Rozdział VII



25 dzień, Zmierzch Słońca:
Tego dnia wstałam z łóżka jeszcze przed świtem. Cały czas odpoczywałam po bitwie o Samotnię. Przez kilka dni praktycznie nie wychodziłam z domu. Wczoraj jednak Ulfrik powrócił do Wichrowego Tronu. Ubrałam zieloną suknię, zrobiłam sobie perfekcyjny makijaż, rozczesałam włosy, spryskałam się perfumami, zarzuciłam na ramiona swój futrzany płaszcz i udałam się do Pałacu Królów, aby pierwszy raz po bitwie o Samotnię spotkać się z Ulfrikiem.
W sali tronowej zostałam jedynie Galmara.
- Witaj! - zawołałam. - Czy wojna się już skończyła?
- Witaj, Astarte - odpowiedział. - Kiedy wypędzimy niedobitki Cesarskich z naszej ojczyzny, ruszymy na Dominium, albowiem to właśnie tam czai się nasz prawdziwy wróg.
- A gdzie nasz nowy król?
- Chyba nie wyszedł jeszcze ze swojej komnaty - odpowiedział Galmar i zszedł do zbrojowni.
Po chwili namysłu, udałam się do pokoju Ulfrika. Zapukałam i, nie słysząc odpowiedzi, ostrożnie nacisnęłam na klamkę. Drzwi były otwarte, weszłam więc do środka. Ulfrik spał na swoim łożu. Stałam przy drzwiach nie wiedząc, co uczynić dalej. Powinnam wyjść. Zamiast tego rozejrzałam się po pokoju. W sumie był bardzo przestrzenny. Cicho podeszłam do łoża Ulfrika. Znajdowało się na drewnianym podwyższeniu, które przypominało trochę niskie schody. Kiedy spięłam się na owo podwyższenie, uklękłam przed łożem Ulfrika i spojrzałam na niego. Leżał na boku w szmaragdowej pościeli. Moja twarz znajdowała się teraz tuż przy jego twarzy. Spał spokojnym i głębokim snem. Nie miałam zamiaru go budzić. Właściwie, to jest nierozsądny. Nawet nie zamknął drzwi na klucz, a pod jego komnatą nie stał żaden strażnik. Dostałam się tu bez żadnego problemu. A gdyby wszedł tu któryś z jego licznych wrogów? Jakże łatwo mógłby go zabić we śnie. Co prawda, nie wszedłby do pałacu z taką łatwością, jak ja, ale istnieje wiele sposobów na minięcie wartowników. Ulfrik był w tej chwili tak bezbronny, że zapragnęłam chronić go do końca jego dni. Uniosłam dłoń, chcąc pogładzić go po policzku. Wstrzymałam się jednak. Zbyt mocno obawiałam się, że mój dotyk go zbudzi. Chciałabym go osłaniać przed jego wrogami, tak jak czyniłam to w Samotni, ale przecież tak naprawdę zupełnie go nie znam. Cóż to za człowiek? Nagle przyszedł mi do głowy demoniczny plan. Postanowiłam przeszukać komnatę Ulfrika. Rzuciłam na siebie zaklęcie tłumienia. Dzięki temu mogłam poruszać się bezszelestnie przez kilka minut. Zeszłam z podwyższenia i podeszłam do jednej ze ścian. Stały tu półki z książkami. Było ich mnóstwo. Sprawdziłam kilka tytułów: "Wilcza Królowa", "Najmroczniejszy Mrok", "Reduta Czerwonego Orła." Wszystko wskazywało na to, że Ulfrik uwielbia książki, zwłaszcza te historyczne. Odsunęłam się od półek i podeszłam do biurka. Otworzyłam szuflady. Były puste. Najwyraźniej Ulfrik z jakiegoś powodu regularnie pozbywał się otrzymywanych listów. W biurku nie znajdowało się absolutnie nic. Znów weszłam na podwyższenie i podeszłam do kufra stojącego przy łóżku. Ja właśnie w takim miejscu trzymam najbardziej tajne dokumenty. Kufer był zamknięty na klucz. Zaklęcie otwierania zamków było zbyt głośne, więc, aby nie zbudzić Ulfrika, postanowiłam otworzyć kufer cicho z użyciem wytrychów. Miałam kilka ukrytych w butach. Złamałam siedem, ale w końcu otworzyłam kufer. W środku nie znajdowało się absolutnie nic cennego. Był pełen ubrań. Między nimi znalazłam tylko książkę o dziwnym tytule, którego nie mogłam przeczytać. Obejrzałam ją dokładnie i odkryłam, że to książka khajiicka, napisana w tradycyjnym języku Khajiitów z dołączonym tłumaczeniem na altmeris. Ulfrik ma khajiicką książkę! To udowadnia, że nie jest ignorantem, tak jak Tullius. Przyznam, że to, iż trzymał w kufrze dzieło khajiickiej kultury, zrobiło na mnie pozytywne wrażenie. Na powrót umieściłam książkę w kufrze i opuściłam wieko. Nie było sensu zostawać tu dłużej, tym bardziej, że Ulfrik mógł się obudzić w każdej chwili, a ja nie miałam dla siebie dobrego wytłumaczenia. Cicho wyszłam z jego komnaty. Wróciłam do sali tronowej i zaczęłam jeść śniadanie. W pewnym momencie Ulfrik, w pełni już ubrany, usiadł na przeciwko mnie.
- Witaj, Astarte - uśmiechnął się do mnie.
- Witaj, Ulfriku - również się uśmiechnęłam.
Zjedliśmy śniadanie i uraczyliśmy się winem. 
- Więc teraz mam cię nazywać Najwyższym Królem? - spytałam, pociągając ostatni łyk z kieliszka.
- Nie, jeszcze nie - odpowiedział, wstając od stołu - Zaczekamy aż mood wybierze Najwyższego Króla. Tak będzie lepiej dla wszystkich. Ale to nie znaczy, że nie zacznę się tak zachowywać. Jest wiele do zrobienia. Nowi jarlowie potrzebują pomocy w tworzeniu armii i w egzekwowaniu swoich praw. Cesarstwo może próbować odbić Skyrim, więc każdy musi być na to przygotowany. Rzecz jasna, największe zagrożenie stanowią elfy.
- Czy mogę coś jeszcze uczynić dla sprawy? - zapytałam, stając na przeciw niego.
- Rodzeni synowie i córki Skyrim władają każdym z miast. Zdruzgotaliśmy Cesarski Legion i ucięliśmy mu łeb, zabijając samego generała Tulliusa - odparł Ulfrik podniośle, poczym położył mi dłoń na ramieniu i spojrzał na mnie z ogromną wdzięcznością - Czy mogę żądać od ciebie więcej? Nie. Masz wolną rękę. Podejrzewam, że bogowie potrzebują cię gdzie indziej. Miej na uwadze, że najwierniejsi legioniści się przegrupowali i działają w ukrytych obozach gdzieś w dziczy. Jeśli natkniesz się w podróży na Cesarskich, to zakładam, że wiesz, co robić.
- Czy potrzebujesz ode mnie czegoś jeszcze, mój jarlu?
- Chciałbym ci zaoferować miejsce na moim dworze w roli tana. To zasadniczo tytuł honorowy, choć ma kilka atutów. Zgodnie z prawem i tradycją mogę oferować ten tytuł jedynie osobie znanej we Wschodniej Marchii, która posiada włości w Wichrowym Tronie. Wiem, że wykazałaś się wśród ludu i zakupiłaś domostwo u mojego zarządcy, więc mogę nazwać cię swoim tanem.
- To będzie dla mnie zaszczyt.
- Zaszczyt leży po mojej stronie - Ulfrik lekko skłonił przede mną głowę, po czym zwrócił się do Jorleifa, który przed chwilą wyszedł z pałacowej kuchni - Wezwij wszystkich.
Ulfrik zasiadł na tronie, a Jorleif udał się do prywatnych części pałacu. Po chwili sprowadził do sali tronowej nadwornego maga Wuunfertha, któremu wciąż nie ufałam, Galmara i Yrsaralda Potrzykroć-Dźgniętego, a także jakiegoś mężczyznę w zbroi, którego nie znałam. Przyniósł również mały topór, który podał swemu jarlowi. Ulfrik wstał z tronu i powiedział:
- Podejdź, Astarte.
Kiedy uklękłam przed nim, delikatnie dotknął toporem mego ramienia i rzekł:
- Na mocy prawa, nadanego mi tytułem jarla, mianuję cię tanem Wschodniej Marchii.
- Będę pełnić ten urząd z honorem - odparłam, podnosząc się z kolan.
- Gratuluję. Przydzielam ci osobistego huskarla do pilnowania domu - Ulfrik wskazał mi ruchem ręki nieznajomego w zbroi - oraz tę broń z mej zbrojowni, stanowiącą symbol twojego urzędu - podał mi do rąk topór, którym przed chwilą mnie pasował. - Powiadomię też straż o twoim nowym tytule.
- Dziękuję, panie.
- Trzymaj się.
Chwilę później Jorleif wysłał do mojego domu ludzi, którzy z okazji tego, że zostałam tanem, umeblowali go bardziej wykwintnie. Ja natomiast uporządkowałam moją osobistą zbrojownię. Po namyśle zostawiłam mój nowy i najlepszy oręż, czyli Elfi Miecz Pijawki, w jednej z moich eleganckich gablot na broń i postanowiłam w dalszym ciągu używać Krasnoludzkiego Miecza Spopielenia. 
Włożyłam na siebie mocno zniszczoną już krasnoludzką zbroję wraz z hełmem i rękawicami, wzięłam do ręki moją ukochaną elfią tarczę i z krasnoludzkim mieczem u boku wyruszam w podróż na grzbiecie mej klaczy. Krasnoludzka zbroja w przeciwieństwie do elfickiej nie jest twarzowa, ale jest za to ogromnie wytrzymała. Wieczorem byłam już w Akademii Zimowej Twierdzy.
Na dziedzińcu powitała mnie Brelyna Maryon oraz J'zargo.
- Upiększasz mój dzień, arcymagu - Dunmerka uśmiechnęła się do mnie serdecznie.
- Ciebie również dobrze widzieć, Brelyno - odpowiedziałam.
- Tutejsze piaski są zimne, ale Khajiit czuje ciepło twej obecności - powiedział J'zargo niezwykle miłym tonem.
- Dziękuję, J'zargo - odparłam zaskoczona i wzruszona jego słowami.
W życiu nie spodziewałabym się po nim takiego tekstu.
- Wyruszam na północ, w poszukiwaniu Pradawnego Zwoju. Potrzebuję jednak pomocy - spojrzałam na Brelynę prosząco.
- Prowadź - odpowiedziała Dunmerka.
- Weźmiemy prowiant i ruszamy w drogę - zadecydowałam.

26 dzień, Zmierzch Słońca:
Wraz z Brelyną i moją klaczą przemierzałam mroźną północ Skyrim. Śnieg prószył nam w oczy tak bardzo, że chwilami nie widziałyśmy absolutnie nic i ciężko było nam oddychać. Brodziłyśmy przez zaspy, raz po raz padając na kolana i zapadając się po pas. Prowadził nas czar jasnowidzenia. Podążając za błękitnym światłem, odnalazłyśmy w końcu wejście do lodowej komnaty. Tutaj przynajmniej nie wiało i nie padał śnieg. Brelyna zdjęła z głowy kaptur, a ja otrzepałam śnieg z mojego krasnoludzkiego hełmu. Przed nami, w dole lodowej jaskini stała jakaś wielka dwemerska machina. Przy niej zaś kręcił się jakiś stary człowiek z długą, siwą brodą. Ostrożnie zeszłam w dół po spiralnej lodowej półce. Brelyna podążyła za mną.
- Dwemerze po drugiej stronie, będę wiedział, że zgubiłeś nieznane i wspinasz się na swe głębiny - mówił starzec spoglądając na dwemerską machinę. - Gdzie wzniesiono ostatni poziom, nie można było dodać kolejnych. To był i ciągle jest sam wierzchołek. Jak długo będzie śpiewana? Moje stopy opierały się o górę, ale ta zmieniła się w błoto i zaczęła mnie wciągać.
- Czy ty jesteś Septimus Signus? - spytałam.
- To moje imię - odpowiedział starzec.
- Świetnie! Na pewno wiesz coś o Prastarych Zwojach? - zagadnęłam.
- Prastare Zwoje! W rzeczy samej. Cesarstwo... Zbiegli z nimi. A przynajmniej tak myślą... ci, którzy ich widzieli. - Septimus roześmiał się. - Myśleli, że widzieli. Znam jednego, zapomnianego, samotnego. Ale nie mogę do niego pójść! Nie, biedny Septimus, bo ja wzniosłem się ponad jego rozumienie.
No cóż, facet nieźle ześwirował na tym lodowym pustkowiu. Wiedziałam już, że rozmowa z nim nie będzie należeć do najłatwiejszych.
- Gdzie zatem jest Zwój? - zapytałam.
- Tutaj. Cóż, tu w tej ziemi, na tej płaszczyźnie. Mundus... Tamriel. Hmm. Niedaleko - znów się roześmiał. - Mówiąc stosunkowo. W skali kosmologicznej wszystko jest niedaleko.
- Mhh. Więc jest w Tamriel. Świetnie! A może w Skyrim, co? Widzisz dla mnie niedaleko, to znaczy w Skyrim. Pomożesz mi zdobyć ten Prastary Zwój, czy nie?
- Jedna bryła unosi drugą - odparł starzec. - Septimus da ci to, czego potrzebujesz, ale musisz mu przynieść coś w zamian.
- Czego chcesz?
- Widzisz, oto mastersztyk Dwemerów, głęboko wewnątrz ich najwspanialszej twierdzy! - Starzec wskazał na dwemerską machinę. - Septimus jest sprytny pośród ludzi, ale jest jedynie niemądrym dzieckiem w porównaniu z najgłupszym z Dwemerów. Mamy więc szczęście, że zostawili po sobie swój sposób czytania Prastarych Zwojów. Jeden z nich wciąż leży w głębinach Czarnej Przystani. Obiła ci się o uszy nazwa "Czarna Przystań"? Nad uśpionymi miastami Dwemerów wzniesiona, tęskna wieża skrywa mądrości nasiona!
Starzec zaśmiał się obłąkańczym śmiechem.
- Gdzie jest Czarna Przystań? - zapytałam, gdyż ta nazwa nic mi nie mówiła.
- Poniżej głębi, co skrywa ciemnica, ukrycia dąży Mzarkowa Wieżyca - odparł Septimus. - Alftand, punkt przebicia, pierwszego wejścia, uderzenia. Sięgaj do granic, a Czarną Przystań znajdziesz tuż za nimi. Ale nie wszyscy mogą tam wejść. Tylko Septimus wie o ukrytym kluczu, który otworzy zamek, by wskoczyć pod trupią skałę.
- Cudnie, świr zaczął gadać do rymu - szepnęłam do Brelyny. - Szkoda tylko, że nic z tego nie rozumiem.
- A ja tak - odpowiedział Dunmerka. - Wiem, gdzie jest Alftand.
- Jak możemy się dostać do środka? - spytałam głośno Septimusa.
- Mam dla ciebie dwa kształty: jeden kanciasty, jeden okrągły. Okrągły do kręcenia. Muzyka Dwemerów jest delikatna i subtelna i potrzebna do otworzenia ich najzmyślniejszych bram. Kanciasty leksykon do zapisywania. Dla nas to tylko kawałek metalu. Lecz dla Dwemerów to biblioteka pełna wiedzy! Lecz... pusta. Odszukaj Mzark i Niebiańską Kopułę! Tamtejsze machinacje odczytają Zwój i przeleją wiedzę w sześcian. Zaufaj Spetimusowi. On wie, że ty możesz wiedzieć. - Po tych słowach Septimus schylił się i wydobył spod machiny dwa dwemerskie tworzywa: metalowy sześcian i kulę.
Chwyciłam podane mi przedmioty w dłonie. Nie były zbyt duże. Nie miałam pojęcia, o co chodzi Septimusowi. Patrzyłam na niego pytająco.
- To kula harmonii i pusty leksykon - wyjaśnił.
- Co mam zrobić z tą kulą? - spytałam.
- Najgłębsze drzwi Dwemerów nasłuchują śpiewania. Wygrywa nuty o odpowiednim tonie, by je otworzyć. Nie słyszysz ich? Są dla ciebie zbyt niskie?
Nie słyszałam absolutnie niczego. Nawet wtedy, kiedy przystawiłam do kuli ucho.
- Co mam zrobić ze sześcianem? - zadałam kolejne pytanie.
- Jedno spojrzenie na światło Prastarego Zwoju może uszkodzić wzrok... albo umysł, jak w przypadku Septimusa. Dwemerowie znaleźli lukę, jak zwykle, by gromadzić wiedzę z dala od innych i w środku, bezpiecznie. Umieść leksykon na tym ich ustrojstwie i przelej weń wiedzę. Gdy jego krawędzie zabłysną, przynieść go z powrotem, a Septimus znów będzie mógł czytać.
Wraz z Brelyną wyszłam z lodowej komnaty.
- Alftand to starożytne miasto Dwemerów - wyjaśniła Dunmerka. - Obecnie niewiele z niego zostało, ale mój ród nadal zna jego lokalizację. Kiedyś już tam byłam, zaprowadzę cię.
- Dobrze, prowadź więc - zgodziłam się.
Dunmerka poprowadziła mnie przez śnieżycę. Wędrowałyśmy dość długo, aż wreszcie dotarłyśmy do dwemerskich ruin. Zeszłyśmy pod ziemię.
Długo przemierzałam podziemne korytarze wraz z Brelyną. Oświetliłam nam drogę magicznym światłem. Nagle rzucili się ku nam Falmerowie. Byli uzbrojeni w krzywe, zardzewiałe miecze. Przywołałam Chowańca, czyli widmowego wilka. Z jego pomocą pokonałyśmy Falmerów z łatwością. Ja z użyciem swego miecza, a Brelyna za pomocą magicznych błyskawic. Chowaniec znikł, gdy minęła minuta od jego pojawienia się. Do tego czasu zdążył zagryźć kilku Falmerów.
- Nie wierzę, że te kreatury były kiedyś rozumnymi elfami - powiedziałam, spoglądając na obrzydliwe zwłoki ze zdeformowanymi oczami, które z pewnością nie były w stanie pełnić żadnej funkcji.
- Uwierz, bo to prawda - odrzekła Brelyna. - Niedługo po tym, jak Nordowie przybyli do Skyrim z Atmory, rozpoczął się konflikt pomiędzy nimi, a śnieżnymi elfami o władzę na terenie Skyrim. Po wielu bitwach śnieżne elfy zostały pokonane i skazane na banicję. Schronienia udzielili im Dwemerowie , którzy w zamian za możliwość współmieszkania ze śnieżnymi elfami zażądali ich służby. Śnieżne elfy nie miały wyboru. Dekady spędzone w niewoli zmieniły Falmerów nie do poznania. Praca niewolnicza, żywienie się podziemnymi, nieznanymi im dotąd gatunkami grzybów, mchów i innych stworzeń żyjących głęboko pod powierzchnią ziemi sprawiło, że Falmerowie stali się spaczeni, utracili dziedzictwo swojej rasy, oraz stali się dzikimi, żadnymi krwi drapieżnikami pozbawionymi wzroku za cenę niesamowicie czułego słuchu, oraz węchu.
- Ta historia brzmi okropnie - wzdrygnęłam się.
- Zanim Dwemerowie zniewolili śnieżne elfy, stanowiły one bardzo cywilizowaną i religijną rasę wyznawców Auri-Ela.
- To niesprawiedliwe, że spotkał ich tak straszny los - powiedziałam. - Chodźmy dalej.
Błądziłyśmy po lodowych korytarzach w Alftand.
- Mówiłaś, że śnieżne elfy zostały wygnane ze Skyrim i zamieszkały u Dwemerów - zagadnęłam Brelynę. - Skoro jesteśmy w ruinach dwemerskiego miasta, to czy oznacza to, że w tamtych czasach ziemia, po której teraz stąpamy, nie należała do Skyrim?
- Owszem. Wtedy te ziemie należały do Resdayn - odpowiedziała dziewczyna.
- Resdayn? Piękna nazwa - odparłam.
- Piękna nazwa pięknej krainy. Zamieszkiwali ją Chimerowie i Dwemerowie, a później nadeszły złe dni i Resdayn przestało istnieć. Zastąpiło je Morrowind, lecz teraz i z niego niewiele zostało - Brelyna westchnęła. - Resdayn przepadło na zawsze wraz ze śmiercią lorda Nerevara.
- Nerevar? Słyszałam już to imię. Możesz mi o nim opowiedzieć.
- Indoril Nerevar był wielkim generałem i przywódcą Pierwszej Rady oraz królem Resdayn. Za jego sprawą zjednoczyły się plemiona Chimerów oraz Wielkie Rody. To on stworzył Pierwszą Radę. Tytułowano go Wielkim Horatorem Chimerów. Pod jego dowództwem siły Dwemerów zostały pokonane podczas bitwy o Czerwoną Górę, ale właśnie wtedy on sam poniósł śmierć. Szybko jednak pojawiła się legenda, że pewnego dnia na świecie pojawi się Nerevaryjczyk, czyli wcielenie Nerevara, i zabije bogów Morrowind. W 427 roku trzeciej ery na Vvardenfell pojawił się śmiertelnik nazywający się Nerevaryjczykiem, a nasi bogowie istotnie zniknęli. Tak rozpoczął się upadek Morrowind.
- Wasi bogowie?
- Trójca: Almalexia, Vivek i Sotha Sil.
- Nigdy nie słyszałam o takich bogach.
- Czczono ich jedynie w Morrowind. Przez wiele wieków były to jedyne bóstwa, którym cześć oddawali moi rodacy. Jednak pod koniec trzeciej ery zaprzestano ich wysławiania. Nie wiadomo dokładnie, co się wtedy stało, ale Trójca zniknęła, a jej kult został zastąpiony przede wszystkim przez kult Azury i Nerevara.
Doszłyśmy do sali, w której znajdowała się wielka skrzynia. Z ciekawości zajrzałam do jej wnętrza. Spoczywała w niej solidna płytowa zbroja wraz z płytowymi rękawicami i hełmem. Pasowała na mnie idealnie. Wyrzuciłam więc zniszczoną zbroję krasnoludzką i przywdziałam nową płytową. Ruszyłyśmy w dalszą drogę.
W końcu udało nam się odnaleźć jakąś dziwną machinę. Była trochę podobna do pryzmaskopu. Umieściłam w niej sześcian i kulę harmonii. Na konsoli znajdowały się trzy przyciski. Nacisnęłam lewy - rozległ się nieprzyjemny dźwięk i nic sie nie wydarzyło. Nacisnęłam środkowy - było tak samo. Prawy przycisk okazał się zablokowany. Nie wiedząc, co robić, nacisnęłam środkowy przycisk cztery razy, a wtedy dwemerskie symbole na machinie zapaliły się na niebiesko. Próbowałam wyjąć leksykon, lecz zaklinował się. Nacisnęłam więc jeszcze raz lewy przycisk. Teraz wyjęłam sześcian z łatwością, ale nie dostrzegłam w nim żadnych zmian.
- Coś schrzaniłam - powiedziałam sama do siebie. - Spróbuję jeszcze raz.
Znów włożyłam leksykon w to samo miejsce i naciskałam przyciski. 

27 dzień, Zmierzch Słońca:
Brelyna i ja długo pracowałyśmy nad rozgryzieniem sposobu działania tajemniczej dwemerskiej maszyny. Nie rozgryzłyśmy niczego, więc po prostu nadal naciskałyśmy przyciski. W pewnym momencie promienie światła padające na kryształ znajdujący się u szczytu maszynerii, zeszły się w jeden promień i nagle kryształ otworzył się. Zajrzałam do środka i odkryłam, że w jego wnętrzu spoczywa dość duży zwój pergaminu umieszczony w ozdobnym metalowym pokrowcu. Wydałam z siebie okrzyk zachwytu na ten widok.
- Jest Zwój! Widzę go - zawołałam.
- Sześcian stał się czarno-niebieski - zauważyła Brelyna, wyjmując leksykon z maszyny. - To chyba znaczy, że teraz został zapisany.
- Oto wiekopomna chwila - zdobywam Prastary Zwój! - oświadczyłam, ujmując artefakt w obie dłonie i ostrożnie wydobywając go z kryształu.
Delikatnie wsunęłam go do swego plecaka. Brelyna podała mi leksykon, który przed chwilą wyjęła z maszyny. Rzeczywiście był teraz czarno-niebieski. On również znalazł się w moim plecaku.
Rankiem na grzbiecie mojej klaczy dotarłyśmy z powrotem do lodowej komnaty, w której mieszkał Septimus Signus. Śnieg nadal padał obficie. Tak, jak poprzednio, zostawiłyśmy konia na zewnątrz i weszłyśmy do środka jaskini. Zeszłyśmy na dół po lodowej półce i stanęłyśmy przed Septimusem Signusem. 
- Leksykon został zapełniony - oświadczyłam, podając mu sześcian.
- Daj to, szybko! Niezwykłe! - zawołał starzec z radością, chwytając sześcian zachłannie. Obracał go przez chwilę w dłoniach, poczym stwierdził - Teraz rozumiem. Struktura zapieczętowująca zachodzi na siebie w najmniejszych detalach. Krew Dwemerów mogłaby odsłonić haczyki, ale żaden z nich nie żyje, by jej nam użyczyć. Wachlarz ich krewniaków mógłby zebrać się, tworząc maksymil. Sztuczka! Coś, czego nie przewidzieli. Nie, nawet oni. Krew Altmera, Bosmera, Dunmera, Falmera i Orsimera! Wciąż żyjące elfy dostarczą kropli. Miej odtąd ten ekstraktor! Wypije on świeżą krew elfów. Wróć do mnie, gdy zestaw będzie kompletny.
- Dlaczego tak bardzo chcesz otworzyć to pudełko? - spytałam.
- To pudełko zawiera esencję - odpowiedział Septimus Signus. - Esencję boga! Poświęciłem swoje życie Prastarym Zwojom, ale ich wiedza to zaledwie przemijające dobro w porównaniu z wszechogarniającym umysłem bóstwa. Dwemerowie dotykali go jako ostatni. Myślano, że zniszczył je Nerevarejczyk, ale mój pan twierdzi, co innego.
Zaciekawiłam się tym, że mówi o Nerevaryjczyku, ale zaniepokoiłam się, kto jest jego panem. Poczułam coś dziwnego. Dziwne uczucie przemykało się przez moją duszę. Znałam je. Czułam już to coś.
- Kto jest twoim panem? - spytałam srogo.
- Wszeteczny Książę Nieznanego, Hermaeus Mora - odpowiedział starzec.
Wiedziałam, że stoi za tym wszystkim jakaś potężna daedra. Nie miałam już wątpliwości, co czuję. Podobne poczucie towarzyszyło mi podczas przekraczania wrót Otchłani, a także podczas moich rozmów z Azurą. Niepokój w mojej duszy spowodowała magia daedryczna. Septimus Signus był nią przesiąknięty, jej aura unosiła się w całej lodowej komnacie i była coraz wyraźniejsza.
- Myślałem, że świat nie skrywa już żadnego sekretu, dopóki z nim nie porozmawiałem - mówił dalej starzec. - Ma to swoją cenę. Poddanie się jego woli, kilka morderstw, sianie zamętu. Jednak to nic, tyle zniosę w zamian za tajemnice. Z czasem doprowadził mnie tutaj, do pudełka. Ale nie chce mi powiedzieć, jak je otworzyć! - zawołał z rozpaczą. - To nie do wytrzymania!
- Zaprzedałeś duszę potworowi. Nie chce mieć z tobą nic wspólnego - odparłam z pogardą. 
Odwróciłam się gwałtownie i wspięłam na platformę. Brelyna podążyła za mną bez słowa. Gdy podeszłam do wyjścia, okazało się, że blokuje je błękitna pulsująca tafla energii. Wiedziałam, co to jest i rozumiałam już, dlaczego daedryczna aura stała się tak wyraźna. Septimus Signus otworzył portal do Otchłani. Nie były to prawdziwe Wrota Otchłani, jakie widziałam dwieście lat temu, takie, jakich po śmierci Martina nikt nie mógł już otworzyć. Był to mały i niestabilny portal, jednak stanął mi na drodze, blokując wyjście.
- Jak śmiałeś otworzyć jakiekolwiek Wrota Otchłani?! - wykrzyknęłam wściekła, spoglądając z góry na Septimusa Signusa.
Nagle z wnętrza portalu wydobył się nieco flegmatyczny, lecz bardzo głęboki głos:
- Podejdź bliżej! Pław się w moim blasku!
Spojrzałam na portal z wyższością.
- Jesteś Hermaeus Mora, prawda? - zapytałam głosem pełnym pogardy.
- Tak, jestem Hermaeus Mora. Jestem strażnikiem i mędrcem niepoznanego. Obserwowałem cię, śmiertelna istoto. Imponujące - odpowiedział Daedryczny Książę bardzo powoli, jakby smakując każde słowo.
- Czego ode mnie chcesz? - wycedziłam przez zaciśnięte z wściekłości zęby.
- Twoja nieustanna pomoc Septimusowi zaczyna sprawiać, że staje się on coraz bardziej niepotrzebny. Dobrze mi służył, ale jego czas dobiegł końca. Gdy ta jego skrzynia zostanie otwarta, nie będzie mi już dłużej potrzebny. Gdy nadejdzie czas, zajmiesz jego miejsce w roli mojego Emisariusza. Co ty na to?
- Nigdy się do ciebie nie przyłączę, podły demonie! - wykrzyknęłam, ile sił w płucach.
- Miej się na baczności. Wielu myślało podobnie, jak ty. Złamałem ich wszystkich. Nie możesz unikać mnie w nieskończoność.
Portal zamknął się i zniknął po nim wszelki ślad. Pociągnęłam za rękojeść mego miecza, lekko wysuwając go z pochwy.
- Co zamierzasz? - spytała mnie szybko Brelyna.
- Powinnam zabić Septimusa Signusa - odpowiedziałam.
- Nie rób tego - Dunmerka spojrzała na mnie z przerażeniem.
- On jest sługą Hermaeusa Mory. Sama słyszałaś. To morderca.
- Stracił rozum. Teraz interesuje go tylko ta dziwna maszyna. Nie stanowi już zagrożenia.
Spojrzałam na Septimusa Signusa wpatrzonego w dwemerską machinę i zastanowiłam się nad tym, co słusznie byłoby uczynić.
- Dobrze - odezwałam się. - Na razie pozostawię go przy życiu. Niech tutaj tkwi. Kto wie, może się jeszcze do czegoś przyda.

28 dzień, Zmierzch Słońca:
Wieczorem przybyłam na szczyt Gardła Świata z Pradawnym Zwojem w swojej dłoni. Paarthurnax siedział na skale i najwyraźniej czekał na mnie.
- Posiadasz Kel, Pradawny Zwój - przemówił. - Tiid kreh het. Wstęga czasu drży pod jego dotykiem. Niewątpliwie kroczysz ścieżka swego przeznaczenia. Kogaan Akatosh. Kości ziemi są do twej dyspozycji. Ziść je. Wypełnij swe przeznaczenie. Zanieś Zwój do Załamania Czasu. Nie zwlekaj, gdyż nadchodzi Alduin. Nie umknął mu znaki.
Nadszedł czas, by przeczytać Zwój. Paarthurnah ruchem głowy nakazał mi cofnąć się o kilka kroków. Uczyniłam to, a gdy stałam już we właściwym miejscu, rozwinęłam artefakt.
Najpierw ujrzałam widniejące na nim gwiezdne konstelacje. Po chwili jednak wszystko zaczęło się rozmywać. Poczułam, że otwiera się pętla czasu. Wszystko stało się białe i zatopiłam się cała w tę białą nicość. Nagle znalazłam się w innym czasie, w przeszłości. To znaczy ujrzałam ją, bo nie do końca tam byłam. Spoglądam na wszystko przez pryzmat Zwoju. Widziałam jednocześnie znajdujące się na nim konstelacje i to, co działo się na Gardle Świata. Jedno pamiętam najlepiej: niebo zdawało się płonąć.
- Gormlaith! Czas ucieka! Bitwa... - usłyszałam męski głos.
Jakiś smok przysiadł na białym śniegu i zawołał:
- Daar sul thur se Alduin vokrii. Dziś przywrócone zostanie przywództwo Alduina. Cenę jednak twą odwagę. Krif voth ahkrin. Giń! Na marne!
- Za Skyrim! - potężny Nord w zbroi rzucił się na smoka z obnażonym mieczem.
- Yol! - wykrzyknęła bestia, a z jej paszczy wydobył się ogień.
Nord wykonał szybki przewrót, unikając płomieni, i ciął bestię mieczem w bok. Przez chwilę walczył ze smokiem samotnie. Nagle podbiegła do niego jakaś Nordka w zbroi.
- Gormlaith zsyła na ciebie śmierć! - zawołała, wskakując na głowę smoka i zabijając go pchnięciem miecza. Następnie zeskoczyła na ziemię, obok smoczego truchła i zwróciła się do mężczyzny - Hakonie, wspaniały dzień, doprawdy!
- Nie potrafisz myśleć o czymś innym poza brukaniem krwią swego ostrza? - zapytał Nord.
- To istnieje coś jeszcze? - odparła Nordka.
Mężczyzna podszedł na skraj górskiego szczytu i spojrzał w dół.
- Bitwa poniżej idzie nie po naszej myśli - oświadczył. - Jeśli Alduin nie odpowie na nasze wezwanie, obawiam się, że wszystko będzie stracone.
- Za bardzo się przejmujesz, bracie - zaprotestowała kobieta. - Zwycięstwo będzie nasze!
Do dwójki Nordów podszedł jakiś starszy człowiek w szacie ze zwierzęcych skór.
- Dlaczego Alduin się ociąga? - odezwał się Nord, zwany Hakonem. - Postawiliśmy wszystko na twój plan, starcze.       
- Przyjdzie - odpowiedział człowiek w szacie. - Nie zlekceważy naszego nieposłuszeństwa. Dlaczego miałby się nas bać? Nawet teraz?
Głośny ryk przeszył niebiosa.
- Nieźle go wykrwawiliśmy - odezwała się kobieta. - Czterech jego krewniaków padło dziś tylko od mojego Ostrza.
- Nikt jednak nie stanął jeszcze przeciwko samemu Alduinowi. Galthor, Sorri, Birkir... - zaczął wymieniać Hakon.
- Nie dysponowali Smokogrzmotem - odparła Nordka. - Gdy sprowadzimy go na ziemię, przysięgam, że odrąbię mu głowę.
- Nie rozumiesz. Alduina nie można zabić, jak pomniejszego smoka. Jest dla nas zbyt silny - odezwał się starzec, wydobywając ukryty w rękawie podłużny przedmiot. - Dlatego właśnie przyniosłem Prastary Zwój.
- Felldirze, obiecywałeś, że nigdy tego nie użyjemy! - zaprotestował Hakon.
- Ja nic nie obiecywałem, a jeśli masz rację nie będę tego potrzebował - odparł Felldir.
- Pokonamy Alduina, tu i teraz - zawołał Hakon głosem pełnym pewności.
- Wkrótce się przekonamy. Alduin nadchodzi! - kobieta wskazała w niebo.
Istotnie, zjawił się Alduin. Przyleciał z góry i siadł na skale. Wielki, czarny i straszny.
- Nich tak będzie - odezwał się Nord w zbroi.
- Meyye! Tahrodiis aanne! Him hinde pah liiv! Zu'u hin daan! - przemówił Alduin strasznym głosem.
- Niech ci, którzy oglądają Sovngard zazdroszczą nam tego dnia! - zawołała waleczna Nordka i wykrzyknęła - Joor Zah Frul!
Te trzy słowa wbiły mi się w umysł, przynosząc rozkosz i ból. Poczułam każde z nich. Była w nich nienawiść, której nie pojmie żaden z nieśmiertelnych. Była to bowiem nienawiść żądająca śmierci i ze śmierci zrodzona. Nienawiść powstała z rozpaczy nad śmiertelną stratą. Z rozpaczy, która jest owocem przemijania. Wszystko ma swój kres. Jakież to smutne! Smokogrzmot zrodził się z żałobnej nienawiści. Moją duszę przepełnił smutek i żal, rozpacz i lęk. Joor to znaczy "nieśmiertelność". Zah oznacza "skończenie". Frul to "tymczasowość".     
Ów Krzyk strącił Alduina z nieba. Runął na ziemię, na biały śnieg, a moc Krzyku przemieniona w błękitne światło sprawiła, iż nie mógł się ruszyć. 
- Nivahriin joorre! Co żeście uczynili? - zawołał Alduin z wściekłością. - Jakież to spaczone Słowa powstały w czeluściach waszych umysłów? Tahrodiis Paarthurnax! Zatopię zęby w jego gardle! Lecz najpierw... dir ko maar. Umrzecie w przerażeniu, wiedząc, jaki los was czeka... Pochłonę wasze dusze, gdy przybędę do Sovngardu!
- Jeśli dziś zginę, to nie ze strachem! - zawołała nieustraszona Gormlaith, dobywając miecza.
- Fo! Krah Diin! - wykrzyknął Felldir.
Nie udało mu się jednak wyrządzić Alduinowi krzywdy. Zranił go jedynie miecz Gormlaith.
- Czujesz strach po raz pierwszy, żmiju. Widzę to w twoich oczach! - zawołała kobieta, szykując się do kolejnego ciosu. - Skyrim będzie wolne!
Alduin mocno chwycił ją zębami, omal nie przegryzając jej na pół. Gdy odrzucił ją na pobliskie skały, była już martwa.
- Nie, do cholery! - wykrzyknął Hakon z rozpaczą. - To nie działa. Skorzystaj ze Zwoju, Felldirze! Teraz!
- Toor... Shul! - wykrzyknał Alduin, a zbroja atakującego go Hakona stanęła w ogniu.
Wtedy Felldir chwycił oburącz zwinięty Pradawny Zwój i zawołała donośnym głosem:
- Wstrzymaj się Alduinie na Skrzydle! Siostro Jastrzębico, daj nam błogosławiony oddech, by ten kontrakt został usłyszany! - starzec uniósł Zwój nad głową. - Przepadnij, Pożeraczu Światów! Słowami starszymi niż twoje kości przełamujemy twoją władzę nad tą erą i przeganiamy cię!
Hakon padł na kolana, a Alduin kąsał go swoją paszczą. Felldir zaś nadal wołał donośnym głosem: 
- Przeganiam cię! Alduinie, wykrzyczymy cię z naszych śmierci, aż do ostatniej!
W tym momencie Alduina spowiło zielonkawe światło. Czarny smok odezwał się zdziwiony:
- Faal Kel...?! Nikriinne!
Kula światła zamknęła go w swoim wnętrzu, a później zaczęła się zmniejszać. W pewnym momencie Alduin po prostu zniknął, a mała już kula światła zmniejszyła się jeszcze bardziej i znikła zaraz po nim.
- Przepędzam cię! - zawołał Felldir ostatnim tchem, opuszczając Zwój.
- Zadziałało... udało ci się... - powiedział ledwie żywy Hakon, leżący na zakrwawionym śniegu.
- Tak, nie ma już Pożeracza Światów - powiedział Felldir. - Oby duchy miały litość nad naszymi duszami.
Nagle rozbłysło białe światło. Po chwili wszystko znikło, a ja stałam ze zwiniętym Zwojem w dłoni na szczycie Gardła Światła. Znów była spokojna noc. W tej chwili pojęłam po części, kim jestem i skąd pochodzę. Usłyszałam szelest potężnych smoczych skrzydeł za swymi plecami i już wiedziałam, kto znajduje się za mną. Wysłano go w przyszłość. Pradawny Zwój sprowadził go właśnie do tego punktu w czasie. Sprawadzono tu także mnie, bym mogła go pokonać. Odwróciłam się w stronę Alduina i oznajmiłam mu to, co właśnie pojęłam, co objawił mi Pradawny Zwój:
- Zu'u los Fil Wer! Jam jest Gwiazda Zachodu! Wybranka Akatosha! Ostatnia Zrodzona Ze Smoka. Stworzył mnie Akatosh, twój ojciec, i posłał mnie tutaj, w to miejsce i w ten czas, abym cię zgładziła, Alduinie - Pożeraczu Światów.
- Bahloki nahkip sillesejoor - przemówił Alduin, wiszący przede mną w powietrzu. - Żołądek mam pełen dusz pożartych śmiertelników, Dovahkiinie. Giń i stań na przeciw swego przeznaczenia w Sovngardzie!
- To już koniec - odezwał się Paarthurnax, podchodząc w nasza stronę. - Spóźniłeś się, Alduinie.
Alduin ryknął potężnie i wzbił się w górę.
- Dovahkiinie, użyj Smokogrzmotu, jeżeli go znasz - zawołał Paarthurnax.
Dobyłam miecza i zacisnęłam lewą dłonią Amulet Talosa, spoczywający na mej piersi. Wypełniła mnie myśl o przemijaniu, poczucie straty i żałoby i nienawiść, niszcząca wszystko wokół, ostateczna nienawiść. Zawołałam z całą mocą:
- Joor Zah Frul!
Alduin oparł się potędze mego głosu i sam wykrzyknął coś, na skutek czego niebo pociemniało, a po chwili poczęły spadać z niego kawałki skał. Miałam wielkie szczęście, że żadna z nich nie trafiła we mnie. Dobyłam miecza, lecz nie mogłam dosięgnąć Alduina, który wciąż latał w powietrzu, wysoko nad mą głową.
- Joor Zah Frul! - wykrzyknęłam po raz kolejny.
Zdałam sobie sprawę, że nie mogę strącić Alduina z nieba, ponieważ nie udaje mi się utrzymać go w polu widzenia, podczas używania Smokogrzmotu. Alduin zbyt szybko przemykał w powietrzu. W końcu jednak udało mi się. Użyłam Smokogrzmotu, jednocześnie patrząc na Alduina. Potęga mego głosu przywarła go do skalistego podłoża przede mną. Rzuciłam się na niego z mieczem i raz po raz cięłam go po paszczy. Jego łuski były niestety tak twarde, że nie zdołałam zadać mu żadnego naprawdę poważnego obrażenia. On natomiast uderzył mnie swoimi szponami tak, że padłam na ziemię. Silny ból informował mnie o co najmniej kilku złamaniach. Alduin zbliżył się do mnie, zanim zdołałam się podnieść, i próbował potężnym ugryzieniem swej szczęki zakończyć mój żywot.
- Yol Toor Shul!  - wykrzyknęłam i strumień ognia wydostał się z moich ust.
Alduina musiało to zaboleć, gdyż znów wzbił się w niebo. Szybko uzdrowiłam się i stanęłam gotowa do dalszej walki. Tymczasem Paarthurnax również starł się w walce ze swym starszym bratem. Przez chwile kąsali się w powietrzu, aż wreszcie Alduin zranił Paarthurnaxa szponami, odepchnął od siebie i poleciał w moim kierunku. 
- Fo! Krah Diin! - zawołał czarny smok, a z jego paszczy wydostały się kłęby mroźnego powietrza.
Zimno mnie sparaliżowało. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Moje ciało poczęło niekontrolowanie drżeć, a po chwili poczułam dotkliwe pieczenie skóry. Alduin obniżył lot, zamierzając chwycić mnie zębami. Udało mi się wykonać unik i ciąć go mieczem. Następnie po raz kolejny użyłam Smokogrzmotu, lecz znów Alduin zdołał uciec poza zasięg mego wzroku i tym samym mego Krzyku. Ledwie zdążyłam się uzdrowić, gdy Alduin zaatakował znowu. Uniknęłam jego paszczy i szponów, lecz nie ogona, którym potężnie mnie uderzył. Ten cios pchnął mnie na pobliskie skały. Uderzyłam o nie plecami i głową, spadłam na śnieżną zaspę i straciłam przytomność. Odzyskałam ją po chwili. Paarthurnax stał tuż przede mną i osłaniał mnie własnym ciałem przed Alduinem. Kawałki skał wciąż spadały z nieba, posłuszne woli czarnego smoka. Jednakże Akatosh jak zwykle czuwał nade mną. Żaden z głazów mnie nie trafił. Podniosłam się z ziemi, dokładnie w tym momencie, w którym Alduin zdołał mocno ugryźć Paarthurnaxa w kark. Zielony smok wyrwał się mu i uskoczył na bok przed ciosami jego szponów, po czym zawołał:
- Teraz, Dovahkiinie! To twoja szansa!
- Joor Zah Frul! - wykrzyknęłam ile sił w płucach, patrząc z niszczącą nienawiścią na znajdującego się tuż przede mną Alduina.
Siła mego Krzyku nie pozwoliła mu wzbić się w niebo. Alduin został uziemiony. Rzuciłam się w jego stronę i silnym cięciem miecza, poderżnęłam mu gardło. Wygrałam! Walka mnie wyczerpała, ale ostatecznie wygrałam! Moja radość trwało jednak bardzo krótko. Alduin powinien paść martwy, lecz mimo potencjalnie śmiertelnej rany zdołał się zaśmiać, poczym oświadczył:
- Meyz mul, Dovahkiin. Nie brak ci siły. Przecież jestem Alduinem, pierworodnym Akatosha! Mulaagi zok lot! Nie można mnie zabić! Nie dokonasz tego ty ani nikt inny! Mnie się nie da zwyciężyć, śmiertelna istoto! Jestem nieśmiertelny!
Osłupiałam. Alduin nazwał mnie "śmiertelną istotą". Zwykle do śmiertelników w taki sposób zwracają się Daedryczni Książęta, istoty, których nikt w Nirnie nie zdoła pozbawić życia. Jeśli Alduin mówi prawdę, to jakim cudem mam go zabić? Jak mam zgładzić nieśmiertelnego? Cięłam go mieczem raz po raz, lecz on wciąż nie umierał. Przesunęłam się krok w tył. Mimo posiadania śmiertelnych ran, mój przeciwnik wciąż żył. Osłupiałam jeszcze bardziej. Alduin tymczasem wzbił się w niebo i odleciał. Po chwili na wysokim Hrothgarze znajdowałam się już tylko ja i ranny Paarthurnax.
- Lok krongrah - odezwał się smok. - Zaprawdę posiadasz Głos dovów. To zwycięstwo da do myślenia sojusznikom Alduina.
- To żadne zwycięstwo, przecież Alduin uciekł - stwierdziłam posępnie.
- Ni liivrah hin moro. Faktycznie to nie było pełne zwycięstwo - zgodził się Paarthurnax. - Ale nawet starożytni herosi nie byliby w stanie pokonać Alduina w otwartym boju.
- On naprawdę jest nieśmiertelny? Jeśli tak, to jak mam go zabić? - spytałam z determinacją.
- Alduin zawsze wykazywał się pahlok, arogancją władcy. Uznahgar paar. Dominację uznał za swój przywilej wynikający z urodzenia. To powinno wstrząsnąć lojalnością służących mu dovów.  
- Nie odpowiedziałeś na pytanie. Tak, czy inaczej, muszę dowiedzieć się, gdzie uciekł Alduin.
- Tak... Jeden z jego sojuszników mógłby nam to wyjawić. Motmahus. Nie będzie jednak łatwo... nakłonić jednego z nich do zdrady. Może hofkahsejun, pałac w Białej Grani... Smocza Przystań. Zbudowano ją, by więzić tam schwytanego dovę. Idealne miejsce na zastawienie pułapki na jednego z sojuszników Alduina, czyż nie?
- Jarl Białej Grani może mieć inne zdanie.
- Hmm, tak, lecz twoje su'um jest silne. Nie wątpię, że zdołasz go do tego przekonać.
- Smoczą Przystań zbudowano specjalnie, by trzymać w niej smoka?
- Tak, to było wieki temu, rozumiesz. Wtedy było nas więcej. Przed tym jak przybyli bruniikke, Akavirczycy, i wymordowali moich zeymah. Czasem go odwiedzałem. Niemal zwariował z samotności i zniewolenia. Tirraz sivaas! Nawet nie pamiętał swego imienia. Nie mam pojęcia, w jaki sposób dał się złapać. Ale bronjun... jarl... był bardzo dumny ze swego pupilka. Paak! - zawołał smok smutno. - Od tamtej pory hofkahsejun zwie się Smoczą Przystanią.
Położyłam się na śniegu. Musiałam odpocząć, chociaż przez chwilę. Walka z Alduinem mnie wykończyła.
- Jesteś mistrzem, Siwobrodych. Czy inni przychodzą tu na szkolenie? - zwróciłam się do Phaarturnaxa, który odpoczywał nieopodal, pomału się regenerując.
- Od wieków już nauczam Drogi Głosu, a Thu'um jeszcze dłużej. Nie, Dovahkiinie. Inni już nie przychodzą po wiedzę - odpowiedział. - Saraan. Jesteś pierwszą osobą od ponad stu lat. Rozmyślam nad Rotmulaag, Słowami Mocy. Uczę, jak ich używać. To mi wystarcza.
- Medytujesz nad słowami? Jak? - spytałam.
- Wiedza o Słowie Mocy to przyjęcie jego znaczenia. Zastanów się nad znaczeniem Rotmulaag. Gdy wypełni cie ono na wskroś, dane słowo stanie ci się bliższe. Czy będę cię uczył, Dovahkiinie? Które słowo cię wzywa? Są trzy do zgłębienia: Fus, Feim i Yol.
Zamknęłam oczy i zamyśliłam się. Pojmowałam znaczenie wymienionych słów, lecz nie łatwo było mi wybrać to najbliższe mojej duszy. Po namyśle doszłam jednak do wniosku, że choć nie obce mi lodowe okrucieństwo, ani umiejętność wewnętrznego zniknięcia dla świata i istnienia jedynie przed sobą samą, w mojej duszy przede wszystkim płonie ogień emocji i uczuć.
- Yol - odpowiedziałam i płomień wydobył się z mych ust.
- W twoim języku to Słowo znaczy po prostu "ogień." - powiedział Phaarthurnax. - Ucieleśniona zmiana. Pierwotna potęga. To prawdziwe znaczenie słowa "Yol". Suleyk. Moc. Posiadasz ją, jak wszyscy dovowie, ale moc bez działania i wyboru jest bezwładna. Wyobraź sobie, że w twoim su'um, w twoim oddechu, rozpala się płomień. Su'um ahrk morah. Co spopielisz? Co oszczędzisz?
Otworzyłam oczy i podniosłam się ze śniegu.
- Yol! Toor! Shul!  - wykrzyknęłam, wypełniając płomieniami pustą przestrzeń przed sobą.
Rozpierała mnie potęga. Suleyk.

29 dzień, Zmierzch Słońca:
Nadeszła rocznica śmierci Martina. Rankiem przybyłam do Białej Grani. Weszłam do Smoczej Przystani, by pomówić z jarlem. Przy tronie, na którym zasiadał Vignar, stał jego sługa Brill, pełniący teraz funkcję zarządcy, oraz jego siostrzenica Olfina, pełniąca funkcję huskarla.
- Ciekawe, jak się czuje Thalmor, gdy trochę go przyhamowano - powiedział Brill na mój widok.
Uśmiechnęłam się słysząc te słowa i zawołałam, stając tuż przed tronem:
- Witaj, jarlu!
- Witaj, Astarte! Masz więcej oleju w głowie niż myślałem - pochwalił mnie Vignar.
Nie miałam czasu zapytać, za które z moich ostatnich działań zostałam właśnie nagrodzona komplementem. Od razu przeszłam do rzeczy:
- Potrzebuję twojej pomocy. Muszę uwięzić smoka w twoim pałacu.
- Ach! Źle cię usłyszałem. Myślałem, że prosisz o pomoc w uwięzieniu smoka... - Vignar wybuchnął śmiechem -  w moim pałacu.
Jarl śmiał się do rozpuku, a ja poczułam zażenowanie. Wziął moje słowa za żart, a to nie wróżyło dobrze. 
- Nie przesłyszałeś się - powiedziałam, gdy jego śmiech nieco przycichł. - To jedyny sposób, by powstrzymać smoki.
Słysząc to Vignar, natychmiast przestał się śmiać.
- Prosisz o jakieś szaleństwo! - wykrzyknął z gniewem, uderzając pięścią o krawędź tronu. - To niemożliwe! Dlaczego mam wpuszczać smoka w samo serce mojego miasta, skoro tak się siliłem, żeby trzymać go poza murami?!
- Zagrożenie jest większe niż ci się wydaje - odparłam. - Alduin powrócił.
- Alduin? Pożeracz Światów? - zdziwił się Vignar. - Ale... jak mamy z nim walczyć? Czy jego powrót nie oznacza kresu dziejów?
- Jestem Ostatnim Smoczym Dziecięciem. - Wyprostowałam się dumnie. - Moim przeznaczeniem jest go powstrzymać.
- Nie mam o tym pojęcia, ale słyszałem, że wzywają cię Siwobrodzi. Mnie to wystarczy. Co to za brednie o uwięzieniu smoka w moim pałacu?
- Muszę schwytać któregoś ze smoków i go przesłuchać. To jedyny sposób, by odnaleźć Alduina zanim będzie za późno.
- Skoro tak jest, Biała Grań stanie u twego boku. Podejmiemy ryzyko i okryjemy się chwałą. Nieważne, czy w zwycięstwie, czy w porażce. Jaki jest plan działania? Jak zamierzasz zwabić smoka w pułapkę?
- Dobre pytanie. - Moja dotychczasowa pewność siebie zaczęła się gwałtownie ulatniać. -Jeszcze nie wiem, ale znam parę osób, które może zdołają pomóc.
- No cóż, zostawiam to tobie. Ufam, że znasz się na rzeczy. Tak chyba będzie najlepiej. Będę miał czas, żeby sprawdzić, czy ta tak zwana pułapka wciąż działa, i przekazać wieści ludziom.
- Dobrze. Do zobaczenia!
- I tak już skończyłem mówić.
Wyszłam z pałacu. Tylko Ostrza mogą mi teraz pomóc. Dziś jednak nie spotkam się z nimi, dziś musze uczcić pamięć mojego Cesarza. Skierowałam swoje kroki do Świątyni Arkaya. Szalony kapłan Talosa, jak zwykle wrzeszczał coś przed jego pomnikiem. Minęłam plac z martwym drzewem i zeszłam do Komnaty Umarłych. Uklękłam, przed znajdującą się tam kapliczką Arkaya, i modliłam się: "Łaskawy Arkayu, panie życia i śmierci, czuwaj nad wiecznym snem mego Cesarza i nie dopuść, by opuściła go kiedykolwiek światłość Akatosha. Spraw, by jego imię nigdy nie zostało zapomniane w Tamriel i bym mogła go ujrzeć w godzinę śmierci i wraz z nim spędzić wieczność w Aetheriusie. Dziękuję ci, Arkayu, za to, że uwalniasz śmiertelników od bólu i wprowadzasz w wieczność ich dusze. Proszę, nie opuszczaj mnie w potrzebie."  
Nagle ktoś wszedł do kaplicy. Podniosłam sie z kolan i odwróciłam się. Ujrzałam kapłan w pomarańczowych szatach bez kaptura.
- Co tu robisz? - spytał na mój widok.
- Przyszłam się pomodlić. To wszystko - odpowiedziałam.
- Spędzam tyle czasu wśród zmarłych, że czasem zapominam, jak bardzo tęsknię za towarzystwem żywych. Z uwagi na tę przeklętą wojnę jestem nieco przepracowany, a katakumby przepełnione - kapłan westchnął ze smutkiem. - A! Powiedz mi, wierzysz w wielkiego Arkaya, boga życia i śmierci?
- Bóg śmierci? Znam go doskonale - odparłam, przywołując wspomnienia tysięcy chwil, w których pozbawiałam kogoś życia. Uśmiechnęłam się przy tym lekko. - Tak, wierzę w niego.
- To świetnie, bo potrzebuję twojej pomocy. Straciłem coś bardzo cennego - oświadczył kapłan.
- Co takiego? - zapytałam.
- Zgubiłem Amulet Arkaya. To źródło moich boskich mocy i święty symbol mego statusu. Zgubiłem go w katakumbach. Poszukałbym go, ale... dochodzą stamtąd dziwne dźwięki. Obawiam się, że... umarli powstali. Bez amuletu nie mam mocy, by stawić im czoło. Możesz go za mnie poszukać?
-  Odnajdę twój amulet - powiedziałam.
- Poczekam tu i przypilnuję, by nic strasznego nie wydostało się z katakumb. Niech prowadzi cię światło Arkaya!
Zeszłam do katakumb. Kapłan miał rację. Nie uszłam wielu kroków, gdy przede mną pojawił się agresywny draugr. Spokojnie zatrzymałam się, przymknęłam oczy i wyciągnęłam obie ręce w kierunku owej kreatury. Rzuciłam w ten sposób zaklęcie zwane "zgubą nieumarłych." Gdy otworzyłam oczy, ujrzałam płonącego i uciekającego nieumarłego. Pobiegłam za nim, po czym dobyłam miecza i jednym potężnym uderzeniem zakończyłam jego drugi żywot. Długo szukałam zagubionego amuletu, oświetlając sobie katakumby magicznym światłem. W końcu jednak go odnalazłam. Leżał na podłodze, obok jednej z urn. Chwyciłam go w swoją dłoń i wydostałam się z katakumb. Kapłan Arkaya czekał na mnie w kaplicy.
- Udało mi się odnaleźć twój amulet - oświadczyłam, podając mu zgubę.
- O! Dzięki Arkayowi! - wykrzyknął kapłan z radością, biorąc amulet w swe ręce. Następnie sięgnął do swojej sakiewki. - Przyjmij proszę to złoto za twe wysiłki.
Wręczył mi 15 septimów. Podziękowałam mu serdecznie, on zaś pobłogosławił mnie, mówiąc: "Niech prowadzi cię światło Arkaya!" 
Udałam się do Jorrvaskr, aby odpocząć. Zjadłam kolację w towarzystwie Vilkasa, Aeli, Rii i Tilmy. Opowiedziałam im o mojej potyczce z Alduinem.
- Wnioskuję z twych opowieści, że bogowie czuwają nad tobą podczas wszystkich twoich bitew i potyczek z potworami. Oby nigdy nie przestali tego czynić.
- Owszem, Akatosh zawsze nade mną czuwa, bracie. Tym razem przysłał mi swego syna, Paarthurnaxa, na obrońcę. Krucho, by ze mną wczoraj było, gdyby Paarthurnax nie stanął na przeciw swego brata.
- Potrzebujesz naszej pomocy? - spytała Ria.
- Nie. Na ten moment muszę się dowiedzieć, gdzie jest Alduin. W tym celu muszę przesłuchać jakiegoś smoka. No, zobaczymy jeszcze, co z tego wyniknie. A tutaj działo się ostatnio coś ciekawego?
- Raczej nie - odpowiedziała Aela. - Dostajemy od czasu do czasu jakieś zlecenia, ale to nic pasjonującego, zwykłe potyczki z bandytami, zabijanie zwierząt polujących na śmiertelników i od czasu do czasu ratowanie kogoś z opresji. Ostatnio przyszło do mnie zlecenie na ściągnięcie jakiegoś haraczu. Nie wiem, czy jest to działanie honorowe, czy też nie, i czy w związku z tym powinnam je przyjąć, czy odrzucić. Może mi coś poradzisz, heroldzie?
- Radzę ci postępować honorowo i miłosiernie - odrzekłam. - Honorowe jest to, co czynisz w szacunku do siebie, a miłosierne to, co czynisz z szacunku do innych. Słuchaj głosu swego sumienia.
- Już posłuchałam - Aela westchnęła. - Nie przyjmę tego zlecenia.
Po kolacji zeszłam do swojego pokoju, umyłam się i położyłam spać. Śnił mi się Mehrunes Dagon niszczący Cesarskie Miasto i mój Martin oddający życie za swych poddanych. Szybko się obudziłam. Była mniej więcej ta sama pora, mniej więcej ta sama godzina, o której zginął Martin. Poczułam się okropnie. Długo leżałam w ciemnościach i płakałam.

30 dzień, Zmierzch Słońca:
Rankiem zjadłam w Jorrvaskr słodką bułkę na śniadanie, po czym zawinęłam w serwetki kolejną bułeczkę, schowałam ją do mojego plecaka i wyruszyłam w podróż do Niebiańskiej Przystani. Jako, że była to podróż konna, dotarcie do celu nie zajęło mi wiele czasu. Zostawiłam moją klacz przed wejściem do groty, a sama udałam się do Ściany Alduina. Zastałam tam Esberna, stojącego przy półce z książkami.
- Obawiam się, że mamy problem. Bardzo poważny. Odkryłem, kim naprawdę jest przywódca Siwobrodych - powiedział starzec, gdy tylko mnie zobaczył.
- Co udało ci się odkryć? - spytałam, udając, że nie wiem, o co mu chodzi.
- To smok - odpowiedział Esbern. - Ale nie byle smok, lecz prawa ręka Alduina. Odpowiedzialny za wiele okropności z czasów starożytnej Smoczej Wojny. Ostrza polowały na niego od wieków, ale chronili go Siwobrodzi, a potem sami cesarze. Sprawiedliwość wymaga by zginął za swoje występki.
- Sprawiedliwość, czy ślepa zemsta? - odparłam, nie kryjąc oburzenia.
- Dopóki żyje, obawiam się, że moja przysięga Ostrzy nie pozwala mi zaoferować ci pomocy.
- Słucham? - zawołałam z gniewem, nie wierząc w to, co słyszę. -  Myślałam, że przysięga Ostrzy polega na zachowywaniu bezgranicznego posłuszeństwa prawowitym cesarzom, a mówiąc ściślej Smoczym Dzieciom. Tak się składa, że jedynym żyjącym Smoczym Dziecięciem jestem teraz ja! Macie mi służyć!
- Ostrza nie muszą służyć nikomu.
- Więc jesteście zdrajcami, a co do Paarthurnaxa...
- Sprawiedliwość potrafi być surowa, ale... wciąż jest sprawiedliwością. Paarthurnax zasługuje na śmierć.
- Nieprawda - zaprotestowałam. - Niby dlaczego on musi umrzeć?
- Paarthurnax był autorem wielu potworności w czasie Smoczej Wojny. Przestępstw dostatecznie wielkich, by pamięć o nich trwała przez tysiąclecia - oświadczył Esbern. - Prawda, że zdradził Alduina i pomógł zniszczyć smoczy kult, ale to nie usprawiedliwia, nie naprawia jego wcześniejszych czynów.
- Podobnie, jak jego śmierć. Ona również niczego...
- Niezależnie od tego, czy naprawdę się zmienił, czy zrobił to, by ocalić skórę, sprawiedliwość wymaga, by zapłacił za wszystko życiem.
Przyznam, że nie spodziewałam się po nim tak głupich słów. Odmówienie wybaczenia osobie, która przeżywa prawdziwe wyrzuty sumienia i prawdziwie wyrzekła się grzechów oraz zadośćuczyniła za nie swym bliźnim jest jednoznacznym wystąpieniem przeciwko woli Akatosha. Wstąpiła we mnie ogromna wściekłość. Musiałam się mocno kontrolować, by w przypływie emocji mimowolnie nie użyć magii i przypadkiem nie skrzywdzić Esberna siłą swego umysłu.
- Nigdy w życiu nie zabiję Paarthurnaxa - powiedziałam stanowczo. - Obronił mnie przed Alduinem.
- Starłaś się z Alduinem w walce? - spytał Esbern z nadzieją.
- Pokonałam go, lecz nie zdołałam zabić. Aby dowiedzieć się, dokąd uciekł, muszę zwabić jakiegoś smoka do Smoczej Przystani - wyjaśniłam, nieco się uspokajając.
- Ciekawy problem. Hmm... Tak. Trochę ślęczałem nad zapiskami tutaj, w Niebiańskiej Przystani. Niezgłębiony skarbiec zaginionej wiedzy... co ważniejsze Ostrza zapisywały imiona wielu smoków, które zaginęły. Porównując je z mapą miejsc smoczych kurhanów od Delphine, byłem w stanie zidentyfikować smoki, które wskrzesił Alduin.
- Jak to może nam pomóc?
- Jak? Nie rozumiesz?! - zawołał Esbern z gniewem i oburzeniem. - Imiona smoków zawsze są trzema słowami mocy, Krzykami. Jeśli wezwiesz smoka, przy pomocy Głosu, usłyszy cię on, gdziekolwiek jest.
- Dlaczego miałby zjawić się na wezwanie?
- Nie musi tego robić, ale smoki są dumne z natury i nienawidzą odrzucać wyzwań. Twój Głos w szczególności powinien zainteresować tego smoka po twoim zwycięstwie nad Alduinem. Nie będzie potrafił oprzeć się twojemu wezwaniu.
- Więc jak nazywa się ten smok?
- A, w rzeczy samej! - Esbern podniósł z półki jakiś zwój pergaminu. - Nie jestem mistrzem Głosu, jak Siwobrodzi, ale wszystko zostało zapisane na tym zwoju. Od-Ah-Viing! Przyczajony Śnieżny Łowca, zapisano.
Wyrwałam mu pergamin z ręki i spojrzałam na napisane na nim słowa. Pierwsze oznaczało "śnieg", drugie "łowcę", a trzecie "skrzydło". Zamknęłam oczy i zaczęłam rozważać sens tych trzech słów. Zestawiłam je razem z obrazem smoka i smoczą naturą, którą sama podzielałam. Poczułam w swej duszy esencję smoka pragnącego wolności i gotowego dążyć do niej nawet za cenę samotności i odrzucenia, smoka okrutnego, dla którego śmiertelnicy są jedynie łupem, smoka, który jest szybki niczym wiatr i lojalny temu, kto zachwyci go i przerazi swoją siłą. Ujrzałam w swej duszy obraz smoka, który prócz dominacji pragnie również służyć komuś silniejszemu od siebie, w czyich żyłach płynie krew podobna do jego własnej.
Podziękowałam Esbernowi za informację i pośpiesznie opuściłam Niebiańską Przystań. W południe byłam już w Smoczej Przystani. Vignar oczekiwał mnie wraz ze swymi strażnikami na tarasie, na tyłach pałacu. Gdy do niego podeszłam, oświadczył:  
- Możesz już wezwać tego swojego smoka. Jesteśmy gotowi.
Jarl oraz jego strażnicy weszli po drewnianych schodach na balustradę, która otaczała taras pod sklepieniem. Przy ścianach znajdowały się dwie drewniane chwytaki i jakieś łańcuchy. U góry przypięta była obroża, którą z pewnością miała znaleźć się na karku smoka. Do stropu nad tarasem przymocowane były grube łańcuchy. Stanęłam na tarasie twarzą do otwartej przestrzeni, patrząc na odległe szczyty Skyrim. Przymknęłam oczy i wyobraziłam sobie biel, zimno i delikatność śniegu, polowanie na łup i ciepłą krew spływająca do gardła, a także siłę smoczych skrzydeł i szybkość lotu na błękitnym niebie.  
- Od-Ah-Viing! - wykrzyknęłam.
Vignar i żołnierz byli ukryci na balkonie, a ja czekałam na smoka. Po chwili usłyszałam jego ryk w oddali. Czekałam cierpliwie, zaciskając palce na rękojeści miecza. Nagle przyleciał czerwony smok i przysiadł na tarasie przede mną. Dobyłam miecz z pochwy, a on zionął w moją stronę ogniem. Uniknęłam płomieni wykonując szybki przewrót. Następnie doskoczyłam do smoka i cięłam go mieczem. Od razu odskoczyłam do niego i cofnęłam się. Chciałam, żeby poszedł za mną na środek tarasu.
- Nie strzelać! - krzyknał Vignar do swoich strażników uzbrojonych w kusze.
Smok znów zionął ogniem. Wyczarowałam tarczę ochronną i cofałam się powoli.
- Chodź! - zawołałam, zatrzymując się pod pułapką.
Smok jednak nie drgnął.
- Yol! - zawołał po raz kolejny.
- Yol! - zawtórowałam mu.
Obydwoje zionęliśmy ogniem w tym samym momencie. Nasze płomienie spotkały się i wybuchły wielką kulą ognia miedzy nami. Osłoniłam twarz przed żarem. Usłyszałam, że Vignar krzyczy coś do swoich ludzi. Gdy ogień zgasł, spojrzałam na smoka. Nareszcie poszedł za mną. Cofałam się, a on nacierał na mnie z dużą prędkością, stąpając ciężko po tarasie. Wiedziałam, że zaraz wpadnie w pułapkę. Nagle ludzie Vignara opuścili wielką obrożę wprost na głowę smoka. Udało się! Elementy pułapki zakleszczyły smoka z każdej możliwej strony.
- Nid! - zawołał czerwony smok z wściekłością. - Horvutah med kodaav. Złapany, jak niedźwiedź w sidła. Zok frini grind drun viiki, Dovahkiin. Ach, zapominam, że nie władasz mową dovów. Moja... gorliwość w dążeniu do starcia z tobą okazała się mą zgubą. Winszuję zdradzieckiego sprytu i przemyślnego vobalaan grahmindol. Zu'u bonaar. Wiele wysiłku kosztowało cię zadanie mi takiego upokorzenia. Hind siiv Alduin, hm? Zapewne chcesz wiedzieć, gdzie kryje się Alduin? 
- Zgadza się. Gdzie on się ukrywa? - zapytałam tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Rinik vazah. Dobrze powiedziane. Alduin bovul - odrzekł Odahviing. - Przybyłem na wezwanie, ponieważ chcę osobiście sprawdzić twe Thu'um. Wielu z nas zaczęło kwestionować przywództwo Alduina i to, czy jego Thu'um jest rzeczywiście najsilniejsze. Za jego plecami oczywiście. Mu ni meyye. Nikt nie jest jeszcze gotów otwarcie mu się sprzeciwić.
 - Powiesz mi, gdzie szukać Alduina?
- Unslaad krosis. Przyjmij moje głębokie przeprosiny. Odchodzę od tematu - smok o czerwonych łuskach zamilkł na chwilę, po czym powiedział - Udał się do Sovngardu, by odzyskać siły, pożerając sillesejour.
- Sillesejour?
- Dusze śmiertelników - wyjaśnił. - Zazdrośnie strzeże tego przywileju.
- Na Aktosha! Alduin pożera dusze zmarłych?! To straszne!
- Jego wrota do Sovngardu znajdują się w Skuldafn, jednej ze starożytnych świątyń we wschodnich górach.  Mindoraan, pah ok middovahhe lahvraan til. Nie muszę cię zapewne ostrzegać, że cała jego potęga zbiera się właśnie tam. Zu'u lost ofan hin laan. Skoro odpowiedziałem na twoje pytanie, czy mogę odlecieć wolno?
- Nie, dopóki Alduin nie zostanie pokonany - odparłam stanowczo.
- Ach! Cóż, krosis. Jest jeden szczegół dotyczący Skuldafn, o którym nie wspomniałem - Odahviing spojrzał na mnie przebiegle.
- Więc powiedz mi, co wiesz.
 - Tylko tyle, że choć posiadasz Thu'um godny dovów, bez naszych skrzydeł twa stopa nigdy nie postanie w Skuldafn. Z tobą na grzbiecie mógłbym tam polecieć, ale nie, kiedy jestem w ten sposób więziony.
- Mam ci wierzyć na słowo? - zapytałam z lekką kpiną.
- Ro laan! Ranisz mnie, Dovahkiinie. Może i nie mówię całej prawdy, ale nie jestem kłamcą. Zobacz na własne oczy. Zu'u ni tahrodiis. Będę tu czekać, chyba, że Alduin powróci przed tobą.
- Dobrze. Czekaj więc.
W tym momencie na taras wyszedł nadworny mag, Farengar Tajemny Płomień.
- Niewiarygodne! - zawołał z radością, wpatrując się na czerwonego smoka z zachwytem. -Nawet sobie nie wyobrażasz, jak długo czekałem na taką okazję! Byłbym niezmiernie wdzięczny, gdybyś pozwolił mi przeprowadzić na sobie parę e... testów. Tylko i wyłącznie w służbie nauki.
- Odejdź, magu! Nie poddawaj próbie mej przysięgi danej Dovahkiinowi - zawołał Odahviing.
- Zapewniam cię, nawet mnie nie zauważysz. Większość z nich nie jest w ogóle bolesna, zwłaszcza dla tak dużego smoka, jak ty - Farengar podszedł do Odahviinga i poklepał go po grzbiecie. - Nie będzie brakować ci tych paru łusek i kropel krwi.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Pobyt tutaj raczej nie będzie dla Odahviinga miły. Nie mogę go tak po prostu uwolnić, bo smokom raczej nie należy ufać. Muszę porozmawiać o tym z Paarthurnaxem. To jedyny smok, któremu ufam. Tylko od niego mogę się dowiedzieć, czy Odahviing obiecując mi pomoc w zamian za uwolnienie, naprawdę zamierza dotrzymać słowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz