dnia na dzień straciło dach nad głową?! Los tej wulkanicznej krainy przerażał mnie i zasmucał.  
- W Wichrowym Tronie doszło ostatnio do kilku morderstw. - odparłam.
- Nie ma to dla mnie znaczenia. - odpowiedział szybko właściciel gospody. - Dopóki nie cierpi na tym Dunmer, niech Wichrowy Tron sam załatwia swoje problemy.
Rozłościła mnie ta egoistyczna wypowiedź.
- Ktoś tu coś gadał na Ulfrika, a sam jest najwyraźniej rasistą. Zabawne! - odparłam z gniewem.
- Gdybym był rasistą, to nie pozwoliłbym ci wchodzić do mojego klubu, ludzka dziewko!
- O! Dziękuję za łaskę i tak już wychodzę. - odpowiedziałam, a później dodałam groźnie - Posłuchaj elfie: ja zawsze chodzę, gdzie chcę, i radzę nie stawać mi na drodze.
Wyszłam z gospody trzaskając drzwiami. Sytuacja społeczna w Skyrim prezentowała się następująco: Nordowie w większości rzeczywiście nienawidzą Dunmerów, ale jest to nienawiść w pełni odwzajemniona.
- Nie przejmuj się tym gburem! - zwróciła się do mnie śliczna Altmerka, która wyszła z Klubu Nowe Gnesis tuż za mną. - To, co spotkało te biedne Nordki, jest straszne.
- Masz jakieś podejrzenia, kto może być mordercą? - spytałam.
- Nie mam pojęcia. Naprawdę nic nie wiem w tej sprawie. - odpowiedziała. - A dlaczego ty się tym interesujesz?
- Dlatego, że chcę pomóc. - odparłam, poczym przedstawiłam się i podałam Altmerce swoją dłoń.
- Miło mi cię poznać. Nazywam się Niranye. Wybacz, ale muszę już wracać do domu.
- Nie powinnaś wędrować w nocy sama. Ta dzielnica bynajmniej nie wygląda na bezpieczną. Odprowadzę cię.
- Dobrze. Jeśli chcesz, możesz mi towarzyszyć.
Wyruszyłyśmy w drogę podążając wzdłuż ulicy.  
- Od kiedy jesteś w Wichrowym Tronie? - spytałam.
- Dopiero przybyłam tu z Summerset. Skyrim daje wiele możliwości. - odpowiedziała Altmerka.
- Ciebie też traktują tak źle, jak mrocznych elfów?
- Na początku było dość ciężko. Tutejsi Nordowie są bardzo podejrzliwi w stosunku do przyjezdnych, ale jednak udało mi się zawrzeć parę przydatnych znajomości i dowieść własnej wartości. Już mnie nie nękają. Mroczne elfy są zbyt dumne i naiwne, by zrozumieć prawdziwą naturę rzeczy, więc wciąż gniją w tym rynsztoku.
- Mieszkasz w Szarej Dzielnicy?
- Tak. Ulfrik zabronił elfom osiedlać się poza nią, ale poza kwestią kupna mieszkania możemy oczywiście przebywać, gdzie chcemy. Ja na przykład sprzedaję tarcze i pancerze na rynku. A tu właśnie mieszkam!
Zatrzymałyśmy się przed skromnym mieszkaniem w obskurnej kamienicy, która jednak znajdowała się znacznie wyżej niż pozostałe budynki Szarej Dzielnicy.
- Dobranoc! - powiedziałam, kiedy Niranye wchodziła już do swojego domu.
- Do następnego razu! - zawołała zamykając za sobą drzwi.
Świtało już. Weszłam po schodach w górę i znów znalazłam się w Kamiennej Dzielnicy tuż przy Gospodzie Pod Knotem. Na horyzoncie ujrzałam wschodzące słońce. Nastał świt, a więc bitwa o Białą Grań właśnie się rozpoczęła. Postanowiłam udać się do Świątyni Talosa i pomodlić się o zwycięstwo Gromowładnych i o bezpieczeństwo cywili w Białej Grani. Musiałam cztery razy pytać o drogę nim odnalazłam świątynię. Była potężną kamienną budowlą, przy szczycie której wyrzeźbiono wielkie węże. W świątyni panował półmrok. Światło wpadało do jej wnętrza jedynie przez małe okienko. Przy ścianie, na przeciwko wejścia stał wielki pomnik Talosa depczącego wijące się węże i trzymającego w rękach topór. Podeszłam do statuy o kształcie dwustronnego topora postawionej na podwyższeniu przed pomnikiem i uklękłam przed nią. Długo modliłam się w ciszy o to, by bitwa o Białą Grań była jak najmniej krwawa, oraz o to, by samo miasto w niej nie ucierpiało. W końcu podszedł do mnie kapłan w granatowej szacie. Położył mi rękę na ramieniu i zapytał cicho:
- Czy ty jesteś Astarte z Cyrodiil?
- Tak, to ja. - odpowiedziałam.
- Jarl Ulfrik wzywa cię do siebie. - szepnął kapłan. - Oczekuje cię w Pałacu Królów.
- Już idę. - powiedziałam podnosząc się z kolan.      
Po chwili byłam już w Pałacu Królów. Ulfrika nie było w sali tronowej, ale odnalazłam go w pokoju z mapą.
- Chciałeś mnie widzieć, panie? - spytałam.
- Tak. - odpowiedział. - Jedź czym prędzej do naszego obozu w Białej Grani! Potrzebuję cię na linii frontu.
Obawiałam się, że wyda mi taki rozkaz. Nie chciałam brać udziału w bitwie o Białą Grań. Byłam przecież tanem tego miasta, a teraz musiałam wystąpić zbrojnie przeciw jego strażnikom. Jednak dla Ulfrika byłam gotowa nieomal na wszystko. Byłam tym bardziej skora wypełnić jego rozkaz z prawdziwym zapałem i gorliwością, dlatego, że powiedział, iż mnie potrzebuje. To jedno małe słowo znaczyło dla mnie tak wiele, że byłam gotowa skoczyć dla niego w ogień. 
- Będzie, jak sobie życzysz, mój panie! - odpowiedziałam.
- Mam pewne przeczucie, co do ciebie. - powiedział Ulfrik. - Ścieżka twojego przeznaczenia prowadzi ku tej bitwie. Twój jarl cię tam potrzebuje.
- Tak, panie.
- Walcz mężnie lub giń mężnie! Niech Talos będzie z tobą!
- Dziękuję, panie!
Skłoniłam się Ulfrikowi i wyszłam z pałacu. Natychmiast udałam się w podróż do Białej Grani. Pod miastem znalazłam się o zmierzchu. Ujrzałam Gromowładnych obsługujących katapulty ciskające kamieniami oraz pociskami z podpalonej smoły w mury Białej Grani. Miasto płonęło. Przeraził mnie ten widok. Ogień nie rozróżnia żołnierza od cywila i nie waha się przed zajęciem wiekowych i cennych budynków. Płomienie trawią wszystko, co tylko stanie im na drodze. Patrzyłam z przerażeniem na czerwoną poświatę bijącą od płonących murów i rozświetlającą niebo, gdy nagle ktoś zawołał mnie po imieniu. Spojrzałam na tego kogoś i w stającym przede mną żołnierzu rozpoznałam Ralofa, mojego wybawcę z Helgen.
- Jesteś jedną z nas? - zapytał.
- Tak. - odpowiedziałam z uśmiechem. - Mówiłam, że jeszcze się spotkamy. Dziękuję, że uratowałeś mi życie!
- Proszę i dziękuję, że zdecydowałaś się wesprzeć naszą sprawę.
- Nie mogłam inaczej. Thalmor musi zapłacić za swoje zbrodnie. 
- Od rana bombardujemy mury Białej Grani. Za chwilę zacznie się szturm. - oświadczył Ralof.
W tym momencie Galmar wystąpił przed szereg żołnierzy i zwracając się do nas wszystkich przemówił:
- Zaczynamy żołnierze! Niektórzy próbują przekłamywać fakty i wmawiać ludziom, że nasze szeregi pełne są złodziei, bandytów i morderców. Nic podobnego! Jesteśmy farmerami! Rzemieślnikami! Dziećmi handlarzy, służących, czy żołnierzy! Jesteśmy synami i córami Skyrim! A tymczasem my osiągnęliśmy tak wiele, bo nasza sprawa jest słuszna, bo walczymy jak jeden mąż i dlatego, że w naszych sercach kipi gniew. Dziś staniemy do boju za nasz kraj! Za wszystkich prawdziwych Nordów! Mury Białej Grani są wysokie, lecz stare i zwietrzałe. Tak samo jak Cesarstwo, którego Legion je podpiera. Ustawili barykady, ale je zniszczymy, tak jak i kryjących się za nimi Cesarskich! Naszym celem jest most zwodzony. Jeżeli go opuścimy, miasto będzie nasze! Wszyscy do mnie. Pokażmy tym Cesarskim mlekożłopom, jak walczą prawdziwi Nordowie! 
Wszyscy pobiegliśmy w stronę bramy Białej Grani niesieni wspólnym zapałem i gniewem. Włożyłam hełm na głowę i dobyłam miecza. Ralof biegł obok mnie. Przy zewnętrznej bramie natknęliśmy się na żołnierzy Cesarskiego Legionu. Rozpoczęła się walka. Cięłam wrogów na oślep. Krew tryskała wokół mnie, gdy przedzierałam się przez swych wrogów w głąb miasta. Zniszczyłam zasieki ustawione w zewnętrznej bramie i ruszyłam na tłum legionistów.
- Niech cię Talos prowadzi! - zawołał do mnie Ralof.
Nagle ktoś opuścił most zwodzony i wewnętrzna brama stanęła otworem. Pierwsza wdarłam się do miasta. Cywile na ulicy zaczęli z krzykiem uciekać do swych domów, a w moją stronę rzucili się strażnicy Białej Grani. Byli to ludzie, którzy wcześniej pozdrawiali mnie jako swego tana, ludzie, z którymi wyruszyłam zapolować na smoka. Czułam się jak zdrajca. Nie chciałam zabijać tych ludzi. Jednocześnie bałam się o Ralofa. Użyłam Krzyku, by powalić na ziemię atakujących mnie strażników i rozejrzałam się. Pozostali Gromowładni wbiegli do miasta i poczęli walczyć ze strażnikami. Zapanował chaos. Nie mogłam odnaleźć Ralofa. Wokół mnie ginęli ludzie. Zapragnęłam jak najszybciej zakończyć tę rzeź. Istniał tylko jeden sposób na natychmiastowe zakończenie bitwy. Jarl Balgruuf musiał się poddać. To on stał się moim celem, on i tylko on. Zacisnęłam palce na rękojeści miecza i pobiegłam w stronę Smoczej Przystani. Strażnicy rzucili sie w moją stronę. Cięłam mieczem na oślep i biegłam przed siebie nie zatrzymując się. Pokładałam ufność w wytrzymałości mej zbroi, gdy otoczona przez kilkunastu strażników wbiegłam na schody wiodące do zamku jarla. Kilka ostrzy skaleczyło mnie głęboko w ramiona i nogi, jednak nie zatrzymałam się. To był najbardziej szalony bieg w moim życiu. Dobiegłam do szczytu schodów, a wrota zamku otworzyły się przede mną. To Vignar Siwo-Włosy zniszczył zasieki i z pomocą jakiegoś innego Siwo-Włosego otworzył mi wrota Smoczej Przystani. Wbiegłam do sali tronowej. Huskarl jarla zaczęła zbliżać się do mnie z obnażonym mieczem w dłoni, spoglądając na mnie groźnie.
- Zejdź mi z drogi, Irileth! - zawołałam z wściekłością.
Nie chciałam walczyć z tą Dunmerką, nie chciałam walczyć z nikim poza jarlem Balgruufem. Irileth oczywiście nie zeszła mi z drogi, więc wykrzyknęłam słowo "fus", a potęga mego Krzyku powaliła na ziemię zarówno ją, jak i biegnących za nią strażników. Tymczasem do pałacu jarla wbiegli pozostali Gromowładni i rzucili się na strażników, którzy próbowali mnie zatrzymać. Podniosłam w górę dłoń i uleczyłam się. W tym momencie ze swojego tronu powstał jarl Balgruuf ubrany w  stalową zbroję i dobywając miecza zawołał:
- Niech mnie diabli, jeśli pozwolę tym kmiotom zająć moje miasto!
Podeszłam w jego stronę ściągając z głowy hełm i rzucając go niedbale na podłogę.
- Jarlu Balgruufie wyzywam cię na pojedynek o Białą Grań! - zawołałam.
- To Ulfrik powinien stanąć przede mną. - odpowiedział jarl.
- Zamiast mego władcy jestem tu ja. Czy przyjmujesz wyzwanie?
- Już nie żyjesz! - zawołał Balgruuf rzucając się w moją stronę.
Zaskoczyła mnie siła jego ataku. Z łatwością popchnął mnie na ścianę wytrącając mi miecz z dłoni. W ostatniej chwili osłoniłam się tarczą przed kolejnym potężnym uderzeniem. Wyciągnęłam przed siebie rękę i cisnęłam mu kulę ognia w twarz. Jarl krzyknął z bólu i odwrócił się. Natychmiast chwyciłam mój miecz, broń wykutą w Niebiańskiej Kuźni, którą to zabiłam Thalmorczyków z Północnej Strażnicy. Tą bronią pokonałam jarla Balgruufa, który ranny padł przede mną na kolana.
- Poddaję się! - zawołał wyciągając przed siebie dłoń w geście prośby o łaskę. - Poddaję!
Przyłożyłam mu ostrze swego miecza do gardła. Wokół nas wciąż trwała walka.
- Każ im przestać walczyć! - rozkazałam.
- Spokój! - zawołał Balgruuf do swych żołnierzy. - Przestańcie wszyscy! To rozkaz! Przestańcie!
Zapanowała ogólna dezorientacja. Żołnierze nie wiedzieli, czy mają rzucić broń, czy zabić swoich przeciwników, którzy również nie wiedzieli, co począć.
- Wszyscy przestańcie walczyć! - zawołałam rozkazującym tonem. - Natychmiast!
Zarówno Gromowładni, jak i strażnicy Białej Grani schowali swoje miecze i opuścili topory. Bitwa została zakończona. Odsunęłam się od Balgruufa i schowałam miecz do pochwy. W tym momencie chciałam tylko jak najszybciej dowiedzieć się, czy Ralof żyje. Na szczęście ujrzałam go od razu stojącego w tłumie Gromowładnych. Większa część strażników poległa, lecz po stronie naszych nie było wielu strat.
- Ralofie, nic ci nie jest? - zapytałam podchodząc do niego.
- Jestem cały. - odpowiedział szybko.
Obok niego stał Vignar i uśmiechał się do mnie szelmowsko. W tym momencie podszedł do nas jarl Balgruuf w towarzystwie Irileth.
- Vignarze Siwo-Włosy, ciężko było nie zauważyć braku twej rodziny na murach! - odparł jarl. - Wiem już, dlaczego. Czy nie wystarczyłby zwykły sztylet w plecy?     
- Myślisz, że to coś osobistego? - zapytał Vignar. - Nie ma już miejsca dla Cesarstwa w Skyrim! Już nie! A ty? Dla ciebie nie ma już miejsca w Białej Grani.
- To komfortowa sytuacja, ale zważ moje słowa, starcze: wkrótce rebelia Ulfrika straci impet. Co wtedy?! Potrzebujemy Cesarstwa, tak jak ono potrzebuje nas. Nordowie są Cesarstwem! To nasza krew jest jego fundamentem! Nasza krew je zasila! Wy powinniście to wiedzieć najlepiej.
- Gdyby to było moje Cesarstwo, mógłbym czcić kogo chcę. Chcesz zobaczyć Cesarstwo bez Talosa? Bez swojej duszy? Moje Cesarstwo nie ugięłoby kolan przed grupką wiedźmich elfów. Nie, to Cesarstwo i ten Cesarz, marionetka Thalmoru, mogą cmoknąć mnie w mój pomarszczony tyłek! - zawołał Vignar z wściekłością. - Skyrim potrzebuje Najwyższego Króla, który będzie go bronił. Biała Grań zaś potrzebuje jarla, który będzie robił dokładnie to samo.
- Powiedź, Vignar, było warto? - zapytał Balgruuf z ironicznym uśmiechem. - Ilu z tych, których trupy zaścielają teraz nasze ulice, kiedyś uważałeś za przyjaciół? Co z ich rodzinami?
- Starczy tego! - wykrzyknął Galmar, który podszedł do nas wsparty na ramieniu jednego z Gromowładnych. Wyglądało na to, że jest ciężko ranny. - Miasto nam płonie i ktoś musi tu zaprowadzić porządek.
- Racja, Galmar. Chodź, przywróćmy nieco porządku. - powiedział Vignar i przemierzył salę tronową zbliżając się do stojącego na podwyższeniu tronu.
- To jeszcze nie koniec! - zawołał za nim Balgruuf. - Dobrze słyszałeś, stary głupcze! To jeszcze nie koniec! - po tych słowach odwrócił się i spojrzał na mnie - A ty? Miałem o tobie lepsze zdanie.
- Zrobiłam to, co uznałam za słuszne. - odpowiedziałam.
- Kiedyś wszyscy tego pożałujecie! - zawołał Balgruuf wściekły opuszczając Smoczą Przystań.
Irileth podążyła za nim rzucając mi na pożegnanie mściwe spojrzenie.
- Trzeba cię opatrzyć, generale. - zwrócił się do Galmara żołnierz, który wsparł go swym ramieniem.
- Nie czas teraz na to. Trzeba ratować Białą Grań! - odpowiedział Nord.
Nigdy nie darzyłam Galmara specjalną sympatią, jednak w tym momencie jego troska o Białą Grań i trzeźwość umysłu podniosły jego wartość w moich oczach.
- Na pewno zabiłem więcej wrogów niż ty. - powiedział Ralof z satysfakcją. - Liczyłem.
- Z pewnością masz rację. - odpowiedziałam, ponieważ przez całą nieomal bitwę starałam się zabić jak najmniej osób.
Myślę, że tego dnia nie zginęło z mej ręki więcej niż dziesięciu ludzi.
- Zanieśmy rannych do Świątyni Kynaret. - powiedziałam. 
- Hej ty! Zajmij się tym! - rozkazał Galmar Ralofowi. - Reszta ma natychmiast zabrać się za gaszenie miasta! A ty Astarte, ruszaj do Wichrowego Tronu. Powiedź Ulfrikowi o naszym zwycięstwie.
- Tak jest! - odpowiedziałam i wybiegłam ze Smoczej Przystani.
Widok zniszczonego miasta sprawił, że zaczęłam niepokoić się o los jego mieszkańców. Bałam się, że ucierpiał ktoś z cywili. Największy jednak lęk zawładną mną na myśl o tym, że płomienie dosięgły Jorrvaskr. Czym prędzej pobiegłam w jego stronę. Gdy dobiegłam na miejsce, ujrzałam siedzibę Towarzyszy w nienaruszonym stanie. Przed wejściem znajdowały się nienaruszone zasieki. Z ulgą padłam na kolana dziękując bogom, że mój dom nie ucierpiał podczas szturmu. Obmyłam twarz w fontannie na dziedzińcu i natychmiast wyruszyłam do Wichrowego Tronu.

4 dzień, Domowe Ognisko:
Wracałam z bitwy.  Miałam za sobą dwie nieprzespane, ciężkie noce, a mimo to, nie czułam żadnego zmęczenia i żadnej senności. Pomału zaczynałam rozumieć, jak wielkim darem jest krew bestii. Wilkołaki prawie w ogóle nie potrzebują snu. Do Wichrowego Tronu przybyłam o świcie. Od razu skierowałam swoje kroki do Pałacu Królów. W sali tronowej poza strażnikami obecny był jedynie Jorleif, który właśnie spożywał śniadanie przy długim stole.
- Muszę natychmiast widzieć się z jarlem. - powiedziałam.
- Ulfrik modli się w Świątyni Talosa. - odpowiedział zarządca.
Podziękowałam mu za informację i wyszłam na zewnątrz. Po chwili byłam już przed wejściem do świątyni. Przed drzwiami stał strażnik. Nie zatrzymywał mnie jednak, kiedy powiedziałam, że przynoszę ważne wieści dla Ulfrika Gromowładnego. Kiedy weszłam do świątyni, ujrzałam Ulfrika klęczącego przed pomnikiem Talosa. Światło wschodzącego słońca wdzierało się do świątyni przez małe okno po lewej stronie i padało wprost na niego rozświetlając jego postać złotą poświatą.
- Panie, zdobyliśmy Białą Grań! - zawołałam radośnie.
Ulfrik wstał z kolan i odwrócił się. Spojrzał na mnie stojąc w słońcu, które oświetlało jego twarz. Jak zwykle wyglądał dostojnie i wspaniale, jak prawdziwy król.   
- Wypędziliśmy Cesarskich z Białej Grani. - powiedział spokojnie podchodząc w moją stronę. - Dobrze, bardzo dobrze. Panujemy teraz nad centrum. To bardzo ważna pozycja. Pozycja, którą zamierzam utrzymać. Czy pomodlisz się ze mną za dusze poległych?
- Oczywiście, panie. - odpowiedziałam.
Uklękliśmy razem przed pomnikiem Talosa.
- Dziękujemy ci wielki Talosie za nasze zwycięstwo i prosimy cię, byś otworzył wrota Sovngardu dla wszystkich poległych ku chwale twego imienia! - oświadczył Ulfrik.
Przez chwilę modliliśmy się w ciszy. W pewnym momencie spojrzałam na jego twarz. Patrzył na podobiznę Talosa z gorliwą wiarą i żywym uwielbieniem. Zapragnęłam go pocałować. Moje serce ścisnęło się boleśnie, ponieważ wiedziałam, że nie mogę tego uczynić. On był jarlem Wschodniej Marchii, a ja byłam jedynie jego poddanym i jego żołnierzem. To było szaleństwo pożądać tego mężczyzny, ale ja zawsze byłam szalona. Zakochałam się w nim już tamtego dnia, gdy po raz pierwszy przybyłam do Wichrowego Tronu. Zakochałam się w nim w tamtej chwili, w której mówił o żołnierzach umierających w jego ramionach i o słuszności swojej walki. Uwiodły mnie jego słowa i jego głos przepełniony gniewem i żalem, nienawiścią i determinacją. Teraz zdobyłam dla niego Białą Grań i zapragnęłam uczynić go władcą całego Skyrim. Zapragnęłam go uszczęśliwić oraz chronić go od wszelkich niebezpieczeństw. Spojrzałam na kamienną twarz Tibera Septima i przemówiłam do niego w swych myślach: "Boski Talosie pomóż mi uczynić tego mężczyznę Najwyższym Królem Skyrim i nie pozwól, by poniósł śmierć w tej wojnie, która toczy się dla przywrócenia twego kultu." W pewnej chwili drzwi świątynne otworzyły się i pojawił się w nich Ralof.
- Jarlu Ulfriku, przynoszę list od Galmara Kamiennej-Pięści. - oświadczył Nord podając Ulfrikowi zapieczętowany zwój pergaminu.
- Dziękuję. - dopowiedział jarl. - Możecie udać sie teraz na spoczynek. Wieczorem chcę was widzieć na uczcie w Pałacu Królów.
- Dobrze, panie. - odpowiedział Ralof.
Wyszłam ze świątyni razem z nim. Udaliśmy się w stronę Pałacu Królów.
- Cieszę się, że żyjesz. - powiedziałam. - Jakie ponieśliśmy straty?
- Niewielkie. - odpowiedział Ralof. - Za to legionistów zabiliśmy chyba wszystkich, no i garnizon Białej Grani zmniejszył się o połowę.
- A cywile? - zapytałam z niepokojem.
- Żaden nie ucierpiał. - odpowiedział Nord.
Odetchnęłam z ulgą. Po wejściu do siedziby jarla od razu udaliśmy się do kwater dla żołnierzy.
- Widziałem, jak powaliłaś wrogów Krzykiem. - oświadczył Ralof, gdy znaleźliśmy się sam na sam.
- Zdradzę ci sekret, ale nie wiem, czy mi uwierzysz. - odparłam z uśmiechem.
- Po tym, co widziałem w ostatnim czasie, uwierzę już chyba we wszystko. - odpowiedział mężczyzna.
- Jestem Ostatnim Smoczym Dziecięciem. - oświadczyłam dumnie podnosząc głowę.
- Tym z legend? - zapytał zaskoczony Ralof. - Zaraz, jeśli Smocze Dziecię dołączyło do naszego buntu, to znaczy, że my naprawdę wygramy tę wojnę!
- Nie wierzyłeś w to wcześniej?
- Wtedy, kiedy prowadzono mnie na ścięcie? Bynajmniej! Byłem przekonany, że to już koniec pieśni.
- Kto pierwszy skorzysta z łaźni? - zapytałam, bo w tej chwili marzyłam tylko o tym, żeby zmyć z siebie krew i bitewny pył.
- Damy mają pierwszeństwo. - odpowiedział Nord.
Natychmiast udałam się do łaźni, gdzie sprawiłam sobie długą, relaksującą kąpiel. Kiedy wróciłam do pokoju z szeregiem łóżek dla żołnierzy, od razu położyłam się na jednym z nich, lecz nie mogłam zasnąć. Podniosłam się z łóżka, kiedy Ralof wrócił po kąpieli. Podobnie, jak ja, nie miał teraz na sobie zbroi, a jedynie prostą i czystą błękitną tunikę z półki z ubraniami, która znajdowała się w łaźni.
- Czy to jest płaszcz Hadvara? - zapytał spoglądając na mój czerwony płaszcz, który zwykle nosiłam na sobie, a teraz przewiesiłam przez oparcie łóżka.
- Tak, dał mi go, żebym tutaj nie zamarzła. - odpowiedziałam.
- Dlaczego wtedy w Helgen poszłaś za nim, a nie za mną? - spytał Ralof.
- Sama nie wiem. Pewnie dlatego, że stał bliżej mnie niż ty. - odpowiedziałam lekkim tonem, a później zapytałam już zupełnie poważnie. - Wiesz, że zaginął?
- Zaginął? Nie wiedziałem. - odpowiedział nieco zdziwiony Nord, a potem odparł z żarliwą nienawiścią w głosie. - Mam nadzieję, że ten drań już nie żyje. Szkoda tylko, że sam nie będę mógł go zabić.
- Nie mów tak! - zawołałam. - Polubiłam go.
- Za co? Za to, że dał ci ten głupi płaszcz? - w głosie Ralofa pojawił się gniew.
- Tak oraz za to, że uratował mi życie. - odpowiedziałam również lekko zagniewana.
- To ja uratowałem ci życie, a Hadvar był gotowy spokojnie przyglądać się, jak kat ścina ci głowę.
- Nie miał innego wyjścia. Ostatecznie to on wyprowadził mnie z Helgen.
- On wyprowadził ciebie, czy może ty wyprowadziłaś jego?
- No dobrze. Tak naprawdę to ciężko powiedzieć, kto kogo wyprowadził.
- Tak też myślałem. - odpowiedział Ralof i uśmiechnął się ironicznie. - Jeśli widział, jak walczysz, to nie dziw się, że był dla ciebie miły. Na pewno liczył na to, że dołączysz do Legionu Cesarskiego.
- A ty, mój drogi, nie liczyłeś na to, że dołączę do Gromowładnych, kiedy mnie ratowałeś? - zapytałam.
W odpowiedzi Ralof pociągnął mnie za rękę i postawił przed owalnym lustrem stojącym przy ścianie. Chodź nie jestem bardzo szczupła, to przy nim wyglądałam, jak mała i drobna, słaba kobietka.
- Kiedy ratowałem ci życie, nie miałem pojęcia, że w ogóle potrafisz walczyć. - powiedział Ralof. - Czy twoim zdaniem wyglądasz na jednego z najsprawniejszych wojowników wszechczasów?
- Nie. - odpowiedziałam. - Jestem na to zbyt piękna.
- Skromność nie jest twoją mocną stroną, co? - spytał Nord żartobliwie odsuwając się od lustra.
- Skromność jest przereklamowana, mój drogi. - odpowiedziałam podziwiając swoje odbicie w lustrzanej tafli, poczym odwróciłam się, spojrzałam na niego i zapytałam - Dlaczego tak bardzo nienawidzisz Hadvara?
- Dlatego, że kiedyś miałem go za przyjaciela, a on stanął po złej stronie frontu. - odpowiedział Nord siadając na jednym z łóżek.
- Waszą przyjaźń zepsuła wojna domowa i tylko ona?
- Wychowaliśmy się w jednej wiosce i przyjaźniliśmy się od dziecka. Mężczyźni w rodzinie Hadvara od pokoleń służyli w Legionie Cesarskim, więc po śmierci swojego ojca, Hadvar sam został legionistą. Kiedy zaczęła się rewolucja Ulfrika, byłem przykładnym obywatelem Cesarstwa, ale pewnego dnia mój kuzyn po prostu zniknął. Ludzie mówili, że zabrali go agenci Thalmoru. Zwróciłem się o pomoc do człowieka, którego uważałem za mojego najlepszego przyjaciela, a on miał mi do powiedzenia tylko tyle, że nie może mi udzielić żadnych informacji o losie mojego kuzyna, ponieważ ta sprawa jest ściśle tajna, i że dla własnego dobra powinienem o nim zapomnieć. Następnego dnia zaciągnąłem się w szeregi Gromowładnych. Wcześniej myślałem, że dla Hadvara nasza przyjaźń jest czymś ważniejszym niż cesarskie rozkazy, ale, jak widać, myliłem się.
- Dowiedziałeś się, co stało się z twoim kuzynem? - zapytałam.
- Nie, ale jestem pewien, że już nie żyje. Ludzie, którzy zostali zabrani ze swoich domów przez agentów Thalmoru, z reguły nigdy nie wracają.
- Wszyscy Thalmorczycy zasługują na śmierć. - powiedziałam. - Nic nie sprawia mi większej przyjemności niż zabijanie ich. Jednak jeszcze większą rozkoszą będzie zabicie tej wrednej kapitan z Helgen.
- Tego ci się nie uda zrobić. - odrzekł Ralof.
- A to czemu?
- Dlatego, że zabiłem ją podczas ucieczki z Helgen.
Ta wiadomość bynajmniej nie sprawiła mi radości. Poczułam się, jakby ktoś zjadł mi ulubione ciastko.
- Zabiłeś ją?! Jak mogłeś?! Ona miała być moja! - zawołałam.
- Mi też chciała ściąć głowę.
- Ciebie nie przyciskała do pnia! To ja powinnam zabić tę zdzirę! - to mówiąc z wściekłością rzuciłam w Ralofa poduszką, którą ściągnęłam z jednego z łóżek.
- Spokojnie! - zawołał Nord łapiąc rzuconą w jego stronę poduszkę. - Załóżmy, że zabiłem ją dla ciebie.
- To nieprawda!
- Na bogów! Gdybym wiedział, że tak ci zależy, żeby uśmiercić tę kobietę, to oszczędziłbym ją specjalnie dla ciebie. Poza tym miałabyś okazję ją zabić, gdybyś poszła ze mną, a nie z Hadvarem.
- Dobra. Uznajmy, że zabiłeś ją dla mnie. - zgodziłam się.
Wolałam nie wspominać Ralofowi o tym, że broniąc Hadvara zabiłam kilku Gromowładnych.
- Świetnie, a teraz wybacz, ale muszę się wyspać. - powiedział Nord kładąc się na łóżku.
- A ja muszę coś zjeść. - odparłam. - Jestem głodna jak wilk.
Włożyłam na siebie stalową zbroję i chwyciłam płaszcz Hadvara.
- Zobaczymy się wieczorem na uczcie. - oświadczył Ralof.
- Oczywiście. Miłych snów! - powiedziałam i wyszłam z pokoju dla żołnierzy.
W sali tronowej zjadłam śniadanie w towarzystwie Jorleifa. Postanowiłam od razu zająć się naglącą sprawą morderstw młodych Nordek.
 - Doszły mnie wieści o morderstwach. - zwróciłam się do Jorleifa, gdy obydwoje kończyliśmy jeść śniadanie. - Chciałabym pomóc.
- Zaiste ciężkie to czasy, kiedy ludzie nękają swych pobratymców niczym zwierzęta. - odpowiedział zarządca ze smutkiem. - Już i tak brakuje mi ludzi do pracy. Jeśli oferujesz swą pomoc, to z chęcią ją przyjmę. Powiem strażnikom, aby pomogli ci w razie potrzeby. Ja też chętnie cię nieco obciążę. 
Podziękowałam i wstałam od stołu. Wyszłam z Pałacu Królów i odkryłam z miłym zdziwieniem, że pogoda jest piękna. Było całkiem ciepło, a słońce świeciło jasno roztapiając śnieg. Nie widziałam jeszcze Wichrowego Tronu tak nasłonecznionego. Okazało się, że jest całkiem ładnym miastem. Tylko codzienna szarość nieba zakrywa jego piękno. Teraz, gdy wreszcie nieboskłon nad Wichrowym Tronem nie był okryty grubą warstwą szarych chmur, promienie złotego słońca odsłoniły blask tego starożytnego miasta. Postanowiłam obejrzeć miejsce zbrodni, więc od razu udałam się na cmentarz. Na miejscu zatrzymała mnie znana już mi strażniczka:
- Co tu robisz? Mówiłam ci, że nie masz żadnych uprawnień do prowadzenia śledztwa. Nie szanując prawa, nie szanujesz mnie!
- Jorleif pozwolił mi pomagać w śledztwie. - odpowiedziałam.
- W takim razie, w porządku. - zgodziła się strażniczka i wskazała mi jeden z grobów, na którym znajdowała się duża krwawa plama. - Tutaj zaczyna się ślad krwi. Helgrid zabrała ciało do Komnaty Umarłych, żeby przygotować je do pochówku. Ma trochę nierówno pod sufitem, ale akurat na ciałach zna się, jak mało kto.
- Pójdę z nią porozmawiać. - odparłam. - Powiedź mi tylko, gdzie jest Komnata Umarłych.
Strażniczka wskazała mi drogę. Komnata Umarłych znajdowała się zaraz za cmentarzem. Były to w zasadzie podziemne katakumby. Minęłam wiele pustych i ciemnych korytarzy oświetlonych światłami pochodni przy ścianach, aż wreszcie w jednym z pomieszczeń ujrzałam kapłankę Arkaya, która za pomocą mokrego kawałka płótna myła poranione ciało Susanny. Podeszłam w jej stronę i przypadkiem trąciłam jakieś gliniane naczynie. Złapałam je w ostatniej chwili chroniąc je przed stłuczeniem.  
- Uważaj, co robisz! - zawołała Helgrid z wściekłością.
- Przepraszam! - odparłam z lekkim gniewem.
- A, to ty! Prowadzisz śledztwo w sprawie tych zabójstw? - spytała Helgrid.
- Tak. - odpowiedziałam i podeszłam do zwłok.
- Szerokie ukośne cięcie od lewego ramienia... - odparła kapłanka przemywając dużą ranę.
- Zauważyłaś coś dziwnego w tych zwłokach? - zapytałam.
- No... nie żyje, ale to chyba nic nadzwyczajnego w przypadku kogoś, kto tu trafia... znaczy się kogoś poza mną.
- I mną. - powiedziałam rozczarowana tym niezbyt inteligentnym stwierdzeniem.
- Wybacz.
- W porządku, ale czy udało ci się czegoś dowiedzieć?
- Nie bardzo. Jedyna nietypowa rzecz to kształt ran. Wyglądają jak zadane... no cóż. Dawni Nordowie używali tego typu zakrzywionych ostrzy, kiedy balsamowali zmarłych. Nawet nie wiem, kto w Wichrowym Tronie może coś takiego mieć. Poza mną, rzecz jasna.
Nareszcie jakaś cenna informacja. Narzędzie zbrodni to przyrząd używany do balsamowania.
- Możesz pokazać mi swoje ostrza? - zapytałam kapłankę.
- Oczywiście. - Helgrid odwróciła się i podniosła z pułki naczynie, w którego wnętrzu umieszczono małe zakrzywione noże. - Oto one.
Wyciągnęłam z naczynia jeden z noży i przyjrzałam się ostrzu. Gdy na powrót wsunęłam nóż do naczynia, Helgrid znów ustawiła je na półce. Spojrzałam na ciało Susanny.
- Jaka jest bezpośrednia przyczyna śmierci? - zapytałam kapłankę.
- Nie jestem pewna, ale chyba zabił ją cios w serce. Wygląda na to, że większość obrażeń zadano za życia.
- Wykorzystano ją seksualnie?
- Raczej nie. - odpowiedziała Helgrid.
- A pozostałe?
- Ich ciała były w podobnym stanie, tyle tylko, że brakowało im większych płatów skóry.
Zamyśliłam się.
- To bez sensu. Morderca nie zadał jej tych wszystkich obrażeń w ciągu sekundy, a świadkowie słyszeli jej krzyk tuż przed znalezieniem ciała. Musiała krzyknąć chwilę przed tym jak ją dobił, ale nie uwierzę, że nie krzyczała, kiedy ciął ją żywcem, więc dlaczego nikt tego nie słyszał.
- Nie mam pojęcia. - powiedziała Helgrid.  
- Daj znać, jeśli znajdziesz coś jeszcze.
- Płonne nadzieje. Wybacz, ale muszę wracać do pracy. Mam mnóstwo roboty, żeby przygotować ją do grobu.
Postanowiłam jeszcze raz obejrzeć miejsce zbrodni. Podeszłam do zakrwawionego grobu. Tamtej nocy, gdy odnaleziono ciało, padał śnieg. Teraz topniał odkrywając zamrożoną krew. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że znajduje się ona również po drugiej stronie grobu. Zaczęłam odgrzebywać śnieg. Na odkrytej tafli lodu znajdowała się ogromna plama krwi.  
- Skoro straż Białej Grani mogła pokonać smoka, my też możemy. - powiedziała strażniczka patrolująca miejsce zbrodni.
Zignorowałam ją i podążyłam w głąb cmentarza, w stronę Komnaty Umarłych. Przeszłam kilka kroków i przykucnęłam przy ziemi. Odgrzebałam topniejący śnieg i znów zobaczyłam krew. Jeśli nikt nie słyszał krzyków Susanny, kiedy morderca ciął jej ciało, to może stało się tak dlatego, że wcale nie zaatakował jej tam, gdzie umarła. Ślady krwi sugerowały, że Susanna skądś uciekała. Tylko skąd? Aby się dowiedzieć musiałam szukać dalszych śladów krwi. Przeszłam parę kroków, odgrzebałam śnieg i znów ujrzałam krew na lodzie. Podążając dalej za krwawymi śladami skręciłam w prawo, weszłam po schodach i znalazłam się między dwoma bardzo dużymi domami. Na schodach wiodących do budynku po lewej stronie znajdowały się niewielkie ślady krwi. Wyglądało na to, że Susanna uciekła z tego budynku i to właśnie w tym budynku morderca zadał jej większość obrażeń. Drzwi były oczywiście zamknięte na klucz. Użyłam magii, ale zamek okazał się zbyt solidny. Mogłam co prawda spróbować otworzyć drzwi wytrychem, ale wolałam najpierw porozmawiać z Jorleifem. Kiedy jeszcze stałam pod drzwiami, podeszła do mnie strażniczka.
- Znalazłaś coś? - zapytała.
- Być może. Co to za budynek? - spytałam.       
- To Hjerim. - odpowiedziała strażniczka. - Dom Frigi Łamaczki-Tarcz. Jest opuszczony odkąd znalezioną ją martwą.
A więc ślady krwi zaprowadziły mnie pod dom pierwszej ofiary. Ciekawe. Natychmiast udałam się w stronę Pałacu Królów, by pomówić z zarządcą. Przed pałacem zaczepił mnie jakiś starzec w solidnej i pięknej zbroi. Miał długą siwą brodę. Sądząc po jego umięśnieniu zapewne był Nordem. 
- Należysz do tych, którzy wyznają zasadę "Skyrim dla Nordów"? - zapytał.
- Myślę, że wszyscy powinni być tu mile widziani. - odpowiedziałam.
- I masz rację, przynajmniej moim zdaniem. - stwierdził Nord.
- Poza tym, gdybym wyznawała taką zasadę, sama musiałbym się stąd wynieść, bo nie jestem Nordką.
- Wybacz, zmylił mnie jasny odcień twej skóry i twoje jasne włosy. - odrzekł starzec.
- Jestem Astarte z Cyrodiil. - przedstawiłam się.
- Nazywam się Brunwulf Wolna-Zima - odparł mężczyzna. -Nie przejmuj sie Ulfrikiem i żadnym krótkowzrocznym Nordem. Większość z nas z radością wita przybyszów. 
- Ulfrik również tak mnie powitał.
- Widocznie uznał, że jesteś dla niego w jakiś sposób cenna. Zwykle przedstawiciele innych ras nic dla niego nie znaczą.
- Ulfrika nie obchodzą obcy? - spytałam nie chcąc w to uwierzyć.
- Zawsze, gdy grupa rabusiów napada na wioskę Nordów, Ulfrik pierwszy dmie w róg i wysyła ludzi. Ale jeśli w zasadzkę wpadnie grupa mrocznych elfów, Argonian, albo karawana Khajiitów, wtedy nie ma żołnierzy, nie ma śledztwa, nie ma niczego. W górach na zachód od miasta panoszy się banda zbójów, którą Ulfrik nie ma zamiaru się zająć, dopóki nie będą zagrażać ziemiom Nordów.
- A co byś powiedział, gdybym rozprawiła się z nimi?
- Nie brak ci odwagi. Chętnie bym na to postawił. Zajmij się nimi, a ja dopilnuję, żeby ci zapłacono. Pokaż tym bandytom, jak smakuje sprawiedliwość Wichrowego Tronu!
Wkroczyłam do Pałacu Królów i szybko odnalazłam Jorleifa.
- Jak dostać się do Hjerim? - zapytałam.
- Stary dom Frigi Łamaczki-Tarcz. Jest opuszczony od kiedy zginęła. Myślę, że klucz ma jej matka Tova. - odpowiedział zarządca.
- Wiesz, gdzie ją znajdę?
- Jeśli nie ma jej w domu, to pewnie jest na rynku, jak wielu ludzi o tej godzinie.
- Dziękuję! - odpowiedziałam.
Od razu udałam na rynek, ponieważ i tak nie wiedziałam, gdzie znajduje się dom klanu Łamaczy-Tarcz. Plac handlowy znajdował się po lewej stronie od bramy miejskiej i był dość rozległy. Przebywał na nim tłum ludzi. Wielu handlarzy głośno zachwalało swoje towary. W pewnym momencie ujrzałam znaną mi już piękną Altmerkę stojącą za stoiskiem z tarczami.
- Witaj Niranye! - zawołałam podchodząc w jej stronę.
- Witaj! - odpowiedziała mi elfka z uśmiechem.
- Czy możesz mi wskazać Tovę Łamaczkę-Tarcz? - szepnęłam.
- To ta kobieta w futrze przy stoisku obok. - odpowiedziała cicho Altmerka.
- Dzięki!
Podeszłam do bogato i wytwornie odzianej jasnowłosej kobiety i powiedziałam:
- Witam! Nazywam się Astarte. Czy ty jesteś Tova Łamaczka-Tarcz?
- Tak. - odpowiedziała kobieta patrząc na mnie nieprzytomnym wzrokiem. - Wybacz, ale... Nie jestem sobą od kiedy... odebrano nam córkę. Nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Tak bardzo mi jej brakuje.
- Mam pytanie odnośnie twojej córki. - oświadczyłam.
- Przepraszam. Bardzo ją kochałam. Wspomnienia są bardzo bolesne. Wybacz, ale wolałabym nie rozmawiać o mojej córce.
- Próbuję się dowiedzieć, kto to zrobił. Wydawało mi się, że pomożesz.
- No dobrze. A dokładnie co chcesz wiedzieć? 
- Chcę sprawdzić jej dom, ale muszę mieć klucz.
- Hjerim?! Nie wiem, co spodziewasz się tam znaleźć, ale możesz rozejrzeć się. - to mówiąc kobieta odpięła jeden z pęku kluczy, który nosiła przypięty do pasa i podała mi go.
- Czy po śmierci twojej córki, ktoś wchodził do jej domu?
- Nie, a przynajmniej nic mi nie wiadomo na ten temat. - odpowiedziała Tova Łamaczka-Tarcz.
- Czy oprócz ciebie ktoś ma jeszcze klucze do tego domu?
- Nie. Były tylko dwa klucze. Jeden miałam ja, a drugi Friga.
- Co się stało z tym drugim?
- Zniknął po śmierci mojej córki. Chyba miała go przy sobie, kiedy... - w oczach kobiety stanęły łzy.
- To wszystko, co chciałam wiedzieć. Dziękuję. - odpowiedziałam i oddaliłam się.
Mój wzrok przyciągnęła młoda, lecz dobrze zbudowana, ciemnowłosa Nordka, która wykuwała miecz w pobliżu znajdującej się przy rynku kuźni. Podeszłam do niej i przedstawiłam się.
- Nazywam się Hermir Silne-Serce. - odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem.
- Jesteś kowalem? - spytałam.
- Jeszcze nie. Dopiero uczę się zawodu pod okiem Oengula Kowadła-Wojny. - powiedziała Hermir. - Praca w Wichrowym Tronie jest wspaniała. Widuję z bliska Ulfrika. Nigdy się nie spodziewałam, że Ulfrik sprosta swej legendzie, a tu proszę!
- Wygląda na to, że naprawdę podziwiasz Ulfrika. - stwierdziłam widząc błysk zauroczenia w jej oczach.
- Każdy Nord powinien podziwiać Ulfrika. Walczy za nas wszystkich. - powiedziała dziewczyna głosem pełnym uwielbienia. - Właściwie to on jest powodem, dla którego zajęłam się kowalstwem. Chcę wykuwać broń i pancerze dla wielkiej armii Gromowładnych.
Może nie tylko ja podkochuję się w jarlu Wschodniej Marchii. Może ta dziewczyna również jest nim oczarowana. Może, tak jak ja, byłaby gotowa przemierzyć całą Tamriel dla chociażby jednego jego życzliwego spojrzenia. Może, tak jak ja, byłaby gotowa oddać życie za jeden dotyk jego dłoni. Mimo wszystko mam jednak szczęście, mogę rozmawiać z Ulfrikiem, mogę przebywać całymi dniami w jego towarzystwie i słuchać jego słów. Ta biedna dziewczyna, jeśli jest w nim zakochana, nie ma tyle szczęścia, co ja. Ulfrik za pewne nie wie nawet o jej istnieniu.  
- Mała porada: nie kupuj zbroi z przeceny. - odezwała się Hermir.
W tym momencie z kuźni wyszedł starzejący się już mężczyzna w czarnym fartuchu. W dłoni trzymał miecz.
- Nie przerywaj pracy, Hermir! - zawołał. - Wszyscy mówią, że Eorlund Siwo-Włosy jest najlepszym kowalem w Skyrim. Mam zamiar sprawić, że część ludzi zmieni zdanie.
- Ty jesteś Oengul Kowadło-Wojny? - zapytałam Norda.
- Tak. - odpowiedział mężczyzna. - Chcesz, żebym wykuł jakiś metal?
- Jesteś zamkowym kowalem?
- Oczywiście, a co? Wyglądam jak dziwka z tawerny? A, nie bierz mych słów do siebie! Zmęczyła mnie praca w kuźni. Próbuję skończyć ten miecz.
- Co jest wyjątkowego z tym mieczem? - spytałam z zaciekawieniem.
- Jarl chce, żeby wyglądał na starożytny oręż. Najwyższa Królowa Freydis rządziła Wichrowym Tronem w drugiej erze, a jej miecz był legendarny. Zdobycie prawdziwego miecza byłoby lepsze niż stworzenie kopii, ale nikt nie chce zaryzykować wydostania go z miejsca, w którym sie znajduje. Będę wdzięczny, jeśli uda ci się znaleźć ten miecz.
- Może zajmę się tym w wolnej chwili, teraz jednak brakuje mi czasu.
- Jak nam wszystkim. - stwierdził Oengul i powrócił do swojej kuźni.
Niespodziewanie podeszła do mnie jakaś młoda blondynka i powiedziała:
- Nazywam się Nilsin. Friga była moją siostrą bliźniaczką. Podobno szukasz jej zabójcy.
- Tak. - odpowiedziałam.
- Straciłam ją jakiś czas temu. - odparła Nilsin. - Czy wiesz, co oznacza strata kogoś bliskiego? Mój ojciec mówi, że powinniśmy po prostu zająć się swoim życiem. Łatwo powiedzieć!
Doskonale wiedziałam, co oznacza strata kogoś bliskiego. Kiedy zginął Martin, wszystko przestało mnie cieszyć.
- Wiem, że jest ci ciężko. - powiedziałam. - Przykro mi.
- Znajdź tego mordercę! - odparła Nilsin.
- Znajdę.
Młoda blondynka oddaliła się w głąb rynku, a ja skierowałam swe kroki w stronę Hjerim. Pogoda wciąż była piękna. Słońce poczęło świecić tak jasno, że po raz pierwszy w Wichrowym Tronie zrobiło mi się ciepło. Dotarłam do Hjerim i przekręciłam klucz w zamku. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Panował tu półmrok. Wpadające przez zakurzone okiennice promienie słońca oświetlały jednak podłogę, na której leżały jakieś małe białe przedmioty. Podeszłam bliżej i zorientowałam się, że są to fragmenty ludzkich kości. Dom był praktycznie pusty. Brakowało w nim mebli. Przy ścianie stał dość duży kufer. Podeszłam bliżej i ujrzałam na wieku kufra wyraźne plamy krwi. Ostrożnie uniosłam wieko. We wnętrzu kufra leżał zakrwawiony dziennik i jakieś ulotki z wielkim napisem "Strzeżcie się Rzeźnika!" szybko przeliczyłam ulotki. Było ich jedenaście. Podeszłam do okna i zapoznałam się z treścią jednej z ulotek:
Strzeżcie się Rzeźnika!
 Zabójcy grasującego na ulicach Wichrowego Tronu!
 W tych tragicznych czasach z ludzi wychodzi najgorsze. Nie bądź następną ofiarą!
Jeśli zauważysz podejrzane zachowanie skontaktuj się z Violą Giordano.

Kimkolwiek jest Viola Giordano obstawiam, że to ona będzie kolejną ofiarą mordercy. Gdybym to ja była zabójcą, zależałoby mi na tym, by uciszyć osobę, która stara się całe miasto zaangażować w schwytanie mnie. Będę musiała jak najszybciej porozmawiać z tą kobietą. Otworzyłam zakrwawiony dziennik i zaczęłam czytać:

Plan przebiega celująco. Znalazłem dobre źródło kości, mięsa i krwi, aczkolwiek wciąż nie wiem, skąd wziąć porządne próbki ścięgien i szpiku. Nieważne. Miasto aż tętni od pogardzanych głupców, za którymi nikt nie będzie tęsknił.
 Ostatniej nocy prawie mi się udało dostać Susannę, gdy wychodziła z Knota. Durni gwardziści pojawili się w nieodpowiednim momencie i musiałem się wyspowiadać. Wyszedłem na spacer, takie tam. Jeszcze będzie okazja, choć czasu coraz mniej.
Wracam myślami do pobytu w Zimowej Twierdzy. Tyle marnujących się umysłów zamkniętych w wieżach. Studiują magię, którą już znają. Ja odkrywam nową magię. Coś głębszego niż jarmarczne popisy z ogniem i światłem. Magia ciała jest starsza niż my sami. Być może starsza od całego świata. Ocieram się o granice absolutu i wszechświata. Tam, gdzie on się kończy, ja zatriumfuję.
Jeszcze jeden zamach na dziewkę z Knota. Zrobiła się czujna, a w tych jej silnych stawach znalazłabym wyborne ścięgna. Warto spróbować. Dziś w nocy.
Zamknęłam dziennik. Nareszcie mam motyw zbrodni. Najwyraźniej jest nim chęć zdobycia nieśmiertelności. Morderca studiował w Akademii Zimowej Twierdzy - nareszcie jakaś konkretna informacja. Dalej przeszukiwałam dom. Na jednej z szafek odnalazłam jeszcze więcej ulotek. Ich brzegi były poszarpane. Najwyraźniej były do czegoś przyczepione i ktoś je zerwał. To oczywiste. Rozwieszała je Viola Giordano, a zerwał je morderca. Cały dom był mocno zakurzony. Na stojącej w kącie szafie było jednak mało kurzu. Przykucnęłam obok niej i zobaczyłam wielkie rysy na podłodze. Widać, że szafę ktoś przesuwał. Najwyraźniej została przesunięta wzdłuż ściany. Czyżby chciano coś nią zakryć? Próbowałam ją przesunąć, lecz okazała się zbyt ciężka. Otworzyłam ją. Była pusta. Zapukałam w tylną ściankę szafy. Wydawało mi się, że znajduje się za nią pusta przestrzeń. Weszłam do szafy i mocno pchnęłam ściankę. Padła do przodu odsłaniając małe pomieszczenie ukryte za szafą. W moje nozdrza natychmiast uderzył odór rozkładających się zwłok. Było okropnie ciemno, więc wyczarowałam światło, które odsłoniło przede mną makabryczny widok. Pomieszczenie, w którym się znalazłam było pełne ludzkich szczątków. Wszędzie były kości i krew. Ohyda! Przy ścianie znajdował się mały ołtarzyk. Znajdowały się na nim wypalone świece oraz kolejny dziennik. Był otwarty. Podeszłam do niego i przeczytałam:
17 ścięgien i więzadeł,
173 fragmenty kości do złożenia,
ok. 4 wiadra krwi (najlepiej norskiej),
6 łyżeczek szpiku (nie więcej niż 2 z kości udowej),
11 metrów skóry (niepociętej).

Wróżba z gwiazd na skraj
zmarzłej myśli
spójrz w światło, gdzie dusze tańczą
odkryj czas, kiedy iskra ożywi
gdy zgniłe powstaną pod komendą

(przekład z Aldmerskiego tekstu w tłumaczeniu Ayleidów, po raz pierwszy spisany przez Altmera o nieznanej proweniencji i tożsamości)

wkrótce
Policzyłam znajdujące się wokół mnie czaszki. Większość z nich znajdowała się w stojącej przy ścianie skrzyni. Na niektórych znajdowały się jeszcze spore ilości tkanki. Czaszek było dziewięć. Trzem młodym kobietom, których ciała znaleziono na ulicach Wichrowego Tronu, nie obcięto głów, a więc było co najmniej kilkanaście ofiar. Nawiasem mówiąc trzeba być idiotą, żeby ukrywać się w domu własnej ofiary. Jak to się stało, że jeszcze nie aresztowano Rzeźnika? Jak to możliwe, że zdołał zabić tyle osób, a strażnicy wiedzą tylko o trzech ofiarach? No cóż, jest wojna, ludzie dość często znikają i nie koniecznie istnieją powody, by wiązać takie zniknięcia z seryjnym zabójcą. Opuściłam makabryczny pokój. Wspięłam się po schodach na piętro. Pokoje na górze również były dziwnie puste. Na środku jednego z pomieszczeń stało łóżko, na którym ktoś ustawił krzesło. Było to bardzo, bardzo dziwne. Zupełnie jakby ktoś sięgał po coś do góry. Sufit znajdował się bardzo wysoko i nie mógłby do niego dosięgnąć nawet ktoś bardzo wysoki stojący na krześle ustawionym na łóżku. No, może udałoby mu sie to, gdyby podskoczył. Nie widziałam jednak pod sufitem niczego ciekawego.  Dość długo przypatrywałam się łóżku. Zajrzałam nawet pod nie, ale niczego nie znalazłam. Opuściłam Hjerim i zorientowałam się, że zapadł zmierzch. Uczta, na której chciał mnie widzieć Ulfrik, już trwała. Czym prędzej pobiegłam w stronę Pałacu Królów. Kiedy wkroczyłam do sali tronowej, ujrzałam oficera Ulfrika, Yrsaralda Po-trzykroć-Dźgniętego,  oraz kilku żołnierzy zasiadających przy stole i głośno ucztujących. Ulfrik zasiadał na swoim tronie. Gdy zbliżyłam się do stołu, powstał i wskazując na mnie ramieniem zawołał:
- Oto kobieta, która zmusiła Balgruufa Większego do kapitulacji.
Ludzie przy stole zaczęli bić mi brawa. Niedobrze, że się spóźniłam.
- Podejdź Astarte! - rozkazał Ulfrik.
Natychmiast zbliżyłam się do tronu władcy Wschodniej Marchii. 
- Od teraz zwiemy cię "Lodem w Żyłach". To od gęstej krwi naszych ziem, która dopłynęła do twego serca. - ogłosił Ulfrik podając mi złoty miecz w ozdobnej pochwie. - Proszę, weź to! To miecz cesarskiego oficera. Broń idealna do zadawania ran naszemu wrogowi.
- Dziękuję, panie.
Spojrzałam na podarowany mi oręż i delikatnie pociągnęłam za rękojeść. Gdy tylko moim oczom ukazał się fragment klingi, dostrzegłam szkarłatny blask.
- To magiczna broń, panie? - spytałam cicho.
- To Krasnoludzki Miecz Spopielenia. - odpowiedział Ulfrik szeptem. - Zagorzeje wszystko, czego dotknie jego ostrze.
Natychmiast przypięłam nowy miecz do swojego pasa. To był wspaniały podarunek. Krasnoludzki Miecz Spopielenia był chyba jeszcze lepszą bronią niż przed laty moja ukochana Srebrna Gwiazda.  
- Jaki będzie nasz następny ruch przeciwko Cesarstwu? - zapytałam tym razem już głośno.
- Podejrzewam, że bardziej się nam przydasz, jeśli dam ci więcej swobody. Możesz więc atakować Cesarskich, kiedy tylko chcesz. - odpowiedział Ulfrik poczym zwrócił się do mego towarzysza broni zasiadającego przy stole. - Ralofie, mianuję cię dowódcą pierwszego oddziału.
Ralof podniósł się z ławy i spojrzał na Ulfrika zaskoczony.
- Dziękuję, jarlu! - zawołał po chwili wciąż ogromnie zdziwiony.
- Jutro pojedziesz do naszego ukrytego obozu w Falkret. - rozkazał jarl Wschodniej Marchii.
- Tak jest! - odpowiedział Ralof i na powrót usiadł przy stole.
- Astarte, jeśli znajdziesz czas, będziesz mogła również pojechać do Falkret. Galmar będzie miał dla ciebie specjalne zadania. Przydasz się, kiedy wyzwolimy stolicę.
- Rozumiem. - odpowiedziałam i również usiadłam przy stole między Ralofem a Jorleifem.
Nałożyłam sobie na talerz pieczeń, a Ralof nalał mi miodu do kielicha. Kiedy już jadłam i piłam, spostrzegłam, że po drugiej stronie stołu siedzi znany mi już stary wojownik, Brunwulf Wolna-Zima.
- Wojna nie przynosi chwały! Mówią tak tylko żołnierzom, żeby byli gotowi narażać swe życie. - powiedział Brunwulf ze smutkiem.
- Gromowładni zwyciężają w całej krainie! - odpowiedział mu siedzący dokładnie na przeciwko niego Jorleif.
Spojrzałam na Ulfrika. Siedział na swoim tronie zamyślony popijając miód z kielicha. Cudownie było na niego patrzeć. Stanowił w moich oczach uosobienie władczości i siły.
- Nie patrz tak na jarla! - szepnął mi do ucha Ralof.
- "Tak", to znaczy jak? - zapytałam cicho.
- Z takim zachwytem. - odpowiedział szeptem.
- Czy to źle, kiedy poddany patrzy z zachwytem na swego władcę?
- Nie, to dobrze. - przyznał Ralof, poczym szepnął mi do ucha. - Ale ty nie patrzysz na niego, jak poddany na władcę, tylko, jak kobieta na mężczyznę.
Spojrzałam na niego zastanawiając się, jak w zasadzie odbierze moją słabość do jarla Wichrowego Tronu, i mając nadzieję, że nie będzie roznosił plotek. Jakim cudem udało mu się dostrzec, co czuję do Ulfrika? Muszę być ostrożniejsza.
- Powiem ci tylko jedno: możesz być bohaterem całego Skyrim, ale Ulfrik Gromowładny to i tak dla ciebie zbyt wysoki pułap. - powiedział Ralof cicho. - Poza tym, za stary jest dla ciebie.
- Skąd wiesz, ile mam lat? - spytałam uśmiechając się pod nosem.
- Och! Czyżbyś miała więcej niż dwadzieścia? - odparł mężczyzna ironicznie.
- Tak, mój drogi, mam więcej niż dwadzieścia lat. - powiedziałam.
Prawdę powiedziawszy mam również więcej niż dwieście, ale tego nikt nie musi wiedzieć.
- No właśnie, ile w zasadzie lat ma Ulfrik? - zapytałam, bo od dawna byłam tego ciekawa.
- Nie wiem, ale pewnie sporo, jak wszyscy weterani Wielkiej Wojny. - odpowiedział Ralof. - Na pewno jest już po pięćdziesiątce.
- Niemożliwe! Nie wygląda na więcej niż czterdzieści.
- Chcesz się założyć?
- Po pewnej dotkliwej stracie finansowej obiecałam sobie, że nigdy więcej nie będę bawić się w hazard, ale dziś mogę zrobić malutki wyjątek, specjalnie dla ciebie. - oświadczyłam. - Stawiam 50 septimów, że Ulfrik  nie ma więcej niż pięćdziesiąt lat.
- Stoi. - powiedział Ralof podając mi dłoń, którą natychmiast uścisnęłam.
 - Jorleif, mam do ciebie nietypowe pytanie. - zwróciłam się cicho do zarządcy.- Wiesz, ile lat ma jarl?
- Ulfrik? Oczywiście, że wiem. - odpowiedział nieco zdziwiony zarządca. - Za rządów jego ojca cały Wichrowy Tron hucznie obchodził dzień jego urodzin.
- No to, ile ma lat? - zapytałam Jorleifa, jednocześnie szturchając Ralofa, by również posłuchał odpowiedzi.
- Dlaczego mam ci powiedzieć?
- Założyłam się o to z Ralofem... zresztą nieważne. Powiedź! - odparłam błagalnie.
Jorleif nachylił się w moja stronę i szepnął:
- Czterdzieści dziewięć. Nawiasem mówiąc, nieźle się trzyma, prawda?
- O tak! - odpowiedziałam.
Ulfrik naprawdę wyglądał bardzo młodo, jak na swój wiek.
- To chyba przez jakieś czary Siwobrodych. Oni wszyscy mają ze sto lat i wciąż daleko im do śmierci. - stwierdził Jorleif żartobliwie, a potem dodał cicho. - Podczas Wielkiej Wojny, o ile mi wiadomo, Ulfrik był najmłodszym oficerem. Miał zaledwie dziewiętnaście lat, kiedy nim został.   
- Słyszałeś? - zwróciłam się do Ralofa.
- Tak, odniosłaś minimalne zwycięstwo, ty szczęściaro! - odpowiedział niepocieszony wciskając mi do ręki pięćdziesiąt septimów ze swojej sakwy.
Uczta miała się już ku końcowi. Ulfrik i jego oficerowie udali się do swoich prywatnych komnat. Ralof również wstał od stołu i podążył do kwater żołnierzy. Nareszcie nastał odpowiedni moment, żeby porozmawiać z Jorleifem o postępach w naszym śledztwie.
- Przeszukałam Hjerim. - oświadczyłam. - Okazało się, że przez długi czas było kryjówką mordercy. Znalazłam ukryty pokój, a w nim mnóstwo ludzkich szczątków. Wygląda na to, że ten morderca zabił jakieś kilkanaście osób.
- To straszne! - zawołał Jorleif z wyrazem przerażenia i niedowierzania na twarzy. - Natychmiast poślę do Hjerim strażników.
- Znalazłam tam również ten dziennik i ulotki. - powiedziałam i położyłam na stole ukryty pod zbroją dziennik, w którego wnętrzu umieściłam kilka ulotek.
Zarządca przejrzał dziennik.    
- Możesz mi coś powiedzieć o Rzeźniku? - spytałam.
- Uff! Rozmawiała już z tobą Violą Giordano? - zapytał Jorleif wskazując na ulotki. - Rozwiesza to po całym mieście, a ktoś później to ciągle zrywa. Spytaj ją o to, jeśli chcesz dostać pulę informacji.
- Bardzo chciałabym z nią porozmawiać, tym bardziej, że uważam, iż grozi jej niebezpieczeństwo. Wszystko wskazuje na to, że to Rzeźnik zerwał te ulotki. Musi być wściekły na tę kobietę. Powiesz mi, gdzie mogę ją znaleźć?
- Masz rację, jej życie może być zagrożone. - stwierdził zarządca. - Wyślę strażnika do jej domu, by sprowadził ją do Pałacu Królów. Tutaj będzie bezpieczna. Jeśli możesz, sprawdź, czy nie ma jej w Gospodzie Pod Knotem.
- Jak ona wygląda?
- To niemłoda już kobieta. Jest Cyrodiilianką tak, jak ty. Ma długie, siwe włosy. Wygląda zupełnie przeciętnie.
- Chyba już ją spotkałam. - odparłam wspominając starszą kobietę, która w Gospodzie Pod Knotem ostrzegała mnie przed Rzeźnikiem.
- Mam jeszcze jedno pytanie: czy w Wichrowym Tronie przebywa ktoś z Akademii Zimowej Twierdzy?
- Tak, nadworny mag Wuunferth. - odpowiedział zarządca. - Jest ekspertem od magii zniszczenia.
- Nadworny mag? Mieszka tutaj, w pałacu?
- Owszem. Dlaczego o niego pytasz?
- Wyjaśnię to później. Teraz musimy zapewnić bezpieczeństwo Violi Giordano. Jest noc, a więc Rzeźnik znów może zaatakować.
- Masz rację. - przyznał Jorleif, poczym przywołał do siebie strażnika stojącego przy drzwiach wyjściowych i rozkazał mu. - Idź natychmiast do domu Violi Giordano i sprowadź ją tutaj!
- Sprawdzę, czy nie ma jej w Gospodzie Pod Knotem. - oświadczyłam i zabrałam Dziennik Rzeźnika ze stołu.
 Wyszłam z Pałacu Królów wraz ze strażnikiem, którego Jorleif wysłał do domu Violi Giordano.  
- Jesteś jak ja, nie? Nie lubisz niezgrabnej dwuręcznej broni. - zagadną do mnie strażnik spoglądając na Miecz Niebiańskiej Kuźni przypięty do mojego pasa, kiedy schodziliśmy ze schodów wiodących do pałacu.
- Nie lubię ciężkiej broni, ponieważ nie potrafię jej unieść. - odpowiedziałam lekkim tonem. - To, czy rękojeść jest tak długa, że można ją trzymać obydwiema rękami, czy też tak krótka, że można ją ująć tylko jedną dłonią, nie ma dla mnie większego znaczenia. Właściwie wolę nawet dłuższe rękojeści, bo dają więcej możliwości.
- Broń dwuręczna zazwyczaj jest ciężka. - powiedział strażnik i udał się w swoją stronę.
Moja Srebrna Gwiazda, choć przystosowana do walki obydwoma rękami, była lekka. Uwielbiałam tę broń. Z dumą popatrzyłam na podarowany mi przez Ulfrika Krasnoludzki Miecz Płomieni. Nie ma to, jak dobry i piękny miecz! Po chwili byłam już w Gospodzie Pod Knotem. Od razu weszłam na piętro. Znajdowały się tu prawdziwe tłumy. Ktoś zawołał do Dunmerki grającej na lutni:
- Zaśpiewaj "Wiek ucisku"!
W odpowiedzi mroczna elfka podniosła w górę dłoń uciszając gości.
- Utwór ten opiewa prawdziwych synów i córki Skyrim: Gromowładnych! - oświadczyła, poczym zaczęła grać i śpiewać tą samą pieśń, którą wykonywała, gdy byłam w Gospodzie Pod Knotem poprzednim razem.
Rozejrzałam się. Przy jednym ze stolików ujrzałam starszą kobietę, która uprzednio ostrzegała mnie przed Rzeźnikiem. Podeszłam do niej i zapytałam:
- Czy ty jesteś Viola Giordano?
- Tak, o co chodzi? - spytała kobieta.
- Wiesz coś o Rzeźniku? - zapytałam.
- Śledzę go od kilku miesięcy... no może nie śledzę, próbuje odszukać. - odpowiedziała Viola Giordano. - Strażnicy nie chcą pomóc, ludzie nie chcą pomóc, tylko ja uważam, że można go złapać.
Położyłam na stoliku Dziennik Rzeźnika, usiadłam na krześle obok Violi Giordano i oświadczyłam:
- Ten dziennik znalazłam w kryjówce zabójcy.
- Co mówi? - spytała kobieta nawet nie dotykając zakrwawionej księgi.
Postanowiłam podzielić się z nią swoimi podejrzeniami.
- Zdaje się, że to nadworny mag jest zabójcą. - powiedziałam.
- Wuunferth! - zawołała kobieta z przerażeniem. - Od lat krążą o nim różne plotki, od kiedy pamiętam. To niebezpieczny człowiek, dlatego nazywają go "Nieumarły". Lepiej go nie drażnić. Te informacje muszą trafić prosto do zarządcy. On cię wysłucha.
Natychmiast powróciłam do pałacu Królów i oświadczyłam Jorleifowi:
- Sądzę, że zabójcą jest Wuunferth!
- To poważny zarzut. - odpowiedział zarządca. - Zakładam, że masz dowody.
- Z dowodami jest pewien problem. - przyznałam.
W tym momencie do sali tronowej wkroczyła znana mi już strażniczka w towarzystwie jakiegoś innego gwardzisty i od progu zawołała:
- Mamy dowody na uprawianie nekromancji. Poza tym udało mi się znaleźć amulet nadwornego maga. - to mówiąc podała Jorleifowi zielony amulet w kształcie czaszki.
- Znaleźliście to w Hjerim? - zapytał zarządca.
- Tak, panie. Calixto Corrium rozpoznał ten amulet. Stwierdził, że kupił go od niego Wuunferth i że nekromanci używają tego typu amuletów do zwiększania swej mocy. Ponadto zeznał, iż osoba uciekająca z miejsca zbrodni w nocy, gdy zabito Susannę, miała dokładnie taką sylwetkę, jak nadworny mag.
- Ciężko w to uwierzyć. - powiedział Jorleif. - Wuunferth od wielu lat był zaufanym druhem Ulfrika. Boli mnie fakt, że w pokątnych szeptach kryła się prawda. Wuunferth zostanie pojmany. Dziękuję ci za pieczołowitość w odkryciu tej prawdy. Mieszkanki Wichrowego Tronu są już bezpieczne.
- Najlepiej od razu chodźmy po Wuunfertha. - odparła strażniczka.
Wszyscy udaliśmy się do komnaty maga znajdującej się niedaleko kwater żołnierzy. Wuunferth okazał się być niskim i starym człowiekiem.  Był odziany w szary płaszcz z kapturem, który przysłaniał jego twarz.
- Co to ma znaczyć? - zapytał, gdy zarządca, dwóch strażników i ja wkroczyliśmy do jego komnaty.  
- Aresztujemy cię za morderstwo Susanny z Gospody Pod Knotem oraz Frigi Łamaczki-Tarcz i wszystkich pozostałych. - oświadczył Jorleif. - Wiemy, co knujesz tchórzu!
- Czy całe to miasto postradało zmysły? Wieszczyłem i jasnowidziałem, by samemu odszukać mordercę! - zawołał mag.
- W Fabryce Krwi będziesz się tłumaczył czarowniku! Zabierzcie mi go z oczu! - powiedział Jorleif z wściekłością i pogardą w głosie.
- Tak jest! - odpowiedział strażnik i zwrócił się do Wuunfertha - Chodź panie, musisz pójść ze mną!
- To jeszcze nie koniec, Jorleif! - wykrzyknął mag, gdy strażnicy wyprowadzali go z komnaty.
Rozejrzałam się po pokoju. Na półce pod ściana znalazłam naczynie z narzędziami do balsamowania, takimi samymi, jak te, które pokazała mi Helgrid.
- Takim narzędziem pocięto ciała ofiar. - zwróciłam się do Jorleifa pokazując mu jeden z noży.
Obydwoje byliśmy zgodni, co do tego, że dzisiejszej nocy aresztowaliśmy Rzeźnika.

5 dzień, Domowe Ognisko:
Rankiem postanowiłam zapolować na bandytów, o których opowiedział mi Brunwulf Wolna-Zima. Minęłam stajnie Wichrowego Tronu i przeszłam przez Kamienny Most na drugą stronę Białej Rzeki, która otaczała miasto. Kiedy zbliżyłam się do wzgórza znajdującego się nieopodal miasta, nagle zaatakował mnie smok. W ostatniej chwili odsunęłam się od strumieniu ognia, który wystrzelił z jego paszczy. Wyczarowałam kilka kul ognia, które cisnęłam w cielsko krążącej mi nad głową bestii. W końcu smok wylądował przede mną. Ziemia zatrzęsła się pod jego ciężarem. Dobyłam Krasnoludzki Miecz Spopielenia i rzuciłam się na smoka. Kilka razy uderzyłam go ostrzem w paszczę, a cala jego głowa stanęła w płomieniach. Nagle poczułam wszechogarniający mróz, który boleśnie uderzył w moje ciało przenikając je aż do kości. Przez dłuższą chwilę nie mogłam złapać oddechu. Sądziłam, że za chwilę zamarznę. Odwróciłam się i ujrzałam cztery postaci w czarnych szatach. Byli to nekromanci. Jeden z nich rzucił się na mnie z nożem. Zablokowałam jego cios i uderzyłam go moim mieczem. Jego ciało natychmiast stanęło w płomieniach. Ulfrik dał mi bardzo dobry miecz!  W tym momencie smok krzyknął: "jol!", a z jego paszczy wystrzelił strumień ognia, który poparzył mi lewe ramię. Walka z wieloma przeciwnikami na raz nie jest łatwa. Uskoczyłam przed płomieniami i wpadłam na pewien pomysł. Smok znów wykrzyknął słowo "jol", które natychmiast zamieniło się w płomienie, lecz tym razem postarałam się, by stał za mną jeden z nekromantów. Szybko padłam na ziemię, a smocze płomienie dosięgły niegodziwego maga, który właśnie starał się uderzyć we mnie lodowym pociskiem. Szybko uleczyłam się i podbiegłam do smoka. Jednym potężnym uderzeniem miecza podarowanego mi przez Ulfrika zabiłam bestię. Smok został pokonany, a więc nadszedł czas zabić magów. Przy życiu do tej pory pozostało dwoje. Jednocześnie wyczarowali lodowe kule, którymi cisnęli w moim kierunku. Szybko wyczarowałam kulę ognia i nasze pociski zderzyły się. W następnej chwili udało mi się wyczarować cały ognisty strumień, podczas gdy nekromanci wyczarowali dwa lodowe strumienie. Nasze energie magiczne zderzyły się ze sobą. Tak właśnie walczyliśmy. Mój ogień kontra ich lód. Była to walka naszych umysłów. Mój umysł okazał się silniejszy i wyczarowany przeze mnie ogień zabił jednego z nekromantów. Pozostał drugi. Walczyłam z nim zasłaniając się strumieniem ognia przed jego lodowymi zaklęciami i czułam, że wyczerpuje mi się mana. Jeszcze chwilę, a nie będę wstanie rzucić najprostszego zaklęcia. Byłam już zbyt bardzo zmęczona, by używać magii. W tym momencie cielsko smoka, którego zabiłam przed chwilą poczęło płonąć. Moc jego duszy wypełniła mój umysł. Poczułam gorąco bijące z mojego wnętrza. Ogień, który płonie we mnie, jest potęgą mogącą strawić cały świat. Poczułam ten wewnętrzny ogień i pojęłam jego istotę.
- Jol! - krzyknęłam, a powietrze wydostające się z moich ust nagle zapłonęło i nie czyniąc mi żadnej szkody uderzyło w mojego przeciwnika spalając go żywcem. Nauczyłam się ziać ogniem, jak smoki.
Szybko odnalazłam siedzibę bandytów. Skrywali się w jaskini pod wzgórzem. Zabiłam ich wszystkich. Wróciłam do Wichrowego Tronu w południe z kilkoma stalowymi mieczami, które sprzedałam na rynku. Kiedy przybyłam do Pałacu Królów, w sali tronowej powitał mnie Ulfrik.
- Cesarstwo zrobiło się waleczne przez pazerność na srebro Skyrim. - zwrócił się do mnie. - Nie martw się jednak. Odbijemy Pogranicze. Wyrwiemy je z ich chciwych rączek.
- Jestem na twoje rozkazy, panie. - odpowiedziałam.
- Myślę, że masz teraz coś ważniejszego do zrobienia niż pomoc w dalszych działaniach wojennych. Wezwano cię, więc nie każ na siebie dłużej czekać. - oświadczył jarl.
Wiedziałam, że mówi o Siwobrodych. Istotnie nadszedł najwyższy czas, by w końcu wybrać się na Wysoki Hrothgar.
- Wobec tego będę musiała zniknąć na jakiś czas. - powiedziałam. - Kiedy wrócę, udam się do naszego obozu w Falkret.
- Tak będzie najlepiej. - odparł Ulfrik zmierzając w stronę swoich prywatnych komnat. - Życzę ci bezpiecznej podróży i owocnej nauki.  
- Dziękuję, panie!
Gdy Ulfrik zniknął mi z oczu, podeszłam do siedzącego przy stole Brunwulfa Wolnej-Zimy.
- Obóz na zachodnim wzgórzu nie jest już schronieniem bandytów. - oświadczyłam.
- To się nazywa dobra robota! - zawołał uradowany Nord. - Gdy ich nie będzie, wszyscy poczują się bezpieczniej, i mroczne elfy i Nordowie. Proszę, oto obiecane złoto.
To mówiąc wręczył mi 750 złotych monet. Nie spodziewałam się tak hojnej zapłaty. Podziękowałam i opuściłam pałac. Udałam się do Szarej Dzielnicy, gdzie w sklepie pewnego Dunmera sprzedałam kilka kości i smoczych łusek, które zabrałam  ze szkieletu zabitego smoka. Dzięki tej transakcji zasobność mojej sakwy znacznie się zwiększyła.
W podróż na Wysoki Hrothgar wyruszyłam pod wieczór. U podnóża Gardła Świata znajdowało się miasteczko Iverstead. Udałam się właśnie do niego. Gdy zapadł zmierzch, odnalazłam ścieżkę nad pięknym małym wodospadem. Po długim wspinaniu się pod górę i biegu przez las dotarłam wreszcie do rzeki. Analizując mapę doszłam do wniosku, że najlepiej będzie pójść wzdłuż brzegu owej rzeki, gdyż ewidentnie płynie ona przez Iverstead. Szłam więc zgodnie z nurtem rzeki, aż zaatakował mnie troll. Nie czułam się na siłach, by z nim walczyć, postanowiłam więc uciec. Dość szybko udało mi się go zgubić. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że jak zwykle zabłądziłam. Już dawno powinnam być w Iverstead, a tymczasem przede mną znajdował się tylko las. Spojrzałam na rzekę, która miała wskazywać mi drogę, i zrozumiałam jaką byłam idiotką. Przecież chcę się wspiąć na najwyższą górę Skyrim, natomiast rzeki spływają z gór, a nie płyną w ich stronę. Tymczasem ja cały czas podążałam zgodnie z nurtem rzeki, podczas gdy powinnam iść dokładnie w przeciwnym kierunku. To jest przecież logiczne! Puknęłam się w głowę i zawróciłam. Po kilku godzinach byłam już na miejscu. Większość mieszkańców Iverstead spała już w swoich domach, jednak na ławce przed jedną z chat siedziała młoda dziewczyna i obserwowała gwiazdy.
- Czy znajdę tu jakiś nocleg? - zapytałam ją.
- Naturalnie. - odpowiedziała dziewczyna. - Idź do gospody, a na pewno znajdziesz tam wolny pokój. Przepraszam, czy jesteś legionistką?
- Skądże! - odpowiedziałam. - Jestem poszukiwaczem przygód.
Na razie wolałam nie chwalić się na prawo i lewo tym, że należę do Gromowładnych.
- A! Dużo podróżujesz! Na pewno znasz wiele opowieści z poza tego nudnego miasta. - odparła młoda Nordka. - Nazywam się Falstrid.
- Jestem Astarte z Cyrodiil! - przedstawiłam się.
- Znasz jakąś ciekawą opowieść?
Usiadłam na ławce obok dziewczyny i powiedziałam:
- Mogę ci opowiedzieć o Martinie Septimie.
- Słyszałam o nim. Zakończył Kryzys Otchłani oddając swoje życie za całą Tamriel.
- Owszem. - odpowiedziałam.
- Jeśli znasz jakieś szczegóły tej historii, to z przyjemnością jej posłucham.
Zaczęłam opowiadać tej młodej dziewczynie o moim Cesarzu, a także o sobie samej sprzed dwustu lat. Trwało to z dobre dwie godziny. Zakończyłam swoją opowieść opisem bohaterskiej śmierci Martina.
- Co się stało z jego przyjaciółką? - zapytała Falstrid, gdy umilkłam.
- Umarła dwa tygodnie po śmierci swojego Cesarza. - odpowiedziałam po chwili namysłu. - Umarła, ponieważ jej życie straciło sens.
- To smutne! - dziewczyna westchnęła.            
- Możesz mi powiedzieć coś na temat Wyskiego Hrothgaru? - spytałam ją, by zmienić temat.
- Siwobrodzi to dziwna zbieranina. Podobno całe życie przeżywają bez wypowiedzenia ani jednego słowa. Wyobrażasz to sobie?! Szkoda, że nie mogę z tobą iść. - Falstrid znowu głośno westchnęła. - Chciałabym zobaczyć Cyrodiil. Jak wygląda twoja ojczyzna?
W tym momencie drzwi domu otworzyły się i podszedł do nas jakiś mężczyzna.
- Moja ojczyzna jest... ciepła. - powiedziałam i w tym momencie naprawdę zatęskniłam za ciepłymi promieniami słońca, których nigdy nie brakowało w Cyrodiil.
- Uważaj na siebie, dziecko Cesarstwa! Skyrim to nie miejsce dla delikatnych cyrodiiliańskich organizmów! - zawołał do mnie mężczyzna, który właśnie wyszedł z domu, i ziewnął, poczym zwrócił się do dziewczyny, z którą rozmawiałam - Falstrid natychmiast wracaj do domu. Jak długo można siedzieć na dworze?!
Falstrid szybko pożegnała się ze mną i zniknęła we wnętrzu domu. Dawno już nikt nie nazywał mnie "dzieckiem Cesarstwa".
- Córka doprowadza mnie do szału, więc wybacz moją nerwowość. - powiedział mężczyzna.
- Możesz powiedzieć mi coś na temat Wysokiego Hrothgaru? - spytałam.
- Szlak do klasztoru jest nazywany 7000 stopni. Wyobrażasz to sobie?! Nie wiem, czy dotarłbym na szczyt nie padłszy z wyczerpania.
Niestety mnie czeka właśnie taka wędrówka. Zapewne nie będzie to przyjemna podróż.
- Jak najszybciej wynieś się z miasta. Nic tu po tobie! - zawołał Nord i zamknął za sobą drzwi swego domu.
Weszłam do znajdującej się niedaleko gospody chcąc spędzić noc w wygodnym łóżku. Od razu podeszłam do barmana i zamówiłam u niego pokój na jedną noc oraz pieczeń, pajdę chleba i kielich wina na kolację. Jedzenie zostało mi podane bardzo szybko. Usiadłam przy jednym z drewnianych stołów spoglądając na płomienie i iskry ogniska palącego się we wgłębieniu podłogi. 
- Wybacz pani, zagrać dla ciebie na lutni? - zapytała mnie blondwłosa dziewczyna niezwykłej urody trzymająca w ręku czerwony instrument.
- Jesteś lutnistką? - spytałam.
- Owszem. - odpowiedziała dziewczyna i zagrała na lutni krótką, lecz śliczną melodię.
Rzuciłam jej jednego septima i skinęłam na barmana, by dolał mi wina do kielicha.  
- Na twoim miejscu trzymałbym się z dala od kurhanu na południu miasta. Mówią, że jest nawiedzony. - szepnął mężczyzna napełniając mój kielich trunkiem.
- Nie wybieram się w tamtą stronę, ale powiedź coś więcej o tym kurhanie. - zaciekawiłam się.
- Nie mogę powiedzieć więcej. Jest nawiedzony i lepiej się tam nie zbliżać! Na własne oczy widziałem jednego z duchów. Przysięgam, że gdy na mnie spojrzał, poczułem jak pali mą duszę.
- To bardzo ciekawe. - stwierdziłam. - Czy duchy pojawiły się tu któregoś dnia?
- Na szczęście chyba trzymają się blisko kurhanu. Myślę, że go strzegą. Oczywiście nie pomaga mi to w interesach, bo kto wynajmie pokój w pobliżu nawiedzonego kurhanu?
- Ktoś, kto nie lęka się upiorów. Ot na przykład ja. - odpowiedziałam żartobliwie.
- Kiedy znowu tu będziesz, wstąp napić się czegoś. Nie mamy tu zbyt wielu gości. Oczywiście poza tymi, którzy zmierzają do Wysokiego Hrothgaru.
- Tak się składa, że ja również tam zmierzam. Już wkrótce odwiedzę Wysoki Hrothgar po raz pierwszy w życiu. Co możesz mi o nim powiedzieć?
- Siwobrodzi są samotnikami. - odrzekł mężczyzna. - Chyba nigdy nie opuścili swego klasztoru. Czasami przechodzi tędy pielgrzym zmierzający na szczyt, ale prawie każdy z nich wraca rozczarowany.
- Rozczarowany? Dlaczego? - zapytałam zdziwiona.
- Pielgrzymi udają się na Wysoki Hrothgar, by znaleźć rozwiązanie swoich problemów, ale Siwobrodzi zalecają im jedynie pokorę i zaakceptowanie tego, czego nie można zmienić.
- A co z pielgrzymami, którzy szukają odpowiedzi? - zapytałam.
- Na twoim miejscu nie robiłbym sobie wielkich nadziei.
Miałam nadzieję, że Siwobrodzi powiedzą mi, dlaczego wciąż żyję, i że dzięki nim nareszcie zrozumiem, kim jestem, skąd przybywam i dokąd zmierzam. Słowa barmana nie wystarczyły, by te nadzieje rozwiać.
- Zawsze chciałam pokonać 7000 stopni do klasztoru. - odezwała się do mnie lutnistka, gdy barman oddalił się od mojego stolika. - Zrobiłabym wszystko, żeby zamienić na coś nudę mieszkania w tej dziurze. Zazdroszczę ci.
- Ja zazdroszczę ci talentu. Czy oprócz gry na lutni potrafisz też śpiewać? - zapytałam.
- Tak. Za 5 sztuk złota możesz usłyszeć ulubioną piosenkę.
- Tylko 5 sztuk złota? Aby usłyszeć jak grasz i śpiewasz, jestem gotowa zapłacić dwa razy tyle.
- To miłe z twojej strony. Wiesz co? Zagram specjalną piosenkę, tylko dla ciebie. Za darmo. - stwierdziła dziewczyna.
- Dziękuję bardzo. - odpowiedziałam.
- Tej pieśni nauczył mnie dawno temu mój dziadek. Niewiele osób w Skyrim ją zna. - powiedziała dziewczyna i zaczęła grać.
Po chwili w gospodzie rozbrzmiał jej melodyjny i mocny głos niosący takie słowa:
Smocze Dziecię, Smocze Dziecię
własny honor nakazuje mu
Przeciwstawiać się złu
I najzacieklejsi wrogowie pierzchają
Słysząc jego triumfalny okrzyk
Smocze Dziecię, o błogosławieństwo dla ciebie modlimy się!

Przenieście się synowie śniegu, do czasów odległych i historii,
Śmiało opowiedzianej, o wybrańcu!
Który wywodzi się zarówno ze smoczego gatunku
 Jak i ras ludzkich,
 Z siłą niczym potęga słońca
Przedziera się przez wrogów, mistrz sztuki wojennej,
 Wybawca całego Skyrim!
Alduin, Zguba Królów,
Prastary cień został wyzwolony,
Głodny tak, że mógłby połknąć cały świat!

Lecz nastanie taki dzień,
Gdy wszelkie mroczne kłamstwa smoków
Zostaną uciszone raz na zawsze, a wówczas
Piękne Skyrim zostanie wyzwolone z plugawego ucisku Alduina!

Smocze Dziecię, Smocze Dziecię
własny honor nakazuje mu
Przeciwstawiać się złu
I najzacieklejsi wrogowie pierzchają
Słysząc jego triumfalny okrzyk
Smocze Dziecię, o błogosławieństwo dla ciebie modlimy się!

Lutnistka skończyła swoją pieśń, a ja pogrążyłam się w zamyśleniu. Czy ta pieśń opowiada o mnie? Co właściwie jest moim przeznaczeniem? Miałam nadzieję, że wkrótce wyjaśnią mi to Siwobrodzi. Po chwili udałam się na spoczynek. Położyłam się na łóżku w pokoju, który wynajęłam. Było mi dość wygodnie, a wokół mnie panowała cisza i ciemność. Mimo to nie mogłam zasnąć. Kiedy wreszcie mi się to udało, przyśniło mi się coś niezwykłego. Ujrzałam dwie postaci. Jedna była przerażająca, a druga olśniewająco piękna.
- Gwiazda Zachodu będzie należeć do mnie. - oświadczyła przerażająca postać męskim głosem.
- Nie, Hircynie. Ona jest wolna. - odpowiedziała piękna postać głosem melodyjnym i kobiecym.
- Jeśli nie zdobędę na własność jej duszy, zdobędzie ją ktoś inny. - odezwał się przerażający cień. - Wszyscy władcy Otchłani pragną, by skarb Akatosha znalazł się w ich własnym skarbcu.
- Akatosh obdarował Gwiazdę Zachodu wolnością, a mnie postawił na straży jej duszy. Nie pozwolę wam ją omamić i zniewolić.
- Ona przyjęła mój dar z własnej woli. W jej żyłach płynie teraz krew bestii, a więc będzie należeć do mnie.
- W jej żyłach wciąż płynie krew smoka.
- A czy smok nie jest bestią?
- Ona jest wybranką Akatosha.
- Ilu waszych wybranych wstąpiło w mrok, Dibello? Akatosh daje śmiertelnikom wolny wybór i właśnie to jest przyczyną jego klęski. Śmiertelnicy są słabi, tak jak bogowie, którzy w nich wierzą.
- Gwiazda Zachodu nigdy nie będzie twoja!
- Nie powstrzymasz mnie, Dibello!
Nagle ujrzałam krew i martwe ciała poszarpane na kawałki. Obudziłam się przerażona.

6 dzień, Domowe Ognisko:
 Po przebudzeniu nie próbowałam już nawet zasnąć. Szybko przygotowałam się do drogi i wyszłam z pokoju. W sali biesiadnej napotkałam znajomą lutnistkę, która skłoniła mi się i widząc, że wychodzę z gospody, zawołała:
- Miłej podróży, moja pani!
- Dziękuję! - odpowiedziałam i wyszłam na zewnątrz.
Na dworze było jeszcze zupełnie ciemno i zimno. Wiatr wiał, jak szalony, silnie wyginając konary drzew i zdmuchując słomę z dachów chat. Opuszczając osadę usłyszałam rozmowę dwóch mężczyzn:
- Znowu wspinasz się na 7000 stopni, Himer?
- Nie dziś. Nie jestem gotowy na wspinaczkę na Wysoki Hrothgar. Ścieżka nie jest bezpieczna.
- Czyli Siwobrodzi nie wyczekują dostawy zaopatrzenia?
- Szczerze powiedziawszy, nie jestem pewien. Jeszcze nie wpuszczono mnie do klasztoru. Chciałbym częściej dokonywać dostawy, ale droga robi się coraz niebezpieczniejsza.
Ta rozmowa nie napawała mnie dobrymi myślami. Spojrzałam na górę wznoszącą się ponad chmury, którą musiałam zdobyć, i poczułam niepokój. Podeszłam do podnóża góry i poczęłam wspinać się na nią wędrując ścieżką między kamiennymi słupami, na których co jakiś czas pojawiała się barwna szarfa oznaczająca właściwy kierunek. Nie przeszłam wielu kroków, gdy mym oczom ukazała się kamienna kapliczka z małą tablicą znajdująca się przy ścieżce. Podeszłam do niej, wyczarowałam jasne światło i przeczytałam to, co było napisane na tablicy:
Godło I:
Przed narodzinami człowieka Mundusem władały smoki. Ich słowa były Głosem, a mówiły tylko w prawdziwej potrzebie. Albowiem Głos mógł zaćmić niebo i zalać ziemię.
Wiatr uniósł śnieg sprawiając, że jego płatki zawirowały w powietrzu. Udałam się w dalszą drogę rozmyślając nad słowami, które właśnie przeczytałam. A więc kiedyś smoki władały światem, a może nawet wszechświatem. A teraz? Akatosh stworzył wszelki byt. Czy oddał Nirn we władanie najpierw smokom, a później śmiertelnikom? Moje rozmyślania przerwał widok wielkiego śnieżnego pająka, który szarżował wprost na mnie. Szybko wyczarowałam kulę ognia, którą cisnęłam w jego włochate cielsko. To zakończyło jego żywot. Za zakrętem napotkałam innego pielgrzyma. Był to rudowłosy Nord noszący na plecach kołczan strzał. 
- Witam! - zawołałam. - Również zmierzasz na szczyt?
- Nie. - odpowiedział mężczyzna. - A ty?
- Tak. - odparłam. - Nazywam się Astarte.
- Jestem Barknar. - odpowiedział mężczyzna. - Uważaj na wilki, jeśli zamierzasz iść na Wysoki Hrothgar.
- Jeśli ty nie zmierzasz na szczyt, to co tu robisz? - zapytałam.
- Lubię tu przychodzić, oglądać godła. Czasem uda mi się złapać jakąś zdobycz.
- Czy czasem odwiedzasz Siwobrodych?
- Oni raczej nie przyjmują gości, ale ja nigdy nie wchodzę tak wysoko. Niektórzy ludzie zostawiają im jedzenie i inne niezbędne rzeczy, ale nie rozmawiają z nimi.
- Podobno Siwobrodzi wzywają Dovahkiina. - zagadnęłam.
- Tak. Dni wydają się dziwne, gdy Siwobrodzi to robią. Ciekawe, co to znaczy.
Dopiero teraz dostrzegłam drugą kamienną tabliczkę, która znalazła się obok nas. Podeszłam do niej, gdy Barknar oddalił się już schodząc w dół górskiej ścieżki.
Godło II:
Człowiek narodził się i rozprzestrzenił po całym Mundusie. Smoki rządziły pełzającymi masami. Ludzie byli wtedy słabi i nie mieli Głosu.
Ciekawe, że w tej historii jest mowa jedynie o ludziach, a nie o wszystkich śmiertelnikach. Udałam się w dalszą drogę. Nagle poczułam dotkliwy ból ramienia. Lodowate zimno przemknęło przez całe moje ciało. Niespodziewanie ujrzałam przed sobą lodowego potwora, który zaatakował mnie drugi raz, zatapiając w moim ramieniu swoje lodowate zęby. Najgorsze było to, że ledwo go widziałam. Lodowe potwory są małe i przezroczyste, zupełnie jak lód, jednocześnie są jednak szybkie niczym wiatr. Teraz wiatr wiał ze wszystkich sił prósząc mi w oczy śniegiem, tak więc wymachiwałam mieczem na oślep starając się obronić przed lodowym dotykiem latającego potwora. W końcu udało mi się trafić go moim mieczem i uderzyć na tyle mocno, że roztrzaskał się o skały obok mnie. Wokół coraz silniej zaznaczały swe panowanie wiatr, śnieg i zimno. Przedarłam się przez śnieżyce o kilka kroków, gdy zaatakował mnie wilk. Jeden cios miecza podarowanego mi przez Ulfrika wystarczył, by sierść zwierzęcia stanęła w ogniu. Szybko dobiłam go dodatkowymi ciosami. Poczęłam dalej przedzierać się przez śnieżycę ledwie widząc drogę przed sobą, aż wreszcie dotarłam do trzeciej kapliczki. Uklękłam przy niej i przyjrzałam się napisom na tabliczce.
Godło III:
W dawnych dziejach ludzie mieli hardego ducha. Nie bali się wojny ze smokami i ich Głosami, ale smoki zakrzykiwały ich i łamały im serca.
Drżałam z zimna, a wpadający mi do oczu śnieg zasłonił przede mną wszystko. Niebezpiecznie było iść dalej, ale niebezpiecznie było również siedzieć w jednym miejscu i czekać aż zasypie mnie śnieg. Wstałam i brodząc w zaspach spróbowałam zbliżyć się do żółtej szarfy przyczepionej do przydrożnego głazu, która wskazywała właściwa drogę. Udało mi się to. Na horyzoncie ujrzałam kolejną szarfę. Podążyłam w jej stronę. W pewnej chwili zorientowałam się, że stoję na krawędzi przepaści. Wystarczyłby jeden krok na przód, bym marnie zginęła. Spojrzałam w dół. Gdybym spadła, to zleciałabym do samego podnóża góry i raczej niewiele by ze mnie zostało. Podróż stała się naprawdę niebezpieczna. Słyszałam tylko wycie wiatru, widziałam tylko wszechogarniającą szarość i czułam tylko przejmujący mróz. Padłam na kolana i zawołałam:
- Najwyższy Akatoshu, ty jesteś światłem mojej duszy. Poprowadź mnie właściwą ścieżką tak, bym zdobyła szczyt!
Zamknęłam oczy i podążyłam przed siebie całą ufność pokładając w moim bogu. W pewnym momencie dostrzegłam kolejne szarfy, a gdy do nich podeszłam, mym oczom ukazała się kolejna kapliczka. Siedział przy niej jakiś człowiek pogrążony w głębokiej medytacji. Była to ładnie ubrana rudowłosa kobieta z pięknym diademem na głowie, który świadczył o zamożności. Usiadłam obok niej i przeczytałam napis znajdujący się na tabliczce:
Godło IV:
Kyne wezwała Paarturnaxa, który ulitował się nad ludźmi. Razem uczyli ludzi, jak używać Głosu. Rozgorzała smocza wojna. Smok przeciw Językowi.
- Wspinasz się na Wysoki Hrothgar? - zapytała mnie nagle medytująca kobieta.
- Tak, a ty co robisz? - spytałam.  
- Pokonuję stopnie, medytuję nad znakami. Odbywam tę podróż, co kilka lat. - odpowiedziała pełna zadumy, poczym spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. - Nazywam się Karita.
- Mam na imię Astarte. - oświadczyłam.
- Podobno Siwobrodzi wzywają Dovahkiina. Byłam w pobliżu Falkret, gdy to się stało. Wspaniała chwila. Od wieków nie wydarzyło się nic podobnego.
- Kim jest Kyne? - zapytałam wskazując na kapliczkę.
- Nie jesteś stąd, prawda?
- Nie, pochodzę z Cyrodiil.
- Nasza norska Kyne, to wasza cesarska Kynaret. - oświadczyła kobieta.
- Kyne to Kynaret? Teraz już wszystko rozumiem. To ona dała ludziom możliwość uczenia się Krzyków.
- To ona powołuje Siwobrodych.
- Nie będą na mnie dłużej czekać. - powiedziałam podnosząc się z ziemi. - Żegnaj!
- Do następnego razu! - zawołała kobieta ponownie pogrążając się w medytacji.
Przeszłam spory kawałek drogi, gdy niespodziewanie spotkałam się z górskim trollem. Najpierw ja zobaczyłam jego. Był duży, pokryty gęstym białym futrem i wyjątkowo szpetny. Później on zobaczył mnie i w następnej chwili rzucił się w moją stronę. Cięłam go mieczem, jednak on uderzył we mnie z taką siła, że upadłam na ziemię, a miecz wypadł mi z dłoni. Troll przygniótł mnie swoim cielskiem i zaczął uderzać mnie łapami. Na szczęście jego pazury początkowo tylko rysowały moją zbroję. Nie mogłam się ruszyć. Troll był niewyobrażalnie silny. Jęknęłam, gdy poczułam jak jego pazury wbijają się w mój brzuch. Chwycił zębami mój hełm i próbował mi go ściągnąć. Myślałam, że zaraz urwie mi głowę. Jego pazury zaczęły rozszarpywać mi wnętrzności. Byłam już bliska śmierci. Przygniótł mi klatkę piersiową na tyle mocno, że mogłam zapomnieć o użyciu Krzyku. Pozostała mi jedynie zwykła magia. Troll był stworzeniem żyjącym pośród lodów i śniegów, a więc powinien być wrażliwy na działanie ognia. Wyciągnęłam dłoń i wyczarowałam ogień, który ogarnął futro potwora. Odsunął się ode mnie tak, że mogłam się podnieść. Wystrzeliłam kilka ognistych kul w jego stronę aż wreszcie padł martwy obok mnie. Położyłam się na śniegu czując, że opuszczają mnie resztki sił. Krew wypływała obficie z licznych głębokich ran znajdujących się na moim ciele. Nie byłam wstanie rzucić kolejnego zaklęcia. Nie miałam nawet siły unieść głowy. Ból stawał się coraz mniej dokuczliwy, a oczy same mi się zamykały. Przestało mi nawet być zimno. Wiedziałam, że pomału umieram. Mogłam jeszcze spróbować się uratować, ale po co właściwie? Siwobrodzi i Ulfrik - mam pewne zobowiązania. Z drugiej strony, śmierć jest dobrym usprawiedliwieniem w razie nie wypełnienia swojego obowiązku. Nagle poczułam rozkoszne ciepło. Wydawało mi się, jakby ktoś szepnął do mnie: "Jestem z tobą." Poczułam wszechogarniającą miłość, która dobitnie świadczyła o obecności Najwyższego. Akatosh był przy mnie, jak zawsze.
- Niech się stanie wszystko, co zgodne jest z twą wolą, o miłosierny! - wyszeptałam.
W tym samym momencie w głębi swej duszy usłyszałam rozkazujący, lecz zarazem troskliwy głos: "Wstań!" Wyciągnęłam dłoń i uzdrowiłam się. To Akatosh był moją siłą. Podniosłam się z ziemi i poszłam przed siebie. Musiałam dostać się do Wysokiego Hrothgaru i nawet posłańcy Otchłani nie mogli mnie powstrzymać. Wokół mnie wciąż panowała śnieżyca i totalna wichura. Spojrzałam w niebo i dostrzegłam piękną zorzę polarną. Słońce poczęło wschodzić zalewając świat złotą poświatą. W pewnym momencie usłyszałam stukot kopyt. Spojrzałam w prawo i ujrzałam kozice skaczące po skałach. Przykuły mój wzrok na chwilę. Za kolejnym zakrętem odnalazłam następną kapliczkę. Szybko podbiegłam do niej ogromnie ciekawa, co napisano na tabliczce.
Godło V:
Człowiek zwyciężył i przegnał Alduina z tego świata, pokazując, że jego Głos również jest silny, choć padły liczne ofiary.
Więc to człowiek, a nie elf, pokonał smoka. To ludzie obalili z tronów dawnych władców Nirnu, jakże więc Thalmorczycy mogą twierdzić, że światem powinny władać elfy, a nie ludzie? To głos człowieka stał się potęgą, która zmieniła bieg historii, a nie głos elfa. Śnieg padał tak obficie, że stworzył przede mną białą ścianę. Udałam się przed siebie i zdawało mi się, że wędruję po chmurach, gdyż wszędzie wokół mnie znajdował się kłęby śniegu. Tonęłam w najczystszej bieli. Znów o mało nie spadłam w przepaść, nie widząc dokładnie, co znajduje sie przede mną. Jednak Dziewiątka czuwała nade mną, jak zawsze. Szybko odnalazłam kolejną kapliczkę. Usiadłam przy niej, gdyż ogarnęło mnie silne zmęczenie. Na tabliczce znajdowały się takie słowa:
Godlo VI:
Ku chwale języków niebiańskie dzieci walczą. Pierwsze Cesarstwo zbudowano mieczem i Głosem, a smoki wycofały się z tego świata.
Cesarstwo od początku było dziełem człowieka, a nie elfa. Tamriel potrzebuje Cesarstwa, ale Cesarstwa prawdziwego, Cesarstwa, które jest sprawiedliwe, potężne i wolne. Aby takie prawdziwe Cesarstwo znów mogło zaistnieć, należy zniszczyć Cesarstwo fałszywe, które jest jedynie elfią igraszką. Przejaśniło się nieco. Rozejrzałam się wokół. Było pięknie! Niebo miało kolor delikatnego różu. Ponad linią horyzontu było błękitne, a poniżej całkowicie różowe. Wiatr wiał mocno tworząc białe słupy śniegu. Wszystko wyglądało tak, jakbym płynęła po morzu chmur, z którego gdzieniegdzie wyłaniały się niczym skaliste wyspy szczyty gór. Skyrim to naprawdę przepiękny kraj! Musiałam przyznać w duchu, że Skyrim jest stokroć piękniejsze niż Cyrodiil, jednak było tu dla mnie stanowczo za zimno. Śnieg przepięknie błyszczał. Był piękniejszy od najdroższych diamentów świata. Po chwili odpoczynku podniosłam się z ziemi i ruszyłam w dalszą drogę. Kolejna kapliczka znajdowała się na półce skalnej na skraju przepaści. Ostrożnie wkroczyłam na skałę bardzo chcąc poznać dalszą część historii opisanej na tablicach. Z jednej strony przepaść i z drugiej strony przepaść. Ostrożnie przesunęłam się o kilka kroków do przodu i spojrzałam na tabliczkę, na której widniał napis:
Godło VII:
Smoki z Czerwonej Góry odeszły zawstydzone. Jurgen Wiatrowładny rozpoczął siedmioletnią medytację. Nie pojmował, jak silne głosy mogły zawieść.
Nie zrozumiałam treści siódmego godła. Nie wiedziałam, kim jest Jurgen Wiatrowładny, i co to znaczy, że głosy zawiodły, skoro smoki odeszły. Ostrożnie zeszłam ze skalnej półki. Kolejna kapliczka znajdowała się już w zasięgu mojego wzroku. Szybko do niej podeszłam i przeczytałam:   
Godło VIII:
Jurgen Witrowładny wybrał ciszę i powrócił. Siedemnastu dyskutantów nie mogło go przekrzyczeć. Jurgen zamieszkał na Gardle Świata.
Czyżby Jurgen Wiatrowładny był pierwszym Siwobrodym? Spojrzałam przed siebie i ujrzałam wielki klasztor górujący nad wszystkim wokół. Byłam już blisko. Odnalazłam kamienne schody wspięłam się po nich i dostrzegłam kolejna kapliczkę. Na kamiennej tablicy widniał napis:
Godło IX:
Po latach milczenia Siwobrodzi wymówili jedno imię: Tiber Septim. Wówczas jeszcze wyrostek został wezwany do Wysokiego Hrothgaru. Błogosławili go i nazwali Dovahkiinem.
Tiber Septim jest człowiekiem i bogiem, a kim jestem ja? Czy w Wysokim Hrothgarze odnajdę odpowiedź? Odwróciłam się od kapliczki i spojrzałam przed siebie. Niebo wyglądało, jak morze. W górze było jaśniejsze, a w dole ciemniejsze. Piękne! Znajdowałam się ponad chmurami, ponad śnieżycą i wichurą. Wokół mnie panował niezmącony spokój. Skierowałam swe kroki w stronę klasztoru. Wspięłam się po wysokich kamiennych schodach. Na ich szczycie ujrzałam worki z żywnością i jakiś kufer. W ścianie klasztoru znajdowało się dwoje drzwi, jedne po lewej, a drugie po prawej stronie. Poszłam w lewo i wyciągnęłam dłoń, by zapukać w drzwi. Nim jednak zdążyłam to uczynić wrota klasztoru same otworzyły się przede mną. Wkroczyłam do środka. Znalazłam się w dość ciemnym, lecz przestrzennym pomieszczeniu. Natychmiast podeszło ku mnie czterech brodatych starców w szarych długich szatach z kapturami, które nieomal zasłaniały ich twarze.
- A zatem Smocze Dziecię objawia się w tej właśnie chwili! - zawołał jeden z nich stając tuż przede mną.
- Odpowiadam na wasze wezwanie! - odrzekłam.
- Zobaczymy, czy naprawdę posiadasz dar. - odezwał się starzec. -Pokarz go nam Smocze Dziecię! Zakosztujmy twego Głosu.
Zrozumiałam, że chcą usłyszeć, jak używam Tu'umu. Natychmiast wykrzyknęłam "fus", a Siwobrodzi zostali odepchnięci w tył przez siłę mego Krzyku, utrzymali się jednak na nogach.
- Smocze Dziecię to naprawdę ty. - stwierdził starzec, który wcześniej nakazał mi użyć Tu'umu. - Witaj na Wysokim Hrothgarze! Jestem mistrz Arngeir. Mówię w imieniu Siwobrodych.
To o tym człowieku opowiadał mi Ulfrik. Mówił, że jest najważniejszy z Siwobrodych. Sama nigdy bym się tego nie domyśliła. Jego milczący tajemniczo towarzysze zdawali się być znacznie potężniejsi.
 - Powiedź Smocze Dziecię, dlaczego tu przybywasz! - powiedział Arngeir.
- Odpowiadam na twe wezwanie, mistrzu! - odpowiedziałam.
- Jesteśmy zaszczyceni, mogąc powitać Smocze Dziecię na Wysokim Hrothgarze. Zrobimy, co w naszej mocy, by nauczyć cię korzystać z daru w drodze ku twemu przeznaczeniu.
- Jakie jest moje przeznaczenie? - spytałam natychmiast, z całego serca pragnąc usłyszeć odpowiedź.
- Tego musisz się dowiedzieć samodzielnie. - odpowiedział Arngeir. - Możemy wskazać ci drogę, lecz nie cel.
Rozczarowała mnie ta odpowiedź. Wciąż miałam jednak nadzieje, że nareszcie dowiem się o sobie, czegoś konkretnego. Najpierw jednak musiałam poznać trochę moich rozmówców.
- Kim jesteście? Co to za miejsce? - zapytałam.
- Jesteśmy Siwobrodymi, znawcami Drogi Głosu. Stoisz na Wysokim Hrothgarze, na zboczu świętej góry Kynaret. Tu stajemy się jednością z głosem niebios i dążymy do równowagi duszy z cielesnością.
- Mogę przystąpić do nauki. - oświadczyłam. - Bo po to mnie tu wezwaliście, prawda?
- Udało ci się wykazać, iż naprawdę jesteś Smoczym Dziecięciem. Masz wrodzony dar. Lecz czy masz hart i charakter, by kroczyć wskazaną ci ścieżką, to się jeszcze okaże! - oświadczył Arngeir. - Udało ci się postawić pierwsze kroki na drodze do złożenia swego głosu w Tu'um. Zobaczmy, czy masz w sobie chęć do nauki. Gdy Krzyczysz, mówisz w narzeczu smoków. Stąd smocza krew pozwala ci pojąć słowa mocy. Wszystkie Krzyki składają się z trzech słów mocy. W miarę opanowywania kolejnych słów twój Krzyk będzie się stawał silniejszy. Mistrz Einar nauczy cię "ro" - drugiego słowa Nieugiętej Siły. "Ro" znaczy w smoczym narzeczu "równowaga". Połącz ją z "fus" - siłą, aby lepiej ukierunkować swój Tu'um.
Jeden z milczących starców wystąpił na środek, utkwił swój wzrok w podłodze i głosem przypominającym grom niebios zawołał:
- Ro!
W tym momencie smocze litery przedstawiające owo słowo zagorzały na kamiennej posadzce, jakby wypalił je smoczy oddech. Spojrzałam na nie i zakręciło mi się w głowie.
- Ro. - powtórzyłam. - Równowaga.
- Uczysz się nowych słów niczym smok. - stwierdził Arngeir. - Jednak nauka to podstawowy krok do rozumienia słów mocy. Musisz uczyć się ich znaczenia przez nieustanną praktykę, by móc ich używać w biegu. W ten sposób my uczymy się Krzyków. Jako Smocze Dziecię posiadasz arbitralną zdolność, by przejmować wiedzę zabitego smoka. W ramach inicjacji mistrz Einar pozwoli ci skorzystać ze swojego rozumienia "ro".
Starzec, który wypalił smocze słowo na podłodze podszedł do mnie i spojrzał mi głęboko w oczy. Natychmiast poczułam, że jakaś moc wkrada mi się w umysł. Poczułam wewnętrzną równowagę. Moje ciało i dusza stanowiły doskonałą harmonię, wszystkie emocje i odczucia były na odpowiednim miejscu. Czułam, że trwam wobec zmienności świata silna i niewzruszona, jak skała. 
- Użyj Krzyku Nieugiętej Siły, aby uderzać w pojawiające się cele. - polecił mi Arngeir.
Mistrz Einar wyczarował za pomocą swego Głosu niebieską kulę mocy unoszącą się w powietrzu i przesuwającą się dość szybko w moją stronę.
- Fus! Ro! - zawołałam, a potęga mego głosu pchnęła Siwobrodych z taką siłą, iż zdawali się być jedynie bezradnymi marionetkami.
Nie trafiłam jednak w błękitną kulę, która przeleciała mi nad głową i znikła. Po chwili mistrz Einar wyczarował kolejną kulę. Trzeba przyznać, że ukierunkowywanie Głosu wcale nie jest łatwe. Jednak tym razem udało mi się. Wymierzyłam mój Krzyk wprost w energetyczną kulę, a jego siła rozwaliła ją na kawałki.
- Dobra robota. Jeszcze raz! - zawołał Arngeir.
Einar wyczarował kolejną kulę, którą znów udało mi się rozerwać na kawałki siłą mego Głosu.
- Szybko się uczysz. Jeszcze raz! - mistrz zdawał się być zachwycony.
Zniszczyłam również kolejną energetyczną kulę.
- Imponujące! - zawołał Arngeir patrząc na mnie z podziwem. -Twój Tu'um jest bardzo dokładny. Masz w sobie potencjał, Smocze Dziecię!
- Dziękuję! - odpowiedziałam.
- Następną próbę przeprowadzimy na dziedzińcu. Idź za mistrzem Bori!
Siwobrodzi odwrócili się w ciszy udali się w głąb pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy. Podążyłam za nimi. Jeden z Siwobrodych zatrzymał się przy kamiennych drzwiach i szepnął jakieś słowo zapewne w języku smoków, a drzwi natychmiast stanęły przed nami otworem. Wyszliśmy na ośnieżony dziedziniec. Natychmiast moje uszy wypełniły się jękiem wiatru, który wiał naprawdę mocno. Przed nami w pewnym oddaleniu znajdowała się żelazna krata.
- Zobaczymy teraz, czy zdołasz się nauczyć zupełnie nowego Krzyku. Mistrz Bori nauczy cię "wuld", to znaczy "tornado". - zawołał Arngeir.
Mistrz Bori wymówił słowo "wuld", a ono natychmiast wypaliło się na śniegu zapisane w języku smoków.
- Musisz poczuć w sobie nowe słowo, by pojąć jego sens. - powiedział Arngeir.
Podeszłam do żarzących się znaków i spojrzałam na nie. Natychmiast zakręciło mi się w głowie i poczułam dobrze już znaną mi niemoc. Tak działo się zawsze, gdy poznawałam nowe słowo mocy.  
- Mistrz Bori podzieli się z tobą swoim rozumieniem słowa "wuld". - stwierdził mówca Siwobrodych.
Bori podszedł do mnie i zajrzał mi w oczy. Poczułam w sobie lekkość wiatru i nieugaszone pragnienie prędkości. Zdawało mi się, że wszystko wokół jest tylko obrazem, który mogłam przedrzeć na wskroś. Jestem wolna, jak wiatr, i nikt nie może mnie zatrzymać.  
- Zobaczymy, jak szybko zdołasz opanować nowy Krzyk. Mistrz Wugnar zaprezentuje ci trąbę powietrzną. Następnie przyjdzie twoja kolej. - oświadczył Arngeir poczym zwrócił się do mistrza Bori nie wydając mu jednak polecenia, a jedynie posyłając mu lekkie skinienie głową.
- Dox! - zawołał Bori, a kraciasta brama przed nami otworzyła się.
- Wuld! - zawołał mistrz Wugnar i pomknął przed siebie z taką prędkością, że moje oczy ledwie zdołały to zarejestrować.
Brama zamknęła się jakieś dwie sekundy po swoim otworzeniu, a Wugnar stał po drugiej stronie.
- Teraz twoja kolej. - powiedział Arngeir patrząc na mnie. - Stań przy mnie. Bori otworzy bramę. Użyj trąby powietrznej, by przejść za bramę nim się zamknie.
Stanęłam naprzeciw bramy. Była daleko ode mnie. Gdy tylko Bori mocą swego głosu otworzył bramę, wykrzyknęłam: "wuld!" W tym momencie poczułam, jak jakaś niewyobrażalna siła popycha mnie do przodu. Przez sekundę byłam jak wiatr pędzący wprost przed siebie. Gdy się zatrzymałam, usłyszałam tylko, jak brama zamyka się za mną. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. W przeciągu sekundy przesunęłam się o kilkadziesiąt metrów. Co więcej udało mi się przebiec za bramę. Wykonałam powierzone mi zadanie tak precyzyjnie, że zaskoczyłam samą siebie. Obeszłam bramę i podeszłam do Siwobrodych.
- Tak szybkie opanowanie nowego Tu'um jest zadziwiające. - stwierdził mistrz Arngeir. - Słyszałem opowieści o zdolnościach Smoczych Dzieciąt, ale ujrzeć je na własne oczy...
- Nie wiem, jak to robię. To się dzieje samo z siebie. - powiedziałam bezradnie wzruszając ramionami.
- Bogowie obdarzyli cię tym darem nie bez powodu. Tylko ty wiesz, jak najlepiej go wykorzystać. Przyszła pora na ostatnią próbę. Odzyskaj róg Jurgena Wiatrowładnego, założyciela naszego zakonu. Znajduje się on w ruinach starej świątyni Ustengrav na mokradłach Hjaalmarch. Nie zbaczaj z Drogi Głosu, a powrócisz zwycięsko!
- Nim opuszczę to miejsce pragnę o coś zapytać. Właściwie to zmierzając tutaj cały czas miałam nadzieję, że gdy będę mieć okazję na rozmowę z wami, dowiem się przynajmniej częściowo, kim jestem.
- Na pytanie o to, kim jesteś, żaden śmiertelnik nie może udzielić ci odpowiedzi, poza tobą samą. - stwierdził mistrz Arngeir.
- Dwieście lat temu obudziłam się w więziennej celi w Cesarskim Mieście nie pamiętając zupełnie nic, tak jakbym wcześniej w ogóle nie istniała. Zostałam rycerzem Martina Septima, a po jego śmierci stanęłam do walki z potężnym nekromantą. Później obudziłam się tutaj w Skyrim i nie mam pojęcia, jak to się stało, że minęło dwieście lat, a ja wciąż żyję, ani dlaczego mam kolejną lukę w pamięci obejmującą aż dwa wieki. Dlatego pytam, czy wiecie, co to wszystko oznacza?  
- Niestety nie wiemy o tobie zbyt wiele. Wiadomo nam jedynie, że jesteś Smoczym Dziecięciem. Urodziło się kilkoro takich śmiertelników, jak ty. Nad tym, czy to dar, czy klątwa, zastanawiano się przez wieki. To czego udało ci się nauczyć w jeden dzień, nam zajęło wiele lat. Jedni uważają, że Smocze Dziecięta zsyłają na świat bogowie w wielkiej potrzebie. Porozmawiamy o tym później, kiedy przyjdzie właściwa pora.
- Naprawdę sądzisz, mistrzu, że to bogowie przysłali mnie tutaj? Dwieście lat temu Cesarz Uriel Septim powiedział mi coś podobnego.
- Osobiście jestem właściwie przekonany, że znalazłaś się tutaj, w tym miejscu i czasie, ponieważ taka była wola bogów.
- Jeśli tak jest oznacza to, że mam do wykonania ważną misję. Bogowie nie wysłaliby mnie w przyszłość bez powodu. - stwierdziłam. - Dlaczego smoki powróciły? Czy to ma coś wspólnego ze mną?
- Nie ma wątpliwości. Pojawienie się Smoczego Dziecięcia w tej chwili to nie dzieło przypadku. Twoje przeznaczenie jest z pewnością związane z powrotem smoków. Skup się na trenowaniu Głosu, a wkrótce twoja ścieżka się wyklaruje.
Czułam, że coś przede mną ukrywa.
- Z pewnością możesz mi powiedzieć więcej. - odrzekłam.
- Wiemy w istocie o wielu rzeczach, o których nie wiesz ty. Nie znaczy to jednak, że jesteś w stanie je zrozumieć. - odpowiedział mistrz Arngeir. - Nie pozwól, by z łatwością opanowany Głos zwiódł cię na ścieżkę arogancji, która wiele Smoczych Dzieci przed tobą doprowadziła do upadku.
- Mam jeszcze kilka pytań. - oświadczyłam.
- Pytaj więc.
- Po pierwsze: Kim był Jurgen Wiatrowładny?
- Był wielkim przywódcą dawnych Nordów, mistrzem Głosu. Po klęsce na Czerwonej Górze, kiedy zgładzona została armia Nordów, poświęcił wiele czasu na kontemplację tej straszliwej porażki. Zrozumiał w końcu, że bogowie ukarali Nordów za bluźnierstwa i arogancję, za zbaczanie ze Ścieżki Głosu. On pierwszy ogłosił, że używanie Krzyków powinno służyć sławieniu bogów, a nie chwale ludzi. Jurgen Wiatrowładny i jego Głos przełamali wszystkie przeciwności losu, kładąc podwaliny pod Drogę Głosu. 
- Czym jest Droga Głosu?
- U zarania dziejów Głos był darem bogini Kynaret. - wyjaśnił mistrz. - Kynaret dała śmiertelnikom możliwość mówienia smoczym językiem, choć dar ten często był wykorzystywany w niewłaściwym celu. Jego prawdziwym przeznaczeniem jest głoszenie chwały bogów. Głos można opanować jedynie, by twój duch przyjął błogosławieństwo Kynaret. Ucząc się Głosu i używając go ku chwale Kynaret staramy się zdobyć całkowitą równowagę.
Filozofia Siwobrodych opiera się więc na dążeniu do wewnętrznego spokoju, a więc czegoś zupełnie przeciwnego niż to, czego pragnę ja. Bowiem ja pragnę namiętności i nieustającej walki.
- Nie wyznaję jednak twojej filozofii. - powiedziałam. - Dlaczego pomagasz mi zgłębić Drogę Głosu?
- Smoczę Dziecię jest potężniejsze niż my. - odpowiedział Arngeir. - Jego smocza krew jest darem od bogów. Jeśli przyjęliśmy jeden dar, to jakże możemy odmówić pozostałych? Jako Smocze Dziecię otrzymałaś umiejętność Krzyku od samego Akatosha. Zamierzamy pokazać ci, jak właściwie wykorzystywać ten dar, który zwykle wykracza poza możliwości zwykłych śmiertelników.
- Dlaczego Krzyki są w smoczym języku?
- Smoki zawsze potrafiły Krzyczeć. Ich język jest częścią ich istnienia. - wyjaśnił Arngeir - W smoczym narzeczu nie ma różnicy pomiędzy debatą a walką. Krzyk przychodzi smokom tak samo naturalnie, jak oddychanie, czy picie. W starożytnych czasach, gdy śmiertelnicy byli w wielkiej potrzebie, bogini Kynaret przysłała nam dar mówienia smoczym językiem. Większość ludzi potrzebuje wielu lat ciężkiego treningu zanim będzie wstanie złożyć najprostszy Krzyk. Ty masz jednak smoczą mowę we krwi. Poznajesz ją praktycznie bez żadnego wysiłku.
- Ostatnie pytanie: Jest was tylko czwórka?
- Pięcioro. Nasz przywódca Paarthurnax mieszka na szczycie Gardła Świata. Gdy swoim Głosem zdołasz otworzyć drogę, będzie to znak, że czas na wasze spotkanie. 
- Dobrze. Czy możesz, mistrzu, wskazać mi miejsce ukrycia rogu Jurgena Wiatrowładnego? - spytałam wyjmując moją mapę i podając ją Arngeirowi.
Mistrz Siwobrodych wskazał mi punkt, który postarałam się zapamiętać. Schowałam mapę z powrotem do mojego plecaka.
- Powrócę za jakiś czas z rogiem waszego założyciela. Żegnajcie! - to mówiąc odwróciłam się i przemierzyłam dziedziniec.
- Niech cię wiatr prowadzi! - zawołał mistrz Arngeir.

7 dzień, Domowe Ognisko:
W południe dotarłam do Białej Grani. Życie powróciło do tego pięknego miasta i na pierwszy rzut oka nic nie zdradzało, że niedawno miała tu miejsce wielka bitwa. W pierwszej kolejności odwiedziłam Adrienne, która jak zwykle pracowała w swojej kuźni za domem. Powitała mnie z serdecznym uśmiechem.
- Czy coś się zmieniło odkąd rządzą tu Gromowładni? - spytałam ją chcąc poznać opinię cywila o moich wojennych poczynaniach.
- Nie, nie bardzo. - odpowiedziała. - Interes idzie gorzej niż kiedyś. Gromowładni nie lubią kupować od kogoś, kto nie jest Nordem. Gdybym nie była żoną Ulfberta musiałabym zamknąć interes.
Przykro było mi to słyszeć. Cieszyłam się jednak, że Adrienne nie ma mi niczego za złe.
- Jak tam twój ojciec?
- Wyjechał razem z Balgruufem. - odpowiedziała mi dziewczyna. - W przeciwieństwie do jarla nie życzy ci niczego złego, dziwi się jednak, że poparłaś Ulfrika.
- A ty?
- Ja myślę, że wiesz, co robisz, a przynajmniej mam taką nadzieję.
- Ja też. - odpowiedziałam z westchnieniem.
Pożegnałam się z Adrienne i poszłam przed siebie. Na ulicy zatrzymał mnie Jon Dziecię-Wojny.
- Miałem rację, ostatnio w Skyrim wszyscy mają obsesję na punkcie śmierci. Nawet ty. - stwierdził. - Ludzie zapomnieli o dowcipach, zabawach i romansach.
- Nie mam nic przeciwko zabawie. - odpowiedziałam a moje myśli uczepiły się słowa "romans" i natychmiast pognały w stronę Ulfrika.
- Uwielbiam walkę na miecze jak wszyscy, ale życie na tym się nie kończy. - powiedział Jon.
- Z pewnością. - odpowiedziałam. - Nie znienawidziłeś mnie za to, że poparłam Ulfrika?
- Nie jestem tak prędki do nienawiści, jak mój ojciec i brat. Nawiasem mówiąc, lepiej na nich uważaj. - to mówiąc oddalił się w przeciwnym kierunku.
Weszłam po wielkich kamiennych schodach i znalazłam się na placu z martwym drzewem. Było to jedyne miejsce w Białej Grani, którego wygląd świadczył o niedawnej bitwie. Piękna niegdyś drewniana weranda otaczająca plac była teraz połamana i nadpalona. Pod pomnikiem Talosa stał jego szalony kapłan, który wykrzyknął:
- Jesteśmy ledwie robakami pełzającymi w brudzie naszego zepsucia!
Osobiście marzyłam o tym, aby spotkać się jak najprędzej z moją nową rodziną. Wbiegłam do Jorrvaskr. Wróciłam do domu. W sali biesiadnej powitała mnie Aela. Siedziała przy stole, jedząc obiad w samotności. Dosiadłam się do niej.
- Odwracałam tu od ciebie uwagę. Nie sądzę, by ktoś wiedział o naszej małej kampanii, póki co.
Spokojnie nalałam sobie wina do kielicha i pociągnęłam spory łyk.
- Kto jest naszym kolejnym celem? - spytałam.
- Cieszy mnie twój zapał. - stwierdziła moja siostra tarczowniczka. - Podobno jakaś mądrala ze Srebrnej Ręki węszy w okolicy Rift. Wystarczy odwrócić ich uwagę, wtedy zakradniesz się do obozu i zdobędziesz plany.
- Plany Srebrnej Ręki? Dobrze. - zgodziłam się.
- Mam nadzieję, że to będzie udane polowanie, siostro! Tchórze zwiewają w popłochu! - zawołała Aela wstając od stołu.
Moja siostra tarczowniczka wyszła na zewnątrz, ja zaś sięgnęłam po chleb i kawałek elderskiego sera. Szybko ugasiłam głód. Gdy kończyłam już jeść, przy stole usiadł należący do Towarzyszy Dunmer.
- Nie spodziewałem się, że uda mi się dostać w szeregi Towarzyszy. Widzę, że teraz przyjmują praktycznie wszystkich. - powiedział mroczny elf z przekąsem.
- Co cię skłoniło do przystąpienia do Towarzyszy? - spytałam ignorując jego docinkę.
- Uśmiech losu i chwała, przyjacielu. Właśnie to. - stwierdził z naciskiem.
- Wybacz, lecz śpieszno mi. - wstałam od stołu i skierowałam się w stronę drzwi wyjściowych.
- Bezpiecznej podróży! - zawołał za mną elf.
- Dziękuję. - odpowiedziałam i wyszłam na zewnątrz.
Skierowałam swe kroki w stronę Smoczej Przystani. Kapłan Talosa darł się w niebogłosy:
- Ale niegdyś byłeś człowiekiem! Tak! I jako człowiek rzekłeś: "Ukarzę wam moc Talosa, korony burz, zrodzonego na północy, gdzie me tchnienie jest długą zimą! A teraz króluję i zmieniam tę krainę! Robię to dla was, Czerwone Legiony, ponieważ was miłuję!" Chwała Talosowi i wszystkim bogom! Biała Grań została wyzwolona przez prawdziwych synów Skyrim!
Podeszłam do niego i powiedziałam:
- Założę się, że Gromowładni zostali przyjęci przez ciebie z otwartymi ramionami.
- Z otwartymi ramionami, z radością i pieśnią w sercu i łzami w oczach! - zawołał człowiek z obłąkańczą radością na twarzy. - Chwała Talosowi! To wspaniały dzień dla Białej Grani i całego Skyrim! Wreszcie przybyli nasi wybawcy! Przyjaciele, oto straszliwa prawda: jesteśmy dziećmi człowieka. Talos jest prawdziwym bogiem ludzi! Opuścił świat doczesny, by władać swym królestwem i mocy tej idei nie mogą pojąć elfi władcy! Dzielić z nami niebiosa? Z ludźmi?
Zostawiłam go w całym tym podekscytowaniu i udałam się do pałacu. Na drewnianym tronie Balgruufa zasiadał teraz Vignar Siwo-Włosy. Obok tronu stała młoda kobieta o siwych włosach.
- Witaj Vignarze! - zawołałam lekko mu się skłaniając.
- Witaj Astarte! W uznaniu zasług udzielam ci pozwolenia na zakup nieruchomości w Białej Grani. - oświadczył nowy jarl. - Porozmawiaj z moim zarządcą, jeśli cię to interesuje.
- Moim domem jest Jorrvaskr, a drugiego mieszkania w Białej Grani mi nie potrzeba. - odpowiedziałam. - Zapytam jednak z ciekawości, kto jest twym zarządcą?
- Moja siostrzenica, Olfina Siwowłosa. - Vignar wskazał mi kobietę stojącą obok jego tronu. - Olfina to córka Eorlunda.
- Jesteś siostrą Avulsteina i Thoralda? - zwróciłam się do młodej kobiety.
- Tak. - odpowiedziała. - To ty uratowałaś mego brata, prawda? Dziękuję ci.
- Polecam się na przyszłość. - odpowiedziałam z uśmiechem, poczym zwróciłam się do Vignara. - Jakie będą twoje priorytety na stanowisku jarla?
- W pierwszej kolejności należy dokonać napraw i zaleczyć rany! - odpowiedział starzec. - Ludzie pokładają w nas nadzieję, że uda się nam to miasto postawić na nogi. Gdy wszystko się uspokoi, będę chciał zwiększyć obstawę straży miejskiej, a następnie napełnić nasze spichlerze jedzeniem i wodą. Cesarstwo może próbować odbić to miasto, albo co gorsza może zaatakować nas smok. Musimy być gotowi na jedno i drugie.
- Masz zamiar przywrócić kult Talosa?
- Tak, z pewnością. To Talos pomógł nam odzyskać to miasto. Jestem tego równie pewien, jak tego, że słońce wschodzi o poranku. Może nawet wybuduję świątynię i postawię na jej czele Heimkra. Ha! Jestem pewien, że by mu się to spodobało.
- O! Jeszcze jak by mu się spodobało. - powiedziałam z uśmiechem wyobrażając sobie tego wariata podskakującego z radości pod sufit nowo wybudowanej świątyni.
- Musze przyznać, że masz więcej oleju w głowie niż myślałem. - stwierdził Vignar.
- Gdy Gromowładni przejęli Białą Grań, był to triumf wszystkich Nordów. - odezwała się Olfina.
- Biała Grań znów należy do jej prawowitych spadkobierców. Cóż za chwalebny dzień dla Skyrim! - zawołał Vignar.
- Gdybyś mnie do czegoś potrzebował, to zawsze służę pomocą. W nadchodzącym czasie będę przebywać w Jorrvaskr. - oświadczyłam. - Tymczasem żegnajcie!
- Niech bogowie nad tobą czuwają, Astarte! - zawołał Vignar.
Skłoniłam mu się lekko i podeszłam do drzwi wyjściowych. W pewnym momencie minął mnie pewien strażnik w zbroi Gromowładnych i na mój widok zawołał:
- Czyż to nie Lód w Żyłach? Witaj!
Tak się na mnie zapatrzył, że przypadkiem wpadł na wiadro wody, przy pomocy którego pewna stara kobieta zmywała pałacowe podłogi. Woda chlusnęła głośno, wylewając się obficie na podłogę. W odpowiedzi sprzątaczka z całej siły zdzieliła nieuważnego strażnika mokrą szmatą po nogach.
- Nie masz ani jednego szlachetnego męża w tych komnatach! Poza jarlem! - zawołała pretensjonalnym tonem. - Nie zapominaj! Żebyś mi błota na podłogę nie naniósł!
Wyszłam z pałacu rozbawiona.

8 dzień, Domowe Ognisko:
Wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, przybyłam do Pękniny, stolicy Rift. Miałam nadzieję, że w mieście znajdę informację o tym, gdzie dokładnie w okolicy skryli się członkowie Srebrnej Reki. Niesamowity gwar tego miasta było słychać już z daleka.
- Narzędzia, towary, broń! Wszystko na sprzedaż! - wołała jakaś staruszka przy małym straganie obok bramy miejskiej.
Podeszłam do bramy, która okazała się być zamknięta. Natychmiast podszedł do mnie strażnik.
- Zaczekaj! Zanim puszczę cię do Pękniny, musisz uiścić opłatę miejscową. - oświadczył.
Jego słowa bardzo mnie zdziwiły.
- Na co ta opłata? - zapytałam.
- Na przywilej wejścia do miasta. Czy to ważne? - strażnik rozgniewał się.
Nagle niebo przeszył głośny ryk. Spojrzeliśmy w górę i ujrzeliśmy smoka. Bestia szybko zaatakowała podpalając pola otaczające miasto. W następnej strażnicy przed mury Pękniny zbiegli się chyba wszyscy jej strażnicy i zaczęli ostrzeliwać smoka grotami swych strzał. Ja natomiast dobyłam miecza. Lewą ręką cisnęłam w bestię kilkoma ognistymi kulami. Większość była chybiona, jednak smok wylądował przede mną. Wtedy szybko cięłam go mieczem po oczach, a później uderzałam go na oślep po całej głowie. W końcu smok padł martwy. W następnej chwili wchłonęłam jego duszę, co wyglądało na tyle spektakularnie, że strażnicy zebrani wokół mnie po prostu oniemieli. Spokojnie podeszłam po raz drugi dzisiejszego dnia do bramy miejskiej. 
- Musisz uiścić opłatę miejscową! Wszystko jasne? - strażnik był nieustępliwy.
- To jasne, że chcesz ze mnie wycisnąć kasę. - powiedziałam spoglądając na niego groźnie.
W tym momencie na twarzy strażnika pojawił się lęk.
- Dobrze, mów cicho. Chcesz, żeby wszyscy cię usłyszeli? - szepnął. - Wpuszczę cię, tylko daj mi otworzyć bramę.
Obrócił parę razy drewniany chwytak wokół którego oplatała się przy tym lina połączona z całym systemem lin i bloczków. W efekcie drewniane wrota otworzyły się na oścież.
- Brama jest otwarta. Możesz wejść do środka, kiedy zechcesz. - stwierdził strażnik.
Wkroczyłam do Pękniny. Natychmiast chwyciłam moją sakiewkę i przez prawie cały czas chodzenia po ulicy trzymałam ją w swojej dłoni, pamiętając ostrzeżenie Aeli: "W Pękninie uważaj na swoją sakwę, bo roi się tam od złodziei." Miasto pełne było wodnych kanałów. Spora jego część unosiła się praktycznie na wodzie w postaci licznych drewnianych mostów. Właściwie to Pęknina nie była niczym innym, jak tylko jednym wielkim kanałem i to w każdym tego słowa znaczeniu. Na małym drewnianym placyku znajdującym się pośrodku mostów przebiegających przez wodne kanały na środku miasta stała jakaś wysoka blondynka w zbroi, która od razu przyciągała uwagę swoją potężną posturą.     
- Znowu miałam spotkanie z Gildią Złodziei. - zwróciła się do stojącego obok niej mężczyzny.
- Uważaj Mjoll! Gildia Złodziei ma na karku Maven Czarną-Różę. - powiedział tamten.
Nagle ktoś chwycił mnie za ramię. Tym kimś okazał się być potężnie zbudowany, muskularny Nord.  
- Nie znam cię. Szukasz w Pękninie kłopotów? - zapytał spoglądając na mnie groźnie.
- Co ci do tego? - zapytałam z gniewem wyrywając swoje ramie z jego uścisku.
- Nie mów nic, czego przyszłoby ci potem żałować. Ostatnią rzeczą, jaką potrzebują Czarne Roże, jest jakiś krzykacz próbujący mieszać się w ich sprawy. - powiedział mężczyzna.
- Kim są Czarne Roże? - zapytałam.
- Czarne Róże mają w kieszeni całą Pękninę, a Gildia Złodziei pilnuje ich pleców, więc lepiej nie mieszaj się w ich interesy. Ja jestem Młot. Pilnuję dla nich ulic. Jeśli potrzebujesz zmieszać kogoś z błotem, jestem do usług, ale będzie cię to kosztować.
- A może jednak powiesz mi coś za darmo?
W odpowiedzi mężczyzna roześmiał się szyderczo, poczym nagle spoważniał i powiedział:
- Nie rozśmieszaj! Po prostu nie wtykaj nosa w sprawy Czarnych Róż, dłużej pożyjesz.
Muskularny Nord oddalił się, a ja zaczęłam przysłuchiwać się kłótni jakiejś czarnowłosej uzbrojonej kobiety z ubogo odzianym Redgardem.
- Naprawdę mam już dość twoich wymówek. Przy pożyczaniu pieniędzy słyszałam twoją obietnicę o spłacie długu w terminie i z podwójnymi odsetkami. - stwierdziła kobieta.
- Wiem, że tak, ale skąd miałem wiedzieć, że ładunek zostanie zrabowany! - zawołał mężczyzna.
- Następnym razem nie rozpowiadaj swoich planów, ani mnie, ani nikomu.
- Co? Masz na myśli, że rabunek to twoja sprawka?! Dlaczego?! Dlaczego mi to robisz?! - w głosie Redgarda pojawiła się rozpacz.
- Słuchaj Shadr, to ostatnie ostrzeżenie. Zapłać albo... - kobieta spojrzała na niego wymownie, poczym odsunęła się od niego. - Interesuje mnie wyłącznie złoto, reszta to twój problem.
Podeszłam w stronę rozmawiającej pary, a odchodząca właśnie z placu czarnowłosa kobieta lekko trąciła mnie w ramię.
- Nie chcę niczego od ciebie, więc zejdź mi z oczu! - powiedziała patrząc na mnie z niechęcią, poczym poszła dalej w swoją stronę.
Stanęłam przed załamanym Redgardem.
- Co? Czego chcesz? - zapytał spoglądając na mnie podejrzliwie.
- Jaki masz kłopot? - spytałam.
- Jestem komuś winien sporo pieniędzy i wydaje mi się, że zostałem oszukany. Nie mam pojęcia, co zrobić. - odpowiedział.
- Opowiedz mi szczegóły.
- Udało mi się dogadać ze stajnią w Białej Grani, żeby sprzedali mi uprząż i siodło. Zadłużyłem się u Sapphire, aby zapłacić za dostawę towaru, ale został on po drodze skradziony. Teraz Sapphire chce z powrotem swoje pieniądze, a jak jej nie zapłacę chyba mnie zabije.
- Pomówię z nią. - oświadczyłam.
- Naprawdę? Dziękuję! - twarz Redgarda rozpromieniła się.
- Muszę tylko wiedzieć, gdzie ją znajdę i gdzie później znajdę ciebie.
- Sapphire często przesiaduje w gospodzie Pod Pszczelim Żądłem. Ja pracuję w stajni pod miastem. Nazywam się Shadr.
- Jestem Astarte z Cyrodiil. - przedstawiłam się. - Postaram ci się pomóc.
 - Uważaj na Sapphire! Obraca się w podejrzanym towarzystwie.
- Nie martw się o mnie. - to mówiąc zeszłam z placu.
Schodząc z drewnianego mostu, ujrzałam długi dom. Wyglądał niepozornie, jak wszystkie inne domy w Pękninie, ale był znacznie większy od pozostałych, a przed drzwiami stał strażnik. Domyśliłam się, że jest to dom jarla. Weszłam do środka niepokojona przez nikogo. W długim pomieszczeniu znajdowało się wiele osób. W oddali ujrzałam rudowłosą kobietę siedząca na tronie w pięknej sukni ze srebrnym diademem na głowie. Natychmiast pojęłam, że jest ona jarlem Pękniny. Rozmawiała z jakąś inną kobieta, jednak z powodu głośnych rozmów prowadzonych wokół mnie przez inne osoby w budynku, nie byłam wstanie niczego podsłuchać. Podeszłam dwa kroki w stronę tronu jarla, gdy nagle wyrósł przede mną potężny Nord w zbroi.
- Jako huskarl jarla proszę cię o zachowywanie szacunku. - powiedział.
- Pragnę pomówić z jarlem. - odparłam.
Huskarl usunął mi się z drogi, jednak gdy tylko podeszłam do tronu, zaraz znalazł się przy mnie i mocno oparł swoją dłoń na moim ramieniu zmuszając mnie wręcz do padnięcia na kolana przed rudowłosą kobietą.
- Oto jarl Laila Prawo-Dawca. - oświadczył.  
Władczyni Pękniny musiała być niegdyś bardzo piękną kobietą. Teraz jej twarz pokrywała siateczka zmarszczek, z których większość jednak wydawała się być nie tyle spowodowana starością, co zbyt wielką liczbą trosk. Jej oczy były zmęczone i smutne.  
- Witaj pani! - pozdrowiłam Lailę. - Jestem Astarte z Cyrodiil i od niedawna służę Ulfrikowi Gromowładnemu. Cieszę się, że mogę poznać naszą sojuszniczkę. Właśnie dzisiaj przybyłam po raz pierwszy w życiu do Pękniny.
Laila skinęła na swego huskarla, a ten nareszcie odsunął się ode mnie. Powoli podniosłam się z kolan.
- Mam nadzieję, że droga nie była zbyt trudna. - powiedziała Laila życzliwie.
- Nie była. - odpowiedziałam.
- Co mogę dla ciebie zrobić?
- Szukam członków Srebrnej Ręki ukrywających się w Rift. Ścigam ich jako członek Towarzyszy z Jorrvaskr.
- Unmidzie, czy wiesz, gdzie ukrywają się ci bandyci? - Laila zwróciła się do swego huskarla.
- Nie, pani, ale jeden ze strażników mówił ostatnio, że natknął się na nich w podróży. Zapytam go, gdzie dokładnie to było. - Nord skłonił się swemu jarlowi i wyszedł z sali tronowej.
- Jaki jest twoim zdaniem, pani, układ naszej wojny? - zapytałam.
- Uważam, że Ulfrik walczy w słusznej sprawie, ale martwię się o ludzi zamieszkujących Rift. - odpowiedziała Laila z westchnieniem. - Jak mogą dalej prowadzić swój skromny żywot, skoro nad ich głowami gromadzą się ciemne chmury? Gdybyśmy mieli więcej pieniędzy, mogłabym chronić własną rodzinę.
- Co z samym Ulfrikiem? - spytałam, pragnąc poznać mego suwerena najlepiej jak to tylko możliwe.
- Mając poparcie Gromowładnych Ulfrik szykuje się do usunięcia sił Cesarstwa ze Skyrim i zanegowania naszego udziału w Konkordacie Bieli i Złota. - powiedziała jarl. - Wielu zginęło walcząc za tę sprawę. Obawiam się, że kraina zapłaci krwią za obrazę Cesarstwa.
- Rozumiem twoje stanowisko wobec wojny, pani. Zastanawiam się jednak, co sądzisz na temat Ulfrika Gromowładnego. Zdania odnośnie jego osoby są bardzo podzielone w Skyrim. Jedni mają go za zbrodniarza, a inni za bohatera.
- Ulfrik to trudny człowiek. - szepnęła Laila i natychmiast zamilkła patrząc na mnie z lękiem.
Zrozumiałam, że boi się, iż powtórzę Ulfrikowi wszystko, co powie na jego temat. Nie powinnam była mówić jej od razu, że mu służę.
- Oczywiście jest przede wszystkim wielkim wojownikiem i doskonałym dyplomatą. - dodała szybko Laila. - A jego idee bezwątpienia są słuszne.
- Wybacz pani, że tak cię wypytuję, lecz czynię to jedynie po to, by zdobyć jak najlepsze rozeznanie w sprawie naszej wojny.
- Rozumiem, że przybysz chce poznać dokładnie sytuację kraju, w którym się znalazł. Nie rozumiem jednak, dlaczego ktoś, kto ledwie zna nastroje panujące w Skyrim, miesza się w wojnę domową.
- Słucham głosu swego serca, pani. Natomiast moje serce miłuje bogów, dziewięciu bogów.
- Ach tak! Do walki popychają cię uczucia, pasujesz więc do Gromowładnych. Nam wszystkim w gruncie rzeczy chodzi o miłość, a czasem także o nienawiść.
Laila miała rację. Istotnie mi również chodziło o miłość i nienawiść, a lojalność wobec bogów wcale nie była tu najistotniejsza. Czyżby chęć przywrócenia kultu Talosa z biegiem czasu niepostrzeżenie stała się dla mnie tylko wymówką? O co więc tak naprawdę walczę? Czy tylko o Ulfrika, czy o coś jeszcze? W tym momencie do sali tronowej wkroczył huskarl Unmid. Poprosił mnie o mapę, a gdy mu ją podałam nakreślił na niej obszar, w którym to najprawdopodobniej znajduje się kryjówka Srebrnej Ręki.  
- Życzę udanej podróży! - zawołała za mną jarl Laila Prawo-Dawca, gdy opuszczałam jej dom.
Nim jednak wyszłam za próg zatrzymała mnie jej nadworna czarodziejka. Była to młoda Bosmerka w ciemnoniebieskich szatach.
- Widziałam się z tobą w jakiejś pracy? Nie. - powiedziała patrząc na mnie uważnie. - Chodziło mi... Wybacz mi roztargnienie, ale prowadzę właśnie bardzo delikatny eksperyment.
- Co cię tak zajmuje? - spytałam z zaciekawieniem
- Ktoś zainteresował się tym, co robię? Niebywałe! - elfka ucieszyła się. - Pozwól, że wyjaśnię: mój eksperyment obejmuje magiczny konstrukt i reagent, który pozwoli konstruktowi utrzymać trwałe pole energii harmonicznej.
- Nie rozumiem z tego ani słowa. - przyznałam.
- Nie rozumiesz, bo to same bzdury. Nic nie zadziała! Nie, muszę do tego wrócić. Ściągnąć harmoniczną energię do reagenta i uaktywnić ją za pomocą właściwej inkantacji. Co ci do łba strzeliło? Przecież w ten sposób to nie ma szans zadziałać! A ty tu stoisz i nic nie mówisz!
Nie miałam pojęcia, czemu zaczęła nagle na mnie wrzeszczeć.
- Zupełnie nic nie rozumiem. - powiedziałam.
- Powiem ci, dlaczego mi nie powiesz: bo oto właśnie chodzi. To absolutnie podstawowa zasada magii. To byłoby niedorzeczne! Nie da się ściągnąć energii harmonicznej do klejnotu duszy. - elfka roześmiała się. - Skoro dysponujesz taką wiedzą, to bez wątpienia udało ci się rozwiązać problem błędu termicznego, prawda?
A więc ma nie po kolei w głowie. To jakaś totalna wariatka. Stałam przed nią i nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć.
- Eee... nie mam pojęcia, o czym mowa. Jedyne co umiałabym zrobić z klejnotem duszy poza jego standardowym wykorzystaniem to chyba tylko go połknąć. - zażartowałam śmiejąc się.
- Rozum ci odebrało?! Połknąć klejnot duszy? - wykrzyknęła Bosmerka. - Dawno nie słyszałam tak... genialnego i nieoczekiwanego rozwiązania. Rozwiązuje wszystkie problemy i stabilizuje pole! Teraz potrzebuję tylko... chwila, o czym mowa?
- Eee... nieważne! - machnęłam ręką i wyszłam z domu jarla.
- Musze zapamiętać: najpierw ochrona, potem przywołanie. - usłyszałam za sobą jeszcze głos szurniętej elfki.
Kiedy przechodziłam przez drewniany placyk nad wodą, odezwała się do mnie wysoka kobieta w zbroi, która wcześniej już tutaj widziałam:
- Ostatnio w Skyrim nie często mamy gości.
- Nie jesteś z Pękniny? - spytałam przystając.
- Podróżuję po Tamriel od kiedy byłam młodą kobietą ledwie mogącą udźwignąć klingę. - odpowiedziała nieznajoma. - Byłam w Wysokiej Skale, Leśnej Puszczy, Elseweyr, Morrowind i wszystkich miejscach między nimi.  
- W takim razie co tu robisz?
- Wiele lat temu w dwemerskich ruinach zgubiłam mój miecz, Ponury Siekacz. Uznałam to za znak, że marnuję czas na pogoń za bogactwem. Jesteśmy do siebie podobni, szukamy wyzwań i wielkiej fortuny, ale na tym kończą się podobieństwa. Widzisz, Pęknina to wielka bestia, która muszę zgładzić, a moje bogactwo to wdzięczność i zaufanie.
Przeszłam parę kroków i nagle idący ulicą obok mnie mężczyzna szepnął złowieszczo:
- Jesteś nadziana, ale nawet godziny uczciwie nie przepracowałaś, co?
Moja dłoń natychmiast powędrowała na sakwę.
 - Że co proszę? - spytałam zaskoczona.
- Wierzę, że kasę masz, ale ani złamanego septima zarobionego uczciwie. To widać. - powiedział podejrzanie wyglądający człowiek.
- Moje bogactwo, to nie twoja sprawa! - zawołałam z gniewem.
- Bogactwo zawsze można pomnożyć i mógłbym ci w tym pomóc.
- Co masz na myśli?
- Mam małą robótkę, ale potrzebuję jeszcze jednej pary rąk, a w mojej branży pomocnym dłoniom dobrze się płaci.
- Co mam zrobić?
- Odwrócę uwagę tego faceta, a ty ukradniesz mu złoty pierścień, z którym tak się obnosi. Potem podłożysz go Bran-Szei tak, żeby niczego nie zauważył.
- Złamać prawo bogów? Żartujesz? Nie jestem złodziejem! - zawołałam z wściekłością.
- Wybacz, zwykle mam nosa do takich spraw. - odparł mężczyzna i pośpiesznie oddalił się.
Natychmiast zajrzałam do swojej sakiewki i pomacałam rękojeści moich mieczy, poczym sprawdziłam zawartość mojego plecaka. Na szczęście niczego nie brakowało. Tak, czy inaczej, miałam już dość przebywania w tym złodziejskim kanale. Nagle mój wzrok przykuł jedyny w Pękninie piękny budynek. Była to wielka świątynia Mary otoczona żywopłotem i wznosząca się dumnie ponad miastem. Kiedy wstąpiłam na jej podwórze, miałam wrażenie, jakbym nagle znalazła się w zupełnie innym miejscu niż dotychczas. Znikły uliczny gwar i zgiełk, znikł brud i wszechobecna wilgoć. Znalazłam się w miejscu pięknym, czystym i cichym.
Wkroczyłam do wnętrza świątyni. Znajdowało się tu wiele drewnianych ławek, a pod ściana stał wielki kamienny pomnik przedstawiający Marę pod postacią płaczącej kobiety. Jej oczy wznosiły się ku niebu, a dłonie były rozłożone w błagalnym geście. Jej włosy skrywał welon, a zapłakana twarz wyrażała cierpienie. Oto Mara płacze nad krzywdą swych dzieci. Uklękłam przed pomnikiem bogini, by złożyć jej hołd. "Bądź pozdrowiona Wielka Bogini Matko! Przychodzę do ciebie po pomoc i otuchę. Zakochałam się w swoim dowódcy. To dla niego zdobyłam Białą Grań, dla niego zabiłam tych wszystkich biednych ludzi, dla niego naraziłam życie tych, których winna byłam chronić. Tak naprawdę nie biorę udziału w tej wojnie ani dla Talosa, ani dla mieszkańców Tamriel, ani dla dawnego Cesarstwa, które przeminęło, ani dla zagłady Thalmoru. Teraz czynię to wszystko tylko dla Ulfrika Gromowładnego. Proszę cię, matko, spraw, aby on mnie pokochał."
W tym momencie do sali, w której się znajdowałam, weszła młoda Dunmerka w prostej i bardzo skromnej pomarańczowej szacie.
- Lady Mara zsyła na ciebie swą życzliwość! - zwróciła się do mnie z uśmiechem. - Czego szukasz, dziecko?
- Opiekujesz się świątynią? - spytałam.
- Jesteśmy oddane bogini Marze, która przekazała śmiertelnikom dar miłości, aby mieli szansę dotknąć skrawka absolutu. Jej błogosławieństwa przybierają liczne formy. Kochać to znaczy znać prawdziwą naturę bogów. - odpowiedziała.
- Oby na świecie nie brakowało miłości, to jest najważniejsze. - oświadczyłam w zadumie.
Spostrzegłam, że na ołtarzu znajdującym się tuż przede mną leży otwarta księga. Podeszłam bliżej i przyjrzałam się jej. Była otwarta na stronie tytułowej, a tytuł jej brzmiał: "Bogowie i wyznania. Omówienie bogów i religii Tamriel." Przekartkowałam ją, lecz jej treść nie wzbudziła we mnie specjalnego zainteresowania. Jeszcze raz skłoniłam się bogini Marze i wyszłam z jej świątyni, po raz kolejny zanurzając się w gwarze ulicy. Ludzie wokół mnie prowadzili głośne rozmowy, a kupcy na targu przekrzykiwali się nawzajem zachwalając swoje towary. Ich głosy mieszały się razem tworząc jednolity głośny szmer. W pewnym momencie z owego szmeru przebiło się jedno wyraźne zdanie wykrzyczane głośno przez starą przekupkę:
- Warzywa świeże, jak powietrze w zimowy poranek!
W następnej kolejności jakiś mężczyzna zaczął zachwalać jakiś "oryginalny eliksir krwi", a zaraz potem w ślad za nim rozbrzmiały kolejne głosy tworząc jeszcze głośniejszy, chaotyczny szmer. Nagle spostrzegłam gospodę. Rozpoznałam ją po szyldzie wiszącym nad drzwiami, na którym widniał napis: "Pod Pszczelim Żądłem". Od razu weszłam do środka mając nadzieję znaleźć tam Sapphire. We wnętrzu gospody znajdowało się wiele osób, z czego większość była dość mocno podpita. Barmanem był tutaj zielonoskóry Argonianin. Był to chyba pierwszy przedstawiciel argońskiej rasy, jakiego napotkałam w Skyrim. Nagle ktoś nowy wkroczył do gospody, a wokół gwałtownie zapanowała cisza. Odwróciłam się i odkryłam, że nowym gościem w karczmie jest niemłoda już czarnowłosa kobieta o bladej twarzy. Jej strój wyrażał niezwykły wprost przepych i bogactwo. W ślad za nią podążało dwoje mocno umięśnionych Nordów, ktorych zadaniem było na pewno zapewnienie jej bezpieczeństwa.
- To Maven Czarna-Róża szepnął ktoś za mymi plecami.
Barman skłonił się jej nisko i uprzejmie zapytał, czego sobie życzy. Kobieta złożyła zamówienie i została z błyskawiczną szybkością obsłużona, a dotąd zajęty stolik, do którego podeszła, w mgnieniu oka został zwolniony, tak że mogła zasiąść przy nim w samotności. Nie trudno było dostrzec, że zachowanie osób w gospodzie wobec tej kobiety nie jest bynajmniej powodowane szacunkiem, lecz strachem. Podeszłam zaciekawiona do tej wzbudzającej powszechny strach kobiety.
- Przepraszam... - odezwałam się uprzejmie. 
- Mam nadzieję, że przeszkadzasz mi nie bez powodu. - powiedziała Maven Czarna-Róża podnosząc na mnie swój wzrok.
Jej spojrzenie było zimne, jak lód, i pełne pogardy.
- Jestem Astarte z Cyrodiil i właśnie...
- Na Otchłań, czego ode mnie chcesz?! - z tonu jej głosu sączył się jad niewyobrażalnej wręcz próżności.
- Twoje imię jest dobrze znane w całej Pękninie. - stwierdziłam.
- Oczywiście. W tym mieście nic nie dzieje się bez mojej zgody. Mam bezpośredni wpływ na jarla, a strażnicy słuchają moich poleceń. Kiedy ktoś sprawia mi kłopoty, proszę o pomoc Gidię Złodziei, a czasem nawet kontaktuję się z Mrocznym Bractwem. Lepiej to sobie zapamiętaj zanim poczynisz więcej głupich uwag tego typu.
Maven Czarna-Roża była tak "urocza", że miałam ochotę wypatroszyć ją tępym nożem. Szkoda było tracić na nią czas. Odsunęłam się więc bez słowa od jej stolika. Spostrzegłam, że Argonianin będący właścicielem gospody kłóci się z jakimś kapłanem w brązowych szatach z kapturem.
- Wszyscy słyszeliśmy opowieści o smokach i ich powrocie. Nie powinieneś używać tego faktu jako pretekstu do odstraszania moich klientów. - oświadczył barman.
- Dobrze, opuszczę to siedlisko nieprawości! - zawołał kapłan.
- Nie wykopujemy cię. Po prostu zostaw kazania w świątyni i pozwól nam grzeszyć w spokoju.
Roześmiałam się rozbawiona bez reszty słowami właściciela gospody. Kapłan obrażony usiadł przy znajdującym się pod ścianą pustym stoliku. Dosiadłam się do niego.
- Jestem Astarte z Cyrodiil i właśnie dzisiaj przybyłam po raz pierwszy w życiu do Pękniny. - powiedziałam.
- Nazywam się Maramal i jestem kapłanem w tutejszej świątyni. - oświadczył mężczyzna. - Niech spłynie na ciebie łaska Mary! Jak mogę ci pomóc, córko?
- Co możesz powiedzieć o wierze Mary? - zapytałam.
- Domeną Mary są uczucia, które staramy się wyrażać najczęściej: miłość, współczucie i zrozumienie. Nie łatwo docenić jej dary w tych mrocznych czasach, ale postrzegaj ich światło jako latarnię podczas sztormu.
- Przyjmujecie datki?
- Naturalnie. Będę więcej niż rad, mogąc dodać kolejną ofiarę do naszej puszki z datkami. Teraz najbardziej przyda się pieniądz. Potrzebujemy wszelkiej pomocy.
Sięgnęłam do sakiewki i wręczyłam kapłanowi pięć septimów.
- Dziękuję. - odpowiedział chowając pieniądze do swojej sakwy. - Obiecuję, że środki te zostaną dobrze wykorzystane.
- Chcę wiedzieć więcej na temat świątyni Mary. - oświadczyłam.
- Wspaniale! Od czego zacząć? - kapłan ucieszył się. - Mara jest boginią miłości. Świątynia rozdziela jej dary opiekując się chorymi, głodnymi i zagubionymi. Organizujemy także uroczystości zaślubin dla zakochanych par w Skyrim.
W tym momencie spostrzegłam kobietę, którą szukałam. Sapphire stała oparta plecami o pobliską ścianę i obserwowała wszystko w koło z groźnym wyrazem twarzy.
- Przepraszam. - powiedziałam wstając od stołu.
- Powróć bezpiecznie na jej pełne miłosierdzia łono! - zawołał za mną Maramal.
Podeszłam do Sapphire. Dopiero teraz zauważyłam, że jest ona bardzo piękną kobietą.
- Mam do ciebie sprawę. - odezwałam się.
- Tak? W czym masz problem? - spytała nieprzyjemnym tonem.
- Chcę porozmawiać o długu Shadra. - oświadczyłam.
- Wiedziałam, że ten durny dzieciak spróbuje wymykać się od długu. Słuchaj, to naprawdę proste. Pożyczyłam mu trochę złota, a on obiecał je zwrócić. A teraz twierdzi, że nie ma grosza przy duszy i tyle.
Rozumiałam, że Sapphire chce odzyskać swoje pieniądze. Miała do tego pełne prawo. Z drugiej strony rozumiałam również to, że Shadr nie ma jej z czego zapłacić i nikt nie ma prawa wyrządzić mu z tego powodu krzywdy. Zastanawiałam się, jakie będzie dobre wyjście z tej sytuacji.
- Ile jest ci winien? - spytałam.
- 170 septimów. - padła odpowiedź.
- Dobrze, zapłacę za niego. - powiedziałam wzdychając i od razu sięgnęłam do sakiewki.
Odliczyłam 170 septimów i podałam je Sapphire. Kobieta spojrzała na mnie zaskoczona.
- Nie wiem, czemu chcesz pomóc nieznajomemu, ale darowanemu koniowi... nieważne skąd pochodzi. - Sapphire schowała pieniądze do swojej sakwy. - Możesz powiedzieć Shadrowi, że jego dług został spłacony.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się do niej serdecznie.
- Mam nadzieję, że jeszcze na siebie wpadniemy! - niespodziewanie po srogiej twarzy Sapphire przemknął się życzliwy uśmiech.
Czyż nie jest prawdą, że każdy miłosierny czyn ma moc rozjaśniania mroku świata? Podeszłam do baru i usiadłam na krześle tuż przy nim.
- Witamy Pod Pszczelim Żądłem, pani! - powitał mnie właściciel gospody. - Jeśli mógłbym zainteresować cię jednym z naszych specjalnych drinków, daj mi znać.
- Macie jakieś specjalne drinki? - zaciekawiłam się.
- Nawet trzy. - odpowiedział Argonianin. - Wszystkie mojej receptury. Przywiozłem je jako pozostałość z czasów, gdy pracowałem jako barman w Argonii. Pierwszy to Aksamitna Namiętność, czyli mieszanka jeżyn, miodu przyprawionego przyprawami i odrobiną psianki. W pełni bezpieczna, zapewniam. Drugi nazywam Biało-Złotą Wieżą. Na to składa się gęsty krem z lawendą i smoczym językiem na szczycie. Ostatni, przeznaczony tylko dla śmiałków, to Turek. Wino ogniste, listek kawrendy, klim oraz szuzama.  
- Poproszę, Aksamitną Namiętność. - odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
Barman szybko przygotował zamówiony trunek i podał mi go. Napój okazał się być wyborny. Wypiłam go spokojnie, rozkoszując się jego niepowtarzalnym smakiem, poczym zapłaciłam barmanowi i wyszłam na zewnątrz. Pomału zbliżał się wieczór.
- Kup zbroje i przeżyj! - zawołała jedna z przekupek, gdy wędrowałam ulicą udając się w stronę bramy miejskiej.
- Pierwszy raz w mieście? - zaczepił mnie jakiś mężczyzna w łachmanach. -Na ryby pewnie?
- Nie, ja tylko zwiedzam okolicę. - odpowiedziałam uśmiechając się do niego.
Niespodziewanie odezwała się do mnie piękna blondwłosa kobieta w barwnej sukience i z mocnym makijażem na twarzy, zamiatająca podwórze przed jakimś dużym, lecz obskurnym budynkiem:
- Jesteś w Pękninie od niedawna? Dam ci radę, zatrzymaj się Pod Pszczelim Żądłem, Spalnia nie jest dla ciebie.
- Tylko ty pracujesz w Spalni? - spytałam.
- Oczywiście, że nie. - odpowiedziała niewiadomo czemu obrażonym tonem. - Myślisz, że poradziłabym sobie sama. Moja siostrzenica pomaga mi w codziennych obowiązkach. Byłaby bardziej pomocna, gdyby przestała chodzić z głową w chmurach. Oddano mi ją pod opiekę, kiedy bandyci zabili jej rodziców. Nie wiem, czemu zawracam sobie nią głowę.
Biedna dziewczyna ta jej siostrzenica, ale nie mogę pomóc każdemu. Szybko udałam się w dalszą drogę. Przekroczyłam bramę miejską i poszłam do pobliskiej stajni. Od razu znalazłam w niej Shadra.
- Udało się z Sapphire? - zapytał młodzieniec.
- Nie masz już u niej długu. - oświadczyłam z radością.
- Na osiem bóstw! - zawołała uradowany i zaskoczony Redgard. - Naprawdę dała się namówić? Nie wiem, co powiedzieć. Nie miałem pojęcia, że kogokolwiek w Pękninie obchodzi mój los.
- Mnie obchodzi los moich bliźnich. - oświadczyłam.
- Posłuchaj, trzymałem to na czarną godzinę, ale chcę ci to ofiarować. - to mówiąc Shadr wręczył mi małą buteleczkę wypełnioną jakimś białym płynem. - Wydawało mi się, że może mi się przydać, jeśli Sapphire po mnie przyjdzie, ale teraz już się nie mam czego obawiać.
- Co to jest? - zapytałam.
- To Mikstura Długiej Niewidzialności. - odpowiedział młodzieniec.
Natychmiast pomyślałam, że ten magiczny eliksir może być pomocny w starciu ze Srebrną Ręką.

10 dzień, Domowe Ognisko:
Po wypiciu podarowanej mi mikstury istotnie stałam się niewidzialna na kilka godzin. Dzięki niewidzialności udało mi sie wykraść plany Srebrnej Ręki oraz zabić jednego z ich hersztów, który akurat ukrywał się w Rift. Czym prędzej powróciłam do Jorrvaskr. W sali biesiadnej zastałam jedynie Aelę.
- Szkoda, że nie towarzyszyłam ci podczas starcia ze Srebrną Ręką. Wkrótce to nadrobię. Ci tchórze zwiewają teraz w popłochu! - zawołała moja siostra tarczowniczka.
- Mam plany. - oświadczyłam i wyciągnęłam z mojego plecaka skradziony Srebrnej Ręce dziennik.
- Świetnie, może dzięki temu dowiemy się czegoś więcej o ich poczynaniach. - odparła Aela biorąc ode mnie wykradzione kawałki pergaminu.
Usiadła przy stole i zaczęła je czytać. Ja w tym czasie zjadłam śniadanie. W pewnym momencie Aela odłożyła plany na bok i zamyśliła się.
- Jaki jest nasz następny cel? - zapytałam.
- Srebrna Ręka szuka fragmentów Wuuthrada po całym świecie. - odpowiedziała. - Jedna grupa ukryła się w Białej Grani. Odzyskaj ten przedmiot! Od tego zależy nasz honor!
- Zaznacz miejsce, w którym mam ich szukać. - powiedziałam rzucając jej moją mapę.
Kilka godzin później walczyłam już ze strażnikami Srebrnej Ręki. Było ich niewielu i zabiłam ich z łatwością. Walczyłam dwoma mieczami na raz. Po zabiciu strażników wspięłam się na drewnianą wieżycę nad rzeką. Okazała się być ona doskonałym punktem obserwacyjnym. Spojrzałam w dal i zachwyciłam się krajobrazem. Pogoda była tego dnia piękna. Złote promienie słońca rozświetlały zieleń lasu. W czystych błękitnych wodach rzeki odbijały się odległe szczyty wysokich gór. Wzięłam głęboki wdech, a świeże i krystalicznie czyste powietrze wypełniło me płuca. Skyrim to cudowna kraina. Szkoda tylko, że zwykle jest tutaj tak strasznie zimno. Jednak teraz było lato, a ja znajdowałam się w rejonie Białej Grani, a więc w dość ciepłej części Skyrim. Tego dnia było mi ciepło i nie tęskniłam za Cyrodiil. W wielkim kufrze na wieży odnalazłam szukaną część Wuthrada, która przedstawiała twarz krzyczącego elfa, i dużo złota. Oczywiście złoto zachowałam dla siebie.

11 dzień, Domowe Ognisko:
Gdy powróciłam do miasta Biała Grań, była jeszcze noc. Wchodziłam po schodach na plac z magicznym drzewem, czyli do Dzielnicy Chmur, gdy nagle zaczepił mnie jakiś wysoki Nord.
- Siwo-Włosi, czy Dziecięta-Wojny? - zapytał.
- Co? - byłam zaskoczona i nie rozumiałam, o co mnie pyta.
- Masz kamienie w uszach? - odezwał się z gniewem w głosie. - Pytałem, czyim jesteś wrogiem, Siwo-Włosych czy Dzieciąt Wojny?
- Generalnie jestem po stronie Siwo-Włosych. - odpowiedziałam dumnie wypinając pierś.
- Więc jesteś sympatykiem Gromowładnych, albo durniem. Tak, czy inaczej, trzymaj się ode mnie z daleka. - mężczyzna spojrzał na mnie wrogo i oddalił się.
Po chwili weszłam do Jorrvaskr. W sali biesiadnej prócz Aeli znajdował się również Vilkas. Pili miód siedząc przy stole, a ich błyszczące oczy i radosne nastroje zdradzały, że są już mocno podpici. Wiedziałam, że Aela starała się zachować naszą kampanię przeciw Srebrnej Ręce w tajemnicy, więc po przywitaniu się z nią nie powiedziałam nic o pomyślności mojej wyprawy. Niespodziewanie jednak Aela sama zapytała mnie o to:
- Jak tam poszło spotkanie ze Srebrną Ręką?
- Bardzo dobrze. Mam ten fragment. - odpowiedziałam, poczym wydobyłam z mego plecaka relief przedstawiający krzyczącego elfa i położyłam go na stole przed Aelą.
- Jeszcze więcej chwały! Dobra robota, siostro! - pochwaliła mnie łuczniczka.
W tym momencie Vilkas uśmiechnął się do mnie. Było to coś niezwykle osobliwego, gdyż do tej pory cały czas traktował mnie z dystansem, a nawet z lekką pogardą. Generalnie sprawiał wrażenie wiecznie zagniewanego, groźnego i nieprzystępnego człowieka. Jednak teraz Vilkas, za pewne za sprawą sporej ilości wypitego alkoholu, był w wyśmienitym humorze. 
- Możesz zadawać mi pytania. Znam naszą historię prawie tak dobrze, jak Vignar, tylko że ja ją pamiętam. - zaśmiał się.
Ja również się roześmiałam, poczym usiadłam przy stole obok niego i sięgnęłam po kielich miodu.
- Słyszałam, że ty i twój brat byliście Towarzyszami właściwie od początku. - zagadnęłam.
- Według Farkasa byliśmy jak radosne szczenięta, biegające i gryzące kolana. Kocham mojego brata, ale rozum nie jest jego mocną stroną. - powiedział Vilkas w taki sposób, że słychać było, iż naprawdę bardzo kocha swego brata, po chwili jednak jego głos przybrał charakterystyczny dla niego zagniewany ton. - Sprowadził nas tu Jergen. Mam gdzieś, czy był naszym ojcem, czy nie. Wyruszył na Wielką Wojnę i nigdy nie wrócił, więc nie musze się nim już przejmować. Jesteśmy tu tak długo, jak sięgamy pamięcią, więc postaraj się okazywać nam należny szacunek.
- Ja ciebie szanuję, Vilkas, i twojego brata też. Pytanie tylko , czy ty szanujesz mnie. - powiedziałam lekko zagniewana.
Mężczyzna spojrzał na mnie wrogo, poczym podniósł się ze swojego miejsca i stojąc nade mną powiedział:
- Gdybym ciebie nie szanował, nie zgodziłbym się na to, byś należała do Kręgu. Na więcej szacunku niż ci okazuję jeszcze nie zasłużyłaś.
Po tych słowach chwiejnym krokiem udał się do kwater mieszkalnych. Zostałam sama z Aelą.
- Czy on zawsze taki jest? - spytałam ją.
- Vilkas? Zawsze! - odpowiedziała z uśmiechem. - Przyzwyczaisz się.
Pociągnęłam łyk miodu z kielicha.
- Nie pamiętam, kiedy ostatni raz spałam, a wcale nie czuje się senna. Poza tym, kiedy już się położę do łóżka, to i tak nie mogę zasnąć. To dziwne.
- To nic dziwnego. Jesteś teraz wilkołakiem, a więc właściwie nie musisz spać.
Dobrze jest nie musieć spać, ja jednak miałam wrażenie, że nie tyle nie muszę, co po prostu nie mogę spać, a to było dość przerażające. 
Po południu przybyłam do Obozu Gromowładnych w Falkret. Padał śnieg i generalnie było zimno. Obóz był ukryty w górach i nie łatwo było do niego trafić. Składał się on z kilku namiotów rozstawionych między drzewami i doskonale wtapiającymi się w górzysto-leśny krajobraz. Prócz wielu żołnierzy znajdowało się tu również kilka koni. Od razu po przybyciu do obozu skierowałam swoje kroki do największego namiotu, słusznie przewidując, że jest to namiot Galmara Kamiennej-Pieści. Siedział on przy stoliku z planami wojennymi i wyglądał na skrajnie zmęczonego.
- Witam! - zawołałam.
- A, to ty! - odpowiedział i ziewnął. - Zawsze powracają bezsenne noce. Może, kiedy Skyrim zazna pokoju, zaznam go i ja. Cesarstwo jest słabe, właśnie dlatego z nim walczymy. Skyrim musi mieć silną władzę.
- Melduję się na rozkazy! - zawołałam.
- Udaj się do fortu Neugrad. - rozkazał mi Galmar. - Mają tam kilku naszych chłopaków, ale przy odrobinie szczęścia jeszcze to wykorzystamy. Wysłałem kilku ludzi na zwiad. Dołącz do nich. Spróbujcie się wślizgnąć do środka, uwolnijcie naszych i zabijcie naszych wrogów. Nie będą się spodziewać ataku od środka. Nie będzie łatwo, ale dlatego wysyłam tam ciebie. Dasz radę to zrobić?
- Poradzę sobie. - odpowiedziałam i od razu wyszłam z namiotu.
- Niech cię Talos chroni! - zawołał za mną Galmar.
Odbicie naszych było sprawą priorytetową. Szybko odnalazłam Fort Neugrad na mojej mapie. Znajdował się niedaleko Helgen. Natychmiast wyruszyłam w drogę. Gdy mijałam bramę Helgen, ujrzałam zwęglonego trupa wbitego na pal. Smoki nie nadziewają śmiertelników na pale, a więc był to dowód na to, że jacyś bandyci zrobili sobie tutaj swoją siedzibę. Postanowiłam minąć Helgen, lecz po drodze ujrzałam jeszcze więcej zwęglonych trupów na palach. Podążyłam ścieżką prowadząca w góry. Niespodziewanie natknęłam się na grupę bandytów. Natychmiast domyśliłam się, że to oni zamieszkiwali teraz Helgen. Zagorzała walka. Bandyci okazali się być bardzo łatwymi przeciwnikami. Te wszystkie trupy, które wcześniej widziałam, to musiały być ofiary smoków, a nie tych nieudaczników, którzy tak łatwo stali się mymi ofiarami. Niestety okazało się, że ścieżka, którą podążyłam urywa się przy pionowej wręcz ścianie skalnej. Przejście na drugą stronę nie istniało. Byłam zmuszona zawrócić. Długo błądziłam po lesie. Na właściwe miejsce przybyłam o zachodzie słońca. Fort Neugrad wznosił się na skale i wyglądał bardzo solidnie. Pomyślałam, że ciężko będzie go zdobyć. Wokół mnie nie było innych Gromowładnych. Zawróciłam więc w las, aby ich poszukać. W końcu dostrzegłam Ralofa i dwóch łuczników w zbrojach ozdobionych, który skrywali się za wielkim drzewem i obserwowali fort.  
- Byłoby wspaniale walczyć ramię w ramię z moimi braćmi przeciwko Cesarstwu! - zawołał jeden z łuczników, poczym spojrzał w moją stronę. - Czy to nie Lód w Żyłach? Witaj!
- Witajcie! - zbliżyłam się do moich towarzyszy broni.
- Witaj Astarte! - powiedział Ralof z serdecznym uśmiechem. - Dobrze, że jesteś. Jak się miewasz?
- Ze mną wszystko w porządku. - odpowiedziałam. - Co u ciebie?
- Miło słyszeć. To moja pierwsza poważna akcja od czasu awansu po Białej Grani. - nagle Ralof popadł w przygnębienie. - Wiesz co? Czasem, gdy zamykam oczy, wciąż widzę tę bitwę, jakbym wciąż tam był. Czy nie nawiedzają cię twarze zabitych? Mnie tak.
- Mnie nie. - odpowiedziałam. - Nigdy nie złamałam prawa wojny, a ono opiera się na prostej zasadzie: albo oni albo ty.
- To właśnie sobie powtarzam. - odrzekł Ralof. - Ale to nieważne, mamy robotę do wykonania, prawda?
- Jaki jest plan? - spytałam.
- Znaleźliśmy jaskinie. Przy odrobinie szczęścia doprowadzi nas do wejścia. Zakradnij się tam i uwolnij naszych. Jeśli ktoś wejdzie ci w drogę, zabij! Po uwolnieniu więźniów udaj się na dziedziniec. Będziemy tu stać na straży i dobiegniemy, gdy tylko rozlegną się odgłosy walki. Może być zabawnie.
- Już się za to zabieram.
- Spróbuj zakraść sie po zmroku. Niech cię Talos prowadzi!
Praktycznie był już zmrok. Słońce zaszło, a mi nie chciało się czekać, aż zrobi się ciemniej. Udałam się więc w stronę fortu w poszukiwaniu jaskini, o której mówił Ralof. Wiał bardzo silny wiatr. Jego świst nie zdołał jednak zagłuszyć moich kroków. Nagle przede mną niewiadomo skąd wyrośli legioniści. Jednym słowem zakradnięcie się mi nie wyszło. Ledwie zbliżyłam się do fortu, a już zostałam zauważona. Dobyłam miecza i rzuciłam się w wir walki.  
- Jol! - krzyknęłam i natychmiast usmażyłam jednego z moich przeciwników.
Pozostałych zabiłam mieczem, tak jak lubię. Zabijając Cesarskich wkradłam się do wnętrza fortu. Zeszłam po schodach do lochów. W metalowych celach znajdowało się czterech Gromowładnych. Pilnowało ich dwoje legionistów. Szybko uporałam się z nimi, a gdy leżeli już martwi, przy jednym z nich odnalazłam klucze od cel. Z ich pomocą uwalniam wszystkich czterech więźniów.
- Niech cię Talos prowadzi! - pozdrowił mnie jeden z uwolnionych mężczyzn chwytając za miecz. - Żołnierze legionu skrzą się, jak świeży śnieg, i brzęczą, jak naczynia w kuchni. Będziemy wiedzieć, że tu idą. Pokażemy tym niewiernym psom, do kogo należy ta kraina!
- Za mną! - zawołałam
- Prowadź!
Wdarliśmy się do kwatery głównej. Zagorzała walka, w wyniku której śmierć ponieśli wszyscy legioniści, których napotkaliśmy, a nikt z naszych nie został nawet przy tym ranny. Gdy się uspokoiło, rozejrzałam się po kwaterze. Obejrzałam książki stojące na półce. Moją uwagę przykuł jeden z tytułów: "Kryzys Otchłani." Musiałam przeczytać tę książkę. Natychmiast schowałam ją do swego plecaka. W tym momencie pojawia się Ralof wraz z łucznikami.
- Słabo ci idzie skradanie. - stwierdził.
- Wolę bezpośredni atak. - przyznałam.
- Astarte idzie ze mną, a pozostali zostają tutaj i pilnują nam pleców. - rozkazał Ralof.
Razem z Ralofem wbiegłam do kolejnych kwater. Rzuciło się na nas kilkunastu legionistów. Zrobiło się gorąco. Prócz miecza używałam ognistego oddechu, by jak najszybciej położyć wszystkich przeciwników. Tego dnia zabiłam ponad dwudziestu ludzi. W pewnym momencie, gdy nasze zwycięstwo było już bliskie ujrzałam, że jeden z legionistów rzuca się z mieczem w stronę Ralofa. W tedy mój przyjaciel zrobił to, czego żaden wojownik nie powinien robić na polu bitwy, zawahał się. Na szczęście zdążyłam przebić legionistę mieczem nim ostrze jego broni dosięgło Ralofa.
- Idź stąd! - zawołałam do niego wybijając mu miecz z dłoni i własnoręcznie zabijając dwóch ostatnich legionistów.
Walka była zakończona, a tym samym fort znalazł się w naszym posiadaniu.
- Dlaczego nie pozwoliłaś mi ich zabić? - zapytał Ralof podnosząc z podłogi miecz, który mu wytrąciłam.
- Bo mnie nie będą nawiedzać ich twarze! - zawołałam wściekła. - Jak mogłeś się zawahać. On by cię zabił!
- Znam go... to znaczy znałem. -Ralof spojrzał na martwego legionistę ze smutkiem. - Mieszkał kiedyś w Rzecznej Puszczy. Właściwie to znałem go tylko z widzenia. Nie pamiętam nawet, jak miał na imię.
- Musimy porozmawiać.
- To nie jest czas, ani miejsce, na rozmowy. - zaprotestował Ralof.
- Owszem jest. - przesunęłam w stronę Rolofa drewniane krzesło stojące pod ścianą, a drugie takie samo ustawiłam na przeciwko. - Usiądź!
Mój przyjaciel nawet nie drgnął, parzył tylko na mnie przenikliwie.
- Proszę. - powiedziałam i sama usiadłam na jedynym z krzeseł.
Ralof powoli usiadł na przeciwko mnie.
- Powiedź mi, przyjacielu, czy kiedykolwiek, od początku trwania tej wojny, zabiłeś jakiegoś cywila?
- Nie. - odpowiedział Ralof.
- A czy kiedykolwiek brałeś udział w torturowaniu jakiegoś jeńca?
- Nie.
- Jesteś gotowy oddać życie za wolność Skyrim, za to wszystko, o co walczymy?
- Tak.
- I zdajesz sobie sprawę z tego, że w każdej chwili możesz ponieść śmierć na polu walki? Że w gruncie rzeczy to nie tylko twoje umiejętności, ale przede wszystkim czysty przypadek decyduje o tym, że to twoi wrogowie giną z twej ręki, a nie ty z ich rąk?
- Wiem o tym, Astarte. Udział w tej wojnie to był mój świadomy wybór.
- No właśnie. To jest nasz świadomy wybór i naszych wrogów też. Nigdy nie złamałeś prawa wojny. Nie zrobiłeś nic złego i nie masz się, o co winić. - oświadczyłam patrząc mu w oczy i delikatnie biorąc go za rękę.
- Masz racje, tylko że... to wszystko jest takie... trudne.
Dyskretnie użyłam magii, by go wewnętrzne uspokoić. Na szczęście nie spostrzegł tego, co zrobiłam.
- Ralofie, biorąc udział w tej wojnie, walczymy o lepsze życie dla naszych sojuszników oraz posyłamy naszych wrogów do lepszego świata. - oświadczyłam dobitnie.
- Muszę to zapamiętać i powtarzać sobie w chwilach słabości. - powiedział mój przyjaciel blado się uśmiechając.
Podnieśliśmy się z krzeseł.
- Wróć do obozu i przekaż wieści o naszym zwycięstwie. Ja zostanę i posprzątam bałagan. Bez ciebie, by mi się nie udało! - oświadczył Ralof.
- Posprzątasz bałagan, czyli pozbierasz wszystkie łupy. - odezwałam się z udawaną pretensją w głosie.
- Wszystko, co najlepsze, nie może zawsze dostawać się tobie. - odpowiedział Ralof żartobliwie.
- Dobrze. Na razie! - zbliżyłam się do drzwi i na chwilę odwróciłam się jeszcze. - Gdybyś chciał z kimś porozmawiać, to pamiętaj, że ze mną możesz zawsze i o wszystkim.
- Dzięki! - odpowiedział Ralof.
W nocy powróciłam do obozu i powiadomiłam Galmara o zdobyciu Fortu Neugrad.
- Świetna robota! - zawołał Galmar. - Właśnie przed chwilą jarl Falkret złożył nam swoją kapitulację.
- Więc ten region należy już do nas?
- Owszem. - dowódca wręczył mi zapieczętowany list. - Dostarcz tę wiadomość do Ulfrika.
- Tak jest. - chwyciłam list i wyszłam z namiotu.

12 dzień, Domowe Ognisko:
Rankiem przybyłam do Wichrowego Tronu. Gdy wkroczyłam do Pałacu Królów, w sali tronowej nie zastałam nikogo. Udałam się więc do pokoju z mapą. On również był pusty. Popatrzyłam na mapę Skyrim jak zwykle rozłożoną na stole. Po zdobyciu Białej Grani niebieskie chorągiewki były już liczniejsze od czerwonych. Teraz zaś, gdy zdobyliśmy Falkret, staną się jeszcze liczniejsze. Gdy pochylałam się nad mapą, do pomieszczenia wszedł Ulfrik.
- Witaj, panie! - zawołałam na jego widok i podałam mu list. - Galmar Kamienna-Pięść przysyła ci wiadomość.
Ulfrik zabrał list z moich rąk, przełamał pieczęć i od razu zapoznał się z jego treścią, która wywołała na jego ustach radosny uśmiech. 
- Cieszę się, że wyzwoliliśmy Falkret spod jarzma Cesarstwa. - oświadczył po przeczytaniu wiadomości. - To pod wieloma względami serce i dusza Skyrim. Nie wspominając o tym, że to strategiczna pozycja. Niektórzy spośród braci zaczęli cię zwać Łamaczem Tarcz na znak twej waleczności i determinacji. To dobry przydomek, więc będziemy cię tak zwać.
Ulfrik schował list do szuflady w biurku, poczym otworzył stojący pod ścianą kufer i wydobył z niego złoty miecz.
- Wojna wymaga od nas tak wiele, że dajemy jej i ludowi wszystko, co mamy. Zachowałem jednak małe co nieco w dowód uznania dla ciebie. - jarl Wschodniej Marchii wręcz mi złotą broń. - Proszę, przyjmij to w imieniu wszystkich braci i sióstr.
- Dziękuję, panie. - przyjrzałam się z zadowoleniem złocistemu ostrzu. - To elfi miecz?
- Tak. Naszym największym wrogiem jest Thalmor, a wrogów należy zabijać ich własną bronią. - odpowiedział. - Chcę mieć przy sobie lojalnych wojowników. Chciałbym ci podarować dom w Wichrowym Tronie. Porozmawiaj z moim zarządcą, który wszystkiego dopilnuje.
- Dobrze. - powiedziałam i od razu skierowałam swe kroki do sali tronowej.
Jorleif właśnie jadł śniadanie przy długim stole. Usiadłam obok niego i również zaczęłam jeść.
- Ulfrik chciałby, abym otrzymała własny dom w Wichrowym Tronie. - oświadczyłam, gdy zarządca kończył już śniadanie..         
- Wspaniale! Właśnie mamy wolny dom! - odpowiedział Jorleif. - Możesz kupić Hjerim za 12000 septimów.
- Słucham? - byłam zaskoczona. - Mam za niego zapłacić i to w dodatku tak ogromną sumę?! Ulfrik powiedział...
- Ulfrik zbyt lekką ręką wydaje pieniądze Wschodniej Marchii. - przerwał mi zarządca. - Wojna kosztuje, rozumiem to, ale nie mogę pozwolić, żeby nasz skarbiec zaczął świecić pustakami. Możesz za darmo nocować i posilać się w Pałacu Królów, a ponadto dostajesz żołd, prawda?
- Tak. - przyznałam.
- No więc za dom musisz zapłacić. 12 000 septimów to nie jest wygórowana cena.
- Nie mam tyle.
- Oczywiście, daj znać kiedy uzbierasz odpowiednią kwotę.
Nie chciałam kłócić się z Jorleifem, ale uważałam, że 12 000 septimów to jak najbardziej jest wygórowana cena. W końcu chodziło o Hjerim, czyli dom, w którym Rzeźnik mordował swoje ofiary. Raczej nikt poza mną, nie zechce mieszkać w tym budynku za żadne skarby świata. Mój dom w Anvil kosztował zaledwie 5000. Oczywiście pamiętam, że na tle innych nieruchomości był śmiesznie tani, a to dlatego, że okazał się być nawiedzony. Hjerim, który wielkością przypominał mój poprzedni dom, również powinien być tańszy z racji wydarzeń, które miały w nim miejsce. Przecież pełno w nim śladów krwi, a deski przesiąknięte są odorem rozkładających się zwłok, więc będzie trzeba przeprowadzić w nim gruntowny remont. Być może przez te dwieście lat ceny nieruchomości poszły znacząco w górę, ale tak, czy inaczej, powinnam płacić mniej.  
Najadłszy się do syta, wstałam od stołu i opuściłam Pałac Królów. Postanowiłam udać się na rynek, by coś sprzedać i tym samym zwiększyć zasobność mojej sakwy. Nagle zobaczyłam jakieś zbiegowisko na środku głównej drogi.
- O nie! Na bogów! To nie może być prawda! - zawołała stojąca w tłumie Viola Giordano.
Natychmiast ogarnęły mnie złe przeczucia. Podbiegłam w jej stronę i spostrzegłam, że pochyla się nad martwą elfką leżącą na ulicy. W Wichrowym Tronie znowu znaleziono trupa!
- O bogowie! - zawołałam - Co to? Kolejne morderstwo?
- Tak. - odpowiedziała stająca nad zwłokami strażniczka, która prowadziła śledztwo w sprawie wcześniejszych morderstw. - Dziwne, wydawało mi się, ze udało ci się schwytać Rzeźnika? Przecież w mieście teraz  miało być bezpiecznie. Jak to się mogło stać?
- Zabójca musi wciąż być na wolności. - stwierdziłam.
- Najwyraźniej. - zgodziła się strażniczka. - Zajrzyj do Fabryki Krwi, do Wuunfertha. Musimy wiedzieć, w którym momencie ślady nas zmyliły.
- Dobrze. - powiedziałam i przykucnęłam przy zwłokach. Ofiarą była młoda Altmerka. Wielka plama krwi pokrywała górę jej sukni.
- Ciało wygląda jednak inaczej niż poprzednie. - odezwałam się. - Nie jestem pewna, czy to ten sam zabójca. Nie jest rozebrana, ani nie ma licznych obrażeń.
Na jej palcu dostrzegłam srebrny pierścień, a przy pasie nienaruszoną sakiewkę. A więc znowu nie miałam do czynienia z motywem rabunkowym.
- Są jacyś świadkowie? - zapytałam.
- Jak zwykle nikt nic nie widział. - odpowiedziała strażniczka.
- Co prawda czas i miejsce zabójstwa może wskazywać na to, że zabójcę ktoś spłoszył i dlatego nie dokończył swojego dzieła. - mówiłam dalej. - Pytanie tylko, dlaczego dokonał zabójstwa tutaj i dlaczego nie było żadnych świadków. Poza tym ofiara nie jest Nordką, to nie pasuje do Rzeźnika.
- Tak, czy inaczej, sądzę, że powinnaś porozmawiać z Wuunferthem.
- Najlepiej zrobię to od razu. - oświadczyłam podnosząc się z kolan.
Na powrót skierowałam swe kroki do Pałacu Królów. Przeszłam przez drzwi znajdujące się po prawej stronie sali tronowej i zeszłam na dół do lochów zwanych Fabryką Krwi. Znajdował się tu tylko jeden więzień: Wuunferth. Podeszłam do jego celi.  
- Musimy porozmawiać. - odrzekłam.
- To, co dane ci było słyszeć o moich umiejętnościach zapewne jest prawdą. - odezwał się mag podchodząc do krat.
- Zabójca znowu uderzył. - oświadczyłam.
- Och! Co za szkoda. Lecz oto jestem w Fabryce Krwi! Wygląda na to, że nie jesteś aż tak sprytnym śledczym. - powiedział mag sarkastycznie.
- Wiesz co? Przed chwilą prawie uwierzyłam, że ci przykro, że znowu ktoś zginął. Jednak nie potrafisz skryć satysfakcji.
- A ty nie potrafisz przyznać się do błędu.
- Posłuchaj: możesz się obrazić, albo mi pomóc. Wybór należy do ciebie.
- Skąd w ogóle pomysł, że to moja wina?! Ja próbowałem wytropić zabójcę.
- Mam jeden z twoich dzienników. Cały o nekromancji.
- Nekromancja? Jestem członkiem Akademii Zimowej Twierdzy o dobrej reputacji. W Akademii nekromancja zakazana jest od setek lat.
- Twój amulet był na miejscu zbrodni.
- Nigdy nie prowadziłem żadnych mrocznych rytuałów, zapewniam cię. Jak dokładnie wyglądał ten amulet?
- Osiem ścian, zielony ebon, wytarte grawerowanie. - odpowiedziałam po krótkim zastanowieniu.
- Dobrze to znam, a przynajmniej słyszałem o tym. Założę się, że ten ośmiokątny ryt kiedyś przedstawiał czaszkę. To amulet nekromancki, o którym opowiadają legendy. Wygląda na to, że masz po części rację. W sercu tej zagadki kryje się nekromancja.
- Co możemy teraz zrobić? - spytałam.
- Zauważyłem pewną prawidłowość w tych morderstwach. Teraz, kiedy wiem już, że mają związek z jakimś nekromanckim rytuałem, wydaje mi, że wiem, gdzie wydarzy się następne. - mag zamyślił się. - Zobaczmy, od Loredas Ostatniego Siewu po Mindas Ogniska Domowego. Wydarzy się niedługo, bardzo niedługo. Jutrzejszej nocy miej się na baczności w Kamiennej Dzielnicy. To niemal pewne, że tam zabójca uderzy w następnej kolejności.
- Zobaczymy. - powiedziałam odwracając się na pięcie.
Szybkim krokiem wymaszerowałam z Fabryki Krwi. Otrzymałam dobry cynk, który należało sprawdzić. Oczywiście przekazałam wszystko straży miejskiej. Strażnicy uzgodnili, że będa patrolować dokładnie Kamienną Dzielnicę, a więc tą część miasta, która zamieszkują Nordowie, jutrzejszej nocy. Ja postanowiłam obserwować główną ulicę jeszcze dziś. Czekając na nadejście zmierzchu, udałam się do Gospody Pod Knotem. Ciało zabitej Altmerki wciąż leżało na ulicy. Był to dowód na to, że niesprawiedliwość społeczna w Wichrowym Tronie jest faktem. Ciało Nordki zabitej poprzednio zostało zabrane od razu i przygotowane do pochówku, natomiast ciało elfki pozostawiono, tak jak zostało znalezione, i nikt się tym najwyraźniej nie przejmował. Kiedy weszłam do gospody, dunmerska śpiewaczka, jak zwykle wykonywała utwór: "Wiek ucisku". Gdy skończyła swoją pieśń, podeszłam do niej i zagadnęłam:
- Mogę mieć prośbę?
- Czego ci trzeba? - spytała mnie.
- Znasz pieśń o Ostatnim Smoczym Dziecięciu?
- Tak. Mogę zaśpiewać "Smocze Dziecię nadchodzi."
- Z przyjemnością tego posłucham. - powiedziałam i usiadłam przy pustym stoliku.
W samotności popijałam wino z kielicha, które zamówiłam chwilę wcześniej i słuchałam nowej pieśni Dunmerki, pieśni, która opowiadała o mnie:
Bohater, bohater nasz
Serce ma wojownika!
Powiadam, powiadam ja wam
Smocze Dziecię nadchodzi!
Moc Głosu starożytna
Nordów dusze przenika.
Wierzajcie, wierzajcie,
Smocze Dziecię nadchodzi!
Koniec nastał zła
Wróg Skyrim przegrywa.
Biada wam, biada o to
Smocze Dziecię nadchodzi!
Albowiem mrok minął,
A legenda wciąż żywa.
Poznacie, poznacie wnet,
Że Smocze Dziecię nadchodzi.
O zmroku wyszłam z gospody. Pod drzwiami napotkałam żebraczkę Sildę.
- Bogowie patrzą przychylnie na miłosierne dusze. - powiedziała uśmiechając się do mnie.
Niespodziewanie podszedł do mnie jakiś mroczny elf.
- Nazywam się Revyn Sadri. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, zajrzyj do mnie. Mam wiele do zaoferowania i jestem dyskretny.
- Mieszkasz w Szarej Dzielnicy? - zapytałam.
- Jestem mrocznym elfem w Wichrowym Tronie, więc tak mieszkam w Szarej Dzielnicy. - odpowiedział z lekkim gniewem. - Pewnie jesteś tu od niedawna, inaczej byłoby dla ciebie jasne, że takich jak ja nie wypuszcza się poza te slumsy.
- Oczywiście wiem o tym. To rzeczywiście było niemądre pytanie. Rozumiem, że masz w Szarej Dzielnicy własny sklep?
- Owszem. - odpowiedział. - Zapraszam.
- Będę mogła u ciebie sprzedawać wojenne łupy, to znaczy biżuterię, broń, części zbroi i kości smoków?
- Możesz mi sprzedawać wszystko, co jest ci zbędne.
- W takim razie do zobaczenia!
- Dbaj o siebie! - zawołał elf odchodząc w swoją stronę.
Przemaszerowałam parę kroków wzdłuż ulicy. Wokół mnie zrobiło się pusto. Tylko jakiś obdartus kręcił się w ciemności. Kiedy przyglądałam się mu, minął mnie strażnik miejski i patrząc na mnie powiedział:
- Kiedyś w pojedynkę zabiłem sześciu ludzi, gdy ratowałem towarzyszy broni z zasadzki zastawionej przez patrol Cesarskich.
- Gratuluję. - odpowiedziałam.
Strażnik oddalił się z podniesioną dumnie głową. W tedy dostrzegłam Niranye.
- Zaczekaj! - zawołałam za nią.
- Czego ode mnie chcesz? - spytała zatrzymując się.
- Chcę cię odprowadzić do domu.
- Dziękuję, że tak troszczysz się o moje bezpieczeństwo.
- Troszczę się o bezpieczeństwo wszystkich bezbronnych kobiet. - oświadczyłam.
Odprowadzam Niranye pod drzwi jej domu, poczym wróciłam do Kamiennej Dzielnicy. Nie działo się zupełnie nic niepokojącego. Wokół mnie nie było nikogo, tylko norski żebrak, którego widziałam już wcześniej wciąż kręcił się po ulicy. Zaczęłam go już nawet podejrzewać. Niespodziewanie drogę zaszedł mi Nord, który obrażał Dunmerkę, gdy po raz pierwszy przybyłam do Wichrowego Tronu.
- Ty! Lubisz mroczne elfy? Wynoś się z naszego miasta, śmieciu! - zawołał groźnie.
- Nie podoba mi się twoje nastawienie. - powiedziałam spokojnie.
- Nie podoba ci się? Szkoda. To nasze miasto. Nasze! Myślisz, że cię nie pokonam? Stawiam 100 septimów, że ci dołożę.
Na odległość cuchnęło od niego alkoholem, a więc musiał być w stanie, w którym nie miał najmniejszych szans mi dołożyć.
- Niech będzie. - zgodziłam się.
- Dobra. Tylko na pięści i żadnej magii. Zaczynaj!
Uderzyłam go pięścią w twarz. Nie zrobiłam tego mocno, ale i tak upadł na ziemię. Szybko podniósł się i rzucił się z pięściami na mnie. Przesunęłam się o krok w lewo, unikając tym samym jego ciosu i prawą stopą podcięłam mu nogi. Padł na ziemię z hukiem, a ja szybko złapałam go za nogi i podniosłam je do góry. To wystarczyło, by pijany Nord nie mógł się podnieść z ziemi. Nie był w stanie mi się wyrwać.
- Masz dość? - spytałam.
- Tak. - odpowiedział z gniewem. - Puść mnie!
Posłuchałam. Nieuprzejmy Nord powoli podniósł się z ziemi.
- To nie był dobry zamach. - powiedział.
- Udało mi się wygrać. Dawaj pieniądze! - zawołałam dobywając miecza.
Miecz w moich dłoniach to jeden z moich najsilniejszych argumentów. Nord niechętnie sięgnął do sakiewki i wręczył mi obiecane sto septimów. Nie ma to jak łatwy zarobek! Gdy się oddalił, znów zostałam sama na ulicy. Usiadłam przy jednej ze ścian Gospody Pod Knotem, tak by mieć dobry widok na Kamienną Dzielnicę, i szczelnie opatuliłam się płaszczem Hadvara. Było mi okropnie zimno. Jednak jeszcze gorsza od zimna, była wszechogarniająca nuda. Sięgnęłam do mojego plecaka i wyjęłam z niego książkę pt. "Kryzys Otchłani". Otworzyłam ją i zaczęłam czytać:
Kryzys Otchłani
Autor:
Praxis Sarcorum
cesarski historyk
" U progu czwartej ery, w roku 3E433, zamordowano cesarza Uriela Septima VII i zniszczono Amulet Królów. Pociągnęło to za sobą lawinę wydarzeń, które doprowadziły do obalenia Cesarstwa i nieodwołanej zmiany stosunków pomiędzy ludźmi i bogami.
Zabójcy wpierw zaatakowali cesarza w Wieży z Białego Złota. Podczas gdy Ostrza odpierały atak, cesarz zszedł do lochów, gdzie w jednej z cel znajdowało się ukryte wyjście. Z powodów znanych tylko jemu samemu cesarz darował karę szczęśliwej więźniarce przebywającej w tej celi. Zdaniem niektórych dziewczyna przypominała cesarzowi przyjaciółkę z dzieciństwa. Inni mówili, że była to prorocza chwila. W każdym razie więźniarka odegrał brzemienną w skutki rolę w dziejach Cesarstwa i Tamriel - to jasny znak zaangażowania w sprawę bogów.
Ścigający cesarza zabójcy skrycie usunęli po kolei ochraniające go Ostrza, a w końcu dosięgli samego władcę. Przed śmiercią Uriel Septim VII przekazał Amulet Królów więźniarce, która w jakiś sposób wydostała się na światło dzienne.
Jak obecnie wiadomo, za zabójstwem stała grupa wyznawców daedr znana jako Mityczny Brzask. (Podejrzewający o zamach Mroczne Bractwo powinni wziąć pod uwagę dwie rzeczy: po pierwsze, Bractwu wystarczyłby jeden zabójca zamiast małej armii; po drugie, Mroczne Bractwo nigdy nie posunęłoby się do takiej głupoty jak wypowiedzenie wojny Cesarstwu, a co za tym idzie, zapewnienie sobie całkowitego zniszczenia. Dość spojrzeć, jaki los spotkał Mityczny Brzask.)
Amulet Królów trafił następnie do klasztoru Weynon w pobliżu Chorrol, gdzie zaopiekował się nim Jauffre, Tajny Arcymistrz Ostrzy i przeor klasztoru. Posłaniec udał się do Kvatch, by odnaleźć kapłana Martina, który to, sam o tym nie wiedząc, był nieślubnym synem Uriela Septima VII i ostatnim spadkobiercą Rubinowego Tronu. Tylko on mógł za pomocą Amuletu Królów rozpalić Smocze Ognie, które chronią barierę pomiędzy Tamriel i Otchłanią, i ocalić świat od spisku Mitycznego Brzasku.
Więźniarka zastała w Kvatch hordy daedr przybywające przez nowo otwarte Wrota Otchłani. Był to początek Kryzysu Otchłani, który obrócił w ruinę całe Cesarstwo. W zapisach nie odnotowano, w jaki sposób kobieta zamknęła wrota. Po ich zamknięciu Martin oraz ocalali strażnicy Kvatch pokonali daedry.
Gdy więźniarka, znana teraz jako Bohaterka Kvatch, wróciła wraz z Martinem do klasztoru Weynon, okazało się, że klasztor został splądrowany, a Amulet skradziony. Jauffre przeżył jednak atak i we trzech udali się do Świątyni Władcy Chmur, bastionu Ostrzy. W tej tajnej górskiej twierdzy niedaleko Brumy znalazł schronienie Martin, natomiast Bohaterka Kvatch wyruszyła na poszukiwania Amuletu.
Ponieważ wiadomo było jedynie, że za zabójstwem i kradzieżą Amuletu stoi tajemnicza grupa Mityczny Brzask, Bohaterka Kvatch zajęła się poszukiwaniami owej sekty. Wykorzystując Komentarze do Misterium Xarxesa, ezoteryczne dzieła szaleńca Mankara Camorana, dotarła z pomocą Baurusa, Ostrza w służbie Cesarza, do tajemniczej siedziby Mitycznego Brzasku. Uczeni zaznajomieni z Komentarzami twierdzą, że położenie siedziby nie jest w niej wprost określone. W jaki sposób udało się ją znaleźć do dziś nie wiadomo.
Nie istnieją żadne zapisy dotyczące sposobu, w jaki Bohaterka Kvatch przeniknęła do siedziby Mitycznego Brzasku w pobliżu jeziora Arrius. Według jednej z pieśni bardów dziewczyna użyła sztuczek i przebrań, lecz to jedynie przypuszczenia. W siedzibie okazało się, że za Mitycznym Brzaskiem stoi Mankar Camoran, a grupa czci daedrycznego księcia Mehrunesa Dagona. Mankar Camoran uważał się za bezpośredniego potomka Camorańskiego Uzurpatora, okrytego złą sławą pretendenta do tronu Puszczy Valen.
W jakiś sposób Bohaterce udało się wymknąć z Misterium Xarxesa, świętą księgą kultu Mitycznego Brzasku. Mankar Camoran zbiegł do Otchłani z Amuletem Królów. Nie bez wysiłku, ryzykując postradanie zmysłów, Martin rozszyfrował Misterium Xarxesa i zamierzał użyć go do otwarcia przejścia do Mankara Camorana, by odzyskać Amulet Królów.
Zanim Martin zdołał dokonać rytuału otwarcia przejścia, Mehrunes Dagon otworzył Wrota Otchłani nieopodal Brumy. Bohaterka Kvatch ocaliła miasto i Martina przechodząc przez Wrota i zamykając je, zanim machina oblężnicza daedr zdołała zniszczyć Brumę i Świątynię Władcy Chmur. Na temat bitwy tej powstało wiele pieśni i opowieści, więc nie będę ich tu przytaczać. Bohaterka Kvatch była od tego czasu znana również jako Zbawczyni Brumy.
Zapewniwszy bezpieczeństwo miastu i Świątyni Władcy Chmur, Martin otworzył portal do "Raju" Mankara Camorana. Szczegóły wydarzeń, które tam zaszły, nie zostały zapisane. Wiadomo tylko, że Zbawczyni Brumy dostała się do owego Raju, zabiła Mankara Camorana i powróciła z Amuletem Królów.
Z Amuletem w dłoni Martin Septim stanął przed Radą Starszych, by ta koronowała go na cesarza całej Tamriel. Planował, że po koronacji rozpali ponownie Smocze Ognie i odetnie Tamriel od Otchłani. Mehrunes Dagon podjął ostatnią próbę powstrzymania go - przepuścił atak na Cesarskie Miasto, otwierając kilka Wrót Otchłani w samej stolicy. Niekoronowany Martin włączył się do walk na ulicach miasta.
Sam Mehrunes Dagon wszedł z Otchłani do Tamriel, łamiąc tym samym umowę. Było to możliwe tylko dzięki niezapalonym Smoczym Ogniom. Jako że bariera została przerwana, było już za późno na rozpalenie Ogni. Martin Septim wybrał ostateczne poświęcenie - rozstrzaskał Amulet Królów, by stać się wcieleniem boga Akatosha i stanąć do walki z Mehrunesem Dagonem.
Zapisy dotyczące bitwy różnią się od siebie znacznie. Wiemy na pewno, że Mehrunes Dagon został pokonany i odesłany do Otchłani. Awatar Akatosha obrócił się w kamień i można go oglądać po dziś dzień w Świątyni Jedności w Cesarskim Mieście. Po zniszczeniu Amuletu, wygaszeniu Smoczych Ogni i śmierci ostatniego cesarza Smoczej Krwi bariera oddzielająca Otchłań zamknęła się na zawsze."
Dziwnie było czytać o samej sobie. Poświęcenie Martina i moje oddanie do niego zostało zapamiętane i wpisane na karty historii. Jednak nikt nie pamiętał mojego imienia. Nikt z żyjących nie wie, że kobieta o imieniu Astarte jest zarazem Wielką Czempionką Cyrodiil, jak i Ostatnim Smoczym Dziecięciem.       

14 dzień, Domowe Ognisko:
Tego dnia udałam się na poszukiwanie miecza królowej Freydis do jaskini zwanej Kronvang. Było to niezbyt przyjazne miejsce pełne pajęczyn i agresywnych pajęczaków. W kokonie wielkiego pająka, którego zabiłam odnalazłam starożytny miecz. Ponadto zabrałam z Kronvang mnóstwo skarbów, głównie rubinowych i diamentowych naszyjników. Następnie, gdy zapadł już zmierzch, udałam się na Kościany Szczyt, gdzie za pomocą kul ognia i mojego nowego miecza zabiłam przebywającego tam smoka. 

15 dzień, Domowe Ognisko:
Wieczorem przybyłam do Pałacu Królów. Natychmiast spytałam strażników, czy poprzedniej nocy nastąpił kolejny atak Rzeźnika. Odpowiedzieli, że nic takiego nie miało miejsca. Tak więc Wuunferth mylił się lub kłamał. Tak, czy inaczej, dla bezpieczeństwa obywatelek Wichrowego Tronu postanowiłam patrolować Kamienną Dzielnicę również dzisiejszej nocy. Najpierw jednak podeszłam do Jorleifa i oświadczyłam:  
- Kościenny Szczyt jest już bezpiecznym miejscem, gdyż tamtejszy smok nie żyje. Przybywam po nagrodę.
- Doskonale! Można na ciebie liczyć. Oto nagroda. - odpowiedział Jorleif wypłacając mi 500 złotych monet.
Gdy wychodziłam z Pałacu Królów zobaczyłam żebraczkę Sildę grzejącą się przy ognisku płonącym zawsze przed wejściem.
- Dobrze cię widzieć. - odezwała się do mnie Nordka. - Masz może monetę? Bogowie przychylnie patrzą na miłosierne dusze.
Dałam jej jednego septima.
- Dziękuję! Niech bogowie mają cię w opiece. - zawołała Silda patrząc na mnie z wdzięcznością.
Ściemniło się. Podeszłam do Gospody Pod Knotem. Wyszedł z niej mężczyzna, któremu dałam nauczkę dwa dni temu. Dowiedziałam się, że ma na imię Rolf. Tym razem wyglądało na to, że jest trzeźwy.
- Dobrze cię znowu widzieć! - zawołał podchodząc do mnie. - Będę mógł odebrać moje sto septimów.
- Zapomnij o tym. - powiedziałam dobywając miecza.
- Dobrze, weź je sobie!
- Dlaczego prześladujesz mroczne elfy? - spytałam.
- Nic nie zrobiły, by pomóc Skyrim. - odpowiedział. - Thalmorczycy to też elfy. Na pewno działają w porozumieniu. Może powinienem zebrać ludzi i wziąć paru więźniów na przesłuchanie.
Jego ostatnie słowa przeraziły mnie, a jednocześnie rozwścieczyły.
- Spróbuj, a już nie żyjesz! - zawołałam. - Skrzywdzenie Dunmerów będzie ostatnią rzeczą, jaką zrobisz w życiu, zapewniam cię.
- Zejdź mi z oczu.
- Nie, to ty masz mi zejść z oczu! - zawołałam stanowczo.
Rolf posłuchał i poszedł w swoją stronę. Dopiero, gdy się oddalił schowałam miecz. Mimo późnej pory, w pobliżu Gospody Pod Knotem kręciło się sporo osób.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz