16 dzień, Domowe Ognisko:
W nocy nie
wydarzyło się nic niepokojącego. Skoro świt udałam się do kuźni Oengula
Kowadła-Wojny.
- Chcesz, żebym
wykuł jakiś metal? - spytał, gdy tylko mnie zobaczył.
- Udało mi się
znaleźć miecz królowej Freydis. - oświadczyłam podając mu starożytny oręż,
który przyniosłam z Kronvang.
- Tylko spójrz
na tę klingę! Wciąż jest ostra! - zachwycał się kowal trzymając legendarny miecz
w swoich dłoniach. - Później oddam go jarlowi.
Nagle kątem oka
dostrzegłam mężczyznę skradającego się za moimi plecami. Zmierzał w głąb rynku.
Zaczęłam mu się bacznie przyglądać.
- Przyjdź do
mnie, jeśli będzie ci potrzebny nowy pancerz lub nowa broń. - powiedział kowal.
- Tak, tak. -
odparłam oddalając się od kuźni i podchodząc w stronę podejrzanie zachowującego
się mężczyzny.
Gdy wkroczyłam
na plac targowy, nagle dostrzegłam dwie rzeczy: po pierwsze, znałam tego
człowieka, był to Calixto Corrium, główny świadek w sprawie zabójstwa Susanny z
Gospody Pod Knotem; po drugie, w ręku trzymał nóż. Natychmiast rzuciłam się w
jego stronę. Nie zdążyłam jednak dobiec do niego, gdy wbił swój nóż w plecy
jakiejś Dunmerki. Uczynił to w tłumie śmiertelników. Zgromadzone wokół kobiety
zaczęły krzyczeć, a zabójca natychmiast uciekł z miejsca zbrodni. Rzuciłam się
w pogoń. Ścigałam go przez całe miasto. Biegł bardzo szybko, więc w pewnym
momencie nawet straciłam go z oczu. Jednak w następnej chwili dostrzegłam go
biegnącego przez cmentarz. Goniłam go dalej, aż ujrzałam, że wszedł do Hjerim.
Natychmiast wbiegłam za nim do środka.
- Nie trzeba
było tu przyłazić. - Calixto Corrium rzucił się na mnie z nożem.
Dobyłam miecza i
w przypływie wściekłości zrobiłam to, co w zaistniałej sytuacji było bardzo
nierozsądne: zabiłam go. Przeszukałam jego ciało, lecz nie znalazłam przy nim
niczego, co mogłoby wskazywać na motyw jego działań. Zabrałam mu pieniądze z
sakiewki. Nikt nie musi przecież wiedzieć, że była pełna. Mnie przyda się każdy
grosz. Szybko wróciłam na rynek, gdzie zgromadzili się już strażnicy miejscy.
Podeszła do mnie strażniczka, która zajmowała się sprawą Rzeźnika.
- Gdzie jest Calixto
Corrium? - spytała.
- Zabiłam go.
Jego ciało znajduje się w Hjerim. - odpowiedziałam. - Co z tą zaatakowaną
Dunmerką?
- Nie żyje. -
odpowiedziała kobieta.
- Niech to
szlag! - zawołałam wściekła na samą siebie. - Mogłam ją uratować! Tak niewiele
brakowało.
- Idź do
zarządcy i opowiedz mu o wszystkim. Ja przeszukam dom Colixto Corrium.
Strażniczka
oddaliła się. Ja stałam jeszcze przez chwilę na rynku, patrząc na martwą
Dunmerkę. Byłam wściekła na siebie, że nie zatrzymałam napastnika zanim się do
niej zbliżył. Nagle minął mnie zdenerwowany Dunmer i zawołał:
- Gdzie moja
siostra?
Był to Revyn
Sadri, elf, którego poznałam przed kilkoma dniami. Widząc swoją siostrę martwą,
rozpłakał się i natychmiast wziął jej ciało w ramiona.
- Idesę zabił Rzeźnik.
- odezwała się stojąca obok Tova Łamaczka-Tarcz. - Przykro mi, Revyn.
- Oczywiście, że
ci przykro, że straciłaś służącą. - powiedział Dunmer z gniewem. - Kto teraz
będzie się zajmował twoim domem i opiekował się twoim synem? Moja siostra
pracowała dla was od rana do wieczora, a wy płaciliście jej tyle, że ledwie
mogła się utrzymać. Traktujecie nas jak szczury! W tym przeklętym mieście
wszyscy mogą nas obrażać, poniżać i jak widać mordować też! Gdybyś nie kazała
Idesie nosić swoich zakupów za sobą przez cały rynek, to ten drań by jej nie zabił.
To wszystko twoja wina!
- Jak możesz tak
mówić. Ten morderca wcześniej zabił moją córkę... - Tova rozpłakała się.
Nordki stojące
na rynku natychmiast zaczęły ją pocieszać. Ja patrzyłam na Revyna Sadri
trzymającego na rękach swoją martwą siostrę i czułam się okropnie winna.
Przecież miałam zadbać o to, by mieszkanki Wichrowego Tronu były bezpieczne.
Jak mogłam zawieść? Jak mogłam pozwolić, by na moich oczach zabito bezbronną
kobietę? Jak to się mogło stać? Dlaczego nie zdążyłam powstrzymać mordercy? Dlaczego?
Najważniejsze jednak jest to, że Calixto Corrium już nigdy więcej nie zabije
żadnej kobiety. Z tą jedną pozytywną myślą w głowie udałam się do Pałacu Królów.
Jorleif jak zwykle przebywał w sali tronowej. Opowiedziałam mu o wszystkim, co
zaszło przed chwilą.
- Więc
Rzeźnikiem był Calixto Corrium, a nie Wunnfert? - spytał mnie zarządca.
- Nie jestem
pewna. - odpowiedziałam. - Te ostatnie zabójstwa nie wyglądały jak poprzednie.
Natomiast to, co stało się dzisiaj było tak dziwne, że sama nie wiem, co o tym
myśleć. Kto zabija bezbronną kobietę, w biały dzień, na oczach kilkudziesięciu
świadków, wiedząc, że zostanie ukarany?
- Rzeźnik z
Wichrowego Tronu! - do sali tronowej wkroczyła strażniczka zajmująca się sprawą
morderstw.
W dłoni trzymała
jakiś dziennik.
- Prawdziwym
zabójcą był Calixto Corrium. - oświadczyła kładąc na stole otwarty dziennik. -
Przeszukałam jego skleb i odnalazłam to.
Jorleif i ja
nachyliliśmy się nad zapisaną stronicą i w ciszy przeczytaliśmy takie słowa:
Najsłodsza Lucillo,
już niedługo znów będziesz ze mną!
Zazwyczaj takie słowa pisze się, ponieważ utracona miłość wkrótce przeminie,
lecz ja zamierzam sprowadzić twą duszę do tego świata, jako że to ty go sobie
umiłowałaś, nie ja. Nieustannie tworzę twój nowy kształt ze strzępów zbieranych
po całym Wichrowym Tronie. Gdyby tylko wiedzieli, jaka łaska spłynie na ich
ciała, że twoja dusza natchnie ich wyższym celem, spewnością podziękowaliby mi
za dar, jakim ich obdarzam. Pozostawiłem dla nich piękne miejsce w twym sercu.
Zbliża się ten dzień. Wkrótce znów cię obejmę i przeczytam ci te słowa,
jakgdyby dawno temu zaginiony list do zmęczonego podróznika.
Zawsze kochający,
Calixto.
- To dziwne. -
powiedziałam odsuwając się od dziennika.
- To tragiczne!
- stwierdził Jorleif. - No, ale teraz Calixto Corrium nikomu już nie zagraża. Cieszę się, że udało ci się go złapać,
Astarte. Natychmiast wypuszczę Wunnferta. Miasto jest ci dozgonnie wdzięczne,
przyjaciółko. Mniemam, że w przyszłości strażnicy będą się odnosić do ciebie
bardziej szlachetnie.
Strażniczka
skłoniła mi się lekko widząc wymowne spojrzenie zarządcy. Ja natomiast zamyśliłam
się. W całej tej sprawie coś mi nie pasowało. Nie byłam przekonana co do
niewinności nadwornego maga.
17 dzień, Domowe Ognisko:
Przed południem przybyłam
do Jorrvaskr. W sali biesiadnej zastałam Aelę.
- Mamy jeszcze
sporo do zrobienia, ale możliwe, że Kodlak dowiedział się o naszych
poczynaniach - zwróciła się do mnie moja siostra tarczowniczka. - Chce się z
tobą widzieć.
- Mam iść do
niego teraz? - spytałam.
- Tak -
odpowiedziała Aela. - Chcesz mojej rady? Nie okłamuj staruszka, ale nie mów mu
tego, czego nie musi wiedzieć.
Nie do końca
podobało mi się ukrywanie naszych działań przed Kodlakiem. Czy Aela w swojej
zemście nie posunęła się już za daleko? Czy ja nie posunęłam się stanowczo za
daleko chcąc ją zadowolić? Zeszłam po schodach na dół, kierując się w stronę
pokoi herolda. Aela nie musiała mówić mi, że nie powinnam go okłamywać. Nigdy
nie ośmieliłabym się tego zrobić. Przecież go szanuję. Zastałam go siedzącego
przy stole, dokładnie tak samo, jak wtedy gdy przyszłam do niego po raz
pierwszy.
- Witaj,
heroldzie! - zawołałam.
- Dziękuję ci za
przybycie. - odpowiedział.
- Chcesz ze mną
rozmawiać? - dopytałam się.
- Tak. Usiądź
sobie.
Usiadłam na
krześle po drugiej stronie stołu.
- Słyszałem, że
masz ostatnio sporo zajęć. - zagadnął Kodlak.
- Pracuję na
chwałę Towarzyszy. - odpowiedziałam.
- Dziewko, wiem,
co planowałaś - Kodlak nagle uniósł się gniewem. - Pamiętajcie, że to nie moja
sprawa, co każdy z Towarzyszy robi w imię honoru, ale całe to potajemne
działanie nie przystoi wojownikom takim, jak ty. Aela wie lepiej. Tobie też
powinno to być wiadome.
Jego gniew mnie
zaskoczył. Poczułam się winna, iż zawiodłam jego zaufanie.
- Tak, czy inaczej,
mam dla ciebie zadanie - odezwał się herold. - Dane ci było usłyszeć historię o
tym, jak staliśmy się wilkołakami?
- Vilkas
twierdzi, że to klątwa, którą obłożono dawnych Towarzyszy - odparłam cicho.
- W jego słowach
jest ziarno prawdy, ale rzeczywistość jest bardziej złożona. Zawsze taka jest.
- Więc jaka jest
prawda? - spytałam z zaciekawieniem.
- Towarzysze
mają blisko pięć tysięcy lat. Kwestia zwierzęcej krwi trapi nas zaledwie od
kilkuset. Jeden z moich poprzedników był dobrym, ale krótkowzrocznym człowiekiem.
Zawarł pakt z wiedźmami z klanu Glenmoril. Jeśli Towarzysze będą polować w imieniu
ich lorda, Hircyna, otrzymają wielką moc. Nie wierzyli, że przemiana będzie
trwała. Wiedźmy zaoferowały zapłatę, jak wszyscy, ale oszukały nas.
- Ale czy nie jesteś
teraz potężniejszy?
- Oczywiście,
wiedźmy nie kłamały, ale chodzi o coś więcej niż nasze ciała. Widzisz, ta
choroba nie działa tylko na nasze ciała, ona przesącza się do naszych dusz. Po
śmierci wilkołaki zostają zabrane przez Hircyna na jego pola łowieckie. Dla
niektórych to raj. Pragną jedynie przez całą wieczność gonić wraz ze swym panem
za zwierzyną. To ich wybór, ale ja jestem prawdziwym Nordem. Chciałbym, aby
moja dusza znalazła miejsce w Sovngardzie - Kodlak westchnął.
Jego słowa mnie
przeraziły. Stając się wilkołakiem, przyjęłam na siebie klątwę Hircyna, jednego
z władców Otchłani. Martin zawsze przestrzegał mnie przed mocą Daedrycznych
Książąt. Byłby zawiedziony tym, co zrobiłam. Musiałam to jakoś naprawić.
- Można się
jakoś uleczyć? - spytałam.
- Tego właśnie
chciałem się dowiedzieć u schyłku swojego życia. Teraz już znam odpowiedź.
Zniewoliła nas magia wiedźm i tylko ich magia może nas uwolnić. Nie oddadzą nam
jej dobrowolnie, ale możemy siłą wydrzeć im ich moce. Posłuchaj mnie, znajdź
wiedzmy z Glenmoril, zabij je jak prawdziwy wojownik w dziczy, a potem przynieś
mi ich głowy, źródło ich mocy. Wtedy może uda nam się odczynić wiedźmie klątwy.
- Tak się
stanie. - oświadczyłam wstając od stołu.
- Dobrze. Zrób
to szybko. Niech nikt nie ujdzie z życiem. - rozkazał Kodlak. - Niech cię Talos
prowadzi, dziewczyno!
Wyszłam z jego
pokoju gotowa na rychłą rozkosz zabijania.
Wędrowałam
bardzo długo przedzierając się przez las, aż w końcu usłyszałam w oddali jakieś
glosy. Podeszłam w ich stronę i na pobliskiej polanie ujrzałam dwoje
redgardzkich wojowników i szarpiącą się z nimi ubogo odzianą Redgardkę.
- Chodź po
dobroci, albo zrobimy się nieprzyjemni. - zagroził kobiecie jeden z wojowników.
- Nigdzie nie
pójdę, a teraz odejdź zanim zrobię coś nieprzyjemnego. - Redgardka wyrwała się
z uścisku.
- Nie ma blizny.
- odezwał się nagle wojownik.
- Że co? O! -
jego towarzysz był najwyraźniej zawiedziony.
- Pomyliliśmy
się. - wojownik zwrócił się do kobiety. - A teraz zamknij się zanim twoja
jadaczka wprowadzi cię w kłopoty.
- Lepiej zajmij
się dręczeniem kogoś innego. - odpowiedziała Redgardka.
Nim do niej
dobiegłam, wojownicy oddalili się już znikając mi z oczu.
- O co tu chodziło?
- zwróciła się do kobiety.
- Myśleli, że
jestem jakąś inną Redgardką. - odpowiedziała. - Nie chcieli mi dać spokoju. Mam
nadzieję, że się pogubią w tej dziczy.
Nie wiedząc,
dlaczego redgardcy wojownicy poszukują w Skyrim jakieś Redgardki, i będąc tym
faktem, ogromnie zaciekawiona, udałam się przed siebie. Po drodze napotkałam
jeszcze jakiegoś wędrownego barda, który twierdził, że uwiecznia epicką walkę o
Skyrim, w której to bracia krzyżują miecze. Generalnie nic ciekawego. Jednak,
gdy wkroczyłam do kolejnego lasu, nagle ktoś wyskoczył zza drzew i rzucił się
na mnie z nożem w ręku. Od ciosu uchroniła mnie moja stalowa zbroja. Dość
szybko zdołałam zgładzić odzianego w czerń zabójcę. Gdy leżał już martwy,
zciągnęłam mu czarną maskę z twarzy. Okazał się być Argonianinem. Przeszukałam
go w nadzieji na odnalezienie pełnej sakiewki. Niestety, zamiast niej
odnalazłam w kieszeni Argonianina pognieciony list. Szybko zapoznałam się z
jego treścią:
Zgodnie z poleceniami masz
wyeliminować osobę imieniem Astarte wszelkimi możliwymi środkami. Odprawiono
czarny sakrament. Ktoś pragnie śmierci tej tępej istoty. Otrzymaliśmy już
płatność za to zlecenie. Porażka nie wchodzi w grę.
Astrid
Słowo
"czany sakrament" wiele mi mówiło, podobnie jak czarne odzienie mego
niedoszłego zabójcy. Domyślałam się, że liścik pochodzi z Mrocznego Bractwa. Ciekawe,
kto pragnie mojej śmierci? Nie mam pojęcia. Może ktoś z Cesarskich, może
Balgruuf? Właściwie narobiłam już sobie paru wrogów. To niedobrze, że Mroczne
Bractwo mnie ściga. Muszę być bardzo ostrożna. Spojrzałam na swoją mapę i
udałam się w stronę, która wydawała mi się być właściwą na drodze do mojego
celu. W końcu udało mi się odnaleźć grotę, której wejście ozdobione było
jakimiś dziwnymi talizmanami. Nadszedł już najwyższy czas, żeby sobie radośnie
wymordować wiedźmy. Weszłam do groty i w jej wnętrzu ujrzałam stwora
przypominającego obrzydliwą staruchę skrzyżowaną z wielkim krukiem.
- Należysz do
Hircyna! - zawołało ochydne stworzenie żeńskim, skrzeczącym głosem.
Te słowa
zdradzały, że jest wiedźmą z Glenmoril. Gdy się na mnie rzuciła, ścięłam jej
głowę raz tylko zamachnąwszy się mieczem.
- Nie należę do
nikogo - odparłam z gniewem.
Pod ścianą
jaskini stał duży kufer. Otworzyłam go i odnalazłam w jego wnętzu dużo złota i
szlachetnych kamieni, które szybko wsypałam do swojej sakwy, a także zaklęty
hełm i elfie buty, które przeznaczyłam na sprzedaż. Wytłukłam wszystkie
wiedźmokruki zamieszkujące jaskinię. Bylo ich w sumie sześć. Dwóm wiedźmom
odrąbałam głowy, poczym zawinęłam je w kawałek materiału, tworząc prosty
tobołek, i zabrałam ze sobą. Wieczorem byłam już w Rzecznej Puszczy, gdzie
spieniężyłam moje łupy odnalezione w kufrze wiedźm.
18 dzień, Domowe Ognisko:
W południe
przybyłam do Białej Grani. Na dziedzińcu z martwym drzewem jeden strażnik
odezwał się do drugiego, pytając:
- Kto mógł
zaatakować Jorrvaskr?
Serce zabiło mi
mocniej, gdy to usłyszałam. Natychmiast pobiegłam do Jorrvaskr. Przed drzwiami
leżało dwoje martwych ludzi z pewnością należących do Srebrnej Ręki. Bandyci w
biały dzień napadli na mój dom! Wbiegam do środka. W sali biesiadnej panował
straszny bałagan. Zgromadzeni byli tutaj chyba wszyscy Towarzysze. Nim zdążyłam
rozeznać sytuację, Vilkas podbiegł do mnie i z całej siły przycisnął mnie
ramieniem do ściany.
- Dlaczego cię
nie było? - zapytał wściekły.
- Kodlak prosił
mnie o załatwienie czegoś. - odpowiedziałam.
- Mam nadzieję,
że to coś ważnego, bo nie było cie tutaj, by go bronić. - głos Vilkasa nagle
się załamał.
Mój brat tarczownik
powstrzymał się od łez i puścił mnie. Wtedy spostrzegłam, że na podłodze leży
Kodlak. Pozostali Towarzysze klęczeli obok niego. Podeszłam bliżej i
zorientowałam się, że nasz herold nie żyje. Gdzieniegdzie na podłodze znajdowały
sie trupy naszych wrogów.
- Srebrna Ręka!
- zawołał Vilkas. - Wreszcie znaleźli odwagę, by zaatakować Jorrvaskr!
Odparliśmy ich, lecz... staruszek, Kodlak... nie żyje.
- Bogowie! -
zawołałam zszokowana.
Jakże mogłam
znów się tak strasznie spóźnić? Drugi raz w swoim życiu! Miałam ocalić duszę
Kodlaka i nie zdąrzyłam. Ogarnęło mnie poczucie winy. Pozostali Towarzysze byli
najwyraźniej zupełnie załamani. Płakali w milczeniu i spoglądali na ciało
Kodlaka w bezruchu. Jedynie Vilkas nerwowo krzątał się po sali biesiadnej
przepełniony wściekłością.
Czy komuś jeszcze stała sie krzywda? -
spytałam go.
- Nie, ale
uciekli z wszystkimi częściami Wuuthrada. - odpowiedział zatrzymując się przede
mną. - Ale ty i ja odzyskamy je. Zaatakujemy obóz ich wodza. Nie przeżyje nikt,
kto mógłby snuć opowieści. Będą rozbrzmiewać tylko pieśni o Jorrvaskr! Pomścimy
Kodlaka. Zaznają grozy za nim z nimi skończymy.
Vilkas pałał
żądzą zemsty i zwrócił się do mnie, ponieważ w tej chwili, prócz niego, byłam
jedyną osobą, spośród zgromadzonych, której żal nie odebrał wszelkich chęci i
sił do jakiegokolwiek działania. Śmiertelnicy różnie przeżywają żałobę.
Niektórzy zamykaja się w sobie, jak Aela i Farkas, a inni chwytają za miecz,
jak Vilkas i ja.
Wraz z mym
bratem tarczownikem opuściłam Białą Grań. Pojechaliśmy wozem do Gwiazdy Zarannej.
Na miejsce dotarliśmy w nocy. Postanawiliśmy rozejrzeć się po mieście i
poszukać informacji o dokładnej lokalizacji obozu Srebrnej Ręki.
- Bedzie dobrze,
jeśli się rozdzielimy - powiedziałam.
- Spotkajmy się
tutaj za godzinę - odparł Vilkas.
- Dobrze -
zgodziłam się.
- Zapłacą za to
- syknął z wściekłością oddalając się.
Podążylam w
przeciwnym niż on kierunku. Gwiazda Zaranna była bardzo małym i niebywale ubogim
miastem. Na ulicah mijałam wielu śmiertelników. Wszyscy wyglądali na sennych.
Co wiecej moich uszu doleciała skarga jakiegoś czlowieka:
- Nie mogę się dobrze
wyspać nie zależnie od tego, jak długo śpię.
Tutaj chyba
dzieję się coś niedobrego. Dotarłam do wielkiego drewnianego domu, który wyróżniał
się spośród mały chat. Przed owym domem stała jakaś stara kobieta i mężczyzna w
zbroi Cesarskiego Legionu. W drzwiach natomiast znajdował się jakiś starzec
odziany w dostojne szaty, ze srebrnym diademem na głowie przyozdobionym
wielkimi szafirami, i wrzeszczał coś w stronę kobiety.
- Na niebiosa, Skald! - zawołała do niego. -
Kogo przestraszymy naszymi starymi toporami wojennymi? Już nie jesteśmy
żołnierzami.
- Twój człowiek
Horir ma na sobie starą zbroję Legionu. - odrzekł starzec. - Co mam z tym
zrobić?
Jest dumny ze
swej służby, Skald. - powiedziała kobieta. - Cesarskie Legiony nauczyły nas
lojalności. Jesteśmy lojalni wobec Gwiazdy Zarannej.
- Jeśli
przyłapię was na pisaniu choćby jednego listu do generała Tuliusa, zapłacicie
za to. - starzec z całej siły trzasnął drzwiami, kryjąc się we wnętrzu budynku.
Wkroczyłam do drewnianego
domu tuż za nim, domyślając się, że jest jarlem. Nie myliłam się. Natychmiast
zatrzymał mnie huskarl jarla. Był to krótkowłosy Nord w zbroi podobnej do pancerzy
Gromowładnych. Przytrzymał mnie swoimi silnymi ramionami, nie pozwalając
zbliżyć się do jarla, który właśnie zasiadł na tronie.
- Co tutaj
robisz? - zapytał mnie groźnie. - Może jesteś cesarskim posłem, co?
- Jestem Astarte
i należę do Gromowładnych. Chciałam porozmawiać z jarlem. - odpowiedziałam.
- Jarl Skald nie
ma teraz czasu na rozmowy. - odparł Nord.
Władca Gwiazdy
Zarannej był straszliwie mizernym, szczupłym i kompletnie łysym staruszkiem.
Wyglądał, jakby miał ze sto lat.
- O ile nie
jesteś tu, by rozwiązać ten problem z koszmarami, nie potrzebujemy cię. -
odezwał się do mnie.
- Problemy z
koszmarami?
- Zgadza się. To
jest jak zaraza. Moją Gwiazdę Zaranną nękają koszmary. - powiedział jarl z
westchnieniem. - Od wielu dni dobrze nie spałem. Podróżnik, który był tu przed
tobą, powiedział, że bóstwa nas uleczą. Cóż, póki tego nie uczynią, nie ma co rozmawiać
z obcymi.
Udało mi się
wyrwać z uścisku huskarla.
- Jak Gwiazda
Zaranna radzi sobie na wojnie? - zwróciłam się do jarla.
- Przeznaczeniem
Gromowładnych jest wygrać tę walkę. - odpowiedział Sklad. - Talos jest z nami,
a gdy walczy się z błogosławieństwem bóstwa, zwycięstwo jest pewne. Już w
przeszłości Gwiazda Zaranna była świadkiem bitew, które okaleczyły Cesarstwo.
Mam nadzieję, że tak będzie dalej. Nie zawracaj mi więcej głowy, chyba że czymś
ważnym!
Skald siknął na
swego huskarla, który w odpowiedzi wyrzucił mnie za drzwi. Nie ma to jak ciepłe
powitanie! Noc była straszliwie mroźna, a śnieg niemiłosiernie pruszył mi w
oczy. Wkrótce przemarzłam do szpiku kości.
19 dzień, Domowe Ognisko:
Vilkasowi udało
się ustalić, gdzie znajduje się obóz Srebrnej Ręki. Rankiem rozpoczęliśmy nasz
atak. Weszliśmy do kopalni znajdującej się nieopodal, gdyż to własnie w niej
ukrywał się poszukiwany przez nas herszt. Zabiliśmy wielu bandytów. W pewnym
momencie dotarliśmy do klatek, w których Srebrna Ręka więziła wilkołaków. Jeden
z nich wciąż żył, więc uwolniłam go. Nie okazal mi swej wdzięczności. Wręcz
przeciwnie, zaatakował mnie. Na szczęście nim zdąrzył zatopić kły w moim
gardle, Vilkas rozłupał mu czaszkę potężnym uderzeniem swojego dwuręcznego
miecza. Razem wkroczyliśmy do pomieszczenia, w którym znajdował się herszt
Srebrnej Ręki w towarzystwie swojego ochroniarza. Rzuciliśmy się na nich z
obnażonymi mieczami. Ja walczyłam z przywódcą bandytów, a Vilkas z jego
towarzyszem. W pewnym momencie mój przeciwnik uderzył mnie swoim toporem tak
silnie, że przebił się przez mą zbroję i dotkliwie zranił w ramię. Następnym
ciosem połamał mi żebra oraz pchnął mnie do tyłu, tak iż uderzyłam głową o
znajdujący się za mną kamienny stół, na którym to spoczywały kawałki Wuutharda.
Ogarnął mnie gniew. Czułam, że mnie rozpiera, że moja dusza wybucha z
wściekłości. Poczułam, że moje ciało się zmienia, poszerza i pęcznieje. Miałam
wrażenie, że uwalniam się z wszelkich ograniczeń. Stalowa zbroja spadła ze
mnie, a moją skórę pokryło geste futro. W przeciągu kilku chwil przemieniłam
się w wilkołaka. Zamachnęłam się swoją ręką na przywódcę bandytów, a moje ostre
jak brzytwy szpony przebiły jego zbroję i rozszarpały mu brzuch. Zdołał jednak
w tym samym momencie z całej siły uderzyć mnie w głowę obuchem topora.
Natychmiast straciłam przytomność.
Obudziłam się w
moim łóżku, w Jorrvaskr. Byłam naga, lecz przykryta grubymi i ciepłymi kocami
obszytymi futrami leśnych zwierząt. Poczułam ból w klatce piersiowej obwiązanej
ciasno bandażami. Ponad to okropnie bolała mnie głowa. Czułam, że moje stopy
oplecione są jakimiś bardzo ciepłymi i miekkimi skrawakmi materiału.
- Jednak żyjesz.
- powiedział stojący nade mną Vilkas.
Poza nami w
pokoju nie było nikogo innego.
- Jak długo
byłam nieprzytomna? - spytałam.
- Kilka godzin.
- odpowiedział Vilkas.
- To ty
sprowadziłeś mnie do Jorrvaskr?
- Oczywiście. Po
co ci krew bestii, skoro i tak nie potrafisz z niej korzystać? Musiałem nieść
cię na plecach aż do Gwiazdy Zarannej. Naszczęście dalej pojechaliśmy wozem. Poza
tobą przywiozłem też sporo srebrnych mieczy, które będziemy mogli spieniężyć.
- Uratowałeś mi
życie. - stwierdziłam ogromnie zdziwiona.
- Honor nie
pozwala zostawiać swoich tarczowników na pewną śmierć. Powinno ci to być
wiadome. - odpowiedział Vilkas surowym tonem. - Reszta zapewne przygotowała
pogrzeb Kodlaka do tej pory. Przyjdź do Niebiańskiej Kuźni, by złożyć wyrazy
szacunku. Przynieś nam też części Wuutharda.
- wskazał kawałki legendarnego topora rozłożone na sąsiednim łóżku. -
Twoje rzeczy włożyłam do twojego kufra.
Byłam zdziwiona,
że zają się mną, kiedy byłam nieprzytomna. Najwyraźniej to on przykrył mnie
skórami, bym nie zamarzła w drodze, oraz oplótł moje stopy kawałkami ciepłego
materiału, abym nie poodmrażała sobie palców u nóg. Nie spodziewałam się tego
po nim. Zwykle wydawało mi się, że mnie nienawidzi i było mi trochę przykro z
tego powodu, ponieważ sama nie wiem czemu, ale polubiłam go. Teraz jednak
okazało się, że chyba nie jest do mnie tak bardzo negatywnie nastawiony, jak mi
się wcześniej wydawało. Byłam mu wdzięczna.
- Dziękuję... bracie.
- zawołałam, kiedy kierował się już ku drzwiom.
- Proszę,
siostro. - odpowiedział i wyszedł.
Rzuciłam na
siebie zaklęcie uzdrawiające. Następnie ubrałam się w moją zbroję i wsunęłam do
plecaka fragmenty Wuutharda. Zabrałam plecak z sobą i wyszłam na zewnątrz.
Padał deszcz.
Wokół było szaro i ponuro. Pogoda była wręcz idealna na pogrzeb. W Niebiańskiej
Kuźni zebrali się wszyscy mieszkańcy Jorrvaskr, a także Eorlund i młoda
kapłanka. Ciało Kodlaka spoczywało na stosie ustawionym tam, gdzie wcześniej
płonął ogień do wykuwania broni. Stos był pięknie przyozdobiony
złoto-czerwonymi tkaninami i kwiatami o czerwonych płatkach.
- Kto zacznie? -
zapytał Eorlund po chwili dłuższej ciszy.
- Zrobię to -
odpowiedziała Aela i odebrała z rak kowala płonącą pochodnię, poczym podeszła
do stosu i patrząc na zgromadzonych zawołała - Oto moc starożytnego ognia!
- Z powodu tej
straty... - odezwał się stojący obok mej siostry tarczowniczki Eorlund.
- Łkamy! -
zawołali wszyscy pozostali jednym głosem.
- Za
poległych... - zaczął Eorlund.
- Krzyczymy! -
odpowiedzieli pozostali.
- A potem...
- Żegnamy cię!
Aela podpaliła
stos. Płomienie szybko wspięły się na jego szczyt ogarniając ciało naszego
herolda. Gdy począł płonąć, moja siostra tarczowniczka oświadczyła:
- Jego duch odszedł.
Członkowie Kręgu, udajmy się do Podziemnej Kuźni, by wspólnie opłakiwać nasze
ostatnie spotkanie.
Po tych słowach
wszyscy udali się powoli w stronę schodów i w ciszy zeszli na dół. Ja szłam na
końcu. Nim dotarłam do schodów, zatrzymał mnie Eorlund.
- Masz jeszcze
części Wuutharda? - spytał. - Muszę je przygotować do zmontowania.
Otworzyłam
plecak i wysypałam z niego elementy legendarnego topora Ysgramora.
- Proszę, weź
je! - zwróciłam się do Eorlunda.
- Ostrożnie z
tym! - zawołał kowal podnosząc z podłogi fragmenty Wuutharda i kładąc je na
stole do obróbki metalu. - Nie chcemy zwiększyć ilości fragmentów, prawda?
Oczywiście będę cię musiał prosić o drobną przysługę. Jest jeszcze jedna część,
którą Kodlak zawsze trzymał przy sobie. Możesz pójść do jego komnat i przynieść
mi ją? Sądzę, że nie powinienem grzebać w jego rzeczach.
- Ktoś i tak
będzie musiał to zrobić - odparłam.
- Doceniam -
powiedział kowal z lekkim ukłonem.
Opuściłam
Niebiańską Kuźnię i wkroczyłam do wnętrza Jorrvaskr. Przeszłam przez pierwszy
pokój Kodlaka i otworzyłam znajdujące się po prawej stronie drzwi do jego
sypialni. Nigdy wcześniej nie byłam w tym pomieszczeniu. Chwilę zajęło mi
przeszukiwanie pokoju. W pewnym momencie odnalazłam dziennik w skórzanej
okładce. Zaciekawiona usiadłam na łóżku mojego herolda i przeczytałam jego
zapiski:
We śnie widzę ród Heroldów założony
przez Ysgramora. Każdy z jego członków przestępuje bramy Sovngardu, aż do
Terrfyga, który prowadzi nas na ścieżkę bestii. Próbuje przekroczyć bramy Sovngardu,
ale zanim dochodzi do Tsuna, atakuje go wielki wilk, który wciąga go na Tereny
Wiecznych Łowów, gdzie z otwartymi ramionami wita go roześmiany Hircyn.
Terrfyg zdaje się pełen żalu, ale również
pragnie dołączyć do Hircyna po tylu latach życia w postaci bestii.
Później widzę, jak każdy kolejny
Herold odwraca się od Sovngardu i wkracza na Tereny Wiecznych Łowów z własnej
woli. Aż wreszcie przychodzi moja kolej. Dostrzegam wielkiego Tsuna na
zamglonym horyzoncie. Wskazuje na mnie. Wygląda na to, że mam wybór. Wtedy
właśnie u mego boku pojawia się nieznana postać. Patrzę w oczy osoby o imieniu
Astarte, a następnie zauważamy tego samego wilka, który znęcił Terrfyga.
Zarówno ja, jak i ona, przybysz, chwytamy za broń.
Wiem, że to tylko sen, ale wystarczająco
mocny, by zmusić takiego człowieka, jak ja, do pisania. Musi więc naprawdę coś
znaczyć.
Rozmawiałem o tym z Kręgiem, ale zataiłem
informację o tajemniczej postaci, by nie martwić Skjora. Nie zdziwiło mnie to,
że byli wstrząśnięci moim opowiadaniem. Skjor i Aela znają ścieżki bestii. Sugerowali
nawet, że gdyby mogli wybierać, po śmierci woleliby udać się na Tereny
Wiecznych Łowów. Vilkas zdawał się najbardziej zawiedziony. Chłopak w walce
jest groźny, jak kot szablozębny, ale żar jego serca płonie czasem nazbyt
jasno. Poczuł się oszukany i nie dziwię mu się. Farkas nie wiedział, co o tym
myśleć, ale sądzę, że w końcu zgodzi sie ze mną i swoim bratem. Zawsze tak
robi.
Nie wiem, co począć ze Skjorem i
Aelą. Wiem, że szanują oni Towarzyszy i mnie, ale urazę chowają dłużej niż
wszyscy pozostali.
Los jest dla nas łaskawy. Wczoraj
Vilkas powiedział mi, jak trudno mu żyć bez transformacji. Póki nie znajdziemy prawdziwego
lekarstwa, bliźniacy i ja postanowiliśmy nie ulegać krwi bestii. Dzięki temu
myślę nieco jaśniej, ale Vilkas bardzo cierpi. Farkas zaś zdaje się nie mieć
żadnych problemów. Ten chłopak wciąż zadziwia mnie swoim hartem ducha.
Kiedy Vilkas mi się zwierzał, w
mrokach Jorrvaskr dostrzegłem przybysza, który pragnął dołączyć do naszych
szeregów. To była ta nieznajoma postać z moich snów, ta sama, która wraz ze mną
stawiła czoła bestii. Vilkas zaczął mówić w niejasny sposób. Nie miał zamiaru
dzielić się swoimi problemami z gościem, a ja musiałem uważać podwójnie. Nie
chciałem odkryć żadnych tajemnic przed przybyszem ani zdradzić Vilkasowi
szczegółów dotyczących mojego snu. Nie wiem, jak politycy radzą sobie z takimi
rzeczami na co dzień.
W każdym razie, posłałem Vilkasa, aby
sprawdził przybysza. Zobaczymy, czy ona jest rzeczywiście wspaniałym wojownikiem,
który mi się przyśnił.
Zdaje się, że owa postać to nie byle
kto. Nazywa się Astarte i już robi na niektórych członkach Kręgu wrażenie siłą
swojego charakteru. Wciąż jeszcze zachowuję dla siebie informacje o roli osoby nazywającej
się Astarte w moim śnie. Nim odkryję karty, chcę sprawdzić, kto zacz.
W międzyczasie szukam sposobów na
oczyszczenie swojej krwi. Księgi i legendy, które o tym traktują, są nieliczne
i nierzadko sprzeczne ze sobą. Nie chciałbym wplątywać się w jakieś czary, ale
obawiam się, że jedynie magowie mają jakieś rozeznanie w świecie wiedzy
tajemnej.
Wygląda na to, że decyzja Terrfryga,
by nas przemienić, była rzeczywiście błędna. Magicy i im podobni są zupełnie
inni od Towarzyszy. My stawiamy czoła naszym problemom wprost, bez uciekania
się do cyrkowych sztuczek. Mam tylko nadzieję, że wyprowadzę nas z powrotem na
jedynie słuszną ścieżkę Ysgramora zanim zabierze mnie zaraza.
Astarte nie przestaje mnie zadziwiać.
Nie wiem, jakie ona zajmie stanowisko w sprawie krwi. Jeszcze o to nie pytałem.
Zdaje sobie jednak sprawę z tego, że w naszych żyłach płynie krew bestii, co
zdaje się budzić ciekawość w tej dziwnej osobie o mianie Astarte. Już wkrótce
wyjaśnię, co nas trapi, i mam nadzieję dowiedzieć się, jaką rolę odegra
przybysz.
Zdumiewa mnie, że Aela sądzi, iż po
pijaku potrafi trzymać język za zębami. (śmiech). Zwłaszcza że, od kiedy
straciliśmy Skjora (serce mi się kraje), stała się kłębkiem nerwów, a mury
dyskrecji zawsze pękają jako pierwsze.
Najwyraźniej ona i Astarte prowadzą swoją
własną wojnę przeciwko Srebrnej Ręce w odwecie za śmierć Skjora. Ich serca są
szlachetne, ale spirala nienawiści nakręca się coraz bardziej. Obawiam się, że
jeśli nie opanują swej złości, może to na nas sprowadzić nieszczęście.
Astarte wykazuje wielką dzielność w
tych pokrętnych czasach. Nie mieliśmy jak dotąd zbyt wielu okazji, żeby
porozmawiać i bardzo tego żałuję. Zrozumiałem, że obecność osoby o mianie Astarte
w moim śnie oznacza wyrok przeznaczenia. Astarte ma zostać moim następcą w
rodzie Heroldów.
W ciągu całego życia bogowie zesłali
mi niewiele snów, ale nauczyłem się ufać tym, które otrzymałem. Zacząłem też
słuchać głosu serca, który teraz mi podpowiada, że Astarte może ponieść dziedzictwo
Towarzyszy równie dobrze, jak każdy z mieszkańców Jorrvaskr. Zwłaszcza teraz,
po stracie Skjora. Aela jest zbyt wycofana, Vilkas nazbyt porywczy, a Farkas za
dobry. Jedynie Astarte zdaje się odznaczać dzielnością, która pozwala zachować
zimną krew wśród rozgrzanych głów.
Nie będę jednak o tym rozmawiał z Astarte.
To zbyt wiele, bym miał tym kogoś obarczać. Mam nadzieję, że ona i ja
nabierzemy do siebie zaufania na tyle, bym mógł jej przekazać wiedzę rodu
Heroldów. Wszystko w swoim czasie. Najpierw Astarte musi mi pomóc w sprawie
wiedźm z Glenmoril. Wygląda na to, że nasza droga do lekarstwa wiedzie po
trupach tych, którzy rzucili na nas klątwę.
Tak więc Kodlak
śnił o mnie, nim ujrzał mnie poraz pierwszy. Co więcej wybrał mnie na swojego
następcę. Dopiero niedawno dołączyłam do Towarzyszy, a teraz mam zostać ich
heroldem. Byłam zaskoczona. Odłożyłam dziennik na miejsce. Wtedy znalazłam brakujący
fragment Wuutharda. Był to strzelisty grot wieńczący trzonek topora. Chwyciłam go w swoje dłonie i szybko
powróciłam do Niebiańskiej Kuźni.
- Jesteś -
powiedział Eorlund, gdy mnie zobaczył.
- Mam fragment
Kodlaka - podałam mu odnaleziony grot.
- Dziękuję -
odpowiedział kowal. - Twoi tarczownicy wycofali się do Podziemnej Kuźni. Chyba
na ciebie czekają.
Zeszłam do
Podziemnej Kuźni. Na szczęście kamień zwykle blokujący wejście był teraz
odsunięty. Zagłębiłam się w mrok groty rozpraszany jedynie przez światło dwóch
pochodni przyczepionych do ścian. Z daleka już usłyszałam podniesione głosy
Vilkasa i Aeli. Podeszłam do nich. Ich ostrej wymianie zdań przyglądał się
Farkas.
- Przed śmiercią
starzec miał jedno życzenie - powiedział Vilkas. - I nie zostało ono spełnione.
To proste.
- Bycie
dzieckiem księżyca nie jest znowu tak strasznym przekleństwem, Vilkasie -
zaprotestowała Aela.
- Tobie to
wystarczy, ale on chciał być czysty - w głosie Vilkasa nie pobrzmiewał już
gniew, lecz żal. - Chciał się spotkać z Ysgramorem i zaznać chwały Sovngardu. Ale
odebrano mu to wszystko.
- Udało ci się
go pomścić! - zawołała moja siostra tarczowniczka.
- Kodlaka nie
interesowała zemsta - wtrącił się Farkas.
- Masz rację,
Farkasie, ale nie oto chodzi - odparł jego brat. - Powinniśmy oddać cześć
Kodlakowi, nieważne, co sądzimy o krwi.
- Masz rację -
zgodziła się w końcu Aela. - Tego chciał i na to zasłużył.
- Kodlak
opowiadał o sposobach oczyszczania duszy nawet po śmierci - oświadczył Vilkas,
a w moim sercu pojawiła się nadzieja. - Znasz legendy o grobowcu Ysgramora?
- Tam dusze
heroldów usłyszą zew północnej stali - odpowiedziała moja siostra tarczowniczka
pogrążając się w zadumie - Od tysięcy lat Wuuthrad jest w kawałkach, a bez
niego nawet nie wejdziemy do grobowca.
- A smoki
istniały tylko w bajaniach, a elfy władały kiedyś Skyrim - za naszymi plecami
niespodziewanie pojawił się Eorlund. - To, że coś jest, nie znaczy, że musi
być. Klinga jest bronią, narzędziem. Narzędzia się niszczą. I trzeba je naprawiać.
- Naprawdę? - w
głosie Vilkasa zatriumfowała nadzieja. - Udało ci się naprawić ostrze?
- Pierwszy raz
mam wszystkie części, a to dzięki mojej siostrze tarczowniczce - Eorlund
spojrzał na mnie i zaprezentował nam wszystkim, skryty dotąd za jego plecami,
Wuuthrad w całej swej okazałości. - Płomienie bohatera są w stanie przekuć to,
co strzaskane. Wuuthrad odrodził się w płomieniach Kodlaka i zabierze cię na
spotkanie z nim - podał mi legendarną broń spoglądając mi w oczy. - Sądzę, że
osoba, która przyniosła fragmenty, powinna ponieść Wuuthrada do boju. Reszta
niech się przygotuje do drogi do grobowca Ysgramora. Za Kodlaka!
Wybiegliśmy z
Podziemnej Kuźni. Zabrałam z Jorrvaskr głowy wiedźm z Glenmoril. Następnie wraz
z resztą Kręgu udałam się w drogę. Zmierzaliśmy do grobowca Ysgramora.
Skierowaliśmy swe kroki na północ. Podróż była okropnie długa i męcząca. Nocą,
gdy oddaliliśmy się od zabudowań i przemierzyliśmy gęste śniegi północy Skyrim,
naszym oczom ukazał się brzeg morza,
którego wody pokryte były grubymi krami lodu. W oddali ujrzałam wysoką wieżę i
jakieś proste, rozsypujące się już, budynki wokół niej. Czekała nas ostrożna
przeprawa przez zamarźnięte morze. Tylko Krąg jest w stanie przemierzyć połowę
Skyrim w kilkanaście godzin pieszej wędrówki.
20 dzień, Domowe Ognisko:
Była ciemna noc,
gdy w towarzystwie Aeli, Vilkasa i Farkasa wkroczyłam do grobowca Ysgramora.
Znaleźliśmy się w lodowej jaskini. Stał tutaj pomnik Ysgramora i znajdujący się
przed nim kamienny ołtarz. Pomnik przedstawiał potężnego Norda z długą brodą
ubranego w zbroję.
- To miejsce
spoczynku Ysgramora i jego najbardziej zaufanych generałów. Uważaj na siebie! -
Vilkas położył mi dłoń na ramieniu.
- Dlaczego
musimy być ostrożni? - zapytałam.
- Przez
pierwszych Towarzyszy - odpowiedział Nord. - Z Ysgramorem spoczywają ich
najlepsi wojownicy. Musisz udowodnić im swą wartość. Nie chodzi o to, że
przeszkadzasz. Założę się, że spodziewali się nas. Chcą tylko mieć pewność, że
jesteś kimś godnym. Przygotuj się na honorową walkę.
- Nie idziesz? -
spytałam go zaskoczona.
- Kodlak miał
rację. Pozwalam, by bestia kierowała mym sercem. Nie żałuję niczego, co
zrobiliśmy w Cienistym Sanktuarium, ale nie mogę iść dalej z zaciemnionym
umysłem, albo z żalem w sercu.
- Ale wy chyba
pójdziecie ze mną? - zwróciłam się do Aeli i Farkasa.
- Oczywiście,
siostro - Aela podeszła do starych wrót znajdujących się za posągiem Ysgramora,
których w żaden sposób nie dało się otworzyć.
- Jak się tam
dostaniemy? - spytałam.
- Zwróć Wuuthard
Ysgramorowi - odpowiedział Vilkas. - Powinien otworzyć przejście.
Wuuthard był
przepięknie rzeźbionym, dwustronnym toporem. Wspięłam się na kamienny ołtarz i
wsunęłam topór w ręce kamiennego Ysgramora. W tym samym momencie wrota
otworzyły się.
- Za Kodlaka! -
zawołała moja siostra tarczowniczka pierwsza wchodząc do sanktuarium.
Po chwili Aela,
Farkas i ja, znaleźliśmy się w długiej i pięknej sali. Nagle wyskoczyły na nas
półprzezroczyste zjawy. Były to duchy pierwszych Towarzyszy strzerzące
grobowca. Poczęliśmy z nimi walczyć. Okazaliśmy się wystarczająco waleczni, by
strażnicy pozwolili nam pójść dalej. Przemierzyliśmy korytarz i znaleźliśmy się
przed salą pełna wielkich pająków. Farkas zatrzymał sie gwałtownie i oparł dłoń
na moim ramieniu.
- Nie mogę iść
dalej, siostro tarczowniczko - powiedział.
- O co chodzi? -
zapytałam.
- Podczas Kopca
Pylarza zrozumiałem, że te wielkie pająki to już dla mnie za wiele -
odpowiedział Farkas. - Każdy ma jakąś słabość. Ja mam taką. Nie jestem z tego
dumny, ale zostanę tu z Vilkasem. Pozdrów ode mnie Ysgramora. Za Kodlaka!
Byłam
zaskoczona, że tak potężny i nieustraszony wojownik, jakim był mój brat
tarczownik, boi się pająków. Nie odezwałam się jednak ani słowem. Wraz z Aelą
wkroczyłam do sali, w której rzuciłyśmy się w wir walki z pająkami. Nie było
trudno. Cieszyłam się, że Aela jest ze mną. Zwykle walczyłam sama, teraz jednak
zaczęłam doceniać przyjemność płynącą z walki u czyjegoś boku.
- Tutaj! -
zawołała moja siostra wskazując boczne przejście.
W kolejnej sali
czekała nas długa i trudna walka z kolejnymi duchami. Gdy wydawało mi się, iż
za chwilę obie zginiemy, nasi przeciwnicy rozpłynęli się w powietrzu. Przy
czarze, w której płoną ogień, pojawiła się nagle świetlista, półprzezroczysta
postać.
- Bądź
pozdrowiona, siostro tarczowniczko! - zawołał duch znajomym głosem.
- Kodlaku, czy
to ty? - zapytałam jednocześnie rozpoznając w rysach twarzy ducha, mojego
herolda.
- Oczywiście. -
odpowiedział duch Kodlaka. - Moi heroldowie i ja grzaliśmy się tutaj, próbując
unikać Hircyna.
- Ale przecież
oprócz nas nikogo tutaj nie ma - zauważyłam.
- Widzisz tylko
mnie, ponieważ twoje serce zna tylko mnie, jako przywódcę Towarzyszy. Założę
się, że stary Vignar widziałby pół tuzina moich poprzedników. Ja zaś widzę ich
wszystkich. Tych, którzy trafili do Sovngardu. Tych, którzy zostali uwięzieni
wraz ze mną w Królestwie Hircyna. A oni wszyscy widzą ciebie. Przynosisz chlubę
Towarzyszom. Nie prędko o tym zapomnimy.
- Vilkas
twierdzi, że wciąż jeszcze można cię uwolnić - oświadczyłam.
- Naprawdę? Mam
taką nadzieję. Wciąż masz przy sobie głowy wiedźm?
W odpowiedzi
rozwinęłam tobołek, który dotąd dźwigałam na plecach i ukazałam Kodlakowi dwie
obcięte głowy wiedźmokruków.
- Doskonale! -
ucieszył się herold. - Wrzuć jedną z głów do ognia. To uwolni ich magię,
przynajmniej dla mnie.
Chwyciłam jedną
głowę wiedźmy i wrzuciłam ją w płomienie. W tej samej chwili obok mnie pojawił
się półprzezroczysty wilk, który rzucił się na mnie i ugryzł mnie w udo. Chodź
moja zbroja nie uległa najmniejszemu zniszczeniu, poczułam realny ból.
Uderzyłam wilka mieczem, na niewiele jednak to się zdało. Naszczęście na pomoc
pośpieszyła mi Aela. Obydwie uderzyłysmy wilka swoimi mieczami w głowę. Wtedy
padł na ziemię i zniknął.
- Zabiliśmy tego
dzikiego ducha - oświadczyłam.
- I tak zabiliśmy
moją wewnętrzną bestię - powiedział radośnie duch Kodlaka, poczym zwrócił się
do mnie. - Dziekuję ci za ten dar. Jednak pozostali heroldowie wciąż są
wieźniami Hircyna. Być może dawni bahaterowie Sovngardu pomogą mi ich uratować.
Zaatakować Pola Łowieckie - to dopiero byłaby chwalebna bitwa! A może pewnego dnia
dołączysz do nich? Narazie wracaj do Jorrvaskr. Napawaj się swoim zwyciestwem i
prowadź Towarzyszy do chwały.
Duch Kodlaka
zniknął, a ja pomyślałam, że być może kiedyś istotnie spustoszę Pola Łowieckie
Hircyna.
- Czy ja dobrze
słyszę?! - odezwała się zdziwiona Aela. - Czy on powiedział, że masz dowodzić
Towarzyszami?!
- Zaiste -
odpowiedziałam.
- Zasługujesz na
to - stwierdziła moja siostra z przekonaniem w głosie. - Wszyscy widzą twoją
siłę i honor. Mam zaszczyt być pierwszą osobą, która przemówi do ciebie, jako
do herolda. Chodźmy powiedzieć pozostałym.
- Zaczekaj Aelo.
Nie chcę być wilkołakiem.
Musiałam uwolnić
się od klątwy Hircyna. Moja dusza musiała być czysta. Wrzuciłam głowę drugiej
wiedźmy w ogień.
- Tak uwalniam
moją duszę! - zawołałam.
W tej samej
chwili rzucił się na mnie potężny duch wilka. Ciężko jest walczyć z samą sobą.
Raz po raz cięłam bestię mieczem, a ona kasała moje ciało. Brakowało mi już
sił. Padłam na kolana, a broń wypadła mi z dłoni. Myślałam, że zginę, gdy nagle
Aela odepchnęła wilka na bok potężnym ciosem swego miecza. Wtedy podniosłam mój
miecz i dobiłam bestię. W następnej chwili poczułam się tak słaba, że
bezwiednie upadłam na ziemię. Przestałam być wilkołakiem i utraciłam siłę
bestii. Okropnie jest poczuć nagle słabość swojego wątłego cesarskiego ciała.
Aela pomogła mi wstać, poczym wyprowadziła mnie z grobowca. Pod pomnikiem
Ysgramora czekali na nas Farkas i Vilkas.
- Udało mi się
uwolnić Kodlaka - oświadczyłam im.
- Tak. - Vilkas
westchnął. - Dzięki tobie odzyskał honor nawet po śmierci. To dobry koniec
wielkiego wojownika.
- Nie jestem już
wilkołakiem - powiedziałam i pomyśląłam, że teraz zaskoczę Vilkasa. - Kodlak
stwierdził, że teraz moja kolej stanąć na czele Towarzyszy.
Ku memu
zdziwieniu po twarzy Vilkasa nie przemknął się nawet cień zaskoczenia.
- Gdyby parę
miesięcy temu ktoś powiedział mi, że Towarzyszami będzie dowodzić ktoś, o kim
nigdy nie słyszałem, poderżnąłbym mu gardło - powiedział patrząc mi w oczy. -
Widziałem jednak, co potrafisz. Słyszałem, że Kodlak cię uwielbiał i ufał ci.
Mam nadzieję, że pokażesz, że jego serce się nie myliło. Powodzenia!
- Obiecuję wam,
iż zawsze będę postępować z honorem oraz przynosić nam wszystkim chwałę własną
walecznością.
- Będę trwać
wiernie u twego boku, siostro. - Aela położyła mi dłoń na ramieniu.
- Nie
przypuszczałbym, że ktoś taki, jak ty, może być heroldem, ale Kodlak ci zaufał,
więc ja też to zrobię - powiedział Vilkas lekko się do mnie uśmiechając.
Zabrałam
Wuuthrad z rąk kamiennego Ysgramora i podałam go Aeli. Wczęśniej nie
zauważyłam, jak bardzo jest ciężki.
- Zanieście
naszą legendarną broń do Jorrvaskr - powiedziałam. - Ja pojawię się w naszym
domu w późniejszym czasie. Śpieszno mi teraz stawić się w Wichrowym Tronie.
- Będziemy
wyczekiwać twego powrotu - oświadczyła Aela. - Osobiście zaniosę topór
Ysgramora do Jorrvaskr.
- Mój brat
pójdzie z tobą - zwrócił się do niej Vilkas.
- Nie powracasz
do Jorrvaskr? - zapytałam go.
- Nie treaz -
odpowiedział spoglądając z zaciekawieniem na otaczające nas skaliste ściany
pokryte licznymi reliefami. - Zamierzam przyjrzeć się niektórym z tych płaskorzeźb.
Ciekawe, czy Ysgramor był tutaj za życia. Ale nie musisz zostawać, jeśli nie
chcesz. Zobaczymy się w Jorrvaskr. Na pewno masz wiele historii do
opowiedzenia, co?
- Owszem. Będę
mieć ich jeszcze więcej, gdy powrócę. Żegnajcie! - to mówiąc wyszłam na
zewnątrz.
21 dzień, Domowe Ognisko:
Rankiem przybyłam do Gwiazdy Zarannej.
Przestałam być wilkołakiem, więc ogarnęła mnie ogromna senność. Weszłam do
miejskiej gospody i wynajęłam pokój. Łóżko było wyjątkowo niewygodne, ale z
powodu zmęczenia udało mi się zasnąć. Nie spałam jednak długo.
Ujrzałam Mehrunesa
Dagona niszczącego Cesarskie Miasto, Otchłań pochłaniającą Tamriel i Martina
zamieniającego się w kamień. Poczułam ból w całym ciele, jakbym płonęła żywcem.
Wszędzie wokół mnie płynęła krew.
Gwałtownie
zerwałam się z łóżka zlana zimnym potem. Ledwie pamiętałam, co mi się śniło,
lecz serce dudniło mi tak mocno, iż miałam wrażenie, że za chwilę wyskoczy mi z
piersi. Wiedziałam, że już nie zasnę, choć najwyraźniej nie spałam długo.
Wyszłam z pokoju i kupiłam sobie śniadanie. Wszyscy wokół mnie wyglądali na
bardzo sennych, tak samo zresztą, jak ja sama. Gdy kończyłam już jeść, podeszła
do mego stolika młoda rudowłosa dziewczyna w pięknej, lecz skąpej sukni
odsłaniającej jej duży biust.
- Witaj! Skąd
przybywasz pani? - spytała siadając na krześle na przeciwko mnie.
- Cały czas
przemierzam nowe rejony Skyrim - odpowiedziałam. - Jestem Astarte z Cyrodiil.
- Nazywam się
Karita - oświadczyła dziewczyna. - Jestem córką właściciela tej gospody i
tutejszym bardem. Zazdroszczę podróżnikom.
- Pracujesz tu
całymi dniami? - spytałam.
- Tak, odkąd
kilka dni temu umarła moja matka. Gram i pomagam przy napitakch, gdy tylko mam
czas. Jeśli zechcesz, zaśpiewam dla ciebie "Czerwonego Regnara."
- Z
przyjemnością tego posłucham.
- Piękna, choć
krwawa to opowieść!
Bardka wyszła na
środek sali i zaczęła śpiewać (choć w zasadzie trudno było nazwać to śpiewam)
takie głupie słowa:
Ragnar Czerwony, zuch chociaż drań,
Odwiedził niegdyś naszą Białą Grań,
A prawił bez końca i wciąż od początku,
Ile to ma siły, werwy i majątku,
Lecz zamilkł niepyszny ten nasz bambaryła,
Gdy dzielna Matylda ćwieka mu zabiła.
Łgać jeno umiesz i chlać z cudzej szklanki,
W gardło Ci wepchnę te Twoje przechwałki.
Błysnęła żelazem, pancerzem zgrzytnęła
I było po walce ledwie sie zaczęła
I przestał nasz Ragnar czuć się jak panisko,
Gdy łeb jego z hukiem upadł na klepisko.
Odwiedził niegdyś naszą Białą Grań,
A prawił bez końca i wciąż od początku,
Ile to ma siły, werwy i majątku,
Lecz zamilkł niepyszny ten nasz bambaryła,
Gdy dzielna Matylda ćwieka mu zabiła.
Łgać jeno umiesz i chlać z cudzej szklanki,
W gardło Ci wepchnę te Twoje przechwałki.
Błysnęła żelazem, pancerzem zgrzytnęła
I było po walce ledwie sie zaczęła
I przestał nasz Ragnar czuć się jak panisko,
Gdy łeb jego z hukiem upadł na klepisko.
- Gospoda
Wichrowe Wzgórze ma najlepszego barda w całej Gwieździe Zarannej - mnie! -
oświadczyła z dumą na zakończenie.
Może tej głupiej
i obrzydliwej przyśpiewki nie da się zaśpiewać ładnie? Postanowiłam wystawić
głos młodej bardki na próbę.
- Możesz zaśpiewać
"Smocze Dziecię nadchodzi"? - zapytałam.
- To mój
ulubiony utwór. Legenda, którą wszyscy znamy i kochamy - odpowiedziała
dziewczyna.
Zaczęła śpiewać
znaną mi pieśń. Jej głos jednak bynajmniej nie przyniósł rozkoszy moim uszom.
Fałszowała niemiłosiernie. Zatęskniłam za dźwięcznym głosem Dunmerki z Gospody
Pod Knotem. Głos Karity sprawił, że na mojej twarzy pojawił się mimowolny
grymas wstrętu, a moje uszy przeszył znaczny dyskomfort. Niespodziewanie przy
moim stoliku usiadł jakiś stary Dunmer w brązowej szacie kapłana z żółtym
kapturem na głowie.
- Co cię gryzie
moja córko? - spytał najwyraźniej widząc grymas na mojej twarzy, gdy próbowałam
dyskretne zatkać sobie uszy.
- Nic takiego -
odpowiedziałam.
- Nazywam się
Erandur - przedstawił się elf.
- Co jest z
wszystkimi nie tak? - zapytałam go spostrzegając, jak jakiś Nord zasypia przy
sąsiednim stoliku.
- Całe miasto
cierpi na straszliwe koszmary - oznajmił Dunmer. - Grozi nam poważne
niebezpieczeństwo, a ja obawiam się, że niewiele mogę uczynić.
- A co możesz
zrobić? - ziewnęłam. - Sny nie są prawdziwe.
- Te sny to
wizje stworzone przez Vaerminę, władczynię daedr. Jest straszliwie głodna
naszych wspomnień. W zamian pozostawia koszmary. Tak jak kaszel towarzyszy
poważniejszym dolegliwościom, tak koszmary są znakiem Vaerminy. Musze zatrzymać
jej wpływ na tych biednych ludzi, zanim szkody staną się niedwracalne.
Jego słowa mnie
przeraziły. Słyszałam już wiele o okrucieństwie Vaerminy.
- Jaki masz
plan? - spytałam cicho.
- Muszę wrócić
do źródła problemu, czyli do Świątyni Nocnego Zewu. Może zechcesz mi w tym
towarzyszyć? - wzrok elfa prześlizgną się po mieczu przypiętym do mego pasa.
- Co masz na
myśli mówiąc "wrócić"? Byłeś już tam?
- Powiedziałem
już zbyt wiele. Jeśli ktoś usłyszy naszą rozmowę, zacznie się panika. Proszę
tylko o zaufanie i pomoc w pokonaniu koszmarów Gwiazdy Zarannej.
- Nie mogę ci
ufać - oświadczyłam. - Coś ukrywasz.
- Rozumiem twoje
zaniepokojenie - odpowiedział Erandur. - W dzisiejszych czasach nie łatwo
zdobyć się na zaufanie. Mogę ci jedynie zaoferować słowo kapłana Mary, że moje
intencje są szczere.
A więc jest
kapłanem Mary. Spojrzałam w jego czerwone oczy i poczułam, że istotnie nie ma
złych intencji.
- Ufam ci -
szepnęłam. - W czym mogę pomóc?
- Wspaniale!
Mara, moja pani, będzie zadowolona. - Dunmer ucieszył się. - Świątynia Nocnego
Zewu jest nieopodal Gwiazdy Zarannej. Chodź, musimy się pośpieszyć - wstał od
stołu. - Obiecuję odpowiedzieć na wszystkie twoje pytania.
Razem wyszliśmy
z gospody i skierowaliśmy swe kroki za miasto.
- Naszym celem
jest wieża na tym wzgórzu. - Erandur wskazał mi zaśnieżony pagórek przed nami.
- Okoliczni nazywają ją Wieżą Izbin. Nie znam historii wieży, ale była ona
opuszczona na długo przed tym, gdy założono w niej Świątynie Nocnego Zewu. Świątynia
od dziesięcioleci jest opuszczona. Cóż za ironia, prawda? Ruina wewnątrz ruiny!
W komnacie wejściowej wieży postawiłem małą kapliczkę Mary. Szukałem u niej
duchowego wsparcia.
Po chwili
byliśmy już na miejscu. Staliśmy przed starą i zniszczoną wieżą z kamienia.
Weszliśmy do jej wnętrza przez drewnine drzwiczki chroniąc się przed śnieżycą.
Tak, jak wspominał Erandur, w pomieszczeniu, w którym się znaleźliśmy, stała
mała kapliczka z równoramiennym krzyżem, w którego centrum widniała wyrzeźbiona
okrała twarz. Był to symbol Mary. Podeszliśmy do schodów prowadzących do
podziemi. Zeszliśmy na dół i zatrzymaliśmy się przed solidnymi kamiennymi
drzwiami.
- Nim wejdziemy,
muszę ostrzec cię przed czychającymi tam zagrożeniami - powiedział Erandur. - Lata
temu tę świątynię najechał oddział Orków szukających zemsty. Prześladowały ich
koszmary, zupełnie jak mieszkańców Gwiazdy Zarannej.
- Udało im się
zemścić? - spytałam.
- Nie -
odpowiedział elf. - Kapłani Vaerminy wiedząc, że nie zdolają odeprzeć
napastników, uwolnili tak zwany miazmat, który wszystkich uśpił.
- Dlaczego
wejście tam jest tak niebezpieczne, skoro wszysy śpią?
- Obawiam się,
że gdy rozpieczetujemy to miejsce, miazmat się rozrzedzi i wszyscy się zbudzą,
zarówno Orkowie, jaki i kapłani.
- Jak działa ten
miazmat?
- Miazmat
stworzyli do swoich obrzędów kapłani Vaerminy. To gaz, który sprowadza głęboki
sen. Jako, że rytuały ciągnęły się nieraz przez długie miesiące, a nawet lata,
miazmat w zamiarze miał też spowolnić procesy starzenia.
- Ten gaz jest
niebezpieczny?
- Obawiam się,
że tak. Im dłużej ktoś pozostaje pod wpływem miazmatu, tym bardziej może on
uszkodzić mózg. Ci, którzy byli wystawieni na jego działanie przez dłuższy
okres czasu, zupełnie stracili rozum. Niektórzy nie obudzili się już w ogóle. Gdy
dostaniemy się do środka, wszystko stanie się jasne.
Spróbowałam
otworzyć kamienne dni za pomocą magii, jednak nawet nie drgnęły.
- Daj mi chwilę.
Zaraz to otworzę. - powiedział Erandur delikatnie odsuwając mnie na bok.
Rzucił na drzwi
potężniejsze zaklęcie, które natychmiast je otworzyło. Znaleźliśmy się w
wieklim okrągłym pomieszczeniu. Wysoko w górze ujrzałam blask magicznej
energii.
- Oto Czaszka
Spaczenia! - Erandur wskazał świecąca kulę. - Źródło niedoli Gwiazdy Zarannej.
Musimy dotrzeć do Wewnętrznego Sanktuarium i ją zniszczyć. Chodźmy, nie ma
czasu do stracenia.
Weszliśmy po
schodach i znaleźliśmy się w kamiennym korytarzu. Ujrzeliśmy orka podnoszącego
się z podłogi. Przetarł oczy, chwycił miecz i rzucił się na nas. Zasłoniłam się
mieczem w ostatniej chwili. Wkrótce pojawił się przede mną drugi agresywny ork.
Na szczęście Erandur poraził go magiczną energią, dzięki czemu na chwilę ork
stracił zorientowanie w tym, co się dzieje. Dość szybko udało mi się zabić obu
orków. Poszliśmy przed siebie, lecz po chwili drogę zastawiła nam magiczna
bariera. Wyglądała, jak falująca tafla niebieskawego szkła. Dotknęłam jej i nie
poczułam nic, poza dziwnym oporem powietrza, który uniemożliwiał mi
przesunięcie ręki do przodu. Przez magiczną barierę nie dało się przejść.
- Szlag! -
zawołał Erandur również dotykając niebieskawej tafli. - Kapłani pewnie właczyli
tę barierę, gdy uwolnili miazmat.
- Chyba ciężko
to sforsować - zagadnęłam.
- To wogóle nie
jest możliwe - Erandur głęboko się zamyślił. - Tak się zastanawiam. Jest chyba
jakiś sposób, by obejść barierę, ale muszę najpierw dostać się do biblioteki,
by to potwierdzić.
- Zdaje się, że
wiesz bardzo wiele na temat tego miejsca - zauważyłam.
- Nie ma chyba
sensu nadal ukrywać prawdy. Znam tę świątynię z własnego doświadczenia. Byłem
kiedyś kapłanem Vaerminy.
Jego wyznanie
sporo wyjaśniało i natychmiast rozwiało wszystkie moje wątpliwości, co do
szczerości jego intencji. Słysząc je westchnęłam głęboko.
- Trzeba było od
razu powiedzieć mi prawdę - powiedziałam.
- Tak, masz
rację - przyznał Erandur ze skruchą. - Powinienem był, ale nie wiedziałem, co
powiedzieć. Gdy Orkowie zaatakowali świątynię, zdołałem uciec. Zostawiłem braci
i siostry na pewną śmierć. Przez oststnie dziesięciolecia żyłem w żalu,
poszukując odkupienia u Mary. Jeśli pozwoli, naparawię swe błędy.
- Dobrze -
szepnęłam z uśmiechem. - Jestem w gotowości, by ci pomóc.
- Wciąż mam swój
klucz do biblioteki.
- Prowadź!
Zawróciliśmy i
skierowaliśmy swe kroki na niższy poziom świątyni.
- W jaki sposób
czaszka wpływa na Gwiazdę Zaranną? - spytałam Erandura podążając za nim
kamiennym korytarzem.
- Podania mówią,
że Czaszka Spaczenia nieustannie żywić się wspomnieniami innych - odpowiedział
Dunmer. - Czaszkę pozostawiono samej sobie na tak długo, że jak się obawiam,
mogła posiąść umiejętność samodzielnego sięgania po pożywienie. Sposób
wykorzystywania tych wspomnień do dziś jest przedmiotem sporów badaczy i
historyków. Nie możemy się zatrzymywać, czaszkę trzeba jak najszybciej
zniszczyć.
Dotarliśmy do
jakiś drzwi.
- To tutaj -
szepnął Erandur zatrzymując się. - Ostrożnie, w środku na pewno jest więcej
przebudzonych.
Gdy tylko
otworzył drzwi rzuciło się ku nam kilku kapłanów Vaerminy. Uporaliśmy się z
nimi dość łatwo za pomocą magii zniszczenia. Znaleźliśmy się w wielkiej, starej
bibliotece. Wokół nas znajdowało się wiele drewnianych pułek, które były
waraźnie natpalone. Zbiory biblioteki w większości były zupełnie zniszczone.
- Kiedyś
biblioteka zawierała dziesiątki tajemnych zwojów, a teraz spójrz, prawie
wszystko pochłoną ogień - powiedział Erandur.
W tym momencie
zobaczyłam jakiegoś mężczyznę i jakąś kobietę w granatowych szatach, którzy
właśnie podnosili się z podłogi. Nim owi kapłani Verminy zdąrzyli stanąć na
nogach przebiłam ich ostrzem mego miecza.
- Jeżeli nic nam
nie przeszkodzi, może zdąrzymy odnaleźć potrzebne informacje - szepnął Erandur
stając za mną, gdy czyściłam mój miecz, wycierając go szatą mojej ofiary.
- Czego mam
szukać? - spytałam podnosząc się z kolan i wsuwając miecz do pochwy.
- Szukamy księgi
alchemicznych przepisów zatytułowanej "Wyśniony Krok" - odpowiedział
Dunmer. - Księga ma na okładcę podobiznę Vaerminy. Powinna gdzieś tu być. Ty
sprawdź półki przy balkonie. Ja sprawdzę niższy poziom.
Wspięłam się po schodach
na okalający całe pomieszczenie balkon. Wyczarowałam jasne światło, którym
oświetlałam wszystko wokół mnie. Przeszukiwałam półki jedną za drugą. Kiedy
podeszłam do właściwego skrzydła, poszukiwaną księgę dostrzegłam od razu. Nie
dało się jej przegapić. Spoczywała na postumęcie przed pułką pełną starych
książek. Jej okładka była bogato zdobiona i po prostu przepiękna. Znajdował się
na niej błyszczący wizerunek Vaerminy. Otworzyłam ją na pierwszej stronie i
dostrzegłam litery:
Wyśniony Krok.
Tajemniczy alchemicy Vaerminy.
Miałam już
pewność, że znalazłam właściwą księgę. Szybko zamknęłam ją i zdjęłam z
postumentu. Natychmiast zniosłam księge na dół i podeszłam do Erandura, który w
tym czasie przeszukiwał dolne półki.
- Mam to -
oświadczyłam, podając mu księgę.
- Niech no
spojrzę - elf natychmiast otworzył zdobycz i począł zapoznawać się z jej
treścią. Nie trwało to długo. W pewnym momencie zawołał - Błogosławiona niech
będzie Mara! Jest pewien spośób, by przejść przez barierę do Wewnętrznego Sanktuarium.
Chodzi o przepis na napój zwany Letargiem Vaerminy.
- To jakaś
mikstura? - spytałam.
- Tak -
odpowiedział Dunmer. - Letarg umożliwia kapłanom Vaerminy korzystanie z
umiejętnosci nazwanej Wyśnionym Krokiem. Pozwala ona podróżować na duże odległości
dzięki snom.
- To
niesamowite! - zawołałam szczerze zafascynowana.
- Tak, to dość
niezwykłe. Alchemia i błogosławieństwo bóstwa przetworzone w miksturę. Niestety
nie widziałem go jeszcze w działaniu.
Elf spojrzał na
mnie w taki sposób, jakby analizował cechy obiektu, na którym za chwilę
przeprowadzony zostanie eksperyment. Nie podobało mi się to spojrzenie.
- Zostanę więc
twoim królikiem doświadczalnym? - spytałam z przekąsem.
- Mam święcenia
kapłańskie Mary, więc na mnie eliksir nie zadziała. Letarg działa tylko na
kapłanów Vaerminy i nieświęconych.
- To brzmi dość
niebezpiecznie. Nie chcę mieć nic wspólnego z magią Vaerminy - oświadczyłam
stanowczo.
- Nie ukrywam,
pewne ryzyko wchodzi w grę. Letargu nie używano od dziesięcioleci, ale
przysięgam na Marę, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by nie stała ci się
krzywda.
- No dobrze, ale
zrobię to tylko i wylącznie dla dobra mieszkańców Gwiazdy Zarannej. Gdzie mogę
znaleźć Letarg Vaerminy?
- We wschodnim
skrzydle powinno być laboratorium. Jeżeli damy radę się tam dostać, powinniśmy
odnaleźć próbkę - oświadczył Erandur.
Udaliśmy się
więc do labolatorium. Po drodze zabiliśmy dwoje świeżo przebudzonych kapłanów
Vaerminy, minęłiśmy także kilkoro ofiar miazmatu, którzy nigdy się nie
obudzili. Jednak, gdy już weszliśmy do laboratorium, rzuciło się w naszą stronę
jeszcze kilku daedrycznych kapłanów. Pierwszych dwóch szybko powaliłam moim
mieczem, ale kolejny poraził mnie boleśnie magiczną energią.
- Na panią Marę!
- zawołał Erandur i cisnął strumień magicznej energi w naszych przeciwników.
Po chwili
wszyscy byli martwi.
- Skoro to już
załatwione, znajdźmy wreszcie Letarg - powiedział elf, sprawdzając, czy wszyscy
kapłani Vaermini obecni w laboratorium nie żyją.
- Skąd mam wiedzieć, jak wygląda? - zapytałam przeszukując półki
pełne różnobarwnych mikstur w szklanych flakonach.
- Powinien być w małej butelce, takiej jak do mikstur - powiedział
Erandur podchodząc do jednego ze stołów alchemicznych. - Ja będę szukać tutaj.
Letarg to ciemny płyn i powinien znajdować się w wysokiej butelce. Jeśli go
znajdziesz, przynieś mi.
Bardzo długo przeszukiwaliśmy laboratorium. Wzięłam sobie Miksturę
Odporności na Ogień. Umieściłam ją w swoim plecaku, sądząc, że może mi się
kiedyś przydać. W końcu dostrzegłam wśród setek innych mikstur małą fiolkę
wypełnioną ciemnym płynem, do której przyczepiony był kawałek pergaminu z
napisem "Letarg". Chwyciłam fiolkę i podbiegłam do Erandura.
- Udało mi się znaleźć Letarg - oświadczyłam podając mu miksturę.
- Co za ulga, że udało się znaleźć nienaruszoną butelkę. To
miejsce wygląda, jakby złupili je orkowie. - elf odkorkował fiolkę. - No
dobrze, przeniosłem nas do tego punktu, ale przez resztę drogi prowadzić musisz
ty. Pij!
- Co? Teraz? - przeraziłam się.
- Los Gwiazdy Zarannej spoczywa w tej małej buteleczce. Im dłużej
zwlekamy, tym większą krzywdę Vaerminy wyrządza tamtym biednym ludziom.
Rozumiem twoje wątpliwości, ale obiecuję, że to zadziała.
Chwyciłam odkorkowane naczynie i z przerażeniem spojrzałam na
tajemniczy i groźnie wyglądający płyn. Nie nawidzę sytuacji, w których nie
rozumiem, w co się właściwie pakuję.
- Co się czuje podczas Wyśnionego Kroku? - zapytałam.
- Bedziesz własnymi oczyma i ciałem doświadczać pamięci kogoś
innego. Śmiertelnicy wokół będą postrzegać cię, jakgdybyś nim był, ale wkrótce
zdasz sobie sprawę, że słowa, które wypowiesz nie zawsze pochodzą od ciebie. Z
uwagi na te wszystkie dziwne okoliczności panuje niezgoda co do tego, czy to
rzeczywiście jest sen, czy tylko miraż Vaerminy.
- Mam nadzieję, że zdołam się obudzić - powiedziałam jeszcze
bardziej niechętnie spoglądając na miksturę.
- Będę czuwał nad tobą w czasie twojego snu. Jeśli uznam, że coś
odbiega od normy, skorzystam ze swej mocy, by to zakończyć. Nie wiem dokładnie,
co może spowodować zakończenie Wyśnionego Kroku... Być może zaspokojenie
ciekawości Vaerminy.
Przybliżyłam buteleczkę do ust. Jednak zawachałam się. A co jeśli
się nie obudzę?
- No dalej! Pij! - zawołał Erandur.
Niechaj bogowie mają mnie w swojej opiece. Wszystko, co czynię,
czynię dla dobra moich bliźnich.
- No to, na zdrowie! - zawołałam i szybko wypiłam zawartość
fiolki.
smak Letargu był obrzydliwy. Szybko zakręciło mi się od niego w
głowie. Nie minęła sekunda od wypicia go, gdy wokół mnie zapłonęły światła
pochodni. Przede mną stały jakieś dwa elfy w szatach kapłanów Vaerminy.
- Orki wdarły się do
Wewnętrznego Sanktuarium - powiedział jeden z nich.
- Musimy wytrzymać. Czaszka nie może wpaść w ich ręce - odparł drugi.
- Bracie, została nas ledwie garstka.
- Nie mamy innego wyjscia, należy uwolnić miazmat.
- Miazmat? Ale bracie...
- Nie mamy wyboru. Oto wola Vaerminy. A ty Casimirze? - elf
zwrócił się do mnie. - Jesteś gotów służyć Vaerminie?
- Jestem gotowy, bracie. Mój los mi nie straszny - odpowiedziałam,
choć wcale nie miałam zamiaru czegoś takiego powiedzieć.
- No to postanowione - oświadczył stojący przede mną elf. - Bracie
Casimirze, musisz uruchomić barierę i wypuścić miazmat. Nie pozwól się
powstrzymać. Bracie Torek, musimy zostać i bronić nas za wszelką cenę!
- Na śmierć.
- Wkrótce będzie po wszystkim. Żegnajcie bracia!
Poszłam przed siebie. Zdawało mi się, że śnię. Czułam, że nie
jestem sobą. Moja świadomość została umiejscowiona w jakiejś postaci, która odgrywała
z góry ustaloną rolę. Wokół mnie kapłani Vaerminy walczyli z orkami. Wszyscy
ginęli, a ja biegłam. Śmierć była wszędzie, nieuchronna i nieunikniona.
Pociągnęłam za wajchę przy ścianie i uwalniłam miazmat. Gaz wypełnił całą przestrzeń.
Obudziłam się. Stałam w wąskim korytarzu. Wokół mnie panowały
ciemności, więc wyczarowałam jasne światło. Na wysokości moich oczu znajdowała
się wajcha, którą przed chwilą pociągnęłam we śnie. Odwróciłam się i zdałam
sobie sprawę, że stoję po drugiej stronie bariery, która zagradzała nam drogę
do Czaszki Spaczenia. Erandura nie było widać. Niespodziewanie dostałam nagłego
ataku kaszlu, który sprawił, że wyczarowane przeze mnie światlo zgasło. Kiedy
przestałam kaszleć zorientowałam się jednak, że coś rozświetla mrok korytarza,
w którym się znajduję. Tym czymś okazał się być klejnot duszy umieszczony na
kamiennym postumencie tuż przede mną. Świecił znacznie jaśniej niż zwykle
świecą klejnoty dusz. Szybko domyśliłam się dlaczego. To on to wszystko
generuje! To on jest mechanizmem podtrzymującym magiczną barierę. Nie wiele
myśląc zdjęłam go z postumentu. Tak, jak podejrzewałam, w tym samym momencie
magiczna bariera zniknęła.
- Tak! Zadziałało! - usłyszałam głos Erandura, który musiał
przybyć do korytarza przed chwilą. - Chwalmy Marę.
Szybko wyczarowałam światło i podeszłam do kapłana. Czułam, że to,
co widziałam przed chwilą we śnie, było niczym innym, jak jego własnym
wspomnieniem. Uznałam, że nie jest to jednak odpowiedni moment, by teraz go o
to pytać.
- Twoje ciało po wypiciu Letargu zniknęło, a potem pojawiło się po
drugiej stronie - oświadczył Erandur patrząc na mnie. - Nigdy jeszcze nie
widziałem czegoś takiego.
- To było niezwykłe! - szczerze się zachwyciłam. - Zupełnie jak
rzeczywistość.
- Ależ ci zazdroszczę! - zawołał kapłan. - Mogę sobie tylko
wyobrazić, jak wspaniale jest oglądać historię oczyma innych. Niestety, ja o
tym mogę sobie tylko poczytać w badaniach nad czaszką.
- Na rozmowę będzie czas później. Musimy iść naprzód.
- Zaiste, to, że jestem tak rozgorączkowany machinacjami Vaerminy
nie powinno przysłaniać mi naszej misji. Przyjmij moje przeprosiny. Przed nami
Wewnętrzne Sanktuarium. Musimy dotrzeć do czaszki i położyć kres problemom
Gwiazdy Zarannej.
- Prowadź!
- Chodź, musimy dostać się do czaszki i ją zniszczyć.
Erandur pobiegł przodem, a ja podążyłam za nim. Po drodze
napodakliśmy kilku przebudzonych kapłanów Vaerminy, których zabiliśmy broniąc
własnego życia. W końcu dotarliśmy do komnaty, w której znajdowała się wielka
płaskorzeźba przedstawiająca Vaerminę.
- Czekaj! - zawołał Erandur.
Zatrzymałam się gwałtownie. Przed płaskorzeźbą znajdował się
czarny kostur wbity w otwór na podłodze. Biło z niego zielone magiczne światło.
Domyśliłam się, że ów kostur to właśnie Czaszka Spaczenia. Nagle do mnie i do
Erandura podeszło dwoje kapłanów Vaerminy. Jeden z nich był człowiekiem, a
drugi Dunmerem, tak jak Erandur. Szybko zorientowałam się, że to właśnie ich
dwoje widziałam na początku mojego snu spowodowanego Letargiem Vaerminy.
Natychmiast chwyciłam za miecz.
- Veren! Thorek! Żyjecie! - zawołał Erandur, a w jego glosie ku
memu zdumieniu zabrzmiała radość.
- To nie twoja zasługa Casimirze! - zawołał Dunmer w fioletowych
szatach kapłana Vaerminy, który został nazwany przez Erandura Verenem.
- To imię nie należy już do mnie. Teraz zwę się Erandur i jestem
kapłanem Mary - oświadczył mój towarzysz z dumą.
- Jesteś zdrajcą! Zostawiłeś nas na śmierć i uciekłeś, zanim
ogarnął cię miazmat - zarzucił mu Veren.
- Nie, byłem... byłem przerażony. Nie byłem gotów na to - w głosie
Erandura zabrzmiało poczucie winy.
- Dosyć tych kłamstw! Nie mogę ci pozwolić na zniszczenie Czaszki,
kapłanie Mary.
- W takim razie, nie mam wyboru. Na jej miłosierdzie!
W tym momencie Dunmerowie rzucili na siebie złowrogie zaklęcia,
które połączyły się wystawiając na pojedynek ich umysły. Ja natychmiast życiłam
się z mieczem na drugiego kapłana Vaerminy, którego Erandur nazwał Thorekiem.
Mój atak go zaskoczył, więc szybko się z nim uporałam.
- Nie zatrzymasz mnie! - krzyknął rozpaczliwie Veren do Erandura.
- Zgiń! Przepadnij!
Umysł kapłana Mary okazał się potężniejszy od umysłu jego
przeciwnika, który ugodzony potężnym zaklęciem padł martwy na ziemię. Wokół
zapanowała cisza.
- Ja... znałem Verena i Toreka. Byli moimi przyjaciółmi - szepnął
Erandur patrząc ze smutkiem na martwe ciała kapłanów Vaerminy. - Czy to kara za
mą przeszłość? Czy to z woli Mary muszę tak cierpieć?!
- Próbowali nas zabić - zawołałam z gniewem. - Mara nikomu nie
zadaje cierpień. Jest na to zbyt miłosierna i jako jej kapłan powinieneś
doskonale o tym wiedzieć i nie mówić takich bzdur. Cierpisz z woli Vaerminy! Z
resztą niepotrzebnie, bo skoro ci dranie próbowali cię zabić, to znaczy, że
nigdy nie byli twoimi przyjaciółmi.
- Gdyby im się udało, Gwiazda Zaranna byłaby skazana na zagładę -
przyznał Erandur. - Masz dość specyficzny sposób patrzenia na życie.
- Co masz na myśli?
- Nieważne. Już czas! Musimy zniszczyć czaszkę! Odsuń się nieco, a
ja mocą Mary odprawię rytuał. Najpierw rzucę czar, by usunąć barierę.
Stanęłam w bezpiecznej odległości i czekałam na dalszy rozwój
wypadków. Erandur rzucił jakieś zaklęcie w stronę kosturu, a wokół niego
rozbłysła niebieskawa magiczna bariera.
- Wzywam cię Maro, moja pani! - zawołał Erandur donośnym głosem,
wciąż bombardując barierę zaklęciami. - Czaszka Obłędu pragnie wspomnień i
zostawia za sobą same koszmary. Daj mi moc, żebym przebił się przez barierę i
zesłał czaszkę w odmenty Otchłani!
Nagle usłyszałam słodki i miły kobiecy głos. Zdawało się jakby
ktoś szeptał we wnętrzu mojej głowy:
- On cię zwodzi! Gdy rytuał dobiegnie końca, czaszka zostanie
uwolniona, a Erandur zwróci się przeciwko tobie.
Nie miałam pojęcia, co o tym myśleć. Kto przemawiał do mnie. Czy
Erandur na prawdę zamierza mnie zdradzić? Czy naprawdę nadal służy Vaerminie?
Jeśli tak jest, natychmiast muszę go powstrzymać. Nie wiedziałam, co mam robić.
- Szybko, zabij go! - znów usłyszałam ten sam słodki głos. - Zabij go i weź czaszkę dla siebie! Vaermina ci
rozkazuje!
- Dobrze, że się raczyłaś przedstawić, diablico! - szepnęłam z
nienawiścią.
Wiedziałam już, że Erandur mnie nie zdradzi. Intryga Vaerminy nie
zakończy się sukcesem, ponieważ nie jestem okrutnikiem, czy też głupcem, za
jakiego najwyraźniej mnie miała. Erandur wyczarował piękne czerwone światło,
które pochłonęła Czaszkę Spaczenia doszczętnie ją niszcząc. Nasza misja
zakończyła się pełnym sukcesem.
- Wybacz, że jakoś nie czuję ulgi - powiedział Erandur po chwili
milczenia. - Ta świątynia odcisnęła na mnie swoje piętno.
- Więc... to już wszystko? - spytałam.
- Tak. Czaszka uległa zniszczeniu i Gwieździe Zarannej już nic nie
grozi. W przedsionku, do którego weszliśmy, postawiłem maleńką kapliczkę Mary.
Chciałem spędzić tutaj ostatnie swoje lata, pogrzebać przeszłość i modlić się o
przebaczenie. Zamiast tego chcę ci zaoferować swoją pomoc. Jeśli zechcesz ze
mną podróżować, będę tu czekał.
- Na razie nie potrzebuję towarzysza, ale z pewnością o tobie nie
zapomnę - odpowiedziałam. - Dziękuję!
- Nie ma potrzeby dziękować. Twoja robota przysłużyła się mieszkańcom
Gwiazdy Zarannej. Jeśli komukolwiek należy dziękować, to tylko tobie.
Pożegnałam się z Erandurem i opuściłam sanktuarium. W przedsionku
padłam na kolana przed kapliczką Mary i złożyłam jej hołd.
22 dzień, Domowe Ognisko:
W ostatnim czasie zapragnęłam udać się do Akademii Zimowej
Twierdzy, by rozpocząć w niej naukę i wreszcie zostać uzdrowicielką, co od
danwa było moim marzeniem. W południe odebrałam swój żołd z rąk Jorleifa, który
poinformował mnie, że Ulfrik chce się ze mną widzieć. Przybyłam więc do pokoju
z mapą, w którym znajdował się mój władca. Siedział przy stole, na którym
wyjątkowo zamiast mapy znajdowały się sterty papierów. Były to jakieś listy i
dokumenty. Ulfrik właśnie podpisywał jakiś dokument przy pomocy orlego pióra
zamoczonego w atramencie.
- Witaj, panie! - powitałam go.
Ulfrik podniósł na mnie swój wzrok i umieścił pióro w kałamarzu.
- Witaj, Astarte! Dobrze, że jesteś - powiedział. - Zgłoś się do
naszego obozu na Pograniczu. Potrzebna jest każda para rąk.
- Rozumiem -
odpowiedziałam. - Czy mogę jednak coś zasugerować?
- Oczywiście.
- Podobno Legion
Cesarski zaatakował wczoraj Zimową Twierdzę i zająłby ją, gdyby nagły atak
smoka nie zmusił go do odwrotu.
- To prawda -
przyznał Ulfrik.
- Czy nie zamierzasz
panie wysłać tam wsparcia?
- Nie, ponieważ
Zimowa Twierdza jest mało cennym miastem, w przeciwieństwie do Markartu.
Podczas, gdy Tullius zajęty będzie zdobywaniem Zimowej Twierdzy, my zajmiemy
Pogranicze.
- Tullius chce
zająć to miasto, by ułatwić sobie atak na Wichrowy Tron - oświadczyłam. -
Przyznasz panie, że po zdobyciu Zimowej Twierdzy Cesarski Legion znajdzie się
niebezpiecznie blisko Wschodniej Marchii?
- Do czego
zmierzasz, Astarte? - spytał Ulfrik rozpieczętowując jeden z listów
znajdujących się na jego biurku i szybko zapoznając się z jego treścią.
- Sugeruję,
panie, abyś wysłał mnie i jeszcze kilku żołnierzy do Zimiowej Twierdzy -
powiedziałam.
- Wolę skupić
nasze siły na Pograniczu - odpowiedział Ulfrik stanowczo , jednocześnie czytając
list.
- Mogłabym
rozpocząć naukę w Akademii Zimowej Twierdzy. Gdybym stała się potężnym magiem,
miałbyś ze mnie więcej pożytku, panie -
oświadczyłam.
Ulfrik odłożył
list na bok i spojrzał na mnie.
- Bardzo chcesz
wstąpić do Akademii, prawda?
- Tak -
przyznałam. - Zawsze marzyłam, żeby dogłębnie opanować magię przywracania i zostać
uzdrowicielką. W Akademii miałabym szansę nauczyć się potężnych zaklęć
uzdrawiających.
- Więc udaj się
tam - Ulfriku uśmiechnął się do mnie serdecznie.
- Naprawdę mogę?
- Tak, tylko nie
spędź na nauce czasu dłuższego niż dwa miesiące. Będziesz mi potrzebna podczas
bitwy o Samotnię.
- Oczywiście,
panie - skłoniłam mu się i podążyłam w kierunku drzwi.
- Astarte,
zaczekaj! - zawołał Ulfrik i sięgnał po czysty pergamin.
Podeszłam do
niego, a on sięgnął po pióro i napisał coś na pergaminie. Następnie włorzył go
do koperty, wylał na nią odrobinę wosku i zapieczętował swoim sygnetem.
- Dostarczysz
wiadomość Korirowi, jarlowi Zimowej Twierdzy - powiedział wręczając mi list.
- Tak jest! -
ukryłam list pod zbroją.
- Idź z bogami!
- zawołał Ulfrik.
- Dziękuję,
panie - odpowiedziałam i wyszłam z komnaty.
23 dzień, Domowe Ognisko:
Przybyłam do Zimowej Twierdzy o świcie. Od rana męczył mnie
uporczywy kaszel, a lodowate powietrze, które wypełniało moje nozdrza z każdym
oddechem, sprawiało mi ból oraz powodowało coraz bardziej uporczywy katar. W
zupełnie zaśnieżonym, skromnym i maleńkim mieście, jakim była Zimowa Twierdza,
było tego dnia niewyobrażalnie wręcz zimno. Trzęsłam się coraz bardziej i
marzyłam jedynie o tym, by ogrzać się w jakimś budynku. Przechodzień wskazał mi
dom jarla. Był to skromny, lecz bardzo duży, drewniany budynek. Otworzyłam
drzwi i znalazłam się w ciepłym wnętrzu sali tronowej. Drewniany tron był
pusty, a w pomieszczeniu znajdowała się jedynie skromnie odziana kobieta i
jakiś mały chłopiec.
- Kim jesteś i czego chcesz? - zapytała groźnie kobieta, dobywając
miecza.
Miała siwe włosy, ale była jeszcze całkiem młoda. Odziana była w
prostą i bardzo zniszczoną już, zieloną tunikę oraz założony na nią skórzany
gorset.
- Nazywam się Astarte i należę do Gromowładnych. Jarl Ulfrik
przysyła mnie z wiadomością dla jarla Korira - oświadczyłam.
- Mój mąż nie przyjmuje jeszcze gości - odpowiedziała kobieta
chowając miecz.
- Jesteś żoną jarla? - zdziwiłam się.
- Tak oraz jego huskarlem, więc bacz na słowa - Nordka dumnie
uniosła głowę.
- Nie czesto są tu ludzie tacy, jak ty - odezwał się do mnie
stojący przy kobiecie chłopiec. - Zwykle przyłażą tu tylko elfy. Tata mówi, że
elfy są złe i nie można im ufać. Wiesz, że większą część Zimowej Twierdzy
zabrało morze? Podobno to przez Akademię.
- Nic mi o tym nie wiadomo, ponieważ słabo znam Skyrim - uniosłam
bezradnie ramiona. - Pochodzę z Cyrodiil.
- Jeśli chcesz się spotkać z moim mężem, przyjdź za jakieś dwie
godziny - oświadczyła kobieta.
- Dobrze - to mówiąc wyszłam na zewnątrz.
Skryłam się przed zimnem w pobliskiej karczmie zwanej
"Zmrożone Palenisko". Za barem stała kobieta, a przy jednym ze
stolików jakiś Nord rozmawiał z odzianym w szaty maga Altmerem. Przy innym
stoliku, z głową opartą na jego blacie, spał jakiś inny mężczyzna. W ręku
trzymał dzban, który zapewne jeszcze niedawno zapełniony był alkoholem. Cicho
przysiadłam przy palenisku znajdującym się na środku karczmy.
- Przepraszam Dagurze, czy możesz mi opisać ten znak? - obecny w
karczmie elf spytał towarzyszącego mu Norda.
- Jakby jakiś straszliwy potwór został wywrócony na drugą stronę,
a potem eksplodował - odpowiedział mężczyzna podekscytowany. - Co to było,
Nelacarze?
- Wystapił mały bład w obliczeniach. W następnych eksperymentach
to się nie powtórzy - odpowiedział Altmer przepraszającym tonem.
- Właśnie dlatego ludzie mają problem z waszą Akademią, Nelacar. -
westchnął Nord.
Zrozumiałam, że obecny w karczmie elf należy do Akademii, więc
postanowiłam zapytać go o możliwość wstąpienia do niej. Podeszlam w stronę
mężczyn i powiedziałam:
- Przepraszam, ale przypadkiem usłyszałam waszą rozmowę.
Chciałabym wstąpić do Akademii.
- Nie zajmuję się ostatnio kandydatami do Akademii, nawet nie
pytaj. - Nelacar natychmiast uciął moją wypowiedź.
- Dobrze - oddaliłam się i usiadłam przy barze.
- Nazywam się Haran - przedstawiła się barmanka.
- Jestem Astarte z Cyrodiil - odpowiedziałam.
- Powiedź, gdy zechcesz coś zjeść lub czegoś się napić - Haran
spojrzała z irytacją na śpiącego w głębi karczmy mężczyznę. - Ramir zawsze tu
przesiaduje. To złoto wyrzucone w błoto.
- Co jest nie tak z tym Ramirem? - spytałam.
- Jest winien tawernie tyle pieniędzy, że można ją spalić,
odbudować i znowu spalić, ot tak dla zabawy. Miał w życiu wiele kłopotów, ale
nie może pić nie płacąc swoich długów.
- Przykro mi to słyszeć.
- Jestem pewna, że w końcu odzyskamy złoto, ktore jest nam winien.
On nie ma dokąd pójść.
Dagur i Nelacar wciąż cicho gawędzili, a ja zamówiłam kielich
słodkiego wina, które nieźle mnie rozgrzało.
- Dlaczego tu tak pusto? - zwróciłam się do Haran wciąż popijając
wino.
- Masz na myśli gospodę, czy Zimową Twierdzę? - kobieta
westchnęła. - Myślę, że odpowiedź w obydwu przypadkach jest taka sama. Nastały
ciężkie czasy dla Zimowej Twierdzy, szczerze mówiąc. Większość ludzi wyjechała
stąd, uciekając przed Legionem Cesarskim.
- No tak.
- Część z nas jest zbyt uparta, albo zbyt szalona, by uciec.
Starmy się przetrwać.
Dopiłam wino i pożegnałam się z Haran, poczym wyszłam z karczmy i
skierowalam swe kroki do domu jarla. Kiedy weszłam do środka, jarl Korir
siedział na swoim tronie, a jego żona stało obok niego. Władca Zimowej Twierdzy
był trochę podobny z wyglądu do Ulfrika, chodź zdecydowanie młodszy od niego.
Był to bardzo przystojny mężczyzna o długich brązowych włosach. Siedział na
tronie z taką samą swobodą, jak Ulfrik. Jego skronie zdobiła jednak złota
korona wysadzana pięknymi rubinami. Ulfrik nie potrzebował żadnych ozdób, by
wyglądać równie królewsko, jak Korir w swojej koronie. Skłoniłam się nisko
jarlowi i powiedziałam:
- Jestem Astarte z Cyrodiil. Jarl Ulfrik Gromowładny przysyła mnie
z listem dla jarla Zimowej Twierdzy.
- Miło mi cię poznać - odrzekł Korir. - Znasz już za pewne moją
żonę, Thaenę.
Żona jarla podeszła do mnie i wyciągnęła ku mnie rękę. Podałam jej
list, który dotąd trzymałam ukryty pod płaszczem na piersi. Nordka podała list
swemu mężowi, który natychmiast go rozpieczętował.
- To miłe, że Ulfrik wreszcie raczył mi odpisać na moje listy -
powiedział z przekąsem zapoznając się z treścią wiadomości.
- Już tylko nasza rodzina przejmuje się losem Zimowej Twierdzy -
odparła Thaena z gniewem.
Jarl Korir przestał czytać list i podniósł na mnie swój wzrok.
- Ach, Ulfrik i te jego złote kłamstwa! - zawołał z lekkim
rozbawieniem w głosie. - To prawda, że jesteś łowcą smoków?
- Owszem - odpowiedziałam.
- No proszę, Ulfrik przysyła na pomoc Zimowej Twierdzy swojego,
jak to określił, najwaleczniejszego i najcenniejszego wojownika. - Korir
przeciągnął swój wzrok po mojej sylwetce i zatrzymał go na wysokości mojego
biustu. - Jedno trzeba mu przynzać, ma dobry gust.
Thaena spojrzała na swego męża z oburzeniem, ale nie odezwała się
ani słowem.
- Nie udawajmy, że przybyłaś tu, by zabijać smoki - Korir ziewnął
swobodnie. - Czego szukasz w Zimowej Twierdzy?
- Przychodzę tu dla Akademii - przyznałam.
- Mogłem się tego domyślić, ale to już nie ma znaczenia. Nikt nie
przybywa do Zimowej Twierdzy z innego powodu.
- Czy mogę dowiedzieć się więcej na temat historii Zimowej
Twierdzy?
- A o czym tu opowiadać? Większość miasta przepadła przez tych
przeklętych magów z Akademii - w głosie Korira zatriumfowała pogarda. - Pewnego
dnia znajdzie się dowód na to, że spowodowali Wielki Upadek. Większa część
miasta po prostu spadła do morza. Takie rzeczy nie dzieją się od tak!
- Gdyby nie powstała Akademia, Zimowa Twierdza mogłaby rozkwitnąć
- stwierdziła Thaena z gniewem.
- Nie ważne, ile akademii zbudują, ani jak wiele pochłonie morze.
Przeżyjemy! - odpowiedział jarl Korir.
- Zrobimy, co możemy, choć niewiele mamy, ale my Nordowie nigdy
się nie poddajemy - zafturowała mu Thaena.
- Wiesz, że Zimowa Twierdza była kiedyś stolicą Skyrim? - Korir
zwrócił się do mnie. - Teraz to ruina.
- Przykro mi. Mam nadzieję, że pewnego dnia Zimowa Twierdza
odzyska swoją dawną świetność. Gdybyś mnie potrzebował jarlu, znajdziesz mnie w
Akademii.
- Miłego dnia! - zawołał jarl z uśmiechem.
- Dziękuję i nawzajem - skłoniłam się jarlowi.
Wyszłam z jego domu i udałam się na poszukiwania Akademii. Okazało
się, że znajduje się na wzgórzu, na obrzeżach miasta. Było południe, gdy
stanęłam przed potężnym kamiennym mostem prowadzącym do bram Akademii. Wiał
niezwykle silny i lodowato zimny wiatr. Chciałam jak najszybciej dostać się do
Adademii, nie mogłam jednak wstąpić na most. Drogę zagrodziła mi jakaś
niewidzialna bariera. Wejście było zapieczętowane potężną magią. Po chwili wyszła
ku mnie Altmerka w niebieskiej szacie.
- Przejście dalej nie jest dostępne, a brama się nie otworzy. Nie
wejdziesz - powiedziała elfka stanowczo.
- Co ty tu robisz? - spytałam.
- Nazywam się Faralda - odrzekła Altmerka. - Jestem tu, by pomagać
tym, którzy szukają mądrości Akademii, a jeśli przy okazji moja obecność może
odstraszyć tych, którzy chcą nam zaszkodzić, tym lepiej. Ważniejsze pytanie
brzmi: co ty tutaj robisz?
- Mogę wejśc do Akademii?
- Może, ale co chcesz tam znaleźć?
Dobrze się zastanowiłam nad odpowiedzią. Po chwili namysłu
podniosłam swój wzrok na Faraldę i oświadczyłam:
- Chcę zgłębić tajemnice Aetheriusa.
- Ach, wymiar nieśmiertelności! - zawołała Faralda. - Podobno jest
źródłem całej magii. To naprawdę szlachentny cel. Zdaje się, że Akademia ma to,
czego szukasz. Pytanie, co ty możesz zaproponować Akademii. Nie każdy może
wejść do środka. Trzeba wykazać biegłość w sztukach magicznych. To taka mała
próba.
- W takim razie przejdę twój test - odpowiedziałam z pewnością
siebie.
- Doskonale! Atronach ognia to ważny towarzysz dla każdego
zajmującego się przywoływaniem. Dowiedź swych umiejętności wzywając tę istotę.
- Nie zajmuję się magią przywołania.
- Nie? - Faralda zdziwiła się. - Jeśli sądzisz, że nadajesz się na
uczennicę Akademii, to z pewnością potrafisz to zrobić.
Owszem, potrafiłam to zrobić, przynajmniej kiedyś. Nauczyłam się
tego dawno temu na Uniwersytecie Wiedzy Tajemnej w Cyrodiil, jednak później
obiecałam sobie, że nigdy nie będę korzystać z magii przywołania. Martin zawsze
ostrzegał mnie przed jej zgubnymi skutkami, a ja zawsze starałam się być
posłuszna mojemu Cesarzowi.
- Przyszłam tu zgłębiać tajemnice Aetheriusa, a nie Otchłani, ale
owszem, znam to zaklęcie - oświadczyłam.
- Chętnie zobaczę, jak je rzucasz - Altmerka była nieustępliwa.
- Dobrze - zgodziłam się w końcu.
Przecież jednorazowe przywołanie atronacha na pokaz, to nic złego.
Martin na pewno by mi na to pozwolił. Uniosłam w górę prawą rękę i obróciłam
dłoń w taki sposób, by znajdowała się nieomal prostopadle do mojego ramienia.
Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie atronacha ognia. Widząc jego obraz w swoim
umyśle, przesunęłam swoją dłoń do przodu nie zginając ręki w łokciu i
otworzyłam oczy. W tej samej chwili atronach ognia stanął przede mną. Był
piękny i pełen kobiecego wdzięku. Wszystkie atronachy ognia wyglądają, jak
smukłe kobiety. Unosił się lekko nad ziemią całkowicie posłuszny mojej woli,
gdyż to mój umysł sprowadził go z Otchłani i spętał jako swego niewolnika.
- Naprawdę dobra robota! -
pochwaliła mnie Faralda. - Akademia to dobre miejsce dla ciebie. Witaj w
naszych szeregach! Przeprowadzę cię przez most. Kiedy wejdziesz do środka,
porozmawiaj z Mirabelle Ervine, naszą mistrzynią. Proszę, chodź za mną.
Podążyłam za nią kamiennym mostem. Przywołany przeze mnie atronach
przez chwilę bezszelestnie sunął się za nami w powietrzu, by wreszcie powrócić
do Otchłani z racji braku jakichkolwiek poleceń. Pod nami znajdowała się głęboka
przepaść, a wiatr sypał w oczy śniegiem. Naszczęście most był niezwykle solidny
i okolony dość wysokimi kamiennymi ścianami, które jak najskutecznie chroniły
przed śmiertelnym upadkiem.
- Za murami Akademii kryje się ogromna wiedza - powiedziała
Faralda i za pomoca magii otworzyła jakieś niewidzialne przeszkody. - Nie ważne,
co się stanie, Akademia przetrwa.
Wchodziłyśmy coraz wyżej. Altmerka trzeci raz użyła już magii, by
rozproszyć niewidzialną barierę zabezpieczającą przejście. W końcu dotarłyśmy
do bramy Akademii, która była niezwykle potężną i ogromną kamienną twierdzą. Weszłyśmy
na zaśnieżony dziedziniec. Moim oczom ukazał się błękitny słup światła
wydobywający się z małej kamiennej studziennki na środku dziedzińca, który zapewne
stanowił centrum zaklęć obronnych chroniących Akademię. Za studzienką znajdował
się wielki i piękny pomnik przedstawiający jakąś kobietę w szatach maga z
rozłożonymi ramionami. Było mi tutaj okropnie zimno. Moje ciało przeszywały
coraz mocniejsze dreszcze. Przeszłam parę kroków i nagle doznałam prawdziwego
szoku. Zobaczyłam agenta Thalmoru! Rozmawiał z jakąś kobietą o krótkich
czarnych włosach. Stanęłam, jak wryta. Moje zaskoczenie szybko przemieniło się
w przerażenie i wściekłość. Ostrożnie przybliżyłam się ku Thalmorczykowi, by
podłuchać jego rozmowę. Niestety wiatr skutecznie zagłuszał jego słowa.
- Obawiam się, że Thalmor nie może liczyć na takie względy -
powiedziała czarnowłosa kobieta. - Jesteś gościem Akademii dla przyjemności
arcymaga. Mam nadzieję, że docenisz tą gościnność.
- Tak, oczywiście. Arcymag ma moje podziękowania - odezwał się
agent Thalmoru.
- Dobrze. W takim razie to wszystko.
Thalmorczyk odszedł, a ja podeszłam do rozmawiącej z nim kobiety.
- Witaj w Akademii! - powitała mnie z serdecznym uśmiechem.
- Jestem Astarte z Cyrodiil - przedstawiłam się.
- Nazywam się Mirabelle Ervine i jestem tutejszą mistrzynią magii.
- Kazano mi się z tobą spotkać - oświadczyłam.
- Kolejny nowy uczeń! Zaskakujące, ilu nowych pojawia się tutaj
ostatnimi czasy.
- Współpracujecie z Thalmorem? - zapytałam z nieskrywanym
oburzeniem.
- Nie. Akademia nie zajmuje się polityką. Ancano jest gościem
arcymaga.
- Arcymag nie wie najwyraźniej, kogo zaprasił pod swój dach. Muszę
z nim natychmiast pomówić.
- Nowy uczeń nie może tak po prostu pomówić z arcymagiem -
Mirabelle Ervine nagle chwyciła mnie za dłoń - Jesteś zupełnie przemarźnięta.
Miała rację. Trzęsłam się z zimna tak bardzo, że praktycznie
szczękałam już zębami. Mistrzyni magii zdjęła z ramion swoje białe futro i
okryła mnie nim. Grzało zdecydowanie lepiej niż płaszcz Hadvara.
- Zaraz się ogrzejesz - oświadczyła Mirabelle Ervine z uśmiechem.
- Pokrótce cię oprowadzę, a potem zaprowadzę cię na twoją pierwszą lekcję.
Możemy zaczynać?
- Chętnie się rozejrzę.
- To dobrze. Chodź za mną i nie odchodź za daleko - Mirabelle
Ervine poprowadziła mnie do drzwi zanjdujących się na przeciwko wrót
prowadzących na dziedziniec. Weszłyśmy do ciepłej sieni. - Akademia w Zimowej
Twierdzy to stały element krajobrazu Skyrim od tysięcy lat. Znaczącym
pomieszczeniem tutaj jest Komnata Żywiołów - kobieta wskazała mi komnatę na
przeciwko. - To główne miejsce wykładów i ćwiczeń praktycznych oraz ogólnych
spotkań. Arcaneum znajduje się ponad komnatą, a kwatera arcymaga jeszcze wyżej.
Chodź w teorii zarzadza Akademią, to obowiązki arcymaga często sprawiają, że
jest bardzo zajęty, dlatego właśnie ja zajmuję się codziennymi sprawami. Teraz,
jeśli pozwolisz za mną, pokarzę ci kwatery mieszkalne. Niestety musieliśmy
zastosować bardziej rygorystyczne procedury wejścia, ze względu na problemy z
miejscowymi Nordami. Nie spodziewamy się żadnego ataku, ale lepiej być
przygotowanym na wszystko.
Wyszłyśmy z powrotem na dziedziniec. Mirabelle Ervine poprowadziła
mnie do drzwi znajdujących się po lewej stronie od bramy wejściowej. Zatrzymałyśmy
się przed nimi.
- Nasi najnowsi członkowie mieszkają tutaj, w Komnacie Osiągnięć.
Proszę o zachowanie ciszy, gdy będziemy w środku, gdyż inni mogą prowadzić
badania albo delikatne eksperymenty.
Weszłyśmy do środka. Pierwsze, co zobaczyłam, to niebieski słup
światła znajdujący się na środku tego okrągłego pomieszczenia. Wokół niego
porostawiane były małe pokoje.
- Pozwól, że wskarzę drogę do twoich komnat. Będziesz mieszkać
wspólnie z innymi uczniami, których poznasz niedługo. - Mirabelle Ervine
poprowadziła mnie do pokoju pierwszego po prawej stronie od wejścia. - Tutaj
będziesz mieszkać. To łóżko oraz to biurko należą do ciebie. Proszę, postaraj
się zachować tu porządek. Zostaw tu swoje rzeczy i wróć do Komnaty Żywiołów,
gdzie większość naszych członków gromadzi się podczas wykładów oraz sesji
naukowych.
Mistrzyni magii zostawiła mnie samą w moim nowym pokoju. Nie był
duży, ale za to ładny i przytulny. Na łóżku leżały ocieplane granatowe szaty z
kremowym kapturem. Za pokojem znajdowała się maleńka łazienka z dopływem
cieplej wody. Umyłam się i włożyłam na siebie uczniowskie szaty. Moją zbroję
oraz plecak wrzuciłam do szafy i zamknęłam ją na klucz, który zawiesiłam na
swojej szyji. Przypięłam do pasa jeden z moich mieczy. Źle czułabym się
pozbawiona broni. Założyłam kaptur na głowę i udałam się do Komnaty Żywiołów. W
przedsionku napotkałam Mirabelle Ervine.
- Poczatkowo będzie uczył cię Tolfdir, jeden z naszych najbardziej
szanowanych nauczycieli - to mówiąc otworzyła przede mną bramę z wizerunkiem
oka, za którą znajdowała się Komnata Żywiołów. - Tolfdir najprawdopodobniej
rozmawia teraz z nowymi uczniami. Wejdź do środka, a w razie kłopotów zwróć się
do któregoś z członków starszyzny. Proszę cię tylko, nie zawracaj głowy
arcymagowi.
Wkroczyłam do komnaty. Była to przestrzenna okrągła sala okolona
wielkimi podłóżnymi oknami. Na środku komnaty, tak samo jak w każdym innym
pomieszczeniu Akdemii, znajdował się błękitny słup światła. Mój nauczyciel
okazał się być człowiekiem w podeszłym wieku z długą białą brodą. Rozmawiał z
trójką uczniów odzianych w takie same granatowo-kremowe szaty, jak ja. Moją
uwagę przykuła jednak inna osoba. Pod drzwiami stał agent Thalmoru. Nasze
spojrzenia zbiegły się i serce zamarło mi w piersi. Patrzył na mnie Thalmorczyk
- morderca, sadysta, potwór w elfiej skórze. Stał sobie spokojnie pod ścianą z
drwiącym uśmieszkiem na ustach, a ja zaczęłam już rozumieć, że nie będę mogła
go tknąć, przynajmniej nie bezkarnie. W rysach jego aldmerskiej twarzy wypisane
były największe przywary śmiertelników. Długie siwe włosy opadały mu na ramiona
zaczesane do tułu i odsłaniające znaczne zakola łysiny z przodu głowy. Jego
żółte oczy były przepełnione bezkresną pogardą i próżnością. Przechodząc obok niego
zacisnęłam dłoń na rękojeści mojego miecza. Czułam wręcz, jak prześlizguje się
po mnie jego ochydne spojrzenie. Podeszłam do Tolfdira.
- Nazywam się Astarte i jestem nowym uczniem Akademii - oświadczyłam.
- Witaj, witaj! - zawołał radośnie. - Właśnie zaczynaliśmy.
Proszę, zostań i posłuchaj.
Dołączyłam do szeregu pozostałych uczniów. Stanęłam obok
przystojnego młodzieńca o niebieskich oczach. Spojrzałam na twarze uczniów i
zdałam sobie sprawę, że stoją obok mnie kolejno: człowiek, elf i zwierzoludź.
- Więc, jak mówiłem, w pierwszej kolejności należy zdać sobie
sprawę, że magia jest ze swojej natury nieprzewidywalna i niebezpieczna -
oświadczył Tolfdir. - Zniszczy cię, jeśli nad nią nie zapanujesz.
- Chyba wszyscy to rozumiemy, proszę pana - odezwała się mroczna
elfka stojąca między człowiekiem, a Kahjiitem. - Gdybyśmy nie potrafili
kontrolować magii, nie byłoby tu nas.
- Oczywiście, kochanie, oczywiście - powiedział nauczyciel miłym
głosem pełnym aprobaty. - Niewątpliwie posiadasz jakieś wrodzone umiejetności,
to nie ulega wątpliwości. Mówię o prawdziwej kontroli, o mistrzostwie
magicznym. Opanowanie tych sztuk zajmuje całe lata, jeśli nie dziesięciolecia.
- Więc na co czekasz? Zaczynajmy! - odezwał się Kajiit z wyraźnym
zniecierpliwieniem w głosie.
- Proszę, proszę! Właśnie o tym mówiłem! - zawołał nauczyciel. -
Zapał należy studzić ostrożnie. W przeciwnym wypadku katastrofa jest
nieunikniona.
- Przecież dopiero tu przybyliśmy! - stojący obok mnie mężczyzna
zwrócił się z gniewem do naszego nauczyciela. - Nie masz pojęcia, na co nas
stać. Może dasz nam szanse pokazania, do czego jesteśmy zdolni?
- Astarte, jak dotąd milczysz. Jak myślisz, co powinniśmy uczynić?
- zapytał mnie niespodziewanie Tolfdir.
- Nie wiem, co powiedzieć - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Nie masz zamiaru opowiedzieć się po żadnej ze stron? - zdziwił
się nauczyciel. - Doceniam twoją wsztrzemięźliwość, ale w tych czasach musisz
umieć podejmować decyzje, nawet nie znając wszystkich faktów. Polegaj na swoich
instynktach!
Przecież cały czas własnie to robię. Słucham głosu intuicji i
swoich uczuć i działam, chodź rozsądek podpowiada, że nie powinnam mieszać się
w sprawy, których nie rozumiem. Jednak ja nieznoszę bezczynności. Muszę
walczyć, nie ważne, o co.
- Nie jesteśmy początkujący, prawda? - odezwał się stojacy obok
mnie młodzieniec. - Spróbujmy! Co się może stać w najgorszym wypadku?
- Dobrze, uspokujcie się - odparł szybko nasz nauczyciel. - Możemy
teraz spróbować praktyki. Kontynuując nasz wątek bezpieczeństwa, zaczniemy od
czarów obronnych. Czary obronne służą do blokowania magii. Nauczę was
wszystkich zaklęcia ochronnego i zobaczymy, czy uda wam się zablokować inny
czar. Dobrze. Możesz pomóc mi przy demonstracji? - zwrócił się znów do mnie. -
Znasz jakieś zaklęcia obronne?
W tym momencie uświadomiłam sobie, że nigdy nie uczyłam się
żadnego z zaklęć tego typu. Zostałam wyszkolona w magii zniszczenia, a jej
adepci pogardzają zaklęciami obronnymi. Do tej pory sądziłam, że jestem dość
potężnym magiem, dwieście lat temu byłam przecież Mistrzynią Gildii Magii w
Cyrodiil. Teraz zaczęłam rozumieć, że w porównaniu ze współczesnymi członkami
Akademii Zimowej Twierdzy, nie umiem absolutnie nic.
- Nie znam żadnych zaklęć obronnych - przyznałam.
- Nie szkodzi. Nauczę cię bardzo prostego zaklęcia obronnego,
które wystarczy na potrzeby tej lekcji. A teraz po prostu stań tam, a ja rzucę
na ciebie zaklęcie, które zablokujesz przy użyciu czaru ochronnego - Tolfdir
wskazał mi miejsce przed sobą. - Zaczynajmy! Tam, proszę. Na przeciwko mnie.
Nie chcę, aby ktokoliwek stanął mi na drodze.
Pozostali uczniowie rozproszyli się, a ja stanęłam na przeciwko
Tolfdira.
- Wyciągnij rękę do przodu i rozsuń palce - poinstruował mnie
starzec. - Wyobraź sobie, że twoja dłoń jest tarczą, która może uchronić cię
przed wszelkim niebezpieczeństwem.
Zrobiłam to, co nakazał mi nauczyciel, a wokół mojej dłoni
pojawiła się półprzezroczysta, błękitna osłona. Po chwili znikła.
- Wyczaruj czar obronny i utrzymaj go! - zawołał Tolfdir.
Jeszcze raz wyczarowałam tarczę prawą rękę. Tym razem udało mi się
ją utrzymać. Niestety z każdą chwilą czułam się coraz słabsza. Kręciło mi się w
głowie. Zrozumiałam, że wyjątkowo szybko kończy mi się mana.
- Tak jest! Nie ruszaj się! - mój nauczyciel oddalił się na kilka
kroków, poczym cisnął w moją stronę kulę ognia.
Pocisk rozproszyl się o moją magiczną tarczę. Całą siłę swojej
woli włożyłam w utrzymanie mojego zaklęcia. Czułam się psychicznie wyczerpana.
Co więcej agent Thalmoru wciąż na mnie patrzył. Wkurzał mnie. Moja magiczna
tarcza znikła, a ja poczułam, że mój pozim many zupełnie się wyzerował.
- Świetna robota! - pochwalił mnie Tolfdir. - To dobry początek.
Chciałbym, abyście wszyscy kontynuowali praktykowanie czarów obronnych.
Później przez jakieś półgodziny ćwiczyliśmy w parach zaklęcia
obronne. Ja byłam w parze z niebieskookim młodzieńcem, który przedstawił mi
się, jako Onmund. Kiedy uścisnął mi dłoń poznałam po niskiej temperaturze jego
ciała, że jest Nordem.
- Sądzę, że jesteśmy gotowi na poznanie różnych zastosowań magii,
jakie pojawiły się na przestrzeni wieków - Oświadczył Tolfdir, gdy
zakończyliśmy ćwiczenia. - Akademia rozpoczęła fascynujące wykopaliska w
ruinach pobliskiego Saarthal. To doskonała okazja do nauki. Sugeruję, żebyśmy spotkali
się tam jutro rano i zabaczyli, co czeka nas w środku. To wszystko na razie. Dziękuję!
Nasz nauczyciel wyszedł, a my zeszliśmy do jadalni, gdzie
zjedliśmy kolację. Posiłki w Akademii były smaczne i pożywne. Młoda Dunmerka
nie odezwała się ani słowem i szybko wyszła z jadalni, natomiast pozostali
uczniowie okazali się bardziej rozmowni.
- Też jesteś tu od niedawna, co? - zagadną mnie Onmund. - Miałem
nadzieję, że nie będę tu jedynym Nordem, ale na próżno, jak widać.
- Dlaczego w Akademii nie ma Nordów? - spytałam.
- Większość osób w Skyrim odrzuca magię - odpowiedział. - Jeśli
czymś nie da się zamachnąć i palnąć kogoś w łeb, to Nordowie zazwyczaj nie chcą
mieć z tym czymś nic do czynienia. Magię postrzega się jako domenę elfów, ras
słabszych.
Roześmiałam się. Uwaga o tym, że Nordów nie interesuje to, czym
nie da się zamachnąć i palnąć kogoś w łeb, była równie zabawna, co błyskotliwa.
Istotnie lud Skyrim preferuje konkretne i proste rozwiązania. Ciekawe natomiast
było to, że Nordowie nazywają elfy rasami słabszymi, podczas gdy Altmerowie
mówią to samo o ludziach.
- Wystarczy spojrzeć na dowody - odezwał się Onmund najwyraźniej
odbierając mój śmiech jako atak na to, co powiedział. - Nordowie generalnie nie
ufają magii, a to kiepski początek. Dodaj jeszcze Kryzys Otchłani spowodowany
przez magików i obecne problemy z Aldmerskim Dominium, którego mieszkańcami są
elfy, właśnie magicy. I wreszcie ta Akademia była jedną z niewielu rzeczy, które
pozostały w wyniszczonej Zimiwej Twierdzy. To dość obciążające dowody.
- Trudno ci przebywać z dala od rodziny? - spytałam, by zmienić
temat.
- Wcale nie. Uważam to za błogosławieństwo. Moja rodzina była
przekonana, że przybycie tutaj to wyrok śmierci, albo coś gorszego. Całe lata
zajęło mi przekonanie ich, że takie jest właśnie moje przeznaczenie.
- Skyrim diametralnie różni się od Elsveyr, ale magia... magia
jest wszędzie jest taka sama. - wtrącił się Kajiit o imieniu J'zargo, który
siedział przy stole na przeciwko mnie. - Jesteś dość nowa, prawda? Czy udało ci
się opanować magię zniszczenia na poziomie eksperta?
- Magię zniszczenia znam najlepiej, ale nie jestem jeszcze
ekspertem - odpowiedziałam. - Wkrótce nadrobię zaleglości.
- Tak? To dobrze, ale J'zargo nauczy się wcześniej. Dobrze, że w
końcu znaleźli się magowie, ktorzy potrafią dotrzymać J'zargo kroku.
- Dlaczego wstąpiłeś do Akademii?
- W Cyrodiil magowie zajmują się polityką. Synod i Akademia
Szeptów są zbyt zajęte strzeżeniem tajemnic, by zajmować się nauczaniem. Wybór
J'zargo nie od razu padł na Skyrim. Ale Zimowa Twierdza nie zajmuje się
polityką, lecz nauką. Oto miejsce, gdzie J'zargo osiągnie wielkość.
- Wydajesz się być bardzo pewny siebie.
- J'zargo jest pewien wielu rzeczy. Magia, urok i silna wola -
J'zargo jest skazany na sukces.
J'zargo okazał się być totalnym narcyzem. Rozbawił mnie. Jego
pycha była urocza i zabawna. Wyszliśmy z jadalni i udaliśmy się na spoczynek.
Niespodziewanie w przedsionku przed Komnatą Żywiołów zatrzymał mnie agent
Thalmoru.
- Kolejny nowy uczeń, jak
widzę! Jesteś z tych, którzy twierdzą, że są tu, by zmieniać świat, czy też
robisz to wyłącznie dla siebie? Zapewniam cię, że będę obserwować ciebie, was
wszystkich bardzo uważnie - z jego głosu sączył się jad.
Uśmiech natychmiast znikł z mojej twarzy. Pycha, z którą obcowałam
teraz, kipiała pogardą i okrucieństwem.
- Czym się tutaj zajmujesz? - zapytałam niemal drżąc z gniewu.
- Jestem doradcą arcymaga - odpowiedział elf spoglądając na mnie z
góry. - Thalmor chce poprawić stosunki z waszą Akademią. Jestem do usług
arcymaga, gdyby potrzebował mojej rady.
Thalmorczyk wspiął się po schodach na wieżę, w ktorej znajdowały
się komnaty arcymaga. Odprowadziłam go wzrokiem. Ciekawe, czy arcymag wie, kogo
wpóścił pod swój dach. Tak, czy inaczej, agent Thalmoru nie zabawi długo w
Akademii. Wkrótce go zabiję. Wyszłam na dziedziniec i udałam się do Komnaty
Osiągnięć. Znajdowało się tu w sumie sześć pokoi. Weszłam po schodach na wyższe
piętro. Wyglądało podobnie do Komnaty Osiągnięć, lecz były tu tylko cztery
pokoje i schody prowadzące na szczyt wieży. Większość osób, które tutaj
spotkałam, były elfami. Wróciłam do mojego pokoju i położyłam się do łóżka.
Szybko zasnęłam.
24 dzień, Domowe Ognisko:
Wstałam rano i poczułam, że jestem chora. Okropnio piekło mnie
gardło i byłam bardzo osłabiona. W dodatku męczył mnie uporczywy kaszel i
katar. W szafie znalazłam ciepłe ubranie. Mirabelle Ervine podarowała mi swoje
białe futro na własność, a chwilę po tym, jak wstałam z łóżka, przyniosła mi
miesięczny zapas eliksirów odporności na chłód, podobnych do mikstury, którą
kiedyś wręczył mi Galmar. Poleciła mi wypijać jedną buteleczkę każdego ranka,
dzięki czemu będę odporna na niskie temperatury, podobnie jak Nordowie. Zostawiam
w mojej szafie Krasnoludzki Miecz Spopielenia. Postanowiłam, że zabiorę z sobą
jedynie mój elficki miecz. Moje pozostałe cudeńka, czyli Miecz Niebiańskiej
Kuźni oraz Stalowy Miecz Strachu pozostawiłam przed kilkoma dniami w Jorrvaskr.
Opatuliłam się ciepło białym futrem i opuściłam Akademię w towarzystwie Onmunda.
Udaliśmy się do podziemi zwanych Saarthal. Wędrowaliśmy przez zaśnieżone
górskie szczyty. Najpierw skierowaliśmy swe kroki na południe, a później
skręciliśmy na zachód przeprawiając się przez wielki wąwóz. Rano wypiłam
eliksir podarowany mi przez Mirabelle, dzięki czemu nie było mi teraz bardzo
zimno. W pewnym momencie usłyszałam odgłosy walki. Pobiegłam w ich kierunku i
za śnieżną zaspą ujrzałam Farkasa i Athisa, Dunmera należacego do Towarzyszy,
walczących z całym stadem wilków. Natychmiast dobyłam miecza i rzuciłam się im
na pomoc. Wspólnymi siłami szybko zgładziliśmy zwierzęta.
- Co wy tu robicie? - spytałam zdzwiona moich towarzyszy broni.
- Zabijamy wilki atakujące podrożnych - odpowiedział Farkas. -
Zarzadca Wichrowego Tronu nam za to zapłacił.
- Dobrze was widzieć. Wczoraj wstąpiłam do Akademii Zimowej
Twierdzy, a to mój nowy znajmy, Onmund - wskazałam im maga, który właśnie
podszedł w naszą stronę, poczym zwróciłam się do niego. - To moi przyjaciele,
Farkas i Athis.
- Jesteśmy Towarzyszami z Jorrvaskr - oświadczył Dunmer.
- Miło mi was poznać - odpowiedział Onmund.
- Czas na nas - znów odezwał się Athis. - Musimy zabić jeszcze
parę wilków.
- Oczywiście, ale proszę uważajcie na siebie - powiedziałam. -
Niedługo odwiedzę Jorrvaskr.
- Astarte, jesteś dla mnie dobrym przyjacielem. To coś znaczy - Farkas
położył mi dłoń na ramieniu. - Vilkas powiada, że jesteś nowym Kodlakiem. Nie
wiem, co to oznacza, ale wydajesz się być honorową osobą, a to dobrze. Do
następnego razu!
- Do zobaczenia!
Rozstaliśmy się i każde z nas udało się w swoją stronę. Po chwili
Onmund i ja przybyliśmy do Saarthal. Były to podziemne ruiny ukryte w dole
wielkiej kotliny. Zeszliśmy na dół okrężną drogą stworzoną z prowizorycznych
drewnianych schodów. Tolfdir oraz pozostali uczniowie znajdowali się już przy
wejściu do podziemi. Podeszliśmy do nich.
- Jesteśmy wszyscy. Wejdziemy do środka? - spytał Tolfdir.
- Chyba własnie po to tu przybyliśmy, nieprawdaż? - zagadnęła
młoda Dunmerka.
- Co? A tak! - Tolfdir najwyraźniej zamyślił się. - Dobrze jest
widzieć, jak młodsze pokolenia garną się do nauki.
- A co jest takiego ważnego w tym miejscu? - zapytałam.
- Szczególnie interesuje nas powszechne występowanie magicznych
pieczeci umieszczonych na pobliskich grobowcach. Nigdy wcześniej nie spotkaliśmy
się z czymś podobnym - odpowiedział nauczyciel.
- Co spodziewamy się tam znaleźć?
- Cokolwiek. Wszystko, co może byc interesujące. Dlatego właśnie
uwielbiam to miejsce. Nie mamy pojęcia, co znajdziemy. A jeśli przy okazji moja
nauka na temat niebezpieczeństw stosowania magii przeniknie do głów kliku
uczniów, będzie to szczęśliwy przypadek.
- Nie nazwałabym go szczęśliwym, ale dobra - odezwałam się głośno,
poczym zwróciłam się szeptem do stojącego obok mnie J'zarga - Możemy tam
znaleźć wszystko, na przykład własną śmierć.
W odpowiedzi Khaijit parsknął śmiechem. Ja natomiast zaczęłam się
już nudzić, więc zawołałam:
- No dobrze. Chodźmy już!
- Trzymajcie się blisko mnie, kiedy będziemy w środku. Powinno być
bezpiecznie, ale lepiej zachować środki ostrożności - Tolfdir pierwszy
przekroczył małe drzwi w ścianie lodowca wiodące do podziemi.
Zatrzymaliśmy się na drewnianej platformie, od której odbiegały
kamienne schody biegnące w dół. Wyczarowaliśmy światło, by ujrzeć wielką
jaskinię znajdującą się pod nami pełną kamiennych ruin.
- Saarthal jest jedną z najwcześniejszych osad Nordów w całym
Skyrim - oświadczył Tolfdir. - Nic nie wiadomo na temat tego, co przydarzylo
się Saarthal po tym, jak elfy złupili je podczas niesławnej Nocy Łez. Cóż, czy
są jakieś pytania zanim zaczniemy?
Nikt się nie odezwał, więc sama zapytałam:
- Co stało się w Noc Łez?
- Saarathal zostało założone, jak zapewne wiecie, przez przybyszów
z Atmory. Byli oni pierwszymi ludźmi w Tamriel. Przed ich przybyciem Skyrim
było królestwem elfów. Populacja ludzka zaczęła jednak szybko się rozrastać. Elfy
widziały zagrożenie w ludziach, więc postanowiły zmniejszyć ich populację i
zaatakowały ich. Jednej nocy zginęli niemal wszyscy ludzie płci męskiej.
Ptrzetrwał prawdopodobnie jedynie Ysgramor i jego synowie, którzy uciekli
ostatnim statkiem do Atmory. Ta noc, podczas której elfy przeprowadziły masakrę
ludności w Saarathal, została nazwana Nocą Łez. Później oczywiscie Ysgramor
powrócił do Skyrim wraz ze swymi Towarzyszami i zemścił się na elfach. Od tego
czasu Skyrim jest królestwem ludzi.
- Nie mam więcej pytań - odezwałam się. - Powiedź tyko, co mam
zrobić.
- Ach tak. No cóż, może sprawdzisz, czy możesz pomóc w czymś
Arnielowi Gane? - zaproponował Tolfdir. - To jeden z naszych uczonych, który
pracuje nad skatalogowaniem naszych znalezisk. Sądzę, że przyda mu się pomoc w
szukaniu magicznych artefaktów w ruinach. Nadzadzą się wszystkie zaklęte
przedmioty. Przydatność zaklęć nie jest ważna. Jeśli znajdziesz cokoliwiek,
klasa bedzie mogła to obejrzeć. Zobaczmy, czym możemy zająć resztę. Brelyna,
moja droga! - zwrócił się do Dunmerki. - Zaczniesz szukać zaklęć obronnych,
wszystkiego, co zostało przygotowane, by trzymać ludzi z dala od tego miejsca.
Nie wchodź z nimi w interakcję, po prostu je zidentyfikuj. No dobrze, bądźcie
uważni, ale bawcie się dobrze.
Zaczęliśmy ostrożnie schodzić w dół. Marny byłby nasz los,
gdybyśmy się potknęli i spadli z kamiennej ścieżki. Młoda Dunmerka szła tuż za
mną. Dotąd nie miałam jeszcze okazji z nią porozmawiać. Wczoraj w jadalni nie
odezwała się do nikogo ani słowem i szybko zamknęła się w swoim pokoju. Nie
zdąrzyłam nawet zapytać jej o imię. Miała nizwykle szkaradną twarz, jak
przystało na Dunmerkę, lecz jej głos był dźwięczny i pełen uroku, a postura i
ruchy pełne gracji. Chciałam ją lepiej poznać. Kiedy zeszliśmy na dół,
przystanęłam i odwróciłam się ku niej, by ją o coś zagadnąć. Ledwie jednak
otworzyłam usta, gdy mroczna elfka powiedziała:
- Zanim zapytasz: tak, moi przodkowie parali się magią i nie, nie
chce o tym opowiadać. Tak, wiem, że w Zimowej Twierdzy niegdyś aż roiło się od
moich pobratyńców, ale nie obchodzi mnie, gdzie oni się wszyscy podziali. Czy
odpowiedziałam już na wszystkie twoje pytania?
Totalnie mnie zaskoczyła. Ton jej głosu był wrogi, lecz dało się w
nim również wyczuć pewne rozgoryczenie i obawę. Jasne stało się dla mnie, że z
jakiegoś powodu spodziewa się ataku z mojej strony i dlatego broni się
zawczasu.
- Właściwie to wcale nie miałam zamiaru o to wszystko pytać -
przyznałam szczerze. - Chyba nas sobie nie przedstawiono.
- Nie, chyba nie - ton głosu elfki natychmiast się zmienił. -
Znikła jej nieprzystępność, jednak lekka nieśmiałość wciąż pobrzmiewała w jej
głosie.
- Jestem Astarte z Cyrodiil. - oświadczyłam.
- Brelyna Maryon z rodu Telvanni - Dunmerka przedstawiła się z
lekkim dygnięciem pełnym arystokratycznego wdzięku.
Wystarczyło spojrzeć na nią parę razy, by zrozumieć, że w jej
szyłach płynie szlachecka krew. Ród Telvanni musiał być jednym z najbardziej
wybitnych rodów Morrowind.
- Jako pierwsza z rodziny opuściłam Morrowind - mówiła dalej Brelyna
Maryon. - Teraz uczę się tu magii przywołania. Tylko to się dla mnie liczy.
- Ja nie lubię magii przywoływania. Zbyt mocno wiąże się ona z
Otchłanią, której władców szczerze nienawidzę, za wyjątkiem Azury - przyznałam.
- Azura jest sprawiedliwa i troszczy się o mieszkańców Morrowind.
Co do innych władców Otchłani... najczęściej nie jest dobrze mieć z nimi do
czynienia - Dunmerka westchnęła.
Nasi koledzy oraz nasz nauczyciel gdzieś znikli, więc znajdowałyśmy
się same w mrokach jednego z korytarzy Saarthal, które okazało się niczym
innym, jak jednym wielkim wykopaliskiem.
- Co myślisz o Ancano? - spytałam cicho.
- Na pewno nie podoba mi się sposób, w jaki na mnie patrzy -
odpowiedziała Brelyna. - Nie mam pojęcia, czy oczekuje, że wylecę w powietrze,
czy że spróbuję go zamordować, ale w karzydym razie nam nie ufa.
- I słusznie, moja droga! Słusznie! - zawołałm z gniewem. - Ja tym
bardziej nie ufam jemu. Z chęcią wbiłabym mu sztylet w plecy.
- Nie mówisz chyba poważnie? - Dunmerka zaniepokoila się.
- Mówię, jak najbardziej poważnie. Zamierzam zabić tego
Thalmorczyka, tak jak zabiłam już wielu innych - oświadczyłam zuchwale.
- Nie mów głośno takich rzeczy! Thalmor może cię aresztować. Jeśli
zabijesz Ancano, w najlepszym wypadku zostaniesz wyrzucona z Akademii. Z resztą
Thalmor na pewno, by się o tym dowiedział, a wtedy zniknęłabyś, jak inne osoby,
które z nim nieopatrznie zadarły.
Fakt, iż po zabiciu Ancano mogę zapomnieć o dalszej bytności w
Akademii, był rzeczywiście istotny. Przynajmniej na razie musiałam sobie
odpuścić próbę zabicia go.
- Cóż, będę musiała ścierpieć Ancano przez jakiś czas -
powiedziałam z niezadowoleniem. - Nie mów nikomu o naszej rozmowie.
- W porzadku.
Przyśpieszyłysmy kroku i po chwili dogoniłyśmy pozostałych.
- Miejcie się na baczności. Teren nie został w pełni zabezpieczony
- zawołał nasz nauczyciel.
Tolfdir poszedł na przód, a Onmund podszedł do nas. Wyglądało na
to, że jest w bardzo złym humorze.
- Dziwię się, że Akademia pozwala na prowadzenie tutaj wykopalisk
- oświadczył z gniewm.
- Dlaczego miałaby tego nie robić? - zapytałam.
- W tym miejscu pogrzebano wielu Nordów - odpowiedział wskazując
mi kilka kamiennych urn. - Jak można beszcześcić ciała zmarłych?!
Onmund oddalił się wściekły. Tymczasem Brelyna spojrzała na gruzy
jakiegoś starożytnego budynku i zawołała ze smutkiem:
- To takie straszne! Moi przodkowie zniszczyli domy przodków
Onmunda.
- Nie odpowiadamy za czyny naszych przodków, Brelyno -
odpowiedziałam.
Moja rozmówczyni zamknęła oczy, jakby próbowała się mocno na czyms
skupić, poczym oświadczyła:
- Nie wyczówam żadnych śladów magii ochronnej. Albo jej tu nie ma,
albo usiunięto je już dawno temu.
Zeszłyśmy jeszcze niżej. Ostrożnie przemierzyłyśmy bardzo kręte
schody i jeden kamienny mostek. W końcu znalazłyśmy się w miejscu, w którym
jakiś śmiertelnik właśnie pochylał się nad jakimiś złotymi pierścieniami
leżącymi na małym okrągłym stoliku. Nasz nauczyciel podszedł do mnie i
wskazując na owego śmiertelnika, szepnął:
- Oto Arniel Gane. Zaoferuj mu proszę, swoją pomoc.
- Dobrze - zgodziłam się.
- Reszta za mną! - Tolfdir przywołał pozostałych uczniów.
Podeszłam do zapracowanego badacz. Arniel Gane był szczupłym i
mizernie wyglądającym człowiekiem odzianym w brazowe szaty. Jego mizerna
postura oraz nazwisko sugerowały, ze jest Bretonem. Był odwrócony do mnie
plecami i zupełnie zaabsorbowany wykonywana przez siebie czynnością.
- Cóż, to wszystko nie pomoże mi w badaniach - powiedził mężczyzna
najwyraźniej sam do siebie.
- Tolfdir przysyła mnie z pomocą - odezwałam się.
Arniel Gane odwrócił się gwałtownie, najwyraźniej dopiero teraz
zdając sobie sprawę z mojej obecności.
- Rozumiem. Ach, tak, ty! Pamietam cię.
Zaskoczył mnie, gdyż ja zupełnie nie pamiętałam jego. Musiał
widzieć mnie wczoraj w Akademii, ale ja zupełnie nie kojarzyłam jego twarzy.
- Pomożesz mi? - zapytał.
Kiwnęłam potwierdzająco głową.
- Dobrze, nie narób tylko bałaganu. Przejrzałem tylko część tej
sekcji. Mozesz rozejrzeć się po komnatach na północ stąd - naszczęście wskazał
mi ręką odpowiedni kierunek. - Zachowaj ostrożność. Nie chcemy tu czyjegoś
nieszczęścia.
- Co mam zrobić, tak konkretnie? - spytałam.
Brak precyzji w oczekiwaniach napotykanych magów zaczynał mnie już
nieźle irytować.
- Po prostu zbierz resztę magicznych artefaktów, żebym mógł je
wpisać do katalogu - wyjaśnił badacz.
- No dobra - odparłam i oddaliłam się w skazanym przez niego
kierunku.
Nie byłam zachwycona przydzielonym mi zadaniem. Nienawidzę czegoś
szukać, zwłaszcza wtedy, kiedy nie wiem, czego szukam. Nie łatwo przychodzi mi
znalezienie czegokoliwek. Wedrowałam kamiennym korytarzem oświetlając sobie
drogę magicznym światłem i rozglądając się wokół. Po dłużej chwili coś wreszcie
przykuło moją uwagę. Był ta amulet zawieszony na ścianie. Na podłużonym
wisiorze wykonanym z jakiegoś prostego tworzywa wygrawerowane były intrygujace
wzory: jakieś oko i artystyczne opary dymu bądź fale. Zaciekawiona zdjęłam
amulet ze ściany. W tym samym momencie z sufitu spadła metalowa krata
zagradzając wyjście na korytarz. Zostałam zamknięta w ciasnym pomieszczeniu.
Nim zdąrzyłam na dobre rozeznać się w zaistniałej sytuacji, po drugiej stronie
kraty blokujacej mi przejście pojawił się Tolfdir.
- Co to było za zamieszanie? W porządku? - zapytał mnie
zaniepokojony.
- Nie moge się stąd wydostać! - zawołałam.
- Jakim cudem do tego doszło? - Tolfdir spojrzał ze zdziwieniem na
kratę.
- Zdjęcie amuletu ze ściany chyba to spowodowało - odpowiedziałam
wskazując na amulet, który wciąż zaciskałam w dłoni.
- Naprawdę? Być może ten amulet jest w jakiś sposób istotny.
Możesz go w jakiś sposób używać?
Przekonajmy się! Nie wiele myśląc włożyłam amulet na szyję. Ściana
zalśniła błekitnym światłem.
- Widzisz to? To nie jest zwykła ściana - stwierdził Tolfdir. - To
musi mieć jakiś związek z amuletem. Ciekawe, jaki efekt mogą wzniecić twoje
zaklęcia.
Podeszłam w stronę światła i dotknęłam lśniącej ściany. Wygladało
na to, że dotykam solidnego głazu. Postanowiłam użyć jakiegoś zaklęcia
zniszczenia. Odsunęłam się nieco od ściany i poraziłam ją odrobiną
elektrycznych iskier. W tym momencie rozlekł się huk i ściana rozsypała się na
kawałki. Aż krzyknęłam z wrażenia.
- Rozlwaliłam ścianę! - zawołałam wciąż zdumiona.
Początkowo nie zauważyłam nawet, że krata, która przed chwilą mnie
więziła, znów się uniosła. Tolfdir podszedł do mnie.
- Cóż, to dość niezwykłe i bardzo interesujące. - powiedział
stając obok mnie. - Dlaczego coś takiego miałoby zostać zamknięte? Co to za
miejsce?
- Nie wiem, ale możemy to sprawdzić - odparłam.
- Nie jestem pewien, czego oczekiwać. Miej się na baczności! -
ostrzegł mnie Tolfdir.
Ciekawość nakazała mi iść przed siebie i nie brać sobie zbytnio do
serca ostrzeżeń starca. Ledwie jednak zdąrzyłam przejść przez ścianę, której
fragment udało mi się zburzyć, do ukrytego za nią pomieszczenia pełnego
kamiennych sarkofagów, gdy nagle stało się cos bardzo dziwnego. Wszystko wokół
mnie poszarzało i jakby zamarło. Zdawało mi się, że śnię. Wszystko wokół mnie
stało się tak nie realne, jakby było tylko snem. Jednocześnie wszystko poza mną
znieruchomiało. Dopiero po chwili zrozumiałam, że zatrzymał się czas. Stanął w
swoim biegu, jednak nie dla mnie i nie dla maga w długiej szacie z kapturem
przyslaniającym jego twarz, który pojawił się znikąd obok mnie i przemówił:
- Wiec, że twoje czyny wprawiły w ruch łańcuch wydarzeń, którego
nie da się powstrzymać! Nie osądzono cię, gdyż nie w twojej mocy było wiedzieć.
Twoje przyszłe czyny oraz to, w jaki sposób stawisz czoła zagrożeniom, zostaną
poddane osądowi. Ostrzegamy cię, ponieważ Zakon Psijic pokłada w tobie
nadzieje. Tylko ty, magu, masz w sobie odpowiedni potencjał, by zapobiec
zagrożeniu. Uważaj na siebie i pamiętaj, że Zakon cię obserwuje.
Nagle mag zniknął, a świat wokół mnie znów stał się barwny i
realny. Wszystko wróciło do normy. Czas ruszył z miejsca.
- Przysięgam, że poczułem przed chwilą coś dziwnego. Co tu się właśnie
stało? - spytał Tolfdir, gdy ja wciąż trwałam w odrętwieniu.
- Pojawił się jakiś duch, albo zjawa. Przemówił do mnie -
odpowiedziałam.
- Obawiam się, że niczego nie widziałem - stwierdzil starzec. -
Możesz opowiedzieć mi o tym, co udało ci się zobaczyć.
- Mag, który mi się objawił, mówił coś o czychającym
niebezpieczeństwie i Zakonie Psijic.
- Zakon Psijic? - Tolfdir ogromnie się zdziwił. - Masz co do tego
pewność?
- Owszem.
- To bardzo dziwne. Niebezpieczeństwo przed nami? To nie ma
najmniejszego sensu. Psijicowie nie mają żadnego związku z tymi ruinami. Na
dodatek nikt nie widział żadnego z nich od wielu lat. Może powinniśmy zajrzeć
do tych trumien. Proszę, zachowaj ostrożność. Kto wie, co tutaj znajdziemy?
- Czym jest Zakon Psijic? - spytałam.
- To grupa magów z czasów poprzedzających powstanie Cesarstwa,
bardzo potężnych, bardzo tajmeniczych. Nikt nie widział ich od ponad stu lat.
Zniknęli razem ze swoim sanktuarium na wyspie Artaeum. Nie mam pojęcia, w jaki
sposób mogliby być związani z tym miejscem.
"Artaeum" - gdzieś słyszałam już tą nazwę. Nagle
przypomniałam sobie. Mannimarco pochodził z Artaeum. Należał do Zakonu Psijic
zanim go z niego usunięto. Wydarzyło się to tysiace lat temu.
- Dlaczego Zakon Psijic postanowił się ze mną skontaktować? -
zapytałam, chyba bardziej samą siebie niż Tolfdira.
- Nie mam pojęcia, ale to fascynujące, oczywiście zakładając, że
to prawda - w głosie starca pojawiła się nuta niedowierzania, która ogromnie
mnie zirytowała. - Zakon zniknął sto lat temu, a teraz nagle postanowili się z
tobą skontaktować? Doprawdy, intrygujące. Osobiście wziałbym to za komplement.
Mnisi Psijic zawsze zadawali się jedynie z tymi, których uznawali za godnych.
Podeszliśmy do dobrze zabezpieczonego przejścia. Zamykała je
podwójna metalowa krata. Szybko dostrzegłam dwa łańcuchy zwisające ze ściany,
jeden po lewej, a drugi po prawej stronie. Pociągnęłam kolejno za obydwa,
dzięki czemu przejście stanęło przed nami otworem. Weszliśmy do kolejnej sali.
Tolfdir nagle zatrzymał mnie i wskazał ledwie widoczną ognistą runę na
podłodzę, na którą omal nie stanęłam. Było jasne, że nadepnięcie na nią
skończyłoby się dla mnie bardzo źle. Ostrożnie ją minęliśmy. Wtem wyskoczył ku
nam draugr. Zabiłam go jednym ciosem miecza.
- To po prostu fascynujące! - zawołał Tolfdir rozglądając się
wkoło.
Podążyliśmy podziemnym korytarzem. Znowu wyskoczyły na nas draugy.
Ku mojemu zdziwieniu pojawił się również draugr-upiór. Poradziłam sobie z nim
dość szybko, jednak jeden z draugów stanowił prawdziwe wyzwanie. Już na
początku walki trafił mnie w nogę strzałą. Chodź raz po raz uderzałam go
mieczem, wciąż trzymal się na nogach, jakby był nie zniszczalny. W pewnym
momencie ranił mnie dotkliwie swoim wielkim zębatym mieczem. Jego ostrze
zatrzymało się na moich żebrach, które szczęśliwie uchroniły przed nim moje
serce. Tolfdir poraził mego przeciwnika iskrami, a ja ostatkiem sił zamachnęłam
się wyprowadzając potężny cios. To znacznie osłabiło draugra, jednak go nie
zabiło. Mój przeciwnik zawołał: "Fus
Ro". O ile potrafię wytrzymać jedno słowo Nieugiętej Siły, którego
często używają draugry, o tyle dwa słowa zwalają mnie już z nóg. Tolfdir znów
poraził mojego przeciwnika magiczną energią, co dało mi czas na ucieczkę. W tej
rozpaczliwiej chwili wpadłam na genialny pomysł. Pognałam w kierunku ognistej
runy i przeskoczylam przez nią. Uważam, by na niego nie stanąć. Tak, jak
planowałam, ścigający mnie draugr wpadł na runę i dosłownie wyleciał w powietrze.
Urzyłam na sobie magii przywracania, dzięki której rana po mieczu szybko
zniknęła. Problem wciąż stanowiła jednak strzała tkwiąca w moim udzie. Wróciłam
po Tolfdira.
- Nie wiem, czy powinniśmy iść dalej - stwierdził mój nauczyciel.
- Omal nie zginęłaś.
Spojrzałam z zaciekawieniem na obłoczek energii pozostały po
pokonanym przeze mnie upiorze draugra i stwierdziłam:
- Zabiłam upiora zombie, czyli wychodzi na to, że mój przeciwnik
jest teraz potrójnie martwy. To takie cudownie niedorzeczne!
Niespodziwanie pojawiły się przed nami kolejne draugry. Uciekłam
na schody. Po chwili byłam już na górnym poziomie tej części ruin. Zgubiłam
mojego nauczyciela, ale zamiast tego znalazlam dwa wielki kufer pełen złota i
rubinów. Napchałam sobie nimi kieszenie, poczym usiadłam na kamiennej podłodze
i z trudem wyciągnęłam sobie strzałę z nogi. To było straszne. W każdym razie
później szybko się uzdrowiłam i poszłam przed siebie. Długo blądziłam po
kamiennych korytarzach. W pewnym momencie odnalazłam kolejny kufer, tym razem
wypełniony złotymi monetami i ametystami. Błądziłam jeszcze przez wiele godzin,
zupełnie nie wiedząc już gdzie się znajduję i w którą stronę mam iść dalej. Naszczęście
podczas tego błądzenia natknęłam się tylko na jednego upiora draugra. No i znów
zabiłam ducha zabitego nieboszczyka. Wreszcie, kiedy zaczynałam już tracić
nadzieję, że kiedykolwiek wydostanę się z ruin Saarthal, ujrzałam przed sobą
obiecująco wyglądające wrota. Były zamknięte, a w sali przed nimi znajdowało
się sześć małych i niskich obrotowych filarów. Przyjrzałam się im dokładnie. Na
każdym filarze wyrzeźbione zostały wizerunki zwierząc, po jednym z każdej jego
strony. Za każdym z filarów zaś znajdował się kamień z wizerunkiem jednego ze
zwierząt wyrzeźbionych na filarze. Szybko domyśliłam się, o co chodzi.
Ustawiłam filary tak, by naprzeciw mnie znalazły się takie same wizerunki, jak
te na kamieniach. Tak, jak sądziłam wrota otworzyły się, gdy obróciłam ostatni
filar.
Preszłam przez kolejną salę i otworzyłam kolejne drzwi. Znalazłam
się w wielkiej komnacie, na środku ktorej unosiła się w powietrzu jakaś wielka
kula emanująca turkusowym światłem. Nie zdoąrzylam się jej dobrze przyjrzeć.
Nie zdąrzyłam jednak dobrze się jej przypatrzeć, gdy z kamiennego sarkofagu
wyskoczył ku mnie potężny draug z koroną na głowie.
- Yol! - krzyknęłam, a
zmumifikowany król stanął w płomieniach.
Ogień jednak zdawał się nie czynić mu najmniejszej krzywdy.
- Fus! Ro! Dah! -
zawołał draug, a potęga jego głosu rzuciła mnie na kamienną ścianę.
Na chwilę chyba straciłam przytomność. Kiedy się ocknęłam draug
stał nade mną z wielkim mieczem w dłoni i zamierzał się do ciosu, którym
zapewnie rozłupiłby mi czaszkę. W ostatniej chwili dwa strumienie magicznej
energii poraziły króla. Mój przeciwnik odwrócił się i w tym samym momencie
został ugodzony potężnym lodowym pociskiem, który przebił jego martwe ciało na
wylot. Draug upadł na ziemię bez śladów życia. Spojrzałam w stronę, z której
nadleciały ocalające mnie zaklęcia i zobaczyłam Onmunda oraz Tolfdira.
- Nic ci nie jest? - spytał Onmund podbiegając w moją stronę.
- Chyba nie - odpowiedziałam podnosząc się z ziemi. - Uratowałeś
mi życie. Dziękuję!
- Liczę, że dla mnie w razie potrzeby zrobisz to samo -
odpowiedział Nord przyglądając się z zaciekawieniem zwłokom zmumifikowanego
króla.
- Co to może być za miejsce? - zastanowił się głośno Tolgdir.
Podeszłam do tajemniczej kuli unoszacej się w powietrzu. Była
ogromna, a jej powierzchnię pokrywały dziwne znaki emanujące turkusowym
światłem. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego.
- Co to jest? - zapytałam samą siebie.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział Tolfdir również podchodząc do
kuli, poczym zawołał z zachwytem - To niesamowite! Absolutnie niesamowite!
Stałam jak urzeczona i wpatrywałam się w kulę. Po chwili zdałam
sobie sprawę, że w tym obiekcie kryje się coś, co w jakiś magiczny sposób
absorbuję moją uwagę. Czułam wręcz jej moc.
- Arcymag musi się natychmiast o tym dowiedzieć - powiedział
Tolfdir będący równie mocno zapatrzony w kulę, co ja. - Musi zobaczyć to na
własne oczy! Nie zostawię tego bez żadnej opieki. Czy możesz wrócić do Akademii
i powiedzieć Savrenowi Arenowi o tym odkryciu? Proszę, to ważne.
- Dobrze - odpowiedziałam, dopiero po jakimś czasie zdając sobie
sprawę, że mówi do mnie.
W tej chwili zrozumiałam, co się stało. Odkryliśmy jakieś potężne
źródło mocy, a Ancano z tego z pewnością skorzysta. Muszę ostrzec arcymaga.
Powiedzieć mu, by nie ufał Thalmorowi. Nie ufał to mało powiedziane. Nie wiem
tylko, czy mnie wysłucha.
Odsunęłam się nieco od kuli i nagle moją uwagę przyciągnęło coś
innego. Poczułam obecność drugiej wielkiej potegi. Po chwili zrozumiałam, że
wzywa mnie słowo mocy. Słyszałam je. Nie wydawało żadnego dźwięku, a jednak
słyszałam jak mnie wzywa. Nakazało mi podejść do jednej ze ścian. Ujrzałam je
jarzące się błękitnym światłem na owej kamiennej ścianie. Było tuż przede mną.
- Liz - szepnęłam pewna, iż tak właśnie
należy czytać owe słowo.
Poczułam, jak moje ciało przenika zimny dreszcz. "Liz" znaczy "lód".
Po wyjawieniu mi swego znaczenia słowo mocy zbladło i nie wzywało mnie więcej.
Na szczęście Tolfdir i Onmund byli tak bardzo zapatrzeni w tajemniczą kulę, że
zupełnie nie zwrócili uwagii na słowa wypisane na ścianie, ani na to, co się ze
mną przed chwilą działo.
Zapadał zmierzch, gdy powracałam do Akademii w towarzystwie
Onmunda. Byłam okropnie zmęczona i marzyłam jedynie o tym, by położyć się już
do ciepłego łóżka. Nagle na jednym ze szczytów ujrzałam wielki posąg.
Rozpościerał pomiędzy śnieżnymi obłokami.
- Co to za posąg? - spytałam Onmunda.
- To Kaplica Azury - odpowiedział mi Nord.
- Muszę ją odwiedzić - postanowiłam natychmiast.
- Co? - Onmund zdziwił się. - Przecież mamy, jak najszybciej
poinformować arcymaga o naszym odkryciu.
- Sam go o tym poinformujesz. Spotkamy się w Akademii - to mowiąc
udałam się w stronę góry, na której wznosiła się daedryczna kaplica.
Musiałam pomówić z Azurą. Ona była jedyną osobą z mojego
poprzedniego życia, z którą mogłam skontaktować się teraz, w tej właśnie
chwili. Była jedyną osobą, która mogła coś o mnie wiedzieć, mogła opowiedzieć
mi o mojej przeszłości. Zmierzam do Kaplicy Azury z nadzieją, że wreszcie
dowiem się, kim jestem. Dlugo wspinałam się po krętych i stromych kamiennych
stopniach na szczyt wielkiego wzgórza. Gdy już się na nim znalazłam, okazało
się, że oprócz posągu Azury wzniesiono tutaj skromny kamienny budynek. Ogromna
rzeźba przedstawiała piękną kobietę, która w jednej ręce trzymała gwaizdę, a w
drugiej księżyc. Przed rzeźbą znajdował się mały kamienny ołtarz, przy którym
modliła się Dunmerka w długich szatach z kapturem zaciągniętym na głowę.
Wzniosła swe ręce wysoko wniebo i szeptała coś wpatrując się swymi czerwonymi
oczami w kamienną twarz Azury.
- Witaj, Gwiazdo Zachodu! - odezwała się głośno, gdy tylko
podeszłam w jej stronę. - Jestem Aranea Ienith, kapłanka Azury.
- Witaj! Jak mnie nazwałaś?
Dopiero teraz Dunmerka przeniosła na mnie swój wzrok.
- Azura przewidziała twoje przyjście. To nie ciekawość, lecz
przeznaczenie cię tu przywiodło - powiedziała dobitnie.
- Przewidziała moje przyjście? Co masz na myśli? - zapytałam.
- Azura zesłała na mnie dar jasnowidzenia - Dunmerka spojrzałam na
posąg z uwielbieniem, a później znów przeniosła wzrok na mnie. - Wybrała cię
swym czempionem. Wiem, że to dla ciebie zaskoczenie, ale nie martw się. Wszystko
toczy się zgodnie z planem.
- Dobrze - odparłam spokojnie. - Czego potrzebuje Azura?
- Udaj się do fortecy zagrożonej wodą, lecz wodą niedotkniętej.
Wewnątrz znajdziesz elfiego maga, który potrafi sprawić, by najjaśniejsza
gwiazda stała się czarna, niczym noc. Wiem, że to zawiłe, ale znaki Azury się
nie mylą. Sądzę, że może chodzić o Zimową Twierdzę. Pytaj tam o elfiego
zaklinacza.
- Chciałabym pomówić z Azurą.
- Azura przemawia tylko do wybranych i tylko wtedy, gdzy sama
zechce.
Zrozumiałam, że teraz nie uda mi się skontaktować z Azurą i
ogromnie mnie to zasmuciło. Byłam rozczarowana.
- Chcę się dowiedzieć więcej o Azurze - oświadczyłam.
- Jest Boginią Świtu i Zmierzchu. Azura widzi przyszłość i kieruje
ku niej swych wyznawców - powiedziała Aranea Ienith.
Widzi przyszłość, a nie przeszłość, a więc mi nie pomoże. Nie
odpowie na moje pytania. Zasmuciłam się jeszcze bardziej.
- Skąd się wzięła ta kaplica? - zwróciłam się znów do kapłanki.
- Wybudował ją mój lud, Dunmerowie - odpowiedziała Aranea Ienith. -
Uciekliśmy z Morrowind prawie 200 lat temu, po wybuchu Vvardenfell. Ci z nas,
którzy byli wierni Azurze, otrzymali dar wizji. Dzięki temu opuściliśmy wyspę
przed nadejściem najgorszego. Ta kaplica była wyrazem podziekowania dla niej.
Żebyśmy nie zapomnieli, że nad nami czuwa.
Więc od tego zaczęła się zagłada Morrowind. Od zniszczenia wyspy
Vvardenfell. To musiało się stać niedługo po śmierci Martina. Ale przecież
wyspa Vvardenfell stanowiła prawie połowę Morrowind, a teraz najwyraźniej już
nie istnieje! To straszne. Mój smutek przemienił się w rozpacz.
- Jesteś tu w pojedynkę?
- Tak - odpowiedziała kapłanka. - Na poczatku byli też inni, ale
wizje Azury poddały ich wiarę ciężkiej próbie. Nie chcieli znać własnej
przyszłości i po kolei odchodzili. Ja jednak nie opuszczę kaplicy. Wzije są
darem Azury, która ostrzega mnie w ten sposób przed tragediami, wojną i
śmiercią. Nie zrezygnuję z jej opieki.
- Żegnaj! - powiedziałam i przygnębiona zaczęłam schodzić ze
wzgórza.
- Niech magia Azury cię chroni - zawołała za mną Aranea Ienith.
25 dzień, Domowe Ognisko:
Nocą obudził mnie gwałtowny atak kaszlu. Zerwałam się i usiadłam
na łóżku. Nie mogłam zaczerpnąć powietrza. Łzy napłynęły mi do oczu. Uporczywy
kaszel nie pozwalał mi oddychać. Myślałam, że się uduszę. W końcu udało mi się
odetchnąć. Położyłam się z powrotem na łóżku i poczułam, że jestem zlana potem.
Wiedziałam już, że jestem bardzo chora. Straszliwie bolało mnie gardło, a całe
moje ciało przeszywały zimne dreszcze. Kaszel i ból gardła męczyły mnie do
świtu. Rankiem do mojego pokoju weszła Mirabelle Ervine. Kiedy zobaczyła, że
jestem chora, sprawdziła mi puls i dokładnie osłuchała mi płuca.
- Masz wysoką goroczkę - powiedziała przykładając dłoń do mojego
rozpalonego czoła - Wydaje mi się, że to zapalenie płuc.
- Mam zapalenie płuc? - trochę mnie to zaniepokoiło.
- Zaraz przyniosę ci miksturę uzdrawiającą. Koniecznie zostań
dzisiaj w łóżku. Ominą cię zajęcia z magii zniszczenia, ale później to
nadrobisz - to mówiąc Mirabelle wyszła z mojego pokoju.
Po chwili wróciła przynosząc mi miksturę uzdrawiającą oraz
śniadanie. Miksturę wypiłam od razu i szybko zaczęłam czuć się lepiej, ale
Mirabelle nakazała mi zostać w łóżku do jutra. Nie posłuchałam jej. Musiałam
ostrzec arcymaga przed Thalmorem. Po południu wstałam z łóżka. Ubrałam dzienną
szatę, opatuliłam się szczelnie futrzanym płaszczem i wyszłam na dziedziniec.
Szybko przebiegłam przez niego i po chwili byłam już w ciepłym Arcaneum. Była
to wielka biblioteka pełna niezliczonej ilości ksiąg. Ogromnie zaciekawiło mnie
to miejsce. Na ławce przy ścianie siedział jakiś Dunmer z bujną czupryną i
uparcie mi się przypatrywał. Pomyślałam, że może dobrze będzie wypytać mroczne
elfy z Akdemii o maga, którego poszukuje Azura. Podeszłam więc do siedzącego na
ławce Dunmera i odezwałam się:
- Przepraszam, nazywam się Astarte i właśnie...
- Ty mnie widzisz? - elf był wyraźnie zaskoczony.
- Oczywiście, że tak - odpowiedziałam.
- A niech to! Byłem pewien, że jestem niewidzialny, lub chociaż
przezroczysty - Dunmer powstał z ławy i lekko mi się skłonił. - Jestem Drevis
Neloren. W czym mogę ci pomóc?
- Czy jest tutaj elfi mag, który bada gwiazdy? - spytałam.
- Znam mnóstwo czarów tworzących światło, ale gwiazdy? - Dunmer
zamyślił się. - Parę lat temu pojawił sie pewien problem, ale czy to ma jakiś
związek?
- O co chodzi? Co się stało?
- Dużo mówiło się o wygnaniu pewnej grupy magów. Nie pamietam już
szczegółów. Jeden chyba powrócił, Nelecar. Zatrzymał się w Zmrożonym Palenisku,
ale nie wiem dlaczego. W Akademii nie jest mile widziany.
Wiem już z kim mam porozmawiać na temat Azury. Widziałam Nelecara
w gospodzie w dniu, w którym przybyłam do Zimowej Twierdzy.
Podziękowałam Drevisowi
Nelorenowi za udzieloną mi infomrację i wyszłam z Arcaneum. Wspięłam się po
krętych schodach na poddasze wieży, w obrębie której się teraz znajdowałam. W
taki sposób znalazłam się przed drzwiami wiądącymi do komnaty arcymaga.
Zapukałam i słysząc pozwolenie weszłam do środka. Komnata arcymaga była
niezwykle przestrzennym, okrągłym pomieszczeniu, na środku którego znajdował
się mały ogród porośnięty niezliczoną liczbą różnorodnych roślin. Przede mną
stał stary Dunmer z długą brązową brodą związaną na supeł. Jego oczy błyszczały
intensywną czerwoną barwą swoich tęczówek. Odziany był w piękne szaty obszyte
futrem, a jego głowę przysłaniała chusta wykonana z tego samego materiału, co
jego szaty. Skłoniłam mu sie nisko i przedstawiłam się.
- To, czego się tu nauczysz, zostanie ci do końca żywota... lub
kilku, jeśli wykarzesz się talentem - oświadczył Dunmer. - Jesteś tu kimś dość
nowym, prawda? Zauważyłem cię, ale nie mieliśmy jeszcze okazji porozmawiać?
- Nie - odpowiedziałam.
- Pozwól, że się przedstawię - powiedział mroczny elf. - Jestem
Savos Aren, arcymag w Akademii Zimowej Twierdzy. Cieszy mnie, że bada się tu
niemal karzdy przejaw magii. Nie pochwalam jednak żadnych badań, czy
eksperymentów, które zakładałyby celowe wyrządzenie krzywdy współczłonkom
Akademii. Rozumiemy się?
- Niebezpieczne badania muszą być tu dość sporym problemem -
zagadnęłam.
- Nie, na ogół nie. Rzecz jasna trzeba podjąć pewne ryzyko. Po
prostu unikamy przedwczesnych zgonów. Musimy postarać się, by nie pogorszyć
naszej opinii w Skyrim.
- Muszę z tobą porozmawiać, arcymagu, o Thalmorze i o Saarthal.
- Tylko nie mów, że kolejny uczeń zniknął. Mam już dosyć na
głowie.
- Nie słyszałam nic o zniknieciach uczniów. Chcę cię ostrzec,
arcymagu, przed Ancano. Tholmorczycy nie powinni mieć wstępu do Akademii.
- Dlaczego tak twierdzisz? - w głosie arcymaga wyczułam
niezadowolenie.
- Ponieważ to sadystyczni zbrodniarze - odpowiedziałam.
- Czy nie jesteś aby zbyt pochopna w swojej ocenie? Thalmor jest
sojusznikiem Akademii. Łączą nas kwestie polityczne, którymi ty nie powinnaś
się zajmować.
W tym momencie przestałam lubić arcymaga.
- Arcymagu, sądzę, że Ancano może wykorzystać do jakiś złych celów
tę... kulę, którą znaleźliśmy w Saarthal.
- Ach, tak - Savos Aren odezwał się do mnie z politowaniem, co
przyprawiło mnie o wściekłość. - Rozumiem, że Tolfdir ma dla mnie znacznie
bardziej... szczegółowe wyjaśnienia. Dziękuję za zwrócenie na to mojej uwagi -
głos arcymaga kipiał ironią. - Twoją małą grupką na ogół opiekuje się Tolfdir,
prawda? Jako, że obecnie najwyraźniej jest czymś zajęty, a ja będę musiał
zobaczyć to odkrycie na własne oczy, myślę, że musisz zacząć zgłębiać ten temat.
Porozmawiam z Uragiem w Arcaneum. Sprawdź, czy wie o czymkolwiek, co pasowałoby
do twojego odkrycia. No... dobra robota! - niespodziewanie w tonie jego głosu
pojawiła się brzmiąca jak najbardziej szczerze pochwała.
Podszedł do jednej z gablot znajdujących się w jego komnacie i
wyciągnął z niej ozdobny kostur.
- Następnym razem, gdy będziesz zwiedzać norskie ruiny, może ci
się to przydać - powiedział wręczając mi go. - To kostur magicznego światła.
Jest teraz twój.
- Czy spotkałeś kiedyś, arcymagu, mnichów Zakonu Psijic? -
zapytałam ściskając kostur w swoich dłoniach.
- Osobiście? Nie, ja nie - odparł Savos Aren. - Jeden z nich
doradzał arcymagowi, kiedy ja byłem zaledwie uczniem, ale to było wiele, wiele
lat temu. Gdy członkowie Zakonu zostali wezwani z powrotem na wyspę Artaeum,
Zakon ten całkowicie zniknął.
Czuję, że za tym "zniknięciem" nie stoi katastrofa,
tylko ich cel. Po co niby mieliby nagle wszyscy wracać na Artaeum? Może
właśnie, po ty, by rzekomo zginąć i działać z ukrycia.
- Wrócę już do siebie - oświadczyłam czując, że za chwilę nie będę
miała sił utrzymywać się na nogach.
- W porządku - odpowiedział arcymag.
Skłoniłam mu się i wyszłam z komnaty. Mirabelle miała rację, nie
powinnam była wychodzić z łóżka. Tym bardziej, że arcymag jest głupcem,
zupełnie nie zdającym sobie sprawy z tego, jakim zagrożeniem dla nasz
wszystkich jest Thalmor. Na schodach niespodziewanie zatrzymała mnie Faralda.
- Czekałam na ciebie - szepnęła.
- O co chodzi? - spytałam.
- Chciałam tylko dać ci znać, że Ancano o ciebie wypytuje. Chyba
ciebie szuka - odpowiedziała bardzo cicho.
- Dlaczego Ancano mnie
szuka? - zapytałam zdenerwowana.
- Nie jestem pewna, ale... uważaj, co mówisz, dobrze? - Faralda
spojrzała na mnie z troską na twarzy.
Jej zachowanie sprawiło, że zaczęłam się bać. Irytowało mnie, że
nie mogę zabić Ancano. Teraz zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem on nie
może zabić mnie, albo zrobić ze mną coś znacznie gorszego.
- Jakiś problem? - zwróciłam się do Faraldy chcąc ustalić, czy wie
coś o planach Ancano odnośnie mojej osoby.
- Nie, a przynajmniej nie wydaje mi się - odpowiedziała Altmerka,
poczym nachyliła się ku mnie i szepnęła mi do ucha. - Tak między nami, chodzą o
nim różne plotki, na przykład, że to całe jego stanowisko doradcy, to zwykły
przekręt i przykrywka. Podobno tak naprawdę jest szpiegiem Thalmorczyków i
przekazuje im informacje. Ciężko stwierdzić, czy to prawda. Nie zaszkodzi
jednak na niego uważać, prawda?
- Dzięki za ostrzeżenie, ale nie było potrzebne - powiedziałam
głośno. - Wiem, że Thalmorczycy to świnie. A teraz wybacz, ale muszę położyć
się do łóżka, bo za chwilę chyba zemdleję.
Pomału zaczęłam schodzić ze schodów. Było mi okropnie słabo. U
dołu schodów nagły atak uporczywego kaszlu dosłownie zwalił mnie z nóg. Ledwie
mogłam oddychać. Faralda chwyciła mnie za ramię.
- Nie powinnaś dzisiaj wstawać z łóżka. Chodź, zaprowadzę cię do
twojego pokoju.
Zdziwiła mnie dobroć tej Altmerki. Istotnie poprowadziła mnie do
mojego pokoju, gdzie od razu położyłam się na swoim łóżku.
- Szkoda, że ominęły mnie dzisiejsze zajęcia z magii zniszczenia.
Kiedyś ją studiowałam. Kształciłam się głównie w zaklęciach ognia -
oświadczyłam.
- Zajęcia praktyczne odrobimy, kiedy wydobrzejesz - powiedziała
Faralda.
- A teoria? Możesz udzielić mi jakiś rad w zakresie magii
zniszczenia?
- Oczywiście - Faralda uśmiechnęła się. - Zaklęcia zniszczenia
mają różne postacie. Każde na inną okazję. Zaklęcia koncentracji można rzucać
natychmiast, ale są słabsze. Dobre w ciasnych miejscach i mniej kosztowne,
jeśli chybisz. Musisz też zdecydować, czy chcesz poświęcić sie jednemu
rodzajowi zaklęć. Koncentrując się wyłącznie na zaklęciach ognia, uczynisz je
potężniejszymi, ale możesz mieć kłopot z przeciwnikami odpornymi na ogień.
W tym momencie do pokoju weszła Mirabelle Ervine przynosząc mi
drugą porcję leku, którą od razu wypiłam. Szybko wyszła z pokoju życząc mi
dobrej nocy.
- Wydaje mi się, że Mirabelle dobrze się spisuje, jako mistrzyni
magii - stwierdziła Faralda, gdy znów zostałyśmy same.
- Owszem - zgodziłam się.
Faralda wstała i podeszła do drzwi. Uchyliła je i rozejrzała się
nerwowo po korytarzu, poczym zamknęła je cicho i usiadła na brzegu mojego łóżka
mówiąc:
- Wracając do naszej poprzedniej rozmowy, powinnaś uważać na
siebie. Odkąd Ancano zaczął się pojawiać w Akademii, kilku uczniów, tak jak ty
głośno potępiającyh Thalmor, zniknęło bez wieści.
- Thalmorczycy ich aresztowali?
- Jeśli ktoś w Skyrim znika, to najczęściej jest to sprawka
Thalmoru - powiedziała Faralda, poczym szepnęła bardzo cicho - Dowiedziałam się
właśnie, że należysz do Grmowładnych.
- Co z tego?
- Nikt nie spodziewa się, że w Akademii przebywa Gromowładna.
Kiedy Ancano się o tym dowie, natychmiast każe cię aresztować. Zimowa Twierdza
popiera Gromowładnych, ale Akademia tak naprawdę jest od niej zupełnie
niezależna.
- Nie spsób tego nie zauważyć. Widać to już w pierwszej minucie
spędzonej w tym mieście - odparłam.
- Nikomu nie zdradzę twojej politycznej tożsamości, ale w zamian
chcę cię prosić, żebyś nie pogarszała naszego wizerunku w oczach Ulfrika
Gromowładnego. Nie mów mu, proszę, że Akademia jest... jakby to rzec...
przychylna Cesarstwu.
- Powiedźmy, że tego nie zauważyłam.
- Więc wszyscy możemy być spokojni o nasze sekrety - to mówiąc
Faralda podeszła do drzwi.
- Dziękuję ci - powiedziałam naprawdę wdzięczna, że Faralda nie
tylko nie zdradziła nikomu, że należę do Grmowładnych, ale co więcej
postanowiła mnie ostrzec przed Thalmorem.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedziała Altmerka
zamykając za sobą drzwi.
Umyłam się i przywdziałam koszulę nacną, poczym położyłam się
próbując zasnąć. Ledwie jednak zdąrzyłam przymknąć oczy, gdy do mojego pokoju
wpadła jakaś nieznana mi Altmerka o długich własach w kolorze jasnego blondu.
- To kłamstwa! Od początku do końca! - zawołała od progu. - Nieważne,
co ci powiedziała, to nieprawda.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - odezwałam się niewiele z tego
wszystkiego rozumiejąc.
- Nie? - Altmerka zdziwiła się. - Pewnie jeszcze do ciebie nie
dotarła, ale z pewnością to zrobi. Nie wierz nawet w jedno słowo, które
wypowie.
- O kim mówisz?
- O Faraldzie. Ona zawsze robi wszystko, żeby mnie oczernić.
- Nie rozmawiałyśmy o tobie. Nie wiem nawet, jak masz na imię.
- Nirya - przedstawiła się moja rozmowczyni. - Faralda tu była?
- Tak, przed chwilą, ale nie wspomniała o tobie ani jednym słowem.
Rozmawiałyśmy o... Ancano.
- Ancano? Jest tutaj, więc coś na pewno knuje. Tu każdy coś knuje,
ale w tym przypadku chodzi o coś grubszego. Jeszcze nie wiem, o co chodzi, ale
na pewno to rozgryzę. Jest jednak dość przystojny...
- Niby z której strony?
- Jak to? On jest...
- Nie ważne - nie pozwoliłam Niryi dokończyć, bo na samą myśl, że
będzie się zachwycać wyglądam Ancano, zrobiło mi się niedobrze. - Co ci nie
pasuje w Faraldzie?
- Co mi nie pasuje? To ona ma coś do mnie - powiedziała Altmerka z
gniewem. - Czuje się przeze mnie zagrożona, moimi czarodziejskimi
umiejętnościami, moją elegancją, posturą, moim olśniewającym wyglądem - dumnie
przeczesała włosy dłonią. - Ale nie uzyska nade mną przewagi, o nie! Właśnie do
tego zmierza. Chce podkopać moją pewność siebie, żebym zaczęła w siebie wątpić.
Ale nie osiagnie celu, zapewniam! - zawołała ze wzburzeniem.
Tak i to mnie najbardziej śmieszy w Altmerkach! Wyglądają
okropnie, a uważają się za piękne. Nirya okazała się być typową, a właściwie
stereotypową Altmerką. Cechowała ją pycha, próżność i samolubstwo, ale nie było
w niej thalmorskiej brutalności. Jej nie musiałam się obawiać, Ancano owszem.
26 dzień, Domowe Ognisko:
Rankiem czułam się już całkiem dobrze. Wszystkie moje wczorajsze
dolegliwości zniknęły. Mimo to, Mirabelle Ervine przekonała mnie do zarzycia
kolejnej porcji mikstury uzdrawiającej.
- Za żadne skarby nie zostanę dzisiaj w łóżku - oświadczyłam po
wypiciu mikstury. - Czuję się świetnie i nie chcę, by ominęły mnie kolejne
zajęcia.
- Nie będziecie mieć już grupowych zajęć. Teraz każdy z was może
pobierać indywidualne nauki u tych nauczycieli, których sam wybierze -
powiedziała Mirabelle. - Bez wątpienia wyrabiasz sobie imię. Słyszałam o twoim
odkryciu w Sarthaal.
- To w zasadzie nie do końca jest moje odkrycie. Co wiesz o
Zakonie Psijic? - zapytałam.
- Sądzę, że nie więcej niż inni. To bardzo stary zakon. Sporo
starszy od Gildii Cesarskich Magów. W rzeczywistości Gildia Magów została
pomyślana jako przeciwnieństwo dla Zakonu Psijic, którego doktryna zakladała,
że tylko wybrańcy powinni mieć władzę nad magią. Od stu lat nikt ich nie
widział, ani o nich nie słyszał.
- A więc Zakon Psijic był elitarny, a Gildia Magów egalitarna?
- Tak.
- Gdzie mogę się uczyć nowych zaklęć?
- To zależy, czego szukasz. Faralda naucza zaklęć magii
zniszczenia i oferuje trening w zakresie tej szkoły. Phinis to jeden z
najlepszych przywoływaczy w całym Skyrim, może ci pomóc z zakleciami tej
szkoły. Nie daj się zwieść Tolfdirowi, to wybitny adept przemian, jeden z
najlepszych w całej Tamriel. Zawsze jest skłonny dzieliś się swoją wiedzą.
Jeśli uda ci się go odnaleźć i skupić swoją uwagę, Drevis może cię nauczyć
naprawdę wiele na temat iluzji. No i jest jeszcze Colette. Czasami trudno się z
nią dogadać, ale posiada rozległą wiedzę, jeśli chodzi o magię przywracania.
- Właśnie ta ostania odmiana magii mnie interesuje. Gdzie znajdę
tę Colette?
- Chwilę temu widziałam ją spacerującą na dziedzińcu. Jest
Bretonką, tak jak ja.
- Pójdę jej poszukać.
Jak powiedziałam, tak też zrobiłam. Przywdziałam mój biały płaszcz
i wyszłam na dziedziniec. Nie zdążyłam nawet dobrze się rozejrzeć, gdy nagle
stała sie rzecz niebywała. Na dziedzińcu Akademii wylądował smok!
- O moi bogowie! - zawołałam głośno w stanie totalnego
zaskoczenia.
Na szczęście, jak zwykle miałam przy sobie miecz. Natychmiast
zacisnęłam palce na rękojeści.
- Sprawdźmy na tej pokrace, jak działa "lód" - to mówiąc
pobiegłam w stronę smoka.
Najpierw ciełam go mieczem po pysku. To go zaskoczyło i z
pewnością nieźle zabolało. Nastepnie użyłam nowego Krzyku. Okazało się, że działa
dość słabo. Ledwie oszroniłam smoczą głowę. Smok wzbił się w niebo, tym samym
stając się nie uchwytnym dla mojego miecza. Nadszedł czas, by użyć magii. Smok
zaczął krążyć mi nad głową, poczym nagle zionął ogniem. Rękawy mojego płaszcza
stanęły w płomieniach. Od razu rzuciłam się na śnieg pokrywający dziedziniec,
co sprawiło, że płomienie zostały ugaszone. Podniosłam się z ziemi i cisnęłam w
smoka kilka kul ognia, ale większość była chybiona. Skryłam się przed nim pod
poddaszem okalającym dziedziniec. W efekcie znów wylądował przede mną. Tak, jak
się spodziewałam, zioną ogniem. Na szczęście zdążyłam w porę zasłonić się magią
ochronną, poczym przebiłam mu szyję mieczem. Smok padł martwy, a ja wchłonęłam
jego duszę, co sprawiło, że z jego ciała pozostał tylko szkielet.
Niespodziewanie ujrzałam przed sobą drobną kobietę w starszym
wieku o krótkich, brązowych włosach.
- Na bogów! - zawołała z przerażeniem na twarzy patrząc to na
mnie, to na smoczy szkielet. - Nie wiem nawet, co powiedzieć.
- Najlepiej nic - odpowiedziałam.
Zdałam sobie sprawę, że wchłaniając smoczą duszę
najprawdopodobniej zdradziłej obserwującej mnie kobiecie, że jestem Smoczym
Dziecięciem. Wolałam, by ta informacja nie trafiła do uszu Ancano.
Niespodziewanie obok mnie pojawiła się zdziwiona Mirabelle.
- Co tu się stało? - zapytała.
- Ta dziewczyna zabiła smoka - odpowiedziała starsza kobieta. - A
potem... sama nie wiem, co z nim zrobiła. Kto to w ogóle jest?
- To Astarte, nasza nowa uczennica - odpowiedziała Mirabelle. -
Właśnie cię szukała, Colette.
- Czy to, co przed chwilą się stało, może pozostać naszą
tajemnicą? - zapytałam. - Nie chcę, żeby Ancano się o tym dowiedział.
- Trudno będzie wyjaśnić pojawienie się tutaj smoczego szkieletu -
stwierdziła starsza Bretonka.
- Zawsze możemy powiedzieć, że nic nie widziałyśmy i nic nie wiemy
- oświadczyła Mirabelle. - Lepiej idźcie teraz do Komnaty Żywiołów.
Posłuchaliśmy. Nie chciałam, by kolejne osoby z Akademii zabaczyły
mnie stojącą nad szkieletem smoka. Kiedy znalezłyśmy się same w Komnacie
Żywiołów, towarzysząca mi kobieta powiedziała:
- Nazywam się Colette Marence. Uważasz szkołę przywracania za
wartą uwagi, prawda?
- Oczywiście, że jest ważna - odpowiedziałam.
- Dobrze, dobrze - ucieszyła się Colette. - Nie, żeby ktoś mnie
musiał utwierdzać w przekonaniu. Są po prostu tacy, nie wytykając palcami, którzy
się z tym nie zgadzają. Nie jest łatwo, kiedy twoi "koledzy" uważają
twoje badania za bezwartościowe.
- Chcę potrenować magię przywracania - oświadczyłam.
- Chętnie podzielę sie z tobą moją wiedzą. Mam czary i zaklęcia
dla wszystkich, którzy potrafią zrobić z nich dobry użytek.
- Tak właściwie, interesuje mnie jedno konkretne zaklęcie. Chcę
się nauczyć "uzdrawiającego dotyku".
- To bardzo trudny czar - przyznała Colette. - Większość magów
potrafi jedynie użyć tak zwanego "kojącego dotyku", tzn. zniwelować
odczuwanie bólu i uspokoić osobę, na którą rzucany jest czar. Jedynie kompetentni
magowie szkoły przywracania potrafią rzucać zaklęcie "uzdrawiającego
dotyku". Przy jego użyciu mogą uleczać rany, czyli naprawiać wszelkie
uszkodzenia tkanek miękkich, lecz jedynie nieliczni mistrzowie potrafią
nastawiać kości. Oczywiście niemożliwe jest odtworzenie utraconej kończyny, czy
też usunietego narządu, ani uleczenie jakiejś choroby za pomocą tego zaklęcia.
Jednak "uzdrawiający dotyk" zwykle wystarcza, by ocalić życie komuś
bliskiemu śmierci z powodu odniesionych ran.
- Uczyłam się kiedyś tego zaklęcia, ale z marnym skutkiem -
przyznałam.
- Najłatwiej jest rzucać ten czar na kogoś, kogo się kocha i to
oczywiście wtedy, kiedy jego życie naprawdę jest zagrożone. Emocje wspierają
umysł. W jaki sposób próbowałaś w przeszłości rzucać to zaklęcie?
- Układałam dłoń na piersi danej osoby i starałam się wczuć w jej
stan duszy.
- Kluczem jest tutaj empatia.
- Wiem. Obawiam się, że jestem zbyt mało empatyczna.
- Bzdura! - zaprotestowała Colette. - Każdy śmiertelnik jest
zdolny do empatii. To jedynie kwestia treningu i dobrej woli. Spróbuj teraz
rzucić to zaklęcie na mnie.
Ułożyłam dłoń na jej piersi i spojrzałam jej w oczy. Starałam się
ze wszystkich sił skupić jedynie na jej osobie, jednak nie przyniosło to
żadnego efektu.
- Wielu początkujących magów popełnia pewien klasyczny błąd - oświadczyła
Colette, gdy dałam za wygraną. - Mylą oni empatię ze współczuciem. Czy wiesz,
czym jest empatia?
- To umiejętność wczuwania się w to, co czuje ktoś inny.
- Owszem, czy rozumiesz więc dlaczego współczucie jest
zaprzeczeniem empatii?
- Chyba nie.
- Współczucie jest tym, co ty czujesz w relacji z daną osobą, a
empatia jest tym...
- Co czuje ta osoba - dokończyłam.
- No właśnie. Twoją duszę mają wypełniać uczucia tej osoby, a więc
nie ma w niej miejsca na twoje osobiste współczucie.
- Teraz ci nie współczułam.
- To tylko przykład. Sądzę, że nie możesz rzucić tego zaklęcia,
ponieważ jesteś cały czas skupiona na sobie. Proponuję, abyśmy razem poćwczyły
empatię. Na początek chcę, żebyś skupiła się właśnie na sobie. Przypomnij sobie
jakieś wydarzenie z twojego życia, które wzbudziło w tobie silne emocje. Chcę,
żebyś znów je poczuła. Powiedź, kiedy będziesz gotowa, a ja postaram się
przybrać twoją własną postawę ciała i wyraz twarzy. Kiedy to zrobię, powiem, co
poczułam, a ty powiesz mi, czy czułaś to samo.
- Dobrze.
Przez chwilę zastanawiałam się, jakie wydarzenie z mojego życia
mam sobie przypomnieć. Postanowiłam przypomnieć sobie chwilę, w której zginął
Martin. Postarałam się znów poczuć to, co czułam wtedy. Dałam mojej
nauczycielce znak, że możemy zacząć i stanęłam przed nią w milczeniu ze
spojrzeniem spuszczonym w podłogę, czując w swoim sercu to wszystko, co czułam
tracąc mojego Cesarza. Po pewnym czasie Colette powiedziała:
- Czuję bezsilność i rozpacz, ale też chyba poczucie winy. Poza
tym wydaje mi się, że coś straciłaś. Mam rację?
- Tak, straciłam kogoś, kogo bardzo kochałam. Masz rację, czułam
wtedy bezsilność i rozpacz, a poza tym miałam i wciąż mam w związku z tym
poczucie winy.
- Teraz odwróćmy role - zarządziła Colette. - Naśladuj mnie i
otwórz umysł, a potem powiec mi, co czujesz.
Colette staneła przede mną luźno opuszczając ramina i patrząc w
podłogę. Przez dłuższą chwilę skupiłam się na jej dłoniach i starałam sie
ustawić swoje podobnie do niej. Później spojrzałam na jej twarz. Podobnie, jak
ona spuściłam wzrok i starałam się tak samo, jak ona, rozchylić lekko swe usta.
Jej twarz i sylwetka z pewnością wyrażały coś ze spektrum smutku. Zastanawiałam
się długo, co to może być, aż w końcu przestałam o tym myśleć. Otworzyłam swoje
serce i na sekundę przestałam myśleć o czymkolwiek. Właśnie wtedy poczułam to,
co w moim umyśle zostało błyskawicznie określone jednym konkretnym słowem.
- Czuję... niemoc - oświadczyłam.
- Brawo! - zawołała Colette. - To najlepsze słowo, jakim można
określić stan ducha, który ci zaprezentowałam. Chyba jesteś znacznie bardziej
empatyczna niż sądzisz.
Ucieszyłam się, że tak perfekcyjnie odczytałam jej samopoczucie. W
tej chwili byłam z siebie dumna.
- Spróbuj jeszcze raz - powiedziała Bretonka. - Tym razem, kiedy
już coś poczujesz, rzuć na mnie zaklęcie.
Tym razem moja nauczycielka założyłam rękę jedna na drugą i
zacisnęła usta. Zrobiłam to samo i poczułam to, co kocham czuć, czyli gniew.
Jednak oprócz gniewu czułam coś jeszcze. - Poczucie krzywdy - nazwałam emocję,
którą moim zdaniem czuła teraz Colette, poczym podeszłam do niej i ułożyłam
swoją prawą rękę na jej piersi. Moja dłoń zalśniła żółtym światłem.
- Dobrze ci idzie - pochwaliła mnie Colette. - Teraz nie będę
niczego udawać, po prostu postaraj się poczuć to, co czuję w tej właśnie
chwili. Łatwiej będzie ci skutecznie rzuć zaklęcie, gdy dotkniesz mojej rany -
to mówiąc kobieta rozcieła sobie kciuk sztyletem, który nosiła za pasem.
Najpierw dla ułatwienia znów odzwierciedliłam jej postawę ciała i
mimikę twarzy, poczym dotknęłam jej kciuka, czując jednocześnie szczere
pragnienie nie odczuwania żadnego bólu. Moja dłoń zalśniła złocistym światłem,
a skaleczenie na palcu Colette natychmiast się zagoiło.
- Udało mi się! - zawołałam zachwycona.
W tym momencie uwierzyłam, że już za kilka dni będę prawdziwą
uzdrowicielką. Rozpierała mnie radość.
- Musisz jeszcze wiele razy to potrenować, ale jesteś na dobrej
drodze. Na następną lekcję przyjdź jutro rano - powiedziała Colette.
- Dobrze, dziękuję! Teraz chyba udam się do Arcaneum. Arcymag
polecił mi porozmawiać z kimś, kto tam przebywa, o odkryciu w Saarthal.
- Z pewnością chce byś pomówiła z Uragiem. Dziś tego nie rób. Jest
bardzo zajęty i nie znosi, jak mu się przeszkadza. Urag gro-Shub potrafi być
bardzo pomocny. Tylko go do siebie nie zraź.
- W takim razie pójdę do niego kiedy indziej.
- Myślę, że teraz należy ci się odpoczynek.
Pożegnałam się z Colette i wróciłam do swojego pokoju. Mirabelle
Ervine wręczyła mi nowy płaszcz obszyty białym i ciepłym futrem, gdyż ten
poprzedni został dość mocno zniszczony przez płomienie. Po południu opuściłam
mury Akademii i w miejskim sklepie sprzedałam kości zabitego przeze mnie smoka
oraz kostur, który otrzymałam od arcymaga. Kosturów do niczego nie potrzebuję,
a pieniądze są zawsze potrzebne.
27 dzień, Domowe Ognisko:
Postanowiłam wyjechać na jeden dzień z Akademii, by odwiedzić
Jorrvaskr. W południe przybyłam do Białej Grani wraz z jakimś woźnicą z Zimowej
Twierdzy. Na rynku miejskim zobaczyłam Fralię, która sprzedawała tanią biżuterię
rozłożoną na jej skromnym stoisku.
- Witaj! - uśmiechnęłam się do niej serdecznie.
- Dobrze cię widzieć, Astarte - staruszka również uśmiechnęła się
do mnie. - Mam nadzieję, że rodzice są z ciebie dumni. Mają ku temu wiele powodów.
- Ja nie mam rodziców - odpowiedziałam. - To znaczy nie pamiętam
ich, ale wiem, że już od dawna nie żyją.
- Przykro mi - powiedziała Fralia ze współczuciem na twarzy.
W tej chwili po raz pierwszy w życiu pomyślałam, że rzeczywiście
jest to bardzo przykre, że nawet nie pamiętam moich rodziców. Poraz pierwszy
poczułam, że mi ich ogromnie brakuje.
- Masz jakieś wieści od Thoralda? - zapytałam.
- Nie i nie spodziewam się tego - odpowiedziała szybko staruszka. -
Byłoby to zbyt niebezpieczne. Wystarczy mi świadomość, że mój syn żyje i że
spotkamy się, gdy nadejdzie właściwy czas.
- Cieszy cię, że rządzą Gromowladni? - uśmiechnęłam się pewna, że
odpowiedź bedzie pozytywna.
- Chyba tak. Przynajmniej cenią obyczaje i tradycje Nordów. Nie
podobał mi się pomysł, że Cesarstwo mówi nam, co i jak możemy robić.
- Czas na mnie. Życzę miłego dnia!
- Trzymaj się! - zawołała Fralia serdecznie.
Gdy wchodziłam po schodach na plac z magicznym drzewem, usłyszłam
jeszcze jej głos dobiegający z rynku:
- Błyskotki dla żony!
Po chwili wkroczyłam do Jorrvaskr.
- Witajcie! - zawołałam od progu.
Aela natychmiast podbiegła do mnie i serdecznie mnie uściskała.
- Witaj, siostro - powiedziała, poczym zwróciła się do obecnych w
sali biesiadnej pozosatalych Towarzyszy - Dziś będziemy ucztować z naszym nowym
heroldem.
Gdy zasiadłam przy stole, Vilkas siedzący obok nachylił się w moją
stronę i stwierdził cicho:
- Pobierasz nauki w Akademii Zimiwej Twierdzy. Kodlak twierdził,
że ściżka magów diametralnie różni się od naszej.
- Jestem magiem w takim samym stopniu, co wojownikiem - odparłam.
- I nie widzę w tym żadnej sprzeczności.
- Kodlak ją widział - wypowiedź Vilkasa zabrzmiała, jak
oskarżenie.
- Ja nie jestem Kodlakiem - spojrzałam na niego z lekkim gniewem.
- Rób, co chcesz, ale nie licz na moją aprobatę.
Vilkas pociągnął potężny łyk miodu ze swojego kielicha i nie
odezwał się do mnie więcej.
28 dzień, Domowe Ognisko:
Wieczorem powróciłam do Zimowej Twierdzy. Postanowiłam wstąpić do
Zmrożonego Paleniska, aby porozmawiać z elfem, który może mi powiedzieć, czego
chce Azura. Właśnie wchodziłam do wnętrza gospody, gdy nagle usłyszałam krzyk
jakiejś strażniczki:
- Smok!
- Co? - zdziwiłam się i natychmiast wyszłam z powrotem na
zewnątrz.
Istotnie na niebie dostrzegłam smoka, który swoim lodowym oddechem
zamrażał dachy okolicznych domów. Na szczęście miałam na sobie zbroję. Od razu
dobyłam miecza. Jakież było moje zdumienie, gdy nagle na dachu gospody
wylądowął kolejny wielki smok. Dwa smoki! Na Zimową Twierdzę napadły dwa smoki
na raz! Pierwszy raz widziałam te bestie w pracy zespołowej. Było to
niesamowite. Wiedziałam, że czeka mnie ciężkie starcie. Na szczęście cały
garnizon miasta zbiegł się już wokół smoków. Strażnicy poczęli zasypywać
potwory deszczem strzał. W odpowiedzi smoki zaatakowały ich swoim lodowym
oddechem. W wyniku tego ataku kilku strażników natychmiast straciło życie.
Wystrzeliłam kilka ognistych kul w stronę jednego ze smoków. Jego reakcja była
natychmiastowa. Podleciał bliżej mnie i zionał we mnie swoim lodowatym
tchnieniem. Ekstremalnie niskie temperatury powodują podobne oparzenia skóry,
jak temperatury ekstremalnie wysokie. Całe moje ciało zostało poparzone.
Zgnięłabym z pewnością, gdyby niewypita przeze mnie chwilę wcześniej mikstura
odporności na chłód. Szybko uzdrowiłam się i poraz kolejny cisnęłam w smoka
kulą ognia. Niestety chybiłam, a bestia znów zaatakowała lodowatym oddechem.
Upadłam na ziemię nie mogąc złapać tchu. Szybko zdałam sobie sprawę z tego, że
moja mana wyczerpała się już do cna. Nie mogłam urzyć magii, a mój przeciwnik
latał nade mną pozostając nieuchwytnym dla mojego miecza. Znów poczułam na
swoim ciele lodowate zimno, które przeniknęło mnie aż do kości, sprawiając mi
niewyobrażalny ból. Nagle atak został przerwany.
- Giń! - zawołała jakaś strażniczka trafiając atakującego mnie
smoka płonącą strzałą w szyje.
Przeczołgałam się szybko między pobliskie domy, aby chwilowo skryć
się przed bestiami. Piekła mnie skóra na twarzy i rękach. Czułam, że mam
odmrożone palce, ale nie mogłam się uzdrowić. Mój plecak otworzył się, a z jego
wnętrza wypadło na ziemię kilka moich osobistych rzeczy. Zaczęłam szybko
zbierać je ze śniegu. W pewnym momencie dotknęłam Amuletu Akatosha, który
niegdyś znalazłam przy ciele zabitego przeze mnie legionisty. Gdy tylko to
uczyniłam, poczułam, jak wracają mi siły. Zacisnęłam amulet w dłoni i w tym
samym momencie odzyskałam wewnętrzną równowagę. Szybko uzdrowiłam się i
zawiesiłam amulet na swojej prawej dłoni. Tymczasem jeden ze smoków wylądował
na ziemi i sięgnął paszczą po stojącego najbliżej strażnika. Nie zdąrzył go
chwycić, gdyż rzuciłam się w jego stronę i cięłam mieczem. Szybko wbiłam ostrze
mojej broni w łeb potwora, co spowodowało jego śmierć. Po chwili jego dusza w
postaci złotych promienie została wchłonięta przez moją duszę, a jego ciało przemieniło
się w zimny szkielet.
- Nawet nie wiem, co powiedzieć - strażniczka, która chwilę temu
być może ocaliła mi życie spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
Nagle wylądował przed nami drugi smok. Zionął lodem, lecz w porę
wyczarowałam tarczę ochronną, która osłoniła mnie i stojącą przy mnie
strażniczkę. Następniez całej siły uderzyłam smoka w pysk ostrzem mojej broni.
Szybko wskoczyłam na jego głowę i przebiłam ją mieczem. Po chwili wchłaniam
jego duszę.
- Plotki były prawdziwe. Wśród nas jest Smocze Dziecię! - zawołała
jakaś inna strażniczka podchodząc w moją stronę.
- Jestem Astarte z Cyrodiil. Będę bronić Zimowej Twierdzy wraz z
wam przed atakami Cesarskich i smoków - powiedziałam.
Wtedy podeszła do mnie kobieta, której w pierwszej chwili nie
rozpoznałam. Była to żona jarla Korira.
- Jesteś Cesarską z racji swojej rasy i w pewnym sensie jesteś też
smokiem z racji swojej krwi. Bedzie z ciebie dobry obrońca - żona jarla
położyła mi dłoń na ramieniu i uśmiechnęła się.
Pomału wszyscy zaczęli się rozchodzić do swoich domów. W Zimowej
Twierdzy zapadła spokojna, gwiaździsta noc. Stałam samotnie pomiędzy dwoma
szkieletami smoków i patrzyłam z miłością na Amulet Akatosha wiszący na mej
dłoni. Ściągnęłam z szyji Amulet Talosa, który nosiłam dotąd ukryty pod zbroją.
Święty znak Talosa zdobił moją pierś nieprzrwalnie od dnia, gdy postanowiłam
dołączyć do Gromowładnych. Nosiłam go na znak mojej wierności Dziewiątce i na
znak protestu wobec prześladowań religijnych. Nosiłam go, ponieważ nikt nie
miał prawa zakazywać kultu Tibera Septima, ale to przecież nie on jest panem
mojego serca. Ucałowałam z szacunkiem Amulet Talosa i skryłam go we wnętrzu
mojego plecaka. Następnie jeszcze raz utkwiłam spojrzenie w Amulecie Akatosha.
Najwyższy bóg zawsze mnie chronił i nadal będzie mnie chronić. Ucałowałam
amulet z milością i zawiesiłam go na szyji. Jedynym panem mojego serca jest
Akatosh i to jego znak będę nosić na swojej piersi.
29 dzień, Domowe Ognisko:
Spędziłam noc w Zmrożonym Palenisku, a przed południem rozmawiałam
już z Nelecarem, Altmerem w szatach maga. Z miejsca powiedziałam mu, że szukam
pewnego elfiego zaklinacza.
- Moja kariera w Akademii zakończyła się dawno temu, ale mogę ci
pomóc - powiedział Nelecar.
- Nie jesteś już członkiem Akademii? - spytałam dla pewności.
- Nie! Rany, już od lat nie! - zawołał Altmer z wściekłością. - Na
jakiś czas opuściłem Zimową Twierdzę, a potem powróciłem tutaj.
- Dlaczego mieszkasz w gospodzie? - spytałam.
- Wciąż zajmuję sie badaniami, a tutaj w Zimowej Twierdzy mam kontakt
z innymi magami.
- Jak mówiłam, szukam elfiego maga, który bada gwiazdy.
Kiedy wspomniałam o gwiazdach, Nelecar zerwał się na równe nogi i
zawołał wyraźnie zdenerwowany:
- Kto cię przysłał? Akademia? Jarl? Miało nie być więcej pytań.
- Przysyła mnie kapłanka Azury - odpowiedziałam i również wstałam
od stołu, przy którym dotąd siedzieliśmy.
- Współpracujesz z daedrami? Jasne! - zakrzyknął Altmer
sceptycznie. - Opowiedź mi jeszcze bajkę o argoniańskiej pokojówce i hutliwym
baronie.
- Radzę mnie nie denerwować, bo może to się dla ciebie bardzo źle
skończyć - powiedziałam patrząc na niego groźnie. - Gadaj, co wiesz!
- Uspokój się, wszystko ci opowiem! - w spojrzeniu elfa
dostrzegłam lekki strach. Na powrót usiadł przy stole i zapytał - Co wiesz o
klejnotach duszy?
- Służą do zaklinania - odpowiedziałam również siadając przy stole.
- Zgadza się. Z tym, że klejnoty są bardzo delikatne i zostają za
każdym razem pochłonięte. Poza jednym.
- Gwiazda Azury - szepnęłam przypominając sobie czas, gdy sama
miałam zaszczyt trzymać ją w dłoni.
- Gwiazda Azury! - powtorzył elf z zachwytem. - Daedryczny
artefakt, przez który może przejść dowolna liczba dusz. Niektórzy z nas chcieli
poznać jej tajemnicę. Pracowałem wtedy z Malynem Varenem. Szkoda, że nie
przejrzeliśmy jego planów w porę.
- Co zrobił Malyn? - spytałam
- Malyn chciał zmienić Gwiazdę. Był śmiertelnie chory. Myślał, że
zdoła przechować w środku swą duszę i zyskać nieśmiertelność. Popadł przez to w
szaleństwo. Studenci zaczęli ginąć. Akademia go w końcu wyganała, a on zabrał
kilkoro lojalnych uczniów i zniknął w Głębi Ilinalty. Posłuchaj, nie dbam o to,
kto cię przysłał po Gwiazdę, ale nie oddawaj jej Azurze. Daedry to zło
wcielone. To właśnie przez nie Malyn postradał rozum.
- Zgadzam się, że daedry to zło, ale nie Azura - zaprtestowałam
pokręcając głową. - Ona jest inna. Zresztą, niby jakim cudem daedrze udało się
doprowadzić Malyna do szaleństwa?
- Azura to władczyni Otchłani. Włada tam całym królestwem. Im
dłużej Malyn pracował nad Gwiazdą, tym większy miała ona na niego wpływ.
Zaczęło się niewinnie. Malyn zaczynał widzieć rzeczy, których nie było. Potem
krzyczał na studentów za słowa, których nie wypowiedzieli. Kiedyś, gdy akurat
wszedł, odkryłem, że Malyn zabił studentkę! W przypływie szaleńczych inspiarcji
zaczął używać jej duszy do swych praktyk.
- Może to nie Azura go opętała, tylko po prostu chciał być
nieśmiertelny bez względu na koszty? Zdaje się, że Malyn dostał to, na co
zasłużył, prawda?
- Akademia miała podobne zdanie. Ale zdajesz sobie sprawę, ilu
innych zabito tylko po to, by Azura mogła się zemścić?! Dla daedr jesteśmy
niczym, zwykłymi pionkami na szachownicy, które można dowolnie przesuwać i
niszczyć.
- A jednak Azura kiedyś mi pomogła. Teraz ja pomogę jej.
Nelecar w odpowiedź wydal z siebie jedynie pomruk niezadowolenia,
poczym wstał od stołu i bez żadnych cerygieli wyszedł z głównej sali.
Podeszłam do barmanki Haran, by zapłacić jej za zjedzone
śniadanie.
- Ranmir prosił cię już o trunek? - spytała kobieta przyjmując ode
mnie pieniądze.
- Nie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Czy nadal nie spłacił
swoich długów?
- Nie spłacił, tylko właśnie zaciągnął nowy! W dodatku twierdzi,
że nie jest mi nic winien - zawołała Haran z gniewem.
- Może Ranmir inaczej zereaguje, jeśli porozmawia ze mną? -
spytałam spoglądając na pijanego Norda, o którym właśnie rozmawiałyśmy.
- Proszę bardzo - odpowiedziała Haran. - Może akurat będzie na tyle
trzeźwy, że cię wysłucha.
Podeszłam do stolika, przy którym siedział Ranmira. W ręki trzymał
kufel, który jeszcze przed chwilą pełen był miodu, i dopijał znajdującą się w
nim resztkę trunku.
- Chcę jedynie napić się w spokoju - powiedział spoglądając na
mnie.
- Masz zapłacić Haran za swoje zamówienie - rozkazałam spoglądając
na niego z góry.
- Kim jesteś, żeby mówić mi, co mam robić? - zapytał oburzony. -
Zapłacę jej, gdy przyjdzie na to pora.
- Zrób to teraz, albo zrobi sie nieciekawie - to mówiąc dobyłam
miecza.
Nie miałam zamiaru czynić Ranmirowi zadnej krzywdy, ale czasem
dobrze jest kogoś zastraszyć. Miecz w moich dłoniach zawsze jest dobrym
argumentem.
- Spokojnie, przyjacielu! - zawołał szybko mężczyzna. - Zapłacę!
Powiedź Haran, że otrzyma swoje złoto.
- Zapłać teraz - powiedziałam chowając miecz do pochwy.
- Nie mam tyle septimów.
- To daj tyle, ile masz - to mówiąc wyciągnęłam ku niemu dłoń.
Ranmir przeszukał kieszenie i wyspypał mi na rękę dwadzieścia pięć
septimów.
- Powiedź Haran, że resztę oddam jej później, to znaczy niedługo -
stwierdził.
- Dobrze.
Podeszłam do Haran i wysypałam podane mi pieniądze na ladę.
- Ranmir zgodził się spłacić resztę swojego długu w najblizszej
przyszłości - oświadczyłam.
- Dziękuję! - zawołała uradowana kobieta. - To nie jest zły
człowiek. Nie radzi sobie tylko z pieniędzmi i piciem. Mój mąż, Dagur, mógłby
ci o nim wiele opowiedzieć.
- Wybacz, lecz czas już na mnie.
- Na razie!
- Do zobaczenia!
Wyszłam z gospody i udałam się do Akademii.
Świadczę o potężnej osobie rzucającej zaklęcia, która zwróciła mojego męża. Wszystko zaczęło się, gdy wziąłem jego telefon i zobaczyłem, jak pewna pani wysłała mu wiadomość, że cieszyła się ostatnim razem spędzonym razem. Grzecznie skonfrontowałem się z nim w tej sprawie, a on się rozzłościł i od tego dnia przestał się ze mną kontaktować. Zaczął się dziwnie zachowywać, potem powiedział, że już mnie nie chce, że kocha kogoś innego, jego słowa mocno zapadły mi w pamięć, zrobiło mi się smutno i płakałam całymi dniami i nocami. Zablokował mi dostęp do swojego Instagrama, Facebooka i telefonu komórkowego, więc Nie mogłem już do niego dotrzeć. To mnie zasmuciło i jeszcze bardziej płakałem. Zabrałem swój smutek i smutek i zostałem sam. Po kilku miesiącach pewnego dnia, szukając informacji w Internecie, zobaczyłem komentarz na temat wspaniałej pracy doktora WALE’a, którą wykonał dla wielu osób. Skontaktowałem się z nim i opowiedziałem mu o swoich problemach, a on powiedział, żebym się nie zawracał sobie głowy, że wszystko będzie dobrze. Krótko mówiąc, po wyjaśnieniu moich problemów poprosił mnie o zapłatę za wszystkie materiały, których dla mnie użyje, a ja zapłacę za nie wszystkie. niż powiedział mi, że po kilku tygodniach mój mąż się do mnie skontaktuje, więc cierpliwie czekałam, też moje zdziwienie po tygodniu i kilku dniach mój mąż wysłał mi SMS-a z informacją, że powinnam mu wybaczyć wszystko, co mi zrobił to teraz inna osoba i powinnam dać mu drugą szansę. W ten sposób mu wybaczyłam i wróciliśmy do siebie, znów żyjąc szczęśliwie. Możesz skontaktować się z DR WALEM poprzez jego WhatsApp: +2347054019402 LUB E-MAIL: drwalespellhome@gmail.com
OdpowiedzUsuń