Rozdział VIII



1 dzień, Gwiazda Wieczorna:
Nocą byłam już na Gardle Świata i szukałam Paarthurnaxa. Szybko dostrzegłam go, siedzącego na skale.
- Drem Yol Lok! Witaj! - odezwał się smok, gdy zbliżyłam się ku niemu.
- Witaj, Paarthurnaxie! - odparłam. - Nie przynoszę ci dobrych wieści. Ostrza twierdzą, że zasługujesz na śmierć.
- Ostrza słusznie nie darzą mnie zaufaniem. Onikaan ni ov. Ja nie ufałbym drugiemu dovie.
W takim razie dobrze uczyniłam, nie ufając Odahviingowi.
- Dlaczego nie powinni ci ufać? - zapytałam Paarthurnaxa.
- Dov wahlaan fah rel. Zostaliśmy stworzeni, by dominować - odpowiedział. - To jest w naszej krwi. Czujesz to również w sobie, prawda?
- Prawda - przyznałam.
Istotnie od zawsze odczuwałam silną żądzę władzy. Dlatego właśnie nie mogłam ścierpieć, że Ostrza, które winne były mi służyć z racji swych dawnych obietnic, zamiast tego próbują mi rozkazywać. Esbern wykazał się naiwnością sądząc, że ulegnę jego woli. Smoka nie można ujarzmić tak łatwo, a ja jestem dumna, ambitna i władcza, jak smok. W pewnym sensie jestem smokiem.
- Mnie można ufać - powiedział Paarthurnax. - Ja jestem tego pewien, lecz oni nie. Mądrze jest traktować dovów z nieufnością. Udało mi sie ujarzmić mą naturę tylko dzięki medytacji i zgłębianiu tajemnic Drogi Głosu. Nie ma dnia, by nie nachodziła mnie pokusa powrotu do odziedziczonych przyzwyczajeń. Zin krif horvut se suleyk. Co jest lepsze? Urodzić się dobrym, czy ogromnym wysiłkiem przezwyciężyć swą spaczoną naturę?
- Oczywiście lepsze jest przezwyciężenie swej natury. Szkoda, że Ostrza tego nie rozumieją - odparłam. - Przejdźmy jednak do rzeczy istotnej. Udało mi się schwytać Odahviinga. Powiedział, że Alduin udał się do Sovngardu, by pożerać dusze zmarłych. Przedostał się do Aetheriusa przez portal w świątyni Skuldafn. Podobno jest ona nie dostępna dla śmiertelników.
- Jest niedostępna dla tych, którzy nie mają skrzydeł - wyjaśnił Phaarturnax.
- Rozumiem. Odahviing zaproponował mi pomoc w dostaniu się do Skuldafn, ale nie zaufałam mu.
- Słusznie. Ostrożność cechuje mądrych.
- Odahviing stwierdził, że w Skuldafn przebywa teraz większość smoków. Strzegą portalu, a to może okazać się bardzo problematyczne.
- Sprawdzę to miejsce. Potrzebuję jednak trochę czasu. Wciąż odzyskuje siły po walce z Alduinem.
- Rozumiem.
- Wróć do mnie za kilka dni.
- Dobrze. W takim razie, do zobaczenia.
- Lok, Thu'um - pożegnał mnie smok.
Zeszłam do klasztoru. W głównej sali zatrzymał mnie Arngeir.  
- Alduin! - zawołał. - Gdy byłaś tu ostatnio, słyszeliśmy odgłos Smokogrzmotu. Czy udało ci się go pokonać?
- Tak, ale uciekł. Muszę dostać się do jego portalu do Sovngardu - odpowiedziałam.
- Tego się obawiałem. Sądziłem, że to on odleciał na wschód po bitwie - powiedział Siwobrody.
- Schwytałam jednego smoka. Jest w Białej Grani pod okiem jarla Vignara Siwo-Włosego.
- Aha. Smocza Przystań. Czeka cię wiele trudności. Pamiętaj, że Droga Głosu kierowała cię nie tylko do walki. W istocie wierzymy, że do walki przydaje się najmniej. Niech służy ci siła i prawość twego Głosu - Arngeir zacisnął dłonie na moich ramionach i spojrzał mi w oczy. -Oddychaj i skup się.
- Ostrza chcą, by Paarthurnax zginął - wyszeptałam.
- Teraz widzisz, dlaczego cię przed nimi ostrzegałem - Arngeir puścił moje ramiona. - To krwiożerczy barbarzyńcy.
- Czy to prawda, co mówią? Że był sprzymierzeńcem Alduina?
- Tak. Za czasów Alduina wszystkie smoki były jego poplecznikami. Nie miały innej możliwości. Gdyby nie Paarthurnax, Alduina nie dałoby się obalić. To on pierwszy nauczył nas korzystać z Thu'umu.
- Nie martw się. Nie zamierzam zabijać Paarthurnaxa. Nie sprawiedliwie jest karać tych, którzy naprawili swe błędy.
- Smocze Dziecię, Kynaret obdarzyła cię głosem mądrości. Wystarczy się w niego wsłuchać, by ujrzeć przed tobą wyraźną ścieżkę.
- Czasem zupełnie nie widzę tej ścieżki, ale wiem, że Akatosh ją widzi. Chcę jedynie spełniać jego wolę. Obym nigdy nie zbłądziła.
- Niebiosa ponad tobą, Głos w tobie! - zawołał Arngeir, uśmiechając się do mnie.
Pożegnałam się z nim i opuściłam Wysoki Hrothgar. Nie miałam pojęcia, co zrobić w sprawie Odahviinga. Pojechałam do Wichrowego Tronu. Gdy byłam już we Wschodniej Marchii, natknęłam się na obozowisko bandytów napadających na pobliskie wsie. Zabiłam ich wszystkich.
W południe byłam już w Wichrowym Tronie. Udałam się do Pałacu Królów. Ulfrik i Jorleif rozmawiali w sali tronowej.
- Witajcie! - podeszłam w ich stronę, uśmiechając się.
- Witaj, Astarte! - odezwał się Ulfrik. - Skąd przybywasz?
- Z Wysokiego Hrothgaru - odpowiedziałam. - Przenocuję dziś w domu.
- Jak minęła ci podroż przez Wschodnią Marchię? - zapytał Jorleif.
- Natknęłam się na zgraję bandytów, ale poradziłam sobie z nimi - odpowiedziałam.
- Zabiłaś bandytów ze Wzgórz Mówców? - spytał zarządca z nadzieją.
- Co do jednego.
- Problemu mniej - Jorleif ucieszył się. - Ostatnimi czasy bandyci to nasza największa udręka, nie licząc smoka z Kościanego Szczytu.
- Smoka z Kościanego Szczytu?
- Codziennie urządza polowania na bydło oraz terroryzuje mieszkańców Wschodniej Marchii. Wyznaczyliśmy nawet nagrodę dla tego, kto go zgładzi.
- Z chęcią się tym zajmę - oświadczyłam.
- Nie wątpię - odezwał się Ulfrik, po czym zwrócił się do swego zarządcy. - Jorleif, wyślesz wiadomość do naszych zachodnich obozów.
- A treść wiadomości, panie? - spytał Jorleif.
- Oddeleguję do nich ludzi Gara i Haddringa.
- Czy to rozważne, panie?
- Uda się, jeśli ściągniemy ludzi Hrana z południa i jeśli będziemy mieć szczęście.
- Oczywiście czegoś, czego od dawna bardzo brakuje.
- Przyjacielu, nie potrzebuję teraz rady. Po prostu wyślij tę wiadomość.
Na twarzy Jorleifa dostrzegłam wyrzut. Nie odezwał się już jednak ani jednym słowem, lecz posłusznie zabrał się do pisania listu. W powietrzu unosiło się ogromne napięcie. Ulfrik i Jorleif byli na siebie źli, co tworzyło nieznośną atmosferę w całym wręcz pałacu. Szybko wyszłam stamtąd i udałam się do domu, gdzie mój huskarl, Calder, ugotował mi obiad. 

2 dzień, Gwiazda Wieczorna:
W południe zabiłam smoka z Kościanego Szczytu. Nie było to trudne. Zebrałam odrobinę smoczych kości i wróciłam do Wichrowego Tronu. Wieczorem byłam już w Pałacu Królów. Ulfrik siedział na tronie i czytał listy, które trzymał na srebrnej tacy, stojący po jego lewej stronie Jorleif.
- Kościany Szczyt jest już bezpieczniejszym miejscem, gdyż tamtejszy smok nie żyje. Przybywam po nagrodę - oświadczyłam.
- Doskonale. Wiele ci zawdzięczamy - odparł Jorleif przekazując Ulfrikowi tacę z listami i sięgając do swojej sakiewki. - Oto nagroda. - Wręczył mi 50 septimów.
- Galmar uważa, że powinniśmy podwoić obstawę garnizonu na Pograniczu - oświadczył Ulfrik, odkładając przeczytany list.
- Rozsądna strategia - stwierdził zarządca.
- A ty Jorleif? - Ulfrik spojrzał na niego wyczekująco, wyraźnie zainteresowany jego opinią.
- Cóż, panie... Falkret jest zagrożone i toruje jedyną drogę Cyrodiil - powiedział zarządca.
- Słuszna uwaga, stary druhu.
- Panie, prawdę mówiąc nie byłem szkolony w sztuce wojny, ani taktyce.
- Ale ty widzisz szerszy obraz zdarzeń, za co jestem ci wdzięczny - Ulfrik uśmiechnął się i powrócił do czytania listów.
- Jak sobie życzysz, panie - odparł Jorleif.
Tym razem atmosfera w Pałacu Królów była bardzo przyjemna, dlatego też zostałam na kolacji.

3 dzień, Gwiazdy Wieczornej:
Tego dnia zaatakowałam Srebrną Rękę w okolicach Białej Grani. Bandyci zabili mi moją klacz. Przeszukując ich łupy odnalazłam porządną ebonową tarczę, którą postanowiłam zatrzymać.

6 dzień, Gwiazda Wieczorna:
Cały dzień spędziłam na uczeniu się Krzyków na Wysokim Hrothgarze. Opanowałam głównie pierwsze słowo Furii Żywiołów, oznaczające powietrze. Krzyk ten dawał moim ramionom szybkość wiatru, dzięki czemu mogłam w walce zadawać niewyobrażalnie szybkie ciosy. W sumie znałam już dziesięć Krzyków: Nieugiętą Siłę, Smoczy Oddech, Trąbę Powietrzną, Spowolnienie Czasu, Eteryczność, Czyste Niebiosa, Szept Aury, Furię Żywiołów, Rozbrojenie oraz Smoczygrzmot. Wieczorem opuściłam klasztor i przybyłam do Ivarstead na grzbiecie cesarskiego karego ogiera, którego zdobyłam podczas walk na Pograniczu.

7 dzień, Gwiazda Wieczorna:
Był lodowaty poranek, gdy zmierzałam do Akademii Zimowej Twierdzy. Nie czyniłam tego, dla jakiegoś konkretnego celu. Chciałam po prostu sprawdzić, czy w Akademii wszystko jest w porządku. W końcu jestem arcymagiem. Niestety zbłądziłam w śnieżycy. Mój czarny ogier, zwykle nieco zbyt narowisty, teraz stał się uporczywie nieposłuszny. Musiałam zsiąść z jego grzbietu i prowadzić go na siłę za sobą, brodząc przez zaspy śniegu. Najgorsze zaś było to, że nie wiedziałam gdzie jestem. Miałam już użyć czaru jasnowidzenia, by odnaleźć drogę do Zimowej Twierdzy, gdy niespodziewanie poczułam gwałtowny ból przedramienia. Zorientowałam się, że atakuje mnie lodowy potwór. Dobyłam miecza. Mój koń spłoszył się i uciekł, a ja uderzyłam lodowego potwora mieczem, na skutek czego stanął w płomieniach i roztopił się w ciągu sekundy. Przed sobą ujrzałam żelazny kurhan. Wokół nie było niczego innego prócz śniegu, więc udałam się w stronę owego kurhanu. Usłyszałam czyjeś głosy, a po chwili ujrzałam dwie postaci stojące przed wejściem do kurhanu. Jedna z owych postaci miała na sobie zbroję, a druga szaty, z czego szybko wywnioskowałam, że spoglądam na wojowniczkę i maga. Gdy podeszłam bliżej, okazało się, że wojowniczka jest Redgardką, a mag Argonianinem.
- Witajcie! - zawołałam. - Czy daleko stąd do Zimowej Twierdzy?
Wojowniczka i mag zmierzyli mnie wzrokiem.
- Przyznaję, że liczebność to podstawa. Może iść z nami - Argonianin zwrócił się do swej towarzyszki.
- Czy mogę wam w czymś pomóc? - spytałam.
- Jeśli chcesz porozmawiać, porozmawiaj z panną Salmą - odparł mag.
- Salma to ja - przedstawiła się wojowniczka. - A to jest Beenja - wskazała na swego towarzysza. - A ty kim w zasadzie jesteś?
- Jestem Astarte z Cyrodiil - odpowiedziałam.
- Astarte z Cyrodiil? No proszę. Co nieco już o tobie słyszałem - stwierdził Argonianin.
- Powinniśmy być w środku, ładować złoto do kieszeni, a ta smętna papka łusek uważa jednak, że lepiej poczekać - zawołała Salma ze zniecierpliwieniem. - Tylko niech ci nic głupiego nie przyjdzie do głowy. Byliśmy tu pierwsi.
- Co chcesz znaleźć w środku? - spytałam.
- Złoto, srebro, może kamienie szlachetne - wymieniła Redgarda z błyszczącymi oczami. -Tylko w jeden sposób można to sprawdzić.
- Co więc się dzieje, że jeszcze tego nie sprawdziliście?
- Nie obchodzi mnie, co mówi Beem - odparła Salma. - Najwyższy czas ruszyć tam tyłek i wziąć, co nasze.
Wyglądało na to, że wojowniczka i mag bardzo chcą wejść do kurhanu, a jednocześnie boją się to uczynić. Ja się nie bałam. Spojrzałam na Redgardkę i oświadczyłam:
- Nie wiem, jak ty, ale ja tam wchodzę.
- Nie bez nas. Na pewno starczy za wszystkich - odparła wojowniczka. - Dalej Beemja! Ruszajmy!
Wszyscy troje zeszliśmy pod ziemię. Od razu zaatakowały nas draugry. Spojrzałam na nie wrogo i wyciągnęłam przed siebie rękę, rzucając zaklęcie, które natychmiast odpędziło je ode mnie. Nieumarli zbiegli w popłochu w głąb kurhanu.  
- To tu. Znaleźliśmy grobowiec Gathryka - oświadczył Beenja. - Tu musi być jakiejś przejście. Rozejrzyj się!
Pierwszym obiektem, który przykuł mój wzrok, był solidny kufer, stojący nieopodal.
- Kuferek jest mój! - zawołałam.
Podniosłam wieko. W środku znajdował się szklany łuk. Miałam już taki i nie chciało mi sie go dźwigać.
- Zmieniłam zdanie. Salma, możesz sobie to wziąć - powiedziałam.
 Redgardka przewiesiła łuk przez ramie.  
- Najpierw oczyścimy to miejsce, a wtedy będziemy zbierać fanty. To tu! - zawołała, dostrzegając przesmyk między skałami. - Przejdźmy do środka!
Natknęliśmy się na kolejnego draugra, którego szybko zabiłam moim mieczem. Udaliśmy się w głąb kurhanu. Wokół nas panował mrok i martwa cisza. Nagle jakiś stukot przerwał ową ciszę.
- Co to było? - spytała Salma.
W tym momencie spostrzegliśmy draugry biegnące w naszą stronę. Było ich sporo. Okręciłam się na palcach, zakreślając w powietrzu krąg ruchem ręki. Wyczarowałam złocisty krąg światła wokół siebie i stojących obok mnie śmiertelników. Był to tzw. "krąg strażnika". Gdy draugry go przekroczyły, natychmiast odwróciły się do nas plecami i rzuciły do ucieczki. Przesunęliśmy się o kilka kroków naprzód.     
- Bądź szybka. To wygląda na pułapkę - odezwał się Beenja.
Słysząc jego ostrzeżenie, przesunęłam się do przodu. Dobrze zrobiłam. Odsunęłam się dosłownie w ostatniej chwili od kolców, które gwałtownie wysunęły się ze ściany. "Krąg strażnika" zniknął, szłam więc dalej bardzo ostrożnie. Wreszcie dotarliśmy do głównej sali. Znajdował się tu kamienny sarkofag i wiele skrzyń po brzegi wypełnionych złotem.
- Gathryk czeka na nas - oświadczył Argonianin.
- O czym ty mówisz? Bierzmy ten skarb i w nogi - odparła Salma.
Wtedy płyta nagrobna roztrzaskała się na kawałki, a z wnętrza kamiennego sarkofagu wyszedł potężny draugr. W ręku trzymał pięknie błyszczący, czarny miecz.
- Gathryk nie odda nam swego skarbu bez walki - powiedziałam, dobywając miecza.
Wyczarowałam "krąg strażnika", lecz Gathryk przekroczył go bez trudu i uderzył mnie swoim mieczem. Uchroniła mnie płytowa zbroja. Ostrze ześlizgnęło się z mojej piersi i ugodziło mnie w przedramię. Na szczęście wciąż znajdowałam się w wyczarowanym przez siebie kręgu, a jego moc od razu zaczęła zasklepiać moją ranę. Kolejny cios draugra zablokowałam swoim własnym orężem. W tym momencie Gathryk przywołał szkielet, który zaatakował Salmę. Nie mogłam jej pomóc. Po chwili ujrzałam, jak osuwa się nieprzytomna na ziemię. Beemja po prostu uciekł.
- Fo! - krzyknął draugr.
Przeniknęło mnie bolesne zimno. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Mój przeciwnik wytrącił mi miecz z ręki i pchnął mnie w brzuch. Klinga jego miecza z łatwością przebiła moją zbroję i wbiła się głęboko w moje ciało. Poczułam przeszywający, duszący, miażdżący wręcz ból nie do zniesienia, który wzmógł sie jeszcze, gdy Gathryk wyciągnął miecz z mojego ciała. Nie wiem, jakim cudem udało mi się uciec. Wspięłam się po schodach pod sklepienie kurhanu. Draugr podążył za mną. Przyciskając zakrwawioną dłoń do brzucha, wykrzyknęłam:
- Yol Toor Shul!
Podmuch ognia odepchnął ode mnie Gathryka. Wyciągnęłam dłoń i uzdrowiłam się. Zbiegłam na dół i na powrót chwyciłam mój krasnoludzki miecz. Draugr był już za mną. Cisnęłam w niego ognistą kulę i ścięłam mu mieczem głowę.  
Gdy było już po wszystkim, podeszłam do kamiennego sarkofagu i dostrzegłam tabliczkę z napisem: "Generał Gathryk." Salma odzyskała przytomność. Okazało się, że poza małym rozcięciem na czole nic jej nie jest. Uzdrowiłam ją i podeszłam do truchła generała Gothryka. Podniosłam miecz, którym pchnął mnie w brzuch i zrozumiałam, że wykonano go z ebonu. Była to bez wątpienia najpiękniejsza broń, jaką do tej pory widziałam. Istne cudo. Czarna klinga ebonowej broni pokryta była srebrnymi runami, które mieniły się wszystkimi barwami tęczy. Również rękojeść błyszczała srebrem, które przywodziło na myśl światło księżyca. W dodatku był doskonale wyważony, dość lekki, niezwykle ostry i wytrzymały. Byłabym chyba gotowa z każdym stanąć do walki, by zdobyć taką broń. Na szczęście Salma nie miała nawet zamiaru mi go odbierać. Zabrałam dla siebie również dwa czarne klejnoty duszy, które znalazłam w kamiennym sarkofagu. Następnie podzieliłyśmy się złotem po połowie. Podczas tej czynności, poczułam, że wzywa mnie słowo mocy. Podążyłam za wezwaniem i na kamiennej ścianie odnalazłam słowo "zii", czyli "duch". Było to drugie słowo mocy Krzyku Eteryczność.

8 dzień, Gwiazda Wieczorna:
Byłam u Sadriego i sprzedawałam mu moje łupy. Niespodziewanie do sklepu wkroczył Beenja. Byłam zaskoczona jego widokiem.
- Kretynko, powinienem ci podziękować - powiedział. - Wiedziałem, że twoja pomoc wystarczy, by zabić Gathryka. Potrzebuję od ciebie jeszcze jednej rzeczy. Widzisz, żeby wchłonąć jego moc, potrzebuję ofiary krwi. Twoja powinna być wystarczająco dobra. Będzie lepiej, jeśli nie będziesz stawiać oporu.
Rzucił we mnie zaklęcie błyskawic, sprawiając mi dotkliwy ból. W odpowiedzi zionęłam ogniem. Szaty Argonianina poczęły płonąć, podobnie jak ściana, przy której stał. Rzucił się na podłogę, gasząc swoje ubranie.
- Uważaj, co robisz! - wykrzyknął Revyn, wybiegając zza lady.
Pobiegł na zaplecze i po dwóch sekundach wrócił z wiadrem wody. Wylał ją na ścianę, gasząc pożar. Beenja tym czasem wstał z podłogi i dobył sztyletu.
- Czas umierać! - zawołał, usiłując dźgnąć mnie w pierś.
Zablokowałam jego cios ramieniem lewej ręki, a prawą dobyłam miecza. Z łatwością przebiłam napastnika na wylot.
- Dobrze powiedziane - odparłam, wyciągając miecz z jego ciała.
- Astarte, nic ci nie jest?! - spytał przerażony Revyn Sadri, gdy Beenja leżał już martwy przy ścianie jego sklepu.
- Nic - odpowiedziałam i zawołałam z oburzeniem - On chciał mnie zabić! Mnie, tana Wschodniej Marchii, w moim własnym mieście!
- Powiadomię straż.
- Sama się tym zajmę, Revyn. Przepraszam cię za zniszczenia.
- Nie ma za co. Broniłaś się - odparł elf, na powrót stając za ladą. - Teraz do morderstw dochodzi nawet w biały dzień w miejscach publicznych. Ten świat naprawdę zwariował.
Wyszłam ze sklepu i udałam się do Pałacu Królów, gdzie powiadomiłam straż o nieudanym zamachu na moje życie.

14 dzień, Gwiazda Wieczorna:
 Tego dnia rozmawiałam z Paarthurnaxem na szczycie Gardła Świata.
- Byłem w Skuldafn - oświadczył smok. - Rzeczywiście jest tam wielu dovów. Trudno było mi się zbliżyć do świątyni. Odahviing jednak mógłby to zrobić. Inni nie spodziewają się, że ci pomoże.
- A my możemy się tego spodziewać? - spytałam zdziwiona.
- Odwiedziłem go w hofkahsejun. Myślę, że naprawdę nie chce dłużej służyć Alduinowi. Hi vreyviis mok. Zaimponowałaś mu. Miałabyś większą szansę dostać się do Skuldafn z jego pomocą niż z moją.
- O ile mnie nie zdradzi.
- Będę w pobliżu Białej Grani. Jeśli cię zdradzi, wezwij mnie, a pomogę ci go powstrzymać.
- Jeśli mnie zdradzi, to zginie z mojej ręki. Twoja pomoc mi się przyda, więc naprawdę bądź w pobliżu Smoczej Przystani przez najbliższe dni.
- Kiedy zamierzasz go uwolnić?
- Nie wiem - dopowiedziałam. - Muszę to wszystko jeszcze przemyśleć.


16 dzień, Gwiazda Wieczorna:
Nadeszła rocznica mojej śmierci lub czegoś do śmierci podobnego. Tego dnia podjęłam decyzję w sprawie Alduina i Odahviinga. Przebywałam w Jorrvaskr wraz z Aelą. Nasi bracia znajdowali się na wyprawie poza Białą Granią.
- Uwolnię Odahviinga - oświadczyłam przy śniadaniu. - A później dostanę się do Sovngardu żywa lub martwa i unicestwię Alduina.
- Postanowiłaś się zabić? - spytała Aela z oburzeniem.
- Śmierć to najprostszy sposób na dostanie się do Aetheriusa, prawda? - odparłam. - Ale nie. Spróbuję przeżyć i dostać się do Sovngardu przez portal. Odahviing twierdzi, że mi w tym pomoże. Muszę mu zaufać, bo nie mam innego wyjścia.
- Masz - zaprotestowała moja siostra. - Nie musisz stawać do walki z Alduinem.
- On pożera dusze zmarłych, pustosząc jedno z królestw Aetheriusa. Muszę go powstrzymać bez względu na koszty.
- Czyń więc, co uważasz za słuszne, ale uważaj na siebie.
- W miarę możliwości - odpowiedziałam, pociągając łyk wina z kielicha.
Po śniadaniu udałam się na spoczynek do swojego pokoju. Przespałam nieomal cały dzień.
Późnym wieczorem przybyłam do Smoczej Przystani. Odahviing znajdował się na tarasie w smoczej uprzęży. Podniósł łeb, słysząc moje kroki. Był piękny. Barwa jego łusek była niezwykła. Przyglądając się dokładnie, zdołałam ją określić jako szlachetny karmazyn.
Byłam ubrana w płytową zbroję. W lewej dłoni dzierżyłam ebonową tarczę, a przy prawym boku miałam umocowany ebonowy miecz. Na szyi zaś zawiesiłam Amulet Akatosha.
- Moja propozycja wydaje ci się już nieco korzystniejsza, hmm? Onikaan kron? - zapytał mnie Odahviing. - Czy uwolnisz mnie - ro lan - jeśli w zamian obiecam przestać pomagać Alduinowi i zabiorę cię do Skuldafn?
- Tak. Uwolnię cię, jeśli obiecasz zabrać mnie do Skuldafn - odpowiedziałam stanowczym tonem.
- Onikaan koraav gein miraad. Mądrze jest dostrzec, że nie ma się innego wyboru. Możesz mi ufać. Zu'u ni tahrodiis. Alduin dowiódł, że nie zasługuje na władzę. Będę teraz kroczył własną ścieżką. Uwolnij mnie, a zabiorę cię do Suldafn.  
W tym momencie na taras wyszedł Vignar w towarzystwie dwójki strażników.
- Rozkaż swym ludziom, by uwolnili tego smoka - zwróciłam się do niego.
 - Słucham? - zdziwił się jarl.
- Otwórz zapadnię - tym razem zwróciłam się do strażnika.
- Na pewno? Na pewno chcesz wypuścić tego smoka po tym, jak z takim trudem go schwytaliśmy? - zapytał zszokowany mężczyzna.
- Tak, na pewno - odpowiedziałam stanowczo.
- Twój pogrzeb, twoja sprawa. Ktoś inny będzie musiał ci pomóc sprowadzić go z powrotem -odparł strażnik, po czym spojrzał na Vignara.
Gdy jarl skinął głową, jego strażnicy zabrali się do otwierania pułapki. Po chwili Odahviing był już wolny.
- Faas nu, zini dein ruthi ahst vaal - zawołał karmazynowy smok, rozprostowując skrzydła.
Szybko odwrócił się i przesunął w stronę otwartej przestrzeni. Podbiegłam do niego.
- Saraan uth - zgodnie z obietnicą czekam na twój rozkaz. Czy chcesz już zobaczyć świat z perspektywy dovów. 
- Już czas. Zabierz mnie do Skuldafn - odpowiedziałam.
- Zok brit uth! Ostrzegam, że gdy zasmakujesz lotu wśród chmur Keizaal, jeszcze bardziej pozazdrościsz dovom.
Nie zwlekając dłużej, wskoczyłam na grzbiet karmazynowego smoka i chwyciłam się jego rogów.
- Niech Kynaret cię strzeże, gdy będziesz przemierzać nieboskłon! - zawołał Vignar.
Odahviing machnął swymi potężnymi skrzydłami i wzbił się w niebo. Miał rację. Szybko pozazdrościłam smokom możliwości lotu wśród chmur Skyrim. Cudownie było przemierzać okrąg niebios.
Zbliżyliśmy się do skał na północy. Było tu mnóstwo smoków, lecz na szczęście nie spostrzegły mnie. Widziały jedynie Odahviinga, którego nie podejrzewały o nic niecnego. Karmazynowy smok tymczasem wylądował w położonej wysoko w górach kotlinie, w miejscu niewidocznym dla innych dovów. Zeskoczyłam z jego grzbietu. Przede mną znajdowały się kamienne ruiny starożytnej świątyni.
- Dalej cię już nie zabiorę - oświadczył Odahviing. - Krif voth ahkrin. Będę wyczekiwał twego powrotu. Albo powrotu Alduina.
- Żegnaj! - zawołałam, gdy wzbił się w niebo.
Podążyłam w stronę ruin i wspięłam się po kamiennych schodach. Niespodziewanie zaatakował mnie jakiś smok. Dobyłam miecza i wyczarowałam magiczną osłonę, by uchronić się przed płomieniami. W tym samym momencie z wnętrza świątyni wyskoczył draugr. Smok zionął ogniem. Udało mi się uniknąć płomieni i zaatakować go mieczem. Wykonałam piruet i przecięłam na pół drugra, który właśnie usiłował ranić mnie swoim mieczem w plecy. Następnie wskoczyłam na głowę smoka i przebiłam go mieczem. Gdy padł martwy, zabrałam mu duszę. Ledwie zdążyłam to uczynić, gdy zaatakował mnie kolejny draugr. Zionęłam ogniem zamieniając go w pochodnię, która z kolei szybko stała się kupką popiołu. Przebiegłam przesmyk między skałami i starłam się w walce z kolejnym draurem. Po zabiciu go dotarłam do złotych wrót. Otworzyłam je i wkroczyłam do wnętrza świątyni Skuldafn. Od razu zaatakował mnie draugr. Później kolejny. Zabiłam obydwoje i wtedy poczułam, że wzywa mnie słowo mocy.

17 dzień, Gwiazda Wieczorna:
Po poznaniu słowa "strun" oznaczającego "burzę" wyszłam na świątynny dziedziniec. Ujrzałam portal, wyglądający, jak spadający z niebios wodospad. Wodospad światła. Szłam do niego z zachwytem, gdy nagle pomiędzy mną a portalem stanął smoczy kapłan. Dobyłam miecza i rzuciłam się w jego stronę, zanim rzucił na mnie złowrogie zaklęcie. Zginął po kilku ciosach. Byłam zaskoczona, że zabiłam go z taką łatwością, praktycznie od razu. Nie tracąc więcej czasu, podeszłam do portalu i zanurzyłam się w jego oślepiające światło.
Gdy otworzyłam oczy, znajdowałam się już w innym świecie. Stałam na jakiejś skale. Krajobraz wokół mnie był piękny. Nie była to jednak kraina tak piękna, jak Raj Mankara Camorańskiego, który kiedyś zniszczyłam. Zdawałam sobie sprawę, że znajduję się w Aetheriusie i byłam nieco rozczarowana, że jego widok nie zachwycił mnie dogłębnie. Sovngard, który ujrzałam, przypominał trochę Skyrim, z tą różnicą, że było tutaj rozkosznie ciepło. Niezwykła była zaś energia, którą czułam. Byłam w Aetheriusie, w świecie, z którego pochodzi magia i czułam, jak magia wypełnia mą duszę. Mój umysł osiągnął stan spokoju i błogości, którego dotąd nie znałam. Spojrzałam w górę i wtedy zachwyciłam się dogłębnie. Ujrzałam prawdziwą obręcz niebios. W zenicie znajdowało się źródło światła, jaśniejsze niż słońce. Otaczał je wir obłoków rozciągniętych na tle rozgwieżdżonego nieba. Tworzyły one grę barw różowych i błękitnych. Wszelkie cierpienia i troski znikły, ale pozostał mi mój cel - zabić Alduina.  Zeszłam na dół po marmurowych schodach. Rozległa dolina przede mną zakryta była gęstą mgłą. W oddali ujrzałam sylwetkę smoka, przemierzającego niebiosa. Domyśliłam się, że to Alduin. Poszłam przed siebie i zagłębiłam się w mgłę. Po kilku krokach natknęłam się na żołnierza Gromowładnych.
- Zawróć! - zawołał. - We mgle czai się groza. Wielu weszło śmiało, lecz na nic odwaga w obliczu grozy, strzegącej drogi.   
- Co to za mgła? - zapytałam
- Nie wiem, ale nikt nie przeszedł - odpowiedział żołnierz. - Alduin, którego głód jest niezaspokojony, poluje na dusze uwięzione w tej dolinie. Czy możesz poprowadzić nas na dwór Shora, gdzie zostaniemy ciepło powitani?
- Dwór Shora? Co to za miejsce?
- Nie wiesz? Co cię prowadziło? Czy to nie sny pokazały ci drogę? Dwór męstwa, w którym bohaterowie czekają, by podążyć za Shorem do ostatniej bitwy. Ujrzałem to wyraźnie, gdy po raz pierwszy wkroczyłem na tę ścieżkę. Ból i strach minęły - zawołał ze wzruszeniem. - Rozwiały się, jak nędzna mara, i przyszła wizja. Dwór Shora, skrzący się w bezchmurnej dolinie. Lecz jest ta mgła. Mgła przepędziła nadzieję. Zagłębiłem się w nią... i zgubiłem drogę i błąkam się. Szybko! Zanim Alduin pochłonie twe życie, zanieś na dwór Shora wieść o naszym ciężkim losie.
- Nie martw się. Przychodzę zabić Alduina - oświadczyłam.
- Śpiesz się. We mgle czyha Pożeracz Świata - przestrzegł mnie żołnierz i oddalił się, znikając we mglistych oparach.  
Poszłam przed siebie. Szłam polną ścieżką. Cały czas patrzyłam pod nogi, by z niej nie zboczyć. Spotkałam żołnierza Cesarskich, który zawołał: "Nie ma ucieczki. Odwaga na nic się nie zda" i zniknął we mgle. Nagle w gęstych oparach ujrzałam przed sobą jakiś wielki cień. Okazało się, że to Alduin! Znalazł mnie! Pobiegłam w przeciwnym kierunku, oddalając się od bestii. Uciekałam, aż wreszcie napotkałam Kodlaka Białowłosego! Ogromnie ucieszyłam się na jego widok.
- Znasz drogę? Czuję straszne zmęczenie i nie wiem, którędy iść - odezwał się mój herold.
- Kodlaku, to naprawdę ty? - spytałam. - Poznajesz mnie? To ja, Astarte. Wyswobodziłam twą duszę z mocy Hircyna, byś mógł się znaleźć w Sovngardzie, a ty również zbłądziłeś w tej przeklętej mgle.
- Nie ma ucieczki. Twoja odwaga na nic się nie zda - odparł Kodlak smutno.
Nagle zorientowałam się, że siedzi przy schodach. Zakrywała je mgła. Kiedy jednak wspięłam się po nich, ujrzałam następne stopnie. Wchodząc po nich, wzbiłam się ponad mgłę. Odwróciłam się i dostrzegłam Alduina. Latał nad mgłą. Zdawało się, że mnie nie widzi. Na powrót stanęłam plecami do doliny. Przede mną wznosił się ogromny pałac. Prowadził do niego most wykonany z kości smoka. Przed nim zaś stał długowłosy i półnagi mężczyzna, tak wysoki, że gdy do niego podeszłam, sięgałam mu zaledwie do pasa.
- Kim jesteś? - spytałam mało roztropnie.
- Jestem Tsun - oświadczył. - Co sprowadza cię, wędrowcze ponury, do tego miejsca, Sovngardu, końca dusz, daru Shora dla szlachetnie poległych?
- Ścigam Alduina, Pożeracza Światów - odpowiedziałam.
- Pamiętne przyświeca ci zadanie. Wielu niecierpliwiło się, by stawić czoła czerwiowi, odkąd po raz pierwszy zastawił swe sidła tutaj, na progu Sovngardu. Lecz Shor zapobiegł gniewnej rzezi. Być może, w swej mądrości, przewidział twoją zagładę? 
- Nie wiem, kim jest Shor, ale... Chcę dostać się do Pałacu Męstwa.
- Nie jesteś jednym z cieni, które zwykle tędy przechodzą, lecz żyjącą istotą, która śmie wchodzić do świata umarłych. Jakim prawem żądasz przejścia? - zapytał Tsun.
Wyprostowałam się dumnie i odpowiedziałam wyniosłym tonem:
- Prawem chwały. Dowodzę Towarzyszami z Jorrvaskr.
- Z radością witam możliwość skrzyżowania ostrzy ze spadkobierczynią Ysgramora, zaszczytną siostrą-tarczowniczką Kodlaka, którego wyczekiwałem na próżno - odpowiedział Tsun.
- Mogę wejść do Komnaty Męstwa? - spytałam.
- Żywy, czy umarły, nakazem Shora nikt nie może przejść przez niebezpieczny most, dopóki nie uznam go godnym na podstawie umiejętności bojowych.
Wydobył topór zza swoich pleców. Widząc to wyciągnęłam z pochwy mój ebonowy miecz. Starliśmy się w walce. Nigdy wcześniej nie walczyłam z kimś tak silnym (nie licząc oczywiście Mehrunesa Dagona i Alduina). Nasze starcie nie trwało długo. Tsun wybił mi miecz z ręki potężnym uderzeniem swego topora i powalił mnie na ziemię. Nie wykonał jednak ostatecznego ciosu. Schował topór z powrotem za plecy i rzekł:
- Dobrze walczysz. Minęło sporo czasu, odkąd weszła tu żywa istota. Niechaj łaska Shora zstąpi na ciebie i twoje zadanie! 
Dłonią wskazał mi most. Wstąpiłam na niego i przeszłam po nim nad głęboką przepaścią, do której spływał wielki wodospad. Stanęłam przez czterema drzwiami pałacu, które były bardzo wysokie, lecz jednocześnie wąskie. Pchnęłam jedne z nich, a one otworzyły się z łatwością. Gdy weszłam do Komnaty Męstwa, chwilowo oślepił mnie blask jej wnętrza. Po chwili z blasku wyłoniła się postać muskularnego Norda z długą brodą, który przemówił:
- Jestem Ysgramor. Witaj, Smocze Dziecię! W nasze progi nie zawitał nikt, od kiedy Alduin zastawił tu sidła duszy. Z rozkazu Shora schowaliśmy broń i weszliśmy w woal mgły. Troje jednak czeka na twój znak, by zesłać furię na groźnego wroga. Gormlaith nieustraszona, w boju zaprawiona, Hakon odważny, wojownik wdzięczny, Felldir Stary, w dal patrzący i potężny.
Naprawdę stoi przede mną sam Ysgramor we własnej osobie?! Niezwykłe! Osoby, o których mówił, to troje herosów, których ujrzałam czytając Pradawny Zwój. Zafascynowana chodziłam po sali biesiadnej pełnej zmarłych bohaterów. To naprawdę było niezwykłe.
- Odbyłem tę podróż i trudne próby. Wszystko po to, by zaznać choć odrobiny Sovngardu - odezwał się do mnie jakiś mężczyzna.
Ujrzałam dwie kobiety walczące toporami. Gdy przyglądałam się im, podeszła do mnie trzecia Nordka klepiąc mnie przyjacielsko po ramieniu, powiedziała:
- Czy szukasz strawy, czy pieśni nieskończonej, walki i picia, braterstwa i przechwałek, to miejsce jest dla ciebie. Ogrzej tu swą duszę.
Dalej przemierzałam salę biesiadną nie mogąc uwierzyć w to, co widzę. Otaczali mnie zmarli, często zmarli od wieków i tysiącleci, i nie było między nimi żadnej zwady, czy niechęci, i wszyscy byli szczęśliwi. Zatrzymałam się przed złotym tronem, na którym nikt nie zasiadał. Moją uwagę przykuł mężczyzna stojący nieopodal tronu. Miał na sobie wyraźnie królewskie szaty.
- Czy za życia byłeś królem? - zapytałam.
- A, tak. Nazywam się Olaf Jednooki - przedstawił się mężczyzna.
Słyszałam o nim. Bardzo dawno temu był Najwyższym Królem Skyrim. Zdaje się, że to on uwięził smoka w Smoczej Przystani, lecz nie byłam tego pewna. Pewnie za życia nie miał jednego oka, lecz tu w Sovngardzie miał dwoje sprawnych oczu.  
- Tron Shora jest pusty - oświadczył. - Jego oblicze zbyt jasno świeci dla śmiertelnych oczu.
Kim właściwie jest Shor? Jeśli jest bogiem, to czemu nigdzie w Skyrim i wcześniej w Cyrodiil nie widziałam żadnej jego świątyni? A jeśli Sovngard jest jego królestwem, to czemu jego tron stoi pusty? Z zamyślenia wyrwała mnie Gormlaith. Podeszła do mnie wraz z Hakonem i Felldirem.
- Astarte Gwiazdo Zachodu, przychodzisz oczyścić Sovngard z podłej aury Alduina? - spytała Gormlaith. - Z rozkazu Shora powściągnęliśmy gniew. Ucztujemy, unikając kontaktu i zagłady.
- Przybyłam zgładzić Alduina - odpowiedziałam.
Gdy tylko odwróciłam się w stronę trójki bohaterów, zaczęli oni coś wykrzykiwać o zabiciu Alduina. Mówili wszyscy naraz, więc nie potrafiłam ich zrozumieć.
- Zatrzymajcie się oboje! - Felldir gestem uciszył pozostałych Zrodzonych Ze Smoka. - Naradźmy się, zanim dołączymy do walki. Mgła Alduina to niebezpieczna pułapka. Mrok jest jego tarczą i kryjówką, ale dzięki połączeniu Głosów i zjednoczeniu naszej waleczności, możemy rozproszyć mgłę i zmusić go do walki.
- Felldir ma rację - zgodził się Hakon. - Pożeracz Światów boi się, że zginie. Musimy przegonić mgłę, Krzycząc razem, a następnie zawrzeć ostrze w desperackiej walce z naszym czarnoskrzydłym przeciwnikiem.
- Do boju, przyjaciele! - Gormlaith dobyła miecza.
Znowu wszyscy zaczęli coś wykrzykiwać i wybiegli z Komnaty Męstwa. Pobiegłam za nimi. Opuszczając dwór Shora, usłyszałam jeszcze, jak jakiś mężczyzna mówi:
- Spojrzenie Shora spoczywa dziś na tobie.
Wraz z pozostałymi Smoczymi Dziećmi przemierzyłam most. Znaleźliśmy się nad doliną wypełnioną gęstymi oparami. Wiedziałam, jakim Krzykiem można rozproszyć mgłę.
- Lok Vah Koor! - wykrzyknęłam.
Towarzyszący mi bohaterowie uczynili to samo. Zadziałało! Mgła rozstąpiła się przed nami. Razem z moimi towarzyszami zeszłam w dolinę, rozpraszając mgłę swym Krzykiem. Zagłębialiśmy się coraz dalej. W pewnym momencie dostrzegłam długowłosego i brodatego młodzieńca w królewskich szatach ze złotą koroną, wysadzaną rubinami, na głowie. Kim innym mógł być, jak nie Najwyższym Królem Skyrim, który umarł mniej więcej w tym samym czasie, w jakim Aldiuin pojawił się ponownie na Nirnie? Podeszłam do młodzieńca i zapytałam:
- Czy ty jesteś Najwyższym Królem Toryggiem?
- Tak - odpowiedział smutno mężczyzna. - Ulfrik Gromowładny wysłał mnie tu potężnym Krzykiem. Żałowałem jedynie pięknej Elisif. Stawiłem mu czoła, nie czując trwogi, choć mój los był przesądzony. Nie splamiłem swego honoru, czy Ulfrik może powiedzieć o sobie to samo?
Serce boleśnie ścisnęło mi się w piersi, gdy słyszałam te słowa, a złowroga mgła powróciła. Oddaliłam się od Torygga i wykrzyknęłam:
- Lok Vah Koor!
Mój Krzyk ponownie rozproszył mgłę, lecz nie dostrzegłam Alduina. Dostrzegam za to moich towarzyszy stojących przy schodach. Podbiegłam do nich. Wtedy pojawił się Alduin.
Przybył na skraj doliny, na którym się zebraliśmy.
- Joor Zah Frul! - wykrzyknęliśmy wszyscy czworo.
Nasze Krzyki strąciły Alduina na ziemię. Dobyliśmy mieczy i rzuciliśmy się w jego stronię, niemiłosiernie pchając go w bok i tnąc go po pysku.
- Strun! - krzyknęłam, a cała przestrzeń Aetheriusa odpowiedziała błyskawicami, które poczęły godzić w czarnego smoka.
Próbował chwycić mnie zębami, lecz uskoczyłam w bok i uderzyłam go mieczem w łeb. Moi towarzysze również nie dawali mu spokoju, zadając mu kolejne rany swymi mieczami. Poważnie ranny już Alduin wzbił się w niebo. Począł uciekać przed nami, jednak po chwili znów powaliliśmy go Smokogrzmotem. Nasz przeciwnik jednak bronił się zaciekle przed naszymi mieczami. Walka była okropnie długa i zacięta.
-  Yol Toor Shul! - wykrzyknął Alduin.
Z jego paszczy zionął ogień wprost na mnie. Całe moje ciało poczęło płonąć. Na szczęście z nieba spłynął deszcz, który ugasił płomienie. Wyciągnęłam rękę i uzdrawiałam się.
- Yol Toor Shul! - zawołałam, a moje płomienie dosięgły Alduina.
Smok rzucił się do ucieczki. Przeleciał przed Pałacem Męstwa. Pobiegliśmy za nim.
- Joor Zah Frul! - Hakon i Felldir krzyknęli jednocześnie, po raz kolejny unieruchamiając Alduina.
Szybko dobiegłam do niego i cięłam go mieczem po pysku.
- Teraz musi być mój - wyszeptałam z zaciętością i krzyknęłam - Yol Tor Shul!
Łeb Alduina stanął w płomieniach. Podniósł się na tylnych łapach i uderzył mnie szponami tak, że padłam na ziemię kilka metrów dalej. Podniosłam się z trudem. Moi towarzysze walczyli z Alduinem. Przyklękłam i zacisnęłam w dłoni, spoczywający na mej piersi, Amulet Akatosha.
- Niech się stanie wola twoja - wyszeptałam i pobiegłam w stronę czarnego smoka.
Wciąż trzymając w lewej dłoni Amulet Akatosha, z całej siły uderzyłam Alduina moim mieczem w głowę. Jego ryk wstrząsnął Sovngardem, błysk czerwonego światła otoczył wszystko wokół. Alduin jakby rozdzielił się na smoka złotego i czarnego, po czym rozpadł się na miliardy kawałeczków. W następnej chwili wszystko zniknęło. Alduin po prostu rozpadł się na małe części i zniknął.
Mgła rozwiała się całkowicie i wszystko wokół wypiękniało. Teraz Sovngard był tak samo piękny, jak Raj Mankara Camorana. Byłam zachwycona wielością barw i jasnością światła. Stałam z zakrwawionym mieczem, wciąż ściskając Amulet Akatosha w swej dłoni. Po chwili ujrzałam Tsuna, zbliżającego się w moją stronę. 
- Zguba Alduina została przypieczętowana, a Sovngard oczyszczony z jego podłych pułapek - rzekł. - Już zawsze będą śpiewać o tej walce na dworze Shora, lecz twoje przeznaczenie leży gdzie indziej. Gdy dotrwasz kresu swych dni, być może powitam cię ponownie, z przyjacielską radością, i zaproszę na naszą błogosławioną biesiadę.
- Chwała Astarte Gwieździe Zachodu! - zawołał Hakon.
- Chwała! - zawtórowali mu Felldir i Gormlaith.
- Gdy poczujesz się w gotowości, by powrócić do żywych, powiedz tylko, a odeślę cię z powrotem - zwrócił się do mnie Tsun.
- Jeszcze nie - odparłam, kręcąc przecząco głową.
- Ale nie ociągaj się - powiedział Tsun. - Kraina umarłych nie jest przeznaczona dla śmiertelników.
Z doliny poczęli nadciągać zmarli. Gdy otoczyli nas, towarzyszący mi bohaterowie przemówili do mnie słowami:
- Jestem Gormlaith Złoty-Jelec. Nawet tu, gdzie gromadzą się bohaterowie, mało kto jest w stanie dorównać temu heroicznemu czynowi! Wielka chwała! Sami bogowie muszą nam zazdrościć zdobytego honoru!
- Jestem Hakon Jedno-Oko. Znajdę cię, gdy na dobre powrócisz do komnat Shora. Będzie dla nas honorem, gdy ponownie staniesz w szeregach Sovngardu.
- Jestem Felldir Stary. Nasz pradawny dług za ułaskawienie Alduina został spłacony. Długa noc dobiegła końca.         
Sovngard stał się nieprawdopodobnie piękny. Nie wyglądał już wcale jak Skyrim. Był o wiele żywszy i bardziej barwny. Czułam się wspaniale w tym miejscu. Podążyłam ścieżką prowadzącą na Dwór Shora. Nie spotkałam nikogo. Przeszłam przez most i podeszłam do złotych drzwi. Tym razem jednak nie mogłam ich otworzyć. Nie mogłam już wejść na Dwór Shora. Tylko raz było mi to dane. Odwróciłam się i ujrzałam Rikke przechodzącą przez most. Ucieszył mnie jej widok. Wyglądała młodziej niż wtedy, gdy widziałam ją żywą. Była ładna.
- Przepraszam, że doprowadziłam do twej śmierci - powiedziałam, gdy Rikke podeszła do mnie. - Bardzo żałuję.
- Za to ja nie mam do ciebie żadnego żalu - odparła. - Jestem ci wdzięczna, bo zabijając Alduina, ocaliłaś mą duszę. Ocaliłaś dusze wszystkich poległych bohaterów Skyrim. Dziękuję ci.
- Czuję, że zbłądziłam - wyznałam. - Chciałam ocalić swych bliźnich, a zabiłam ich na rozkaz człowieka, którego tak naprawdę nie znam.
- Ja też czułam, że błądzę. Myślałam, że ratuję Skyrim, a w rzeczywistości zabijałam tylko kobiety i mężczyzn, którzy próbowali służyć swej ojczyźnie tak samo, jak ja. Dopiero teraz, gdy patrzę na to wszystko z dystansu osoby umarłej, rozumiem, że ta wojna była niczym mgła Alduina. Gdy nas spowiła, nie mogliśmy już się z niej wydostać i błądziliśmy, każdy na swój sposób. Lecz teraz nie musimy już niczego żałować.
- Rikke, powiedz mi proszę... Wiem, że znałaś Ulfrika od dawna. Powiedz mi z dystansu osoby umarłej: jaki on naprawdę jest?
- Kiedyś go znałam, ale teraz... on zmienił się w sposób, którego nie potrafię pojąć. Czy naprawdę nie widzisz, jaki jest? Nie dostrzegasz jego egoizmu i żądzy władzy? Właśnie taki jest teraz. Egoistyczny i zapatrzony w siebie. Ale nie zawsze taki był.
- A jaki był kiedyś?
- Cudowny. - Rikke uśmiechnęła się, a jej oczy zabłysły jakimś pięknym wspomnieniem. - Kiedy go poznałam, Ulfrik nie tylko był żołnierzem w pełni oddanym Cesarstwu, ale również człowiekiem wrażliwym, szlachetnym i skłonnym do poświęceń. Co więcej, w ogóle nie pragnął władzy. Nie chciał nawet odziedziczyć tronu Wschodniej Marchii po swym ojcu. Nie zależało mu na tym. Marzył o prostym, spokojnym życiu w bezpiecznej i wolnej ojczyźnie. Obydwoje o tym marzyliśmy. Kochałam go - powiedziała ze smutnym westchnieniem, a uśmiech znikł z jej twarzy. - Niestety Wielka Wojna go zniszczyła. W pewnym sensie zniszczyła nas oboje. Przestaliśmy się rozumieć. Ulfrik nagle zapragnął władzy i zaczął po nią sięgać, nie oglądając się na krzywdę innych. Nie potrafię pojąć, dlaczego.
- A jeśli to Thalmor zniszczył Ulfrika... Jeśli tak naprawdę nie chodzi mu o władzę, tylko o zemstę na Thalmorze i Cesarstwie, które się Thalmorowi poddało... Gdyby się okazało, że Ulfrika skrzywdzono tak bardzo, że pozostała mu już tylko zemsta, to czy wybaczyłabyś mu? - spytałam z determinacją.
- Ja już dawno mu wybaczyłam - odpowiedział Rikke z łagodnym uśmiechem i pchnęła złote drzwi, które natychmiast otworzyły się przed nią.
Patrzyłam, jak wstępuje w blask dworu Shora. Wielu innych poszło jej śladem. Ku chwale Sovngardu stąpali ramię w ramię polegli Gromowładni i polegli legioniści. Zawróciłam w dolinę.
- Mgła zniknęła. Chwalmy ten dzień - zawołał z rodsonym wzruszeniem jeden z legionistów, przekraczajacych most.
W moim sercu obudziła się dawna tęsknota. Podeszłam do Tsuna.
- Mam wielką prośbę - powiedziałam błagalnie. - Chciałabym ujrzeć mojego Cesarza, Martina Septima.
- Sovngard jest królestwem Shora, przeznaczonym dla szlachetnych dusz, lecz twego Cesarza tutaj nie ma. On trwa w królestwie samego Akatosha, w którym przebywają prawdziwie święci - odrzekł Tsun. - Nie możesz go teraz ujrzeć. Nie nadszedł jeszcze właściwy czas. Żyjesz, nie umarłaś, a w Aeteriusie nie mogą przebywać ci, którzy nigdy nie umarli. Wracaj do świata śmiertelnych, Astarte.
Spojrzałam w górę. Trwając w zachwycie, zapatrzyłam się w obręcz niebios.
- Jeśli nie mogę zobaczyć Martina, to mogę już wrócić do Tamriel - stwierdziłam.
- Teraz wróć na Nirn z tym skarbem od Shora, mojego lorda, z Krzykiem, który sprowadzi bohatera z Sovngardu, gdy będziesz w potrzebie - powiedział Tsun, po czym wykrzyknął - Hun Kaal Zoor!
Natychmiast pojęłam znaczenie tych słów: "Bohater czempion legenda". Potęga Głosu Tsuna przewróciła mnie.
Upadłam na zwykły biały śnieg i ujrzałam nad sobą zwykłe błękitne niebo. Powróciłam na Nirn, do Tamriel. Podniosłam się z śnieżnej zaspy i natychmiast zdjęła mnie groza. Wokół mnie było mnóstwo smoków. Trzy, cztery, pięć... nie do policzenia. Dziesiątki. Zdjęłam z głowy hełm i dobyłam miecza. Porywisty wiatr rozwiał mi włosy.
- Alduin mahlaan! - powtarzały smoki raz po raz.
Rozejrzałam się. Zdziwiona, zorientowałam się, że nie jestem w Skuldafn. Gdzie więc jestem? O moi bogowie! Nie byłam nawet w pobliżu miejsca, w którym przeszłam przez portal. Dotarło do mnie, że znajduję się na Gardle Świata, dokładnie w miejscu, gdzie załamał się czas!
- Dokonało się. Alduin dilon. Najstarszy odszedł. Ten, który przyszedł przed wszystkimi i który był zawsze - odezwał się Paarthurnax.
Odwróciłam głowę w stronę, z której dobiegał jego głos. Jak zwykle, siedział na swojej skale.   
- Alduin sobie na to zasłużył - odparłam z gniewem.
- Zaiste - przyznał Paarthurnax. - Alduin mahlaan hinmaar. Sam wybrał swój los, gdy zawłaszczył sobie władzę, zarezerwowaną dla Bormah, naszego ojca Akatosha. Nie mogę jednak świętować jego upadku. Zu'u tiiraaz ahst ok mah. Był mi kiedyś bratem. Świat nigdy nie będzie już taki sam.
- Będzie lepszy - odparłam z pewnością w głosie. - Świat bez Alduina już jest lepszym miejscem.
- Możliwe. Przynajmniej wciąż będzie trwał. Grik los lein. Co więcej następny świat będzie musiał sam o siebie zadbać. Borii lein fen lost wah kuz ulaak do okmaar - rzekł Paarthurnax patrząc na mnie. - Nawet mój wzrok nie sięga poza horyzont końca czasu. Niid koraav zeim dinoksetiid. Zapominam się. Krosis. So los mid fahdon. Melancholia to skuteczne sidła na smoka. Twoje zwycięstwo jest wielkie i sahrot krongrah, ci, którzy mają oczy, dostrzegą odbicia jego echa we wszystkich nadchodzących wiekach. Rozkoszuj się zwycięstwem, Dovahkinie. To nie są ostatnie zgłoski zapisane twą ręką na kartach historii. Goraan! Dawno już nie czułem się tak młodo - mówiąc to wzbił się w niebo i zawisł nade mną - Wielu dovahhe jest teraz rozsianych po Keizaal. Bez dominacji Alduina może posłuchają mego vahzen... Słuszności mego Thu'um. W każdym razie usłyszą go. Żegnaj, Dovahkiinie!
Paahrtunax odleciał w dal, a smoki podążyły za nim. Odleciały wszystkie, poza jednym. Odahviing wylądował tuż przede mną i oświadczył:
- Pruzah wundunne wah Wuth Gein. Życzę starcowi szczęścia w jego... staraniach. Niewielu jednak dobrowolnie zamieni przywództwo Alduina na tyranię "Drogi Głosu" Paarthurnaxa. Jeśli o mnie chodzi, to jestem pod wrażeniem twego kunsztu. Thuri, Dovahkiin. Z chęcią uznaję moc twego Thu'um. Zu'u Odahviing. Wezwij mnie, gdy będziesz w potrzebie, a przybędę, jeśli zdołam.
- Dziękuję - odpowiedziałam, prostując się dumnie.
Dopiero teraz spostrzegłam, że Odahviing trzyma w szponach kostur i maskę. Upuścił je na śnieg tuż przede mną.
- Oto kostur i maska Smoczego Kapłana Marthira, którego zgładziłaś w Skuldafn - powiedział karmazynowy smok. - Odtąd należą do ciebie. 
Odahviing wzbił się wysoko w niebo, a ja chwyciłam kostur i maskę Marthira i zeszłam do klasztoru. Gdy weszłam do środka, jak zwykle powitała mnie niezmącona cisza. Nigdzie nie mogłam znaleźć Siwobrodych. Obeszłam cały klasztor i wyglądało na to, że jest pusty. Wreszcie trafiłam do pomieszczenia z wielkim kamiennym stołem z licznymi krzesłami, które przypominało komnatę obrad. Przy stole zasiadali wszyscy Siwobrodzi. Gdy stanęłam przed nimi, Arngeir podniósł się od stołu.  
- Widzę to w twoich oczach. Udało ci się odwiedzić krainę bogów i powrócić. Czy to znaczy, że... już po wszystkim? Czy Alduin naprawdę został pokonany? - spytał z nadzieją.
- Tak. Alduin zginął w Sovngardzie z mojej ręki - odpowiedziałam.
- Nareszcie! Koniec! - ucieszył się Siwobrody. - Może było to jednak tego warte? Udało ci się wykazać potęgą zarówno Głosu, jak i czynów. A co szczególniejsze, udało ci się opanować straszliwą broń. Teraz od ciebie zależy, czy wykażesz się cnotą i umiejętnościami. Czy zostaniesz bohaterem, którego czyny będą opiewane przez wieki, czy będziesz klątwą dla przyszłych pokoleń, czy też znikniesz z kart historii bez śladu? Niechaj prowadzi cię Droga Głosu, a ścieżka mądrości także będzie jasno zarysowana w twoim umyśle. Smocze Dziecię, oddychaj i skup się! Oto stoi przed tobą twoja przyszłość.
- Dziękuję mistrzu za pomoc i naukę, lecz będę podążać własną ścieżką - odpowiedziałam. -Oby Akatosh był ze mnie dumny!
Zeszłam z Wysokiego Hrothgaru i postanowiłam udać się do Białej Grani. Nocą byłam już w Jorrvaskr i opowiadałam wszystkim Towarzyszom o mojej wizycie w Sovngardzie i o mojej ostatecznej, zwycięskiej walce z Alduinem, Pożeraczem Światów. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz