25 dzień, Zmierzch Słońca:
Tego dnia wstałam
z łóżka jeszcze przed świtem. Cały czas odpoczywałam po bitwie o Samotnię.
Przez kilka dni praktycznie nie wychodziłam z domu. Wczoraj jednak Ulfrik
powrócił do Wichrowego Tronu. Ubrałam zieloną suknię, zrobiłam sobie
perfekcyjny makijaż, rozczesałam włosy, spryskałam się perfumami, zarzuciłam na
ramiona swój futrzany płaszcz i udałam się do Pałacu Królów, aby pierwszy raz
po bitwie o Samotnię spotkać się z Ulfrikiem.
W sali tronowej
zostałam jedynie Galmara.
- Witaj! -
zawołałam. - Czy wojna się już skończyła?
- Witaj, Astarte -
odpowiedział. - Kiedy wypędzimy niedobitki Cesarskich z naszej ojczyzny,
ruszymy na Dominium, albowiem to właśnie tam czai się nasz prawdziwy wróg.
- A gdzie nasz
nowy król?
- Chyba nie
wyszedł jeszcze ze swojej komnaty - odpowiedział Galmar i zszedł do zbrojowni.
Po chwili namysłu,
udałam się do pokoju Ulfrika. Zapukałam i, nie słysząc odpowiedzi, ostrożnie
nacisnęłam na klamkę. Drzwi były otwarte, weszłam więc do środka. Ulfrik spał
na swoim łożu. Stałam przy drzwiach nie wiedząc, co uczynić dalej. Powinnam
wyjść. Zamiast tego rozejrzałam się po pokoju. W sumie był bardzo przestrzenny.
Cicho podeszłam do łoża Ulfrika. Znajdowało się na drewnianym podwyższeniu,
które przypominało trochę niskie schody. Kiedy spięłam się na owo podwyższenie,
uklękłam przed łożem Ulfrika i spojrzałam na niego. Leżał na boku w
szmaragdowej pościeli. Moja twarz znajdowała się teraz tuż przy jego twarzy.
Spał spokojnym i głębokim snem. Nie miałam zamiaru go budzić. Właściwie, to
jest nierozsądny. Nawet nie zamknął drzwi na klucz, a pod jego komnatą nie stał
żaden strażnik. Dostałam się tu bez żadnego problemu. A gdyby wszedł tu któryś
z jego licznych wrogów? Jakże łatwo mógłby go zabić we śnie. Co prawda, nie
wszedłby do pałacu z taką łatwością, jak ja, ale istnieje wiele sposobów na
minięcie wartowników. Ulfrik był w tej chwili tak bezbronny, że zapragnęłam
chronić go do końca jego dni. Uniosłam dłoń, chcąc pogładzić go po policzku.
Wstrzymałam się jednak. Zbyt mocno obawiałam się, że mój dotyk go zbudzi.
Chciałabym go osłaniać przed jego wrogami, tak jak czyniłam to w Samotni, ale
przecież tak naprawdę zupełnie go nie znam. Cóż to za człowiek? Nagle przyszedł
mi do głowy demoniczny plan. Postanowiłam przeszukać komnatę Ulfrika. Rzuciłam
na siebie zaklęcie tłumienia. Dzięki temu mogłam poruszać się bezszelestnie
przez kilka minut. Zeszłam z podwyższenia i podeszłam do jednej ze ścian. Stały
tu półki z książkami. Było ich mnóstwo. Sprawdziłam kilka tytułów: "Wilcza
Królowa", "Najmroczniejszy Mrok", "Reduta Czerwonego
Orła." Wszystko wskazywało na to, że Ulfrik uwielbia książki, zwłaszcza te
historyczne. Odsunęłam się od półek i podeszłam do biurka. Otworzyłam szuflady.
Były puste. Najwyraźniej Ulfrik z jakiegoś powodu regularnie pozbywał się
otrzymywanych listów. W biurku nie znajdowało się absolutnie nic. Znów weszłam
na podwyższenie i podeszłam do kufra stojącego przy łóżku. Ja właśnie w takim
miejscu trzymam najbardziej tajne dokumenty. Kufer był zamknięty na klucz.
Zaklęcie otwierania zamków było zbyt głośne, więc, aby nie zbudzić Ulfrika,
postanowiłam otworzyć kufer cicho z użyciem wytrychów. Miałam kilka ukrytych w
butach. Złamałam siedem, ale w końcu otworzyłam kufer. W środku nie znajdowało
się absolutnie nic cennego. Był pełen ubrań. Między nimi znalazłam tylko
książkę o dziwnym tytule, którego nie mogłam przeczytać. Obejrzałam ją
dokładnie i odkryłam, że to książka khajiicka, napisana w tradycyjnym języku
Khajiitów z dołączonym tłumaczeniem na altmeris. Ulfrik ma khajiicką książkę!
To udowadnia, że nie jest ignorantem, tak jak Tullius. Przyznam, że to, iż
trzymał w kufrze dzieło khajiickiej kultury, zrobiło na mnie pozytywne
wrażenie. Na powrót umieściłam książkę w kufrze i opuściłam wieko. Nie było
sensu zostawać tu dłużej, tym bardziej, że Ulfrik mógł się obudzić w każdej
chwili, a ja nie miałam dla siebie dobrego wytłumaczenia. Cicho wyszłam z jego
komnaty. Wróciłam do sali tronowej i zaczęłam jeść śniadanie. W pewnym momencie
Ulfrik, w pełni już ubrany, usiadł na przeciwko mnie.
- Witaj, Astarte -
uśmiechnął się do mnie.
- Witaj, Ulfriku -
również się uśmiechnęłam.
Zjedliśmy
śniadanie i uraczyliśmy się winem.
- Więc teraz mam
cię nazywać Najwyższym Królem? - spytałam, pociągając ostatni łyk z kieliszka.
- Nie, jeszcze nie
- odpowiedział, wstając od stołu - Zaczekamy aż mood wybierze Najwyższego
Króla. Tak będzie lepiej dla wszystkich. Ale to nie znaczy, że nie zacznę się
tak zachowywać. Jest wiele do zrobienia. Nowi jarlowie potrzebują pomocy w
tworzeniu armii i w egzekwowaniu swoich praw. Cesarstwo może próbować odbić
Skyrim, więc każdy musi być na to przygotowany. Rzecz jasna, największe
zagrożenie stanowią elfy.
- Czy mogę coś
jeszcze uczynić dla sprawy? - zapytałam, stając na przeciw niego.
- Rodzeni synowie
i córki Skyrim władają każdym z miast. Zdruzgotaliśmy Cesarski Legion i
ucięliśmy mu łeb, zabijając samego generała Tulliusa - odparł Ulfrik podniośle,
poczym położył mi dłoń na ramieniu i spojrzał na mnie z ogromną wdzięcznością -
Czy mogę żądać od ciebie więcej? Nie. Masz wolną rękę. Podejrzewam, że bogowie
potrzebują cię gdzie indziej. Miej na uwadze, że najwierniejsi legioniści się
przegrupowali i działają w ukrytych obozach gdzieś w dziczy. Jeśli natkniesz
się w podróży na Cesarskich, to zakładam, że wiesz, co robić.
- Czy potrzebujesz
ode mnie czegoś jeszcze, mój jarlu?
- Chciałbym ci
zaoferować miejsce na moim dworze w roli tana. To zasadniczo tytuł honorowy,
choć ma kilka atutów. Zgodnie z prawem i tradycją mogę oferować ten tytuł
jedynie osobie znanej we Wschodniej Marchii, która posiada włości w Wichrowym
Tronie. Wiem, że wykazałaś się wśród ludu i zakupiłaś domostwo u mojego
zarządcy, więc mogę nazwać cię swoim tanem.
- To będzie dla
mnie zaszczyt.
- Zaszczyt leży po
mojej stronie - Ulfrik lekko skłonił przede mną głowę, po czym zwrócił się do
Jorleifa, który przed chwilą wyszedł z pałacowej kuchni - Wezwij wszystkich.
Ulfrik zasiadł na
tronie, a Jorleif udał się do prywatnych części pałacu. Po chwili sprowadził do
sali tronowej nadwornego maga Wuunfertha, któremu wciąż nie ufałam, Galmara i
Yrsaralda Potrzykroć-Dźgniętego, a także jakiegoś mężczyznę w zbroi, którego
nie znałam. Przyniósł również mały topór, który podał swemu jarlowi. Ulfrik
wstał z tronu i powiedział:
- Podejdź,
Astarte.
Kiedy uklękłam
przed nim, delikatnie dotknął toporem mego ramienia i rzekł:
- Na mocy prawa,
nadanego mi tytułem jarla, mianuję cię tanem Wschodniej Marchii.
- Będę pełnić ten
urząd z honorem - odparłam, podnosząc się z kolan.
- Gratuluję.
Przydzielam ci osobistego huskarla do pilnowania domu - Ulfrik wskazał mi
ruchem ręki nieznajomego w zbroi - oraz tę broń z mej zbrojowni, stanowiącą
symbol twojego urzędu - podał mi do rąk topór, którym przed chwilą mnie
pasował. - Powiadomię też straż o twoim nowym tytule.
- Dziękuję, panie.
- Trzymaj się.
Chwilę później
Jorleif wysłał do mojego domu ludzi, którzy z okazji tego, że zostałam tanem,
umeblowali go bardziej wykwintnie. Ja natomiast uporządkowałam moją osobistą
zbrojownię. Po namyśle zostawiłam mój nowy i najlepszy oręż, czyli Elfi Miecz
Pijawki, w jednej z moich eleganckich gablot na broń i postanowiłam w dalszym
ciągu używać Krasnoludzkiego Miecza Spopielenia.
Włożyłam na siebie
mocno zniszczoną już krasnoludzką zbroję wraz z hełmem i rękawicami, wzięłam do
ręki moją ukochaną elfią tarczę i z krasnoludzkim mieczem u boku wyruszam w
podróż na grzbiecie mej klaczy. Krasnoludzka zbroja w przeciwieństwie do elfickiej
nie jest twarzowa, ale jest za to ogromnie wytrzymała. Wieczorem byłam już w
Akademii Zimowej Twierdzy.
Na dziedzińcu
powitała mnie Brelyna Maryon oraz J'zargo.
- Upiększasz mój
dzień, arcymagu - Dunmerka uśmiechnęła się do mnie serdecznie.
- Ciebie również
dobrze widzieć, Brelyno - odpowiedziałam.
- Tutejsze piaski
są zimne, ale Khajiit czuje ciepło twej obecności - powiedział J'zargo
niezwykle miłym tonem.
- Dziękuję,
J'zargo - odparłam zaskoczona i wzruszona jego słowami.
W życiu nie
spodziewałabym się po nim takiego tekstu.
- Wyruszam na
północ, w poszukiwaniu Pradawnego Zwoju. Potrzebuję jednak pomocy - spojrzałam
na Brelynę prosząco.
- Prowadź -
odpowiedziała Dunmerka.
- Weźmiemy
prowiant i ruszamy w drogę - zadecydowałam.
26 dzień, Zmierzch Słońca:
Wraz z Brelyną i
moją klaczą przemierzałam mroźną północ Skyrim. Śnieg prószył nam w oczy tak
bardzo, że chwilami nie widziałyśmy absolutnie nic i ciężko było nam oddychać.
Brodziłyśmy przez zaspy, raz po raz padając na kolana i zapadając się po pas.
Prowadził nas czar jasnowidzenia. Podążając za błękitnym światłem, odnalazłyśmy
w końcu wejście do lodowej komnaty. Tutaj przynajmniej nie wiało i nie padał
śnieg. Brelyna zdjęła z głowy kaptur, a ja otrzepałam śnieg z mojego
krasnoludzkiego hełmu. Przed nami, w dole lodowej jaskini stała jakaś wielka
dwemerska machina. Przy niej zaś kręcił się jakiś stary człowiek z długą, siwą
brodą. Ostrożnie zeszłam w dół po spiralnej lodowej półce. Brelyna podążyła za
mną.
- Dwemerze po
drugiej stronie, będę wiedział, że zgubiłeś nieznane i wspinasz się na swe
głębiny - mówił starzec spoglądając na dwemerską machinę. - Gdzie wzniesiono
ostatni poziom, nie można było dodać kolejnych. To był i ciągle jest sam
wierzchołek. Jak długo będzie śpiewana? Moje stopy opierały się o górę, ale ta
zmieniła się w błoto i zaczęła mnie wciągać.
- Czy ty jesteś
Septimus Signus? - spytałam.
- To moje imię -
odpowiedział starzec.
- Świetnie! Na
pewno wiesz coś o Prastarych Zwojach? - zagadnęłam.
- Prastare Zwoje!
W rzeczy samej. Cesarstwo... Zbiegli z nimi. A przynajmniej tak myślą... ci,
którzy ich widzieli. - Septimus roześmiał się. - Myśleli, że widzieli. Znam
jednego, zapomnianego, samotnego. Ale nie mogę do niego pójść! Nie, biedny
Septimus, bo ja wzniosłem się ponad jego rozumienie.
No cóż, facet
nieźle ześwirował na tym lodowym pustkowiu. Wiedziałam już, że rozmowa z nim
nie będzie należeć do najłatwiejszych.
- Gdzie zatem jest
Zwój? - zapytałam.
- Tutaj. Cóż, tu w
tej ziemi, na tej płaszczyźnie. Mundus... Tamriel. Hmm. Niedaleko - znów się
roześmiał. - Mówiąc stosunkowo. W skali kosmologicznej wszystko jest niedaleko.
- Mhh. Więc jest w
Tamriel. Świetnie! A może w Skyrim, co? Widzisz dla mnie niedaleko, to znaczy w
Skyrim. Pomożesz mi zdobyć ten Prastary Zwój, czy nie?
- Jedna bryła
unosi drugą - odparł starzec. - Septimus da ci to, czego potrzebujesz, ale
musisz mu przynieść coś w zamian.
- Czego chcesz?
- Widzisz, oto
mastersztyk Dwemerów, głęboko wewnątrz ich najwspanialszej twierdzy! - Starzec
wskazał na dwemerską machinę. - Septimus jest sprytny pośród ludzi, ale jest
jedynie niemądrym dzieckiem w porównaniu z najgłupszym z Dwemerów. Mamy więc
szczęście, że zostawili po sobie swój sposób czytania Prastarych Zwojów. Jeden
z nich wciąż leży w głębinach Czarnej Przystani. Obiła ci się o uszy nazwa
"Czarna Przystań"? Nad uśpionymi miastami Dwemerów wzniesiona, tęskna
wieża skrywa mądrości nasiona!
Starzec zaśmiał
się obłąkańczym śmiechem.
- Gdzie jest
Czarna Przystań? - zapytałam, gdyż ta nazwa nic mi nie mówiła.
- Poniżej głębi,
co skrywa ciemnica, ukrycia dąży Mzarkowa Wieżyca - odparł Septimus. - Alftand,
punkt przebicia, pierwszego wejścia, uderzenia. Sięgaj do granic, a Czarną
Przystań znajdziesz tuż za nimi. Ale nie wszyscy mogą tam wejść. Tylko Septimus
wie o ukrytym kluczu, który otworzy zamek, by wskoczyć pod trupią skałę.
- Cudnie, świr
zaczął gadać do rymu - szepnęłam do Brelyny. - Szkoda tylko, że nic z tego nie
rozumiem.
- A ja tak -
odpowiedział Dunmerka. - Wiem, gdzie jest Alftand.
- Jak możemy się
dostać do środka? - spytałam głośno Septimusa.
- Mam dla ciebie
dwa kształty: jeden kanciasty, jeden okrągły. Okrągły do kręcenia. Muzyka
Dwemerów jest delikatna i subtelna i potrzebna do otworzenia ich
najzmyślniejszych bram. Kanciasty leksykon do zapisywania. Dla nas to tylko
kawałek metalu. Lecz dla Dwemerów to biblioteka pełna wiedzy! Lecz... pusta.
Odszukaj Mzark i Niebiańską Kopułę! Tamtejsze machinacje odczytają Zwój i
przeleją wiedzę w sześcian. Zaufaj Spetimusowi. On wie, że ty możesz wiedzieć.
- Po tych słowach Septimus schylił się i wydobył spod machiny dwa dwemerskie
tworzywa: metalowy sześcian i kulę.
Chwyciłam podane
mi przedmioty w dłonie. Nie były zbyt duże. Nie miałam pojęcia, o co chodzi
Septimusowi. Patrzyłam na niego pytająco.
- To kula harmonii
i pusty leksykon - wyjaśnił.
- Co mam zrobić z
tą kulą? - spytałam.
- Najgłębsze drzwi
Dwemerów nasłuchują śpiewania. Wygrywa nuty o odpowiednim tonie, by je
otworzyć. Nie słyszysz ich? Są dla ciebie zbyt niskie?
Nie słyszałam
absolutnie niczego. Nawet wtedy, kiedy przystawiłam do kuli ucho.
- Co mam zrobić ze
sześcianem? - zadałam kolejne pytanie.
- Jedno spojrzenie
na światło Prastarego Zwoju może uszkodzić wzrok... albo umysł, jak w przypadku
Septimusa. Dwemerowie znaleźli lukę, jak zwykle, by gromadzić wiedzę z dala od
innych i w środku, bezpiecznie. Umieść leksykon na tym ich ustrojstwie i
przelej weń wiedzę. Gdy jego krawędzie zabłysną, przynieść go z powrotem, a
Septimus znów będzie mógł czytać.
Wraz z Brelyną
wyszłam z lodowej komnaty.
- Alftand to
starożytne miasto Dwemerów - wyjaśniła Dunmerka. - Obecnie niewiele z niego
zostało, ale mój ród nadal zna jego lokalizację. Kiedyś już tam byłam,
zaprowadzę cię.
- Dobrze, prowadź
więc - zgodziłam się.
Dunmerka
poprowadziła mnie przez śnieżycę. Wędrowałyśmy dość długo, aż wreszcie
dotarłyśmy do dwemerskich ruin. Zeszłyśmy pod ziemię.
Długo
przemierzałam podziemne korytarze wraz z Brelyną. Oświetliłam nam drogę
magicznym światłem. Nagle rzucili się ku nam Falmerowie. Byli uzbrojeni w
krzywe, zardzewiałe miecze. Przywołałam Chowańca, czyli widmowego wilka. Z jego
pomocą pokonałyśmy Falmerów z łatwością. Ja z użyciem swego miecza, a Brelyna
za pomocą magicznych błyskawic. Chowaniec znikł, gdy minęła minuta od jego
pojawienia się. Do tego czasu zdążył zagryźć kilku Falmerów.
- Nie wierzę, że
te kreatury były kiedyś rozumnymi elfami - powiedziałam, spoglądając na
obrzydliwe zwłoki ze zdeformowanymi oczami, które z pewnością nie były w stanie
pełnić żadnej funkcji.
- Uwierz, bo to
prawda - odrzekła Brelyna. - Niedługo po tym, jak Nordowie przybyli do Skyrim z
Atmory, rozpoczął się konflikt pomiędzy nimi, a śnieżnymi elfami o władzę na
terenie Skyrim. Po wielu bitwach śnieżne elfy zostały pokonane i skazane na banicję.
Schronienia udzielili im Dwemerowie , którzy w zamian za możliwość współmieszkania
ze śnieżnymi elfami zażądali ich służby. Śnieżne elfy nie miały wyboru. Dekady
spędzone w niewoli zmieniły Falmerów nie do poznania. Praca niewolnicza,
żywienie się podziemnymi, nieznanymi im dotąd gatunkami grzybów, mchów i innych
stworzeń żyjących głęboko pod powierzchnią ziemi sprawiło, że Falmerowie stali
się spaczeni, utracili dziedzictwo swojej rasy, oraz stali się dzikimi, żadnymi
krwi drapieżnikami pozbawionymi wzroku za cenę niesamowicie czułego słuchu,
oraz węchu.
- Ta historia
brzmi okropnie - wzdrygnęłam się.
- Zanim Dwemerowie
zniewolili śnieżne elfy, stanowiły one bardzo cywilizowaną i religijną rasę
wyznawców Auri-Ela.
- To
niesprawiedliwe, że spotkał ich tak straszny los - powiedziałam. - Chodźmy
dalej.
Błądziłyśmy po
lodowych korytarzach w Alftand.
- Mówiłaś, że
śnieżne elfy zostały wygnane ze Skyrim i zamieszkały u Dwemerów - zagadnęłam
Brelynę. - Skoro jesteśmy w ruinach dwemerskiego miasta, to czy oznacza to, że
w tamtych czasach ziemia, po której teraz stąpamy, nie należała do Skyrim?
- Owszem. Wtedy te
ziemie należały do Resdayn - odpowiedziała dziewczyna.
- Resdayn? Piękna
nazwa - odparłam.
- Piękna nazwa
pięknej krainy. Zamieszkiwali ją Chimerowie i Dwemerowie, a później nadeszły
złe dni i Resdayn przestało istnieć. Zastąpiło je Morrowind, lecz teraz i z
niego niewiele zostało - Brelyna westchnęła. - Resdayn przepadło na zawsze wraz
ze śmiercią lorda Nerevara.
- Nerevar?
Słyszałam już to imię. Możesz mi o nim opowiedzieć.
- Indoril Nerevar
był wielkim generałem i przywódcą Pierwszej Rady oraz królem Resdayn. Za jego
sprawą zjednoczyły się plemiona Chimerów oraz Wielkie Rody. To on stworzył
Pierwszą Radę. Tytułowano go Wielkim Horatorem Chimerów. Pod jego dowództwem
siły Dwemerów zostały pokonane podczas bitwy o Czerwoną Górę, ale właśnie wtedy
on sam poniósł śmierć. Szybko jednak pojawiła się legenda, że pewnego dnia na
świecie pojawi się Nerevaryjczyk, czyli wcielenie Nerevara, i zabije bogów
Morrowind. W 427 roku trzeciej ery na Vvardenfell pojawił się śmiertelnik
nazywający się Nerevaryjczykiem, a nasi bogowie istotnie zniknęli. Tak
rozpoczął się upadek Morrowind.
- Wasi bogowie?
- Trójca:
Almalexia, Vivek i Sotha Sil.
- Nigdy nie
słyszałam o takich bogach.
- Czczono ich
jedynie w Morrowind. Przez wiele wieków były to jedyne bóstwa, którym cześć
oddawali moi rodacy. Jednak pod koniec trzeciej ery zaprzestano ich
wysławiania. Nie wiadomo dokładnie, co się wtedy stało, ale Trójca zniknęła, a
jej kult został zastąpiony przede wszystkim przez kult Azury i Nerevara.
Doszłyśmy do sali,
w której znajdowała się wielka skrzynia. Z ciekawości zajrzałam do jej wnętrza.
Spoczywała w niej solidna płytowa zbroja wraz z płytowymi rękawicami i hełmem.
Pasowała na mnie idealnie. Wyrzuciłam więc zniszczoną zbroję krasnoludzką i
przywdziałam nową płytową. Ruszyłyśmy w dalszą drogę.
W końcu udało nam
się odnaleźć jakąś dziwną machinę. Była trochę podobna do pryzmaskopu.
Umieściłam w niej sześcian i kulę harmonii. Na konsoli znajdowały się trzy
przyciski. Nacisnęłam lewy - rozległ się nieprzyjemny dźwięk i nic sie nie
wydarzyło. Nacisnęłam środkowy - było tak samo. Prawy przycisk okazał się
zablokowany. Nie wiedząc, co robić, nacisnęłam środkowy przycisk cztery razy, a
wtedy dwemerskie symbole na machinie zapaliły się na niebiesko. Próbowałam
wyjąć leksykon, lecz zaklinował się. Nacisnęłam więc jeszcze raz lewy przycisk.
Teraz wyjęłam sześcian z łatwością, ale nie dostrzegłam w nim żadnych zmian.
- Coś schrzaniłam
- powiedziałam sama do siebie. - Spróbuję jeszcze raz.
Znów włożyłam
leksykon w to samo miejsce i naciskałam przyciski.
27 dzień, Zmierzch Słońca:
Brelyna i ja długo
pracowałyśmy nad rozgryzieniem sposobu działania tajemniczej dwemerskiej
maszyny. Nie rozgryzłyśmy niczego, więc po prostu nadal naciskałyśmy przyciski.
W pewnym momencie promienie światła padające na kryształ znajdujący się u
szczytu maszynerii, zeszły się w jeden promień i nagle kryształ otworzył się.
Zajrzałam do środka i odkryłam, że w jego wnętrzu spoczywa dość duży zwój
pergaminu umieszczony w ozdobnym metalowym pokrowcu. Wydałam z siebie okrzyk
zachwytu na ten widok.
- Jest Zwój! Widzę
go - zawołałam.
- Sześcian stał
się czarno-niebieski - zauważyła Brelyna, wyjmując leksykon z maszyny. - To
chyba znaczy, że teraz został zapisany.
- Oto wiekopomna
chwila - zdobywam Prastary Zwój! - oświadczyłam, ujmując artefakt w obie dłonie
i ostrożnie wydobywając go z kryształu.
Delikatnie
wsunęłam go do swego plecaka. Brelyna podała mi leksykon, który przed chwilą
wyjęła z maszyny. Rzeczywiście był teraz czarno-niebieski. On również znalazł
się w moim plecaku.
Rankiem na
grzbiecie mojej klaczy dotarłyśmy z powrotem do lodowej komnaty, w której
mieszkał Septimus Signus. Śnieg nadal padał obficie. Tak, jak poprzednio,
zostawiłyśmy konia na zewnątrz i weszłyśmy do środka jaskini. Zeszłyśmy na dół
po lodowej półce i stanęłyśmy przed Septimusem Signusem.
- Leksykon został
zapełniony - oświadczyłam, podając mu sześcian.
- Daj to, szybko!
Niezwykłe! - zawołał starzec z radością, chwytając sześcian zachłannie. Obracał
go przez chwilę w dłoniach, poczym stwierdził - Teraz rozumiem. Struktura
zapieczętowująca zachodzi na siebie w najmniejszych detalach. Krew Dwemerów
mogłaby odsłonić haczyki, ale żaden z nich nie żyje, by jej nam użyczyć.
Wachlarz ich krewniaków mógłby zebrać się, tworząc maksymil. Sztuczka! Coś,
czego nie przewidzieli. Nie, nawet oni. Krew Altmera, Bosmera, Dunmera, Falmera
i Orsimera! Wciąż żyjące elfy dostarczą kropli. Miej odtąd ten ekstraktor!
Wypije on świeżą krew elfów. Wróć do mnie, gdy zestaw będzie kompletny.
- Dlaczego tak
bardzo chcesz otworzyć to pudełko? - spytałam.
- To pudełko
zawiera esencję - odpowiedział Septimus Signus. - Esencję boga! Poświęciłem
swoje życie Prastarym Zwojom, ale ich wiedza to zaledwie przemijające dobro w
porównaniu z wszechogarniającym umysłem bóstwa. Dwemerowie dotykali go jako
ostatni. Myślano, że zniszczył je Nerevarejczyk, ale mój pan twierdzi, co
innego.
Zaciekawiłam się
tym, że mówi o Nerevaryjczyku, ale zaniepokoiłam się, kto jest jego panem. Poczułam
coś dziwnego. Dziwne uczucie przemykało się przez moją duszę. Znałam je. Czułam
już to coś.
- Kto jest twoim
panem? - spytałam srogo.
- Wszeteczny
Książę Nieznanego, Hermaeus Mora - odpowiedział starzec.
Wiedziałam, że
stoi za tym wszystkim jakaś potężna daedra. Nie miałam już wątpliwości, co
czuję. Podobne poczucie towarzyszyło mi podczas przekraczania wrót Otchłani, a
także podczas moich rozmów z Azurą. Niepokój w mojej duszy spowodowała magia
daedryczna. Septimus Signus był nią przesiąknięty, jej aura unosiła się w całej
lodowej komnacie i była coraz wyraźniejsza.
- Myślałem, że
świat nie skrywa już żadnego sekretu, dopóki z nim nie porozmawiałem - mówił
dalej starzec. - Ma to swoją cenę. Poddanie się jego woli, kilka morderstw,
sianie zamętu. Jednak to nic, tyle zniosę w zamian za tajemnice. Z czasem
doprowadził mnie tutaj, do pudełka. Ale nie chce mi powiedzieć, jak je
otworzyć! - zawołał z rozpaczą. - To nie do wytrzymania!
- Zaprzedałeś
duszę potworowi. Nie chce mieć z tobą nic wspólnego - odparłam z pogardą.
Odwróciłam się
gwałtownie i wspięłam na platformę. Brelyna podążyła za mną bez słowa. Gdy
podeszłam do wyjścia, okazało się, że blokuje je błękitna pulsująca tafla
energii. Wiedziałam, co to jest i rozumiałam już, dlaczego daedryczna aura
stała się tak wyraźna. Septimus Signus otworzył portal do Otchłani. Nie były to
prawdziwe Wrota Otchłani, jakie widziałam dwieście lat temu, takie, jakich po
śmierci Martina nikt nie mógł już otworzyć. Był to mały i niestabilny portal,
jednak stanął mi na drodze, blokując wyjście.
- Jak śmiałeś
otworzyć jakiekolwiek Wrota Otchłani?! - wykrzyknęłam wściekła, spoglądając z
góry na Septimusa Signusa.
Nagle z wnętrza
portalu wydobył się nieco flegmatyczny, lecz bardzo głęboki głos:
- Podejdź bliżej!
Pław się w moim blasku!
Spojrzałam na
portal z wyższością.
- Jesteś Hermaeus
Mora, prawda? - zapytałam głosem pełnym pogardy.
- Tak, jestem
Hermaeus Mora. Jestem strażnikiem i mędrcem niepoznanego. Obserwowałem cię,
śmiertelna istoto. Imponujące - odpowiedział Daedryczny Książę bardzo powoli,
jakby smakując każde słowo.
- Czego ode mnie
chcesz? - wycedziłam przez zaciśnięte z wściekłości zęby.
- Twoja nieustanna
pomoc Septimusowi zaczyna sprawiać, że staje się on coraz bardziej
niepotrzebny. Dobrze mi służył, ale jego czas dobiegł końca. Gdy ta jego
skrzynia zostanie otwarta, nie będzie mi już dłużej potrzebny. Gdy nadejdzie
czas, zajmiesz jego miejsce w roli mojego Emisariusza. Co ty na to?
- Nigdy się do
ciebie nie przyłączę, podły demonie! - wykrzyknęłam, ile sił w płucach.
- Miej się na
baczności. Wielu myślało podobnie, jak ty. Złamałem ich wszystkich. Nie możesz
unikać mnie w nieskończoność.
Portal zamknął się
i zniknął po nim wszelki ślad. Pociągnęłam za rękojeść mego miecza, lekko
wysuwając go z pochwy.
- Co zamierzasz? -
spytała mnie szybko Brelyna.
- Powinnam zabić
Septimusa Signusa - odpowiedziałam.
- Nie rób tego -
Dunmerka spojrzała na mnie z przerażeniem.
- On jest sługą
Hermaeusa Mory. Sama słyszałaś. To morderca.
- Stracił rozum.
Teraz interesuje go tylko ta dziwna maszyna. Nie stanowi już zagrożenia.
Spojrzałam na
Septimusa Signusa wpatrzonego w dwemerską machinę i zastanowiłam się nad tym,
co słusznie byłoby uczynić.
- Dobrze -
odezwałam się. - Na razie pozostawię go przy życiu. Niech tutaj tkwi. Kto wie,
może się jeszcze do czegoś przyda.
28 dzień, Zmierzch Słońca:
Wieczorem
przybyłam na szczyt Gardła Świata z Pradawnym Zwojem w swojej dłoni.
Paarthurnax siedział na skale i najwyraźniej czekał na mnie.
- Posiadasz Kel, Pradawny Zwój - przemówił. - Tiid kreh het. Wstęga czasu drży pod
jego dotykiem. Niewątpliwie kroczysz ścieżka swego przeznaczenia. Kogaan Akatosh. Kości ziemi są do twej
dyspozycji. Ziść je. Wypełnij swe przeznaczenie. Zanieś Zwój do Załamania
Czasu. Nie zwlekaj, gdyż nadchodzi Alduin. Nie umknął mu znaki.
Nadszedł czas, by
przeczytać Zwój. Paarthurnah ruchem głowy nakazał mi cofnąć się o kilka kroków.
Uczyniłam to, a gdy stałam już we właściwym miejscu, rozwinęłam artefakt.
Najpierw ujrzałam
widniejące na nim gwiezdne konstelacje. Po chwili jednak wszystko zaczęło się
rozmywać. Poczułam, że otwiera się pętla czasu. Wszystko stało się białe i
zatopiłam się cała w tę białą nicość. Nagle znalazłam się w innym czasie, w
przeszłości. To znaczy ujrzałam ją, bo nie do końca tam byłam. Spoglądam na
wszystko przez pryzmat Zwoju. Widziałam jednocześnie znajdujące się na nim
konstelacje i to, co działo się na Gardle Świata. Jedno pamiętam najlepiej:
niebo zdawało się płonąć.
- Gormlaith! Czas
ucieka! Bitwa... - usłyszałam męski głos.
Jakiś smok
przysiadł na białym śniegu i zawołał:
- Daar sul thur se Alduin vokrii. Dziś
przywrócone zostanie przywództwo Alduina. Cenę jednak twą odwagę. Krif voth ahkrin. Giń! Na marne!
- Za Skyrim! -
potężny Nord w zbroi rzucił się na smoka z obnażonym mieczem.
- Yol! - wykrzyknęła bestia, a z jej
paszczy wydobył się ogień.
Nord wykonał
szybki przewrót, unikając płomieni, i ciął bestię mieczem w bok. Przez chwilę
walczył ze smokiem samotnie. Nagle podbiegła do niego jakaś Nordka w zbroi.
- Gormlaith zsyła
na ciebie śmierć! - zawołała, wskakując na głowę smoka i zabijając go
pchnięciem miecza. Następnie zeskoczyła na ziemię, obok smoczego truchła i zwróciła
się do mężczyzny - Hakonie, wspaniały dzień, doprawdy!
- Nie potrafisz
myśleć o czymś innym poza brukaniem krwią swego ostrza? - zapytał Nord.
- To istnieje coś
jeszcze? - odparła Nordka.
Mężczyzna podszedł
na skraj górskiego szczytu i spojrzał w dół.
- Bitwa poniżej
idzie nie po naszej myśli - oświadczył. - Jeśli Alduin nie odpowie na nasze
wezwanie, obawiam się, że wszystko będzie stracone.
- Za bardzo się
przejmujesz, bracie - zaprotestowała kobieta. - Zwycięstwo będzie nasze!
Do dwójki Nordów
podszedł jakiś starszy człowiek w szacie ze zwierzęcych skór.
- Dlaczego Alduin
się ociąga? - odezwał się Nord, zwany Hakonem. - Postawiliśmy wszystko na twój
plan, starcze.
- Przyjdzie -
odpowiedział człowiek w szacie. - Nie zlekceważy naszego nieposłuszeństwa.
Dlaczego miałby się nas bać? Nawet teraz?
Głośny ryk
przeszył niebiosa.
- Nieźle go
wykrwawiliśmy - odezwała się kobieta. - Czterech jego krewniaków padło dziś
tylko od mojego Ostrza.
- Nikt jednak nie
stanął jeszcze przeciwko samemu Alduinowi. Galthor, Sorri, Birkir... - zaczął
wymieniać Hakon.
- Nie dysponowali Smokogrzmotem
- odparła Nordka. - Gdy sprowadzimy go na ziemię, przysięgam, że odrąbię mu
głowę.
- Nie rozumiesz.
Alduina nie można zabić, jak pomniejszego smoka. Jest dla nas zbyt silny -
odezwał się starzec, wydobywając ukryty w rękawie podłużny przedmiot. - Dlatego
właśnie przyniosłem Prastary Zwój.
- Felldirze,
obiecywałeś, że nigdy tego nie użyjemy! - zaprotestował Hakon.
- Ja nic nie
obiecywałem, a jeśli masz rację nie będę tego potrzebował - odparł Felldir.
- Pokonamy
Alduina, tu i teraz - zawołał Hakon głosem pełnym pewności.
- Wkrótce się
przekonamy. Alduin nadchodzi! - kobieta wskazała w niebo.
Istotnie, zjawił
się Alduin. Przyleciał z góry i siadł na skale. Wielki, czarny i straszny.
- Nich tak będzie
- odezwał się Nord w zbroi.
- Meyye! Tahrodiis aanne! Him hinde pah liiv!
Zu'u hin daan! - przemówił Alduin strasznym głosem.
- Niech ci, którzy
oglądają Sovngard zazdroszczą nam tego dnia! - zawołała waleczna Nordka i
wykrzyknęła - Joor Zah Frul!
Te trzy słowa
wbiły mi się w umysł, przynosząc rozkosz i ból. Poczułam każde z nich. Była w
nich nienawiść, której nie pojmie żaden z nieśmiertelnych. Była to bowiem
nienawiść żądająca śmierci i ze śmierci zrodzona. Nienawiść powstała z rozpaczy
nad śmiertelną stratą. Z rozpaczy, która jest owocem przemijania. Wszystko ma
swój kres. Jakież to smutne! Smokogrzmot zrodził się z żałobnej nienawiści.
Moją duszę przepełnił smutek i żal, rozpacz i lęk. Joor to znaczy "nieśmiertelność". Zah oznacza "skończenie". Frul to "tymczasowość".
Ów Krzyk strącił Alduina
z nieba. Runął na ziemię, na biały śnieg, a moc Krzyku przemieniona w błękitne
światło sprawiła, iż nie mógł się ruszyć.
- Nivahriin joorre! Co żeście uczynili? - zawołał Alduin z wściekłością. - Jakież to
spaczone Słowa powstały w czeluściach waszych umysłów? Tahrodiis
Paarthurnax! Zatopię zęby w jego gardle! Lecz najpierw... dir ko maar. Umrzecie
w przerażeniu, wiedząc, jaki los was czeka... Pochłonę wasze dusze, gdy
przybędę do Sovngardu!
- Jeśli dziś zginę, to nie ze strachem! -
zawołała nieustraszona Gormlaith, dobywając miecza.
- Fo! Krah Diin! - wykrzyknął Felldir.
Nie udało mu się jednak wyrządzić Alduinowi
krzywdy. Zranił go jedynie miecz Gormlaith.
- Czujesz strach po raz pierwszy, żmiju. Widzę
to w twoich oczach! - zawołała kobieta, szykując się do kolejnego ciosu. -
Skyrim będzie wolne!
Alduin mocno chwycił ją zębami, omal nie
przegryzając jej na pół. Gdy odrzucił ją na pobliskie skały, była już martwa.
- Nie, do cholery! - wykrzyknął Hakon z
rozpaczą. - To nie działa. Skorzystaj ze Zwoju, Felldirze! Teraz!
- Toor... Shul! - wykrzyknał Alduin, a
zbroja atakującego go Hakona stanęła w ogniu.
Wtedy Felldir chwycił oburącz zwinięty Pradawny
Zwój i zawołała donośnym głosem:
- Wstrzymaj się Alduinie na Skrzydle! Siostro Jastrzębico,
daj nam błogosławiony oddech, by ten kontrakt został usłyszany! - starzec
uniósł Zwój nad głową. - Przepadnij, Pożeraczu Światów! Słowami starszymi niż
twoje kości przełamujemy twoją władzę nad tą erą i przeganiamy cię!
Hakon padł na kolana, a Alduin kąsał go swoją
paszczą. Felldir zaś nadal wołał donośnym głosem:
- Przeganiam cię! Alduinie, wykrzyczymy cię z
naszych śmierci, aż do ostatniej!
W tym momencie Alduina spowiło zielonkawe
światło. Czarny smok odezwał się zdziwiony:
- Faal Kel...?! Nikriinne!
Kula światła zamknęła go w swoim wnętrzu, a
później zaczęła się zmniejszać. W pewnym momencie Alduin po prostu zniknął, a
mała już kula światła zmniejszyła się jeszcze bardziej i znikła zaraz po nim.
- Przepędzam cię! - zawołał Felldir ostatnim
tchem, opuszczając Zwój.
- Zadziałało... udało ci się... - powiedział
ledwie żywy Hakon, leżący na zakrwawionym śniegu.
- Tak, nie ma już Pożeracza Światów -
powiedział Felldir. - Oby duchy miały litość nad naszymi duszami.
Nagle rozbłysło białe światło. Po chwili
wszystko znikło, a ja stałam ze zwiniętym Zwojem w dłoni na szczycie Gardła
Światła. Znów była spokojna noc. W tej chwili pojęłam po części, kim jestem i
skąd pochodzę. Usłyszałam szelest potężnych smoczych skrzydeł za swymi plecami
i już wiedziałam, kto znajduje się za mną. Wysłano go w przyszłość. Pradawny
Zwój sprowadził go właśnie do tego punktu w czasie. Sprawadzono tu także mnie,
bym mogła go pokonać. Odwróciłam się w stronę Alduina i oznajmiłam mu to, co
właśnie pojęłam, co objawił mi Pradawny Zwój:
- Zu'u los Fil Wer! Jam jest Gwiazda
Zachodu! Wybranka Akatosha! Ostatnia Zrodzona Ze Smoka. Stworzył mnie Akatosh,
twój ojciec, i posłał mnie tutaj, w to miejsce i w ten czas, abym cię
zgładziła, Alduinie - Pożeraczu Światów.
- Bahloki nahkip sillesejoor - przemówił
Alduin, wiszący przede mną w powietrzu. - Żołądek mam pełen dusz
pożartych śmiertelników, Dovahkiinie. Giń i stań na przeciw swego przeznaczenia
w Sovngardzie!
- To już koniec - odezwał się Paarthurnax,
podchodząc w nasza stronę. - Spóźniłeś się, Alduinie.
Alduin ryknął potężnie i wzbił się w górę.
- Dovahkiinie, użyj Smokogrzmotu, jeżeli go
znasz - zawołał Paarthurnax.
Dobyłam miecza i zacisnęłam lewą dłonią Amulet
Talosa, spoczywający na mej piersi. Wypełniła mnie myśl o przemijaniu, poczucie
straty i żałoby i nienawiść, niszcząca wszystko wokół, ostateczna nienawiść.
Zawołałam z całą mocą:
- Joor Zah Frul!
Alduin oparł się potędze mego głosu i sam
wykrzyknął coś, na skutek czego niebo pociemniało, a po chwili poczęły spadać z
niego kawałki skał. Miałam wielkie szczęście, że żadna z nich nie trafiła we
mnie. Dobyłam miecza, lecz nie mogłam dosięgnąć Alduina, który wciąż latał w
powietrzu, wysoko nad mą głową.
- Joor Zah Frul! - wykrzyknęłam po raz kolejny.
Zdałam sobie sprawę, że nie mogę strącić Alduina
z nieba, ponieważ nie udaje mi się utrzymać go w polu widzenia, podczas
używania Smokogrzmotu. Alduin zbyt szybko przemykał w powietrzu. W końcu jednak
udało mi się. Użyłam Smokogrzmotu, jednocześnie patrząc na Alduina. Potęga mego
głosu przywarła go do skalistego podłoża przede mną. Rzuciłam się na niego z
mieczem i raz po raz cięłam go po paszczy. Jego łuski były niestety tak twarde,
że nie zdołałam zadać mu żadnego naprawdę poważnego obrażenia. On natomiast
uderzył mnie swoimi szponami tak, że padłam na ziemię. Silny ból informował
mnie o co najmniej kilku złamaniach. Alduin zbliżył się do mnie, zanim zdołałam
się podnieść, i próbował potężnym ugryzieniem swej szczęki zakończyć mój żywot.
- Yol Toor Shul! - wykrzyknęłam i strumień ognia wydostał się z
moich ust.
Alduina musiało to zaboleć, gdyż znów wzbił się
w niebo. Szybko uzdrowiłam się i stanęłam gotowa do dalszej walki. Tymczasem
Paarthurnax również starł się w walce ze swym starszym bratem. Przez chwile
kąsali się w powietrzu, aż wreszcie Alduin zranił Paarthurnaxa szponami,
odepchnął od siebie i poleciał w moim kierunku.
- Fo! Krah Diin! - zawołał czarny smok,
a z jego paszczy wydostały się kłęby mroźnego powietrza.
Zimno mnie sparaliżowało. Przez chwilę nie
mogłam oddychać. Moje ciało poczęło niekontrolowanie drżeć, a po chwili
poczułam dotkliwe pieczenie skóry. Alduin obniżył lot, zamierzając chwycić mnie
zębami. Udało mi się wykonać unik i ciąć go mieczem. Następnie po raz kolejny
użyłam Smokogrzmotu, lecz znów Alduin zdołał uciec poza zasięg mego wzroku i
tym samym mego Krzyku. Ledwie zdążyłam się uzdrowić, gdy Alduin zaatakował
znowu. Uniknęłam jego paszczy i szponów, lecz nie ogona, którym potężnie mnie
uderzył. Ten cios pchnął mnie na pobliskie skały. Uderzyłam o nie plecami i
głową, spadłam na śnieżną zaspę i straciłam przytomność. Odzyskałam ją po
chwili. Paarthurnax stał tuż przede mną i osłaniał mnie własnym ciałem przed
Alduinem. Kawałki skał wciąż spadały z nieba, posłuszne woli czarnego smoka.
Jednakże Akatosh jak zwykle czuwał nade mną. Żaden z głazów mnie nie trafił.
Podniosłam się z ziemi, dokładnie w tym momencie, w którym Alduin zdołał mocno
ugryźć Paarthurnaxa w kark. Zielony smok wyrwał się mu i uskoczył na bok przed
ciosami jego szponów, po czym zawołał:
- Teraz, Dovahkiinie! To twoja szansa!
- Joor Zah Frul! - wykrzyknęłam ile sił w płucach, patrząc z niszczącą nienawiścią na
znajdującego się tuż przede mną Alduina.
Siła mego Krzyku nie pozwoliła mu wzbić się w niebo.
Alduin został uziemiony. Rzuciłam się w jego stronę i silnym cięciem miecza,
poderżnęłam mu gardło. Wygrałam! Walka mnie wyczerpała, ale ostatecznie
wygrałam! Moja radość trwało jednak bardzo krótko. Alduin powinien paść martwy,
lecz mimo potencjalnie śmiertelnej rany zdołał się zaśmiać, poczym oświadczył:
- Meyz mul, Dovahkiin. Nie brak ci siły.
Przecież jestem Alduinem, pierworodnym Akatosha! Mulaagi zok lot! Nie
można mnie zabić! Nie dokonasz tego ty ani nikt inny! Mnie się nie da
zwyciężyć, śmiertelna istoto! Jestem nieśmiertelny!
Osłupiałam. Alduin nazwał mnie "śmiertelną
istotą". Zwykle do śmiertelników w taki sposób zwracają się Daedryczni
Książęta, istoty, których nikt w Nirnie nie zdoła pozbawić życia. Jeśli Alduin
mówi prawdę, to jakim cudem mam go zabić? Jak mam zgładzić nieśmiertelnego?
Cięłam go mieczem raz po raz, lecz on wciąż nie umierał. Przesunęłam się krok w
tył. Mimo posiadania śmiertelnych ran, mój przeciwnik wciąż żył. Osłupiałam
jeszcze bardziej. Alduin tymczasem wzbił się w niebo i odleciał. Po chwili na
wysokim Hrothgarze znajdowałam się już tylko ja i ranny Paarthurnax.
- Lok krongrah - odezwał się smok. -
Zaprawdę posiadasz Głos dovów. To zwycięstwo da do myślenia sojusznikom
Alduina.
- To żadne zwycięstwo, przecież Alduin uciekł -
stwierdziłam posępnie.
- Ni liivrah hin moro. Faktycznie to nie
było pełne zwycięstwo - zgodził się Paarthurnax. - Ale nawet starożytni herosi
nie byliby w stanie pokonać Alduina w otwartym boju.
- On naprawdę jest nieśmiertelny? Jeśli tak, to
jak mam go zabić? - spytałam z determinacją.
- Alduin zawsze wykazywał się pahlok,
arogancją władcy. Uznahgar paar. Dominację uznał za swój przywilej
wynikający z urodzenia. To powinno wstrząsnąć lojalnością służących mu
dovów.
- Nie odpowiedziałeś na pytanie. Tak, czy
inaczej, muszę dowiedzieć się, gdzie uciekł Alduin.
- Tak... Jeden z jego sojuszników mógłby nam to
wyjawić. Motmahus. Nie będzie jednak łatwo... nakłonić jednego z nich do
zdrady. Może hofkahsejun, pałac w Białej Grani... Smocza Przystań. Zbudowano
ją, by więzić tam schwytanego dovę. Idealne miejsce na zastawienie pułapki na
jednego z sojuszników Alduina, czyż nie?
- Jarl Białej Grani może mieć inne zdanie.
- Hmm, tak, lecz twoje su'um jest silne.
Nie wątpię, że zdołasz go do tego przekonać.
- Smoczą Przystań zbudowano specjalnie, by
trzymać w niej smoka?
- Tak, to było wieki temu, rozumiesz. Wtedy
było nas więcej. Przed tym jak przybyli bruniikke, Akavirczycy, i
wymordowali moich zeymah. Czasem go odwiedzałem. Niemal zwariował z
samotności i zniewolenia. Tirraz sivaas! Nawet nie pamiętał swego
imienia. Nie mam pojęcia, w jaki sposób dał się złapać. Ale bronjun...
jarl... był bardzo dumny ze swego pupilka. Paak! - zawołał smok smutno.
- Od tamtej pory hofkahsejun zwie się Smoczą Przystanią.
Położyłam się na śniegu. Musiałam odpocząć,
chociaż przez chwilę. Walka z Alduinem mnie wykończyła.
- Jesteś mistrzem, Siwobrodych. Czy inni
przychodzą tu na szkolenie? - zwróciłam się do Phaarturnaxa, który odpoczywał
nieopodal, pomału się regenerując.
- Od wieków już nauczam Drogi Głosu, a Thu'um
jeszcze dłużej. Nie, Dovahkiinie. Inni już nie przychodzą po wiedzę -
odpowiedział. - Saraan. Jesteś pierwszą osobą od ponad stu lat.
Rozmyślam nad Rotmulaag, Słowami Mocy. Uczę, jak ich używać. To mi
wystarcza.
- Medytujesz nad słowami? Jak? - spytałam.
- Wiedza o Słowie Mocy to przyjęcie jego
znaczenia. Zastanów się nad znaczeniem Rotmulaag. Gdy wypełni cie ono na
wskroś, dane słowo stanie ci się bliższe. Czy będę cię uczył, Dovahkiinie?
Które słowo cię wzywa? Są trzy do zgłębienia: Fus, Feim i Yol.
Zamknęłam oczy i zamyśliłam się. Pojmowałam
znaczenie wymienionych słów, lecz nie łatwo było mi wybrać to najbliższe mojej
duszy. Po namyśle doszłam jednak do wniosku, że choć nie obce mi lodowe
okrucieństwo, ani umiejętność wewnętrznego zniknięcia dla świata i istnienia
jedynie przed sobą samą, w mojej duszy przede wszystkim płonie ogień emocji i
uczuć.
- Yol - odpowiedziałam i płomień wydobył
się z mych ust.
- W twoim języku to Słowo znaczy po prostu
"ogień." - powiedział Phaarthurnax. - Ucieleśniona zmiana. Pierwotna
potęga. To prawdziwe znaczenie słowa "Yol". Suleyk.
Moc. Posiadasz ją, jak wszyscy dovowie, ale moc bez działania i wyboru jest
bezwładna. Wyobraź sobie, że w twoim su'um, w twoim oddechu, rozpala się
płomień. Su'um ahrk morah. Co spopielisz? Co oszczędzisz?
Otworzyłam oczy i podniosłam się ze śniegu.
- Yol! Toor! Shul! - wykrzyknęłam, wypełniając płomieniami pustą
przestrzeń przed sobą.
Rozpierała mnie potęga. Suleyk.
29 dzień, Zmierzch Słońca:
Nadeszła rocznica śmierci Martina. Rankiem
przybyłam do Białej Grani. Weszłam do Smoczej Przystani, by pomówić z jarlem.
Przy tronie, na którym zasiadał Vignar, stał jego sługa Brill, pełniący teraz
funkcję zarządcy, oraz jego siostrzenica Olfina, pełniąca funkcję huskarla.
- Ciekawe, jak się czuje Thalmor, gdy trochę go
przyhamowano - powiedział Brill na mój widok.
Uśmiechnęłam się słysząc te słowa i zawołałam,
stając tuż przed tronem:
- Witaj, jarlu!
- Witaj, Astarte! Masz więcej oleju w głowie
niż myślałem - pochwalił mnie Vignar.
Nie miałam czasu zapytać, za które z moich
ostatnich działań zostałam właśnie nagrodzona komplementem. Od razu przeszłam
do rzeczy:
- Potrzebuję twojej pomocy. Muszę uwięzić smoka
w twoim pałacu.
- Ach! Źle cię usłyszałem. Myślałem, że prosisz
o pomoc w uwięzieniu smoka... - Vignar wybuchnął śmiechem - w moim pałacu.
Jarl śmiał się do rozpuku, a ja poczułam
zażenowanie. Wziął moje słowa za żart, a to nie wróżyło dobrze.
- Nie przesłyszałeś się - powiedziałam, gdy
jego śmiech nieco przycichł. - To jedyny sposób, by powstrzymać smoki.
Słysząc to Vignar, natychmiast przestał się
śmiać.
- Prosisz o jakieś szaleństwo! - wykrzyknął z
gniewem, uderzając pięścią o krawędź tronu. - To niemożliwe! Dlaczego mam
wpuszczać smoka w samo serce mojego miasta, skoro tak się siliłem, żeby trzymać
go poza murami?!
- Zagrożenie jest większe niż ci się wydaje -
odparłam. - Alduin powrócił.
- Alduin? Pożeracz Światów? - zdziwił się
Vignar. - Ale... jak mamy z nim walczyć? Czy jego powrót nie oznacza kresu
dziejów?
- Jestem Ostatnim Smoczym Dziecięciem. -
Wyprostowałam się dumnie. - Moim przeznaczeniem jest go powstrzymać.
- Nie mam o tym pojęcia, ale słyszałem, że
wzywają cię Siwobrodzi. Mnie to wystarczy. Co to za brednie o uwięzieniu smoka
w moim pałacu?
- Muszę schwytać któregoś ze smoków i go
przesłuchać. To jedyny sposób, by odnaleźć Alduina zanim będzie za późno.
- Skoro tak jest, Biała Grań stanie u twego
boku. Podejmiemy ryzyko i okryjemy się chwałą. Nieważne, czy w zwycięstwie, czy
w porażce. Jaki jest plan działania? Jak zamierzasz zwabić smoka w pułapkę?
- Dobre pytanie. - Moja dotychczasowa pewność
siebie zaczęła się gwałtownie ulatniać. -Jeszcze nie wiem, ale znam parę osób,
które może zdołają pomóc.
- No cóż, zostawiam to tobie. Ufam, że znasz
się na rzeczy. Tak chyba będzie najlepiej. Będę miał czas, żeby sprawdzić, czy
ta tak zwana pułapka wciąż działa, i przekazać wieści ludziom.
- Dobrze. Do zobaczenia!
- I tak już skończyłem mówić.
Wyszłam z pałacu. Tylko Ostrza mogą mi teraz
pomóc. Dziś jednak nie spotkam się z nimi, dziś musze uczcić pamięć mojego
Cesarza. Skierowałam swoje kroki do Świątyni Arkaya. Szalony kapłan Talosa, jak
zwykle wrzeszczał coś przed jego pomnikiem. Minęłam plac z martwym drzewem i
zeszłam do Komnaty Umarłych. Uklękłam, przed znajdującą się tam kapliczką
Arkaya, i modliłam się: "Łaskawy Arkayu, panie życia i śmierci, czuwaj nad
wiecznym snem mego Cesarza i nie dopuść, by opuściła go kiedykolwiek światłość
Akatosha. Spraw, by jego imię nigdy nie zostało zapomniane w Tamriel i bym
mogła go ujrzeć w godzinę śmierci i wraz z nim spędzić wieczność w Aetheriusie.
Dziękuję ci, Arkayu, za to, że uwalniasz śmiertelników od bólu i wprowadzasz w
wieczność ich dusze. Proszę, nie opuszczaj mnie w potrzebie."
Nagle ktoś wszedł do kaplicy. Podniosłam sie z
kolan i odwróciłam się. Ujrzałam kapłan w pomarańczowych szatach bez kaptura.
- Co tu robisz? - spytał na mój widok.
- Przyszłam się pomodlić. To wszystko -
odpowiedziałam.
- Spędzam tyle czasu wśród zmarłych, że czasem
zapominam, jak bardzo tęsknię za towarzystwem żywych. Z uwagi na tę przeklętą
wojnę jestem nieco przepracowany, a katakumby przepełnione - kapłan westchnął
ze smutkiem. - A! Powiedz mi, wierzysz w wielkiego Arkaya, boga życia i
śmierci?
- Bóg śmierci? Znam go doskonale - odparłam,
przywołując wspomnienia tysięcy chwil, w których pozbawiałam kogoś życia.
Uśmiechnęłam się przy tym lekko. - Tak, wierzę w niego.
- To świetnie, bo potrzebuję twojej pomocy.
Straciłem coś bardzo cennego - oświadczył kapłan.
- Co takiego? - zapytałam.
- Zgubiłem Amulet Arkaya. To źródło moich
boskich mocy i święty symbol mego statusu. Zgubiłem go w katakumbach.
Poszukałbym go, ale... dochodzą stamtąd dziwne dźwięki. Obawiam się, że... umarli
powstali. Bez amuletu nie mam mocy, by stawić im czoło. Możesz go za mnie
poszukać?
-
Odnajdę twój amulet - powiedziałam.
- Poczekam tu i przypilnuję, by nic strasznego
nie wydostało się z katakumb. Niech prowadzi cię światło Arkaya!
Zeszłam do katakumb. Kapłan miał rację. Nie
uszłam wielu kroków, gdy przede mną pojawił się agresywny draugr. Spokojnie
zatrzymałam się, przymknęłam oczy i wyciągnęłam obie ręce w kierunku owej
kreatury. Rzuciłam w ten sposób zaklęcie zwane "zgubą nieumarłych."
Gdy otworzyłam oczy, ujrzałam płonącego i uciekającego nieumarłego. Pobiegłam
za nim, po czym dobyłam miecza i jednym potężnym uderzeniem zakończyłam jego
drugi żywot. Długo szukałam zagubionego amuletu, oświetlając sobie katakumby
magicznym światłem. W końcu jednak go odnalazłam. Leżał na podłodze, obok
jednej z urn. Chwyciłam go w swoją dłoń i wydostałam się z katakumb. Kapłan
Arkaya czekał na mnie w kaplicy.
- Udało mi się odnaleźć twój amulet -
oświadczyłam, podając mu zgubę.
- O! Dzięki Arkayowi! - wykrzyknął kapłan z
radością, biorąc amulet w swe ręce. Następnie sięgnął do swojej sakiewki. -
Przyjmij proszę to złoto za twe wysiłki.
Wręczył mi 15 septimów. Podziękowałam mu
serdecznie, on zaś pobłogosławił mnie, mówiąc: "Niech prowadzi cię światło
Arkaya!"
Udałam się do Jorrvaskr, aby odpocząć. Zjadłam
kolację w towarzystwie Vilkasa, Aeli, Rii i Tilmy. Opowiedziałam im o mojej
potyczce z Alduinem.
- Wnioskuję z twych opowieści, że bogowie
czuwają nad tobą podczas wszystkich twoich bitew i potyczek z potworami. Oby
nigdy nie przestali tego czynić.
- Owszem, Akatosh zawsze nade mną czuwa,
bracie. Tym razem przysłał mi swego syna, Paarthurnaxa, na obrońcę. Krucho, by
ze mną wczoraj było, gdyby Paarthurnax nie stanął na przeciw swego brata.
- Potrzebujesz naszej pomocy? - spytała Ria.
- Nie. Na ten moment muszę się dowiedzieć,
gdzie jest Alduin. W tym celu muszę przesłuchać jakiegoś smoka. No, zobaczymy
jeszcze, co z tego wyniknie. A tutaj działo się ostatnio coś ciekawego?
- Raczej nie - odpowiedziała Aela. - Dostajemy
od czasu do czasu jakieś zlecenia, ale to nic pasjonującego, zwykłe potyczki z
bandytami, zabijanie zwierząt polujących na śmiertelników i od czasu do czasu
ratowanie kogoś z opresji. Ostatnio przyszło do mnie zlecenie na ściągnięcie
jakiegoś haraczu. Nie wiem, czy jest to działanie honorowe, czy też nie, i czy
w związku z tym powinnam je przyjąć, czy odrzucić. Może mi coś poradzisz,
heroldzie?
- Radzę ci postępować honorowo i miłosiernie -
odrzekłam. - Honorowe jest to, co czynisz w szacunku do siebie, a miłosierne
to, co czynisz z szacunku do innych. Słuchaj głosu swego sumienia.
- Już posłuchałam - Aela westchnęła. - Nie
przyjmę tego zlecenia.
Po kolacji zeszłam do swojego pokoju, umyłam
się i położyłam spać. Śnił mi się Mehrunes Dagon niszczący Cesarskie Miasto i
mój Martin oddający życie za swych poddanych. Szybko się obudziłam. Była mniej więcej
ta sama pora, mniej więcej ta sama godzina, o której zginął Martin. Poczułam
się okropnie. Długo leżałam w ciemnościach i płakałam.
30 dzień, Zmierzch Słońca:
Rankiem zjadłam w Jorrvaskr słodką bułkę na
śniadanie, po czym zawinęłam w serwetki kolejną bułeczkę, schowałam ją do
mojego plecaka i wyruszyłam w podróż do Niebiańskiej Przystani. Jako, że była
to podróż konna, dotarcie do celu nie zajęło mi wiele czasu. Zostawiłam moją
klacz przed wejściem do groty, a sama udałam się do Ściany Alduina. Zastałam
tam Esberna, stojącego przy półce z książkami.
- Obawiam się, że mamy problem. Bardzo poważny.
Odkryłem, kim naprawdę jest przywódca Siwobrodych - powiedział starzec, gdy
tylko mnie zobaczył.
- Co udało ci się odkryć? - spytałam, udając,
że nie wiem, o co mu chodzi.
- To smok - odpowiedział Esbern. - Ale nie byle
smok, lecz prawa ręka Alduina. Odpowiedzialny za wiele okropności z czasów
starożytnej Smoczej Wojny. Ostrza polowały na niego od wieków, ale chronili go
Siwobrodzi, a potem sami cesarze. Sprawiedliwość wymaga by zginął za swoje
występki.
- Sprawiedliwość, czy ślepa zemsta? - odparłam,
nie kryjąc oburzenia.
- Dopóki żyje, obawiam się, że moja przysięga
Ostrzy nie pozwala mi zaoferować ci pomocy.
- Słucham? - zawołałam z gniewem, nie wierząc w
to, co słyszę. - Myślałam, że przysięga
Ostrzy polega na zachowywaniu bezgranicznego posłuszeństwa prawowitym cesarzom,
a mówiąc ściślej Smoczym Dzieciom. Tak się składa, że jedynym żyjącym Smoczym Dziecięciem
jestem teraz ja! Macie mi służyć!
- Ostrza nie muszą służyć nikomu.
- Więc jesteście zdrajcami, a co do
Paarthurnaxa...
- Sprawiedliwość potrafi być surowa, ale...
wciąż jest sprawiedliwością. Paarthurnax zasługuje na śmierć.
- Nieprawda - zaprotestowałam. - Niby dlaczego
on musi umrzeć?
- Paarthurnax był autorem wielu potworności w
czasie Smoczej Wojny. Przestępstw dostatecznie wielkich, by pamięć o nich
trwała przez tysiąclecia - oświadczył Esbern. - Prawda, że zdradził Alduina i
pomógł zniszczyć smoczy kult, ale to nie usprawiedliwia, nie naprawia jego
wcześniejszych czynów.
- Podobnie, jak jego śmierć. Ona również
niczego...
- Niezależnie od tego, czy naprawdę się
zmienił, czy zrobił to, by ocalić skórę, sprawiedliwość wymaga, by zapłacił za
wszystko życiem.
Przyznam, że nie spodziewałam się po nim tak
głupich słów. Odmówienie wybaczenia osobie, która przeżywa prawdziwe wyrzuty
sumienia i prawdziwie wyrzekła się grzechów oraz zadośćuczyniła za nie swym
bliźnim jest jednoznacznym wystąpieniem przeciwko woli Akatosha. Wstąpiła we
mnie ogromna wściekłość. Musiałam się mocno kontrolować, by w przypływie emocji
mimowolnie nie użyć magii i przypadkiem nie skrzywdzić Esberna siłą swego
umysłu.
- Nigdy w życiu nie zabiję Paarthurnaxa -
powiedziałam stanowczo. - Obronił mnie przed Alduinem.
- Starłaś się z Alduinem w walce? - spytał
Esbern z nadzieją.
- Pokonałam go, lecz nie zdołałam zabić. Aby
dowiedzieć się, dokąd uciekł, muszę zwabić jakiegoś smoka do Smoczej Przystani
- wyjaśniłam, nieco się uspokajając.
- Ciekawy problem. Hmm... Tak. Trochę ślęczałem
nad zapiskami tutaj, w Niebiańskiej Przystani. Niezgłębiony skarbiec zaginionej
wiedzy... co ważniejsze Ostrza zapisywały imiona wielu smoków, które zaginęły.
Porównując je z mapą miejsc smoczych kurhanów od Delphine, byłem w stanie
zidentyfikować smoki, które wskrzesił Alduin.
- Jak to może nam pomóc?
- Jak? Nie rozumiesz?! - zawołał Esbern z
gniewem i oburzeniem. - Imiona smoków zawsze są trzema słowami mocy, Krzykami.
Jeśli wezwiesz smoka, przy pomocy Głosu, usłyszy cię on, gdziekolwiek jest.
- Dlaczego miałby zjawić się na wezwanie?
- Nie musi tego robić, ale smoki są dumne z
natury i nienawidzą odrzucać wyzwań. Twój Głos w szczególności powinien
zainteresować tego smoka po twoim zwycięstwie nad Alduinem. Nie będzie potrafił
oprzeć się twojemu wezwaniu.
- Więc jak nazywa się ten smok?
- A, w rzeczy samej! - Esbern podniósł z półki
jakiś zwój pergaminu. - Nie jestem mistrzem Głosu, jak Siwobrodzi, ale wszystko
zostało zapisane na tym zwoju. Od-Ah-Viing! Przyczajony Śnieżny Łowca,
zapisano.
Wyrwałam mu pergamin z ręki i spojrzałam na
napisane na nim słowa. Pierwsze oznaczało "śnieg", drugie
"łowcę", a trzecie "skrzydło". Zamknęłam oczy i zaczęłam
rozważać sens tych trzech słów. Zestawiłam je razem z obrazem smoka i smoczą
naturą, którą sama podzielałam. Poczułam w swej duszy esencję smoka pragnącego
wolności i gotowego dążyć do niej nawet za cenę samotności i odrzucenia, smoka
okrutnego, dla którego śmiertelnicy są jedynie łupem, smoka, który jest szybki
niczym wiatr i lojalny temu, kto zachwyci go i przerazi swoją siłą. Ujrzałam w
swej duszy obraz smoka, który prócz dominacji pragnie również służyć komuś
silniejszemu od siebie, w czyich żyłach płynie krew podobna do jego własnej.
Podziękowałam Esbernowi za informację i
pośpiesznie opuściłam Niebiańską Przystań. W południe byłam już w Smoczej
Przystani. Vignar oczekiwał mnie wraz ze swymi strażnikami na tarasie, na
tyłach pałacu. Gdy do niego podeszłam, oświadczył:
- Możesz już wezwać tego swojego smoka.
Jesteśmy gotowi.
Jarl oraz jego strażnicy weszli po drewnianych
schodach na balustradę, która otaczała taras pod sklepieniem. Przy ścianach
znajdowały się dwie drewniane chwytaki i jakieś łańcuchy. U góry przypięta była
obroża, którą z pewnością miała znaleźć się na karku smoka. Do stropu nad
tarasem przymocowane były grube łańcuchy. Stanęłam na tarasie twarzą do otwartej
przestrzeni, patrząc na odległe szczyty Skyrim. Przymknęłam oczy i wyobraziłam
sobie biel, zimno i delikatność śniegu, polowanie na łup i ciepłą krew
spływająca do gardła, a także siłę smoczych skrzydeł i szybkość lotu na
błękitnym niebie.
- Od-Ah-Viing! - wykrzyknęłam.
Vignar i żołnierz byli ukryci na balkonie, a ja
czekałam na smoka. Po chwili usłyszałam jego ryk w oddali. Czekałam cierpliwie,
zaciskając palce na rękojeści miecza. Nagle przyleciał czerwony smok i
przysiadł na tarasie przede mną. Dobyłam miecz z pochwy, a on zionął w moją
stronę ogniem. Uniknęłam płomieni wykonując szybki przewrót. Następnie
doskoczyłam do smoka i cięłam go mieczem. Od razu odskoczyłam do niego i
cofnęłam się. Chciałam, żeby poszedł za mną na środek tarasu.
- Nie strzelać! - krzyknał Vignar do swoich
strażników uzbrojonych w kusze.
Smok znów zionął ogniem. Wyczarowałam tarczę
ochronną i cofałam się powoli.
- Chodź! - zawołałam, zatrzymując się pod
pułapką.
Smok jednak nie drgnął.
- Yol! - zawołał po raz kolejny.
- Yol! - zawtórowałam mu.
Obydwoje zionęliśmy ogniem w tym samym
momencie. Nasze płomienie spotkały się i wybuchły wielką kulą ognia miedzy
nami. Osłoniłam twarz przed żarem. Usłyszałam, że Vignar krzyczy coś do swoich
ludzi. Gdy ogień zgasł, spojrzałam na smoka. Nareszcie poszedł za mną. Cofałam
się, a on nacierał na mnie z dużą prędkością, stąpając ciężko po tarasie.
Wiedziałam, że zaraz wpadnie w pułapkę. Nagle ludzie Vignara opuścili wielką
obrożę wprost na głowę smoka. Udało się! Elementy pułapki zakleszczyły smoka z
każdej możliwej strony.
- Nid! - zawołał czerwony smok z
wściekłością. - Horvutah med kodaav. Złapany, jak niedźwiedź w sidła. Zok
frini grind drun viiki, Dovahkiin. Ach, zapominam, że nie władasz mową
dovów. Moja... gorliwość w dążeniu do starcia z tobą okazała się mą zgubą.
Winszuję zdradzieckiego sprytu i przemyślnego vobalaan grahmindol. Zu'u
bonaar. Wiele wysiłku kosztowało cię zadanie mi takiego upokorzenia. Hind
siiv Alduin, hm? Zapewne chcesz wiedzieć, gdzie kryje się Alduin?
- Zgadza się. Gdzie on się ukrywa? - zapytałam
tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Rinik vazah. Dobrze powiedziane. Alduin
bovul - odrzekł Odahviing. - Przybyłem na wezwanie, ponieważ chcę
osobiście sprawdzić twe Thu'um. Wielu z nas zaczęło kwestionować przywództwo
Alduina i to, czy jego Thu'um jest rzeczywiście najsilniejsze. Za jego plecami
oczywiście. Mu ni meyye. Nikt nie jest jeszcze gotów otwarcie mu się
sprzeciwić.
-
Powiesz mi, gdzie szukać Alduina?
- Unslaad krosis. Przyjmij moje głębokie
przeprosiny. Odchodzę od tematu - smok o czerwonych łuskach zamilkł na chwilę,
po czym powiedział - Udał się do Sovngardu, by odzyskać siły, pożerając sillesejour.
- Sillesejour?
- Dusze śmiertelników - wyjaśnił. - Zazdrośnie
strzeże tego przywileju.
- Na Aktosha! Alduin pożera dusze zmarłych?! To
straszne!
- Jego wrota do Sovngardu znajdują się w Skuldafn,
jednej ze starożytnych świątyń we wschodnich górach. Mindoraan, pah ok
middovahhe lahvraan til. Nie muszę cię zapewne ostrzegać, że cała jego potęga zbiera się właśnie
tam. Zu'u lost ofan hin
laan. Skoro odpowiedziałem na twoje pytanie, czy mogę odlecieć wolno?
- Nie, dopóki Alduin nie zostanie pokonany -
odparłam stanowczo.
- Ach! Cóż, krosis. Jest jeden szczegół
dotyczący Skuldafn, o którym nie wspomniałem - Odahviing spojrzał na mnie
przebiegle.
- Więc powiedz mi, co wiesz.
- Tylko
tyle, że choć posiadasz Thu'um godny dovów, bez naszych skrzydeł twa stopa
nigdy nie postanie w Skuldafn. Z tobą na grzbiecie mógłbym tam polecieć, ale
nie, kiedy jestem w ten sposób więziony.
- Mam ci wierzyć na słowo? - zapytałam z lekką
kpiną.
- Ro laan! Ranisz mnie, Dovahkiinie.
Może i nie mówię całej prawdy, ale nie jestem kłamcą. Zobacz na własne oczy. Zu'u ni tahrodiis. Będę tu czekać, chyba, że Alduin powróci przed
tobą.
- Dobrze. Czekaj więc.
W tym momencie na taras wyszedł nadworny mag,
Farengar Tajemny Płomień.
- Niewiarygodne! - zawołał z radością,
wpatrując się na czerwonego smoka z zachwytem. -Nawet sobie nie wyobrażasz, jak
długo czekałem na taką okazję! Byłbym niezmiernie wdzięczny, gdybyś pozwolił mi
przeprowadzić na sobie parę e... testów. Tylko i wyłącznie w służbie nauki.
- Odejdź, magu! Nie poddawaj próbie mej
przysięgi danej Dovahkiinowi - zawołał Odahviing.
- Zapewniam cię, nawet mnie nie zauważysz.
Większość z nich nie jest w ogóle bolesna, zwłaszcza dla tak dużego smoka, jak
ty - Farengar podszedł do Odahviinga i poklepał go po grzbiecie. - Nie będzie
brakować ci tych paru łusek i kropel krwi.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Pobyt tutaj raczej
nie będzie dla Odahviinga miły. Nie mogę go tak po prostu uwolnić, bo smokom
raczej nie należy ufać. Muszę porozmawiać o tym z Paarthurnaxem. To jedyny
smok, któremu ufam. Tylko od niego mogę się dowiedzieć, czy Odahviing obiecując
mi pomoc w zamian za uwolnienie, naprawdę zamierza dotrzymać słowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz