1 dzień, Pierwsze Mrozy:
Spędzałam wiele czasu na nauce zaklęć magii przywracania w Akademii
Zimowej Twierdzy. Nirya, próżna Altmerka, którą poznałam parę dni temu, często
pobierała nauki razem ze mną. Choć na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie
kompetentnej czarodziejki, w rzeczywistości wciąż miała statut studentki. Gdy
wracałyśmy do Komnaty Osiągnięć ze wspólnych zajęć u Colette, przez chwilę się
na nią zapatrzyłam. Muszę przyznać, że poruszała się niesamowicie lekko i z
gracją, cudownie kołysząc przy tym biodrami. Nirya jest strasznie brzydka, ale
ruchy ma takie, że aż miło popatrzeć. Szkoda, że ja nie mam za grosz gracji.
Gdybym poruszała się tak, jak ta Altmerka, to z pewnością rozbudzałabym
powszechnie męską wyobraźnię, może nowet rozbudziłabym wyobraźnię Ulfrika.
Weszłam do swojego pokoju. Obok znajdował się pokój J'zargo, a Brelyna mieszkała
w pokoju pierwszym po lewej stronie. Pokiój Onmunda znajdował się bezpośrednio
obok jej kwatery, zaś między J'zargo i Onmundem były dwa wolne pokoje. Ledwie
zdążyłam zamknąć za sobą drzwi, gdy ktoś w nie zapukał. Otworzyłam i zobaczyłam
Onmunda.
- Mogę wejść? - spytał.
- Pewnie - odpowiedziałam i wpusciłam go do środka.
- Potrzebuję twojej pomocy - oświadczył Nord. - W bardzo
ososbistej sprawie.
- Coś nie tak?
- Tak, ale to musi być utrzymane w tajemnicy - Onmund nieco
ściszył głos. - Ja... wszedłem w swego rodzaju... układ z Enthirem. Miał coś,
czego potrzebowałem, więc w zamian dałem mu coś swojego. To był błąd, a teraz
chcę odzyskać to, co mu dałem. To amulet, należał do mojej rodziny i nigdy nie
powinienem go dawać Enthirowi. Ale on nigdy nie będzie chciał się ze mną
dogadać. Porozmawiaj z nim, proszę, i dowiedz się, jak mogę odzyskać amulet.
- Dobrze, porozmawiam z nim - zgodziłam się. - Skoro jednak już
rozmawiamy na osobności, to chcę cię jeszcze o coś zapytać. Co wiesz o Ancano?
- Wiem, że jest z Thalmoru i twierdzi, że jest tu po prostu jako
doradca. Wiem też, że nikt tak naprawdę w to nie wierzy. Szczerze mówiąc, ja
też nie.
- Szczerze mówiąc ogromnie mnie niepokoji, martwi i drażni jego
obecność w Akademii - oświadczyłam. - No, nie ważne. Gdzie znajdę tego Enthira?
- Pownie jest u góry. Na pewno nie raz już go spotkałaś. To Bosmer
o czerwonych oczach.
- Poszukam go.
Onmund udał się do swojego pokoju, a ja wspięłam się po schodach
na piętro. Zaczęłam przeglądać znajdujące się tu pokoje, pytając napotkanych
magów o Enthira. Nie spotkałam go i nikt nie wiedział, gdzie się obecnie
znajduje, więc postanowiłam udać się do Arcaneum. Colette powiedziała mi
dzisiaj, że Urag gro-Shub ma póki co mniej pracy, więc mogę teraz zapytać go o
Saarthal. Weszłam do wielkiej biblioteki i podeszłam w stronę biurka, za którym
siedział niski śmiertelnik o zielonej skórze z długą białą brodą.
- Nie warz się dotykać tych ksiąg, rozumiemy się?! - zawarczał,
gdy tylko przypadkiem dotknęłam leżacej przed nim księgi.
- Nazywam się Astarte i chcę porozmawiać z Uragiem gro-Shubem.
- To ja - odpowiedział mój rozmówca ochrypłym głosem.
Wystające z jego ust zęby wskazywały na to samo, co nazwisko. Ze
zdumieniem odkryłam, że jest orkiem. Nie uwarzam się za rasistkę, ale muszę
przyznać, że dotąd uważałam orki za rasę, która raczej nigdy nnie wykazuje się
specjalną inteligencją, więc obecność tego starego orka w Akademii bardzo mnie
zdziwiła.
- Jesteś w Arcaneum, którym zarządzam ja - zagrzmiał ork. - To
tak, jakbym miał własny wymiar w Otchłani. Zakłóć spokój w moim Arcaneum, a
każę atronachom rozerwać cię na strzepy. Potrzebujesz pomocy?
- Poszukuję informacji o czymś, co znaleźliśmy w Saarthal -
odpowiedziałam.
- Wiem, czego chcesz. Tutaj wieści szybko się rozchodzą. Udało ci
się znaleźć, jakąś tajemnicę, co? Nie musisz nawet pytać. Nie, nie mam niczego
takiego. Przynajmniej na razie.
- Nie masz niczego, co mogłoby pomóc?
- Powiedziałem, że już nie - zawołał Urag z wściekłością. - Orthorn
ukradł kilka ksiąg, gdy uciekł do Twierdzy Zabójczego Blasku, żeby przylączyć
się do Przywoływaczy. Coś w rodzaju propozycji zawarcia pokoju. Wydaje mi się,
że w tych tomach mogły znajdować się przydatne informacje. Jeśli chcesz je
mieć, musisz porozmawiać z Orthornem.
- Kim jest ten Orthorn? - spytałam.
- Był uczniem tej Akademii. Niezbyt utalentowanym, ale zadawał się
z grupą magów, którzy go polubili. Kiedy oni odeszli, Orthorn ukradł zapasy i
księgi Akademii, pewnie po to, by im się przypochlebić.
- Nikogo nie obchodzi, że Orthorn okradł Akademię? - zdziwiłam
się.
- Nie na tyle, by się tym zajmować. Arcymag Aren pozwala, by to
wszystko samo mogło się uporządkować. Ale zdaje się, że porządkowanie
przypadnie tobie. Powodzenia!
Więc czeka mnie kolejna wyprawa.
- Dlaczego ci magowie są w Twierdzy Zabójczego Blasku? - spytałam.
- Nazwijmy to "rozbieżnością opinii" - odpowiedział Urag.
- Interesowały ich badania wykraczające poza granice wyznaczone przez Akademię,
dlatego przekonano ich, żeby odeszli.
Wyszłam z Arcaneum i nagle ujrzałam Ancano, który właściwie
zagrodził mi drogę. Byłam wściekła.
Czułam, że Ancano mnie śledzi, na każdym kroku.
- Hej ty! - zawołał mnie. - Mam kilka pytań. Znasz trochę
Saarthal, prawda? Doszły mnie słuchy, że coś tam znaleziono.
- Może... - powiedziałam patrząc na niego wyniośle.
- Dobrze o tym wiem - odpowiedział Thalmorczyk swoim wrednym i
przesadnie słodkim głosikiem. - Proszę, nie obrażaj mojego intelektu. Tolfdir
wciąż tam jest, prawda? Oczekuję pełnego raportu w tej sprawie.
- Skąd o tym wiesz? - zapytałam.
- Mądre pytanie. Moją rolę doradcy arcymaga wspiera fakt, że wiem
o wszystkim, co się tutaj dzieje. Dziękuję ci za pomoc. Możesz już iść.
Ancano od wrócił się i wstąpił na schody prowadzące do komnat
arcymaga. Dlaczego mi podziękował? Przecież w niczym mu nie pomogłam, a
przynajmniej mam taką nadzieję. Powróciłam do swojego pokoju, a ponieważ pora
była już późna, wykąpałam się i poszłam spać.
2 dzień, Pierwsze Mrozy:
Rankiem udało mi się nareszcie porozmawiać z Enthirem. Znalazłam
go na pięrze Komnaty Osiągnięć. Enthir był elfem o czerwonych oczach i o
brązowej skórze. Przez te swoje ogromne oczy, bardziej przypominał Dunmera, niż
Bosmera, którym przecież był. Siedział na ławce i pił jakiś trunek. Właściwie
zauważył mnie pierwszy i pierwszy się do mnie odezwał, szepcząc:
- Pozwól, że coś ci poradzę. Jeśli chcesz pracować nad czymś, co
jest oficjalnie niedozwolone, to nikogo o tym nie informuj. Jeśli potrzebujesz
czegoś, czego nie możesz oficjalnie posiadać, to przyjdź do mnie. Jeśli komuś
wypaplasz, co ci powiedziałem, to już nie żyjesz. Rozumiemy się?
Skinęłam głową i usiadłam obok niego.
- Dobrze - wyszeptał elf, poczym dodał głośno. - Pomimo niezbyt
restrykcyjnego charakteru Akademii, niektóre rzeczy są zabronione. Jest parę
eksperymentów, na które Akademia nie wyrazi zgody... jeśli się o nich dowie,
naturalnie.
- Co jest tu zabronione? - spytałam.
- Zabijanie z premedytacją kolegów z Akademii to nie jest dobry
pomysł. Odradzam. W kłopoty mogą cię też wpakować kradzież i napaść, a co do
badań... cóż. Gdy odpowiednio to umotywujesz, to wszytsko ujdzie. Jeśli będą ci
potrzebne żywe obiekty badań i eksperymentów, to lepiej przeprowadzać je poza terenem
Akademii.
Zobaczmy, czy pomoże mi w zlikwidowaniu Ancano.
- A gdyby ktoś chciał czyjejś śmierci, powiedźmy, że daradcy
arcymaga... - szepnęłam.
- Jak już mówiłem, odradzam zabijania z premedytacją członków
Akademii - odpowiedział elf stanowczo. - Chyba, że ktoś postanawia być
samobójcą.
- A gdybym poprosiła kogoś o pomoc w upozorowaniu pewnego
wypadku...
- To twój pomocnik musiałby być samobójcą, podobnie jak ty.
Nawiasem mówiąc, ja bardzo lubię żyć.
Jasne było, że Enthir mi nie pomoże, przynajmniej nie w kwestii
wyeliminowania Ancano.
- Jak rozumiem posiadasz coś, co należy do Onmunda - oświadczyłam.
- Chce to z powrotem.
- Ojej! Ale checa! - Enthir roześmiał się szyderczo. - Onmund jest
zbyt bojaźliwy, by przyjść samemu, więc przysłał ciebie. Wyrażę się prosto,
żeby ci się nic nie pomieszało. Wszystkie moje tranzakcje są ostateczne. Onmund
wiedział o tym od początku i mimo to zgodził się na wymianę. Nie mamy już
więcej o czym rozmawiać.
- Na pewno jest coś, co mogę zrobić, byś zmienił zdanie -
powiedziałam.
- No proszę! Cóż za wytrwałość! To rozczulające. Onmund od razu
się poddał, gdy odmówiłem, ale nie ty.
- Ja się nigdy nie poddaję - dumnie uniosłam głowę.
- Dobrze. Opowiem ci małą historyjkę. Załóżmy na moment, że pewien
osobnik starał się zdobyć pewien konkretny kostur. Załóżmy też, że wymienił
kostur na parę wartościowych przedmiotów. Dopiero później okazało się, że ten
osobnik może za pomocą kostura dokonać pewnych nadużyć. Ewentualna katastrofa
negatywnie wpłynęłaby na wszystkich zainteresowanych. Nadążasz?
Prawdę mówiąc nie nadążałam, więc spytałam:
- Do czego zmierzasz?
- Jeszcze chyba nie łapiesz, co? - w głosie Bosmera pojawiło się
rozdrażnienie. - Słuchaj, sprzedałem komuś ten kostur i okazało się, że nie był
to najlepszy pomysł. Chciałbym kostur odzyskać. Teraz rozumiemy?
- Chcesz wycofać się ze swojej części umowy, ale Onmundowi nie
pozwalasz na to samo? - zauważyłam.
- To zupełnie inna sytuacja. Nie oczekuję, że zrozumiesz wszelkie
niuanse tej sprawy. W każdym razie składam ci jedną sprecyzowaną ofertę. Znajdź
ten kostur, a ja ci dam drogocenny amulet Onmunda. Umowa stoi?
- A więc chcesz odzyskać kostur.
- Tak! - zawołał Enthir z gniewem. - Myślałem, że to już
ustaliliśmy. Amulet Onmunda w zamian za kostur.
- Odnajdę go dla ciebie, tylko powiedź, gdzie mam go szukać.
- Wreszcie doszliśmy do porozumienia. Kostura szukaj w Falkret. Mam
nadzieję, że wkrótce dostanę go z powrotem. Właściwie to im szybciej, tym
lepiej.
Na ten dzień miałam już zaplanowaną inną wyprawę, więc Enthir
musiał poczekać na swój kostur. W południe przybyłam do Twierdzy Zabójczego
Balsku. Okazało się, że grupa magów, która odeszła z Akademii, zajmuje się
niczym innym, jak nekromancją. Zaatakowali mnie od razu, gdy tylko zbliżyłam
się do ich twierdzy. Nagle przybył smok. Zionął ogniem i dosłownie spalił
atakującego mnie maga. Postanowiłam wykorzystać go do zabicia reszty moich
przeciwników. Włąściwie nie musiałam nic robić. Smok najwyraźniej postanowił
zabić wszystkich napotkanych śmiertelników. W pewnym momencie jego ognisty
oddech ogarnął moją prawą rękę. Mój biały futrzany płaszcz zaczął płonąć. Uciekłam
do lochów. Poślizngnęłam się i upadłam na plecy zanurzając się w lodowatej
wodzie, którą zalana była cała twierdza. Woda ugasiła płomienie, ale mój
płaszcz mogłam spisać już na straty. Był częściowo spalony i w dodatku
przemoczony do suchej nitki. Zdjęłam go i rzuciłam na bok. Podążyłam przed
siebie odziana jedynie w moją stalową zbroję. Napotkałam kilku nekromantów,
których natychmiast zabiłam, i znalazłam się w pomieszczeniu pełnym cel i
klatek. W celach zamknięte były jakieś wampirzyce.
- Z drogi kupo mięcha! - zawołała jedna z nich patrząc na mnie z
wściekłością.
Miałam dylemat moralny. Czy powinnam zostawić niebezpieczne
krwiopijczynie w zamknięciu, jednocześnie skazując je na powolną śmierć
głodową, czy też może powinnam je uwolnić i narazić niewinnych śmiertelników na
to, że staną się ich ofiarami? Po chwili namysłu postanowiłam, że najlepiej
będzie, jeśli od razu zabiję wampirzyce. Wtedy do sali wpadło kilku
nekromantów. Podbiegłam do ściany, przy której znajdowały się jakieś dźwignie i
opuściłam je wszystkie w dół. Tak, jak się spodziewałam, cele otworzyły się, a
więzione w nich wampirzyce natychmiast rzuciły się na ścigających mnie magów,
wykonując czarną robote za mnie. Kiedy nekromanci byli już martwi, wampirzyce
uciekły z twierdzy. Tylko jedna z nich zawróciła, najwyraźniej chcąc skosztować
mojej krwi. Ściełam jej głowę moim mieczem. Przeszłam przez kolejne korytarze,
zabijając pojedynczych nekromantów. W końcu znalazłam się w kolejnym
pomieszczeniu z więziennymi celami. W jednej z nich znajdował się jakiś Altmer
w długich szatach z kapturem na głowie.
- Nie zostawiaj mnie tutaj! - zawołał błagalnie wyciągając ku mnie
ręce.
- Ty jesteś Orthorn? - zapytałam.
- Tak - odpowiedział, a w jego spojrzeniu zabłysła nadzieja. - Przysłał
cię arcymag Aren? Przysłał cię na ratunek, prawda?
- No, nie do końca - odpowiedziałam szczerze. - Jestem tu po
księgi, które udało ci się ukraźć z Akademii.
- Co? Księgi? Och! Ojejku! Nie powinienem ich brać, wiem! To było
głupie! Byłem idiotą! To się już nie powtórzy. Pomóż mi stąd wyjść, a ja pomogę
ci w poszukiwaniach. Proszę!
- Czemu siedzisz w tej klatce?
- Wrzucili mnie tutaj, bym czekał, aż bedą gotowi wykorzystać mnie
w jednym ze swoich eksperymentów. To nie tak miało wyglądać! Myślałem, że
potrzebny im pomocnik, a nie królik doświadczalny.
- Gdzie są skradzione przez ciebie księgi?
- Ja ich nie mam. Wzieła je Zaklinaczka. Ona mnie tu umieściła. Proszę,
wypuść mnie!
- Zgoda.
Podeszłam do mechanizmu otwierającego cele. Pociągnęłam za jedną z
dźwigni i otworzyła się pusta cela. Pociągnęłam za kolejną i kolejna pusta cela
stanęła otworem.
- Nie zostawiaj mnie tutaj! - zawołał Orthorn, który ze swojej
perspektywy nie mógł mnie widzieć.
Przestawiłam kolejną dźwignię. W końcu udało się! Cela Orthorna
otworzyła się, a więziony w niej elf podszedł do mnie.
- Dziękuję! - zawołał z żarliwą wdzięcznością. - Dziękuję!
Obiecuję, że ci pomogę, a potem wrócę do Akademii i będę błagał, żeby mnie
przyjeli z powrotem.
- No więc, gdzie są te księgi? - zapytałam ze zniercierpliwieniem.
- Tak, oczywiście. Przecież mówiłem, że ci powiem, prawda? Ma je
Zaklinaczka. Bardzo ja interesowała jedna z ksiąg... - Orthorn zamyślił się. -
Choć nie na tyle, żeby mnie uwolnić. Uratowany! Dziękuję ci! - jego głos znów
zapłoną szaleńczą wręcz wdzięcznością. - Kto wie, co by ze mną zrobili, gdyby
nie ty. Obiecuję, że pomogę ci stąd wyjść.
- Dobrze, ale teraz chodźmy do tej Zaklinaczki.
- W porządku.
Orthorn poprowadził mnie przez podziemne korytarze. W pewnym
momencie natknęliśmy się na kilku nekromantów. Pomoc Orthorna okazała się
niezwykle przydatna w walce z nimi. Kiedy byli już martwi, podeszłam do klatki,
któerej najwyraźniej strzegli. W jej wnętrzu znajdował się jakiś nagi
mężczyzna. Zważywszy na jego czerwone oczy i bladość skóry musiał być wampirem.
- Co oni ze mną zrobili? O bogowie! Co się ze mną dzieje? -
krzyczał uwięziony mężczyzna.
- To nowopowstały wampir - powiedział Orthorn z fascynacją w
głosie.
- Co? Na bogów, oni przemieniali śmiertelników w wampiry! -
zawołałam zszokowana.
Otworzyłam klatkę, a uwięziony w niej wampir natychmiast pomknął w
kierunku wyjścia z twierdzy. Nie wiem, czy dobrze zrobiłam puszczając go wolno,
ale na pewno złem byłoby pozostawienie go w tej klatce. Udaliśmy się w dalszą
drogę.
- Przechodząc przez te zakamarki, uważaj! - ostrzegł mnie Orthorn,
gdy przechodziliśmy przez kolejny kamienny korytarz.
Nagle dostrzegłam przed nami jakiegoś maga. Szybko go dopadałam.
Zginął od ciosu mego miecza nim zdążył zorientować się, co się dzieje.
Weszliśmy do sali, w której przebywała grupka nekromantów, prawie wyłącznie
kobiet. Rozpoczęła się zacięta walka. Zaklęcia wręcz świstały w powietrzu. W
ferworze walki przesunęłam się do końca sali. Ktoś ożywił jakiś szkielet.
Rozsypał się, gdy potężnie zamachnęlam się mieczem. Zabiłam dwie przeciwniczki
jedna za drugą i nagle nastała cisza. Wspięłam się po wysokich schodach i
pchnęłam znajdujące się przede mną drzwi. Znalazłam się w ogromnej, skąmpo
oświetlonej i zupełnie pustej komnacie. Znajdowały się tutaj trzy podwyższenia,
na których spoczywały trzy księgi. Pomiędzy nimi zaś stała czarodziejka.
- To ty jesteś Zaklinaczką? - spytałam.
- Owszem - odpowiedziała kobieta. - A więc to tobie zawdzięczam włamanie
i zniszczenie tylu projektów? Miło cię spotkać.
- Przybyłam tu po księgi z Akademii - oświadczyłam.
- A więc należysz do gromadki pod starym Arenem. Jestem
rozczarowana, bo widziałam w tobie potencjał. Wchodzisz tu, zabijasz moich
pomocników, niszczysz moją pracę... jestem poirytowana. Wydaje mi się, że nie
jesteś tu mile widziana.
- Nie odejdę stąd bez tych ksiąg - powiedziłam stanowczo.
- Nadużywasz mojej gościnności - stwierdziła Zaklinaczka. - W
takim razie, w ogóle stąd nie wyjdziesz.
Cisnęła we mnie lodowym pociskiem, który bardzo szybko wyczarowała.
Naszczęście rozprysł się uderzając w moją zbroję. Rzuciłam w Zaklinaczkę kulę
ognia, ale moja przeciwniczka skutecznie zasłoniła się przed nią zakleciem
ochronnym. Miałam jednak dość czasu, by dobyć miecza i podbiec w jej stronę.
Zaklinaczka przywołała kilka atronachów ognia, które ruszyły w moją stronę. Wtedy
uderzyłam czarodziejkę mieczem zabijąjąc ją na miejscu. W chwili śmierci
Zaklinaczki wszystkie atronachy ognia zniknęły. Podeszłam do podwyższenia
znajdującego się na honorowym miejscu. Spoczywala na nim księga zatytułowana
"Noc Łez". Ujęłam ją w dłonie i ostrożnie schowałam do mojego
plecaka. Podeszłam do dwóch pozostałych podwyższeń i zabrałam z nich księgi
zatytułowane "Ostatni Król Ayleidów" i "O Artaeum". Wyszłam
z komnaty i u dołu schodów odnalazłam martwego Orthorna. Nie wiem nawet, kiedy
zginął.
Gdy wydostałam się na zewnątrz, przed twierdzą nie było już smoka,
a wszyscy nekromanci leżeli martwi. Postanowiłam, że chwilę odpocznę w
promieniach zachodzącego słońca, a potem zejdę do podziemi poraz kolejny, by
splądrować twierdzę. Pięniędzy nigdy nie jest dość. Usiadłam na śniegu i
wyciągnęłam z plecaka "Noc Łez". Zaczęłam ją czytać z narastającym
zaciekawieniem:
Noc Łez
Dranol Selet
Historyczne Saarthal jest bardzo
ważnym miejscem na mapie Skyrim, aczkolwiek wielu nie pamięta go z nazwy. Rzecz
jasna to jedna z pierwszych, większych norskich osad, jedno z pierwszych
ludzkich miast w Skyrim oraz najwcześniejsza znana stolica ich cywilizacji.
Miała tam również miejsce straszliwa rzeź, gdy elfy próbowały przepędzić Nordów
ze Skyrim, lecz zdołały jedynie zbudzić gniew ludzi, który przybrał formę
Ysgramora i jego wsławionych Pięciuset Towarzyszy. Zmietli oni elfy z
powierzchni Skyrim i na stałe zajęli tę krainę dla Nordów.
Wiadmo tylko tyle i niewiele więcej.
Co się wydarzyło w Noc Łez, gdy Saarthal spalono do gołej ziemi? Co
sprowokowało elfy do tak celowej, zaciekłej napaści i co zwołało tak gwałtowną
ripostę ze strony Nordów? Traktat Vingaloma na temat przeszłości Altmerów
sugeruje, iż elfy okresu meretyckiego oraz wcześni Dwemerowie nie mieli sobie w
Tamriel równych, jeśli chodzi o stopień wyrafinowania. Dysponowali potęgą
przewyższającą wszystko w tamtych czasach. Choć nie ma na to wyraźnego
wytłumaczenia, uważam, iż praca ta w porównaniu z wczesnymi zapiskami Hozefa
Hierinisa wskazuje, jakoby tamtej nocy w Saarthalu działały siły wyższe.
Prawdziwe przyczyny Nocy Łez zginęły
w pomroce dziejów, lecz osobiście uważam, że nie była to zwyczajna wojna o
terytorium lub strefę wpływów w Skyrim. Sądzę, że to, co się stało, było
znaczącym wydarzeniem na kanwie czegoś szczególnego. Nordowie znaleźli coś,
kiedy budowali miasto, coś zakopanego głęboko pod ziemią. Próbowali to ukryć,
lecz elfy się o tym dowiedziały i pożądały tego dla siebie. Dlatego też
przepuścily natarcie na Saarthal, nie w celu przepędzenia Nardów, lecz
pozyskania tej mocy dla własnych celów. Uważam, iż Ysgramor wiedział, co elfy
znajdą pod Saarthalem, i skrzyknął swój lud, aby powstrzymać napastników.
Nordowie znów zapanowali nad Skyrim.
Ich moc spoczęła głęboko pod ziemią, bezpieczna przed obcymi zakusami. Czas
ukrył tę wiedzę przed nami, ale ja liczę, że ujawni ronwież prawdę mych słów.
Dołożę wszelkich starań, aby odszukać dawny Saarthal i znaleźć to, co zostało
nam odebrane.
4 dzień, Pierwsze Mrozy:
Każdy mieszkaniec Zimowej Twierdzy, który tego dnia wczesnym
rankiem wyszedł z domu, miał szansę ujrzeć zakutego w zbroję rycerza
zmierzającego w stronę Akademii. U boku owego rycerza lśnił złoty miecz wykuty
przez elfy, którego ostrze nie raz już skąpane zostało we krwi śmiertelników oraz
w niebezpiecznej truciźnie przynoszącej śmierć tym zranionym, którzy nie umarli
od samych ran. Uważne oko na piersi rycerza dostrzegło z pewnością Amulet
Akatosha noszony z czcią i dumą. Płci owej osoby, jej wieku, czy też rasy, nie
można było rozeznać, gdyż swoją sylwetkę skrywała pod stalową zbroją, a twarz
pod złotym hełmem, który wiele tysięcy lat temu wykuły krasnoludy nadając mu
kształt maski o rysach typowych dla krasnoludzkiego wojownika. Na dłoniach
rycerza znajdowały się krasnoludzkie rękawice, a na nogach stalowe buty z
ozdobnymi mankietami. W lewej dłoni dzierżył okrągłą tarczę, którą zaklęto w
taki sposób, iż natychmiast gasiła wszystkie płomienie, które tylko jej
dotknęły. Widać było, że rycerz zmierzający w stronę Akademii, nie jest byle
kim.
Tak, od jakiegoś już czasu robiłam na otaczających mnie
śmiertelnikach wielkie wrażenie. Noszenie krasnoludzkiego hełmu było ogromnie
niekomfortowe, ale zapewniało mi anonimowaść. Pogoda tego dnia była mroźna,
szara i obrzydliwa. Po prostu okropna. Od razu po przekroczeniu murów Akademii,
udałam się do Arcaneum. Po drodzę minęłam Komnatę Żywiołów. Spojrzałam w jej
stronę i za złotą bramą dostrzegłam, że we wnętrzu komnaty znajduję się już ta
kula! Z pewnością sprowadzoną ją do Akademii pod moją nieobecność. Teraz Ancano
mógł ją sobie oglądać i analizować do woli. Beznadziejna sytuacja. Wspiełam się
po krętych schodach i weszłam do Arcaneum. Zdjęłam z głowy hełm i podeszłam do
biurka, za którym siedział stary ork.
- Kiedy będziesz potrzebować jakiejś księgi, przyjdź do mnie. W
przeciwnym razie czeka cię sporo cierpienia - Urag gro-Shub oczywiście powitał
mnie groźbą.
- Oto zaginione księgi - oświadczyłam wyjmując ze swojego plecaka
trzy odzyskane książki i kladąc je na biurku przed orkiem.
Wciąż byłam zaintrygowana treścią "Nocy Łez". Dwie pozostałe
książki przejrzałam podczas podróży na wozie, ale nie znalazłam w nich rzadnej
przydatnej informacji o Saarthal.
- No, no. Zdaje się, że nic im się nie stało - ton jego głosu stał
się wyraźnie łagodniejszy. -Dziekuję. Przejrzę je i dam znać Mirabelle, jeśli
znajdę coś istotnego.
- Zajrzyj do tej! - uderzyłam palcem w okładkę "Nocy
Łez".
- "Noc Łez" tak? Pamiętam - Urag zamyślił się. - To nic
ciekawego. Zdarzyło ci się do niej zajrzeć?
- Owszem. Moim zdaniem zawiera ciekawe wnioski.
- Powiedź o tym Tolfdirowi i proszę, myślę, że na to zasługujesz -
Urag przesunął w moją stronę książki, które leżały na ladzie jedna na drugiej.
- Dziękuję - odpowiedziałam zdziwiona.
Postawiłam swój hełm na książkach i podniosłam je. Wyszłam z
Arcaneum. Jakimś cudem nie spadłam ze schodów niosąc stosik książek. Kiedy
dotarłam do swojego pokoju, przyjrzałam je. Otrzymałam od Urag gro-Shuba coś o
biologii ras i przewodnik po Bravil oraz kroniki. Po co mi dał te książki?
Schowałam je do szafy i udałam się na poszukiwania Tolfdira. Odnalazłam go w
Komnacie Żywiołów przyglądającego się tajemniczemu obiektowi z Saarthal.
- Witaj, Tolfdirze! - powitałam go.
- A, to ty, Astarte - starzec uśmiechnął się. - Dobrze wiedzieć,
że w Skyrim przebywają tak dobrzy ludzie.
- Urag zasugerował, bym się z tobą spotkała - oswiadczyłam.
- Naprawdę? Znalazł jakieś informacje na temat naszego cudownego
odkrycia? - zainteresował się Tolfdir.
- Udało mi się znaleźć pewną książkę zatytułowaną "Noc
Łez".
- Czy to ta o czymś zakopanym pod Saarthal. Czymś, o co walczyli
ludzie i elfy? Chyba bedę musiał przeczytać ją ponownie. Szczegóły wyleciały mi
z głowy - starzec utkwił wzrok w tajemniczej kuli, poczym zaczął ją obchodzić i
oglądać ze wszystkich stron. - Po prostu nie mogę się oderwać. Cokoliwek to
jest piękno tego przedmiotu przekracza wszystko, co do tej pory widziałem.
Jeśli wybaczysz mi na chwilę, to myślę, że mogę poczynić kilku obserwacji.
Jestem przekonany, że udało ci się zauważyć te znaki. Nigdy wcześniej nie
widziałem czegoś podobnego. Nie przypominają ayleidzkich, dwemerskich,
daedrycznych, ani nawet aldmerskich. Doprawdy to bardzo ciekawe.
- Więc co to jest? - zapytałam wiedząc, że znaki pokrywające
powierzchnię kuli nie przypominają również pisma smoków.
- Nie jestem pewien, czy twoja wrażliwość dorównuje mojej, biorąc
pod uwagę lata doświadczenia, ale czy czujesz tę moc? - zapytał Tolfdir.
W tym momencie dostrzegłam Ancano. Thalmorczyk stał nieopodal
wejścia i obserwował nas. Musiał wejść do Komnaty Żywiołów przed chwilą.
- Ten tajemniczy przedmiot niemal promieniuje mocą magiczną, ale
inną niż wszystko, co do tej pory widziałem - mówił dalej Tolfdir. - Arcymag
Aren już nad tym pracuje. Miejmy nadzieję, że wkrótce będziemy mieć więcej
informacji...
- Obawiam się, że muszę się wtrącić - Ancano podszedł w naszą
stronę. - Potrzebuję natychmiast porozmawiać z twoim wspólnikiem.
- To wielce niestosowne. Prowadzimy tu poważne badania -
odpowiedział mu Tolfdir.
- Tak, nie mam wątpliwości, co do wagi tego, a jednak ta sprawa
nie może czekać - Ancano zatrzymał się tuż przede mną.
- Nigdy wcześniej nie przerywano mi w ten sposób. Coż za
zuchwałość! - zawołał Tolfdir z oburzeniem, poczym zwrócił się do mnie. -
Myślę, że dokończymy to później, kiedy nikt nie będzie nam przerywać.
- Muszisz ze mną natychmiast pójść - odezwał się do mnie Ancano
rozkazującym tonem.
- Ja nic nie muszę - odparłam patrząc na niego z gniewem. - Co się
dzieje?
- Naprawdę? Cóż, pozwól, że wyjaśnię. Chciałbym wiedzieć, dlaczego
na terenie Akademii przebywa ktoś, kto podaje się za członka Zakonu Psijic - w
cynicznym głosie Thalmorczyka pojawiło się silne wzburzenie. - Co więcej
chciałbym wiedzieć, dlaczego chce rozmawiać właśnie z tobą. Dlatego też utniemy
sobie z nim pogawędkę i dowiemy się, czego właściwie chce.
- Dlaczego tak cię to martwi? - spytałam nie skrywając satysfakcji
z faktu, że jest coś, co go martwi.
- Ja będę tutaj zadawał pytania. Na temat Zakonu Psijic musisz
wiedzieć tylko tyle, że to zwykli przestępcy, którzy myślą, że stoją ponad prawem.
Już wcześniej mieli zatargi z Aldmerkim Dominium, a ja nie zamierzam ponownie
do tego dopuścić - Ancano odwrócił się na pięcie i wyszedł z Komnaty Żywiołów
swoim zwyklym ciężkim krokiem.
Udałam się za nim i po chwili byliśmy już na wieży, przed drzwiami
prowadzącymi do komnaty arcymaga. Nagle Ancano zrobił coś, czego się
niespodziewałam. Mimo, że ubrana byłam w stalową zbroję, przycisnął mnie do
ściany i patrząc na mnie sadystycznie powiedział:
- Teraz porozmawiasz z tym magikiem i
dowiesz się, dlaczego tu jest. Następnie zostanie on usuniety z terenu
należącego do Akademii.
- Zabieraj łapska, albo ci je odrąbię
- zagroziłam chwytając rękojeść mojego miecza i lekko wysuwając ostrze.
- Nie próbuj mi grozić, bo bardzo źle
to się dla ciebie skończy - odparł Ancano, jednak odsunął się ode mnie.
Weszłam do komnaty. W pomieszczeniu prócz
arcymaga znajdował się mag w żółtej szacie z kapturem wyszywanej drogocennymi
kamieniami. Poznałam, że jest Altmerem po jego żółtych oczy błyszczących z
daleka. Oczywiście, miałam zamiar porozmawiać z wysłannikiem Zakonu Psijic, ale
potem niczego nie powiedzieć Ancano. Niestety agent Thalmoru wślizgnął się do
komnaty arcymaga w ślad za mną. Podeszłam w stronę maga w żóltej szacie i już miałam
się przedstawić i zapytać, o co chodzi, gdy nagle zatrzymał się czas. Wszystko
wokół znów stało się szare, tak samo, jak w Saarthal w chwili, gdy po raz
pierwszy ujrzałam mnicha Psijic.
- Jestem Quaramir - przedstawił się mag, który
wstrzymał bieg czasu dla wszystkich poza sobą i mną. - Nie bój się, proszę! Nie
skrzywdzę cię. Dobrze cię spotkać, Astarte.
- Czego ode mnie chcesz? - spytałam
zaintrygowana.
- Chcę tylko z tobą porozmawiać -
odpowiedział Quaramir. - Stworzyłem nam mozliwość rozmowy na osobności, ale
niestety nie na długo. Do rzeczy. Sytuacja w Akademii jest trudna, a wcześniejsze
próby skontaktowania się z tobą zawiodły. Jestem przekonany, że powodem jest
właśnie źródło problemu - ten obiekt, Oko Magnusa, jak nazywa się go.
Pochodząca od niego energia zapobiega próbom skontaktowania się z tobą. Im
dłużej sie tu znajduje, tym groźniejsza jest sytuacja. Dlatego też pojawiam się
tu osobiście, by poinformować cię, że trzeba coś z tym zrobić.
A więc tajemnicza kula z Saarthal to
Oko Magnusa. Ta nazwa absolutnie nic mi nie mówiła.
- Skoro to niebezpieczne, dlaczego
nic z tym nie zrobisz? - zapytałam.
- Obawiam się, że to nie takie
proste. Zrozum, Zakon Psijic zazwyczaj nie... nie miesz się bezpośrednio w bieg
wydarzeń. Moja obecność tutaj będzie postrzegana przez niektórych członków
Zakonu jako afront. Gdy tylko skończymy, opuszczę Akademię. Zdaję sobie sprawę,
że moje przybycie wznieciło podejrzenia, szczególnie u Ancano, twojego
thalmorskiego współpracownika.
- Nie obrażaj mnie! - zawołałam z
gniewem. - Jak śmiesz nazywać tego potwora moim współpracownikem?! Jak śmiesz
sugerować, że współpracuję z Thalmorem?!
- Wybacz, że cię uraziłem -
odpowiedział szybko Quaramir. - W każdym razie mój Zakon nie będzie się mieszał
bezpośrednio. To zadanie należy do ciebie.
- W czym dokładnie jest problem?
- Jak ci już za pewne wiadomo ten
obiekt, to Oko jest niewiarygodnie potężne. Ten świat nie jest na to gotowy.
Jeśli to tu zostanie, ktoś to wykorzysta w złym celu. Wielu w Zakonie uważa, że
już się... Inaczej. Niedługo coś może się stać. Coś, czego nie da się już
uniknąć.
- Więc czego ode mnie oczekujesz? -
spytałam nieźle już poirytowana tym, że cały czas mówi zagadkami.
- Uważamy, że twoje starania należy
kierować w stronę radzenia sobie z konsekwencjami, ale nie możemy ci poradzić
nic konkretnego. Obawiam się, że i tak już przekroczyłem pewną granicę, ale
powiem ci coś. Odszukaj Natchnionego z Dunlain, w Akademii. On może mieć
cenniejszą wiedzę.
- Kim jest ten Natchniony z Dunlain?
- Kiedyś był studentem Akademii.
Teraz jest... czymś innym.
- Czy wiesz, gdzie znajdę
Natchnionego?
- Nie. Nie jestem pewien. Jest gdzieś
w Akademii. Jeden z twoich kolegów z pewnością wie, gdzie. Przykro mi, że nie
mogę ci bardziej pomóc, ale ta rozmowa wymaga ode mnie zbyt dużego wysiłku.
Obawiam się, że muszę cię opuścić. Bedziemy cię obserwować i służyć radą, jak
tylko możemy. Wszystko zależy od ciebie, nie zapominaj!
Czas znów ruszył z miejsca.
- Przepraszam, ale chyba muszę... -
Quaramir spojrzał na arcymaga.
- Tak? Co to ma znaczyć? - odezwał
się Ancano.
- Przepraszam. Chyba nie rozumiem...
- Quaramir przeniusł swoje spojrzenie na agenta Thalmoru.
- Nie pogrywaj ze mną! - zawołał
Ancano z wściekłością. - Prosiłeś o konkretnego członka Akademii. Oto ona.
Teraz gadaj, czego chcesz!
- Zaszło nieporozumienie. Nie powinno
mnie tu być. Proszę o wybaczenie.
- Co? Co to za sztuczki? Nigdzie nie
pójdziesz, dopóki nie dowiem się, co kombinujesz.
- Nic nie kombinuję. Przepraszam,
jeśli w jakiś sposób zawiniłem.
- Jeszcze zobaczymy.
Quaramir minął wściekłego Ancano i
wyszedł z komnaty arcymaga. Agent Thalmoru po chwili wybiegł w ślad za nim.
- Nie... nie jestem pewien, co się
stało - odezwał się Savos Aren, gdy zostaliśmy sami. - Mnich Zakonu Psijic
przybywa tu po tylu latach, a potem od razu odchodzi. Mam nadzieję, że go nie
uraziliśmy.
Skłoniłam się arcymagowi i wyszłam z
jego komnaty. Aby nie wzbudzić żadnych podejrzeń Ancano, jagdyby nigdy nic
zeszłam do jadalni na kalację i ani słowem nie wspomniałam tego dnia nikomu o
Natchnionym z Dunlain.
5
dzień, Pierwsze Mrozy:
W południe przybyłam wozem do
Falkret. Zatrzymało mnie dwoje strażników, którzy jednak po krótkiej rozmowie
pozwolili mi wejść do miasta. Falkret przypominało mi Rzeczną Puszczę. Znajdowały
się tutaj w przeważającej mierze małe drewniane chaty pokryte strzechą. Tego
dnia całe miaste przysypane było puszystym śniegiem. Podeszłam do długiego
drewnianego domu. Domyśliłam się, że jest to dom jarla, ponieważ do złudzenia
przypominał dom Korira w Zimwej Twierdzy. Przed drzwiami stał strażnik.
Podeszłam do niego i oświadczyłam:
- Jestem Astarte z Cyrodiil i
chciałabym się widzieć z jarlem.
- Witaj, Dziecko Cesarstwa! - powitał
mnie strażnik. - Jarl nie lubi przyjmować gości, a poddani Cesarstwa nie mają,
czego tu szukać.
- Nie jestem poddaną Cesarstwa, służę
Ulfrikowi Gromowładnemu - wyjaśniłam.
- Zapytam jarla Dengeira, czy zechce
cię przyjąć - to mówiąc strażnik wkroczył do wnętrza domu. Po chwili wrócił i
pozwolił mi wstąpić do środka.
Jarl Falkret był starcem o długiej
siwej broadzie i groźnym spojrzeniu. Stojący obok jego tronu huskarl
przedstawił swego władcę:
- Oto jarl Dengeir z Stuhn!
Zdjęłam z głowy hełm, lekko skłoniłam
się władcy Falkret i oświadczyłam:
- Jestem Astarte z Cyrodiil i...
- Z Cyrodiil? - jarl przerwał mi oschle.
- Przybysze z tego kraju nie są w Falkret mile widziani. Wrogowie i uszy, obie
te rzeczy są wszędzie.
- Nie jestem wrogiem, ani tym bardziej
jakimś szpiclem - zaprotestowałam. - Należę do Gromowładnych, a teraz poszukuję
w Falkret kogoś... kto zajmuje się magią.
- Więc opuść mój dom i dalej szukaj
sobie tego kogoś - odparł jarl Dengeir rozdrażnionym głosem.
- Dlaczego sprzymierzyłeś się z
Gromowładnymi, jarlu? - zapytałam uprzejmie, chcąc poznać jego motywy.
- Sądzisz, że jakiś cesarz siedzący
na pozłacanym tronie bedzie wiedział, co jest najlepsze dla Skyrim? Cesarskie
Miasto jest tak daleko stąd, że równie dobrze mogłoby być na jednym z
księżyców, a mimo to Cesarscy myślą, że mogą nam wmówić, co mamy robić i jak
żyć! Nie jestem głupcem. Rozumiem, że Ulfrik Gromowładny jest samolubny i żądny
władzy, ale przynajmniej jest to wróg, którego sam wybrałem. Czy jest to dla
ciebie dostatecznie jasne?
- O tak! - odpowiedziałam szybko.
"Wróg, którego sam
wybrałem"? Po tej wypowiedźi z miejsca znienawidziłam jarla Dengeira. Po
tym jak zdobyliśmy Falkret, Ulfrik miał spory wpływ na wybór nowego jarla.
Dlaczego więc obsadził na tronie tego miasta człowieka, który otwarcie
przyznaje, że go nienawidzi? Wygląda na to, że Ulfrik wcale nie ma tak dużego
poparcia w Skyrim, jak wydawało mi się na początku. Jarl Sklad z Gwiazdy
Zarannej, choć najwyraźniej jest przychylny Ulfrikowi, to jednak nie potrafi
wywrzeć żadnego wpływu na swoich poddanych, którzy wciąż popierają Cesarstwo. Jarl
Laila z Pękniny, gdy gościłam na jej dworze, robiła wszystko, żeby tylko nie
rozmawiać ze mną na temat Ulfrika i sprawiała wrażenie zastraszonej. Jarl Korir
ma do niego żal o to, że pozostawił Zimową Twierdzę na pastwę Legionu i smoków.
A jarl Dengeir z Stuhn publicznie nazywa go swoim wrogiem. Cudownych Ulfrik ma
sojuszników, nie ma co!
- A co stało się z poprzednim jarlem?
- zapytałam.
- Z tym głupcem Siddgeirem? Został
wygnany i nie obchodzi mnie, co teraz się z nim dzieje - odpowiedział Dengeir.
- Zawsze byłem i wciąż jestem bezwątpienia lepszym jarlem od niego.
- Czemu tak myślisz?
- Przede wszystkim nie mam zamiaru
opróżniać skarbca Falkret, by kupować sobie wytworne stroje i drogie miody. Po
drugie, nie mam zamiaru obracać się wśród przestępców i hańbić tymi, którzy
wykorzystują uczciwych ludzi do własnych celów. Może jestem stary, ale nie
zapomniałem, że pierwszym obowiązkiem jarla jest dbanie o swoich obywateli.
- To bez wątpienia prawda. Cieszy
mnie, że lud Falkret otrzymał sprawiedliwego władcę, który się o niego troszczy
- oświadczyłam nie do końca szczerze, chąc załagodzić coraz wyraźniej widoczny
gniew starca.
- Możesz zostać w Falkret, ale uważaj
na to, co mówisz. Cesarz ma uszy w całym mieście.
- Tak, jasne! Się akurat boję! - to
mówiąc wyszłam z domu jarla.
Jego huskarl podążył za mną i
zatrzymał mnie dotykając dłonią mego ramienia. Odwróciłam się zaskoczona i
spojrzałam na niego.
- Nazywam się Helvard - przedstawił
się. - Bronię jarla! Ktokoliwek nim jest. Powiedź mi, po co naprawdę przybyłaś
do Falkret? - zapytał groźnie.
- Poszukuję maga, który niedawno
zakupił pewien kostur.
- W Falkret niewiele osób para się
magią i nikt nie używa żadnych kosturów - odpowiedział wojownik. - Wczoraj
wypędziliśmy z miasta pewną kobietę, która okazała się być nekromantką. Używała
kosturu, by ciskać w nas swoje zaklęcia. To był jedynyt magiczny kostur, jaki
widziałem w ostatnim czasie.
- Gdzie mogę znaleźć tę nekromantkę?
- Podobno skryła się w wieży
strażniczej na północy - odpowiedział mężczyzna. - Słyszałem już twoje imię.
Podobno jesteś jednym z najlepszych żołnierzy Ulfrika.
- Owszem.
- Cmentarz w Falkret przypomina nam,
że wojna nie jest tu niczym nowym. Bywaj! - to mówiąc wojownik odwrócił się i
znikł we wnętrzu domu jarla.
Udałam się na północ. W krótkim
czasie znalazłam się przed dużą świątynią, która wyglądała jak zwykły dom. O
tym, że jest to świątynia światczyły jedynie dwie małe kamienne kapliczki o
kształcie ośmioramiennych gwiazd z kulą w środku ustawione przed wejściem. Wiedziałam,
że ośmioramienna gwiazda jest symbolem Arkaya, boga śmierci. Weszłam do wnętrza
świątyni. W środku nie było nikogo. Wewnątrz również wyglądała, jak zwykły dom.
Znajdowały się w niej dwa łóżka, szafa i kominek. Podeszłam do kapliczki
stojącej na ołtarzu, uklękłam przed nim i zmówiłam modlitwę: "Boski Arkayu
dziękuję ci za to, że uwalniasz mych bliźnich od bólu i cierpień, oraz że
czynisz ich prawdziwie istniejącymi, wprowadzając ich w wieczność. Dziękuję ci
również za to, że zawsze jesteś dla mnie łaskawy i pozwalalasz mi kroczyć w
promieniach swej chwały, obdarzając mnie swoją potęgą." Skłoniłam się
nisko bogowi śmierci i wyszłam ze świątyni. Nieopodal rozciągał się ogromny
cmentarz. Nie widziałam jeszcze nigdy w życiu tak wielu grobów w jednym
miejscu. Z ciekawością zaczełam przemierzać cmentarz oglądając kamienne
nagrobki. Nagle dostrzegłam przed sobą jakieś postaci. Kapłan odziany w skromne
brązowe szaty wznosił modły nad świeżo usypanym grobem, przy którym stała para
ubogo odzianych ludzi: wysoki mężczyzna i kobieta o ciemnej karnacji.
Najwyraźniej właśnie odbywał się tutaj jakiś skromny pogrzeb. Podeszłam bliżej.
Kapłan okazał się być starym Altmerem o długich siwych włosach. Właśnie zaczął
wygłaszać kazanie, a uboga para stojąca nad grobem uważnie go słuchała ze łzami
w oczach.
- Bóg Arkay był kiedyś taki, jak my -
związany węzłami śmiertelności - oświadczył kapłan. -Jednak dobrowolnie oddał
swe tchnienie, byśmy mogli lepiej zrozumieć kaprysy życia i śmierci. Tylko dzięki
kosmicznym przypływom i odpływom możemy znaleźć odnowienie, a potem wieczny
spokój. Niechaj duch Lavinii oraz tych, którzy opuścili ten padół łez poznają
umiłowany pokój Aeteheriusa. I obyśmy pewnego dnia dołączyli do nich w
wieczności.
Kapłan pobłogosławił grób i
słuchającą go parę, poczym udał się w stronę świątyni.
- Obcy, tacy jak ty, przynoszą wojnę
- niespodziewanie zwrócił się do mnie stojący przy świeżym grobie mężczyzna. - Widziałem
już dość wojny. W tych grobach spoczywają córki i synowie Falkret. Zachowuj się
godnie, gdy tu jesteś, a nic ci nie będzie.
- Nie widziałam nigdzie w Skyrim tak
wielkiego cmentarza - powiedziałam. - Nie grzebiecie swoich bliskich w
Komnatach Umarłych, tak jak to się czyni w innych miastach.
- W Falkret powierzamy naszych
bliskich ziemi, która ich wykarmiła - odparł mężczyzna. -Oczywiście mamy
Komnatę Umarłych, w której ciała przygotowywane są do pochówku. Znajduje się
ona w Świątyni Arkaya. Zarządza nią Runil.
- Runil to kapłan, który był tu przed
chwilą.
- Owszem. Wybacz, ale właśnie
pochowaliśmy córkę. Nie przeszkadzaj nam.
- Przepraszam. Przykro mi - to mówiąc
odeszłam od świerzego grobu.
Wydostałam się z cmetarza i na powrót
wstąpiłam na główną drogę. Nie uszłam jednak wielu kraków, gdy mym oczom ukazał
się kolejny cmentarz. Bogowie, jaka ogromna ilość nagrobków! Postanowiłam
prześć przez ów cmentarz, by szybciej wydostać się z miasta, jednak po chwili
zupełnie nie wiedziałam już, gdzie jestem. Zgubiłam się na cmetarzu. Co gorsza
zaczął lać obfity deszcz, który rozmoczył leżący na ziemi śnieg szybko
zamieniając go w błoto. W końcu udało mi się opuścić cmentarz i jednocześnie
wydostać się z miasta. Minęłam piękny, maleńki wodospad, który do głębnie mnie
zachwycił. Za wodospadem ujrzałam szukaną przeze mnie wieżę strażniczą. Weszłam
do jej wnętrza i natychmiast zostałam zaatakowana. Przebywająca w forcie
nekromantka cisnęła we mnie lodowym pociskiem, który na szczęście nie zdołał
przebić mojej zbroji. Nim wystrzeliła kolejny pocisk, przebiłam ją mieczem. Gdy
była już martwa, wspiełam się na szczyt wieży po krętych schodach. Na szczycie
znajdował się kufer, we wnętrzu którego odnalazłam to, czego szukałam, Wielki
Kostur Mroku.
6
dzień, Pierwsze Mrozy:
Rankiem przybyłam do Akademii. Kiedy
przechodziłam przez Komnatę Osiągnięć, napotkałam J'zargo. Wyglądał na
przygnębionego.
- Czy możesz pomóc J'zargo? - spytał
mnie cicho.
- Skoro prosisz mój drogi... -
westchnęłam.
- Trudno to przyznać, ale J'zargo
wciąż potrzebuje pomocy - powiedział Khajiit ze smutkiem.
- W jakiej sprawie? - zapytałam.
- J'zargo widzi wyraźnie, że Tolfdir
cię lubi. Zapewne świetnie władasz magią. J'zargo ciężko pracuje, ale nie może
tego zrobić sam. Pomożesz mi?
- Tak, ale chcę wiedzieć, jakiej
pomocy potrzebujesz.
- J'zargo ciężko pracował poznając
nowe zaklęcia, próbując nowych rzeczy. Tylko wtedy J'zargo zostanie wyjątkowym
magiem. Ale J'zargo pracuje tak ciężko, że nie ma czasu próbować tych nowych
zaklęć. Jeśli mu w tym pomożesz, to nauka stanie się łatwiejsza. J'zargo da ci
zwoje, a ty ich użyjesz i powiesz, co się wydarzyło. To dobry znak, nie?
Przyjdź do J'zago, gdy się przygotujesz.
- W porządku, pomogę ci. Daj mi te
zwoje - powiedziałam.
J'zargo poprowadził mnie do swojego
pokoju, a gdy weszłam do środka zapytał szelmowsko:
- Nie potrafisz sie oprzeć, prawda?
Zupełnie, jakby to mi zależało na
przetestowaniu jego durnych zwoi. Nie skomentowałam tego. J'zargo podszedł do
biurka i wyciągnął z szuflady jakieś papiery.
- Zobaczmy. Chyba te - Khajiit podał
mi zwoje. - J'zargo zaprojektował to jako doskonałą ognistą osłonę z małą
niespodzianką. Szczególnie dobrze radzi sobie z nieumarłymi. Powinny
błyskawicznie zamieniać ich w popiół. J'zargo daje ci mnóstwo zwojów. Wypróbuj
je i wróć, by powiedzieć, czy działają.
- Czy dane ci było słyszeć o Natchnionym
z Dunlain? - zapytałam umieszczając zwoje w swoim plecaku.
- Że o kim? - zdziwił się J'zargo. -
Nie, nigdy. Jeśli to coś ważnego, to może Tolfdir pomoże. Wygląda na takiego,
który sporo wie.
- Dobra rada - przyznałam. - Dzięki!
- J'zargo chce wiedzieć, jak działają
jego zwoje.
- Sprawdzę je, słowo.
Pomknęłam na górne piętro. Ranek był
jeszcze wczesny, więc większość mieszkaców Akademii wciąż spała. Enthira
również zastałam śpiącego w swoim łóżku.
- Wstawaj! - zawołałam trącając go w
ramię.
Natychmiast usiadł na łóżku i
spojrzał na mnie swoimi wielkimi czerwonymi oczami.
- Oto twój kostur - powiedziałam
kładąc mu na kolanach Kostur Mroku i wyciągając ku niemu swoją otwartą dłoń. - Poproszę
teraz amulet.
- Miło się z tobą prowadzi interesy -
Enthir ziewnął z zadowoleniem.
Wyjął spod poduszki złoty amulet
wysadzany nieco banalnymi fioletowymi kamieniami i położył mi go na dłoni,
poczym wrócił do swojej drzemki. Zeszłam na dół i weszłam do pokoju Onmunda. On
również jeszcze spał. Usiadłam na brzegu jego łóżka i zawołałam go po imieniu.
Nord obudził się i spojrzał na mnie zaskoczony.
- Oto twój amulet - powiedziałam
machając mu przed oczami świeżo zdobytym cackiem.
- Ha! Niespodziewałem się, że to odda
- Onmund natychmiast uśmiechnął się, chwycił amulet i spojrzał na mnie z
wdzięcznością. - Dziękuję ci. Dobrze jest wiedzieć, że mogę na tobie polegać -
w jego głosie pobrzmiewała ogromna radość.
- Czy dane ci było słyszeć o
Natchnionym z Dunlain? - zapytałam go.
- O nikim takim nie słyszałem. -
odpowiedział szybko. - Tolfdir wie coś na ten temat? Siedzi tu od dawna i chyba
nic nie uchodzi jego uwagi.
- Chyba pójdę z nim pogadać. Pa!
- Do następnego razu!
Wyszłam na dziedziniec.
Niespodziewanie obok mnie wylądował smok! Użyłam Krzyku lodowej postaci, jednak
smok mu się oparł. Zdobyłam niezbity dowód na to, że ten Krzyk nie jest
skuteczny w walce ze smokami. Nim zdąrzyłam chwycić miecz, smok złapał mnie
zębami i rzucił o ścianę. Natychmiast straciłam przytomność.
Kiedy się ocknęłam, wciąż znajdowałam
się na dziedzińcu. Przede mną klęczała Colette.
- Żyjesz na szczęście! - ucieszyła
się.
Spróbowałam wstać i nagle poczułam
okropny ból głowy.
- Moja głowa...
- Gdybyś nie twój dwemerski hełm
byłabyś już pewnie martwa - stwierdziła Colette.
Na dziedzińcu znajdował się tłum
magów, a krwawy smok, który mnie zaatakował wciąż krążył nad naszymi głowami. Wszyscy
ciskali w smoka różnorodne zaklecia zniszczenia. Ja nie miałam siły się ruszyć.
Colette za pomocą magii usunęła mój ból głowy oraz nastawiła mi połamane kości,
które zaczęły mnie boleć dopiero po chwili. Po wielu godzinach walki pozostali
magowie z Akademii przepędzili krwawego smoka.
Czułam się już znacznie lepiej, więc
podeszłam do Tolfdira i zapytałam cicho:
- Czy dane ci było słyszeć o
Natchnionym z Dunlain?
- O, proszę! To imię, ktorego
niesłyszałem już od jakiegoś czasu - Tolfdir nieco się zdziwił. -Na bogów!
Minęły lata, od kiedy ostatni raz z nim rozmawiałem. Podejrzewam, że wciąż
można znaleźć go w Midden, ale niesprawdzałem tego. Zamierzasz go odwiedzić?
Przekarz mu ode mnie pozdrowienia, dobrze?
- Gdzie jest Midden? - spytałam.
- Pod Akademią. Nie jest to zbyt
przyjazne miejsce, więc jeśli postanowisz tam wejść, to uważaj na siebie.
Niewiedziałam, że istnieją jakieś
pomieszczenia pod Akademią. Ogromnie mnie to zaintrygowało.
- Możesz mi opowiedzieć o Natchnionym
z Dunlain? - zagadnęłam po raz kolejny Tolfdira.
- Cóż, chyba nie miałby nic przeciwko
temu - odpowiedział starzec. - Rozumiesz? To działo się przed moimi czasami.
Tylko słyszałem te opowieści, tak jak wszyscy. Był błyskotliwym uczniem,
wielkim czarodziejem i korzystał z magii, jak nikt przedtem. Ale wydaje mi się,
że za bardzo skoncentrował się na gromadzeniu mocy. To doprowadziło do wypadku.
- Jakiego wypadku? Co się z nim
stało?
- Sama się przekonasz - to mowiąc
Tolfdir udał się do Komnaty Żywiołów.
Ciekawe. Muszę udać się do tego
Midden. Jeśli jest pod Akademią, to znaczy, że trzeba zejść w dół. Na terenie
Akademii na pewno nie ma żadnych schodów wiądących w dół, ale klapę w podłodze
mogłam przeoczyć. Powróciłam do Komnaty Osiągnięć. Napotkałam Brelynę Maryon.
- Możesz mi poświęcić trochę czasu? -
spytała mnie.
- Jasne - odpowiedziałam i udałam się
z nią do jej pokoju.
- Zimowa Twierdza była kiedyś pełna
mrocznych elfów? - zapytałam.
- Tak - odpowiedziała Brelyna. - Przed
Kryzysem Otchłani Zimowa Twierdza była domem dla wielu elfów. Jeszcze więcej
przybywało do Akademii z Morrownid. Potem utrudniła im życie ludzka nieufność
wobec magii. Część wolała odejść niż znosić rosnącą nienawiść ze strony Nordów.
Cześć odeszła do domu po zmroku, gdy wybuchł Vvardenfell i zniszczył okolice.
Zimowa Twierdza przygasła wtedy. Teraz jest jedynie cieniem dawnego miasta.
Tylko Akademia bezustannie trwa.
- Sądzisz, że upadek Zimowej Twierdzy
został spowodowany przez wybuch Czerwonej Góry, podobnie jak zagłada
Vvardenfell? - zaciekawiłam się.
- Tak właśnie myślę - odpowiedziała
elfka. - Wiem, że wiekszość mieszkańców miasta obwinia za to Akademię, ale
sądzę, że wynika to po prostu z ich uprzedzeń.
- Być może masz rację - przyznałam,
gdyż jej wyjaśnienie zdawało mi bardzo prawdopodobne. - W czym potrzebujesz
pomocy?
- Wszyscy staramy się być coraz
lepszymi magami, prawda? Cóż, potrzebuję kogoś, na kim będę mogła wypróbować
kilku zaklęć. Nic groźnego. Pomożesz? - spojrzała na mnie tak nieśmiało i
błagalnie, że nie mogłam odmówić.
- Dobrze, pomogę.
- O, dobrze! Już się bałam, że trzeba
będzie prosić J'zargo. Dobra, stań tam - Brelyna wskazała mi miejsce przy
ścianie, na przeciwko siebie.
Stanęłam tam, gdzie chciała.
- Nie ruszaj się! - zawołała i
rzuciła na mnie zaklęcie. Poczułam się dziwinie i wszystko wokół mnie stało
się... zielone!
- Jest! Wybacz tylko... O rany! - Brelyna
nagle się zmieszała - To nie tak miało być. Czy... czy... wszystko w porzadku?
- Wszystko widzę na zielono -
odpowiedziałam.
- Naprawdę bardzo cię przepraszam.
Długo się nad tym głowiłam i już myslałam, że tym razem pójdzie lepiej.
- Co zrobiłaś? - zapytałam
zaciekawiona i trochę zaniepokojona.
- Nie jestem pewna. To chyba tylko
drobny błąd w obliczeniach. Z pewnością szybko przejdzie. Nic ci nie będzie i
będzie można spróbować podobnie. Tym czasem będę myśleć, co poszło nie tak.
- Mam poczekać aż zaklęcie przestanie
działać?
- Tak, nie wiesz? Możesz zajrzeć do
Otchłani, jeśli znajdziesz chwilę - odpowiedziała Dunmerka żartobliwie.
- Do Otchłani się bynajmniej nie wybieram.
Za chwilę wrócę - to mówiąc wyszłam z jej pokoju.
Co ona zrobiła, że tak mi uszkodziło
wzrok? Dziwna sprawa. Mam nadzieję, że to naprawdę minie. Nie szkodzi, że
jestem pod wpływem jakiegoś dziwnego zaklęcia, i tak poszukam Natchnionego z
Dunlain. Tylko jak się dostać do podziemi? Obejrzałam podłogę w Komnacie
Osiągnięć, ale niczego nie zauważyłam. Weszłam więc do Komnaty Żywiołów. Przy
ścianie, po prawej stronie znalazłam kładkę w podłodze. Podniosłam ją z
łatwością i zeszłam na dół po drewnianej drabince. Wokół mnie zapanowały
ciemności. Gdzie ja jestem? Wyczarowałam jasne światło, które rozświetliło
jaskinię, w której się znajdowałam. Wokół mnie niebyło niczego innego, tylko
skały i skały. Wyciągnęłam miecz na wszelki wypadek i poszłam przed siebie
kamiennym korytarzem. W skalnych wnękach leżały szkielety. Szybko rozwaliłam je
na kawałki, gdy tylko spostrzegłam, że jeden z nich zaczyna się ruszać. Dzięki
temu udaremniłam ich atak. Wtem jednak zaatakował mnie jakiś duch. Poczułam,
jak moje ciało przenika lodowate zimno. Cisnęłam przed siebie kilka kul ognia i
duch zniknął. ja jednak totalnie się zgubiłam. Nie wiedziałam, w którą stronę
mam iść. Błądziłam w kółko, aż w końcu znalazłam jakieś dziwne drzwi. Za nimi
znajdowała się drabinka. Spiełam się po niej i pchnęłam drewnianą klapę
znajdującą się nad moją głową. Niespodziewanie znalazłam się w Komnacie
Osiągnięć. Moja głowa wystawała z otworu w podłodze, który zasłaniała drewniana
klapą, a którą jakimś cudem przeoczyłam. Nikt zauważona przez nikogo, zamknęłam
klapę i z powrotem zeszłam do Midden. Skręciłam w inną stronę i wtedy zaatakował
mnie draug. Zabiłam go kilkoma potężnymi ciosami miecza. Zaklęcie Brelyny cały
czas działało, ograniczając mi pole widzenia, co za czynało mnie już bardzo
męczyć. Schodziłam coraz bardziej w dół. Przeszłam przez jedne drzwi, potem
przez kolejne i nagle znalazłam się w miejscu tak mrocznym, że nawet
wyczarowane przeze mnie światło nie rozświetliło go do końca. Zagłebiałam się
coraz bardziej w mrok Midden. W końcu znalazłam się w jaskini pełnej dłoni
kościotrupów. Tworzyły one makabryczną konstrukcję znajdującą się na środku
groty. Przez dłuższą chwilę przyglądałam się jej z zaciekawieniem. Ręcę
szkieletów ustawione w dziwny sposób trzymały czaszkę, a palce innych dłoni
odchodziły od niej, tworząc promienistą koronę. Minęłam tą przedziwną rzeźbę i
przeszłam przez małą bramę. Zobaczyłam śnieg. Podążyłam wzdłuż zaśnieżonego tunelu.
Nagle usłyszałam szept:
- Twoja wytrwałość doprowadzi cię
jedynie do zawodu.
Stanęłam, jak wryta. Zdawało mi się,
jakby ktoś szeptał we wnętrzu mej głowy. Rozejrzałam się wokół, lecz nikogo nie
dostrzegłam. Podążyłam przed siebie.
- Wciąż czekasz. Dobrze. Możesz wejść
- znów usłyszałam szept, który zmroził mi krew w żyłach.
Jeśli to Natchniony z Dunlain przed
chwilą do mnie przemówił, to dobrze będzie pokazać mu, że nie mam złych
zamiarów. Schowałam miecz i dalej podążyłam przed siebie. Po chwili wyszłam z
tunelu.
Przede mną znajdowała się studnia, a
nad nią znajdowało się ogromne, oślepiające światło. Wydałam z siebie okrzyk zachwytu
i zamknęłam oczy, obawiając się, że oślepnę. Po chwili jednak pokusa, by
spojrzeć na te cudo jeszcze raz, nakazała mi otworzyć oczy. To chyba zaklęcie
Brelyny sprawiło, że nieczułam bólu, który czuje się zbyt dlugo patrząc wprast
w słońce. Światło znajdujące się przede mną było naprawdę przepiękne. Było
olśniewające i ogromne. Wisiało w powietrzu, jak gwiazda.
- To ty jesteś Natchniony z Dunlain?
- zapytałam mrużąc oczy.
- Jestem celem twoich poszukiwań - ze
światła wydobył się ten szept, który słyszałam poprzednio. - Próżny twój trud,
już się zaczęło. Ale ci, którzy cię wysłali, nie powiedzieli ci, czego szukają,
czego ty szukasz.
- A czego niby szukam? - spytałam
ciekawa odpowiedzi.
- Pragniesz tego, czego szukają
wszyscy władający magią - wiedzy.
Ta odpowiedź mnie zaskoczyła. Po
pierwsze dlatego, że była niezwykle trafna, a po drugie dlatego, że w żadnym
razie nie padłaby w tej chwili z moich ust. Miałam wrażenie, że Natchniony z
Dunlain zna moje pragnienia lepiej niż ja sama. Istotnie od dawna pożądam
wiedzy, choć nie mam pojecia, po co właściwie. Przede wszystkim zaś pragnę
wiedzieć, jak wyglądała moja przeszłość, której nie pamiętam.
- To prawda - powiedziałam. - Szukam
wiedzy.
- Odkryjesz tylko to - wiedza
korumpuje, niszczy, pożera - oświadczył Natchniony. -Poszukujesz znaczenia,
schronienia w wiedzy. Nie znajdziesz go - jego głos nagle się zmienił i stał
się bardziej pospolity, normalny, gdy mówił - Thalmorczyk szukał tego samego,
ale znajdzie jedynie własną dumę, jak ci ludzie przed nim.
Więc Ancano tu był. Uprzedził mnie i
rozmawiał już z Natchnionym z Dunlain, a ja nie wiem nawet, po co z nim
rozmawiam.
- Nie jestem pierwszą osobą, która do
ciebie przychodzi - stwierdziłam.
- Nie, ale możesz być ostatnią -
Natchniony znów szeptał swoim przedziwnym, strasznym głosem. - Ten, który
nazywał siebie Ancano również poszukiwał mojej wiedzy, choć z zupełnie innych
powodów. Twoja ścieżka różni się od innych. Ktoś cię prowadzi. Popycha w
kierunku czegoś. To dobra ścieżka, którą nie podąża zbyt wielu. To ścieżka,
która może uratować Akademię. Powiem ci, co musisz wiedzieć, by dalej nią
podążać.
- Czego mi potrzeba?
- Te maski, którym pomagasz, chcą
wiedzieć więcej na temat Oka Magnusa. Chcesz zapobiec katastrofie, o której jeszcze
nie wiesz. Więc powiem, że Oko Magnusa umie oślepiać. Potrzebujesz jego laski -
głos Natchnionego znowu się zmienił. - Potrzebujesz Laski Magnusa. Wydarzenia
zmierzają szybko w stronę nieuchronnego końca, więc musisz działać bez zwłoki.
Zanieś te wieści swojemu arcymagowi - dokończył pogardliwym tonem.
Światło zgasło i poczułam, że
Natchniony odszedł gdzieś daleko. Postanowiłam, że opowiem o wszystkim Savosowi
Arenowi. Jednak znalezienie drogi powrotnej wcale nie było łatwe. Błądziłam
bardzo długo po skalistcyh korytarzach Midden. W pewnym momenice zaklęcie
Brelyny w końcu przastało działać. Kiedy odzyskałam ostrość widzenia, od razu
odnalazłam powrotną drogę. Wyszłam z Midden w Komnacie Osiągnięć. Było już południe.
Przybyłam do kwatery arcymaga, jednak nie zastałam go. Kwatera była pusta.
Zeszłam więc do jadalni, gdzie spokojnie zjadłam obiad. Następnie udałam się do
Komnaty Żywiołów, gdzie nawyraźniej trwał jakś apel. Na podwyższeniu stał jakiś
łysiejący mężczyzna ludzkiego gatunku i przemawiał do zebranych wokół niego
czarodzeji. Wśród nich dostrzegłam arcymaga. Podeszłam bliżej, sluchając
przemowy łysiejącego mężczyzny:
- Chciałbym powiedzieć coś na temat
zasad rządzacych Akademią. Urag prosił mnie, bym przypomniał wszystkim, że
materiały pożyczone z Arcaneum mają wrocić na miejsce w nienaruszonym stanie.
Jeśli nie jest to możliwe ze względu na nieprawidłowe użytkowanie ich lub
wypadek, wrak tworzywa trzeba dostarczyć do Arcaneum. Nie zastosowanie się do
tych zaleceń, będzie kosztować was, zgodnie ze słowami Uraga, cenę krwi. Nie
pytałem go o sprecyzowanie tej kwestii. Doszły nas niepotwierdzone słuchy, że
ktoś zakrada się do Zimowej Twierzy pod osłoną niewidzialności i sprawia...
problemy. To wbrew polityce Akademii. Osoby odpowiedzialne uprasza się o natychmiastowe
zaprzestanie tych działań.
- Kim jest ten człowiek? - zwróciłam
się do stojącej obok mnie Niryi.
- To Phinis Gestor, niezwykle
utalentowany bretoński iluzjonista - odpowiedziała Altmerka. - Wydaje mi się,
że czas na zmianę przywództwa w Akademii.
Phinis Gestor skończył przemawiać, a
czarodzieje zaczęli się rozchodzić. Podeszłam do arcymaga, który własnie
rozmawiał z Tolfdirem. Rozejrzałam się, czy Ancono nie kryje się w pobliżu. Kątem
oka dostrzegłam, że w głębi sali Onmund ćwiczy w samotności zaklęcia ognia. Na
szczęście agenta Thalmoru najwyraźniej nie było w komnacie.
- Arcymagu, muszę z tobą pomówić w
ważnej sprawie - oświadczyłam.
- Porozmawiamy później, Tolfdirze -
Savos Aren odwrócił się w moją stronę.
Tolfdir opuścił komnatę, podobnie jak
pozostali magowie, więc poza mną i arcymagiem znajdował się tu jedynie Onmund.
- Mam dla ciebie ważną informację,
arcymagu - powiedziałam.
- Naprawdę? A jaką? - spytał głosem
pełnym wątpienia.
- Musimy znaleźć Laskę Magnusa -
odpowiedziałam dobitnie.
- Przepraszam, co takiego? - spytał
arcymag i najwyraźniej dopiero od tej chwili naprawdę zaczął mnie słuchać.
- Laskę Magnusa - powtórzyłam.
- Cóż, bardzo chciałbym mieć tak
potężną laskę, ale nie jestem pewien, czy komukolwiek z nas jest ona potrzebna.
- Ma związek ze znalezioną przez nas
kulą, czyli Okiem Magnusa - wskazałam dłonią obiekt z Saarthal wiszący w
powietrzu przed nami.
- Skąd to wiesz? - zapytał Savos Aren
z wyraźnym zainteresowaniem.
- Udało mi się porozmawiać z
Natchnionym z Dunlain.
- Naprawdę? I wyraźnie wspomniał o
Lasce Magnusa? - arcymag zdziwił się. - Ja... jestem pod wrażniem twojej
inicjatywy. Rzecz jasna ktoś będzie musiał pójść tym tropem.
Ostatnie zdanie wypowiedział z
wyraźną ironią i parząc w jego czerwone oczy od razu domyśliłam się, o co mu
chodzi.
- Masz na myśli mnie, prawda? -
spytałam dla pewności.
- Oczywiście, że tak. Spodziewałem
się większego entuzjazmu, skoro chciało ci się zadać sobie trud pytania o radę
Natchnionego - odpowiedział sarkastycznie. - Coś tak specyficznego i
starożytnego, jak Laska Magnusa... nie jestem pewien, czy kiedykolwiek uda nam
się odnaleźć coś takiego. Wydaje mi się, że Mirabelle wspomniała o lasce jakoś
ostatnio. Może sprawdzisz, czy uda ci się czegoś od niej dowiedzieć?
Sarkazm obecny w tonie jego głosu
dawał mi jasno do zrozumienia, że Savos Aren nie jest bynajmniej zadowolony, że
skontaktowałam się z Natchnionym bez jego wiedzy i zgody. Zamierzał ukarać mnie
za to, zrzucając na moje barki całą pracę związaną z poznaniem miejsca ukrycia
Laski Magnusa oraz ze zdobyciem jej. Nie zdawał sobie sprawy, że mam za sobą
znacznie trudniejsze misje. Wciąż mnie nie doceniał.
- Jestem zadowolony z twoich
postępów. Masz większe umiejętności niż byle jaki uczeń - tym razem w jego
głosie zabrzmiała szczerość.
Arcymag zdjął z głowy srebrny diadem
wysadzany szafirami i podał mi go, mówiąc:
- Ten diadem był kiedyś dla mnie
bezcenny. Mam nadzieję, że teraz tobie będzie służył.
- Dziękuję, arcymagu - odpowiedziałam
zdziwiona dokładnie oglądając podarowany mi przedmiot.
- To tzw. Diadem Maga. Noszenie go
zwiększa manę - wyjaśnił Savos Aren.
W tym momencie spostrzegłam, że do
Komnaty wszedł Ancano. Skoro na horyzoncie pojawił się wróg, którego póki co
nie mogę zlikwidować, to nadzszedł czas, aby się wycofać. Jeszcze raz
podziękowałam arcymagowi za podarunek i pośpiesznie opuściłam Komnatę Żywiołów.
Diadem, który otrzymałam, był piękny. Wolałam jednak podczas wypraw mieć na
głowie krasnoludzki chełm, który chronił ją od ciosów. Dlatego też schowałam
diadem do szafy w moim pokoju. Gdy z niego wyszłam, zawołała mnie Brelyna
Maryon.
- Wciąż przydałoby mi się twoja
pomoc, jeśli znajdziesz chwilę - oświadczyła gestem zapraszając mnie do swego
pokoju.
- Twoje zaklęcie wreszcie wygasło -
ośwadczyłam wchodząc do jej pokoju.
- Tak jak mówiłam. Jesteśmy już
gotowi na kolejną próbę? - w jej głosie zabrzmiał entuzjazm. - Jestem pewna, że
tym razem wyjdzie.
O bogowie! Już się boję. Westchnęłam
głęboko i powiedziałam:
- Jeszcze jedna szansa. Nic więcej.
- Dobrze, dobrze. Będzie warto,
zapewniam. Dobra, nie ruszaj się teraz - Brelyna odsunęła się ode mnie o kilka
kroków.
Rzuciła we mnie jakieś zaklęcie, a ja
poczułam się bardzo dziwnie. Zdawało mi się, że moje ciało utraciło swoje
granice.
- O rany! - zawołała Brelyna z lękiem
w głosie. - To nie tak. Poczekaj, ja tylko...
Spojrzałam w dół i wtedy ujrzałam swoje
kończyny oraz odbicie w podłodze. Zamieniłam się w wielkiego, pokrytego długim
i grubym futrem woła.
- Jestem wołem! - zawołałam, a w moim
wciąż ludzkim głosie zaskoczenie mieszało się z oburzeniem - Jestem wołem!
Brelyna spróbowała rzucić kolejne
zaklęcie, ale jej się to nie udało.
- Nie - odezwała się z
niezadowoleniem. - To nie tak.
Nadal byłam wołem i miałam tego już
serdecznie dość.
- Spróbuję jeszcze raz - powiedziała
elfka i rzuciła kolejne zaklęcie.
Znów przejrzałam się w posadzce i
znów nie byłam zadowolona z widoku.
Jestem koniem! - zawołałam z
rozpaczą.
Brelyna znów rzuciła zaklęcie.
Spojrzałam na moje odbicie w podłodze i zobaczyłam dość dużego i raczej
brzydkiego psa o długiej jasnej sierści.
- Nie tak to sobie wyobrażałam - odezwała
się Dunmerka.
- A teraz jestem psem - powiedziałam z
rezygnajcą.
Ciekawe, kiedy odzyskam ludzką
postać.
- Tym razem się uda, obiecuję! -
zawołała Brelyna z zapałem.
Rzuciła kolejne zaklęcie i wreszcie
udało się. Znów byłam sobą.
- Już! Jakie to proste - powiedziała
Dunmerka z uśmiechem.
Mnie jednak wcale nie było do
śmiechu. Przed chwilą byłam wołem, koniem i psem. Teraz znów będąc człowiekiem,
wpadłam we wściekłość.
- Brelyno! - zawołałam z gniewem,
groźnie wymierzając w Dunmerkę wskazujący palec.
Widząc wściekłość w moich oczach,
Brelyna odsunęła się z lękiem aż pod ścianę.
- Cóż, ostatecznie wszystko się
ułożyło, czyż nie? - spytała niewinnie.
- Nigdy o tym nie mówmy - rozkazałam
stanowczo.
- Zgoda. Dziękuję za pomoc - w głosie
Brelyny pojawiła się szczera serdeczność. - Nie popełniłam błędu licząc na
twoją przyjaźń.
Wyjrzałam na dziedziniec Komnaty
Osiągnięć i ujrzałam Mirabelle. Musiałam z nią natychmiast pomówić. Wybiegłam
więc z pokoju Brelyny i dogoniłam ją zanim wyszła na zewnątrz.
- Zaczekaj, Mirabelle. Muszą z tobą
porozmawaić na temat obiektu z Saarthal.
-Jeśli bedą jakieś kłopoty, daj mi
znać. Do moich zadań należy sprawdzanie, czy wszystko przebiega gładko -
odpowiedziała czarodziejka.
Nie chciałam, by inni magowie
przebywający w Komnacie Osiągnięć słyszeli naszą rozmowę, dlatego zapytałam:
- Czy możemy porozmawiać na osobności
w moim pokoju?
Mirabelle zgodziła się, więc
zaprosiłam ją do swojej osobistej komnaty i zamknęłam za nami drzwi.
- Wiesz coś o Lasce Magnusa? -
zapytałam ją wprost, nie owijając niczego w bawełnę.
- Coż, to dopiero dziwne pytanie.
Dlazego wogóle pytasz o coś takiego? - Mirabelle była najwyraźniej zdumiona.
- Może mieć związek z Okiem Magnusa,
które odnaleźliśmy w Saarthal.
- Oko Magnusa? - Bretonka zdziwiła
się jeszcze bardziej. - Zdaję sobie sprawę, że to... coś... ta kula... jest
imponująca, zupełnie unikatowa i warta dalszych badań, ale nie wyciągajmy
pochopnych wniosków. Nie przypisujmy jej dodatkowego znaczenia poza tym, czego
jesteśmy pewni.
- To Natchniony z Dunlain nazwał ją
Okiem Magnusa, nie ja.
- Natchniony? W co udało ci się
wmieszać tym razem? - ton głosu Mirabelle zdradzał, że ona również nie jest
zadowolona z faktu, iż rozmawiałam z Natchnionym. - Cokolwiek by się działo, cokolwiek
próbujesz osiągnąć, uważaj na siebie.
- Wybacz, jeśli spotykajac się z
Natchnionym złamałam jakieś zasady tego miejsca. Nie znam wszystkich zasad, a
zatem co z Laską Magnusa?
- Cóż. Powiadają, że jest niezwykle
potężna. Jest zdolna pomieścić w sobie niesamowite ilości magicznej energii,
jeśli wierzyć legendom. Jednak w tej chwili to jedynie mit. Nie wątpię w jej
istnienie, ale nikt nie widział jej od kilku... dekad. A może dłużej? Sama nie
wiem. Słyszałam o niej jakąś wzmiankę, gdy kilka miesięcy temu pojawiły się
tutaj postacie z Synodu, które jej szukały.
- Czym jest Synod?
- Magowie z Cyrodiil. Od kilkuset lat
wydaje im się, że są cesarską władzą w zakresie magii. W moim rozumieniu
próbują jedynie narobić dużo szumu, chcąc pozyskać sobie przychylność cesarza.
Wiele polityki, niewiele magii. Zaskoczyło mnie, gdy zobaczyłam ich na naszym
progu. Wydawali się życzliwi, ale ich sposób zadawania pytań wywołał u mnie...
niepokój. Stało się jasne, że próbują zgromadzić potężne artefakty i umocnić
swoją pozycję.
- Więc nikt nie wie, gdzie jest ta
laska?
- Nikt z tu obecnych nie wie. Synod
wydaje się być przekonany, że można ją znaleźć gdzieś w Skyrim. Wypytywali mnie
na temat ruin Mzulft, ale tylko tyle pamietam. Brzmiało jakby tam właśnie
zmierzali, choć nie mówili nikomu o tym. Podejrzewam, że jeśli zamierzasz
szukać laski, istnieje pewne prawdopodobieństwo, że spotkasz ich w Mzulft.
Tylko nie oczekuj od nich współpracy.
- Co jeszcze możesz mi powiedzieć o
Lasce Magnusa?
- Powiadają, że jest dziełem samego
Magnusa i była przez niego używana, jeśli wierzyć w takie rzeczy. Słyszałam,
jeśli się nie mylę, iż to jedyna rzecz zdolna do pomieszczenia jego mocy z
błyskotek, które pradawni magowie uwielbiali tworzyć.
- Kto to jest Magnus?
- Nie wiesz, kto to jest? - Mirabelle
zdziwiła się. - Magnus to bóg
czarów.
- Jest aedrą?
- Tak, stworzył Nirn ze swojej mocy,
podobnie jak inne aedry. Wycofał się z projektu tworzenia świata w ostatniej
chwili, co drogo go kosztowało. Tym, co się po nim ostało na świecie, jest
wyczuwalna i kontrolowana przez śmiertelników magia. Pewna historia mówi o tym,
że o ile Lorkhan był tylko pomysłodawcą, Magnus był
twórca schematów i diagramów potrzebnych do wykreowania śmiertelnego świata.
- Lorkhan?
Znów po dwustu latach usłyszałam to
tajemnicze imię. Kim na Otchłań jest Lorkhan?
- Nie pytaj mnie o niego - Mirabelle
pokręciła głową. - Niektórzy mawiają, że jest demonem i zdrajcą bogów, inni zwą
go sprzymierzeńcem śmiertelnych. Nie będę tworzyć własnych spekulacji na jego
temat.
Po tych słowach Mirabelle szybko
opuściła mój pokój, zupełnie, jakby spłoszyło ją powtórzenie przeze mnie
imienia Lorkhana. Wiedziałam, że muszę udać się do ruin Mzulft. Najpierw jednak
należało oddać przysługę Azurze. Tak, czy inaczej, zdawałam sobie sprawę, że
potrzebuję pomocy. Wyszłam z pokoju i ujrzałam Brelynę i Onmunda siedzących na
ławce i cicho rozmawiających.
- Brelyno, Onmundzie, chcę z wami
porzmawiać na osobności - gestem zaprosiłam ich do swojego pokoju.
Gdy obydwoje weszli do mego pokoju,
zamknęłam za nami drzwi i powiedziałam:
- Potrzebuję pomocy. Wiele teraz
ryzykuję, ale postanowiłam wam zaufać.
- Chodzi o Laskę Magnusa? - spytał
Onmund. - Słyszałem, jak rozmawiałaś o niej z arcymagiem.
- Ancano wie, że jej szukam? -
zapytałam.
- Myślę, że istnieje wysokie
prawdopodobieństwo, iż arcymag powtórzył mu treść waszej rozmowy - odpowiedział
Nord.
- Chcę wam coś wyjawić, ale proszę,
żebyście zachowali to w tajemnicy.
- Oczywiście, nikomu nie powiemy -
zapewniła mnie Brelyna.
- Należę do Gromowładnych -
oświadczyłam cicho.
- Na Azurę! Ancano każe cię
aresztwać, jeśli się dowie - powiedziała Dunmerka z lękiem.
- Nie zdąży mnie aresztować.
Otworzyłam moją szafę i wyjęłam z
niej moje miecze, które rozłożyłam na łóżku. Był to Stalowy Miecz Niebiańskiej
Kuźni, Krasnoludzki Miecz Spopielenia i Stalowy Miecz Strachu. Mój elfi miecz
nosiłam w tej chwili przypięty do pasa. Oczywiście postanowiłam zabrać z sobą
Krasnoludzki Miecz Spopielenia. Natychmaist zaczęłam przypinać drugi futerał do
swojego pasa.
- Więc teraz wyruszasz szukać
jakiegoś kostura. Nie widzę w tym żadnego sensu - odezwała się Brelyna.
- Muszę zdobyć Laskę Magnusa, by
powstrzymać Ancano przed... przed tym czymś, co zmaierza zrobić. W tym celu
muszę udać się do ruin Mzulft. Ponadto Azura prosiła mnie o przysługę, a ja mam
u niej dług wdzięczności. Chciałabym, żeby ktoś towarzyszył mi w obydwu
wyprawach, ale zależy mi również na tym, by ktoś miał na oku Ancano.
- Ja z tobą pójdę, a Brelyna będzie
śledzić Ancano - zadecydował Onmund - Tutaj elfy wzbudzają mniej podejrzeń niż
Nordowie. Akademia jest swego rodzaju wyjątkiem w Skyrim. Nordowie nie ufają
ani magii, ani czarodziejom. Gdy dorastałem, miałem przez to nieco kłopotów.
Wyciągnęlam z plecaka mapę i
rozłożyłam ją na łóżku.
- Wiecie, gdzie znajdują się ruiny
Mzulft?
- Leżą na granicy z Morrowind -
Onmund wskazał mi na mapie właściwie miejsce.
- A więc ruiny Mzulft znajdują się
daleko, daleko, daleko na południe i trochę na wschód, a Azura wzywa nas w
zupełnie inną stronę - spojrzałam na ogromne Jezioro Ilinalta zaznaczone na
mapie, w południowej części Skyrim. - Najpierw pójdziemy po jej gwiazdę, na
południowy zachód od Białej Grani.
- Mogę na dziś wieczór załatwić nam
transport do Rzecznej Puszczy - zaproponował Nord.
- Świetnie, wyruszymy bezwłocznie.
Najpierw trochę bym sobie pohandlowała, więc wezmę smocze kości do sprzedania.
- Uważajcie na siebie - powiedziała
Brelyna z troską.
7
dzień, Pierwsze Mrozy:
Rankiem Onmund i ja przybyliśmy do
Rzecznej Puszczy na wynajętym wozie. Najpierw postanowiłam zająć się handlem.
Niestety pomyliłam domy i zamist wejść do Kuopca Rzecznej Puszczy władowałam
się do czyjegoś mieszkania. Przeprosiłam norską rodzinę, która odrywając swoją
uwagę od spożywanego wspólnie śniadania, utkwiła w mojej stalowej zbroji i
mieczach u boku swe pełne przerażenia spojrzenia, i wyszłam na zewnątrz. Kupiec
Rzecznej Puszczy znajdował się obok.
- Witaj, Lukanie! - zawołałam, gdy
tylko wraz z Onmundem przekroczyłam próg domu mojego ulubionego handlarza.
- Witaj, Astarte! - odpowiedział
Lukan Valerius. - Dziękuję za zajęcie się problemem złodziei. Kupiec Rzecznej
Puszczy znów działa, jak kiedyś.
- Mam kilka smoczych kości do
sprzedania, a poza tym szukam kryjówki nekromantów nieopodal Jeziora Ilinalta.
- Przy północnym brzegu Ilinalty
znajduje się zatopina wieża. Nekromonci upodobali sobie to miejsce. Nazywają je
Głębią Ilinalty.
Podziękowałam Lukanowi za pomoc, po
czym sprzedałam mu smocze kości. Następnie udałam się wraz z Onmundem na
południe. Podążaliśmy wzdłuż brzegu rzeki przepływającej przez Rzeczną Puszczę.
- Czy to wciąż jest Biała Rzeka, ta
sama, która przepływa przez Wschodnią Marchię? - zapytałam Onmunda.
- Tak - odpowiedział Nord. - Biała
Rzeka to najdłuższa rzeka Skyrim. Jej źródłem jest właśnie Jezioro Ilinalta, do
którego zmierzamy. Stąd płynie na północny-wschód, po czym wpada do Morza
Upiorów nieopodal Wichrowego Tronu.
- Morze Upiorów? Ach tak, musiałam
zmierzyć się z lodowymi upiorami na wyspie tego morza, aby udowodnić Galmarowi
swoją wartość - powiedziałam.
- A więc to prawda, że Gromowładni
nie przyjmują do swóch szeregów byle kogo? To znaczy najpierw trzeba przejść
test umiejętności?
- Raczej tak.
W tym momencie dostrzegliśmy starszego
mężczyznę łowiącego ryby w okrągłym przeręblu przy wschodnim brzegu całkowicie
zamarźniętego jeziora. Podeszliśmy w jego stronę.
- Witaj, dobry człowieku! - zawołał
Onmund. - Co tutaj robisz?
- Od lat poluję i łowię ryby w tych
stronach - odpowiedział rybak.
- Podzielisz się może z nami czymś do
jedzenia? - zapytał mój przyjaciel. - Zapłacimy ci za skromny posiłek.
- Mam tylko kilka okoni - rybak
wskazał na ognisko, nad którym wędziły się ryby.
Onmund włożył mu do ręki kilka
septimów i sięgnął po drewniany talerz leżący przy ognisku. Chwilę później wraz
z rybakiem spożywał śniadanie. Ja niemiał zamiaru jeść ryb, gdyż ich ości
napawały mnie obrzydzeniem.
- Zjedź coś, Astarte. - odezwał się
Onmund.
- Nie, dziękuję. Nie lubię ryb.
- Więc zjedź chociaż to - Nord rzucił
w moją stronę jabko, które udało mi się złapać w locie.
- Dzięki!
Oddaliłam się o kilka kroków, gdyż
widok martwych ryb odbierał mi jakikolwiek apetyt. Ugryzłam jabko. Okazało się
bardzo smaczne i soczyste. Szybko zjadłam je całe.
- Jak dojdziemy stąd do zatopinej
wieży zwanej Głębią Ilinalty? - spytałam rybaka, gdy Onmund skończył już jeść
swoją rybę.
- Idzcie tą ścieżką w górę - rybak
wskazał na pobliskie skały. - Poźniej trzymajcie się północnego brzegu jeziora.
Podziękowaliśmy mu i udaliśmy się we
wskazanym kierunku. Ścieżka prowadziła nas między górami. W pewnym momenice
Onmund zatrzymał się i powiedział:
- Przed nami jaskinia. Kłopoty, czy
może cień szansy?
Istotnie, obok nas znajdowało się
wejście do groty. Spojrzałam na Onmunda i dostrzegłam błysk entuzjazmu w jego
oczach.
- Naprawdę chcesz tam wchodzić? -
spytałam.
- Jestem tuż za tobą - odpowiedział.
- Dobra - zgodziłam się i pierwsza
weszłam do środka.
- Idź przodem. Ja za tobą -
powiedział Onmund.
- Czyżbyś się bał? - to mówiąc
wyczarowałam magiczne światło, które rozproszyło panujące w jaskini ciemności.
- Chodźmy zobaczyć, co tam jest.
Weszliśmy do wnetrza groty.
Dostrzegliśmy w oddali żar pochodzący najwyraźniej z płonącego ogniska. Oznaczało
to, że ktoś przebywa w jaskini. Nagle wokół mnie zapłonęły płomienie.
Uskoczyłam w bok. Moja zbroja okropnie się rozgrzała, ale na szczęście nie
poparzyłam się dotkliwie.
- Uważaj, stanęłaś na runę ognia -
Onmund podbiegł w moją stronę.
Nie zdąrzyłam nic odpowiedzieć, gdy
zaatakowały nas szkielety. Wystarczyło jedno uderzenie miecza na każdego, by
rozsypały się na niegroźne kupki kości. Prościzna. Wspięliśmy się po kamiennych
schodach i otworzyliśmy znajdującą się na podwyższeniu skrzynię. Okazała się
być pełna złotych monet. Napełniliśmy swoje sakiewki po brzegi. Wtem
usłyszeliśmy jakiś łuskot.
- Nie podoba mi się to - powiedział
Onmund rozglądając się.
W tym momencie rzucilo się na nas
kilku nekromantów. Stało się jasne, kto zastawił pułapki. Zaklęcia świstały w
powietrzu, jak oszalałe. Jeden z nekromantów doskoczył do mnie i próbował
dźgnąć mnie sztyletem. Nie zdołał tego uczynić, gdyż wcześniej uderzyłam go z
całej siły mieczem. Kiedy wszyscy nekromanci byli już martwi, schyliłam się i
wyjęłam z dłoni mego przeciwnika broń, którą usiłował mnie zranić. Był to
przepiękny sztylet o zielonym ostrzu, które przy bliższych oględzinach okazało
się być... szkłem!
- Na bogów! Czy ten sztylet naprawdę
jest zrobiony ze szkła? - spytałam Onmunda zdumiona.
- Oczywiście - odpowiedział Nord.
- Więc dlaczego nie tłucze się
podczas ciosów?
- Dlatego, że został odpowienio
zaklęty.
- No tak. To proste.
Postanowiłam zatrzymać ten sztylet, ponieważ był
bardzo piękny. Ukryłam go w swoim prawym bucie. Onmund natomiast zdobył Kostur
Lodowych Kolców. Udaliśmy się w dalszą drogę, trzymając broń w pogotowiu. Na
szczęście nie napotkaliśmy już żadnych wróg. Zamiast tego znaleźliśmy wielką
skrzynię. Podniosłam wieko i ujrzałam górę złota.
- Na dziewięć bóstw! - zawołał Onmund
spogladając na zawartość skrzyni.
- Wyznajesz Talosa! - zauważyłam.
- Oczywiście, że tak - powiedział
odrywając wzrok od złota. - Talos jest prawdziwym bogiem i przeklęty Thalmor
tego nie zmieni.
- Dlaczego nie dołączysz do
Gromowładnych, by walczyć o przywrócenie jego kultu? - spytałam.
- Nie lubię wojny, a poza tym Ulfrik nie jest
człowiekiem, za którego chciałbym zginąć - odpowiedział. - Jeśli kiedyś poznam
osobę, za którą warto umrzeć, i będzie ona walczyć o naprawdę słuszną sprawę,
to wtedy może nawet stanę do walki pod jej rozkazami. Ulfrik bynajmniej nie
jest taką osobą.
- Dla mnie chyba jest - przyznałam. -
Nieważne.
Napełniłam swoją sakwę złotem. Onmund
uczynił to samo. Ze skrzyni zabrał dla siebie również krasnoludzki sztylet,
który najwyraźniej został zaklęty w taki sam sposób, jak mój krasnoludzki
miecz. Wyszliśmy z groty i udaliśmy się w dalszą drogę przez las. Otaczająca
nas przyroda tętniła życiem. Było słychać głośny śpiew ptaków, gdzieniegdzie z
pod śniegu przebijaly się zmarźnięte kwiaty, a drogę przebiegł nam jakiś
zbłąkany lis. Po chwili naszym oczom ukazał się nareszcie nasz cel. Była to
zwalona na bok wieża, prawie cała zanurzona w wodzie. Jezioro Ilinalta pokryte
było cienką warstwą lodu. Podeszliśmy do zatopionej wieży. Jedynie jej szczyt
wystawał poza taflę lodu. Znajdowała się tam drewniana klapa. Podnieśliśmy ją i
zeszliśmy do wnetrza wieży po kamiennych schodach. Oświetlałam nam drogę za
pomocą magii. Wszędzie był lód. W pomieszczeniu, w którym się znaleźliśmy,
ujrzeliśmy kościotrupa przywiązanego do kamiennego słupa. Najwyraźniej
nieszczęśnik utopił się podczas przyplywu. Minęliśmy go i wkroczyliśmy do
kolejnej sali.
- Na dziewięć bóstw! - zawołał Onmund
z przerażeniem.
Wszędzie wokół nas było pełno koścoitrupów
i krwi. Wysoko przed nami wisiał most. By się do niego dostać, poszliśmy
korytarzem po lewej stronie. Niespodziewanie usłuszeliśmy jakiś chałas.
- Nie podoba mi się to - szepnął
Odmund zatrzymując się tuż za moimi plecami.
Nagle zaatakowała nas nekromantka.
Szybko dobyłam miecza i zabiłam ją. Pojawili się inni nekromanci. Zabiliśmy ich
wspólnymi siłami. Znaleźliśmy trochę złota w skrzyniach. Przeszliśmy przez
pomieszczenie ze stołem, na którym leżało ludzkie serce, i weszliśmy do sali
biesiadnej. Znajdował się tu stół suto zastawiony wykwintym jadłem oraz kominek,
w którym płoną ogień. Wyglądało na to, że w pobliżu nas nikogo nie ma.
- Jest tam, kto? - zapytała jakoaś
kobieta w oddali. Cicho podeszłam w stronę, z której dochodził głos. Uderzyłam
mieczem nekromantkę, którą ujrzałam, nim ta zdąrzyła zareagować.
- Przestań, ja się poddaję! -
zawołała z rozpaczą odsuwając się ode mnie.
Trzymała się za brzuch tamując dłonią
krwawienie z rany, którą jej zadałam. Schowałam miecz do pochwy. Nekromantka
tylko na to czekała. Natychmiast rzuciła we mnie zaklęcie mroźnego powietrze,
przez co upadłam na podlogę nie mogąc zlapać tchu.
- O ty kłamliwa jędzo! - wycedziłam
przez zaciśnięte z bólu zęby wciąż nie mogąc się ruszyć.
W tym momenice Onmund poraził
nekromantkę magiczną energią tak dotkliwie, że padła przede mną martwa. Muszę
przyznać, że w tym momencie Onmund zrobił na mnie ogromne wrażenie. Wcześniej
zraniłam nekromantkę moim krasnoludzkim mieczem, lecz mimo to nie stanęła ona w
płomieniach. Oznaczało to, że mój miecz stracił magiczne ładunki. Rozejrzałam
się. Na półce pod ścianą spoczywał kamień duszy. Właśnie tego przedmiotu teraz
potrzebowałam. Chwyciłam go do ręki i natychmiast poczułam lekie wibracje. A
więc znajdowała się w nim czyjaś dusza. Miałam szczęście. Chwyciłam mój miecz
prawą ręką, w lewej dłoni trzymajć kamień, i zamnknęłam oczy. Skupiłam się na
energi kamienia, a później siłą mej woli przeniosłam ją na miecz. Cichy syk
dobywający się z powierzchni ostrza poinformował mnie, że ładowanie przebiegło
pomyślnie. Mój miecz znów mógł podpalać moich wrogów. Już w niecałą minutę
później kilku nekromantów spłonęło żywcem za jego pomocą. W pewnym momenice
Onmund i ja natkneliśmy się na nekromantkę, która ożywia armię szkieletów.
Wygraliśmy tą walkę z łatwością, żałowałam jednak, że nie przestosowałam zwojów
J'zargo na ożywionych szkieletach. Byłam pewna, że zostawiłam te zwoje w
Akademii. Przesunełam zasówę i otwierzyłam znajdujące się przed nami drzwi. Mym
oczom ukazał się piękny wodospad. Podeszłam do miejsca, z którego wypływał.
Minęłam jego źródło i zeszłam małymi schodkami w dół. Nagle drogę zagrodziła mi
nekromantka.
- Yol! - krzyknęłam, a moja
przeciwniczka stanęła w płomieniach.
Onmund dobiegł do mnie. Najwyraźniej
nie spostrzegł tego, że w celu zabicia napotkanej nekromantki posłuzyłam się
Krzykiem. Przeszliśmy przez kolejne drzwi. Znaleźliśmy się przy kamiennym
korycie wypełnionym wodą. Po drugiej stronie znajdował się nekromanta.
Naszczęście szybko dosięgły go nasze śmiercionośne zaklęcia. W pomieszczeniu, w
którym się przebywaliśmy, znalazłam czarny klejnot duszy. Był pusty, ale
zatrzymałam go, bo to w końcu bardzo cenna rzecz. Znalazłam również kostur miotający
ognistymi pociskami, który wręczam Onmndowi. Skręciliśmy w prawo w stronę
małego wodospadu. Minęliśmy go i weszliśmy do wielkiej sali. Znajdował się tu
kamienny tron otoczony płonącymi pochodniami, a na nim zasiadał jakiś
kościotrup. Na podłodze wokół niego leżało mnóstwo kości, prawdopodobnie
ludzkich lub elfich. Podeszłam do kufra stojącego nieopodal tronu. Otworzyłam
go. W środku znajdowało się złoto, złoty pierścień z diamentem i szklany łuk,
który postanowiłam zachować. Szklana broń jest naprawdę piękna. Kiedy ja
napełniałam mój podróżny plecak skarbami, Onmund oglądał szkielet siedzacy na tronie.
- To Malyn Varen - oświadczył w
pewnej chwili.
- Skąd wiesz? - spytałam podchodzac w
jego stronę.
- Ma na palcu pierścień z inicjałami.
Istotnie na jednym z kościonych
palców znajdował się złoty sygnet z wygrawerowanymi literami "M" i
"V". Skoro Malyn Varen znajduje się przede mną martwy, to gdzie mam
szukać Gwiazy Azury. Rozejrzałam się. Spojrzałam na posadzkę przed tronem i
wtedy dostrzegłam ją.
- Jest! Widzę ją! - zawołałm
uradowana.
Po prawej stronie od tronu leżała porzucona
przepiękna Gwiazda Azury. Podniosłam ją z podłogi i zorientowałam się, że jest
pęknięta.
- Mamy to, po co przyszliśmy -
powiedziałam. - Jak się teraz stąd wydostać? Między tronem a Gwiazdą Azury na
podłodze leżała jakaś księga. Na okładce znajdował się tytuł: "Czarna
Gwiazda." Otworzyłam księgę i przeczytałam na głos:
Czarna
Gwiazda.
Magiczne
osiągnięcia nad daedrami pióra Malyna Varena, mistrza zaklinania.
Choć
niektórzy kręcili nosem na samą myśl o eksperymentowaniu z daedrycznymi
artefaktami, a inni z miejsca ją odrzucali, udało mi się osiągnąc sukces tam,
gdzie inni nawet nie próbowali. Czarna Gwiazda! Odtworzyłem i przejołem
kontrolę nad najwyższym klejnotem duszy daedrycznej władczyni Azury. W nim
przechowam swą nieśmiertelność. Oto dowód na to, że śmiertelnicy mogą żyć
wiecznie, tak jak mieszkańcy Otchłani. Prześladują mnie wizje i głosy, które
zesłała na mnie Azura. Niektórzy twierdzą, że oszalałem, ale ja znam prawdę.
Nie ma żadnej świętości, kiedy chodzi o rozwój samej natury magii. Niech daedry
zsyłają swoje nędzne wizje na mój umysł. Otrzymałem od nich pragnienie i
niezłomną determinacje, aby nie dopuszczać do siebie żadnej myśli o moralności.
Ja
i moi uczniowie stworzyliśmy nowe miejsce, wolne od ciekawskich spojrzeń tych
prymitywów z Wichrowego Tronu - Fort Ilinalta. Zanim udaliśmy się na
poniewierkę przeprowadziliśmy kilka pomyślnych eksperymentów. Niektóre z nich
wywołały zamęt na wyspie, ale dzięki innym ruiny zachowały się w nienaruszonym
stanie. Pod powierzchnią wód jeziora Ilinalta przeprowadzimy ostatni
eksperyment dotyczący Czarnej Gwiazdy.
Zamknęłam księgę i spojrzałam na
Onmunda.
- Gwiazda Azury jest białym klejnotem
duszy, a więc nie jest przedmiotem służącym do praktyk nekromanckich -
powiedziałam. - Nie można w niej zamknąć duszy przedstawiciela gatunku
rozumnego. Malyn Varen najwyraźniej chciał to zmienić. Postanowił uczynić
Gwiazdę Azury czarnym klejnotem.
- Myślisz, że mu się to udało? -
spytał Onmund.
- Nie wiem. Gwiazda jest uszkodzona.
Tak, czy inaczej, należy do Azury. Zwrócimy ją jej właścicielce.
Pod ścianą znajdowała się mała drabinka.
Wspinamy się po niej i w ten sposob wydostajemy się na zewnątrz.
8
dzień, Pierwsze Mrozy:
O świcie przybyłam wraz z Onmundem do
Kaplicy Azury. Panowała okropna śnieżyca. Płatki śniegu szybko zamieniały się w
drobinki lodu i okropnie kłuły moją twarz. U podnóża kaplicy leżał martwy koń.
Biedne zwierzę musiało zamarznąć na śmierć. Mimo okropnej pogody Aranea Ienith
klęczała przed ołtarzem Azury i wznosiła w górę swe ramiona zatopiona w
modlitwie. Gdy podeszliśmy do niej, położylam dłoń na jej ramieniu. Kapłanka
Azury podniosła się z kolan i spojrzala na mnie. Po chwili utkwiła wzrok w
Gwieździe azury, którą przypiełam do swojego pasa.
- Gwiazda Azury! - zawołała
uradowana. - Wiedziałam, że Pani zmierzchu nie przysłała cię bez powodu. Oddaj mi
ją. Poproszę Azurę o oczyszczenie Gwiazdy, by odzyskała swój dawny blask.
Odpiełam artefakt od pasa i podałam
go Dunmerce.
- Proszę, weź ją - powiedziałam.
Aranea Ienith położył Gwiazdę Azury na wielkim kamiennym ołtarzu.
- Złączę się z Azurą - oświadczyła,
poczym zwróciła się w stronę ołtarza i wzniosła dłonie w geście modlitwy. -
Azuro. Matko Róż. Bogini Świtu i Zmierzchu. Twój wybrany czempion zwrócił ci Gwiazdę
- opuściła ramiona i zwraca się do mnie - Sama chce z tobą porozmawiać. Ułóż
dłoń na ołtarzu, a usłyszysz jej głos.
Położyłam swoje dłonie na ołtarzu i w
tej samej chwili usłyszałam w swojej głowie znajomy głos, który sprawił, że na
moich ustach pojawił się uśmiech:
- Witaj Gwiazdo Zachodu!
- Witaj Azuro! - odpowiedziałam. - Dziękuję,
że do mnie przemawiasz. Proszę wyjaw mi prawdę, której nie znam. Dlaczego wciąż
żyję i dlaczego tu jestem?
- Żyjesz, ponieważ potężne zaklęcie
pochodzące z połączenia dwóch czarnych klejnotów duszy uchroniło twe ciało przed
upływem czasu - odpowiedziała Azura.
- To stało się, kiedy walczyłam z
Mannimarco - szepnęłam.
- Teraz przysłano cię tutaj, abyś
ocaliła Tamriel przed zbliżającą się zagładą.
- Domyślam się, ale nie rozumiem, kto
i po co konkretnie mnie przysyła. Proszę powiedź mi, skąd pochodzę. Skąd
pochodzę i dokąd zmierzam? Dlaczego nie pamiętam swojej przeszłości?
- Nie znam twojej przeszłości, Gwiazdo
Zachodu, znam jedynie twoją przyszłość. Jesteś wybranką Akatosha. Twoje imię
znane jest w Otchłani. Wielu Daedrycznych Książąt pożąda twej duszy. Strzeż się
ich! Szczególnie strzeż się Molag Bala. Nie wchodź do domu, przed drzwiami
którego ujrzysz sługę Stendarra. Jeśli przekroczysz próg tego domu, znajdziesz
się w mocy Molag Bala i ani Stendarr, ani nikt inny nie uchroni twego sumienia
przed mrokiem.
- Dziękuję ci, Azuro. Zwracam ci
twoją Gwiazdę na dowód wdzięczności za to, że pomogłaś mojemu Cesarzowi i mnie
pokonać Mehrunesa Dagona.
- Korzystając z mego przewodnictwa,
udało ci się przejść przez zasłonę Zmierzchu i ocalić moją Gwiazdę przed
Malynem Varenem. Lecz jego dusza wciąż kryje się gdzieś wewnątrz, chroniona
przez zaklęcia. Dopóki nie zostanie ona zniszczona, mój artefakt będzie dla
ciebie bezużyteczny.
- Dla mnie? - zdziwiłam się.
- Tak, Gwiazdo Zachodu -
odpowiedziała Azura. - Podarowałam moją Gwiazdę tobie i choć oddałaś ją swemu
Cesarzowi, a on odesłał ją w Otchłań, ona wciąż należy do ciebie, bo taka jest
moja wola.
- Czy istnieje jakiś sposób na
oczyszczenie Gwiazdy? - zapytałam.
- Ostatecznie Gwiazda pogrąży się z
powrotem w mojej krainie, przyjmie ją próżnia Otchłani. Obawiam się jednak, że
nie masz tych stu albo i więcej lat potrzebnych, by tego doczekać. Nie,
pozostała już tylko jedna możliwość. Wyślę cię do wnętrza Gwiazdy. Wygnasz
stamtąd duszę Malyna. Daj mi znać, gdy będziesz gotowa, śmiertelna istoto.
Nie widziałam sensu w żadnych
przygotowywaniach, więc powiedziałam:
-Mogę wejść do Gwiazdy już teraz.
- Nie trać wiary, śmiertelna istoto.
Będę nad tobą czuwać - obiecała Azura.
W mgnieniu oka przenosłam się do
wnętrza gwiazdy. Znalazłam się w świcie zbudowanym z kryształów. Było pięknie.
Stałam na kryształowej ścieżce wznoszacej się nad bezdenna przepaścią, a wokół
mnie znajdowały się wielkie kryształy zwrócone ostrymi końcami w rożne strony.
- A! Moi uczniowie przysyłają mi świeżą
duszyczkę - powiedzial z zadowoleniem jakiś elf w nekromanckiej szacie. Dobrze.
zdąrzyłem już zgłodnieć. Zaraz, coś mi w tobie nie pasuje.
- Jesteś Malyn Varen? - zapytałam
dobywając miecza.
- Tak - odpowiedział spoglądając na
mnie groźnie.
- To już koniec twojego eksperymentu!
- zawołałam.
- Kim jesteś, by stawiać mi czoła?
Przekroczyłem granice śmiertelności! Splunołem w twarz daedrom! Teraz to moja
kraina! Zbyt dużo poświęciłem, by dać ją sobie odebrać - oświadczył Malyn
Varen, poczym rzucił się do ucieczki.
Zaczęłam go gonić. Biegłam
kryształową ścieżką nad przepaścią. Nagle w moją stronę rzuciły się dwie dremory!
Dawno nie widziałam już tych stworów. Zatopiłam ostrze mego miecza w ich
sercach i biegłam dalej. Wpadłam na większą liczbę dremor. Rzucane przez nich
zaklęcia przeniknęły moje ciało aż do kości. Poczułam, że płonę pod zbroją.
Rzuciłam zaklęcie uzdrawiające i ból ustał. Nie pozwoliłam zwalić się w
przepaść. Sama strąciłam w nią atakujące mnie dremoru, używając Krzyku
Nieugietej Siły. W końcu dopadłam Malyna Varena i w furii uderzyłam go z całej
siły moim mieczem. Gdy padł martwy, usłyszałam wszechobecny głos Azury:
- Gwiazda może się już oczyścić. Nie
bój się, śmiertelna istoto. Odeślę cię z powrotem, nim ulegniesz oczyszczeniu.
Mrugnęłam oczami i znów ujrzałam
kamienny ołtarz. Znowu znajdowałam się w kaplicy Azury.
- Moja Gwiazda znów jest taka, jak
wcześniej, a dusza Malyna pogrążyła się w Otchłani - oświadczyła Azura. - Dobra
robota, śmiertelna istoto! Jak zostało przywidziane, możesz korzystać z mej
Gwiazdy w sposób, jaki uznasz za stosowny.
- Dziękuję, pani - szepnęłam.
- Wąż osaczy damę, aby ją zgładzić, i
tylko wojwnik będzie mógł ją ocalić - odrzekła Azura tajemniczo.
- Co to znaczy? - spytalam.
- Bywaj, śmiertelna istoto! Wiedź, że
Azura strzec będzie zmierzchu nici twego losu.
Po tych słowach Azura zamilkła i nie
odezwała się do mnie więcej, mimo iż ją wzywałam. Onmund zupełnie nie rozumiał,
co własciwie się stało. Nie widział, bym zniknęła choć na chwilę, i trudno było
mu uwierzyć, że walczyłam z duszą Malyna Varena we wnetrzu Gwiazdy, która teraz
nie była już w żaden sposób uszkodzona. Zabrałam podarowany mi przez Azurę
artefakt, pożegnałam się z Araneą Ienith i wraz z Onmundem udałam się do
Adkademii Zimowej Twierdzy. Na miejsce dotarliśmy w południe. Wtedy odkryłam,
że zwoje J'zargo miałam cały czas przy sobie. Jestem kompletną idiotką! Brelyna
powiedziała mi, że Ancano wie, iż obiekt z Saarthal jest Okiem Magnusa, ale
jego zachowanie, czy też prowadzone rozmowy, nie zdradzały, że wie również o
tym, iż zamierzam odszukać Laskę Magnusa. Zjedliśmy kolację i udaliśmy się na
spoczynek. Postanowiłam, że jutro wyruszę wraz z Onmundem do Mzulft. Mój
przyjaciel miał załatwić dla nas transport do Wichrowego Tronu.
9
dzień, Pierwsze Mrozy:
Onmund i ja byliśmy w drodze do ruin
Mzulft, gdy zaatakował nas smok. Pomoc Onmunda w zabiciu bestii okazała się
nieodzowna. Jego zaklęcia ściągnęły smoka na ziemię, a wtedy ja wbiłam mu w
czaszkę moje dwa miecze, elfi i krasnoludzki. Smok wyzionął ducha i po chwili
zaminiał się w nagi szkielet, a jego duszo w postaci złotych wiązek światła
wstąpiła w moje ciało. Ogarnął mnie przypływ nowej potęgi.
- Co się stało? - spytał Onmund,
patrząc na mnie ze zdziwieniem.
- Wchlonęłam smoczą duszę -
odpowiedziałam z uśmiechem.
- To nie możliwe. Tylko Smocze Dzieci
umialy to robić.
- Jestem Smoczym Dziecięciem -
odpowiedziąłam jeszcze mocniej się usmiechając.
- Nie ma już Smoczych Dzieci.
- Jestem Ostatnim Smoczym
Dziecięciem.
- Och! Ale... Ty?
- Ja - roześmiałam się. - Nie mów o
tym nikomu. Wolę, aby Ancano do końca nie wiedział, z kim ma do czynienia.
Ruszyliśmy w dalsza drogę. Onmund
nosił przy pasie Miecz niebiańskiej Kuźni, który podarowałam mu na czas tej
wyprawy, a także Tarczę Gasnących Płomieni, ktorą postanowiłam mu oddać. W
końcu i tak nigdy nie umiałam zrobić z niej dobrego użytku. Po chwili naszym
oczom ukazał się jakiś obóz pełen kości mamutów. Wyglądało na to, że obóz jest
opuszczony, bo w pobliżu nie było żywego ducha. Spojrzałam na mapę.
- Chyba jesteśmy w Obozie Parowej
Rozpadliny - stwierdziłam po przeanalizowaniu mapy. - Droga jeszcze daleka
przed nami.
Przeszliśmy zaledwie poarę kroków na
przód, gdy Onmund nagle zakrzyknął:
- O bogowie! To jest gigant!
Istotnie przed przed nami kroczył
olbrzym wielki niczym góra. Ziemia aż trzęsła się pod jego stopami. Zaczął
zbliżać się w naszą stronę. Na szczęście nie umiał poruszać się szczególnie
szybko. Onmund stał, jak sparaliżowany, a ja dobyłam miecza. Po chwili
zastanowienia stwierdziłam, że wolę jednak uciekać. Onmund i ja nie mieliśmy
dość siły, żeby walczyć z gigantem. Schowałam miecz i krzyknęłam:
- Chodu!
Onmund i ja rzuciliśmy się do
ucieczki, a gigant podąrzył naszy śladem. Szalony pościg trwał dość długo.
Brakło mi już tchu, gdy nagle usłyszłam ryk smoka. Nie zatrzymywałam się.
Onmund biegł tuż przy mnie. Na niebie istnie pojawił się smok. Nie zwrócił na
nas uwagi, lecz zaatakował giganta. No cóż, byliśmy dla niego maleńką
zwierzyną, a goniący nas olbrzym stanowił z pewnością suty posiłek. W każdym
razie gigant miał już inne zajęcie niż ściganie nas. Mimo, że zajęty był walką
ze smokiem, my biegliśmy dalej. Przemierzaliśmy pokryte miękim śniegiem
równiny. Zatrzymaliśmy się dopiero wtedy, gdy ujrzeliśmy jakiś podróżników na
drodze. Minęli nas nieco zdziwieni, a my usiedliśmy na ziemi i przez
kilkanaście minut dochodziliśmy do siebie. Balało mnie gardło, brzuch i nogi,
pot spływał mi po całym ciele, a moje serce biło tak mocno, jakby chciało
wyskoczyć mi z piersi.
- Wbrew pozorom giganci są bardziej
niebezpieczni niż smoki - powiedział Onmund ciężko oddychając. - Dobrze, że
zdołaliśmy mu uciec.
- Najgorsze jest to, że teraz nie mam
już pojęcia, gdzie jesteśmy.
Położyliśmy się obok siebie na
zwiędłej trawie pokrytej cieńką warstwą śniegu i odpoczywaliśmy przez chwilę. W
końcu Onmund podniósł się z ziemi i rozejrzał wokół.
- Chyba powinjiśmy iść tędy - wskazał
ręką kierunek.
- Skąd wiesz, że tędy? - spytałam
również podnosząc się z ziemi.
- Bo tam jest wschód- odpowiedział. -
Widzisz, słońce znajduje się po przeciwległej stronie, czyli tam jest wschód, a
ruiny Mzulft znajdują się na wschodniej granicy Skyrim.
- Niech będzie - zgodziłam się.
Mój kompletny brak zmysłu orientacji
nakazał mi słuchać sugestii Onmunda bez słowa sprzeciwu. Po chwili naszym oczom
ukazał się kamienny łuk triumfalnego. Za nim znajdowały się schody prowadzące w
górę i kolejny łuk triumfalny.
- To architektura dwemerów! - zawołał
uradowny Onmund. - Mzulft jest już bardzo blisko.
Dotarliśmy do kolejnych kamiennych
schodów i przeszliśmy pod kolejnym łukiem triumfalnym. Wtedy dostrzegłam w
oddali twierdzę Dwemerów. Było to Mzulft, opuszczone od wieków, a jednak wciąż
dumne. Przeszliśmy przez czwart łuk triumfalny i wspieliśmy się po schodach.
Gdy stanęliśmy pod twierdzą, właśnie zapadł zmierzch.
- To miasto krasnoludów - oświadczył
Onmund. - Podobno potrafiły budować zbroje, które chodziły, jak ludzie.
- To ciekawe - przyznałam.
Do wręcza Mzulft prowadziły wielkie
mosiężne wrota. Na szczęście były uchylone, tak że z łatwoscią wślizgneliśmy
się do środka. Znaleźlismy się w przedsionku twierdzy. W blasku płonących
pochodni ujrzeliśmy maga leżącego przy ścianie. Ubrany był w granatowe szaty z
kapturem ze złotymi pasami, podobne do tych które noszą nadworni magowie.
Najwyraźniej konał. Podbiegłam do niego i ujrzałam niewielkie ślady krwi na
jego szacie.
- Kryształ... zniknął...
znajdź...Paratusa... w Pryzmaskopie - wyszeptał mag słabym glosem i umarł.
Onmund przyklęknał przy nim i zdjął
mu z szyji nieśmiertelnik.
- Gavros Plinius - przeczytał treść
nieśmiertelnika.
- To chyba mag z Synodu - powiedziałam.
Martwy mag trzymał w dłoni jakiś
klucz i zapiski badawcze. Zabrałam jedno i drugie. W dzienniku badawczym odnalazłam list. Głośno
przeczytałam jego treść:
Asystencie
Gavros,
zostało
podane do wiadomości Rady, iż wasza grupa nie poczyniła oczekiwanych postępów.
Rada jest szczególnie niezadowolona z całkowitej nieprawidłowości waszych
specyfikacji dotyczących Kryształu Ogniskującego. Całe Konklawe Więzi pracowało
bez wytchnienia. Rada jest przekonana, że nowy Kryształ sprosta waszym
wymaganiom. Niniejszym powierzamy wam obowiązek dostarczenia kryształu na
miejsce, zakończenia prac i sporządzenia pełnego sprawozdania, w jak
nawcześniejszym terminie. Rada ufa, iż dostarczycie kryształ do Pryzmaskopu
osobiście, bez zbędnych komplikacji.
Pierwszy
adiunkt Oronrel.
- Co to jest Pryzmaskop i Krzyształ Ogniskujący? -
zapytałam Onmunda.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział Nord.
- No cóż, przekonamy się - powiedziałam podnoszac
się z kolan.
Podeszłam do znajdujących się przed nami drzwi i
wetknęłam znaleziony klucz do zamka. Pasował. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka.
Nie uszłam wielu kroków, gdy zaatakował mnie chaurus, czyli ogromny owad o
twardym pancerzu. Złapał mnie za nogę swoimi wielkimi szczypcami, jednak
stalowe buty sprawiły, że nic mi się nie stalo. Uderzyłam go krasnoludzkim
mieczem i natychmiast stanła w płomieniach. Poszłam dalej i natknęłam się na
mechanicznego pająka. Była to bez wątpienia maszyna, lecz zachowywała się, jak
żywe stworzenie. Żywe i groźne. Onmund podbiegł w moją stronę i nim zdąrzyłam
zamachnąc się mieczem, poraził mechanicznego pająka magiczną energią. W efekcie
rozleciał się on na cześci. Powędrowaliśmy dalej przed siebie i uporaliśmy się
z kolejnymi mechanicznymi pająkami. Otworzyliśmy następne drzwi i z obszaru
zabudowanego przedostaliśmy się do wnętrza jakiejś jaskini. Zaatakowały nas tu
jakieś dziwne maszyny. Porażenie ich błyskawicami nic nie dało, więc szybko
uciekliśmy. Skryliśmy się przy ścianie jaskini, jednak maszyny zbliżały się w
naszą stronę. Wyciągnęłam z mojego plecaka miksturę niewidzilności, którą
zabrałam z Akademii. Wypiłam potężny łyk i podałam flakonik Onmundowi. Dzięki
miksturze niewidzialności przemknęliśmy się pomiędzy maszynami niezauważeni. Po
chwili znów staliśmy się widzialni. W dalszej części jaskini znaleźliśmy
kolejnego martwego badacza Synodu. Przeszukałam go, ale nic nie znalazłam.
Weszliśmy do kolejnej sali i znaleźliśmy kolejnego trupa. Pądążyliśmy kamiennym
korytarzem. Oświetliłam droge magicznym światłem i w jego blasku dostrzegłam,
że przede mną znajduje się dziwna linka. Czułam, że nie powinnam jej dotykać.
Obeszłam ją, ale Onmund niestety na nią wpadł. Wtedy z góry zsypały się na nas
kamienie. Jeden uderzył mnie w głowę, ale na szczęście nic mi się nie stało. W
końcu nosiłam krasnoludzki chełm. Niestety mój towarzysz został przygnieciony
przez głazy.
- Onmund! - krzyknęłam i podbiegłam do niego.
Był nieprzytomny, ale oddychał. Szybko zaczęłam
zwalać z niego kamienie. Zdjęłam chełm z głowy oraz rękawice z rąk. Onmund miał
rozciętą głowę. Sprawdziłam pobieżnie stan jego kości. Wyglądało na to, że są
całe. Nagle dostrzegłam, że z jego ucha wypływa strużka krwi. To był bardzo zły
znak. Musiałam go uzdrowić. Wiedziałam, że jeśli mi się nie uda,
najprawdopodobniej umrze. Ułożyłam dłonie na jego głowie i zamknęłam oczy.
Skupiłam się na jego oddechu i na biciu jego serca. Bardzo go lubiłam, był moim
przyjacielem. Musiałam go uratować. Pomyślałam o ciężarze głazów i o tym, co
musiał czuć, gdy spadł na niego, a później znów skupiłam się na jego ciele.
Trzeba naprawić to, co uszkodzone. Zregenerować skórę, nastawić kości, połatać
narządy. Wszystko naprawić. Poczułam ból głowy. Skpuiłam się na nim. Trzeba
wszystko zregenerować. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, jak z moich dłoni
wydostaje się złociste światło. Onmund odzyskał przytomność.
- Nie ruszaj się - powiedziałam. - Powiedź, jak się
czujesz.
- Moja głowa... - wyszeptał Onmund.
- Spokojnie.
Zamknęłam
oczy i jeszcze raz skupiłam się na jego głowie, a zwłaszcza na czaszce. Trzeba
zregenerować wszystkie tkanki, usunąć ból.
- Już lepiej - powiedział, kiedy znów otworzyłam
oczy. - Tylko jeszcze trochę boli mnie lewe ramię.
Znów zamknęlam oczy i tym razem skupiłam się na
jego ramieniu. W pewnym momencie poczułam, że wszystko zostało już
zregenerowane. Światło przestało wydostawać się z moich dłoni. Odsunęłam się od
Onmunda, a on podniósł się z ziemi o własnych siłach.
- Pierwszy raz udało mi się rzucić zaklęcie
"uzdrawiającego dotyku" z pełna skutecznością - oświadczyłam z dumą.
- Dzięki. Nie wiem jednak, czy to było konieczne -
odpowiedział Onmund nieco wyniośle.
Rozgniewał mnie tym.
- Ja sądzę, że było konieczne - zaprotestowałam.
- Dobrze, dziękuję.
- Chodźmy!
Poszłam przodem, a Onmund podążył za mną. Po chwili
naszym oczom ukazał się wielki szkielet mamuta. Za nim znajdował się mały
kamienny korytarzyk. Podążyliśmy nim i znowu znaleźliśmy się we wnętrzu
krasnoludzkiej twierdzy. Przed nami stała zamknięta brama. Spróbowałam otworzyć
ją za pomocą klucza, którym otworzyłam pierwsze drzwi, ale niepasował do zamka.
Przekręciłam dłoń półokrężnym ruchem skupiając się na zamku, ale zaklęcie
okazało się być nieskuteczne.
- Onmundzie, może ty pomożesz? - spytałam.
- Dobrze. O co chodzi?
- Spróbuj otworzyć tę bramę.
- Nie da rady - odpowiedział Onmund. - Przykro mi.
- Nie znasz zaklęć otwierających drzwi?
- Nie.
- No więc tędy nie przejdziemy.
Skręciliśmy w lewo, a potem w prawo i weszliśmy do
kolejnej groty, gdzie zaatakowały nas mechaniczne pająki. Łatwo daliśmy sobie z
nimi radę, ale później zagroziła nam wielki mechaniczny wojownik. Onmund
poraził go błyskawicami. Ja postanowiłam zrobić to samo. Nasze działanie
okazało się skuteczne. Magiczna energie unieruchomiła maszyne raz na zawsze.
Przeszliśmy przez kolejne drzwi i wspieliśmy się po schodach. Później
stoczyliśmy walkę z kolejnymi machinami. Blyskawice sprawdzały się znakomicie. Znaleźliśmy
się w pomieszczeniu, z którego nie było innego wyjścia niż to, którym
weszliśmy. Znajdowały się tu trzy kolumny o różnej wysokości ustawione w
rzędzie, które chowały się w podłodze i wznosiły w stałym rytmie. Szybko
zorientowałam się, że wchodząc na nie w odpowiednim czasie można dostać się na
półkę przy górnej części ściany. Spojrzałam na nią i ujrzałam przejście
znajdujące się tuż pod sufitem. Wskoczyłam na pierwszy podnośnik, a później na
drugi i trzeci. W następnej sekundzie byłam już na półce. Onmund szybko do mnie
dołączył. Nie uszliśmy wielu kroków, gdy ujrzeliśmy przed nami kolumne podobną
do tych, po których wspieliśmy się na półkę, ale umieszczoną w bocznej ścianie,
do której wsuwała się i na powrót wysuwała w bardzo krotkim czasie. Pełniła
więc funkcę spychacza. Zaczękałam na moment, w którym schowała się w ścianie i
biegnąc natychmiast krzyknęłam:
- Wuld!
Sekundę później byłam już po drugiej stronie.
Onmund próbował pobiec za mną, ale oczywiście nie zdąrzył przebiec odpowiedniego
dystansu i został zepchnięty z półki.
- Nic ci nie jest? - zawołałam spoglądając w dół.
- Nie, ale nie mam pojęcia, jak mam się do ciebie
dostać - odpowiedział Nord. - Podaj mi rękę, może do ciebie doskoczę.
Onmund podskoczył w górę, a ja chwyciłam go za
rękę. Z moją drobną pomocą, udało mu się jakoś wdrapać na górę. Udaliśmy się w
dalszą drogę. Zeszliśmy do kotłowni Mzulft. Wtedy natknęliśmy się poraz
pierwszy na stworzenia, które zabiły magów z Synodu.
10 dzień, Pierwszych Mrozów:
Onmund i ja od wielu godzin biegaliśmy po ruinach
Mzulft. Wiedzieliśmy już, że to Falmerowie zabili wszystkich badaczy z Synodu. Falmerowie
byli prymitywnymi i okropnymi stworzeniami. Niesamowicie agresywne starały się
zabić każdego śmiertelnika, jakiego tylko napotkały na swojej drodze. Ich
szkaradne szare ciała budziły we mnie odrazę. Były zupełnie ślepe, ale miały
dobry słuch i potrafiły sprawnie posługiwać się łukiem. Onmund powiedział mi,
że kiedyś Falmerowie były rasą elfów, ale Dwemerowie zniewolili ich, zamknęli w
swoich kopalniach i okaleczyli. Odcięci od promieni słońca Falmerowie
zdegradowali się do pozycji dzikich bestii. Przemierzając podziemia Mzulft
Onmund i ja zabiliśmy już wielu Falmerów i chaurusów. Odnośnie tych ostatnich
najgorsze było to, że rzucały pajęczyną w oczy i chwilowo oślepiały nas przez
co trudno było nam się bronić. Na szczęście odkryłam, że Falmerzy i chaurusy są
bardzo wrażliwi na wpływ wysokich temperatur. Ogień zabijał je właściwie od
razu. Używałam więc w walce z nimi Miecza Spopielenia i ognistych kul.
Wreszcie odnaleźliśmy drzwi, które wyglądały
inaczej niż pozostałe. Miałam nadzieje, że za nimi kryje się coś bardzo
ciekawego. Nad drzwiami widniał napis "Aedrom". Nie miałam pojęcia,
co to znaczy, ale otworzyłam je i wkroczyłam do środka. Onmund szedł za mną.
Weszliśmy pochyłym chodnikiem na górny poziom. Dostrzegłam kolejnego Falmera.
Szybko cisnęłam w niego kilka kul ognia. Spłoną z przerażającym krzykiem.
Zabiliśmy jeszcze jednego podobnego przeciwnika, aż wreszcie na naszej drodze
pojawił się Falmer w zbroi. Był to osobliwy widok. Falmerzy zwykle nie noszą
nawet ubrań, a co dopiero zbroje. Schylając się przed lecącą w moją stronę
strzałą, cisnęłam w Falmera kulę ognia. Następnie podbiegłam do niego i
uderzyłam go w głowę mieczem. Jego ciało zapłonęło i osunęło się na ziemię.
Widząc, że nie żyje, rzuciłam na niego zaklęcie lodu, które sprawiło, że
przestał płonąć. Przy pasie miał sakiewkę, którą mocno uszkodziły płomienie.
Wysypałam jej zawartość na swoją dłoń. Moim oczom ukazało się ponad trzydzieści
septimów i jakiś błyszczący kryształ. Sakiewka musiała należeć do badacza z
Synodu. Wsypałam wszystko do mojej sakwy.
Wreszcie dotarliśmy do drzwi zamkniętych na klucz,
którego nie mieliśmy. Stwierdziłam, że klucz musi być ukryty gdzieś w pobliżu
lub znajdować się w posiadaniu Falmerów. Z braku lepszych pomysłów,
rozpoczeliśmy poszukiwania. Błądziliśmy po najbliższym otoczeniu przez wiele
godzin, ale niczego nie znaleźliśmy. Ogarnęła mnie czarna rozpacz i kompletna
niemoc. Kiedy po raz trzeci wróciłam pod zamknięte drzwi, usiadłam przy nich
kompletnie zrezygnowana i zaczęłam rozważać powrót do Akademii z pustymi
rękoma. Onmund jednak nie poddawał się. W pewnym momenice zdrzemnęłam się
oparta o te przeklęte drzwi. Ze snu wyrwał mnie radosny okrzyk Onmunda:
- Mam go! Mam klucz!
- Gdzie był? - zapytałam przecierając oczy.
- Znalazłem go w małym kufrze w sąsiedniej sali. -
odpowiedział Nord.
- Mam nadzieję, że pasuje do zamka - powiedziałam
wstając.
- Przekonajmy się.
Onmund podszedł do drzwi, wetknął klucz w zamek i
przekręcił go. Ku naszej radości, drzwi otworzyły się.
- Zanim pójdziemy dalej, włóż tamtą zbroję -
zwróciłam się do Onmunda wskazując stojący pod ścianą kufer. - Jak tylko ją
znalazłam, pomyślałam, że dobrze będzie, jak ją założysz.
Onmund obejrzał skurzaną zbroję, o której mówiłam.
Była porządnie wykonana i obłożona jakimś zaklęciem wzmacniającym zdrowie.
- No niech będzie - zgodził się.
Onmund zdjął swoją szatę i przywdział na siebie
skórzaną zbroję. Kiedy na niego spojrzałam, musiałam przyznać w duchu, że jest
przystojniejszy od Ulfrika. Przede wszystkim był od niego znacznie młodszy. Miał
krótkie brazowe włosy, które były tak lśniące i mocne, że nie mogłam nie
żałować, iż zwykle skrywa je pod kapturem. W wyżłobieniu w ścianie przede mną
znajdował się łuskowy hełm z dwoma rogami. Podniosłam go i włożyłam Onmundowi
na głowę.
- Nareszcie wyglądasz, jak prawdziwy wojownik -
stwierdziłam z uśmiechem.
- Nie jestem wojownikiem, tylko magiem - odparł.
- Wiem, ale lepiej, żebyś miał hełm na głowie, w
razie, gdybyś znów zwalił na siebie kilka głazów - roześmiałam się serdecznie.
Hełm, zbroja, tarcza i miecz - Onmund naprawdę wyglądał
świetnie. Może w przyszłości mógłby być moim kochankiem? W końcu Ulfrik i tak
jest dla mnie niedostępny. Jest już prawie królem, a ja jestem tylko jego
żołnierzem. Z Onmundem jest inaczej. Gdybyśmy chcieli żyć razem, nic nie
stanęło by nam na przeszkodzie. Jest on przystojnym, walecznym i uprzejmym
mężczyzną, ale... nie może się równać z Ulfrikiem. O nie! Nie ma tego czegoś,
nie ma ani odrobiny charyzmy. To w Ulfriku się zakochałam i nikt nie może mi go
zastąpić. Westchnęłam.
- Chodźmy dalej - powiedziałam do Onmunda i
ruszyłam w kierunku drzwi.
Przeszliśmy wąski korytarz i doszliśmy do kolejnych drzwi. Przed nimi
leżał martwy Falmer.
- Ktoś tutaj walczył - stwierdziłam głośno.
Wtedy usłyszeliśmy głos dobiegający z pomieszczenia
przed nami:
- Gavros, to ty? Już prawie straciłem nadzieję.
Otworzę drzwi.
Drzwi otwierzyły się. Za nimi stał mag ubrany tak
samo, jak pozostali badacze z Synodu.
- Co? Kim jesteś? Co się stało z Gavrosem? - mag
wznósł ręce przygotowane do magicznego ataku na mnie.
- Twój przyjaciel Gavros nie żyje - odpowiedziałam
na wszelki wypadek kładąc dłoń na rękojeści miecza.
- Falmerowie, tak? - spytał mag ze smutkiem i
opuścił ręce, po czym wykrzyknął z gniewem -Niech będą przeklęci! Wszystko
zniszczyli. Jeśli nie ma Gavrosa, wszystko stracone. Miał wrócić z kryształem!
Bez niego cały nasz wysiłek na nic. A ty, jeśli jesteś tu, by zdobyć skarb, czy
wiedzę, czy cokolwiek innego, obawiam się, że tracisz tylko czas.
- Jak się nazywasz? - spytałam puszczając rękojeść.
- Jestem Paratus Decimius.
- O co chodzi z tym kryształem?
- Za pierwszym razem nie zadziałało. Mówiłem
Gavrosowi, ale nie słuchał. "Nie, wcale nie będzie za zimno" - mówił.
A nie mówiłem. Miałem rację. Był źle zogniskowany, gdy tu doszliśmy. Zimno
wszystko wypaczyło. Gavros zabrał krzyształ z powrotem aż do Cyrodiil. Zostawił
nas tutaj, abyśmy bronili ruin przed Falmerami.
- Oj! - sięgnęłam do mojej sakiewki i wyciągnęłam z
niej kryształ, który znalazłam przy uzbrojonym Falmerze. - Przypadkiem wpadł mi
w ręce kryształ skupiający. Tego szukałeś?
- Masz... jakim cudem... Dość. Dość! - krzyknął
Paratus Decimius - Nie wiem, kim jesteś, ale chyba dzięki tobie ten mały
projekt został uratowany... Tak
właściwie... to kim ty jesteś?
- Jestem Astarte z Cyrodiil, a to mój przyjaciel,
Onmund. Przybywamy z Akademii Zimiwej Twierdzy.
- Jesteś prawda? Savos nawet nie udzielił nam
audiencji, kiedy do was przyszliśmy, a teraz ty przychodzisz tutaj i chcesz
czegoś ode mnie. Mówię ci, nie podoba mi się to. Ale dzięki tobie jestem cały.
To może przymknę oko na przeszłość. Chodź, wszystko wyjaśnię ci w drodze.
Paratus Decimius poprowadził nas w głąb
pomieszczenia.
- Nie jest tak, jak przedstawiał wszystko Gavros -
powiedział, idąc przodem. - To był mój pomysł! Rada się o wszystkim dowie,
kiedy wrócę. Ja pierwszy wpadłem na pomysł użycia tego... pryzmaskopu. Nie
wiem, jak to nazywały krasnoludy. Pewnie i tak nie da się tego wymowić. Wszystkie
nasze badania wskazują na to, że zamierzali rozpracować naturę boskości.
Weszliśmy do komnaty, w której znajdowała się ogromna
kula z niebieskimi szklistymi okręgami na swojej powierzchni. Zajmowała
właściwie całe pomieszczenie.
- Na dziewięć bóstw! - zawołał Onmund zachwycony.
- Czy to jest ten pryzmaskop? - spytałam Paratusa
Decimiusa.
- Tak - opdowiedział badacz.
Poprowadził nas pochyłą, spiralną platformą na
górną powierzchnię pryzmaskopu. Platforma przypomina mi trochę konstrukcje
wiądące do Kamienia Pieczęci w Otchłani.
- Ta cała maszyneria była zaprojektowana po to, by zbierać
światło z gwiazd, a potem... sam nie wiem... jakoś je rozpraszać? - przemówił
Paratus Decimius. - Wpadłem na to, żeby zamienić jeden z kluczowych elementów
konstrukcji na nasze kryształy ogniskujące. Całe miesiące zaklinania na to
poszły. Mam nadzieję, że tym razem nic im się nie pomieszało.
Staneliśmy na pryzmaskopie. Z sufity prostopadle do
jego powierzchni padał na niego słup jasnego światła. Przechodził przez nasadkę
znajdującą się na pryzmaskopie.
- Jest! Wspaniałe prawda! - zawołał Paratus
Decimius. - Żeby uruchomić to ponownie, trzeba było niesamowitego wkładu pracy.
Mam nadzieję, że było warto. Włóż kryształ do środkowego przyrządu i zaczynamy
proces ogniskowania.
Podeszłam do nasadki. Nad nią znajdowały się dwa
ramiona łączące się w okręgu, przy którym znajdowały się trzy okrągłe błękitne
szybki.
- Co to właściwie jest? - spytałam badacza Synodu.
- To krasnoludzkie astrolabium - odpowiedział
wskazując na metalowy okrąg. - Umieść na nim kryształ skupiający.
Posłuchałam. Gdy tylko kryszał znalazł się w
astrolabium, światło bijące z sufitu zostało rozproszone na różne strony.
Domyśliłam się, że trzeba ustawić odpowiednio świetliste promienie. Wspiełam
się po szklanej platformie wyżej, na półkę znajdująca się ponad przymaskopem,
na której znajdował się panel sterujący. Gdy stanęłam przed nim, astrolabium
znajdowało się w zasięgu mojego wzroku. Panel sterujący był konsolą z trzema
przyciskami. Zatarłam ręcę. Teraz trzeba będzie się pobawić. Nacisnęłam
przycisk środkowy. Przesunęły się pierścienie znajdujące się na suficie. Dopiero
teraz zwróciłam uwagę na to, że na suficie znajduje się kilka okrągłych
niebieskich szkiełek. Domyśliłam się, że światło musi padać na nie, aby odbić
się od nich i paść na kryształ ogniskujący. Trzeba więc odpowiednio ustawić
pierścienie. Na suficie znajdowały trzy pierścienie, więc za ruch każdego
musiał odpowiadać jeden przycisk. Nacisnęłam jeszcze raz środkowy, obserwując
sufit. Obrócił się środkowy pierścień. Środkowy od środkowego, to bardzo
logiczne. A od czego będzie ten po lewej? Nacisnęłam i obrócił się wewnętrzny
pierścień. Dobra, najpierw ustawmy krąg wewnętrzny. Nacisnęłam. Musiałam
wykonać pełen obrót. Nacisnęłam siedem razy, pierścień wykonał pełen obrot, ale
cały czas coś było krzywo. Może one są jednym systemem i wszystkie obracają się
jednocześnie? Muszę najpierw ustawić inny. Zaczęłam naciskać pozostałe
przyciski. Zaraz, coś jest nie tak. Mogę się bawić, ile chcę i nic to nie da,
ponieważ niektóre promienie trafiają na nieruchomą część sklepienia. Czyli wygląda
na to, że kryształ jest źle ustawiony. Zeszłam na dół, żeby zobaczyć, czy da
się coś przekręcić przy astrolabium. Nic z tego, nie dało się niczego zmienić.
- Wygląda na to, że kryształ jest źle ustawiony
-oświadczyłam. - To nie działa.
- Kryształ musi zostać zogniskowany - powiedział
Paratus Decimius. - Stworzono go bardzo daleko stąd. Wiemy, że trzeba nanieść
pewne poprawki. Ocieplanie lub ochładzanie kryształu spowoduje, że rozszerzy
się lub skurczy, to z kolei zmieni sposób, w jaki przechodzi przez niego
światło. Aby tego dokonać, musisz użyć odpowiednich czarów. Jesteś z Akademii,
więc sądzę, że je znasz.
- Oczywiście, że je znam - odpowiedziałam lekko
urażona.
Wyczarowałam płomienie i podgrzałam kryształ. Nic
to nie dało. Zaczęłam go więc oziębiać zaklęciem lodu. W miarę ochładzania
kryształu, promienie światła zaczęły się do siebie zbliżać. Spojrzałam w górę. Wszystkie
promienie znajdowały się już na ruchomych częściach stropu. Światło padające na
zewnętrzny okrąg już się odbiło i padło wprost na szkiełko znajdujące się nad
kryształem w zenicie. Wystarczy już tylko przestawić środkowe i wewnętrzne
pierścienie. Podbiegłam do panelu sterującego. Zaczęłam od środkowego
pierścienia. Drugie światło zostało odbite. Ustawiłam ostatni pierścień i
trzeci promień światła również odbił się wprost na szkiełko nad kryształem.
- Udało się! - zawołałam radośnie.
- Cóż to? - zdziwił się badacz Synodu spoglądając
na ścianę pod panelem sterującym. - Efekty powinne być zupełnie inne. Ta
projekcja powinna być rozświetolona, niczym nocne niebo. Coś wytwarza niesłychaną energię zakłócającą.
Wygląda na to, że to coś w Zimowej Twierdzy.
Zbiegłam na pryzmaskop. Połączone światło z sufitu
padało na ścianę pod konsolą. Pojawił się na niej jakiś świetlisty obraz.
- W co ty pogrywasz? Czy to jakaś próba sabotażu? -
zapytał Paratus Decimius z gniewem.
Przyjrzałam się ścianie.
- To mapa Skyrim - stwierdziłam, a zaraz potem
poprawiłam się. - Nie, to nie jest Skyrim. Ta wyspa... To mapa Tamriel, ale
tylko północnej części. Jest tu kawałek Morrowind. Tak widzę, jest tu Skyrim,
Wysoka Skała, Morrowind i Cyrodiil widać już tylko do połowy.
- Co ty tu robisz? Co tu się stało? - pytał mnie
badacz z Synodu. - Czy wiesz, co my tutaj usiłowaliśmy zrobić? Czy jesteś tu,
aby się upewnić, że twój plan zadziałał?! Że nasz wysiłek poszedł na marne?!
Wytłumacz się!
- Nie wiem, o czym mówisz - odpowiedziałam niczego
nie rozumiejąc.
- Zjawiasz się tutaj tuż przed zakończeniem naszej
trasy, a teraz to, co masz w Akademii, sprawia, że nie mogę uzyskać żadnych
wyników. Czy masz mnie za głupka?! - zawołał mag z wściekłością. - Myślisz, że
nie domyślam się powiązania?! Przez ciebie moja praca jest zrujnowana. Jak to
się stało?!
- Daję ci słowo, że to nie moja sprawka.
- To musi być coś, co robisz. Nie ma innego
wytłumaczenia. Masz w swojej Akademii pewien przedmiot, czyż nie? Coś wyjątkowo
potężnego, wykraczającego poza to, czego się spodziewam. Co to jest? - zapytał
stanowczo.
Nareszcie zaczęłam rozumieć.
- Masz na myśli... Oko Magnusa? - spytałam
szelmowsko.
- Oko Magnusa... cóż, jeśli to oznacza to, co
myślę... tak, to ciekawe - w głosie maga pojawiło się zainteresowanie.
- O czym ty mówisz? - spytałam chcąc wyciągnąć od
niego jak najwięcej informacji.
- Szukasz czegoś, prawda? Nawet, jeśli usiłujesz
zrujnować moją pracę, mogę cię jeszcze czegoś nauczyć. Nie mogę wyjaśnić ci
szczegółów. Z wyjaśnianiem musiałbym przed tobą odkryć wiele zbieranych latami
tajemnic. Poza tym wątpię, czy zrozumiesz te wszystkie techniczne szczegóły.
Kojarzysz planetarium w Cesarskim Mieście?
- Nie.
- To ono stanowiło inspirację dla tego pomysłu.
Zamiast odzwierciedlać niebo, odzwierciedlamy całe Tamriel, a potem ujarzmiamy
ukryte energie, żeby nałożyć pozycję... - narastająca pasja w jego głosie
urwała się, gdy zdał sobie sprawę, że wyjawia mi za dużo. - Najważniejsze jest
to, że cały ten projekt ma na celu odkrycie źródeł potężnej magicznej mocy.
Rzecz jasna tylko po to, by lepiej chronić Cesarstwo. Koniec końców poznaliśmy
jedynie dwa miejsca. Jednym z nich jest twoja Akademia, ten drugi to może być
tylko Labiryntian. A zatem magu z Zimowej Twierdzy wbrew twym intencjom
udaremniłem twoją podstępną grę - niespodziewanie w jego głosie pojawił się gniew.
- Nawet, jeśli wszystko, co mówisz to kłamstwa, wiem, że masz w Zimoiwej
Twierdzy coś, czym Rada Synodu byłaby bardzo zainteresowana. Świetnie, idź do
Labiryntianu szukać swojej laski, ja mam zamiar wrócić do Cyrodiil i dostarczyć
Radzie pełen raport. To jeszcze nie koniec, zapewniam cię.
- Sądzę, że zbyt długo tu jesteś. Odbiło ci -
powiedziałam z pogardą i podeszłam do Onumda.
- Odbiło mi? Odbiło mi?! - krzyknął Paratus
Decimius z gniewem. - Myślę, że odkryłem więcej niż się spodziewałaś. Twoje
oszustwa mnie nie zmylą.
Jeszcze raz spojrzałam na mapę wyświetloną na
kamiennej ścianie. Tylko jeden punkcik iskrzył się bardziej niż pozostałe. Z
pewnością był to Labiryntian. Szybko wyjęłam z plecaka moją mapę i zaznaczyłam
na niej rozświetlony punkt małym kawałkiem węgla. Nie wiem, skąd Paratus
Decimius wiedział, że coś magicznego znajduje się w Akademii. Zresztą nieważne,
jak on odczytuje tę mapę.
- A więc Laska Magnusa znajduje się w Labiryntianie?
- zapytałam dla pewności.
- Tak! - odpowiedział mag. - Podobno. To znaczy...
tak! Na pewno tak. Zresztą teraz to bez znaczenia, bo wiem, że trzymasz coś o
wiele bardziej cenniejszego w Akademii. Rada zostanie o tym poinformowana.
Dowiedzą się o tym, co zamierzasz.
Nie było sensu dalej z nim rozmawiać.
- Chodźmy, Onmundzie - powiedziałam i zaczęłam
schodzić z pryzmaskopu.
- To już chyba wszystko. Masz to, o co ci chodziło,
czyż nie? No to wracaj do swojej Akademii - badacz z Synodu zawołał za mną z
gniewem.
Onmund i ja opuściliśmy Mzulft tą samą drogą, którą
przyśliśmy. Byliśmy przed drzwiami wyjściowymi, gdy nagle zatrzymał się czas. Z
początku nie wiedziałam, co się dzieje, ale po chwili objawił mi się mnich
Zakonu Psijic, który oświadczył:
- Jak narazie, jesteśmy zadowoleni z twoich starań,
ale czeka was długa droga. Musisz wrócić do Akademii. Otrzymasz wezwanie do
podjęcia błyskawicznych działań. Masz im sprostać. Pokaż, na co cię stać.
Podążasz właściwą ścieżką, Astarte.
Mnich zniknał, a czas znów rozpoczął swój bieg.
11 dzień, Pierwsze Mrozy:
Przed świtem wróciliśmy do Akademii. Od razu
skierowaliśmy swe kroki do Komnaty Żywiołów. Gdy wkroczyliśmy do przedsionka,
naszym oczom ukazała się ciemna niebieskawa ściana magicznej energii
zagradzająca przejście do komnaty. W przedsionku stała mistrzyni magii oraz
arcymag.
- Wygląda to na barierę ochronną, ale kto ją
rzucił? Ancano? - zapytała głośno Mirabelle.
- Nie podchodź! Nie wiadomo, co to jest - zwrócił
się do niej Savos Aren.
Odważnie dotknęłam bariery. Była jak szkło. Nie
dało się przez nią przejść. Kiedy się odsunęlam, Mirabelle cisnęła w barierę
ochronną jakieś zaklęcie zniszczenia, ale nie poskutkowało. Zdjęłam z głowy
krasnoludzki hełm.
- Nie wiem, co on tutaj robi, ale nie ujdzie mu to
płazem - powiedział arcymag.
- Co się dzieje? - spytałam go.
- Ancano siedzi tam, robiąc... coś - odpowiedział. -
Nie mamy pojecia, co. Próbujemy dostać się do środka.
- Czy nie ostrzegałam cię przed nim, arcymagu? -
zapytałam dumnie. - Trzeba było mnie słuchać.
- Zapłaci mi za to głową, zapewniam cię -
zadeklarował arcymag stanowczo. - Pomóż nam w tym, dobrze? Robimy wszystko, co
w naszej mocy.
Mirabelle próbowała rozwalić barierę mrozem, a
Savos Aren błyskawicami. Ja postanowiłam użyć ognia. Rzuciłam zaklęcie i
bariera padła. Wkroczyliśmy do Komnaty Żywiołów. Przed Okiem Magnusa klęczał
Ancano. Nareszcie go zabiję. Na myśl o tym aż zadrżałam z rozkoszy. Uderzam w
niego kulą ognia, ale nic się nie stało. Podbiegłam do niego i uderzyłam go
kilka razy mieczem, ale jego ostrze przenikąło przez jego ciało, nie czyniąc mu
żadnej krzywdy, zuepełnie jakby Ancano był duchem. Nagle coś mocno uderzyło mnie
w głowę. Zrobiło się jasno, a potem ocknęłam się na podłodze. Spojrząłam na Ancano
i zobaczyłam, że utworzył wokół siebie jakieś pole energii. Na podłodze obok
mnie leżała Mirabelle. Dotknęłam jej ramienia, aby sprawdzić, w jakim jest
stanie.
- Wszystko w porządku - odezwała się. - Możesz
chodzić?
- Tak - odpowiedziałam, bo nie czułam się ranna.
- Musisz stanąć o własnych siłach. Mamy kłopoty -
mistrzyni magii syknęła z bólu i oparła się o ścianę.
Podniosłam się z podłogi.
- Chyba nic mi nie jest - stwierdziłam.
- Ancano robi coś z tym... czymś, z okiem! -
zawołała Mirabelle. - Nie powstrzymamy go. Nie widziałam Savosa od czasu
wybuchu. Ta eksplozja musiała go stąd wyrzucić. Może być ranny. Musisz odnaleźć
arcymaga i to szybko. Śpiesz się!
- Co się dzieje? Wszystko w porządku? - spytałam
klękając przy niej.
- Nic mi nie będzie. Potrzebuję chwili, żeby złapać
oddech. Odszukaj Savosa! - rozkazał mi Mirabelle.
Wybiegłam z Komnaty Żywiołów. W przedsionku nie
było Savosa. Drzwi na dziedziniec były uchylone, ale sądziłam, że dalej go
raczej nie wyrzuciło, więc wróciłam do Komnaty Żywiołów, by dokładnie się po
niej rozejrzeć. Nie było go w niej, Onmunda również, co bardzo mnie
zaniepokoiło. Gdzie on może być? Wyszłam na dziedziniec. Zebrali się tu wszyscy
nauczyciele. Nim zdąrzyłam się rozejrzeć, podszedł do mnie Tolfdir.
- Nic ci nie jest? Co się stało? - zapytał
zdziwiony.
- To Ancano. Uczynił coś z okiem! - odpowiedziałam.
- Na dziewięć bóstw! To on jest za to
odpowiedzialny? Arcymag nie żyje! - zawołał starzec z rozpaczą. - Jest coś
jeszcze. Coś przydarzyło się Zimowej Twierdzy. Musi to mieć jakiś związek z
tym, co uczynił Ancano. Musisz się tam udać i zapewnić miastu bezpieczeństwo. A
teraz szybko odszukam Mirabelle i zobaczę, czy uda nam się położyć temu kres.
- Mirabelle jest w Komnacie Żywiołów - powiedziałam.
Tolfdir natychmiast do niej pobiegł, a ja podeszłam
do tłumu zgromadzonego obok drzwi. Spostrzegam, że patrzą na ciało arcymaga.
Nie zauważyłam go w pierwszej chwili, ponieważ leżał w gęstym śniegu. Jego
szeroko otwarte, martwe oczy, nie pozostawiały wątpliwości, że nie żyje. Cóż,
był głupcem. Zginął na własne życzenie. Nagle dostrzegłam w tłumie Onmunda.
Podeszlam do niego.
- Nic ci nie jest? - spytałam.
- Nie. Muszę znaleźć Brelynę - odpowiedział nerwowo
się rozglądając.
- Później, teraz musimy zejść do Zimowej Twierdzy i
zobaczyć, co tam się dzieje - zdecydowałam. - Tolfdir twierdzi, że miasto
zostało zaatakowane.
- Dobrze, chodźmy tam.
Wraz z
Onmundem zeszłam do miasta. Mieszkańców Zimowej Twierdzy atakowały jakieś
duchy. Jeden z nich zranił mnie w dłoń. Zamachnęłam się mieczem. Atakujące nas
stworzenia wyglądały jak lodowe upiory, tylko były większe, a przez to lepiej
widoczne. Szybko odkryłam, że niestety są również bardzo potężne. Kąsały całe
moje ciało, mimo że miałam na sobie zbroję. Potrafiły ją przenikać zupełnie,
jakby w ogóle nie istniała. Na szczęście Onmund był ze mną. Poraził jedengo z
upiórów błyskawicami, gdy ja roztrzaskałam drugiego mieczem. Kiedy drasnęłam
kolejnego ostrzem mojej krasnoludzkiej broni, stanął on w płomieniach i w
krótkiej chwili rozpuścił się niczym sopel lodu.
- Trzeba użyć ognia! - zawołałam do Onmunda.
Obydwoje zaczęliśmy ciskać w potwory ogniste kule.
Po chwili wszystkie zniknęły. Natychmiast wróciliśmy do Akademii. W bramie
napotkaliśmy Arniela Gane.
- Co z mieszkańcami Zimowej Twierdzy? - zapytał.
- Usuneliśmy zagrożenie, ale nie wiem, czy nie ma
rannych - odpowiedziałam. - Dobrze byłoby gdybyś to sprawdził. My musimy jakoś
powstrzymać Ancano.
- To raczej nie poprawi naszego wizerunku -
stwierdził Arniel i pognał do miasta.
- Poszukam Brelyny - powiedział Onmund i pobiegł w
kierunku Komnaty Osiągnięć.
Weszłam do Komnaty Żywiołów. Sytuacja się nie
zmieniła. Ancano wciąż rzucał jakieś zaklęcie na Oko Magnusa i był dla nas
wszystkich nietykalny. Mirabelle najwyraźniej czuła się już lepiej.
- No i? - zapytała mnie, gdy tylko mnie dostrzegła.
- Czy wszystko tam w porządku?
- Póki co Zimowa Twierdza jest bezpieczna -
odpowiedziałam.
- Możemy powiedzieć to samo o nas - stwierdziła
Mirabelle. - Tolfdir i ja możemy spróbować to odzyskać. Ty musisz zdobyć Laskę
Magnusa. Teraz - dodała z naciskiem.
- Naprawdę uważasz, że ten kostur pomoże?
- Kazano ci ją znaleźć, prawda? Jeśli legendy o
lasce są prawdziwe, jeśli naprawdę potrafi ona wchłonąć ogromne ilości energii,
to może uda się nam przełamać magię Ancano.
- Wobec tego wyruszam do Labiryntianu -
oświadczyłam.
- Co? Czy masz pewność? - zdziwiła się Mirabelle. -
Laska jest właśnie tam? To nie może być zbieg okoliczności.
- O czym ty mówisz?
- Arcymag. On... dał mi coś, bardzo niedawno.
Powiedział mi, że to pochodzi z Labiryntianu i że będę wiedziała, co z tym
uczynić, kiedy nadejdzie odpowiednia pora. Myślę... myślę, że miałam ci to
przekazać. Nie wiem, dlaczego, ale... było to dla niego coś bardzo osobistego -
w tym momenice Mirabelle zdjęła z szyi wielobarwny amulet i zawiesiła go na
mojej szyi. - Jest dla ciebie. Należał do Savosa, ale teraz tobie powinien
bardziej się przydać. Weź to i uciekaj stąd. Przynieś tę laskę zanim Ancano
zawali nam całą Akademię na głowę.
- Dobrze, ucieknę stąd z Onmundem i Brelyną. Pomogą
mi - oświadczyłam i odwróciłam się na pięcie.
12 dzień, Pierwszych Mrozów:
Wieczorem Onmund, Brelyna i ja byliśmy w drodze do
Mortahlu. Znaleźliśmy woźnicę, który zgodził się nas tam zawieść za drobną
opłatą. Siedzieliśmy na wozie i rozważaliśmy nasze położenie. Nie chciałam
nawet myśleć o tym, co się stanie ze Skyrim i z całą Tamriel, jeśli Ancano w
całości zrealizuje swój plan.
- Nadal nie ma wieści od twojej rodziny? - Brelyna
zapytała Onmunda przerywając trwające już dość długo milczenie.
- Nie i nie spodziewam się żadnych - odpowiedział
Nord.
- Naprawdę? To musi być takie miłe. Dotarłam aż do
Skyrim, aby po prostu uciec od oczekiwań mojej rodziny - powiedziała Dunmerka.
- Moja rodzina naprawdę w ogole nie akceptuje
mojego przyjścia do Akademii - w głosie Onmunda pojawiła się odrobina gniewu.
- Och, dobrze, ale to jest... dziwne. Przepraszam,
że to powiedziałam.
- A ty masz jakiś kontakt z rodziną?
- Nie, nie bardzo. Wydaje się, że nasi kurierzy nie
dostarczają listów aż tutaj.
- Ach, to bardzo źle.
- Wcale nie. Oznacza to, że nie jestem krytykowana
za brak postępów w Akademii.
- Ależ Brelyno, przecież ty robisz ogromne postępy
- zaprotestował Onmund.
- Koniec trasy! - zawołał woźnica zatrzymując
konia.
Zeszliśmy z wozu, a woźnica wskazał nam kierunek, w
którym znajdowało się miasto Morthal. Była już noc, gdy tam przybyliśmy.
Ujrzeliśmy jakiś ludzi z pochodniami. Było to troje mężczyzn. Stali przed dużym
domem i coś krzyczeli. Budynek ów był bardzo podobny do domu jarla Korira w
Zimowej Twierdzy. Domyśliłam się, że to również jest dom jarla. Po chwili z
domu wyszedł jakiś dlugowłasy mężczyzna w miękkich szatach.
- Co jarl ma zamiar z tym zrobić? - zapytał jeden z
ludzi stojących na zewnątrz.
- Jak możemy czuć się bezpiecznie we własnych
domach? - zapytał drugi.
- Proszę, już wystarczy - zaczął uspokajać
zebranych długowłosy mężczyzna. - Powiedziałem Idgrod o waszych obawach. Zajmie
się wami. Proszę, wródzcie do swoich zajęć.
- Nie potrzebujemy tu czarodziejów! - zawołał
człowiek, który przed chwilą pytał o bezpieczeństwo.
- Morthal ma już wystarczająco wiele problemów -
zawturował mu jego towarzysz.
- Ach, Thonnir! Lepiej wróćmy do tego.
- Tak, Benorze.
Zebrani mężczyźni odeszli spod domu jarla, a
długowłosy męzczyzna wszedł do środka. Nagle usłyszeliśmy krzyk jakiejś
kobiety:
- Proszę, niech ktoś pomoże!
- Niech ktoś coś zrobi - krzyknął w oddali jakiś
mężczyzna.
Natychmiast pobiegłam w głąb miasta.
- Co się dzieje? - zapytałam pierwszego napotkanego
strażnika.
Nie odpowiedział mi, tylko pognał przed siebie.
Inni ludzie biegli w tym samym kierunku. Podążyłam za nimi. Chyba usłyszałam
ryk smoka, ale z powodu ciemności nie mogłam niczego dostrzec. W pewnym
momencie podbiegł do mnie jakiś mały chłopiec.
- Dlaczego się biją? - zapytał.
- Kto się bije? - zupełnie niczego nie rozumiałam.
- Morthal to nie jest bezpieczne miejsce - zawołał
jeden ze strażników dobywając łuku.
Spojrzałam w stronę, w którą strzelił i wtedy
dostrzegłam go. To był smok. Strażnicy zasypywali go deszczem strzał. Po chwili
zorientowałam się, że Morthal został zaatakowany przez dwa smoki. Udało mi się
trafić smoka kilkoma kulami ognia. Wtedy odleciał. Drugiego smoka przepedzili
strażnicy. Spokój został przywrócony.
Rozejrzałam się po okolicy. Morthal to bardzo ubogie miasto. Nie było tu
praktycznie murowanych zabudowań, tylko drewniane. Skyrim to generalnie ubogi
kraj. Jedyne bagate miasta, jakie tu widziałam to Samotnia, Biała Grań i
Wichrowy Tron. Oczywiście słyszałam, że najbogatszym miastem w Skyrim jest
Makart, i byłam bardzo ciekawa jak wygląda. Teraz jednak los umieścił mnie
tutaj, w Morthalu. Przez środek miasta przepływa szeroka rzeka. Jest to chyba
jakiś dopływ rzeki Karth, drugiej co do długości rzeki Skyrim. W mieście było
bardzo dużo mostów. Wraz z Onmundem i Brelyną zaczęłiśmy szukać jakiejś
gospody. Odnaleźliśmy ją po drugiej stronie rzeki. Mieliśmy już wejść do
środka, gdy w powietrzu rozlekł się przerażliwy ryk. Smok powrócił. Chwyciłam
za miecz i pobiegłam w jego stronę, by obronić mieszkańców Morthalu.
13 dzień, Pierwsze Mrozy:
Był środek nocy, gdy Brelyna, Onmund i ja
spożywaliśmy kolację w gospodzie. Było
tu niewielu śmiertelników. Jakiś szczupły ork grał na lutni. W kominku płoną
ogień, dzięki czemu było ciepło i przytulnie. Smoka, który przed paroma
godzinami zaatakował Morthal zabiłam na obrzerzach miasta. Miałam nadzieję, że
nikt poza moimi towarzyszami nie widział, jak użyłam Krzyku, aby go pokonać,
ani tym bardziej, jak wchłonęłam jego duszę. W pewnej chwili do gospody weszła
kobieta, która natychmiast skupiła na sobie wzrok wszystkich zgromadzonych. Miała
bardzo jasną skórę i czarne, długie włosy. Była bardzo seksownie ubrana. Miała
na sobie zieloną spódnicę z rozcięciem z boku, które sięgało aż do jej biodra,
przy którym nosiła długi sztylet. Brązowo-złoty gorset unosił jej duże piersi
nadając im piękny kształt. Na rękach miała mnóstwo złotych bransolet, a na
dekolcie złoty naszyjnik. Jej piękna, kobieca sylwetka przyciągała wszystkie
męskie spojrzenia. Przyciągnęła rownież moje. Patrzenie na nią było rozkoszą.
Uwodzicielsko kołysząc biodrami podeszła do stojącej za barem Redgardki. Na
ladzie leżały martwe króliki i bażanty.
- Wydaje mi się, czy robi się gorąco? Dobry
wieczór, Jonna! - piękna kobieta zwróciła się do barmanki.
- Czym mogę ci służyć, Alvo? - zapytała Redgardka.
- Czego nie możesz mi dać, słonko? - spytała Alva
uwodzicielsko.
- Mhh... Chcesz coś zjeść?
- Zjeść? Nie, chyba nie jestem... głodna.
Przynajmniej nie w tej chwili.
- Jasne. Daj znać, jeśli zmienisz zdanie.
Alva podeszła do stolika, przy którym zasiadałam ja
i moi towarzysze.
- Skąd przybywacie? - zapytała pochylając się nad
nami.
- Z Zimowej Twierdzy - odpowiedziałam.
Onmund utkwił wzrok w jej głębokim dekolcie i
najwyraźniej aż oniemiał z powodu tego widoku. Alva nie zwracała jednak na
niego większej uwagi. Zamiast tego przypatrywała się mojej twarzy.
- Ładna jesteś - stwierdziła. - Mężczyźni pewnie
uganiają się za tobą.
- Ty też jesteś ładna - przyznałam.
- Tutejsi ludzie ciężko pracują i nie mają czasu na
zabawę. Szkoda. Ale to nie będzie trwać wiecznie.
Alva udała się w głąb gospody, podniosła flet
leżący na półce i zaczęła grać. Skończyłam już jeść, więc podeszłam do
barmanki, by zamówić dla nas pokoje.
- Nie mamy wiele do zaoferowania, ale wynajmę ci
pokój jeśli chcesz spać pod dachem - oświadczyła Redgardka.
- Tylko jeden? Jest nas troje - powiedziałam.
- Mogę wam wynająć dwa pokoje, nie mamy więcej. Nie
planowałam prowadzenia gospody, ale Falion postanowił się tu przeprowadzić,
więc przyłączyłam się do niego.
- Falion to twój mąż?
- Nie, to mój brat.
- Interes w Morthalu idzie słabo?
- Słabo? Nie, on wcale nie idzie. Niewielu ludzi
odwiedzało Morthal zanim zaczęła się wojna, a teraz powiedźmy, że drzwi wejściowe nie są zbyt często
używane. Cieszę się z każdego klienta wydającego tu pieniądze. Nie zwracaj
uwagi na orka. Płaci więc pozwalalm mu tu zostać.
- O co chodzi z tym orkiem? - spytałam.
- Masz na myśli Lurbuka? Uważa się za barda. Płaci,
więc pozwalam mu zostać. Gdybym miała klientów, martwiłabym się, że ich
straszy, ale rozejrzyj się.
- Dobrze chcę wynająć te dwa pokoje. Czy
dwadzieścia septimów wystarczy? - rozsypałam odpowiednią ilość pieniędzy na
ladę.
- Jasne, masz dobę. Zaprawadzę was do waszych pokoi.
Zawołałam Onmunda i Brelynę, a Jonna poprowadziła
nas na prawo, do wąskiego korytarzyka. Otworzyła drzwi jednego pokoju i
wręczyła mi klucz i mowiąc:
- Daj znać, jeśli będziesz czegoś jeszcze
potrzebować.
Później otworzyła drugi, bardzo mały, pokój
znajdujący się na przeciwko i wręczyła klucz Onmundowi.
- Dobranoc! - powiedziłam do niego.
- Miłych snów! - odpowiedział Nord i zamknął się w
swoim pokoju.
Ja zamknęłam się w pokoju wraz z Brelyną.
Pomieszczenie to było wyjątkowo obskurne. Znajdowało się tu tylko jedno, dość
małe łóżko, które wyglądało wyjatkowo obskurnie. Na deskach zamiast materaca
znajdowało się siano, a na nim położona była tylko skóra.
- Na bogów! Jak ja mam tutaj zasnąć?! - zawołałam.
Zdjęłam zbroję i umyłam się pobieżnie przy pomocy
wiadra ciepłej wody, które stało w pokoju. Brelyna również się umyła.
Położyłyśmy się na łóżku. Było tak cisno, że ledwie mogłyśmy się ruszyć. Długo
nie mogłam usnąć tej nocy. Obudziłam się okropnie niewyspana. Byłam w pokoju
sama. Najwyraźniej było już południe. Ubrałam zbroję i wyszłam z pokoju. Onmund
i Brelyna wspólnie jedli śniadanie. Poza nami w gospodzie obecna była jedynie
Jonna i ork Lurbuk.
- Myślę o skomponowaniu pieśni o tobie - ork
zwrócił się do Redgardki. - Wolisz, bym wychwalał twoją urodę, siłę, czy...
- Nie, po prostu... zostaw mnie w spokoju -
odpowiedziała kobieta.
- Nie chcesz, bym uwiecznił cię w pieśni? - zdziwił
się ork. - Pamiętano by cię i wychwalano po wsze czasy!
- Nie... mówię poważnie.
- Pożałujesz tej decyzji, gdy będę już znany w
całej Tamriel.
Lurbuk był szczupły jak na orka. Był ubrany, jak
człowiek. Nagle do gospody wkroczył umięśniony mężczyzna w zbroi.
- To wy przybyliście wczoraj do Morthalu? - zapytał
spoglądając na mnie i moich towarzyszy.
- Owszem - odpowiedziałam, przeczuwając kłopoty.
- Nazywam się Gorm. Jestem huskarlem jarla. Jarl
Idgrod Babiokruk chce was widzieć, dlatego pójdziecie ze mną do Komnaty
Wysokiego Księżyca.
- Dobrze - zgodziłam się i pierwsza podążyłam jego
śladem.
Moi towarzysze udali się za mną. Gorm wprowadził
nas do domu jarla zwanego Komnatą Wysokiego Księżyca. Władczyni Morthalu siedziała
na tronie. Była to straszliwie stara i brzytka kobieta o bardzo niekobiecej
twarzy. Siedziała na tronie trochę podobnie do Ulfrika, zachowując pełną
swobodę, jednocześnie jednak jej postawa wyrażała Siłę i nieustępliwość. Miała
czarne włosy i bardzo ostry wyraz twarzy. Okropnie ochrypły głos.
- Oto jarl Idgrod Babiokruk! - przedstawił swą
władczynię Gorm.
Skłoniłam się jej nisko. Nadszedł czas, aby się
przedstawić, ale wiedziałam, że ujawnienie swojej tożsamości źle się dla mnie
skończy. Morthal popierał Cesarstwo, jarl Idgrod była więc moim wrogiem. Nie
miałam na głowie hełmu, który pozostawiłam w pokoju, tak więc jarl poznała już
moją twarz. Nie mogłam dopuścić do tego, by poznała również me imię.
- Nazywam się Kintyra - skłamałam. - A to moi
przyjaciele, Onmund i Brelyna Maryon. Przybywamy z Akademii Zimowej Twierdzy i
zmierzamy do Labiryntianu.
- Zatem los przygnał cię do Morthalu, do mnie. W
jakim celu, to się dopiero okaże - odezwała się władczyni okropnie ochrypłym
głosem. - Witaj! Tamriel jest pełna mądrości i magii, jeśli tylko chcesz je
poznać. Mało kto ma oczy otwarte. Ja mówię, a inni słyszą. Mam jednak nadzieję,
że w końcu wysłuchają mnie. W Morthalu nie ma, czym władać, ale można się wiele
nauczyć. Ludzie mówią o buncie i konflikcie, gdy wielu patrzy na to, co może
być, zamiast na to, co jest. Wspomnienie o tym mnie męczy. Zbyt wiele jest
myśli nie do poznania, zbyt wiele do spamiętania, by bić się w imię prawd nie
mających żadnego sensu.
- Uważasz więc jarlu, że wojna domowa w Skyrim nie
ma sensu?
- Jestem tam, gdzie zawsze byłam. Tu, w Morthalu.
Nie czas na waśnie między swymi. Lękam się, że nadchodzą mroczne dni i
potrzebna będzie siła całego Skyrim.
Idgrod Babiokruk patrzyła na mnie w taki sposób, że
miałam wrażenie, iż przenika moją duszę. W jej oczach było coś niesamowitego.
Jej spojrzenie przypominało mi spojrzenie Dagail z Gildii Magów, którą znałam
dwieście lat temu. Podejrzewałam, ze Idgrod podobnie, jak Dagail posiada dar
jasnowidzenia. Niepokoiło mnie to, ponieważ miałam bardzo wiele do ukrycia.
- Jakieś kłopoty w Morthalu? - spytałam.
- Nieznane budzi niepokój, nawet strach -
odpowiedziała Idgrod. - Można się tego spodziewać. Niektórzy lękają się naszego
nowego czarodzieja. Zaakceptują go, kiedy się doń przyzwyczają. Czas pokaże, że
miałam rację.
Im dłużej na nią patrzyłam, tym bardziej byłam
pewna, że patrzę na wiedźmę. Jej uporczywe spojrzenie sprawiło, że ogarną mnie
lęk.
- Dlaczego chciałaś się ze mną widzieć, jarlu?
- Chciałam cię poznać, a ty powitałaś mnie kłamstwem
- słyszac te słowa z przerażeniem przełknęłam ślnię. - Nie nazywasz się Kintyra.
Jesteś Astrte z Cyrodiil.
- Tak, to ja - przyznałam.
- Generał Tullius obiecał nagrodzić każdego, kto
sprowadzi mu ciebie żywą lub martwą.
Natychmiast dobyłam miecza. Niestety wokół mnie
znajdowało się kilkudziesięciu strażników. Dwoje z nich przystawiło Onmundowi i
Brelynie miecze do piersi, nim zdąrzyli w jaki kolwiek sposób zareagować na
moje zdemskowanie.
- Rzuć broń, albo twoi przyjaciele zginął! -
zawołał Gorm.
Nie posłuchałam od razu. Nie miałam zamiaru się
poddawać.
- Nie zdąrzysz uratwać oboje, nawet używając Krzyku
- powiedziała Idgrod.
Schowałam miecz do pochwy i zawołałam:
- Zróbcie ze mną, co checie, ale póście ich wolno.
Oni nie należą do Gromowładnych.
Jarl Idgrod wstała z tronu i podeszła do mnie,
mówiąc:
- Co mam z tobą zrobić? Jesteś Ostatnim Smoczym
Dziecięciem. Tylko ty możesz ocalić nas przed smokami. Gdy Tullius cię zabije
będziemy zgubieni, ale ty sama również stanowisz naszą zgubę, moją zgubę. Twoja
śmierć oznacza zagładę Tamriel, a twoje życie zagładę Skyrim.
- Mylisz się - zaprotestowałam. - Ulfrik nie
doprowadzi Skyrim do upadku.
- Ulfrik wie, jak wielka potęga drzemie w Smoczym
Dziecięciu. Z pewnością jest gotów zapłacić za ciebie spory okup.
- Ależ kochanie, musimy wydać ją generałowi
Tulliusowi - zaprotestował mężczyzna, którego widziałam przed domem jarla, gdy
przybyłam do miasta, i który najwyraźniej był mężem jarl Idgrod.
- Wcale nie musimy, Asflurze - odparła władczyni
Morthalu. - Generał Tullius nie musi o niczym wiedzieć.
- Jak chcesz ukryć obecność Astarte z Cyrodiil w
naszym mieście przed legatem Duilisem? - spytał mąż władczyni.
- Taurinus Duilis wyjechał do Samotni i powróci
najszybciej za trzy dni - odpowiedziała Idgrod, po czym zwróciła się do mnie. -
Mam dla ciebie propzycję.
- Jaką?
- Zrobisz coś dla mnie, a wtedy ja nie powiadomię
generała Tulliusa o twojej obecności tutaj, a jeśli Ulfrik zapłaci za ciebie
okup, będziesz wolna.
- Co mam zrobić?
- Zwróciłaś uwagę na spalony dom? - zapytała jarl
Idgrod.
- Nie - odpowiedziałam.
Jarl wyciągnęła z kieszeni swojej szaty stalowe nożyczki.
Chwyciła pukiel moich włosów i odcieła go. Nie byłam zachwycona faktem, iż
jakaś wiedźma weszła w posiadanie moich włosów.
- Chodzi o dom Hroggara - oświadczyła jarl i
usiadła na tronie. - Stracił w pożarze żonę i córkę. Mój lud uważa, że dom jest
przeklęty. Nie mnie się z nimi spierać.
- A co się stało według Hroggara? - zapytałam.
- Hroggar wini swoją żonę za rozlanie
niedźwiedziego sadła przy ogniu. Wielu ludzi uważa, że sam podłożył ogień.
- Z jego żoną i dzieckiem w środku? - trochę się
zszokowałam.
- Żądza potrafi pchnąć człowieka do
niewyobrażalnych czynów - odparła jarl Idgrod patrząc na mnie przenikliwie. - Popioły
były jeszcze ciepłe, gdy przysięgał wierność Alvie.
Alva to ta piękna kobieta, którą poznałam dziś w
nocy w gospodzie. Czyżby była zamieszana w tak okrutną zbrodnię?
- A więc dlaczego go nie aresztowaliście? -
spytałam.
- Na podstawie plotek i pomówień? Nie, ale ty,
osoba obca może dowiedzieć się prawdy. Przesiej prochy, których inni lękają się
tknąć. Zobacz, co powiedzą. Jeśli dowiedziesz prawdy o jego winie lub
niewinności, nagrodze cię. Los Hroggara spoczywa w twoich rękach.
- Sądzę, że chodzi o coś więcej niż plotki i
pomówienia. Wiesz, że Hroggar jest w to zamieszany, tak samo, jak wiesz, że
jestem Smoczym Dziecięciem. A raczej nie tyle wiesz, co widzisz. Masz dar
widzenia, prawda jarlu?
- W tej sali nie będziesz znieważać jarl Idgrod! -
zawołał Grom groźnie i pchnął mnie w kierunku wyjścia. - Rozumiemy się?
- Tak - odpowiedziałam patrząc na niego. - Dlaczego
ktoś miałby okazywać jej brak szacunku?
- To żadna tajemnica, że jarl Idgrod jest... inna -
odpowiedział Grom. - Powszechne są też plotki o jej wizjach. Nie powtórzę ich i
nie pozwolę, by rozpowiadano je pod tym dachem. A teraz wracaj do swoich zajęć.
Do następnego razu!
- Najpierw uwolnijcie moich przyjaciół.
Jarl Idgrod skinęła na strażnika, który
przytrzymywał Onmunda, a ten w odpowiedzi puścił go.
- Nord jest wolny, ale Dunmerka zostaje tutaj -
oświadczyła Idgrod. - Jeśli jutro rano nie stawisz się tutaj i nie złożysz mi
sprawozdania ze śledztwa, twoja przyjaciółka zginie.
- Jeśli jej włos spadnie z głowy, to wszyscy tego
pożałujecie! - zawołał Onmund wściekły.
- Chodźmy - zwróciłam się do Onmunda otwierając
drzwi, poczym spojrzałam na Brelynę - Nie bój się, wrócimy po ciebie.
Wraz z Onmundem opuścilam Komnatę Wysokiego
Księżyca. Przemierzyliśmy miasto. W końcu odnaleźliśmy spalony dom. Zostało z
niego tylko parę desek. Gdy wstąpiliśmy na spalone fundamenty, naszym oczom
ukazał się duch dorastającej dziewczynki.
- Kto tam? To ty ojcze - przemówiła zjawa.
- Kim jesteś? - zapytałam.
- Helgi, ale ojciec mówi, że nie powinnam rozmawiać
z obcymi - odparł duch. - Jesteś obcą osobą?
- Nie, jestem przyjacielem. Wiesz, co się stało z twoim
domem?
- Obudził mnie dym. Było gorąco. Się bałam, dlatego
się schowałam. Potem było zimno, zimno... Już się nie boję, ale jestem samotna.
Pobawisz się ze mną?
- Jeśli to zrobię, powiesz mi kto wzniecił pożar?
- Dobrze. Pobawmy się w chowanego. Znajdź mnie, to
ci powiem. Musimy poczekać na noc. Ta druga też się bawi, ale wyjdzie dopiero w
nocy.
- Druga? Co masz na myśli?
- Nie mogę ci powiedzieć. Może mnie usłyszeć, jest
tak blisko. Jeśli znajdziesz mnie najpierw, to ci powiem.
- Dobrze.
Duch znknął. Onmund i ja rozejrzeliśmy się. W domu
przetrwał tylko kominek. To był mały budynek, pewnie piętrowy, ale piętro
spłonęło doszczętnie.
- Myślisz, że gdyby pożar wybuch przez niedźwiedzie
sadło przy kominku, to ten kominek zachowałby się w tak dobrym stanie? - spytał
mnie Onmund.
- Sądzę, że jest to mocno podejrzane, ale wieczorem
duch tej dziewczynki powinien powiedzieć nam, jak do tego wszystkiego doszło.
- Do wieczora jest jeszcze dużo czasu.
- Chodźmy do gospody. Muszę coś zjeść.
Kiedy wchodziliśmy do gospody, zaczepił mnie jeden
ze strażników.
- Teraz pamiętam, od niedawna należysz do
Towarzyszy. I co robisz, podajesz im miód? - zapytal drwiąco.
- Jestem ich heroldem, idioto! - rozgniewałam się.
Strażnik nic mi nie odpowiedział, tylko oddalił
się. Weszłam do gospody i zamówiłam obiad dla mnie i dla Onmunda.
- Podobno zarządca kazał ci spojrzeć w ogień -
powiedziała Jonna, kiedy jeszcze stałam przy barze.
- Ukazał mi się duch Helgi - szepnęłam.
- Biedne dziecko, pewnie błaga nas, byśmy powiesili
jej ojca, mordercę. Lepiej powiedź o tym jarlowi - poradziła mi.
Ork grał na flecie, ale kiedy usiadłam przy stoliku
nieopodal niego, przy którym siedział już Onmund, Lurbuk odłożył flet i zawołał:
- Nowa twarz! Cóż za miły widok w ponurym, starym
Morthal! Witam cię, witam!
- Witaj! - odpowiedziałam z uśmiechem. - Jestem
Astarte z Cyrodiil. Co tutaj robisz?
- Wykształciła mnie Akademia Bardów. Wędrowcy twego
pokroju powinni pomyśleć o takiej edukacji.
- Obawiam się, że nie mam na nią czasu.
Po chwili Jonna podała Onmundowi i mnie pieczone
bażanty oraz napełniła nasze kielichy norskim miodem.
- Boję się o Brelynę - szepnął Onmund.
- Nie martw się. To ja jestem wrogiem Idgrod, a nie
ona. Na pewno nie zrobi jej nic złego i wypuści ją, jeśli spełnimy jej żądanie.
Kiedy najadłam się do syta, pozostawiłam Onmunda w
gospodzie i poraz drugi udałam się do jarl Idgrod. Przyjęła mnie od razu. W
sali tronowej poza nami dwiema znajdował się tylko Grom.
- Hroggar jest winny, czy nie? - zapytała jarl.
- Duch Helgi prosił, by ją odnaleźć.
- Świat duchów jest wielki - odrzekła Idgrod. -
Zajrzyj na cmetarz. Tam ją znajdziesz.
- Aha. Chodzi o jej ciało - ucieszyłam się, bo
nareszcie zrozumiałam, co mam zrobić. - Wiem, że miewasz wizje.
- Owszem, bogowie czasem wyjawiają mi to i owo. Nie
ukrywam się z tym. To dar. Każdy, kto
sądzi inaczej, nie rozumie i nie chce tego zrozumieć.
- Zastanawiam się, jak wiele widzisz, kiedy
patrzysz na mnie.
- Kiedyś służyłaś komuś z miłości, ale ten ktoś już
od dawna nie żyje. Teraz służysz Ulfrikowi, ale nie z miłości, tylko z żądzy -
jarl wyjęła z kieszeni kosmyk moich włosów i zaczęła mielić go w dłoni. - Twoje
żądze są równie niebezpieczne, co żądze Ulfrika. Jesteś do niego podobna pod
wieloma względami. Teraz mu służysz, ale przecież jesteś Smoczym Dziecięciem i
tak, jak smoki, nie zniesiesz nad sobą władzy żadnego śmiertelnika pozbawionego
smoczej krwi. Dlatego prędzej, czy później, Ulfrik stanie się twoim wrogiem.
Obydwoje jesteście zbyt dumni, by sobie ulec. Widziałbyś to już teraz, ale
zaślepia cię twoja żądza. Twoje pożądanie jest ścieżką do śmierci. Ostatecznie,
jeśli ty nie zabijesz Ulfrika, to on zabije ciebie. Ta myśl będzie mnie
pocieszać w krótkiej chwili waszego triumfu.
- Nie będzie tak, jak mówisz - zaprotestowałam.
- Będzie dokładnie tak, ponieważ w twoim sercu,
podobnie jak w sercu Ulfrika króluje żądza. Gdyby pojawiła się w nich miłość...
ale to niemożliwe. Zbyt okrutni i samolubni z was ludzie, choć właściwie
określenie "człowiek" niekoniecznie do ciebie pasuje. W gruncie
rzeczy jesteś smokiem w ludzkim ciele.
- Nie jestem smokiem, tylko człowiekiem - zawołałm
wściekła.
- Jesteś tak samo okrutna i bezwględna, żądna
władzy i krwi, jak smoki, na które polujesz, i doskonale o tym wiesz.
- Ty nie wiesz, jaka jestem. Niczego o mnie nie
wiesz! - po tych słowach wyszłam z Komnaty Wysokiego Księżyca głośna trzaskając
drzwiami.
Byłam wściekła. Słowa Idgrod dogłębnie mnie
dotknęły. A co jeśli jest w nich ziarnio prawdy? Może jestem złym człowiekiem.
Czy naprawdę Ulfrik w przyszłości stanie się moim wrogiem?
- Trzeba mieć oczy otwarte. Cholerne smoki mogą na
nas spaść w każdej chwili - powiedział strażnik stojący przy domie jarla.
- Tak, póki tu jestem, będę was przed nimi bronić -
westchnęłam.
Postanowiłam porozmawiać z Alvą, aby ustalić, jaki
ma związek z podpaleniem. Zapytałam strażnika, gdzie mieszka, a on wskazął mi
dom, który jednak okazął się być zamknięty. W końcu poszłam po Onmunda i razem
znaleźliśmy cmentarz. Znajdował się zaraz za spalonym domem. Właściwie nie nazwałabym
tego miejsca cmentarzem. Był to obszar przekopanej ziemi, w której zapewne
grzebano zmarłych, nie stawiając im nawet nagrobków. Jedynym nagrobkiem był ten
stojący tu dla upamiętnienia Helgi i jej matki. Kiedy podeszliśmy do niego
okazało się, że grób Helgi jest rozkopany. Ktoś wyciągnął zamkniętą trumnę na
powierzchnię. Cierpliwie czekaliśmy przy grobie na pojawinie się ducha.
Istotnie po chwili ukazała nam się Helgi.
- Jestem tuż za tobą - szepnął mi na ucho Onmund.
- Spraw, by Laelette już sobie poszła - przemówiła
zjawa.
- Laelette? - zapytałam zdziwiona.
W tym momencie z lasu wybiegła jakaś kobieta.
- Nie trzeba było tu przyłazić! - zawołała z
gniewem zbliżając się w naszą stronę.
W świetle księżyca, które odbijało się od białego
śniegu, dostrzegłam jej lśniące czarne włosy i długie zęby.
- To wampirzyca! - krzyknęłam zaskoczona.
Kobieta rzuciła się na mnie z nożem. Nie byłam
przygotowana na atak. Wampirzyca usiłowała ugodzić mnie nożem w gardło, ale na
szczęście zdąrzyłam zasłonić się ramieniem, a zbroja uchroniła mnie od
zranienia. W następnej chwili Onmund poraził kobietę magiczną energią. Wtedy ja
przebiłam ją mieczem. Wampirzyca osunęła się na ziemię martwa.
- Wygląda na to, że to ona wykopała zwłoki -
stwierdziłam czyszcząc mój miecz o śnieg. - Pewnie piła z nich krew, ale co to
ma wspólnego z ich śmiercią.
W tym momencie ze strony miasta przybiegł do nas
jakiś mężczyzna.
Thonnir: Laelette! Ona nie żyje! - zawołała z
rozpaczą i wziął martwą kobietę w ramiona. -Chwila, ona... ona jest wampirzycą!
- Jak się nazywasz? - zapytałam.
- Thonnir - odpowiedział i wypuścił zwłoki z
ramion. - Jestem Thonnir.
Odwrócił się, otarł łzy z twarzy i zaczął odchodzić
w stronę miasta.
- Poczekaj, człowieku! - dobiegłam do niego i
chwyciłam go za rękę. - Dokąd idziesz?
- Ona nie żyje - powiedział przygnębiony. - Laelette nie żyje.
- Rozumiem, że była ci bliska?
- To moja żona - powiedział zatrzymując się i
spoglądając na mnie.
- Co możesz mi powiedzić o swojej żonie?
- Laelette... Myślałem, że odeszła, żeby przyłączyć
sie do Gromowładnych. A tu... moja nieszczęsna Laelette - jego głos zadrżał, a
z jego oczu wypłynęły strumienie łez.
- Zdarzyło się coś dziwnego, zanim wyszła?
- Zaczęła spędzać wiele czasu z Alvą, a jeszcze
tydzień wcześniej gardziła nią. W noc swojego zniknięcia miała spotkać się z
Alvą. Później Alva powiedziała mi, że nie przyszła. Nawet się z nią nie
pożegnałem.
- Może jednak się spotkały? - zasegurowałam.
- Myślisz, że Alva... Ale to znaczy, że...
- Że Alva jest wampirem! - zawołałam
podeskcytowana, bo właśnie w tej chwili przyszło mi to do głowy.
- O bogowie! Myślisz, że Alva jest wampirzycą?! -
zapytał mezczyzna zszokowany.
- Trzeba wziąć pod uwagę tę możliwość.
- Nie, jesteś w błędzie. Musisz się mylić! Laelette
mogła zginąć na mokradłach. Nie wierzę, że Alva mogła mieć z tym coś wspólnego.
Nie udowodnisz tego jarlowi!
Jego determinacja w obronie Alvy była co najmniej
dziwna. Mogło się za tym kryć tylko jedno.
- Czymś tu chyba trąci - powiedziałam ironicznie. -
Tak jakby... zdradą małżeńską?
- To był tylko jeden raz i byłem wtedy pijany -
przyznał mężczyzna spuszczając oczy ze wstydem.
- Tak, jasne. Wykorzystała twoją chwilową
niepoczytalność - stwierdziłam sarkastycznie. - Wszyscy niewierni mężowie tak
mówią.
- Mam nadzieję, że Alva nie jest tym, czym myślisz.
- Sprawdzę to.
Wraz z Onmundem pognałam w stronę miasta. Miałam
tylko jeden trop - Alvę. Niespodziewanie zauważyłam ją stojącą na mostku przede
mną. Natychmiast do niej podbiegłam.
- Co tu robisz, Alvo? - zapytałam zatrzymując się
tuż przed nią.
- Zbieranie roślin, grzybów, warzenie mikstur -
odpowiedziała wskazując na wiklinowy kosz przewieszony przez ramię. - Po jakimś
czasie to staje się nudne. Temu miastu potrzeba jakiś ciekawych zajęć!
Potrzebujesz czegoś?
- Nie - odpowiedziałam.
- Ach, te twoje piękne oczy! - szepnęła Alva
dotykając dłonią mojego policzka.
Ten dotyk ją zdradził. Była zimna, jak lód. Musiała
być wampirem. Niespodziewanie pocałowała mnie w usta. Jej pocałunek był
lodowato zimny.
- Nie pociągają mnie kobiety - powiedziałam
odsuwając się od niej.
- Gustujesz więc w mężczyznach?
- Owszem.
- Słusznie, oni są bardziej... apetyczni - szepnęła
Alva uwodzicielsko przeciągając palce po zbroi Onmunda.
Uśmiechnęła sie do niego zalotnie i oddaliła się w
stronę lasu.
- Ona jest wampirem - wyjawiłam cicho mojemu
przyjacielowi. - Jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć? Kiedyś byłam dobra w
demaskowaniu wampirów. Chyba zaślepiła mnie jej uroda.
- Nie tylko ciebie - przyznał Onmund. - Jesteś
pewna, że ona jest wampirem?
- Musimy przeszukać jej dom - zadecydowałam.
Od razu pognaliśmy w stronę domu Alvy. Chciałam go
przeszukać pod jej nieobecność. Dzwi były zamknięte i niezdołałam otworzyć ich
za pomocą magii. Miałam tylko dwa wytrychy. Próbowałam zrobić z nich dobry
użytek, ale niestety złamałam oba. Nagle w moją stronę podbiegło dwoje
strażników.
- Z rozkazu jarla nakazuję ci stać! - zawołał jeden
z nich.
- Prowadzę śledztwo właśnie z rozkazu jarla i musze
przeszukać ten dom - oświadczyłam.
- Będziesz się tłumaczyć w Komnacie Wysokiego
Księżyca - strażnik szarpnął mnie za ramię.
Jego towarzysz zatrzymał Onmunda.
- Nie chcę okraść Alvy, tylko znaleźć dowód na to,
że jest zamieszana w zabójstwo - powiedziałam. - Możesz tam wejść ze mną i
zobaczyć, że mówię prawdę.
- Niech ci się nie wydaje, że możesz się ze mną
targować, jak ze sklepikarzem - strażnik był nieustępliwy.
Pozwoliła mu poprowadzić się do domu jarla. Przez
całą drogę popychał mnie, jakbym była jakimś śmieciem. Przyznaję, że miałam
ochotę go za to zabić, ale powstrzymałam się przed sięgnięceim za miecz. Po
chwili byliśmy już na miejscu. W sali tronowej znajdował się jedynie Grom.
- Przyłapaliśmy ją na próbie włamania - strażnik
zwrócił się do huskarla Idgrod.
- Jarl Idgrod oraz jej mąż śpą i nie będę ich teraz
budzić, więc przyjdzicie jutro - odparł Grom.
- Czy mamy wobec tego wtrącić ją do lochów? -
spytał strażnik.
- Grom, włamywałam się z powodu śledztwa, które dla
was prowadzę - zawołałam. - Alva jest wampirem i ma coś wspólnego z podpaleniem
domu Hroggara. Muszę przeszukać jej dom.
- Słucham? Alva jest wampirem? - zdziwił się Grom.
- Tak sądzę.
- Zaczekajcie tutaj.
Grom wyszedł z sali. Po chwili wrócił i wręczył mi
jakiś klucz, poczym zwróćił się do stająceo przy mnie strażnika:
- Idź z nią i pilnuj, żeby nie złamała prawa. Jej
towarzysza też możecie zabrać z sobą. Przeszukajcie dom Alvy i przynieście
tutaj dowód jej winy.
- Tak jest! - odpowiedział strażnik.
W towarzystwie strażnika oraz Onmunda wróciłam pod
dom Alvy. Kluczem wręczonym mi przez Groma otworzyłam drzwi. Gdy weszliśmy do
środka, okazało się, że w domu przebywa już Alva. jej widok totalnie mnie
zaskoczył.
- Co ma oznaczać to najście? - spytała kobieta.
- Mam rozkaz przeszukać ten dom - odpoiwedział
strażnik.
- Podobno udało ci się skrucić cierpienie Laelette
- Alva zwróciła się do mnie zalotnym głosem, ignorując straznika. - Naprawdę
jesteś ładna.
- Nie, jestem piękna - odpowiedziałam równie
zalotnym głosem.
- Zachować czujność! - krzyknał strażnik i w tej
samej chwili zaczął płonąć.
Ktoś cisnął w niego kulę ognia. Tym kimś okazał się
być skrywający się w domu alvy Nord.
- Hroggarze, zapłacisz za to głową! - krzyknął
strażnik zrywając z siebie płonącą tunikę.
W tyjm momenice Alva rzuciła na mnie zaklęcie lodu,
które sprawiło, że nachwilę straciłam czucie w kończynach i osunęłam się na
podłogę, a chwilę później sparaliżował mnie nieznośny ból. Nim zdąrzyłam
podnieść się z kolan, Alva swoim sztyletem poderżneła gardło strażnikowi.
Hroggar natomiast zaczął ciskać jakieś zaklęcia zniszczenia w Onmuda, który
jednak zaciekle się bronił.
- Ci ludzie są jak bydło! Tylko pracują, śpią i
jedzą - powiedziała Alva patrząc na martwego strażnika z pogardą.
Rzuciła we mnie kolejne zaklęcie, ale tym razem
wyczarowałam tarczę ochronną, która je pochłoneła. następnie cisnęłam w Alvę
kulę ognia, ale ona również osłoniła się zaklęciem ochronnym. Walka Onmunda z
Hroggarem wyglądała podobnie. Wszyscy czwora raz po raz ciskaliśmy w siebie
zaklęcia magii zniszczenia i osłanialiśmy się zaklęciami ochronnymi. Magia
tryskała na około! W pewnym momencie nie wiedziałam już na wet, co się dzieje.
W końcu Onmund wyczarował wielki sopel lodu, którym przebił pierś atakującego
go mężczyzny. Ja miałam już dość zaklęć. Osłoniłam się magiczną tarczą i
chwyciłam za miecz. Alva próbowała ugodzić mnie sztyletem, ale wytrąciłam go z
jej ręki i jednym płynnym ruchem ostrza mojej ukochanej broni ściełam Alvie
głowę. Onmund podszedł do nieszczęsnego strażnika.
- Nie żyje - powiedział.
Chwyciłam włosy Alvy i podniosłam jej odciętą głowę
na wysokość oczu.
- Szkoda, była taka ładna - westchnęłam.
- Odłoż tą głowę, proszę cię! - zawołał Onmund
patrząc na to, co robię ze wstrętem. - To obrzydliwe.
- Wybacz - to mówiąc puściłam głowę Alvy tak, że z hukiem
uderzyła ona o podłogę i śmiesznie poturlała się kawałek dalej. - Zabaczmy, czy
miała fajne stroje.
Otworzyłam stojącą nieopodal szafę. Znajdowało się
w niej trochę ubrań i parę butów. Jedne z nich były przecudne. Wykonane z
miękkiej skóry, długie aż do kolan, tak jak lubię, i wiązane tak, że
dopasowywaly się do kształtu nogi. Były przepiękne. Dostawiłam je do nogi i
przekonałam się, że są w moim rozmiarze.
- Biorę te buty - powiedziałam.
- Astarte, nie czas teraz na to - zaprotestował
Onmund.
- Jeśli ci się śpieszy, to zacznij już przeszukiwać
to mieszkanie, a ja w tym czasie znajdę sobie coś ładnego.
- Naprawdę chcesz zabrać jej ubrania?
- Są ładne, a jej nie będą już potrzebne.
Onmund więcej nie protestował, tylko zaczą
przetrząsać wszystkie szafki i szuflady. Natomiast ja zaczęłam przeglądać
ubrania. Wybrałam sobie zieloną spódnicę z dużym rozcięciem z boku i żółty
gorset unoszący biust. Może, jak ubiorę się bardziej kobieco, Ulfrik spojrzy na
mnie, jak na kobietę, a nie jak na żołnierza. Dotąd widział mnie tylko w zbroi,
nie licząc naszego pierwszego spotkania w Helgen, kiedy to miałam na sobie
jakieś łachmany. Jeśli chcę go uwieść, to przede wszystkim muszę się
odpowiednio ubrać. Ale czy tego mężczyznę w ogóle da się uwieść? W szafie znalazłam
również trochę septimów, które wsypałam do sakiewki.
- Zanlazłeś
coś ciekawego? - spytałam Onmunda.
- Nie. Jeśli mężczyzna, który nas zaatakował to
Hroggar, to znaczy, że on naprawdę zabił swoją rodzinę.
- Tak, niestety tak - przyznałam.
Zeszliśmy do piwnicy. Byłam bardzo ciekawa, co tam
jest. W piwnicy stała trumna. Otworzyliśmy ją. W środku leżał jakiś dziennik.
Wyczarowałam światło i zaczęłam głośno czytać:
"Cóż to za życie? Gdzież jest
książe, który mnie ocali? Gdzież mój dzielny, norski wojownik, który ze mną
odejdzie? Poznałam dziś pewnego mężczyznę, gdy zbierałam kwiaty. Jest
egzotycznej, elektryzującej urody. Całowaliśmy się w świetle księżyca. To było
takie romantyczne! Dziś znów się z nim zobaczę.
Poznałam prawdziwe barwy nocy. Movart
pokazał mi najczarniejszą czerń i krwistą czerwień. Obiecał mi trwałą ucztę,
jeśli spelnię jego życzenie w Morthalu. Z łatwością uwiodłam Hroggara. Movart
powiedział, że powinnam wpierw znaleść sobie obrońcę. Kogoś, kto będzie czuwał
nad moją trumną za dnia. Hroggar doskonale się nada. Wieczorem przyszła do mnie
Laelette. Ukoiła moje pragnienie. Ukryłam jej ciało, by powstała i mi służyła.
Rozgłosiłam plotkę, że zaciągnęła się do wojska. Głupcy!
Movart przedstawił mi swój plan. Mam
uwodzić strażników jednego po drugim, uczynimy z nich swych niewolników.
Później wszyscy wespół zdobędziemy Morthal. Nie zabijemy mieszkańców, nie.
Staną się bydłem, kojącym nasze pragnienie niekończącym się źródłem krwi i
obrońcami strzegącymi nas przed przeklętym słońcem.
Rodzina Hroggara robi się niewygodna.
Powiedziałam Laelette, żeby wszystkich zabiła i upozorowała wypadek. Jeżeli
Hroggar ma dalej być moim obrońcą, musi wyglądać na niewinnego.
Głupia dziewka! Laelette spaliła
rodzinę Hroggara żywcem. Kazałam jej upozorować wypadek, a ona doprowadziła do
skandalu. Co gorsza próbowała przemienić jego córeczkę, Helgi. Nawet tego nie
potrafiła zrobić dobrze. Zabiła dziecko i zostawiła ciało, żeby spłonęło.
Coś się dzieje z Laelette. Cały czas
mówi o Helgi. Chyba postradała zmysły. Uważa, że dziecko można jeszcze
przywrócić do życia.
W mieście pojawił się obcy i bada
przyczynę pożaru. Muszę zachować ostrożność."
14 dzień, Pierwsze Mrozy:
O świcie Onmund i ja przybyliśmy do Komnaty
Wysokiego Księżyca. Sala tronowa pełna była strażników. Jeden z nich
przyprowadził Brelynę. Jej dłonie związane były grubym sznurem. Jarl Idgrod
Babiokruk siedziała na swoim tronie.
- Hroggar jest winny, czy nie? - zapytała, gdy
tylko do niej podeszłam.
- Tak, ale nie zabił swojej rodziny bezpośrednio -
odpowiedziałam. - Alva podłożyła ogień, a właściwie zleciła to Laelette. To one
były morderczyniami.
- Alva? - Idgrod zdzwiła się. - Nie sądziłam, że
jest do tego zdolna.
- Ona była wampirzycą. Była, bo już nie żyje.
Chciała zniewolić miasto. Hroggar również nie żyje. Zabiliśmy ich w obronie
własnej.
- Zakładam, że masz dowody. Nie można szastać
oskarżeniami bez dowodów.
- Mam dziennik Alvy - to mówiąc wręczyłam Idgrod
odnaleziony dziennik.
Jarl Morthalu zapoznała się z ostatnimi wpisami i
zawołała:
- A więc to prawda! Ta zdradziecka suka... Morthal
jest twoim dłużnikiem. Proszę - Idgrod skinęła na jedengo ze strażników, a on
natychmiast oswobodził ręce Brelyny. - Obiecano ci nagrodę za rozwikłanie
zagadki, ale ja muszę cię prosić o jeszcze jedną przysługę. Morthal jest wciąż
w niebezpieczeństwie. W dzienniku jest zmianka o Movarcie, wielkim wampirze,
którego podobno zgładzono sto lat temu.
- Nie mogę dłużej tu zostać - oświadczyłam nieco błagalnym
tonem. - Ja i moi towarzysze zmierzamy do Labiryntianu, aby zdobyć Laskę
Magnusa. Potrzebujemy jej w celu powstrzymania agenta Thalmoru, który usiłuje
zniszczyć Akademię i jest już o krok od zdobycia niewyobrażalnej potęgi. Jeśli
zrealizuje swój plan wszyscy będziemy zgubieni. Pomyśl jarlu, co się stanie,
kiedy potęga samego Magnusa dostanie się w ręce Thalmoru. Czyż nie jest to
zagrożenie poważniejsze od inwazji smoków? A Mavart? On nie może się z tym
równać.
- Istotnie, Thalmor jest bardzo niezbezpiczny -
zgodziła się Idgrod.
- Dlatego muszę wyruszyć w dalszą droge, ale
obiecuję ci, że gdy tylko zdobędę Laskę Magnusa, powrócę do Morthalu i zabiję
Movarta. Dotrzymując słowa udowodnię, że jestem człowiekiem, a nie smokiem.
- Niech tak będzie. Jesteście wolni - zdecydowała
jarl.
Onmund, Brelyna i ja natychmiast opuściliśmy
Morthal. Na szczęscie nikomu z nas nie stało się nic złego. Przechodziliśmy
przez las. W pewnym momenice drogę przebiegł nam spłoszony lis, a zarazpóźniej
renifer. Zbliżyliśmy się w stronę, z kórej uciekły zwierzeta i nagle naszym
oczom ukazał się atronach ognia. Stanęłam jak wryta.
- Niemożliwe! - krzyknęłam.
Poza atronachem, którego sama przywołałam, aby
wejść do Akademii, nie widziałam żadnego od dwustu lat. Przecież Wrota Otchłani
zostały zamknięte raz na zawsze, co więc w Nirnie robi samotny atronach?!
Daedra cisnęła we mnie kulę ognia. Na szczęście zbroja uchroniła mnie od
poparzeń. Brelyna obezwładniła atronacha zaklęciem lodu, a ja przebiłam mu
pierś mieczem. Wtedy przestał wyglądać, jak atronach. Przede mną stanęła elfka
w szatach maga. Wyciągnęłam ostrze z jej piersi, a ona padła na ziemię martwa.
A więc jednak po Nirnie nie chodzą daedry. To była zwykła elfka, która za
pomocą magii przybrała postać atronacha. Elfka a nie daedra. Odetchnęłam z
ulgą. Przez kilka godzin błądziliśmy po lesie. Wreszcie doszliśmy do kamiennych
ruin. Wspieliśmy się po kamiennych schodach, skręciliśmy w prawo i
przemierzyliśmy kolejne schody. Później podążyliśmy ścieżką wyżłobioną w lodzie.
Wtedy zaatakował nas śnieżny troll. Onmund był bardzo pomocny. Podpalił futro
trolla za pomocą magii, a ja dobiłam go mieczem. Po wyjściu z lodowego tunelu,
naszym oczom ukazały się dwie pary kamiennych schodów. Jedne prawadziły na
wprost, a drugie w lewo. Wstąpiliśmy na te znajdujące się na wprost. Wtedy
zaatkował nas kolejny troll. Wszyscy troje cisnęliśmy w niego kule ognia, co
dość szybko doprowadziło do jego śmierci. Wspięliśmy się na kolejne schody
prowadzace jeszcze wyżej. Szliśmy coraz wyżej i wyżej po schodach. Wreszcie
znaleźliśmy się na placu wznoszącym się wysoko w górach. Nagle pojawił się
duch. Nie odezwał się oni słowem, tylko stał nieruchomo i patrzył na okrągłe
ceremonilane drzwi znajdujące się w skale przed nami. Przyjrzałam mu się. Kogoś
mi przypominał.
-To chyba... Savos Aren! - zawołałam.
W tym momenice w okół nas pojawiło się wiecej
duchów. W sumie było ich sześcioro.
- Chodźcie, już prawie jesteśmy na miejscu. Nie
traćmy więcej czasu - przemówił duch Savosa Arena.
- Na pewno chcemy to zrobić? - spytała zjawa
jakiejś Argonianki.
- Wrócimy do Akademii, nim ktokolwiek zoreintuje
się, że nas nie ma - oświdczył duch kobiety ludzkiego gatunku.
- Zaciekawiłoby cię to. W końcu arcymag cię
uwielbia - stwierdził duch jakiegoś elfa.
- Nie zapominaj, że to wszystko były pomysły Atmahy
- znów odezwał się Savos Aren.
- Wejdźmy tam i zobaczmy, co jest w środku -
zadecydował duch jakiegoś mężczyzny ludzkiego gatunku.
Zjawy zniknęły. Podeszłam do okrągłych drzwi i
zakołatałam w nie przy pomocy metalowej kołatki. Wtedy drzwi same się
otworzyły. Weszliśmy do środka. Znaleźliśmy się w jakimś przestrzennym
pomieszczeniu, które spowijał mrok. Rozświetliliśmy je magicznym światłem.
Naszym oczom znów ukazało się sześcioro duchów.
- Nie wierzę, że to robimy - odezwał się duch
jakiejś elfki.
- Wyobrażasz sobie ich miny, gdy wrócimy? - zapytał
Savos Aren.
- Mów dalej z przekonaniem, że znajdziesz tu coś
użytecznego - powiedział duch mężczyzny ludzkiego gatunku.
- Biorąc pod uwagę historię tego miejsca,
prawdopodobnie zostało tu trochę mocy - stwierdziła zjawa elfa.
- Zaklęte bronie, tomy pełne starożytnej wiedzy,
sekrety samego Shalidora - któż wie, co możemy tu znaleźć! - zawołał Savos Aren
podekscytowany.
- A co jeśli... Co jeśli tego miejsca strzegą
jakieś stworzenia? - spytała Argonianka.
- Przeciwko sześciu magom z Akademii? Chyba damy
radę - powiedziała kobieta ludzkiego gatunku.
Z łatwością otworzyłam żelazne drzwi znajdujące się
przed nami. Wtedy duchy zniknęły. Pociągnęłam za srebrną wajchę i podnosłam
kratę znajdującą się za drzwiami. Od razu wyskoczyła na nas cała chorda żywych
kościotrupów. Chwyciłam za miecz i rzuciłam się w wir walki. Nagle z podziemi
wyszedł wielki kościany smok. Wtedy zorientowałam się, że krata spowrotem
opadła, a Onmund nie zdąrzył przez nią przejść. Mogłam liczyć jedynie na
wsparcie Brelyny, która stała tuż za mną. Wielki szkielet smoka ruszył wprat na
mnie. Nadszedł czas, aby użyć zwoi J'zargo. Kilkoma potężnymi ciosami moich
dwóch mieczy rozwaliłam kilka szkieletów stojących przede mną i nim podszedł do
mnie kościany smok wyjęłam zwój J'zargo, rozwinęłam go i głośno przeczytałam:
- Niech się stanie płaszcz płomieni!
Rozlekł się huk i jakaś ogromna siła pchnęła mnie w
tył. Kiedy odzyskałam przytomność leżałam na ziemi, wśród porozrzucanych kości.
Całe ciało okropnie mnie bolało. Nade mną pochylał się Onmund.
- Wstawaj, bo wszyscy zginiemy! - zawołał.
Pomógł mi wstać. Wtedy zorientowałam się, że tuż
przed nami Brelyna walczy ze smokiem. Ciskała w niego zaklęcia i odsuwała się
szybko od jego kłapiącej szczęki. Chwyciłam mój plecack leżący obok mnie i
wyciągnęłam drugi zwój podarowany mi przez J'zargo. Rozwinęłam go, rzuciłam się
pod żywy smoczy szkielet, wpadłam do wgłębienia w ziemii, z ktorego wyszedł i
zawołam:
- Niech się stanie płaszcz płomieni!
Znów rozlekł się strażliwy huk, a w następnej
chwili ogarnęła mnie ciemność.
- Astarte, ocknij się, proszę - usłyszałam głos
Onmunda.
Otworzyłam oczy. Byłam okropnie obolała.
- Dzięki bogom, żyjesz! - zawołała Brelyna.
Spróbowałam się podnieść i aż krzyknęłam z bólu.
Byłam dotkliwie poparzona.
- Nie ruszaj się - powiedziała Brelyna delikatnie
mnie przytrzymując. - Musisz się uzdrowić. My nie potrafimy rzucać czarów
uzdrawiających.
- Co się stało? - spytałam słabym głosem.
- Ty nam to powiedź. Dwa razy spowodowałaś jakiś
wybuch - oświadczył Onmund. - To cud, że żyjesz.
Uniosłam rękę i uzdrowiłam się. Od razu poczułam
się lepiej. Ostrożnie podniosłam się z ziemi.
- Użyłam zwoi J'zargo - powiedziałam. -
Najwyraźniej działają w taki sposób, że kiedy dotykam przeciwnika następuje
wybuch, który rani wszystkich wokół, łącznie ze mną.
- J'zargo dał ci te zwoje? - sptała Brelyna.
- Tak, jak wrócimy do Akademii, zabiję go! -
zawołałam wściekła.
Wrzuciłam do plecaka odrobinę smoczych kości, tyle
ile udało mi się zmieśćić, poczym wraz z moimi przyjaciółmi wydostałam się z
małego wgłębienia w ziemi, w którym się znajdowaliśmy. Poszliśmy przed siebie i
kamiennym korytarzem zeszliśmy do małego podziemnego dziedzińca. Na środku
znajdował się cokół z tabliczką. Naszym oczom znów ukazały się duchy. Stały
wokół cokołu. Tym razem było ich już tylko pięcioro.
- Ledwie uszliśmy z życiem, a ty chcesz tam wrócić?
- spytał duch mężczyzny ludzkiego gatunku.
- Co to w ogóle było? - zapytała Argonianka.
- Już za późno. Nie zostało z niego na tyle dużo,
by warto było wracać - stwierdziła kobieta ludzkiego gatunku.
Duchy
odwróciły się w prawą stronę i zniknęły.
- Savos aren był skończonym draniem! - zawołałam
wściekła. - Te duchy to wspomnienia. Arcymag był tutaj wiele lat temu i musiał
wiedzieć, że Laska Magnusa jest właśnie tu, a mimo to nie powiedział mi o tym,
kiedy miał okazję.
- Myślisz, że wszyscy jego towarzysze zginęli? -
spytała Brelyna.
- Tak - odpowiedziałam. - Co więcej sądzę, że to on
był winien ich śmierci. Namówił ich, aby tu przybyć, a potem po prostu ich tu
zostawił. Nawiasem mówiąc, dziękuję, że wy nie zostawiliście mnie tam, z tym
smokiem.
- Nigdy bym ciebie nie zostawił na pewna śmierć -
odpowiedział Onmund z zapałem w głosie.
- Savos Aren nigdy nie zdobył Laski Magnusa -
zauważyła Brelyna. - Jakim cudem my mamy ją znaleźć i przeżyć? Ich było
sześcioro, a nas jest tylko troje.
- Będzie ciężko, ale nie mamy innego wyjścia -
powiedziałam. - Musimy zdobyć Laskę Magnusa.
Podeszłam do cokołu. Znajdowała się na nim żałobna
tabliczka o następującej treści:
"Chwała wspaniałemu miastu
Bromjunaar. Po wsze czasy te mury będą stać. Niechaj wrogowie ujrzą Jej
Wysokość, niechaj wszyscy przed nią zadrżą."
Jaka Jej Wysokość? Ciekawe, o co w tym wszystkim
chodzi. Skręciliśmy w prawo. Znajdowały się tu drzwi podpisane:
"Rozpadlina Labiryntianu". Otworzyliśmy je bez trudu i zeszliśmy na
dół po schodach. Nagle pochodnie przy ścianach same się zapaliły i ktoś bardzo
głośno przemawił w języku smoków:
- Wo meyz wah
dii vul junaar?
Nie wiedziałam, co znaczą te słowa, ale wyraźnie
poczułam jakąś moc. Nagle rozbłysło światło, a przed nami pojawił się duch
jakiegoś wojownika. Natychmiast przeniknął mnie lodowaty powiew. Duch zamachnął
się na mnie toporem. Zablokowałam jego cios moim elfim mieczem, który trzymałam
w prawej dłoni, i pchnęłam go mieczem spopielenia, który dzierżyłam w dłoni
lewej. Kiedy ostrze dotknęło ducha, on natychmiast zniknął. Za nim znajdowały
się male kamienne wrota skute lodem. Użyłam magii ognia, by roztopić lód, a
wtedy wrota same się otworzyły.
- Czy wy też słyszeliście ten głos? - sptałam.
- Tak - odpowiedział Onmund. - On przemówił w
języku smoków, prawda?
- Owszem.
Schowałam elfi miecz do pochwy, aby mieć jedną rękę
wolną do uzdrawiania się. Postanawiam korzystać z miecza spopielenia i
oczywiście przeniosłam go w prawą dłoń. Cudowną broń podarował mi Ulfrik! Zeszliśmy
w dół wąskim korytarzem. Znowu ktoś przemawił w języku smoków:
- Nivahriin muz fent siiv nid azz
hed.
Te słowa zbudziły umarłych. Znajdowaliśmy się nad
przepaścią, gdy po kamiennym łuku zaczęły wspianać się ku nam jakieś draugry.
Strąciliśmy je w przepaść za pomocą zaklęć. Później sami ostrożnie przeszliśmy
po kamiennym łuku. Doszliśmy do kamiennego mostu. Już miałam przez niego
przejść, gdy po raz kolejny poczułam, że przenika mnie jakaś moc. Zrobiło mi
się słabo i usłyszałam głos:
- Nie odpowiadasz? Czy muszę korzystać z tego
twojego języka rynsztoku?
- Czego chcesz? - zapytałam.
Nie usłyszałam odpowiedzi, ale zachwiałam się i
spadłam z mostu. Na szczęście nic sobie nie zrobiłam. Rozejrzałam się. Wokół
mnie były tylko skały. Zaczęłam wołać moich towarzyszy, ale odpowiedziało mi
tylko echo. Przed sobą zobaczyłam drzwi. Otworzyłam je bez trudu i poszłam
dalej. Wtedy znów usłyszałam czyjś potężny głos:
- Wróciłeś Arenie, mój stary przyjacielu?
Arenie? On myśli, że jestem arcymagiem. To pewnie
przez amulet Arena, który noszę na piersi. Przeszłam przez metalowe drzwi i
weszłam do gościńca Labiryntianu. Pod moimi stopami, tak jak i wcześniej,
znajdowała się tafla lodu, ale tutaj było więcej skał. Otwierzyłam metalowoą
kratę znajdującą się przede mną, rozwaliłam żywy szkielet, który stanął mi na
drodzę i przemierzyłam skalisty korytarzyk.
- Przyszedłeś dokończyć to, co wcześniej ci się nie
udało? - znów zapytał tajemniczy głos.
Znalazłam się w jakiejś wielkiej grocie. Napotkałam
tam Onmunda i Brelynę.
- Myśleliśmy, że zginęłaś! - zawołał Onmund na mój
widok i serdecznie mnie uściskał.
- Nic mi nie jest - odpowiedziałam. - Musimy iść
dalej.
Przez chwilę błądziliśmy między skałami. Minęliśmy
wodospad, przeszliśmy przez kładkę i schody i znów musieliśmy walczyć z
trollem. Wreszcie znaleźliśmy jakieś wąskie przejście. Znów poczułam jakąś
dziwną moc i usłyszałam głos:
- Po raz kolejny stajesz w obliczu klęski.
Poczułam się okropnie słaba i w tej chwili
zrozumiałam, co się dzieje. Na bogów! Ta moc odbiera mi manę!
- On odbiera nam manę! - zawołałam. - Tracimy ją za
każdym razem, gdy słyszymy ten głos.
- Obawiam się, że masz rację - przyznała Brelyna.
- Mag tego nie przejdzie, tylko wojownik -
stwierdziłam. - Ja na szczęście jestem jednym i drugim.
Zeszliśmy schodami w dół i poraz kolejny
usłyszeliśmy tajemniczy głos:
- Nie jesteś Arenem, prawda? Przysłał cię tu.
Nagle zaatakowały nas duchy. Zabiliśmy je głównie
przy pomocy magii i poczuliśmy się zupełnie wyczerpani. Przed nami znajdował
się most, a za nim dostrzegłam płomienie ognia. Tajemniczy głos znów przemówił:
- Czy nie rozumiesz, że twoja własna moc, może stać
się twoją zgubą, że strach tylko sprawi, że będę silniejszy.
- O bogowie! Już rozumiem! - zawołałam przerażona.
- Odbiera nam manę i dodaje ją sobie. Musimy używać magii, jak najrzadizej,
najlepiej wcale. Brelyno, umiesz posługiwać się mieczem?
- Chyba tak - odpowiedziała Dunmerka.
Podałam jej mój elfi miecz.
- Od teraz zabijamy przeciwników za pomocą mieczy,
a nie czarów - zadecydowałam.
Przeszliśmy przez most i znaleźliśmy się przed
płonacymi wrotami. Szybko stało się dla mnie jasne, że można je sfosować tylko
w jeden sposób. Ktoś, kto był w tej chwili w posiadaniu Laski Magnusa, odebrał
nam sporo many i zagarnął ją dla siebie. Robił to przez cały ten czas, a przede
mną były teraz płonące wrota i domyślałam się, że rozwalić można je tylko
lodem. Użyłam magii lodu. Udało się. Podążyliśmy bardzo wąskim przejściem.
Zeszliśmy w dół po schodach. Znaleźliśmy odrobinę złota w urnach. Skręciliśmy w
lewo i zatrzymaliśmy się przed metalową bramą. Znów objawiły nam się duchy.
Były ich już tylko troje.
- No dalej, nie możemy się teraz zatrzymywać.
Musimy iść dalej! - zawołał Savos Aren.
- Gdzie Elevali? - spytała kobieta ludzkiego
gatunku. - Była zaraz za mną.
- Nie żyje - odpowiedział drugi człowiek. - Coś
dopadło ją z zaskoczenia. Zginęła, zanim mogłem coś zrobić.
- Masz rację. To wszystko moja wina. Mamy zawrócić?
- zastanowiła się kobieta.
- Powrót tam to raczej kiepski pomysł - stwierdził
mężczyzna.
- Gdybyśmy zawrócili, oznaczałoby to nasz koniec.
Uda nam się jeśli będziemy przeć naprzód. Uda się! - zawołał Savos Aren z
szaleńczą determinacją w głosie.
- Chodź, dasz radę! Chodźmy! - zawołała kobieta.
Duchy znikły, a my znowu uszłyszeliśmy złowieszczy
głos:
- Przyjdź! Staw czoło upadkowi!
Udaliśmy się przejściem w dół. Rzuciły się na nas
draugry i duchem draugra. Pokonaliśmy ich za pomocą mieczy. Onmund zabrał
nieruchomemu upiorowi jego przedziwny miecz. Postanowił używać teraz dwóch
mieczy, tak jak i ja. Spojrzałam na ducha i roześmiałam się.
- Spójrzcie tylko, on jest potrójnie martwy -
zawołałam.
- Jak to potrójnie? - zapytała Brelyna.
- Najpierw umarł i został zmumifikowany, a potem
coś go ożywiło i tak stał się draugrem. Później znów najwyraźniej ktoś go zabił
i stał się upiorem, a teraz ja go zabiłam, więc jest potrójnie martwy. Czy to
nie jest zabawne?
- Pytasz, czy bycie martwym jest zabawne? - zapytał
Onmund.
- Oczywiście, że bycie po prostu martwym nie jest
zabawne, ale bycie potrójnie martwym to zupełnie co innego. To totalny
paradoks!
- O nie! - zawołał Brelyna. - Tędy nie przejdziemy!
Istotnie przejście przed nami było zawalone
wielkimi głazami, więc musieliśmy zawrocić. Nad wodospadem znaleźliśmy małe przejście
między skałami. Znowu walczyliśmy z draugiem-upiorem i uczyniliśmy go potrójnie
martwym. Podązyliśmy wąskim przejściem po prawej stronie i znaleźliśmy się
przed wrótami z napisem: "Trybuna Labiryntianu". Otworzyliśmy wrota i
zeszliśmy schodami w dół. Minęliśmy kilka korytarzy. W jednej z urn znalazłam
dwa wytrychy. Ucieszyłam się ogromnie, ponieważ w Morthalu złamałam ostatnie,
jakie miałam. Natychmiast ukryłam je w bucie. Weszliśmy do pomieszczenia, w
którym znajdował się jakiś stary dywan. Ja szłam pierwsza. Nagle poczułam ból.
Nie wiedziałam, co się dzieje, więc natychmiast wycofałam się z powrotem do
miesca, z którego przyszłam, a właściwie nietyle wycofałam się, co po prostu
uciekłam. Minęlam Onmunda i wpadłam na Brelynę, która nie zdąrzyła jeszcze
wejść na dywan. Niestety Onmund utknął w pułapce. Jakaś moc zadawała mu tak
straszny ból, że upadł na podłogę.
- Onmund! - krzyknęla Brelyna i usiłowała rzucić mu
się na pomoc, ale złapałam ją i unieruchomiłam mocnym uściskiem ramion.
- Czekaj! - zawwołałam.
Zrozumiałam, że każdy kto wejdzie na ten przeklęty
dywan umrze w męczarnaich. Oczywiście nie mogłam pozwolić, by Onmunda spotkał
taki los. Nie mogłam go tam zostawić. Rozejrzałam się. Przy ścianach znajdowały
się niskie kamienne kolumny, a na nich spoczywały klejnoty duszy. Zaczęłam
rozumieć, że te klejnoty duszy generują pole, które zabija każdego, kto
znajduje się w korytarzu. Muiałam zabrać chociarz klejnot. Natychmiast
podbiegłam w stronę najbliższego. Ból przeniknął moje ciało, ale w następnej
chwili strąciłam klejnot z cokołu i wszystko ustało. Westchnełam z ulgą.
Naszczęście wystarczyło zdjąć tylko jeden klejnot z cokołu. Podbiegłam do
Onmunda. Brelyna uczyniła to samo. Nasz przyjaciel wciąż zwijał się z bólu. Ułożyłam
dłonie na jego skroniach i skupiłam się na jego odczuciach. Po raz drugi w
życiu udało mi się skutecznie rzucić zaklęcie "uzdrawiający dotyk".
Złociste światło z moich dłoni przeniosło się na całe ciało Onmunda. Kiedy
zgasło, czuł się już dobrze.
- Uratowałaś mi życie - powiedział. - Dziękuję!
- Proszę! - odpowiedziałam - Musimy trzymać się
razem i być ostrozni.
Przeszliśmy przez korytarz i wpadliśmy w kolejną
pułapkę z klejnotami. Tym razem zamiast uciekać, natychmiast pobiegłam do
ściany, aby zdjąć klejnot z cokołu. Nie zdążyłam tego uczynić. Silny ból
sprawił, że upadłam na podłogę i nie byłam w stanie się podnieść. Tym razem to
Onmund uratował mnie. Strącił klejnot z cokołu za pomocą strumienia magicznej
energii.
- Dziękuję - powiedziałam podnoszac się z podłogi i
patrząc na niego z wdzięcznością.
- Odwdzięczyłem się - odpowiedział Onmund z
serdecznym uśmiechem.
Poszliśmy dalej. Nadal szłam na przedzie. Wrazie
natknięcie się na kolejne pułapki, wolałam, aby moi towarzysze pozostali
bezpieczni za moimi plecami. Szłam powoli i ostrożnie. Dostrzegłam runę na podłodze
i przezornie ją ominęłam nakazując moim towarzyszom to samo. Zaczęliśmy wspinać
się po schodach. Nagle rzuciło się na nas troje draugrów. Jeden z nich pchnął
mnie z taką siłą, że spadłam ze schodów. Podniosłam się obolała i natychmiast
pobiegłam na pomoc moim przyjaciołom. Na szczęście poradzili sobie bez mojej
pomocy i zabili draugry. Weszliśmy na most zawieszony nad przepaścią. Były do
niego przykute jakieś zwloki. Kiedy przeszliśmy na drugą stronę, naszym oczom
ukazały się dwa korytarze. Po lewej drzwi były zamknięte, więc skręciliśmy w
prawo. Przeszliśmy przez żelazne drzwi. Znaleźliśmy się w komnacie, na środku
której znajdował się wielki kamienny tron. Ku nam wyleciała chmara nietoperzy. Za
tronem siedział potęzny draug. Powstał i ruszył w moją stronę. Zablokowałam
cios jego topora swoim mieczem, ale po chwili wytrącił mi go z ręki. Następnie
zamachnął się i uderzył mnie w brzuch. Tym ciosem przebił moją zbroję i zranił
mnie dotkliwie.
- Yol! -
krzyknęłam.
Mój przeciwnik stanła w ogniu. Wtedy Brelyna
przebiła mu pierś moim elfim mieczem. Jego oczy przestały iskrzeć się na
niebiesko, co oznaczało, że już nie żyje - podwójnie. Uzdrowiłam się i zaczęłam
szukać mojego miecza. Wpadł w miejsce zalane wodą i nie mogłam go dostrzec.
Byłam wściekła.
- Gdzie jest mój miecz? - zawołałam.
To był mój ulubiony miecz. Otrzymałam go od Ulfrika
i nie mogłam go stracić. Zaczęłam oświetlać kałużę magicznym światłem. W końcu
dostrzegłam go.
- Jest! - krzyknęłam i natychmiast podniosłam go z
kamiennej podłogi lekko zalanej wodą. - Na szczęście go znalazłam!
Aż ucałowałam rękojeść z radości. Wciąż jednak
czułam posmak lęku, który spowodowała myśl, że już go nie odnajdę. Zaczęłam
również czuć niepokój z powodu tego, że drugi miecz podarowany mi przez Ulfrika
znajdował się w dłoniach Brelyny.
- Daj Brelynie ten miecz od draugra-upiora -
zwróciłam się do Onmunda, a później powiedziałam do Dunmerki - Oddaj mi mój
miecz!
Brelyna natychmiast posłuchała i zapytała nieco
nieśmiało:
- Zrobiłam coś nie tak?
- Nie! Wręcz przeciwnie, zrobiłaś z niego dobry
użytek - pochwaliłam ją. - Po prostu te miecze są dla mnie bardzo ważne i nie
chcę sie z nimi rozstawać. Dostałam je od Ulfrika... to znaczy otrzymałam je od
mojego dowódcy, dlatego mają dla mnie ogromną wartość.
Doznałam nieprzyjemnego poczucia, że ich okłamałam.
Te miecze były dla mnie ważne nie dlatego, że otrzymałam je od mojego dowódcy,
ale dlatego, że podarował mi je mężczyzna, w którym się zakochałam. Nagle
usłyszałam, a raczej nie tyle usłyszałam, co poczułam, że wzywa mnie słowo
mocy. Podeszłam do kamiennej ściany, na której zalśniły litery smoczego języka.
- Sand -
przeczytałam słowo lśniące blękitnym światłem.
Poczułam ziarnistość pod moimi palcami. Czas jakby
się zatrzymał, a w mojej głowie ukazał się obraz klepsydry. Stało się dla mnie
jasne, że słowo "sand"
znaczy "piasek" i że słow to w połączeniu ze słowem "tiid" wstrzymuje bieg czasu.
- Co się stało? - spytał mnie Onmund.
- Nic. Po prostu wezwało mnie słowo mocy -
odpowiedziałam. - Czasem słowa języka smoków ujawniają mi swoje znaczenie. To
oraz pochłanianie dusz smoków sprawia, że jestem coraz potężniejsza.
- Dobrze, że z nami jesteś - powiedziała Brelyna.
Udaliśmy się w dalszą drogę. Znaleźliśmy się przed
wielkimi drzwiami. Objawiły nam się dwa duchy. Jednym z nich był Savos Aren,
który przemówił do drugiego ducha:
- Cóż innego mogliśmy uczynić? Zostać tam i umrzeć
wraz z nią? Nie chciała iść dalej, nie mieliśmy wyboru!
Duch mężczyzny ludzkiego gatunku nie odpowiedział.
Zamiast niego przemówiłam ja:
- Zostawiłeś ich wszystkich na pewną śmierć,
Savosie! Jak mogłeś? Najpierw porzucasz przyjaciół, a potem ukrywasz prawdę o
Lasce Magnusa nawet w obliczu grożącej nam wszystkim klęski? Śmierć słusznie
przyszła po ciebie. Akademia nigdy nie powinna być twoja.
Duchy zniknęły, a my otworzyliśmy wrota i weszliśmy
do wielkiej komnaty. Na szczycie kamiennych schodów stała postać w metalowej
masce na twarzy. W ręku dzierżyła smukły kostur, przypominający ogromne berło z
turkusowym, kulistym kryształem na głowicy. Postać przypominała draugra, lecz
jej z jej maski biła jakaś niezwykła moc.
- Jestem Astrte z Cyrodiil i przybywam tu po Laskę
Magnusa! - zawołałam odważnie.
- Jam jest Smoczy Kapłan Morokej, a Laska Magnusa
należy do mnie - przemówiła postać potężnym głosem, który słyszeliśmy po
drodze, i spojrzała na trzymany przez siebie kostur. - Jeśli ją chcesz, to
musisz mi ją odebrać. Fus Ro Dah!
Potęga jego głosu pchneła nas w tył tak mocno, że
uderzyliśmy o wrota, przez które tu weszliśmy. Szybko podbiegliśmy do niego i
zaczęliśmy ciskać w niego zaklęcia zniszczenia. Nie uczyniliśmy mu w ten sposób
żadnej szkody. Po chwili nie byliśmy już w ogóle używać magii. Zoreintowałam
się, że pochłania manę z każdego rzucanego na niego zaklęcia. Uniósł Laskę
Magnusa w górę i poraził nas naszymi własnymi zaklęciami. Poczułam
niewyobrażalny ból i straciłam przytamność. Kiedy się ocknęłam, Onmund i
Brelyna wciąż rzucali w Morokeja zaklecia, skrywając się przed nim za
kamiennymi filarami. Nie miałam siły, aby urzyć magii. Byłam okropnie obolała.
Doczołagałam się do kamiennego filaru i skryłam za nim. Sięgnęłam do mojego
plecaka i wyjęłam duża fiolkę wypełnioną niebieskim płynem. Była to mikstura
przywracająca manę. Wypiłam ją i po chwili byłam już w stanie się uzdrowić.
Znów podbiegłam do Morokeja. Chciałam zranić go mieczem, ale nie zdąrzyłam go
dosięgnąć, gdyż od razu poraził mnie błyskawicami. Krzyknęłam z bólu. Byłam
pewna, że za chwilę zginę.Morokej wreszcie przestał porażać mnie magiczną
energią, by odeprzeć atak Onmunda, który również doskoczył do niego z mieczem.
Wykorzystałam tą krótką chwilę i rzuciłam się do ucieczki. Wybiegłam z komnaty
i skryłam się za drzwiami. Nie miałam pojęcia, jak go pokonać. Czułam, że pod
zbroją całe moje ciało jest popażone. Znów się uzdrowiłam, ale nie miała sił do
dalszej walki. Chciałam stąd uciec, ale przecież nie mogłam zostawić Onmunda i
Brelynę na pewną śmierć. Musiałam po nich wrócić. Jak go pokonać? Nie mogę
uzywać magii, bo wykorzysta to przeciw mnie. Jednak nie kontroluje mojego
Tu'um. Laska Magnusa odbiera mi manę, czyli zakłóca pracę mojego umysłu, ale
źródłem Krzyku wcale nie jest umysł, tylko dusza, a Laska Magnusa nie potrafi
wpływać na duszę, a przynajmniej mam taką nadzieję. Postanowiłam stanąć przed
obliczem Morokeja po raz trzeci. Wystrzegałam się używania zwykłej magii, ale
użyłam Ognistego Oddechu. Początkowo wszystko wyszło perfekcyjnie. Morokej
stanął w płomieniach. Podbiegłam do niego i raniłam go mieczem. Chciał
odepchnąć mnie od siebie Laską Magnusa. Chwyciłam ją mocno i znów ciełam go
mieczem. W tym momencie poraził mnie magiczną energią i rzucił mnie na kolana.
Z drugiej strony podbiegł do niego Onmund i przebił go Mieczem Niebiańskiej
Kuźni.
- Poradzę sobie z tobą! Teraz padniesz i się
wykrwawisz! - zawołał z gniewem wyciągając ostrze z jego ciała.
- Trzeba mieć krew, żeby się wykrwawić -
stwierdziłam głośno.
- Fus Ro Dah!
- zawołał Morokej i zepchnął Onmunda ze schodów.
Później zaczął razić mnie błyskawicami. Straciłam
nadzieję na zwycięstwo. Czułam, że umieram i w duchu już się z tym pogodziłam.
Chciałam tylko, żeby ten okropny ból wreszcie się skończył. Nagle Morokej
został zaatakowany przez atronacha burzy. Teraz to on obrywał od błyskawic. Po
chwili przy Morokeju pojawiła się Brelyna. To ona przywołała atronacha. Kiedy
smoczy kapłan był zajęty odprawianiem ataku przyzwanej daedry, Brelyna odcieła
mu widmowym mieczem rękę, którą trzymał Laskę Magnusa. Następnie cisnęła w
niego kulę ognia. Sprawiło to, że smoczy kapłan na naszych oczach rozsypał się
w proch.
Atronach burzy zniknął. Brelyna chwyciła Laskę
Magnusa i pobiegła do Onmunda. Najwyraźniej był nieprzytomny. Ja potrzebowałam
jeszcze chwili, aby dojść do siebie. W końcu uzdrowiłam się i podniosłam z
ziemi maskę Morokeja, jedyną rzecz, jaka po nim została. Udało mi się również
znaleść dwanaście monet, które leżały porozrzucane wokół niej.
15 dzień, Pierwsze Mrozy:
Bardzo długo nie mogliśmy znaleźć drogi powrotnej z
Labiryntianu. Byliśmy wykończeni i sfrustrowani faktem, że nie możemy wydostać
się na powierzchnię. Z drugiej strony cieszyliśmy się, że żyjemy i że
zdobyliśmy Laskę Magnusa. Onmund opowiedział na po drodze o Smoczych Kapłanach.
Podczas Smoczej Wojny ośmioro magów ze Skyrim poparło działania smoków. Zostali
nazwani smoczymi Kapłanami i sprawowali krwawe rządy nad Skyrim na rozkaz
swoich smoczych panów. Każdy z nich posiadał maskę obdarzoną wielką mocą. Po
śmierci zostali zmumifikowani i pochowani w różnych stronach Skyrim. Istniała
przepowiednia, że gdy smoki powrócą, zbudzą się do życia. Przepowiadnia ta
najwyraźniej się spełniła.
Rankiem wreszcie wydostaliśmy się z Labiryntianu. Cudownie
było ujrzeć światło słoneczne. Byliśmy tak zmęczeni, że postanowiliśmy zrobić
sobie przerwę na sen. Rozpaliliśmy ognisko i ułożyliśmy się wokół niego na
śniegu. Udało mi się zdrzemnąć pomimo zimna i niewygody. Przez cały czas
trzymałam w ręku Laskę Magnusa. Odpoczywaliśmy jakieś cztery godziny. Później
udaliśmy się w drogę powrotną. Kiedy znaleźliśmy się na skraju lasu, nieopodal
Morthalu, zatrzymałam się i powiedziałam:
- Musicie iść do Akademii sami.
- Co? - Onmund popatrzył na mnie zdziwiony. - A co
z tobą?
- Muszę zabić Movarta, a nie mogę ryzykować, że
ktoś niepowołany zdobędzie Laskę Magnusa - oświadczyłam. - Dlatego to wy
musicie zawieść ją do Akdemii i za jej pomocą zabić Ancano.
- Nie powinnaś zbliżać się do Morthalu - odparł
Nord. - Jeśli Cesarscy cię znajdą, zabiją cię.
- Muszę zabić Movarta, bo dałam Idgrod słowo, że to
zrobię.
- Skąd pewność, że Idgrod dotrzyma swego słowa i
puści cię wolno?
- Nie mam pewności, ale bez względu na to, co
zamierza Idgrod i co się ze mną stanie, muszę postąpić honorowo.
- Ależ Astarte...
- Onmundzie, tu chodzi o honor - przerwała mu
Brelyna. - Astarte musi dotrzymać słowa.
Spojrzała na mnie, a ja dostrzegłam w jej oczach zrozumienie
i podziw. Uśmiechnęłam się do niej serdecznie.
- Honor znaczy tysiąckroć więcej niż życie. Dziś
wszyscy postąpimy właściwie - powiedziałam i wręczyłam Brelynie Laskę Magnusa.
- Weź ją. Właściwie to ty ją zdobyłaś. Pokonasz Ancano, wierzę w to. Co prawda
bardzo pragnęłam zabić go osobiście, ale trudno.
- Powodzenia - odpowiedziała mi moja przyjaciółka.
- Spotkamy się w Akademii - odpowiedziałam i
uściskłam ją.
Brelyna odsuneła się ode mnie, a wtedy Onmund podszedł
do mnie i mocno mnie przytulił.
- Proszę, uważaj na siebie - powiedział.
- Do zobaczenia! - odpowiedziałam.
Onmund i Brelyna weszli na główną drogę i podążyli
na wschód. Ja zagłębiłam się w las. Chciałam wejść do Morthalu od strony cmentarza.
Nie miałam pojęcia, gdzie szukać Movarta. Wyszłam na skraj lasu tam, gdzie
znajdował się grób Helgii i zobaczyłam grupę śmiertelników zmierzających w
stronę lasu. Było to czworo mężczyzn (troje ludzi i ork) oraz kobieta. Wszyscy
byli uzbrojeni. Gdy mnie spostrzegli, zatrzymali się.
- Ktoś ty? - zapytał jeden z mężczyzn, który
spewnością był Nordem.
- Jestem Astarte z Cyrodiil - przedstawiłam się.
- Jarl Idgrod nie spodziewała się, że wrócisz.
Jesteśmy tu z jej rozkazu.
- Z jakiego rozkazu?
- Idziemy na wampira! - zawołał inny mężczyzna.
- Nie, to ja idę na wampira. Przybyłam zabić
Movarta, tak jak obiecałam - oświadczyłam.
- Wobec tego chodź z nami.
- Dobrze.
Weszliśmy do lasu. Nord, który pierwszy powitał
mnie na cmentarzu wydawał się być bardzo przygnębiony. Reszta kompanii
żartowała i śmiała się. On natomiast milczał.
- Jak się nazywasz? - zagadnęlam go
- Jorgen - odpowiedział. - Nie mam czasu na
rozmowy. Chyba, że o tartaku. Za dużo pracy.
- Wydaje mi się, że coś cię trapi. Poza tym
oczywiście, że zachwilę będziemy walczyć z wampirem.
- Wiatr szaleje, a co robi jarl? - zapytał z
gniewem. - Kryje się w środku ze swoimi wizjami. Potrzebujemy przywódczyni, a
nie wiedźmy.
Zatrzymaliśmy się przed wielką jaksinią. Jorgen
powiedział mi, że Movart najprawdopodobniej ukrywa się właśnie w niej. Pomału
weszliśmy do środka. Ja wyczarowałam magiczne światło, a moi towarzysze
podpalili przygotowane wcześniej pochodnie. Wyskoczył ku nam wielki pająk,
którego zabiłam natychmiast jednym uderzeniem miecza. Uklękłam przy nim i
natarłam ostrze mojego elfiego miecza jego jadem wyciekającym z gruczołów
gębowych. Dobrze jest mieć zatrute ostrze. Poszliśmy dalej w głab jaskini. Nagle
wyskoczyły ku nam dwie wampirzyce. Jedna z nich chwyciła jednego z mężczyzn i
usiłowała ukąsić go w szyję, ale jego towarzysz rzucił mu się na pomoc i nie
pozwolił jej tego czynić. Druga, będąca Redgardką, próbowała ukąsić stojącego
obok mnie Jorgena. Od razu przebiłam ją mieczem. Nie musiałam się nawet
wysilać. Druga wampirzyca również rzuciła się na mnie. Dobyłam drugiego miecza.
Jednym zablokowałam cios jej broni, a drugim rozcięłam jej brzuch. Moja
przeciwniczka szybko się wykrwawiła.
- Bogowie wiedzą o twoich czynach - towarzysząca
nam kobieta spojrzała na mnie z podziwem. - To miejsce wygląda na
niebezpieczne.
- Tak. Trochę się przestraszyłem - przyznał jeden z
mężczyzn.
- Jest pełne wampirów? - zapytał ork.
- Tchórze! - zawołał wściekły Jorgen. - Musimy
znaleźć...
- Oczywiście, ale może póścimy ją przodem? -
zasugerował ork.
- Dobrze. Sama rozprawię się z Movartem -
powiedziałam.
Udałam się przed siebie, wgłąb jaskini. Pełno było
tu pajęczyn. Jaskinia wydawała się być pusta. Niczego w niej nie znalazłam,
więc zawróciłam. Okazało się, że tam gdzie zabiłam wampirzyce znajduje się
przejście w lewo. Skręciłam nim i nie uszłam wielu kroków, gdy zaatakowała mnie
kolejna wampirzyca. Szybko się z nią uporałam. Weszłam do pomieszczenia, w
którym przy długim stole zastawionym różnymi potrawami zasiadały trzy
wampirzyce. Walka z nimi była zacięta. Zabiłam jedna wampirzycę i wtedy druga
złapała mnie od tyłu i próbowała ugryźć w szyję. Nie udało się jej, ponieważ
nie pozwoliła jej na to moja zbroja. Nie wpadając w panikę rzuciłam kulę ognia
w trzecią wampirzycę, co szybko ją zabiło. Wtedy wampirzyca, która wciąż mnie
trzymała, ugryzła mnie w rękę. Jej zęby jakimś cudem przebiły się przez moją
rękawicę w miejscu, w którym nie było metalu, tylko zwierzęca skóra. Gdy
wysysała mi krew, przebiłam ją mieczem. zdjęłam rękawicę i spojrzałam na
ugryzienie. Nie było głębokie, ale mogła zarazić mnie Porfiryczną Hemofilią.
Miałam trzy dni na zarzycie odpowiedniej mikstury, którą można bez trudu
otrzymać w Akademii. Trzy dni to sporo czasu, więc nie przejumjąc się zbytnio
swoim położeniem poszłam przed siebie. Napatkałam na swej drodze wampira.
Pierwszego mężczyznę pośród wampirów zamieszkujących tę jaskinię. Miał czarne
długie włosy. Zablokowałam cios jego miecza krasnoludzkim mieczem i zanurzyłam
ostrze elfiego miecza w jego piersi. Przebiłam mu serce, więc od razu padł
martwy. Miał 34 septimy w sakiewce, które oczywiście sobie przywłaszczyłam.
Poszłam dalej i zabiłam jeszcze jedną wampirzycę. Więcej wampirów nie znalazłam.
Zawróciłam. Kiedy znalazłam się przy ciele wampira-mężczyzny, dogonili mnie moi
towarzysze z Morthalu.
- Zabiłaś Movarta! - zawołał jeden z nich.
- Nie, nie znalazłam go - odparłam.
- Ależ zabiłaś go. To właśnie jest Movart! -
wojownik z Morthalu wskazał mi martwe ciało.
- Aha. To dobrze - ucieszyłam się. - Po prostu nie
miałam pojęcia, jak wygląda. Myślałam, że będzie potężniejszy.
W drodze powrotnej odkryliśmy jeszcze jedno
skaliste pomiesczenie. Było pełne ludzkich szczątków. Na bogów, ilu ludzi oni
zabili! To straszne! Dobrze, że zabiłam Movarta.
Kiedy wyszliśmy z jaskini, jeden z towarzyszących
mi wojowników oświadczył:
- Musimy zaprowadzić cię do jarl Idgrod. Rozkazał
nam, by cię sprowadzić, jeśli zabijesz Movarta przed nami.
- No więc chodźmy - zgodziłam się.
Udaliśmy się w stronę cmentarza. Zapadł już
zmierzch.
- Nie martw się, Astarte - szepnął Nord z wielkim
żelaznym toporem. - Jarl Idgrod nie wyda cię Legionowi Cesarskiemu.
- Znasz moje imię, a ja nie znam twego -
zauważyłam.
- Jestem Benor. Najlepszy wojownik w Morthalu -
Nord wyprostował się dumnie.
- Doprawdy?
- Tak. Nawet, jeśli jarl Idgrod cię aresztuje, to
Jorgen spróbuje cię odbić z rąk strażników. Uda mu się, jeśli mu pomogę. Może
to zrobię, może nie.
- Jorgen chyba nie darzy Cesarstwa miłością, co?
- Nie, ale lepiej żeby zostało to między nami.
Po chwili byliśmy już w mieście. Kompania
zaprowadziła mnie pod Komnatę Wysokiego Księżyca. Do środka weszłam sama. Jarl
Idgrod Babiokruk siedziała na swoim tronie. Stał przy niej jej mąż i huskarl.
Zdjęłam z głowy hełm.
- Witaj, jarlu! - zawołałm dumnie. - Przybywam, aby
pokazać ci, że jestem człowiekiem honoru. Człowiekiem, a nie smokiem.
- No proszę, gdyby tylko wszyscy działali, tak jak
ty - Idgrod uśmiechnęła się.
- Mistrz wampirów, Movart, nie żyje! -
oświadczyłam.
- Nie przypuszczałam, że ci się uda. Może teraz
zdołamy wszyscy o tym zapomnieć - powiedziała Idgrod.
Wtedy do sali tronowej wkroczyłu dwoje strażników
Morthalu i prowadzony przez nich żołnierz w zbroi Gromowładnych.
- Przynoszę wiadomość od Ulfrika Gromowładnego -
oświadczył mężczyzna.
- Puście go! - rozkazała jarl.
Jej strażnicy odsunęli się o krok od Gromowładnego,
a jej mąż zbliżył się do niego i wyciągnął rękę. Żołnierz podał mu
zapieczętowany list, a ten przekazał go swojej żonie. Idgrod złamała pieczęć i
zapoznała się z treścią listu, poczym podniosła wzrok na posłańca Ulfrika.
- Gdzie wspomniany okup? - zapytała.
- Tutaj! - posłaniec rzucił na podłogę przed tronem
swoją sakwę. - Sześć tysięcy septimów. Tyle, ile zarządano.
- Tylko sześć tysięcy? - zwróciłam się do Idgrod
nieco zdziwiona. - Mam się obrazić?
- Ulfrik nie zapłaciłby za ciebie więcej -
odpowiedziała jarl. - Prędzej zrównałby Morthal z ziemią, by cię odbić. Wszyscy
robimy to, co nam się opłaca. Zabiłaś Movarta, więc jesteśmy ci wdzięczni.
Jesteś wolna! Odejdź natychmiast, razem z tym posłańcem.
- Dziękuję - włożyłam chełm na głowę.
Wyszłam z Komnaty Wysokiego Księżyca szybkim
krokiem, a posłaniec Ulfrika podążył za mną. Poprowadził mnie do dwóch koni,
które sprowadził ze Wschodniej Marchii. Na ich grzbietach pogalopowaliśmy na
wschód.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz