Rozdział V

16 dzień, Pierwsze Mrozy:
Posłaniec Ulfrika otrzymał rozkaz, aby natychmiast sprowadzić mnie do Wichrowego Tronu. Miałam inne plany. Musiałam najpierw pojechać do Akademii. Zatrzymaliśmy się w małej osadzie nieopodal Morthalu na posiłek i nocleg. Wstałam o świcie i nim posłaniec Ulfrika się zbudził wymknęłam się z chaty, w której nas ugoszczono, wsiadłam na karego konia i pognałam w drogę do Zimowej Twierdzy.
Słońce chyliło się już ku horyzontowi, gdy nieopodal miasta napotkałam dwoje wędrowców. Byli to Onmund i Brelyna.
- Witajcie! - zawołałam serdecznie.
- Astarte! Jak dobrze cię widzieć! - zawołała Brelyna.
- Movart nie żyje? - spytał Onmund.
- Oczywiście, że nie żyje, mój drogi - odpowiedziałam.
- Nadal pragniesz zabić Ancano osobiście? - spytała Dunmerka.
- Zabicie tego drania byłoby jedną z największych rozkoszy, jakie potrafię sobie wyobrazić - odrzekłam.
- Więc zrób to - Brelyna podała mi Laskę Magnusa.
- Dziękuję! - odpowiedziałam chwytając laskę w prawą dłoń. - Spotkamy się w Akademii.
- Powodzenia! - zawołał Onmund, gdy ja spinałam już konia.
Po chwili byłam już w Zimowej Twierdzy. Przejechałam przez miasto galopem. W okół mnie wszyscy walczyli. Miasto znów zostało zaatakowne przez jakieś magiczne potwory. Wiał okropny wicher. Minęłam walczących i zatrzymałam się przed mostem wiadącym do Akademii. Stali tu moi nauczyciele i najwyraźniej nie mogli wstąpić na most. Zsiadłam z konia, który natychmiast pognał na południe, zapewne do Wichrowego Tronu, i w tłumie magów zaczęłam szukać Mirabelle. Nie ujrzałam jej, ale znalazłam Tolfdira, ktory powitał mnie z radością:
- Udało ci się przeżyć! Czy to znaczy, że to masz? - dopiero w tym momencie spojrzał na Laskę Magnusa, którą dzierżyłam w dłoni. - Miejmy nadzieję, że jest to tak potężne, jak sądzili wielcy magowie.
- Dlaczego jesteś tutaj? - spytałam.
- Zobacz! Siła Ancano rośnie - odpowiedział Tolofdir wskazujac dłonią na Akademię. - Nie możemy przebić magicznej bariery, za którą się schronił. Na szczęscie twoja wycieczka do Labiryntianu była owocna.
- Gdzie jest Mirabelle?
- Ona... nie dała rady. Kiedy stało się jasne, że musimy uciekać, została z tyłu, by zapewnić, że reszcie nie stanie się krzywda.
- Mirabelle nie żyje?! - zawołałam z rozpaczą.
Nie mogłam w to uwierzyć. Jak to się mogło stać? Dlaczego? To niemożliwe, żeby Ancano wciąż żył, a Mirabelle była martwa.
- Chodźmy tam! - rozkazałam magom zgromadzonym najbliżej mnie.
Chwyciłam Laskę Magnusa w obie dłonie i mocno uderzyłam nią w przestrzeń przed sobą. Magiczna bariera otaczająca Akademię, dotąd nie widoczna, teraz zalśniła błękitnie. Niestety nie udało mi się zniszczyć. Spróbowałam jeszcze raz. Udało się! Bariera zniknęła. Ile tchu w piersi, pobiegłam do Akademii. Za mną biegli Faralda, Tolfdir i Arniel Gane. Zatrzymaliśmy się przed bramą prowadzącą na dziedziniec.
- Nie powinniśmy byli tego tu przynosić - powiedziała cicho Faralda.
- Zdziwię się, jeśli ktokolwiek z nas to przeżyje - stwierdził Arniel.
- Przeżyjemy, a Ancano zginie! Nareszcie! Lepiej późno niż wcale - powiedziałam.
Moja nienawiść do Ancano sięgnęła już zenitu. Zabicie go stało się szczytem marzeń i nareszcie było w zasięgu mojej ręki. Śmiało wkroczyłam na dziedziniec.
- Astarte! - zawołał mnie Onmund.
Odwróciłam się i zobaczyłam, że właśnie wbiegł okropnie zdyszany na dziedziniec.
- Idę z tobą - powiedział ledwie łapiąc oddech ze zmęczenia.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się.
Pchnęłam drzwi do Komnaty Żywiołów i dumnie wkroczyłam do środka. Wszyscy poszli za mną. Ancano stał przy Oku Magnusa, które iskrzyło się turkusowym światłem. Kiedy wkroczyłam do komnaty, a zrobiłam to dość głośno i gwałtownie, natychmiast odwrócił się w moją stronę.
- Przychodzisz po mnie, prawda? - zapytał drwiąco.
- Owszem - odpowiedziałam.
- Sądziłaś, że dam sobie spokój, prawda? Myślisz, że nie wiem, co kombinujesz? Myślisz, że nie mogę cię zniszczyć? - zawołał i wyczarował promień magicznej energi, którą połaczył się z Okiem Magnusa.
- Nareszcie cię zabiję! - zawołałam wściekła.
Przełożyłam Laskę Magnusa do lewej dłoni, a w prawą chwyciłam mój krasnoludzki miecz. Następnie wymierzyłam Laskę Magnusa w Ancano i skupiłam na nim całą swoją nienawiść. Magiczne światło wystrzeliło z głowicy i dosięgło agenta Thalmoru, lecz ku mej rozpaczy nie wyrzadziło mu rzadnej szkody. Tolfdir próbował porazić go błyskawicami, ale wszystkie zaklęcia przenikały jego ciało, jakby w ogóle nie istniał. Ancano roześmiał się szyderczo. Znów spróbowałam urzyć przeciw niemu Laski Magnusa, lecz nic to nie dało.
- Mam w swoich rękach moc zdolną zniszczyć ten świat, a ty uważasz, że możesz coś z tym uczynić? - zawołał Ancano triumfująco.
- Czary nie działają! - krzyknął Tolfdir.
- Mam już dość twoich żałosnych prób magicznych. Nie możesz mnie tknąć - zaśmiał się Ancano.
- Laska! Użyj jej na Oku! - zawołał Tolfdir.
Na oku? Używałam laski na Ancano, ale trzeba na oku! Natychmiast wymierzyłam głowicę Laski Magnusa w jego Oko i przelałam na nie całą swoją nienawiść. Uderzył w nie strumień energii. Nie przestawałam się na nim skupiać i cały czas trzymłam Laskę Magnusa w górzę, wymierzoną w jego stronę. Oko pomału zaczęło się otwierać, a z jego wnętrza wydobyło się jasne błękitne świtało. To światło było wszechobecne, wszeogarniające, cudowne! Oko otworzyło się zupełnie, rozpadło się, a to światło ogarnęło wszystko. Wtedy Ancano poraził mnie błyskawicami, tak dotkliwie, że upadłam na podłogę i nie byłam w stanie się ruszyć. Mój miecz oraz Laska Magnusa wypadły mi z dłoni, a niektóre przedmioty z mojego plecaka rozsypały się po podłodze. Uniosłam dłoń i uleczyłam się. Ancano już miał porazić mnie po raz drugi, gdy nagle trafła go kula ognia. To Onmund cisnął w niego zaklęcie. Jego szaty poczęły płonąć, lecz szybko ugasił je przy pomocy magii i poraził Onmunda błyskawicami tak, że ten osuną się na podłogę, nie dając znaków życia. Szybko chwyciłam Laskę Magnusa i podniosłam się z podłogi. Wtedy Ancano wyczarował lodowe upiory. Wszystkie zaczęły zbliżać się do mnie. Fralia rzucił w nich kilka kul ognia, dzięki czemu część z nich rzuciła sie w bogoń za nią, zastawijąc mnie w spokoju. Zaczęłam ciskać kule ognia w te, które pozostały, ale było ich bardzo wiele. Rzucałam zaklęcia raz za razem i wiedziałam, że wyczerpuję siłę swojego umysłu. Potrzebowałam pomocy, Ancano dzięki mocy Oka Magnusa stał się zbyt potężnym magiem. W myślach zaczęłam się modlić do Akatosha. Wtedy dostrzegłam przy swoich stopach maskę Morokeja, która chwilę wcześniej wypadła z mojego plecaka. Coś w głębi ducha szepnęło mi, aby ją włożyć. W tej samej chwili wyczerpała mi się mana. Rzuciłam się na podłogę omijając atak lodowych upiorów i włożyłam maskę na swoją twarz. W tym momencie poczułam przypływ wewnętrznej siły. Maska regenreowała moją manę. Rzuciłam setki zaklęć ognia i zabiłam wszystkie lodowe upiory. Przez ten czas Ancano walczył na zaklęcia z Tolfdirem. Mój nauczyciel przegrał. Upadł na podłogę. Byłam pewna, że zginął. Wtedy Ancano skierował swoje błyskawice na mnie. Wyczarowałam tarczę ochronną, która poczęła je pochłaniać. Ancano nie przestawał jednak wysyłać magicznej enrgii. Zaczął przy tym zbliżać się w moją stronę. Ja cafałam się, ale po chwili oparłam się plecami ościanę, a Ancano wciąż na mnie napierał. Moje zaklęcie ochronne było słabe, a jego błyskawice potężne. Czułam, że moja mana wyczerpuje się i nawet maska Morokeja nie jest wstanie jej tak szybko odnawiać. Byłam już u kresu wytrzymałości. Pomyślałam, że własnie teraz Ancano mnie zabije. Lecz szybko w mojej głowie pojawiła się inna myśl. Przecież Morokej omal mnie nie zabił, ponieważ za pomocą Laski Magnusa odbierał mi manę i przekazywał sobie, a teraz to ja trzymałam ją w dłoni. Nie wiedziałam jeszcze dokładnie, jak należy jej używać, ale kiedy tarcza, ktorą wyczarowywałam prawą dłonią zaczęła znikać, instynktownie zasłoniłam się Laską Magnusa, którą dzierżyłam w lewym ręku. Natychmiast poczułam przypływ mocy. Ancano przestał rzucać swoje zaklęcie. Spróbował wyczarować błyskawice jeszcze raz, ale nic to nie dało, bezradnie wyciągał tylko ręce przed siebie. Wiedziałam już, że Laska Magnusa odebrała mu resztki many i przekazała je mnie. Uratowałam się, ale nie był to jeszcze koniec walki. Spojrzeliśmy sobie w oczy pozostając w bezruchu. Staliśmy na przeciwko siebie, a mój krasnoludzki miecz leżał na podłodze między nami, zdecydowanie bliżej mnie niż Ancano. Altmer nie miał przy sobie broni, a ja miałam drugi miecz przypięty do pasa. Agent Thalmoru podbiegł do mojego miecza leżącego na podłodze, a ja skupiłam energię Laski Magnusa na błękitnym świetle. Oko na nowo zaczęło się tworzyć z rozerwanych elementów. Minęła ledwie sekunda, a błękitne światło zostało na powrót zamknięte w jego wnętrzu. Zrobiło się cicho. W końcu pozbawiłam kulę mocy.
Usłyszałam krzyk Ancano i wiedziałam już, że teraz z łatwością go zabiję. Przestała chronić go moc Oka Magnusa, więc nie był już nietykalny.  Thalmorczyk zdąrzył podnieść mój miecz z podłogi i wyprostować się, lecz nie zdąrzył uczynić już nic więcej, gdyż ja podeszłam trzy kroki do przodu, dobyłam mojego elfiego miecza i wbiłam mu go w brzuch. Ancano miał na sobie szaty agenta Thalmoru, które nie stanowiły żadnego oporu dla klingi. Nie musiałam użyć wiele siły, by przebić go na wylot. Poczułam się niewyobrażalnie cudownie, gdy dostrzegłam w jego oczach, że zrozumiał już, iż umiera. Wypuściłam z prawej ręki Laskę Magnusa, która głośno uderzyła o podłogę, zdarłam maskę Marokeja z twarzy i chwyciłam szatę Ancano przy jego piersi.
- Tak! O tak! - szepnęłam z narastającą ekscytacją.
Wbiłam w niego swój miecz niemal po rękojeść. Tak długo czekałam na tę chwilę. Moje ciało aż zadrżało z rozkoszy, gdy na twarzy mojej ofiary pojawił się grymas niewyobrażalnego bólu. Nie krzyknął nawet, nie był w stanie. Gwałtowny ból ścisnął mu gardło tak, iż brakowało mu tchu. Stałam bardzo blisko niego, twarz przy twarzy, oko przy oku. Czułam każdy jego oddech, drganie jego ciała, widziałam przerażenie i cierpienie w jego oczach. Jakaż to była rozkosz! W tej chwili byłam, jak smok. Moja smocza natura zawładnęła każdą komórką mojego ciała wznoszac mnie wręcz w stan ekstazy. Powoli wyciągnełam miecz z ciała Ancano, nasycając się każdą sekundą jego bólu, a on padł przede mną na kolana. Jego spojrzenie było już martwe, lecz wciąż oddychał.
- Jeśli Akatosh pozwoli, zniszczę Thalmor - powiedziałam głośno.
Zamchnęłam się i jednym, płynnym ruchem ściełam Ancano głowę. Jego śmierć była dla mnie krótką kulminacją rozkoszy. Później poczułam błogość w całej swoją duszy. Odetchnęłam głeboko i uśmiechnęłam się. Moja smocza żądza krwi została zaspokojona. Chwila błogości trwała jednak krótko. Szybko uświadomniłam sobie, że Onmund najprawdopodobniej został ranny, a Tolfdir chyba nie żyje. Ogarnął mnie niepokój i żal. Teraz to moja ludzka natura zawładnęła każdą komórką mojego ciała. Najpierw podbiegłam do mojego przyjaciela, wołając go po imieniu. Lekko podniósł się z podłogi i spojrzał na mnie.
- Żyjesz? - zapytałam z niepokojem.
- Nic mi nie jest - odpowiedział szybko.
W tym momencie Tolfdir odzyskał przytomność, uzdrowił się i wstał z podłogi. Wcześniej sądziłam, że nie żyje, a teraz ogarnęła mnie niewyobrażalna radość i ulga.
- Żyjecie! - zawołałam. - Obydwoje żyjecie!
- Wiedziałem, że ci się uda - stwierdził Tolfdir patrząc na mnie z podziwem.
- Bałam się, że zginęliście - powiedziałam. - Jak Mirabelle. Ona naprawdę nie żyje?
- Niestety - odpowiedział starzec.
Poczułam ból w swoim sercu. Śmierć Mirabelle przyćmiła zadowolenie, jakie odczuwałam z powodu zabicia Ancano.
- Co teraz zrobimy? - spytałam Tolfdira.
- Ja... nie wiem. Ancano nie żyje, ale cokolwiek uczynił Oku, najwyraźniej wciąż to działa - odpowiedział starzec wzruszając ramionami. - Nie mam pojęcia, co robić.
Zapadła chwila milczenia. Podniosłam z podłogi Laskę Magnusa i zacisnęłam ją w prawej dłoni.
- Co się dzieje?! - zawołał Tolfdir.
Kiedy spojrzałam na Oko Maguna, ujrzałam, że stoi przed nim mag z Zakonu Psijic.
- Psijicowie? - mój nauczyciel był zdumiony. - Tu i teraz? Co na Talosa?
- Oni potrafią igrać z czasem - powiedziałam, podchodząc w stronę maga.
Dotąd patrzył na Oko, ale kiedy stanęłam obok niego, odwrócił się w moją stronę. Spojrzałam na jego twarz i od razu go poznałam. Był to Quaranir.
- Wiedzieliśmy, że zwyciężysz - oświadczył. - Twój triumf uzasadnia naszą wiarę w ciebie. Twe czyny dowodzą, że oddanie ci przywództwa na Akademii w Zimowej Twierdzy jest słusznym wyborem.
- Przywództwo? Mnie? - zdziwiłam się.
- Oczywiście. Masz do tego odpowiednie predyspozycje - stwierdził Quaramir.
- Skąd wzięła się ta pewność, że pokonam Ancano? - spytałam.
- Widzimy wiele wspaniałych rzeczy ukrytych przed twoim wzrokiem. Od dawna wiedzieliśmy, że ci się uda - odpowiedział.
- Co teraz robimy?
- Oko stało się niestabilne. Nie może tu pozostać, bo mogłoby zniszczyć Akademię i ten świat - Quaranir znów utkwił swój wzrok w Oku Magnusa. - Należy je zabezpieczyć. Czyny Ancano dowodzą, że ten świat nie jest gotowy na coś takiego. Będziemy go strzec. Masz teraz okazję kontynuować pracę na Akademii i wieść spokojne życie. Przyjmij naszą wdzięczność, arcymagu.  
W tym momencie pojawiło się dwóch kolejnych Psijików. Wszyscy spojrzeli na Oko Magnusa, a ono nagle zniknęło. Po chwili znikinęli również mnisi Psijik. W Komnacie Żywiołów znajdowałam się tylko ja, Tolfdir, Onmund i martwy Ancano.
 - Udało się! - Tolfdir oparł dłonie na moich ramionach. - Dzięki tobie Akademia jest całkowicie bezpieczna. Wiedziałem, że ci się uda. Śmię twierdzić, że Psijikowie mają rację. Moim zdaniem, nikt bardziej nie zasługuje na zostanie arcymagiem - wyjął z kieszeni na piersi mały żelazny klucz i wręczył mi go. - Masz, to należy do ciebie. Komnaty arcymaga też. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, to służę radą.
Byłam okropnie zmęczona, więc chwilę później wspięłam się na wieżę, gdzie za pomocą wręczonego mi przez Tolfdira klucza otworzyłam komnatę arcymaga. Skorzystałam z jego łaźni i ułożyłam się na jego łożu. Szybko zasnęłam.

17 dzień, Pierwsze Mrozy:
Rankiem ubrałam szaty arcymaga i przygotowywałam się w myślach do spotkania z mieszkańcami Akademii. Musiałam ustalić, co powiem i w jaki zrobię to sposób. Moje rozmyślenia przerwało ciche pukanie do drzwi mojej nowej komnaty.
- Proszę! - zawołałam.
Do komnaty weszli Onmund i Brelyna Maryon.
- Upiększasz mój dzień - powiedziała Dunmerka z uśmiechem.
- Witaj, Brelyno! - zawołam i uściskałam ją serdecznie, poczym zwróciłam się do mojego przyjaciela - Onmundzie, dziękuję ci za wszystko.
- To był zaszczyt osłaniać cię - Nord lekko mi się skłonił.
- Wciąż w to nie wierzę. Ty arcymagiem?! Nigdy bym nie zgadła - Brelyna spojrzała na moje nowe szaty z zachwytem.      
- Tak, szykują się zmiany w Akademii - powiedziałam. - Podoba ci się tutaj, Brelyno?
- Jak na razie - odpowiedziała swobodnie. - Chociażby dlatego, że nikt mi nie mówi, jak wiele powinnam osiągnąć. Chcę się tylko uczyć. Nie chcę mieć na głowie cudzych oczekiwań. To jedno z niewielu miejsc, gdzie można uzyskać prawdziwą edukację z wielu szkół magii.
W tym momencie znów rozległo się ciche pukanie do drzwi.
- Proszę - odezwałam się.
Do mojej komnaty wślizgnął się nie kto inny, tylko J'zargo. Kiedy go zobaczyłam, od razu zalała mnie fala gniewu.
- J'zargo wita nowego arcymaga z przyjemnością, czując więcej niż lekką zazdrość. J'zargo spodziewał się zostać arcymagiem, ale wciąż ma jeszcze czas - powiedział Kajiit.
- Ty pyszałku! - zawołałam rozgniewana i skierowałam w jego stronę mój wskazujący palec. - Wiem już, jak działają te twoje zwoje.
J'zargo spojrzał na mój palec wymierzony w niego w taki sposób, jakby był najstraszniejszą bronią świata i przerażony odsunął się aż pod ścianę.
- Były wspaniałe? - zapytał nieśmiało.
- Wspaniałe? Można by pomyśleć, że to była próba zabicia mnie - odpowiedziałam.
- Och! - Kajiit wyraźnie posmutniał. - J'zargo domyśla się, że nie poszło... dobrze. Nie taki był zamiar, zapewniam. To prawda, że J'zargo podejrzewał, że mogą pojawić się pewne... problemy. Ale nie narażałem cię celowo. Teraz J'zargo jest twoim dobrym przyjacielem. Dziękuję ci za pomoc przy zaklęciach.
Jego oczy zaświeciły się przebiegłym oddaniem i sprytną uległością. Spojrzałam na niego i gniew właściwie już mi przeszedł.
- Niech będzie - odezwałam się już bardziej życzliwie - ale na przyszłość będziesz mi mówić o wszystkich mogących się pojawić problemach. Jasne?
- Jak sobie życzysz - zgodził się J'zargo.
Włożyłam na głowę Diadem Maga, który kiedyś należał do Savosa Arena, chwyciłam w dłonie Laskę Magnusa i zeszłam do Komnaty Żywiołów. Wszyscy mieszkańcy Akademii zgromadzili się tam, by posłuchać mego przemówienia. Stanęłam na podwyższeniu na przeciwko nich. Gdy ucichli, zaczęłam wygłaszać moją mowę:
- Mieszkańcy Akademii, drodzy przyjaciele i szanowni współpracownicy, dziękuję wam za zaufanie i uznanie dla moich zasług, któremu daliście wyraz poprzez powierzenie mi godności arcymaga Akademii Zimowej Twierdzy. Przyjmuję tę godność z zaszczytem. Na początek chcę jednak uczcić chwilą ciszy poprzedniego arcymaga, Savosa Arena, oraz mistrzynię magii, Mirabelle Ervine, która poniosła bohaterską śmierć dla ocalenia nas wszystkich i która swoim życiem wyznaczyła nam wszystkim wzór postępowania zgodny z zasadami uczciwości, odwagi i lojalności. Będzie nam jej brakować.
Zamilkłam i w całej Akademii zapadła martwa cisza. Trwało to dłuższą chwilę. Miałam czas pozbierać myśli. Wreszcie zaczęłam mówić dalej:
- Akademia poprzez działania Thalmoru straciła swoich przywódców, Savosa Arena i Mirabelle Ervine. Lecz dziś Akademia podnosi się ze swojego krótkotrwałego upadku! Ja przyjmuję dziś tytuł arcymaga i postanawiam obdarzyć tytułem mistrza magii nie jednego, lecz dwoje członków Akademii. Są to osoby, które posiadają ogromne doświadczenie magiczne i w chwili kryzysu umiejętnie wykorzystali je, aby uratować naszą Akademię. Te osoby to Tolfdir i Faralda. Od dziś są oni nowymi mistrzami magii.
W tłumie moich słuchaczy nastało poruszenie. Wybór Tolfdira na mistrza magii nikogo nie zdziwił, ale nie spodziewano się, że tytuł ten otrzyma również Faralda. Co więcej sądząc po jej twarzy, ona sama spodziewała się tego najmniej. Lubię zaskakiwać śmiertelników. Najbardziej szokującą wiadomość, a właściwie rozkaz, miałam im dopiero do przekazania:
- W tym miejscu, jako nowy arcymag, pragnę ogłosić nowy przepis dotyczący wstępu do Akademii. Nasza polityka od wielu lat opiera się na neutralności i niezależności, dlatego też możliwość kształcenia się w naszych murach mieli wszyscy uzdolnieni magicznie śmiertelnicy bez względu na swoją rasę, pochodzenie, czy przynależność polityczną. Pragnę utrzymać ten stan rzeczy, z jednym jednakże wyjątkiem. Wyjątek ten wprowadzam, ponieważ każda tolerancja i każda niezależność, aby nie obrazić bogów, musi mieć swoje granice. Nie możemy tolerować krzywdy niewinnych i zniewolenia ras, którym bogowie przeznaczyli wolność. Nie możemy zgodzić się na to, by za naszą pomocą szerzono nieprawość i bezpodstawną przemoc. Nie możemy godzić się na to, by wróg mógł swobodnie przechadzać się po naszych murach, wykradać nam naszą potęgę i obracać ją przeciwko nam. Dlatego też bramy Akademii nigdy więcej nie będę otwarte dla przeklętego Thalmoru! Zakazuję wam wszystkim udzielania wstępu do naszej Akademii agentom Thalmoru, a jeśli któryś z nich dostanie się tu w wyniku podstępu, czy też przemocy, po zdemaskowaniu ma zostać natychmiast zabity. Jeśli ktoś z was odczuwa wewnętrzne opory przed odebraniem życia komukolwiek, to z przyjemnością wyręczę go osobiście w usuwaniu thalmorskiego plugastwa z naszej drogiej Akademii oraz, co za tym idzie, z naszej świętej Tamriel.
W tłumie nastało jeszcze większe poruszenie. Musiałam unieść dłoń, aby uciszyć zebranych. Mówiłam dalej:
- Jako, że cenię zasadę niezależności, zaznaczam, że wstęp do Akademii mają magowie zarówno popierający Gromowładnych, jak i popierający Cesarstwo. Jedni i drudzy mają być równo traktowani, a troska nas wszystkich powinna zostać skupiona nie tylko na przekazaniu im naszej wiedzy, ale również na zapewnieniu im bezpieczeństwa na ten czas, który spędzą w naszych murach. Jak niektórzy z was już wiedzą, sama należę do Gromowładnych i z racji tego mam pewne zobowiązania. Dlatego też z żalem oświadczam, że będę musiała opuścić Akademię na dłuższy czas. Wyjeżdżam już jutro. Na czas mojej nieobecności obowiązki arcymaga będą pełnić mistrzowie magii. To wszystko, dziękuję!
Wyszłam z komnaty pozostawiając członków Akademii z ich przemyśleniami. Słyszałam, że rozgorzały wśród nich gwałtowne dyskusje. Onmund udał się w ślad za mną i zawołał mnie, gdy byłam na schodach wiodących na wieżę. Zatrzymałam się i spojrzałam na niego pytająco.
- Jedziesz jutro do Wichrowego Tronu? - zapytał.
- Owszem, ale pewnie nie zabawię tam długo. Nie wiem, gdzie skieruje mnie los i rozkaz mojego dowódcy. 
- Będę osłaniać cię przed twymi wrogami - zadeklarował Nord.
- Nie, Onmundzie - zaprotestowałam. - Czas, by nasze drogi się rozeszły.
- Dobrze, skoro tego właśnie chcesz - zgodził się z lekką niechęcią, a potem dodał z zapałem. - Będę w Akademii, jeśli będziesz mnie szukać.
- Z pewnością spotkamy się jeszcze nie raz - stwierdziłam z uśmiechem.
Wspięłam się po krętych schodach i zamknęłam się w mojej komnacie. Spojrzałam na Laskę Magnusa, którą przez cały czas dzierżyłam w swym ręku. Tak potężna broń, musi zostać dobrze zabezpieczona. Muszę dopilnować, by nigdy nie dostała się w niepowołane ręce. Gdzież będzie bardziej niedostępna dla mych wrogów nić tu, w mojej Akademii? Podeszłam do mojego nowego łoża. Przed nim znajdował się podłużny kufer oparty o ścianę. Otworzyłam go i umieściłam w nim Laskę Magnusa. Był na tyle długi, że akurat się w nim mieściła. Zamknęłam kufer na klucz, który później ukryłam w kieszeni. Laska Magnusa jest teraz moja i nikt mi jej nie odbierze.

18 dzień, Pierwsze Mrozy:
Wczesnym rankiem przybyłam do Wichrowego Tronu. Szata arcymaga, którą nosiłam, skutecznie chroniła mnie przed zimnem. Miałam na sobie ciepłe spodnie, grubą skórzaną bluzę, prosty płaszcz ze szlachetnego, cienkiego materiału, wiązany w pasie, ogromną chustę obszytą futrem w kształcie rąbu z otworem po środku, przez który wystawała moja głowa, oraz mniejszą ciemną chustę ze szlachetnego materiału, która skrywała moje włosy. Z takich właśnie elementów składała się tradycyjna szata arcymaga. Ponad to miałam na nogach długie buty z miękkiej skóry, które przywiozłam z Morthalu, a moją twarz skrywała maska Morokeja. Oczywiście do skórzanego pasa miałam przypięte ma je dwa ukochane miecze: elfi i krasnoludzki. Wyglądałam majestatycznie i potężnie i naprawdę czułam się potężna. Obcowanie z Okiem Magnusa, a także z jego Laską, otworzyło mi umysł. Moje umiejętności magiczne gwałtownie wzrosły.
Nie musiałam popychać napotkanych drzwi, same otwierały się, gdy tylko tego zapragnęłam. Tak też otworzyły się przede mną wrota Pałacu Królów, a stojący przy nich strażnicy spojrzeli na mnie z niedowierzaniem. Przeszłam przez salę tronową i skręciłam do pokoju z mapą. Ulfrik pochylał się nad mapą Skyrim, w głębokim zamyśleniu.
- Witaj, panie! - zawołałam i ściągnęłam z twarzy metalową maskę.
Podniósł na mnie swój wzrok i uśmiechnął się.
- Witaj, Astarte - powiedział.
W tym samym momencie moje poczucie potęgi prysło, jak bańka mydlana. Przez krótką chwilę myślałam, że zaraz zemdleję. Wystarczyło, że Ulfrik raz wypowiedział moje imię, a ja miałam ochotę paść mu do nóg. Jak zwykle, zupełnie traciłam dla niego głowę.
- Mianowano cię arcymagiem? - spytał zdziwiony patrząc na mój strój.
- Tak, panie. Savos Aren nie żyje.
- Wiem. To prawda, że za tym całym zamieszaniem w Zimowej Twierdzy stał Thalmor?
- Owszem, a konkretnie niejaki Ancano, agent Thalmoru. Pokonałam go i zabiłam, a teraz Akademia należy do mnie.
- Jestem z ciebie dumny - Ulfrik położył mi dłoń na ramieniu, a ja poczułam, że uginają się pode mną kolana.
- Dziękuję, panie.
Odsunął się ode mnie i znów spojrzał na mapę.
- Nie powinnaś zbliżać się do Morthalu - powiedział. - Omal nie dostałaś się w ręce generała Tulliusa.
- Przepraszam, panie, że musiałeś płacić za mnie okup. Oddam wszytko - oświadczyłam i już sięgnęłam do sakiewki.
- Nie ma takiej potrzeby - odpowiedział Ulfrik. - Po prostu nie będę wypłacać ci żołdu przez kolejne dziewięć miesięcy. Zgadzasz się?
- Tak, panie.
Było znacznie korzystniej dla mnie nie dostawać miesięcznego żołdu, niż zwrócić od razu całe sześć tysięcy septimów.
- Proszę cię, żebyś na przyszłość bardziej na siebie uważała. Jesteś mi potrzebna żywa - oświadczył Ulfrik, a ja spijałam wręcz słowa z jego ust. - Jak mniemam, tytuł arcymaga otrzymałaś nie tylko za zasługi dla Akademii, ale również z powodu swoich nowych umiejętności.
- O tak! Jestem teraz znacznie potężniejszym magiem, niż byłam przed miesiącem. Potrafię już uzdrawiać, a także mam większe doświadczenie w zakresie magii ognia - przeniosłam swój wzrok na świecę stojąca na stole, a ona natychmiast zapłonęła.
- To dobrze - Ulfrik spojrzał na świecę. - A czy dokończyłaś szkolenie na Wysokim Hrotgharze?
- Nie, panie. Siwobrodzi polecili mi odnaleźć Róg Jurgena Wiatrowładnego, lecz nie wiem, gdzie go szukać.
- W Ustengrav, oczywiście - Ulfrik wskazał mi na mapie miejsce nieopodal Morthalu. - Dokończ szkolenie, jak najszybciej.
- Tak jest, panie!
- Tylko tym razem omijaj z daleka Morthal i cesarskie patrole - ostrzegł mnie.
W południe byłam już w okolicach Morthalu. Czekała mnie stąd daleka, piesza podróż. Miło było jednak wędrować, gdyż krajobraz wokół mnie był naprawdę piękny. Biały śnieg mienił się w promieniach złotego słońca, niczym najcenniejsze diamentu świata. Zawsze zachwyca mnie ten widok. Po ponad godzinnej wędrówce, odnalazłam miejsce, w którym miał znajdować się Róg Jurgena Wiatrowładnego. Szybko zorientowałam się, że niestety zalęgli się tu nekromanci. Po krótkiej potyczce zabiłam dwóch umięśnionych bandytów i dwóch nekromantów poczym zeszłam po schodach do opuszczonej kopalni, zwanej Ustengrav. Na dole schodów leżał martwy bandyta. Miał przy sobie ametyst i dwanaście septimów. Lubię takie znaleziska. Czyżby bandyci pokłócili się o podział łupów. W kufrze przy ścianie odnalazłam 60 septimów i sześć wytrychów. Udałam się w głąb kopalni i natknęłam się na dwóch kolejnych martwych bandytów. Niewielką zawartość ich sakiewek przesypałam oczywiście do własnej. Raczej nie zginęli z powodu wewnętrznego sporu. Podejrzewałam, że nekromanci postanowili zająć siedzibę bandyckiej szajki i uczynili to w krwawy sposób. Usłyszałam szepty dobywające się z sąsiedniego pomieszczenia.
- Jeszcze jeden - powiedział jakiś mężczyzna.
- Och! - zawołała jakaś kobieta z pogardą. - Co za hołota! Nawet po śmierci są nie do wytrzymania.
Tak, jak myślałam, nekromanci zabili bandytów. Podążyłam za głosami i ujrzałam dwoje nekromantów. Cisnęłam kulę ognia w nekromantę, poczym zbliżyłam się do nekromantki i przebiłam ją dwoma mieczami na raz. Poszłam dalej, przed siebie. Ujrzałam jeszcze jednego martwego bandytę. Dalej nie było przejścia. Musiałam zawrócić. Na szczęście po chwili znalazłam mały tunel. Podążyłam nim i po drugiej stronie ujrzałam nekromantów walczących z draugrami. Postanowiła, że nie będę im przeszkadzać. Stałam w ukryciu i patrzyłam, jak moi wrogowie giną. Nagle jeden z draugrów, który właśnie zabił stojącą najbliżej mnie nekromantkę, rzucił się na mnie. Natychmiast przebiłam mu pierś mieczem, a jego oczy przestały świecić na niebiesko, co oznaczało, że nie stanowi już żadnego zagrożenia. Wszyscy nekromanci byli już martwi, a pozostałe przy życiu drugry oddaliły się. Przy zabitej nekromantce znalazłam cztery septimy i księżycowy cukier. Jest to substancja niezwykle popularna wśród Kajiitów, z której produkuje się skoomę, silny narktyk. Nie miałam zamiaru tego zażywać, więc przywłaszczyłam sobie tylko septimy. Zeszłam po kamiennych schodach i stanęłam pod ścianą, którą poważnie naruszyły korzenie jakiegoś drzewa tworząc wąskie przejście. Przeszłam przez nie i znalazłam się w wielkiej i przepięknej jaskini wypełnionej niebieskim światłem. Przez to światło było tu jasno, jak na zewnątrz. Grota była przepiękna. Znajdowały się tu kamienne ruiny, które zostały już mocno zniszczone przez siły natury. Zawróciłam. Szłam przez kopalnię dość szybkim krokiem. Nagle tuż za mną zapłoną ogień. Zorientowałam się, że przed chwilą stanęłam na runę ognia. Miałam szczęście. Po chwili zaatakował mnie draugr. Szybko się z nim uporałam. Wokół mnie znajdowało się kilka urn. Zajrzałam do nich i w ten sposób zdobyłam odrobinę szlachetnych kamieni i pierścieni. Długo błądziłam po podziemiach. Przeszłam przez mały kamienny most, minęłam małą kamienną kolumnę, o mały włos przy tym nie spadając w przepaść, i przeszłam następny mostek. Przed moją twarzą śmignęła strzała. W dole ujrzałam szkielet mierżący do mnie z łuku. Szybko zeszłam po schodach, by go dopaść. Zobaczyłam, że coś płonie przede mną. Okazało się, że to pułapka! Wypełniony oliwą korytarz, w którym się znajdowałam, zapalił się. Strzelający do mnie szkielet spłoną, a ja w ostatniej chwili wbiegłam na schody unikając zapalenia się. Kiedy płomienie zaczęły przygasać, szybko wypiłam miksturę odporności na ogień i przeszłam przez korytarz szwanku. O mało nie spadłam w przepaść idąc przed siebie. W dole dostrzegłam wodospad. Zeszłam do niego. Z radością poczułam, że przyzywa mnie kolejne smocze słowo. Przy zbiorniku wody znajdowało się małe wgłębienie w skale. Tam wzywało mnie słowo mocy.
Spojrzałam na napis na ścianie i poczułam, że wszystko staje się nierealne. Nie miałam już pewności, czy cokolwiek naprawdę istnieje, czy ja istnieję. "Feim" - przeczytałam słowo i po chwili wszystko wróciło do normy. Wiedziałam już, że "feim" znaczy "zanikanie".
Zawróciłam. Cofnęłam się aż do miejsca, w którym nieopatrznie stanęłam na runę ognia. Dostrzegłam schody wiodące w górę, tam, gdzie jeszcze nie byłam. Wspięłam się po nich i znalazłam się przed trzema karcianymi bramami ustawionymi jedna za drugą. Po drugiej stronie stał szkielet i napinał łuk. Rzuciłam w niego dwie kule ognia. Jedna spaliła strzałę, która już mknęła w moją stronę, a druga rozsypała szkielet na kawałki. Między mną a bramami znajdowały się trzy kolumny, na których spoczywały klejnoty duszy. Kiedy podeszłam do pierwszego z nich, uniosła się pierwsza brama, kiedy podeszłam do następnego, uniosła się środkowa, ale pierwsza już opadła z powrotem, a kiedy znalazłam się przy trzecim uniosła się trzecia brama, ale środkowa zdążyła już opaść. Było jasne, że potrzebuję tornada. Stanęłam przed pierwszym klejnotem i pierwsza brama podniosła się. Ustawiłam się twarzą do bram i krzyknęłam:
- Wuld!
Udało mi się przebiec na drugą stronę w ostatniej chwili. Ostatnia brama opadła tuż za moimi plecami, gdy tylko się zatrzymałam. Przeszłam parę kroków na przód i nagle poczułam, że stanęłam na płytę naciskową. Instynktownie cofnęłam się i być może ocaliło mi to życie, gdyż tuż przede mną bucha ogień. Intuicja podpowiedziała mi, by wypróbować nowy Krzyk.
- Feim! - wykrzyknęłam.
Wszystko stało się nierealne, jak sen. Czułam się jak duch mogący przenikać przez ściany. Spojrzałam na swoje ręce. Stały się przezroczyste, jakby ktoś rzucił na mnie niezbyt udane zaklęcie niewidzialności. Zanurzyłam dłoń w płomienie znajdujące się przede mną. Ogień przeniknął przeze mnie, jakbym była powietrzem, a ja nic nie czułam. Nie tylko nie czułam bólu, nie czułam też ciepła, ani zimna, nie czułam nawet gruntu pod moimi stopami. Zupełnie, jak bym nie istniała. Bez szwanku przeszłam przez ścianę ognia. Później posuwałam się dalej przed siebie. Minęłam wielkie pająki, które w ogóle mnie nie spostrzegły. W pewnym momencie Thu'um przestał na mnie oddziaływać. Natychmiast rzucił się na mnie przechodzący nieopodal pająk. Przebiłam go mieczem i było po sprawie. Cieszyłam się, że znów mam poczucie, że istnieję, że czuję grunt pod stopami i chropowatość skał, które dotykam. Cudownie jest czuć i cudownie jest być częścią świata. Byłam w pięknej grocie. Przeszłam spokojnie kamiennym mostem. Przede mną znajdował się ołtarzyk i wystająca z niego kamienne ręka, na której na pewno spoczywał Róg Jurgena Wiatrowładnego. Ale teraz rogu już nie było. Zamiast niego na kamiennej dłoni spoczywał tylko tajemniczy liścik. Chwyciłam go, rozświetliłam przy pomocy magii i z ogromnym zaciekawieniem przeczytałam jego treść:
Smocze Dziecię,
muszę się z tobą rozmówić. To pilne. Wynajmij pokój na poddaszu Pod Śpiącym Gigantem w Rzecznej Puszczy. Tam się spotkamy.
Przyjaciel.
Jaki przyjaciel? Kto zostawił mi tę wiadomość? Mogłam dowiedzieć się tego tylko w jeden sposób - wynajmując pokój w gospodzie w Rzecznej Puszczy. Za ołtarzykiem dostrzegłam stare, spróchniałe drzwi. Przeszłam przez nie i znalazłam się w jakimś skarbcu. Zabrałam stamtąd kilkaset złotych monet oraz diadem z miedzi i szafirów. Była już noc, kiedy wydostałam się z Ustengrav.

19 dzień, Pierwsze Mrozy:
Gdy przybyłam do Rzecznej Puszczy, nie miałam już na twarzy maski Morokeja. W końcu w osadzie pełnej Gromowładnych nie musiałam ukrywać swojej tożsamości. Moje czoło zdobił diadem z miedzi i szafirów, który zdobyłam poprzedniego dnia. Oczywiście w pierwszej kolejności odwiedzam Kupca Rzecznej Puszczy, gdzie sprzedałam skarby z Ustengrav oraz z Labiryntianu, między innymi kości smoka. Po dokonaniu wszystkich transakcji całkowita zasobność mojej sakwy sięgnęła 20 000 septimów. Jeszcze nigdy w życiu nie miałam przy sobie takiej ilości pieniędzy. Następnie udałam się do Gospody Pod Śpiącym Gigantem. Znajdowało się tu parę osób, w tym kilku Gromowładnych. Nie przypatrywałam się im zbytnio, tylko od razu podeszłam do kobiety stojącej za barem. Była to ładna blondynka o pociągłej twarzy i niebieskich oczach. Włosy miała zaczesane do tyłu i spięte nad karkiem, tak że ciężko było oszacować jej długość. Ubrana była w okropnie zniszczoną i prosto szytą niebieską suknię wykonaną z materiału naprawdę obrzydliwej jakości.
- Jesteś tym gościem, co to wszędzie węszy? - spytała nim zdążyłam się do niej odezwać.
- Słucham? - zapytałam zaskoczona.
- Astarte, tak? Jestem Delphine - przedstawiła się.
- Skąd wiesz, jak się nazywam?
- Jestem oberżystką, obserwowanie obcych to część mojej profesji - oświadczyła kobieta. - Do Rzecznej Puszczy nie zagląda zbyt wielu wędrowców. Ostatnimi czasy wojna odstrasza podróżnych.
- Chcę wynająć pokój na poddaszu - powiedziałam.
- Pokój na poddaszu, co? - kobieta uśmiechnęła się do mnie szelmowsko. - Cóż, nie mamy pokoju na poddaszu, ale możesz wziąć ten po lewej. Czuj się, jak u siebie w domu.
- Ile płacę?
- Dziesięć septimów.
- Chciałabym jeszcze dostać coś do jedzenia. Wystarczy dwadzieścia septimów za wszystko?
- Tak.
Wręczyłam jej odpowiednią ilość pieniędzy. Niespodziewanie dostrzegłam Ralofa. Usiadł obok mnie, przy barze.
- Ralof! - zawołałam zaskoczona.
- Astarte? - mój przyjaciel najwyraźniej dopiero teraz mnie rozpoznał. - Co ty tu robisz? I to w dodatku w takim stroju?
- Ostatnio zostałam arcymagiem Akademii Zimowej Twierdzy.
- Słucham? - Ralof był zaskoczony.
- To długa historia.
- Mam teraz dość czasu, aby jej wysłuchać. Jestem na przepustce - oświadczył mój przyjaciel, poczym zwrócił się do oberżystki rzucając jej pięć monet - Delphine, przynieś mi kielich miodu.
- Nigdy nie przypuszczałam, że będę podawać miód wojakom królobójcy, który rozdziera swoją ojczyznę na strzępy - odparła kobieta z przekąsem.
- Słyszałem o Ulfrika rzeczy, które mi się nie podobają, ale ma rację w sprawie tej wojny i przyszłości Skyrim - zaprotestował Ralof i zwrócił się do mnie - Pokarzemy tym niewiernym psom, do kogo należy ta kraina!
- Oczywiście, mój drogi - odparłam dumnie podnosząc głowę.
- Róbcie, co chcecie. Skyrim to nie jest moja ojczyzna, więc nie obchodzi mnie, co się z nim stanie - stwierdziła kobieta.
- Właśnie Delphine. Skąd ty właściwie pochodzisz? - zapytał Ralof.
- Z Wysokiej Skały, oczywiście - odpowiedziała oberżystka. - Nie wiedziałeś, że jestem Bretonką.
- Nie jestem dobry w rozpoznawaniu ludzkich ras.
- Skyrim nie jest również moją ojczyzną - odezwałam się - ale Talos jest moim bogiem i nikt nie ma prawa twierdzić inaczej.
Delphine słysząc te słowa uśmiechnęła się do mnie z sympatią. Najwyraźniej również wyznawała boskość Talosa. Po chwili podała Ralofowi kielich miodu, a mnie zamówione śniadanie. Przy jedzeniu opowiedziałam mojemu przyjacielowi o wydarzeniach z Akademii. Później pożegnaliśmy się, a ja weszłam do zamówionego pokoju, który znajdował się po lewej stronie od baru. Delphine weszła za mną i zamknęła drzwi.
- To ty jesteś tym Smoczym Dziecięciem, o którym tak wiele słyszałam! - zawołała z zachwytem, poczym podała mi skryty dotąd za plecami czarny róg. - Wydaje mi się, że tego szukasz.
Wzięłam róg z jej dłoni. Był mały, czarny, bardzo lekki i właściwie przypadki.
- Czy to Róg Jurgena Wiatrowładnego? - spytałam.
- Oczywiście - odpowiedziała Delphine. - Musimy porozmawiać. Chodź ze mną.
Wyszłyśmy z pomieszczenia. Poprowadziła mnie do pokoju znajdującego się po prawej stronie od baru. W przeciwieństwie do poprzedniego, ten był przepięknie urządzony, choć równie niewielki. Delphine po zamknięciu za nami drzwi, od razu podeszła do szafy i otworzyła ją. Pchnęła tylną ściankę, która ustąpiła odsłaniając ukryte przejście, za którym znajdowały się schody. Zeszliśmy nimi do ukrytej piwnicy, a Delphine na powrót umieściła tylną ściankę szafy na swoim miejscu. W piwnicy było jasno z powodu płonących tutaj świec. Na środku stał drewniany stół, a na nim leżała Księga Smoczego Dziecięcia oraz mapa Skyrim.
- Wygląda na to, że Siwobrodzi mają cię za Smocze Dziecię. Mam nadzieję, że się nie mylą.
- To ty wzięłaś róg? - spytałam, zastanawiając się, kim ona jest.
- Niespodzianka! - zawołała Delphine w niefrasobliwy sposób i zabawnie rozpostarła ramiona. - Wygląda na to, że coraz lepiej odgrywam rolę nieszkodliwej oberżystki.
- Po co te wszystkie tajemnice? - zapytałam poważnym tonem.
Moja powaga kontrastowała z jej niefrasobliwością.
- Ostrożności nigdy za wiele, kiedy Thalmor węszy - stwierdziła Delphine podchodząc do stołu.
- Czego ode mnie chcesz? - spytałam, a w moim głosie pojawiła się nutka gniewu.
- Nie zadałam sobie całego tego trudu dla zwykłej zaczepki. Musiałam się upewnić, że nie jest to pułapka Thalmoru. Nie jestem twoim wrogiem. Dałam ci już róg. Właściwie to próbuję ci pomóc. Posłuchaj tylko, co mam do powiedzenia.
- Mów dalej, słucham.
- Jak napisałam w mojej wiadomości, słyszałam, że możesz być Smoczym Dziecięciem. Jestem członkinią grupy, która od dawna cię poszukuje, w każdym razie kogoś takiego, jak ty. Oczywiście, o ile naprawdę jesteś Smoczym Dziecięciem. Zanim powiem choć słowo więcej, muszę mieć pewność, że mogę ci ufać.
W tym momencie zauważyłam, że na jednej ze ścian wisi akaviryjska katana. Domyśliłam się już, z kim mam do czynienia.
- Należysz do grupy, która poszukuje Smoczych Dzieci, czcisz Talosa i używasz akviryjskiej katany. A! No i w dodatku jesteś Bretonką. Nie musisz już nic więcej mówić. To jasne, że grupa, do której należysz, to Bractwo Ostrzy. Mam rację?
Niefrasobliwość natychmiast znikła z twarzy Delphine.
- Chyba nie doceniłam bystrości twojego umysłu - przyznała.
- Nie. Po prostu nie spodziewałaś się, że ja sama byłam kiedyś członkiem Ostrzy. Nasza grupa poszukiwała Smoczego Dziecięcia już po śmierci Martina Septima, ostatniego ze znanych nam Smoczych Dzieciąt.
Myślano, że Martin jest ostatni, a byłam tam jeszcze ja. Gdybyśmy tylko wiedzieli, że jestem Zrodzoną Ze Smoka...
- Jeśli byłaś jedną z nas, to czemu nigdy o tobie nie słyszałam? - spytała Delphine sceptycznie.
- To skomplikowane - odparłam. - Nie muszę ci nic udowadniać. To tyle.
- Nie powinnam puszczać cię wolno biorąc pod uwagę, ile już wiesz. Ale jak widać nawet moja paranoja, ma pewne granice - powiedziała Delphine. - Wiesz, gdzie mnie znaleźć, kiedy zmienisz zdanie. Bo zmienisz, inaczej być nie może.
- Nie powiedziałam wcale, że nie chcę z tobą współpracować - zaprotestowałam. - Twierdzisz, że Thalmor cię ściga?
- Tak, to moi starzy wrogowie, ale jeśli moje podejrzenia okażą się słuszne, Thalmor może mieć coś wspólnego z powrotem smoków. Ale to nie jest teraz istotne. Ważne, że ty możesz być Smoczym Dziecięciem.
- Dlaczego to takie ważne?
- Jako nieliczni pamiętamy, że Smocze Dziecię zostało stworzone do niszczenia smoków. Jesteś jedyną osobą zdolną ostatecznie zgładzić smoka poprzez wchłonięcie jego duszy. Umiesz to robić? Umiesz wchłaniać dusze smoków?
- Tak. Dzięki temu wiem, że jestem Smoczym Dziecięciem.
- To dobrze, a wkrótce będziesz mieć okazję, by to udowodnić. 
- A teraz powiedź to, co ukrywasz - powiedziałam nieustępliwie.
- Rzecz nie w tym, że smoki wracają. One wracają do życia. Nie zaszyły się gdzieś daleko przez te wszystkie lata. Były martwe. Zabite przed wiekami przez moich poprzedników. Ale teraz coś sprawia, że ożywają. Musisz pomóc mi to zatrzymać.
- Dlaczego uważasz, że smoki wracają do życia? - zaciekawiłam się.
- Wiem, że tak jest. Odwiedziłam starożytne kurhany, które okazały się puste. Potem odkryłam, gdzie powróci do życia kolejny smok. Udamy się tam, a ty go zabijesz. Jeśli nam się uda, powiem ci wszystko, co wiem.
Byłam zaskoczona nowymi informacjami, które mi przekazała. Tak więc smoki powróciły z przeszłości, z zaświatów, zupełnie jak ja.
- Jak udało ci się do tego dojść? - spytałam.
- Nie wiesz? - Delphine zdziwiła się. - Przecież od ciebie to zdobyłam. Smoczy Kamień maga Farengara, pamiętasz?
W pierwszej chwili nie pamiętałam absolutnie nic, ale kiedy skupiłam się na postaci Farengara, nagle przypomniałam sobie, że rozmawiał z kimś, gdy przyniosłam mu kamień.
- Zakapturzona postać... - szepnęłam, poczym powiedziałam głośno - Racja, byłaś w Smoczej Przystani, gdy dostał to ode mnie.
- Widzę, że wreszcie to do ciebie dotarło. Farengar odzyskał dla mnie Smoczy Kamień. Tym się właśnie zajmuję. Niezawodnie aranżuję różne sytuacje, bo jakby na to nie patrzeć, jesteś tutaj - Delphine bez wątpienie była z siebie dumna.
- Smoczy Kamień był jakąś mapą?
- Tak, był mapą starożytnych smoczych kurhanów - Delphine wskazała mi palcem mapę leżącą na stole. - Przyjrzałam się tym, które są teraz puste. Wyraźnie widać pewien wzór. Wygląda na to, że zjawisko rozprzestrzenia się z południowego-wschodu, poczynając od gór Jerral w pobliżu Pękniny. Kolejny będzie kurhan pod Gajkyne.
- A więc zmierzamy do Gajkyne.
- Gajkyne - powtórzyła Delphine. - W pobliżu znajduje się kurhan starożytnego smoka. Jeśli zdążymy tam dotrzeć, zanim smok powstanie, być może dowiemy się, jak go powstrzymać.
- Dobrze - wspięłam się na schody. - Chodźmy zabić smoka.
- Muszę założyć swój strój podróżny. Daj mi chwilę, a będę gotowa - oświadczyła kobieta.
Pchnęłam fałszywą ściankę i przez szafę dostałam się do pokoju. Usiadłam na krześle i czekałam na Delphine. Kiedy weszła do pokoju, miała na sobie skórzaną zbroję, a u pasa nosiła katanę. Była dobrze ubrana na bitwę ze smokiem, czego nie mogłam powiedzieć o sobie. Wiele bym dała, by mieć teraz na sobie zbroję. Niestety byłam ubrana w szaty arcymaga. Wyszłyśmy z pokoju. W głębi karczmy jasnowłosy bard grał na lutni piękną melodię. Za barem stał jakiś Nord i przecierał blat ścierką.
- Orgnar, ruszam w podróż! - zwróciła się do niego Delphine. - Dopóki nie wrócę, gospoda jest na twojej głowie.
- Dobrze, powodzenia - odpowiedział mężczyzna.
Wyszłyśmy z gospody i udałyśmy się na obrzeże Rzecznej Puszczy.
- Do Gajkyne w tamtym kierunku! - Delphine wskazała wschód. - Możemy podróżować razem, albo oddzielnie i spotkać się na miejscu. Twój wybór. 
- Wolę razem - odpowiedziałam bez zastanowienia.
Delphine poprowadziła mnie główną drogą. Biegła tak szybko, że nie mogłam jej dogonić i po chwili zostałam w tyle. Na szczęście, kiedy już prawie znikła mi z oczu, zatrzymała się i najwyraźniej zaczęła na mnie czekać. Dogoniłam ją zasapana. Zwolniłyśmy kroku.
- Wątpię, czy Thalmorczycy zdają sobie sprawę z twojej obecności - stwierdziła Delphine, poczym nagle krzyknęła - Uważaj!
Wielki wilk wyskoczył z przydrożnego lasu i rzucił się na mnie. W następnej chwili Delphine przecięła mu czaszkę swoją kathaną. Nie uszłyśmy wielu kroków, gdy ujrzeliśmy przed sobą jakieś postacie.
- Pamiętaj, że nie szukamy kłopotów. Musimy się, jak najszybciej dostać do Gajkyne - oświadczyła moja towarzyszka podróży.
Postacie zbliżyły się w naszą stronę i wtedy spostrzegłam, że są to legioniści prowadzący jakiegoś więźnia. Stanęłam im na drodze.
- Zejść z drogi w imieniu Cesarstwa! - zawoła jeden z legionistów. - To sprawa Cesarstwa!
Był czas, gdy w towarzystwie legionistów czułam się bezpiecznie, a ich widok na drodze radował me oczy, lecz teraz byli oni moimi wrogami. Sięgnęłam po miecz. Nie zdążyłam jednak wyciągnąć go z pochwy, gdyż Delphine gwałtownie chwyciła mnie za ramię i ściągnęła na pobocze.
- Jeśli ich zaatakujesz, to stanę w ich obronie , a wtedy zginiesz! - szepnęła mi do ucha.
- Zabiłabyś Ostatnie Smocze Dziecię? - zapytałam wściekła.
- Wolałabym tego nie robić, dlatego w czasie, który spędzamy razem, zapomnij, że jesteś Gromowładną - odpowiedziała Delphine. - Zresztą więzień, którego prowadzą nie wygląda mi na twojego towarzysza broni, więc naprawdę nie musisz się mieszać.
- Cesarstwo pod naciskami Thalmoru wydało na ciebie wyrok śmierci, a ty wciąż go bronisz?
- Widocznie jestem bardziej lojalna od ciebie - stwierdziła i nareszcie puściła moje ramię.
- Zależy o jakiej lojalności mówimy - odparłam. - O lojalności wobec cesarza, czy wobec obywateli Cesarstwa? O lojalności wobec politycznych układów, czy wobec idei? O lojalności wobec tradycji, czy wobec bogów?
- Dobrze już - Delphine zahamowała moją narastającą wściekłość. - Nie twierdzę, że nie postępujesz honorowo. Każda z nas ma swój własny plan na pokrzyżowanie szyków Thalmorowi. Zostawmy to.
- Dobrze - zgodziłam się.
Wspólny wróg potrafi szybko zjednoczyć śmiertelników. Nienawiść do Thalmoru jednoczyła mnie z Delphine na tyle mocno, byśmy nie musiały dłużej spierać się o to, czy słusznie jest popierać Cesarstwo, czy Gromowładnych. Legioniści dawno znikli już nam z oczu. Udałyśmy się w dalszą drogę.
- Lepiej trzymać się razem - stwierdziła Delphine. - Nie chcę, żeby cię coś zabiło, zanim w ogóle dotrzemy na miejsce.
- Bez obaw. Kto, jak kto, ale ja potrafię się bronić - odpowiedziałam.
- Może nie ujdziemy z tego z życiem, ale przynajmniej wyrwałam się z Rzecznej Puszczy. Myślałam, że umrę z nudów - powiedziała kobieta niefrasobliwym tonem.
- Znam to - przyznałam.
Niespodziewanie z pobliskich zarośli wyskoczył jakiś bandyta. Delphine zabiła go, nim zdążyłam dobyć miecza. Musiałam przyznać, że jest bardzo szybka.
- Miej oczy dookoła głowy - powiedziała chowając miecz do pochwy. - Nie możemy sobie pozwolić na żadne opóźnienie.
Znów zaczęła biec. Na szczęście udało mi się jakoś dotrzymać jej kroku. Zatrzymaliśmy się na roztaju dróg. Przed nami znajdował się drewniany drogowskaz. Napisy na nim były tak mocno zatarte, że nie byłam w stanie ich odczytać. Delphine jednak wskazała mi właściwy kierunek.
- To jest najkrótsza droga do Gajkyne, ale też znane siedlisko bandytów - powiedziała. - Po drodze może być niebezpiecznie.
- Nie szkodzi - odparłam. - Bywałam w znacznie gorszych niebezpieczeństwach.
Na szczęście napotkałyśmy tylko jednego bandytę.  Polował na renifera w oddali. Postanowiliśmy go zignorować. Zeszłyśmy ścieżką w dół i przeszłyśmy przez most. Okazało się, że Gajkyne znajduje się nieopodal Wichrowego Tronu. Nie mogłam uwierzyć, że przeszłyśmy już taki kawał drogi! Delphine utrzymywała szybkie tępo, a ja byłam coraz bardziej zmęczona. Przeszłyśmy przez Białą Rzekę, a Delphine znów zaczęła biec. Po chwili znikła mi z oczu. Szybko popędziłam w kierunku, w którym widziałam ją ostatnio. Minęłam jakiegoś mężczyznę z wielkim plecakiem. W końcu ku mojej radości odnalazłam Delphine. Dogoniłam ją. Nagle usłyszałam wycie wilków.
- Uważaj, wilki! - zawołała moja towarzyszka podróży.
W tym momencie trzy zwierzęta rzuciły się na nas. Natychmiast dobyłyśmy mieczy i zabiłyśmy je z łatwością.
- Cieszę się, że darzysz mnie zaufaniem - powiedziała Delphine, gdy udałyśmy się w dalszą drogę. - Nie wybrałam najlepszego sposobu, żeby się przedstawić, ale... stare przyzwyczajenie.
Przed nami widać już było Wichrowy Tron. Zaczął padać śnieg. Jak tylko zbliżyliśmy się do Wichrowego Tronu, od razu popsuła się pogoda. Takie już jest to miasto, taka jest Wschodnia Marchia. Zawsze wietrzna i mroźna. Na łące przed nami ujrzałyśmy, jak wilki atakują jakiegoś mężczyznę. Natychmiast pośpieszyłyśmy mu na pomoc. Zabiłyśmy zwierzęta, nim zdążyły uczynić swojej ofierze większą krzywdę. Skończyło się tylko na niegroźnych zadrapaniach. Uratowany mężczyzna nie wyglądał na wojownika, więc gdy podziękował nam za ocalenie, zapytałam go:
- Co robisz sam na trakcie podczas wojny?
- Czujesz to świeże powietrze! - odparł. - To dobre miejsce na zagranie piosenki.
- Jesteś bardem?
- Oczywiście.
- Stąd już niedaleko - odezwała się Delphine. - Gajkyne jest na południowy wschód stąd.
Pożegnaliśmy się z napotkanym bardem i udałyśmy się w dalszą drogę. Po chwili dotarłyśmy do małej wioski.
- Oto Gajkyne! - zawołała Delphine. - Nie ma tu wiele do oglądania. Karczmarz powinien być w stanie nam powiedzieć, czy jakiś kopiec smoka znajduje się w pobliżu.
- To ty nie wiesz, gdzie jest ten kopiec? - zapytałam nieco rozczarowana.
- Smoczy Kamień wskazuje, że gdzieś w okolicy, ale nie mam pojęcia, gdzie dokładnie - odpowiedziała kobieta.
Ukształtowanie terenu wokół nas było bardzo górzyste. Podążyłyśmy w górę wąską ścieżką.
- Czekaj! - nagle Delphine zatrzymała się.
Ja stanęłam krok za nią i zobaczyłam, że ku nam biegnie jakaś kobieta.
- Nie! - zawołała z przerażeniem - Nie chcesz tam iść! Smok atakuje!
- Smok atakuje Gajkyne? - chwyciłam ją za ramiona, by nie uciekła.
- Nie wiem... - odpowiedział spanikowana patrząc mi w oczy. - Jeszcze nie. Przeleciał nad wioską i wylądował na kurhanie. Nie wiem, co tam robi, ale nie mam zamiaru czekać, żeby się przekonać.
- Zła wiadomość. Może już jest za późno - stwierdziła Delphine.
Puściłam wystraszoną kobietę, a ona natychmiast zbiegła na dół, w głąb Gajkyne. Natomiast Delphine pognała w górę. Ja podążyłam w ślad za nią. Po chwili znikła mi z oczu. Wokół mnie były już tylko skały przyprószone śniegiem. Nagle usłyszałam głośny ryk smoka. W następnej chwili dostrzegłam go. Przeleciał w powietrzu nade mną i usiadł na kopcu w oddali. Otaczały mnie skały, przez które nie mogłam się przedrzeć. Spojrzałam na smoka i nagle zdałam sobie sprawę, że to ten sam czarny potwór, który zniszczył Helgen tego dnia, gdy omal nie zostałam ścięta. Jak do niego podejść? Wszędzie wokół mnie były skały, a w dole widniało Gajkine. Wreszcie znalazłam ścieżkę biegnącą w górę między skałami. Podążyłam nią. Przybliżyłam się do czarnego smoka, który zawisł w powietrzu tuż przede mną. Zaryczał przeraźliwie głośno i w tedy zobaczyłam Delphine ukrytą za głazem. Podbiegłam do niej. Czarny smok przemówił głosem gromu:
- Sahloknir, zil gro dovah ulse. Slen tiid vo!
- Czekamy i obserwujemy sytuację - szepnęła do mnie Delphine.
Czarny smok spoglądał na kamienną płytę w ziemi. W pewnym momencie przez kamień przebił się smoczy szkielet. Stanął przed czarnym smokiem, jakby był żywy, i w szybkim czasie pokrył się tkanką i białą łuską, poczym przemówił:
- Alduin, thuri! Boaan tiid vokriiha suleyksejun kruziik?
- Geh, Sahloknir, kaali mir - zwrócił się czarny smok do tego, który właśnie powstał z martwych, poczym nagle odwrócił swój łeb w moją stronę i przemówił - Ful, losei Dovahkiin? Zu'u koraov nid nol dov do hi.
Miałam już pewność, że mnie widzi. Nie wiedziałam, co powiedział, ale wiedziałam, że przemówił do mnie. Wyszłam więc zza głazu, który był dotąd kryjówką nie tylko moją, ale również Delphine, i stanęłam przed dwoma wielkimi smokami.
- Nawet nie znasz naszego języka - znów przemówił czarny smok. - Wykazujesz się wielką arogancją, przyjmując imię dovów.
- Jestem Ostatni Davahkiin i zabiję was wszystkich! - zawołałam, choć tak naprawdę nie czułam się pewnie.
- Głupcze! Mnie nie można zabić, albowiem jam jest Alduin, zguba królów! - zawołał czarny smok, poczym odleciał z kurhanu.
Biały smok zionął ogniem. Odsunęłam się i pognałam w stronę pobliskich skał. Wtedy wpadłam na martwego Gromowładnego. Potknęłam się o niego i upadłam na ziemię, jak długa. Delphine zaczęła już walczyć ze wskrzeszonym smokiem.
- Usłysz mój głos i porzuć nadzieję - zawołała bestia.
Szybko podniosłam się z ziemi i dobyłam elfiego miecza. Delphine strzelała do smoka z łuku, a ja użyłam magicznych iskier. W końcu podeszłam bliżej mojego przeciwnika i zionęłam w niego ogniem. Smok odpowiedział mi mroźnym oddechem. Nasze krzyki zneutralizowały się, nie czyniąc nam żadnej krzywdy.
- Dovahkinie! Twój koniec jest bliski! - zawołał smok.
Wtedy przebiłam mu gardło elfim mieczem. Wystarczył jeszcze jeden potężny cios i smok padł martwy.
- Na bogów! - krzyknęła Delphine.
- Jego dusza będzie moja! - zawołałam.
Białe łuski i skryta pod nimi tkanka przemieniły się w jasne smugi światła. Zamknęłam oczy, wzięłam głęboki oddech i wchłonęłam smoczą duszę. Gdy na powrót otworzyłam oczy, z mojego przeciwnika pozostał tylko biały szkielet.
- Ja... nigdy nie widziałam, czegoś takiego. Naprawdę jesteś Smoczym Dziecięciem?! - zawołała zaskoczona Delphine.
- Oczywiście, że tak - odpowiedziałam spokojnie.
- Jestem ci winna parę wyjaśnień, nieprawdaż? - zagadnęła wojowniczka Ostrzy.
Nie odpowiedziałam od razu. Wsunęłam do plecaka kilka małych smoczych kości. Tymczasem Delphine ułamała gałąź małego drzewka rosnącego między skałami i podpaliła ją za pomocą magii. Był już późny wieczór i zrobiło się ciemno, dlatego Delphine sporządziła sobie prowizoryczną pochodnię. Ja nie miałam takiej potrzeby. W każdej chwili mogłam przecież wyczarować sobie światło.
- Wal śmiało - powiedziała do mnie Delphine. - Pytaj o co chcesz. Niczego nie zamierzam ukrywać.
- Czego właściwie ode mnie chcesz? - zapytałam.
- Jestem jedną z ostatnich członkiń Ostrzy - oświadczyła kobieta. - Bardzo dawno temu Ostrza były zabójcami smoków. Służyliśmy Smoczemu Dziecięciu, najszlachetniejszemu spośród nas. Przez ostatnie 200 lat, od czasu ostatniego Smoczego Dziecięcia, Ostrza poszukują dla siebie celu. Teraz, gdy smoki powracają, nasz cel jest jasny. Musimy je powstrzymać.
- Co wiesz o powrocie smoków?
- Widok tego wielkiego czarnego smoka zaskoczył mnie tak samo, jak ciebie.
- Ten smok, który uciekł, pojawił się już wcześniej - przyznałam.
- Naprawdę? Gdzie?
- To ten, który zaatakował Helgen, gdy Ulfrik uciekł Cesarskim. Ja wtedy również tam byłam.
- Ciekawe. Ten sam smok... O niech to! - w głosie Dephine pojawiła się odrobina gniewu. - Poruszamy się po omacku. Musimy dowiedzieć się, kto za tym wszystkim stoi.
- Jaki jest nasz następny ruch?
- W pierwszej kolejności musimy się dowiedzieć, kto odpowiada za powrót smoków. Naszym najlepszym tropem jest Thalmor. Nawet, jeśli nie jest w to zamieszany, dzięki niemu dowiemy się, kto pociąga za sznurki.
Już wtedy uważałam Thalmor za najgorsze zło świata, ale obwinianie go za wszystko, co złe na świecie było już lekką przesadą. Nie widziałam żadnego innego związku między Thalomrczykami a smokami, poza tym, że i jednych i drugich należalo wybić dla dobra Tamriel.
- Dlaczego uważasz, że Thalmorczycy sprowadzają smoki z powrotem? - spytałam Delphine.
- To nic pewnego, ale przeczucie mówi mi, że nie może to być nikt inny - odpowiedziała kobieta. - Cesarstwo pojmało Ulfrika. Wojna w zasadzie miała się ku końcowi i nagle zaatakowały smoki. Ulfrik uciekł, a wojna rozgorzała na nowo. A teraz smoki zabijają wszystko, co popadnie. Skyrim słabnie, Cesarstwo również. Komu jeszcze poza Thalmorem jest to na rękę?
Jej tok rozumowania wprawił mnie we wściekłość. Osobiście nie pomyślałam nawet przez chwilę, żeby spojrzeć na sprawę z wojną domową w ten sposób.
- To, że Helgen zostało zniszczone, uratowało życie Ulfrikowi. Mnie zresztą też - oświadczyłam z gniewem. - Gdyby ten czarny smok tam się nie zjawił, byłabym już martwa, więc powrót smoków w tym momencie jest chyba bardziej na rękę mnie niż Thalmorowi.
- Wybacz. Nie wiedziałam, że ty również miałaś zostać tam ścięta - powiedziała Delphine. - Cieszę się, że ten czarny smok przypadkiem cię uratował. Mam nadzieję, że uczynił to na własną zgubę.
- Ja też mam taką nadzieję - odezwałam się już bez gniewu. - Dlaczego Thalmorczycy cię ścigają?
- Przed Wielką Wojną Ostrza poparły Cesarstwo przeciwko Thalmorowi. Nasz Wielki Mistrz widział w nim największe zagrożenie dla Tamriel. Wtedy było to prawdą. Może wciąż jest. Thalmorczycy podbijali coraz więcej ziem, całą Tamriel. Wydawało nam się, że jesteśmy dla nich aż nadto godnym przeciwnikiem. Myliliśmy się.
- Wygląda na to, że musimy dowiedzieć się, co Thalmor wie o smokach. Jakieś pomysły?
- Pozostaje nam wykraść tajne plany Thalmoru dostępne w ich Ambasadzie w Skyrim - oświadczyła Delphine. - Problem w tym, że to miejsce strzeżone jest lepiej niż sakiewka skąpca. Mogłabym nauczyć się od nich kilku rzeczy na temat paranoi.
- To jak się dostaniemy do Ambasady Thalmoru? - spytałam.
- Jeszcze nie wiem - Delphine zaczęła schodzić ze wzgorza, a ja podąrzyłam za nią. - Mam kilka pomysłów, ale potrzebuję trochę czasu, żeby to wszystko sobie poukładać. Spotkajmy się w Rzecznej Puszczy. Jeśli nie wrócę zanim tam dotrzesz, poczekaj na mnie. Nie powinno to potrwać zbyt długo.
Zeszłyśmy do Gajkyne. Tutaj rozdzieliliśmy się.
- Miej oko na niebo - powiedziała Delphine odchodząc w swoją stronę. - Będzie tylko gorzej.
Na razie nie było mi śpieszno do Rzecznej Puszczy. Postanowiłam udać się do Wichrowego Tronu. Miałam przy tobie tyle pieniędzy, że nadszedł najwyższy czas, aby kupić sobie dom. Nagle z nieba zaczął podać grad. Skryłam się przed nim pod dachem jakiejś chaty. Był środek nocy.

20 dzień, Pierwsze Mrozy:
Gdy grad przestał podać, podbiegł do mnie mężczyzna z dużym plecakiem, którego po południu minęłam chyba przy moście nad Białą Rzeką.
- Szukałem cię - powiedział. - Jestem kurierem.
- Szukałeś mnie? - zdziwiłam się.
- Po prostu kilka godzin temu widziałem cię, jak szłaś w tę stronę, i nie zdążyłem wręczyć ci zaproszenia - odpowiedział i natychmiast zaczął grzebać w swoim plecaku. - Zobaczmy. W Gwieździe Zarannej otwierają nowe muzeum. Właściciel prosił, żebym rozdawał zaproszenia podróżnym. To chyba na tyle - wręczył mi jakiś skrawek pergaminu. - Muszę iść.
Kurier oddalił się, a ja zerknęłam na wręczoną mi ulotkę:
Silus Wesuius przedstawia
Muzeum Mitycznego Brzasku,
Historia kultu, który obalił dunastię Septimów.
W jego własnej siedzibie w wielkiej stolicy Bieli, w mieście Gwiazda Zaranna.
Darmowe wejście dla wszystkich obywateli Skyrim.
Ciekawe, czy jestem obywatelem Skyrim? Co prawda pochodzę z Cyrodiil, ale należę do Gromowładnych, a to chyba już czyni mnie obywatelem ich kraju. Jeśli to nie wystarczy, to pewnie będę już obywatelem, gdy zakupię dom w Wichrowym Tronie. Wsunęłam ulotkę do swojego plecaka i powędrowałam dalej przez wieś. Spotykałam dwie czarnowłose kobiety grzejące się przy ognisku.
- O świetnie! - zawołała jedna z nich ironicznie. - Znowu nowy włóczęga. Zmierzasz do Wichrowego Tronu?
- Tak, ale chyba zatrzymam się tu na spoczynek - odpowiedziałam, ponieważ strasznie chciało mi się spać.
Poza tym było mi zimno, więc przykucnęłam obok nich przy ognisku, aby się zagrzać.
- Nie było, by mnie tu, gdyby nie moja durna siostra - stwierdziła kobieta z gniewem. - Nie wierzę, że zaciągnęła mnie w te mroźne strony. Wolałabym być bez grosza w Cyrodiil, niż tutaj. Jeżeli Nordowie wkrótce nie odpuszczą, to chyba się wyprowadzę. W Cyrodiil jest przynajmniej cieplej.
- Och! Jesteście z Cyrodiil? Ja również stamtąd pochodzę.
- Więc sama wiesz, że byłoby nam tam lepiej, niż tu - odpowiedziała kobieta. - Idę spać. Dobranoc!
- Dobranoc! - zawołałam.
Obydwie kobiety i udały się do namiotów stojących nieopodal ogniska, a obok mnie zasiadł jakiś muskularny mężczyzna.
- Jestem Roggi Splątana-Broda - przedstawił się. - A ty, co tu robisz?
- Jestem Astarte z Cyrodiil - odpowiedziałam. - Zmierzam do Wichrowego Tronu. Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że ogrzewam się przy tym ogniu.
- Każdy, kto przynosi miód jest tu mile widziany! A nawet, jak nie przynosi, to i tak mile go witamy! - zawołał mężczyzna radośnie.
- Niestety nie mam przy sobie miodu - oświadczyłam zgodnie z prawdą.
- Nie szkodzi.
- Pochodzisz z Gajkyne?
- Tak. Trochę podróżuję, ale zawsze wracam do Gajkyne. Mój klan osiedlił się tu jako jeden z pierwszych. Wedle legendy, mój przodek Lene odkrył tę kopalnię, gdy wszedł do ciemnej jaskini, żeby sobie ulżyć. Wypił za dużo miodu. Oczywiście inna opowieść mówi, że Lene zakopał tarczę rodową w innej jaskini, więc wszystko zależy od tego, komu wierzysz.
- Czy znajdę w wiosce jakąś gospodę?
- Tak. Jest tutaj Gospoda pod Drzewem. To ten budynek, tam! - mężczyzna wskazał mi kierunek.
Podziękowałam i oddaliłam się. Zatrzymuję się w gospodzie, o której wspomniał. Zapłaciłam zaledwie pięć septimów za nocleg, oczywiście na obskurnym, twardym łóżku, wyłożonym sianem, na którym nie dało się spać dobrze.
Wstałam skoro świt. Poprosiłam właściciela gospody, by przyniósł mi ciepłej wody w wiadrze. Kiedy to zrobił, umyłam się i ubrałam zieloną spódnicę oraz złoty gorset, które niegdyś należały do Alvy. Szaty maga wepchnęłam do plecaka. W Akademii nauczyłam się zaklęcia pozwalającego zwiększać pojemność różnych plecaków i toreb bez zwiększania ich wielkości. Była to sprytna sztuczka, z której korzystałam już od kilku dni. Chciałam wyglądać naprawdę pięknie, kiedy dzisiaj zobaczy mnie Ulfrik. Stąd moja zmiana stroju na bardziej kobiecy. Dokładnie rozczesałam włosy i zrobiłam sobie makijaż. Wreszcie wzięłam potężny łyk mikstury odporności na chłód, opatuliłam się w mój gruby biały płaszcz i ruszyłam w dalszą drogę. Po chwili opuściłam już Gajkyne. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w Wichrowym Tronie, tym bardziej, że było mi zimno, więc kilka razy użyłam Krzyku Tornada, by szybciej się przemieszczać. Nad Białą Rzeką zatrzymał mnie ten sam kurier, który w nocy wręczył mi zaproszenie do muzeum.
- Nazywasz się Astarte z Cyrodiil? - zapytał.
- Owszem - odpowiedziałam. - O co chodzi?
- Mam dla ciebie list - oświadczył wręczając mi kopertę. - Nie mam pojęcia od kogo, a on nic nie wspominał. Mówił tylko, że jest twoim przyjacielem. Muszę iść.
W kopercie istotnie znajdował się list. Rozłożyłam go i przeczytałam:
Astarte,
demonstracja twojego Tu'um spowodowała niemałe zamieszanie w miejscu zwanym Gajkyne. Nie każdy cieszy się z powrotu Smoczych Dzieci.
Ja natomiast nie mogę się doczekać, aż rozwiniesz swój talent. Skyrim potrzebuje prawdziwego bohatera.
Odwróciłam go na drugą stronę i przeczytałam zawartą tam treść:
Zainteresuj się miejscem zwanym "Szczyt Starszej Krwi". Z tego, co wiem, znajduje się tam źródło tajemniczej energii, którą tylko Smocze Dziecię może opanować.
Z poważaniem,
Przyjaciel.
Znowu jakiś tajemniczy przyjaciel? Tym razem to na pewno nie Delphine. Więc kto? Ilu, na bogów, można mieć samozwańczych przyjaciół, których się nawet na oczy nie widziało?! Włożyłam list do koperty i schowałam ją do plecaka. Wyjęłam moją mapę i zaczęłam na niej szukać punktu podpisanego: "Szczyt Starszej Krwi". Znalazłam go.  Znajdował się na południe od Morthalu. Na razie było mi to nie po drodze. Przeszłam przez kamienny most na Białej Rzece i przez kamienną bramę, czyli innymi słowy minęłam zewnętrzne mury Wichrowego Tronu. Później przeszłam przez kolejną bramę, czyli minęłam mur środkowy. Znajdowała się tu strażnica i wielu Gromowładnych. Po chwili wreszcie minęłam trzecią bramę, której zawsze strzegło dwoje strażników i dostałam się do Wichrowego Tronu. W pierwszej kolejności udałam się do Szarej Dzielnicy, aby pohandlować w Używanych Towarach Sadriego. Lubiłam ten sklepik. Kiedy weszłam do środka, od razu powitał mnie Revyn Sadri, właściciel sklepu.
- Witaj, Revyn! Jak się czujesz? - spytałam z troską.
- Już lepiej. Wciąż brakuje mi Idesy, ale wiem, że jest teraz w lepszym miejscu - odpowiedział z westchnieniem. - Dziękuję, że pytasz.
- Przepraszam, że nie powstrzymałam Rzeźnika w porę - powiedziałam.
- To nie twoja wina, że ją zabił. Gdyby wszyscy ludzie byli tacy, jak ty, nam elfom żyłoby się pośród was zdecydowanie lepiej - oświadczył Dunmer, poczym uśmiechnął się. - Daj znać, jeśli dojrzysz coś, co cię zainteresuje. Wszystkie moje towary pochodzą z legalnego źródła, czego nie mogę powiedzieć o innych. Chciałbym dzielić moje szczęście z tymi, którzy na to zasługują.
- Mam coś na sprzedaż - to mówiąc wyjęłam z plecaka i położyłam na ladzie dwa klejnoty duszy, kilka drobnych smoczych kości pokrytych smoczymi łuskami i trzy pierścienie (z ametystem,  ze szmaragdem i zaklęty) oraz złoty naszyjnik z diamentem.
Revyn Sadri dokładnie obejrzał wszystkie te przedmioty i zaoferował mi cenę tysiąca dwustu septimów za całość. Zgodziłam się.
- Czy masz może może jakieś perfumy? - zapytałam, kiedy transakcja została dokonana.
- Coś się znajdzie. Poczekaj - Dunmer wyszedł na zaplecze.
Marzył mi się Eliksir Zauroczenia, który dwieście lat temu można było zakupić w Bravil. Sama nie potrafiłam go uwarzyć, nie wiedziałam nawet z jakich składników był produkowany, a w Akademii nikt nie zajmował się tego typu rzeczami. Oczywiście umiałam rzucać zaklęcie urzeczenia, ale jego efekty są krótkotrwałe, a poza tym działa ono tylko na słabe umysły, a Ulfrik na pewno nie miał słabego umysłu. Byłam tego na tyle pewna, że nie miałam nawet zamiaru tego sprawdzać. Po chwili Revyn Sadri wrócił niosąc mały kryształowy flakonik z różowym płynem.
- Jaśmin, magnolia, gruszka, biały bursztyn i bulwa dzwonnika - rzadkiej rośliny, która rośnie tylko w Morrowind - oświadczył odkorkowując flakonik i podsuwając mi go pod nos.
Zapach był piękny, kobiecy, zmysłowy i delikatny.
- Biorę - powiedziałam. - Ile płacę?
- Jak dla ciebie, to będzie sto septimów. Dzwonnik to naprawdę rzadka roślina, więc niestety nie mogę sprzedać ci tego taniej.
Zapłaciłam Dunmerowi sto septimów, a on wręczył mi flakonik. Rozpięłam mój płaszcz i wysmarowałam szyję pachnącym olejkiem.
- U! Pięknie się ubrałaś - Revyn utkwił wzrok w moim biuście, więc mówiąc to za pewne miał na myśli, że pięknie się rozebrałam. - W takiej odsłonie jeszcze cię nie widziałem.
- To dlatego, że w Skyrim jest mi zimno - stwierdziłam zapinając płaszcz. - W Cyrodiil często nosiłam piękne suknie z obcisłymi gorsetami.
- Wiesz co? - Dunmer otworzył swoją szufladę. - Do tego stroju będzie ci pasować to - położył na ladzie złoty diadem wysadzany szmaragdami. - Oto Diadem Pomniejszego Strzelectwa.
- Jest zaklęty w taki sposób, żeby zwiększać celność?
- Tak.
- Wymienisz się? - to mówiąc, zdjęłam z głowy miedziany diadem wysadzany szafirami.
- Mój diadem jest więcej wart, ale dobrze. Lubię cię, więc niech stracę. 
 Wymieniliśmy się diademami. Włożyłam Diadem Pomniejszego Strzelectwa na głowę, a flakonik z perfumami schowałam do plecaka. Pożegnałam się z Revynem i wyszłam z jego sklepu.
Kiedy weszłam do Pałacu Królów, Ulfrik zasiadał przy długim stole i jadł obiad w towarzystwie Jorleifa. Zdjęłam plecak z pleców i zawiesiłam go sobie na ramieniu, rozpięłam płaszcz, zsunęłam go z ramion i mijając strażników zbliżyłam się w stronę Ulfrika.
- Witaj, panie! - zawołałam zatrzymując się parę kroków przed nim.
- Witaj, Astarte! - prześlizgnął swoje spojrzenie po mojej sylwetce.
Stałam przed nim w dlugiej, zielonej spódnicy, podkreślającej moje krągłe biodra, i obcisłym, złotym gorsecie, który doskonale uwydatniał moje duże piersi. Mój dekolt był przysłonięty jedynie przez Amulet Akatosha. Biały futrzany płaszcz spoczywał oparty lekko o moje łokcie, zupełnie odsłaniając moją szyję i ramiona, na które opadały moje miękkie złociste włosy. Na moim czole błyszczał natomiast złoty diadem wysadzany ogromnymi szmaragdami. Makijaż na mojej twarzy nie był już najświeższy, ale użyłam szminki dobrej jakości, więc moje usta wciąż powinny być ponętnie ciemno-różowe. Miałam również nadzieję, że na powiekach moich zawsze doskonale pięknych oczu znajdują się zielone cienie, a rzęsy podkreślone czarnym tuszem dodają mi zmysłowości. Wydawało mi się, że przez krótką chwilę na twarzy Ulfrika pojawiło się zaskoczenie. W końcu jeszcze nigdy nie widział mnie w takim stroju. W każdym razie wyraz jego twarzy szybko spoważniał.
- Czy dokończyłaś szkolenie na Wysokim Hrothgarze? - spytał.
- Jeszcze nie, ale zdobyłam już Róg Jurgena Wiatrowładnego. Jutro zaniosę go Siwobrodym.
- Może coś zjesz? - Ulfrik gestem zaprosił mnie do stołu.
- Tak, panie - odpowiedziałam, gdyż byłam już bardzo głodna.
- Usiądź, proszę - Jorleif wskazał mi miejsce obok siebie.
Umieściłam plecak pod stołem, zdjęłam płaszcz i usiadłam we wskazanym miejscu, kładąc go na ławie obok siebie. Znajdowałam się teraz na przeciwko Ulfrika. Nałożyłam sobie na talerz pieczęć z królika i sięgnęłam po chleb.
- Napijesz się wina? - zapytał mnie jarl wschodniej Marchii.
- Z przyjemnością.
- Jorleifie, napełnij nasze kielichy! - polecił jarl Wschodniej Marchii swemu zarządcy.
Szybko zorientowałam się, że dzban wina znajduje się bliżej mnie, niż Jorleifa. Bardzo chciałam mieć pretekst, aby podejść do Ulfrika. Dlatego oparłam dłoń na ramieniu zarządcy i oświadczyłam:
- Pozwól, że cię wyręczę.
Wstałam od stołu i podniosłam dzban. Podeszłam do Ulfrika i pochyliłam się nad nim, nalewając mu wina do kielicha. Musiał teraz poczuć dokładnie zapach moich perfum, gdyż jego twarz znajdowała się bardzo blisko mojej szyi. Cudownie było znaleźć się tak blisko.  
- Dziękuję, Astarte! - powiedział, kiedy jego kielich był już pełny.
- Proszę - odpowiedziałam prostując się.
Spostrzegłam, że Ulfrik przez krótką chwilę zawiesił swój wzrok na moim dekolcie, poczym szybko przeniósł go w inną stronę. Poczułam się triumfująco. Wróciłam na swoje miejsce z uśmiechem. Zaczęłam jeść. 
- Tullius ma obozy w Bieli, które aż się gotują do boju - oświadczył Ulfrik. - Cesarstwo ciągle nie docenia siły naszej sprawy. To ich zgubi.
- Jak wygląda sytuacja na Pograniczu? - spytałam go.
- Mogłoby być lepiej. Udaj się tam w wolnej chwili. Galmarowi przyda się pomoc, ale na razie dokończ szkolenie na Wysokim Hrothgarze.
- Tak jest - odpowiedziałam.
Ulfrik pociągną potężny łyk wina z kielicha, poczym wstał od stołu i zwrócił się do Jorleifa - Gdyby ktoś mnie szukał, to będę w swojej komnacie.
- Tak, panie - odpowiedział zarządca.
- Uważaj na siebie - zwrócił się do mnie Ulfrik i jeszcze raz ukradkiem zerknął na mój dekolt.
Wyszedł z sali tronowej, pozostawiając mnie samą w towarzystwie Jorleifa. Kiedy skończyliśmy jeść, wysypałam z sakiewki odpowiednią ilość pieniędzy i oświadczyłam:
- Chcę zakupić dom w mieście. Oto 12 000 sztuk złota.
- Wspomniany wcześniej dom wciąż jest dostępny, jeśli chcesz go kupić - odparł Jorleif.
- Biorę - powiedziałam.
- Wspaniale - zarządca wsypał septimy rozsypane po stole do swojej sakiewki, poczym wręczył mi klucz, który dotąd z pękiem innych kluczy był przypięty do jego pasa. - Oto klucz do twojego nowego domu.
Chwyciłam klucz do ręki i powiedziałam:
- Chcę nieco ozdobić Hjerim, zanim się tam wprowadzę.
- Chętnie ci pomogę - Jorleif uśmiechnął się. - Możesz upiększyć swój dom na wiele sposobów, jeśli masz pieniądze. A w Poradniku Urządzania Domów znajdziesz elementy wystroju, które możesz zakupić. Co chcesz kupić?
- Po pierwsze, posprzątaj bajzel tego mordercy - oświadczyłam.
- Dobrze, przygotuję wszystko. Chcesz kupić jakieś meble?
- Na razie nie. Obejrzę dom i się zastanowię.
Jorleif wyszedł do kuchni, poczym wrócił niosąc mi cienką książkę. Położył ją przede mną i powiedział, że jest moja. Na jej okładce widniał napis: "Poradnik Urządzania Domów: Wichrowy Tron". Później z kuchni wyszła jakaś kobieta z wiadrem czystej wody i mężczyzna z wiadrem brązowej farby. Stanęli przy drzwiach. Jorleif natomiast zwrócił się do jednego ze strażników:
- Idź ze służbą do Hjerim i pozbądźcie się tych śladów krwi!
- Ależ, zarządco! Mam wartę! - zaprotestował strażnik.
- Jeden strażnik na warcie wystarczy - odparł Jorleif.
- Odrobina prawdziwej pracy ci nie zaszkodzi - powiedział służący trzymający wiadro farby.
- Mamy przezwisko dla każdego, kto zadziera z nami, strażnikami Wichrowego Tronu - samobójca! - odpowiedział strażnik z gniewem.
- Koniec tej dyskusji. Macie uprzątnąć Hjerim i pozbyć się wszystkich obecnych tam śladów Rzeźnika! - rozkazał Jorleif.
- Tak jest, zarządco! - odpowiedział strażnik i wyszedł z Pałacu Królów wraz ze służbą.
- Lepiej przypilnuję ich osobiście - stwierdził Jorleif po chwili namysłu i podążył za nimi.
Ja natomiast zajrzałam do podarowanej mi książki:
 Witaj w swym nowym domu!
W niniejszym przewodniku znajdziesz spis pakietów, które możesz zakupić u zarządcy dzielnicy. Każdy pakiet zawiera meble i dekoracje do jednego z domowych pomieszczeń. Zostaną one dostarczone i zamontowane po zakupie.
Wystarczy uiścić stosowną zapłatę w złocie, a zarządca zajmie się resztą. Już wkrótce po dokonaniu zakupu, ujrzysz nowe dekoracje i meble na swoich miejscach.
Kuchnia.
Zawiera palenisko, stolik dla dwóch osób oraz odpowiednią ilość miejsca na regałach do przechowywania żywności i przyborów kuchennych.

Salon.
Pakiet ten wypełnia wyposażenie pokoju dziennego, w którego skład wchodzi kilka stołów, krzesła i regały. Zawiera również dekorację podłogi i ścian.

Laboratorium alchemiczne dodaje pracownię alchemiczną.
Laboratorium zaklinacza dodaje pracownię zaklinacza.

Klatka schodowa.
Pakiet ten dodaje kilka stojaków na broń i gablot, a także zawiesza na ścianie łupy z upolowanych zwierząt.

Sypialnia.
Zastępuje stare łóżko wygodniejszym, dodaje regały, gabloty, lepsze oświetlenie, a także daje pozostałe meble i dekoracje.

Pokój gościnny.
Ulepsza umeblowanie i wystrój pomieszczenia dla gości. Dodaje lepsze łóżko, mały stolik i kilka regałów.

Zostawiłam książkę na stole, włożyłam na siebie płaszcz i wyszłam z Pałacu Królów. Po chwili byłam już w Hjerim. Mój nowy dom był naprawdę ogromny. Służba krzątała się w ukrytym przejściu za szafą. Tam Rzeźnik ukrywał szczątki swoich ofiar, więc trzeba było teraz uprzątnąć to miejsce. Policzyłam pomieszczenia znajdujące się w budynku. Było ich w sumie siedem. Jedynymi meblami obecnymi w domu było lóżko i stolik w pokoju na piętrze. Wiedziałam już, że w pierwszej kolejności urządzę sypialnię, bo nie będę spać na łóżku, które zamiast materaca ma siano. Poza tym wiedziałam już, że chcę wyposażyć klatkę schodową w gabloty i stojaki na broń. Coś takiego bardzo mi się przyda. Wyszłam na mały dziedziniec przed domem. Na przeciwko znajdował się ogromny dom Furi-Morskich, bardzo zamożnej norskiej rodziny. Mieliśmy tu piękny wspólny balkon. Bardzo podobała mi się ta okolica. Jorleif wyszedł z domu i podszedł do mnie.
- Chcę kupić wyposażenie sypialni i zbrojownię.
- Sypialnię urządzę ci za 1000 septimów, a zbrojownię za 2000.
Odliczyłam 3000 septimów z mojej sakiewki i przesypałam je do sakiewki Jorleifa.
- Dobrze, przygotuję wszystko. Kiedy następnym razem zajrzysz do swojego domu, będą tam nowe meble. Chcesz kupić coś jeszcze?
- Może wyposażenie kuchni i salonu?
- Dobrze. To będzie kosztować 2500 septimów.
Tą kwotę również zapłaciłam z góry. Jorleif powrócił do Hjerim, a ja udałam się do Pałacu Królów. Będę musiała przywieźć do mojego nowego domu swoje rzeczy, znajdujące się w Akademii i Jorrvaskr. Zajmę się tym po powrocie z Wysokiego Hrothgaru. Zatrzymałam się przed drzwiami wiodącymi do wnętrza pałacu. Znajdowały się tu dwie kamienne tablice. Wcześniej nie zwracałam na nie uwagi, teraz jednak mnie zaciekawiły. Podeszłam do nich i zobaczyłam, że wyryte są na nich napisy: "Najwyższy Król Harald" i "Najwyższy Król Olaf." Niedaleko stąd znajdowało się ukryte przed okiem przechodniów nieobeznanych w tutejszej infrastrukturze przejście do mojego domu. Była to wąska ścieżka pomiędzy murami Pałacu Królów a Świątyni Talosa. Przejście zwykle uczęszczane przez mieszkańców Wichrowego Tronu znajdowało się za świątynią i wiodło przez cmentarz. Weszłam do Pałacu Królów i udałam się do kwatery żołnierzy. Tam umyłam się i poszłam spać.

21 dzień, Pierwsze Mrozy:
Wstałam przed świtem i wyruszyłam w podróż na Wysoki Hrothgar. W południe byłam już w Ivarstead. Wieczorem dotarłam na szczyt. Kiedy weszłam do klasztoru, wszyscy Siwobrodzi modlili się zaraz przy wejściu, klęcząc na podłodze bez ruchu. Nie zwracali na mnie najmniejszej uwagi. Świątynię wypełniała niesamowita cisza. Podeszłam do Arngeira, uklękłam przy nim i położyłam czarny róg, który wręczyła mi Delphine, na jego kolanach.
- Aha! - zawołał otwierając oczy. - Udało ci się uzyskać Róg Jurgena Wiatrowładnego. Dobra robota. Udało ci się przejść wszystkie próby - chwycił róg do ręki i wstał z podłogi. - Chodź ze mną! Czas formalnie ogłosić cię Smoczym Dziecięciem.
Poprowadził mnie w głąb świątyni. Pozostali Siwobrodzi podążyli za nami. Kiedy się zatrzymaliśmy, Arngeir powiedział:
- Czas nauczyć cię ostatniego słowa Nieugiętej Siły. "Dah" to znaczy "pchać". Dah!
W tym momencie na posadzce przed nim zaiskrzył się napis w smoczym języku.
- Niech wszystkie trzy słowa się połączą - Arngeir spojrzał na mnie po raz pierwszy odkąd tu przybyłam. - Twój Krzyk będzie znacznie silniejszy. Korzystaj z niego mądrze.
- Dah! - przeczytałam napis na posadzce.
- Wulfgar nauczy cię teraz rozumienia "dah" - oświadczył Arngeir.
Jeden z jego towarzyszy podszedł do mnie i ułożył swe dłonie na moich skroniach. Spojrzał mi w oczy, a ja poczułam, że w moim wnętrzu zaczyna kiełkować wielka siła, która nagle wybuchła odsuwając cały świat od mojej istoty. Jakże wielką jestem potęgą! Wulfgar odsunął się ode mnie i wrażenie potęgi szybko znikło.
- Twój trening dobiegł końca, Smocze Dziecię! - zawołał Arngeir radośnie. - Chcemy z tobą porozmawiać. Stań między nami i odpręż się. Mało kto jest w stanie wytrzymać nieokiełznany głos Siwobrodych. Ty jednak możesz.
Siwobrodzi stanęli na czterech rogach kamiennej sali, a ja stanęłam na środku. Wtedy starcy wyciągnęli ku mnie swe ramiona i zaczęli przemawiać w języku smoków. Ich głos był niczym grzmot błyskawic. W pierwszej chwili poczułam ból głowy, a wszystko wokół mnie zaczęło się trząść. Miałam wrażenie, że dach świątyni za chwilę się zawali. Zasłoniłam uszy i padam na podłogę. Ból przeniknął całe moje ciało i omal nie straciłam przytomności. Słowa wypowiadane przez Siwobrodych wyryły się w mojej duszy:
- Lingrah krosis saraan Strundu'ul, voth nid balaan klov praan nau. Naal Thu'umu, mu ofan nii nu, Dovahkiin, naal suleyk do Kaan, naal suleyk do Shor, ahrk naal suleyk do Atmorasewuth. Meyz nu Ysmir, Dovahsebrom. Dahmaan daar rok.
Cisza była prawdziwą ulgą. Dopiero w tym momencie doceniłam jej znaczenie. Cisza na ten moment stała się dla mnie bezcennym cudem. Była moim ocaleniem. Leżałam na zimnej posadzce, a Swiobrodzi wciąż stali wokół mnie. Uniosłam głowę.
- Dovahkinie! - zawołał Arngeir. - Udało ci się zasmakować mocy Siwobrodych i wyjść ze spotkania bez szwanku. Wysoki Hrothgar stoi przed tobą otworem.
Trzej starcy wyszli, a Arngeir padł na kolana przy jednej ze ścian i pogrążył się w cichej modlitwie. Ostrożnie podniosłam się z podłogi. W klasztorze zapanowała martwa i rozkoszna cisza. Podeszłam do Arngeira i uklękłam obok niego.
- Co to była za ceremonia? Używaliście na mnie Krzyku? - moje pytania przyszyły ciszę niczym sztylet.
- To tradycyjne powitanie Smoczego Dziecięcia, które przyjęło nasze zgromadzenie - odpowiedział Siwobrody. - Tymi samymi słowy powitaliśmy młodego Talosa, gdy przybył na Wysoki Hrotgar i został Cesarzem Tiberem Septimem.
- Nie znam tego języka. Co do mnie mówiliście? - spytałam ogromnie zaciekawiona.
- Ach! Czasem zapominam, że nie władasz smoczym narzeczem, tak jak my. Tłumaczenie brzmi mniej więcej tak: "Długo burz korona czekała, by na godnej spocząć skroni. Swym oddechem powierzamy ją tobie, w imieniu Kyne, w imieniu Shora oraz w imieniu dawnej Atmory. Jesteś teraz Ysmirem, smokiem północy. Wsłuchaj się weń."
Poruszyły mnie te słowa. Nazwano mnie Ysmirem, Smokiem Północy. Nadano mi ten sam tytuł, jaki nosił Talos. Był to dla mnie ogromny zaszczyt. Pożegnałam się z mistrzem Arngeirem i opuściłam Wysoki Hrothgar.

22 dzień, Pierwsze Mrozy:
Pewnym krokiem wkroczyłam do Gospody Pod Śpiącym Gigantem w Rzecznej Puszczy. Z racji wczesnej pory dnia, była prawie zupełnie pusta. Podeszłam do baru i zapytałam stojącego za nim mężczyznę o Delphine. Okazało się, że nie wróciła jeszcze do Rzecznej Puszczy, po tym jak udałyśmy się wspólnie do Gajkyne. Już miałam kupić sobie śniadanie, gdy niespodziewanie drzwi gospody otworzyły się, a do jej wnętrza wkroczyła Delphine. Wciąż miała na sobie swoją zbroję. Mrugnęła do mnie porozumiewawczo i udała się do swojego pokoju. Poszłam za nią i zamknęłam za sobą drzwi.
- Mam nadzieję, że nikt cię nie śledził - odezwała się Delphine. - Mam plan.
Usłyszałam, że miejscowy bard zaczął śpiewać "Wiek Ucisku", niemiłosiernie przy tym fałszując. Ucieszyłam się widząc, że Delphine otwiera przejście za szafą. Tam przynajmniej nie będzie go słychać. Zeszłyśmy po schodach do tajnej kwatery.
- Wymyśliłam, jak przemycimy cię do Ambasady Thalmoru - oświadczyła Delphine radośnie.
Prawdę powiedziawszy nie rozumiałam w tej chwili do końca, nad czym trzeba było tu myśleć. Jestem Ostatnim Smoczym Dziecięciem, zniszczyłam Raj Mankara Camorańskiego i włączyłam z samym Mehrunesem Dagonem, wytłukłam wszystkich Thalmorczyków z Północnej Strażnicy, zdobyłam Laskę Magnusa i pokonałam Ancano. Czy nie mogłabym po prostu wytłuc wszystkich agentów Thalmoru obecnych w Ambasadzie? Nie takie rzeczy w końcu już robiłam. 
- A może po prostu wedrzeć się siłą? - spytałam głośno.
- Taki masz plan! - Delphine spojrzała na mnie przenikliwie i zamyśliła się. - Nawet, gdyby nikt nie zdołał cię zabić, to zanim udałoby ci się dostać do środka, po dokumentach nie byłoby śladu. Idziemy tam po informację, pamiętasz? Możesz mi wierzyć, robię to od dawna. Mój plan jest lepszy.
- No dobrze, słucham - westchnęłam. - Jaki masz plan? Jak mam przeniknąć do Ambasady Thalmoru?
- Ambasadorka Thalmoru, Elenwen, regularnie organizuje przyjęcia, na których bogaci wpływowi podlizują się Thalmorowi. Mogę ci załatwić wstęp na jedno z przyjęć. Kiedy już znajdziesz się w Ambasadzie, wyjdziesz po cichu i poszukasz tajnych akt Elenwen. Mam łącznika w Ambasadzie. Nie byłby skłonny samodzielnie podjąć się tak ryzykownej misji, ale może ci pomóc. Nazywa się Malborn. To leśny elf. Ma mnóstwo powodów, by nienawidzi Thalmoru. Możesz mu ufać. Dam mu znać, żeby spotkał się z tobą w Samotni, w Gospodzie Pod Mrugającym Ślizgaczem. Wiesz, gdzie to jest?
- Nie do końca, ale znajdę tę gospodę. Nie obawiaj się.
- Kiedy ty będziesz robić swoje, ja zajmę się zorganizowaniem dla ciebie zaproszenia na małe przyjęcie u Elenwen. Kiedy załatwisz już wszystko z Malbornem, spotkaj się ze mną w stajniach Samotni. Jakieś pytania?
- Kim jest twój kontakt? Naprawdę mogę mu ufać?
- Nie martw się o Malborna. Nie jest tak niebezpieczny, jak ty, ale ma na pieńku z Thalmorem, podobnie jak ja. To leśny elf. Thalmor wymordował jego rodzinę w puszczy Valen, podczas jednej z czystek, o których się nie mówi. Na szczęście nie mają pojęcia, kim naprawdę jest. W przeciwnym razie nie podawałby napitków na przyjęciach ambasadorki.
- Rozumiem - wciąż przerażał mnie i dziwił ogrom śmiertelników, których Thalmor zdołał skrzywdzić. - Co zrobić, gdy już znajdę się w Ambasadzie?
- Tu zaczyna się zabawa. Musisz wymknąć się z przyjęcia, nie zwracając na siebie uwagi. Twoim następnym ruchem będzie znalezienie biura Elenwen i przeszukanie ich akt. Malborn powinien cię pokierować.
- Będzie ciekawie - przyznałam, radośnie się uśmiechając - Już mi się to podoba. Zobaczymy się w Samotni po tym, jak spotkam się z Malbornem.
- Zgoda. Zachowaj ostrożność.
Wyszłam z tajnego pokoju i znów znalazłam się w głównej sali gospody. Bard, szarpiąc struny swojej lutni, na nieszczęście moich uszu zaczął śpiewać "Ragnara Czerwonego". Kiedy spożywałam śniadanie, zamienił lutnie na flet. Nie mógł więc zadręczać mnie swoim beznadziejnym głosem. Co więcej grał całkiem ładnie. Po śniadaniu postanowiłam wyruszyć na poszukiwania słowa mocy z tajemniczego listu.
Wieczorem przybyłam do podnóża dość wysokiej góry. Spojrzałam w niebo i jak zwykle zachwyciłam się widokiem księżyców. Obydwa znajdowały się w pełni. Od podziwiania księżyców oderwał mnie ryk smoka dobiegający z oddali. Na wszelki wypadek dobyłam miecza i nagle poczułam, że coś uderzyło mnie mocno w plecy. Utrzymałam się na nogach i szybko odwróciłam się, od razu tnąc atakującego mieczem. Ujrzałam przed sobą trolla. Mój miecz zranił go lekko, co tylko go rozwścieczyło. Natychmiast rzuciłam się do ucieczki. Nie miałam na sobie zbroi, a więc pazury trolla mogły rozszarpać moje ciało z łatwością. Biegłam ścieżką prowadzącą w górę i czułam na swoim karku oddech ścigającej mnie bestii. Odwróciłam się i krzyknęłam:
- Fus Ro Dah!
Potęga mojego krzyku zepchnęła trolla ze skały w dół. Poturlał się, jak szmaciana marionetka i znalazł się kilka metrów ode mnie, na dale, nie dając znaków życia. Miło było patrzeć, jak potężny może być mój Krzyk. Trolla miałam już z głowy, więc spokojnie weszłam po przysypanej śniegiem ścieżce w górę. Przede mną pojawia się smok. Właściwie nie czułam się w tej chwili na siłach, by z nim walczyć, ale nie miałam wyboru. Użyłam Nieugiętej Siły przeciw niemu, ale nie przyniosło to praktycznie żadnego efektu. Smoki są zbyt duże, by je odepchnąć za pomocą Krzyku. Użyłam więc Smoczego Oddechu. Gdy tylko zionęłam w mego przeciwnika ogniem, on chłapnął swoim wielkim pyskiem i zatopił swoje ostre zęby w moim ramieniu. Odskoczyłam od niego. Uzdrowiłam się i cięłam go mieczem. W następnej chwili dobyłam mojego drugiego miecza. Smok wzbił się w niebo, ale po chwili powrócił. Powitałam go Smoczym Oddechem i z całej siły cięłam mieczami po pysku. Szarpnięciem swoich szponów rozdarł mój płaszcz oraz przeciął mi skórę na piersi. Odrzuciłam jeden z mieczy i szybko się uzdrowiłam, ale zranił mnie szponami po raz drugi. Poczułam, że śmierć zagląda mi w oczy.
- Feim! - krzyknęłam.
W tej samej chwili ogarnęłam mnie błogość i lekkość. Moje ciało zatraciło swoje granice i swoją namacalność. Stałam się, jak duch. Szpony i zęby smoka przechodziły przeze mnie na wylot, nie czyniąc mi żadnej szkody. Eteryczność to dobry Krzyk. Uzdrowiłam się i naprawiłam moje szaty za pomocą magii. Po chwili, kiedy eteryczność przestała działać, zabiłam smoka, rozcinając mu gardziel moim mieczem.
Po długiej wędrówce dostałam się na szczyt góry. Znajdowała się tu wielka drewniana skrzynia. Gdy ją otworzyłam, okazało się, że ktoś zostawił w niej krasnoludzką zbroję. Niewiele myśląc, włożyłam ją na siebie. Miałam już na nogach krasnoludzkie buty, a w Akademii zostawiłam krasnoludzki hełm. Będę więc mieć kompletną zbroję. Podeszłam do skalnej ściany, wygładzonej w półowal. Znajdowało się na niej słowo mocy.
- Zun! - przeczytam głośno.
Ogarnęła mnie ciemność, jakby ktoś na chwilę odebrał mi zdolność widzenia. Trwało to zaledwie kilka sekund. Później poczułam nieprzemożną ochotę dotknięcia rękojeści jednego z mych mieczy. Uczyniłam to i poczułam podniecenie oraz rozkosz. Zrozumiałam, że "zun" oznacza broń. Krzyknęłam, a mój głos zdawał się być potężniejszy od stali. Zapragnęłam być jedyną osobą w Nirnie trzymającą broń w reku. Chciałam wszystkich innych rozbroić, pozbawić obrony, uzależnić od siebie. Przyglądając się temu pragnieniu, pojęłam, że za pomocą nowo poznanego słowa mocy, mogę wytrącić memu przeciwnikowi broń z ręki.

23 dzień, Pierwsze Mrozy:
Rankiem przybyłam do Wichrowego Tronu. Śniadanie spożyłam w Gospodzie Pod Knotem. Zastałam tam Torbjorna  Łamacza-Tarcz, który jak zwykle pił w samotności, niezwykle przygnębiony. Serce ścisnęło mi się w piersi na widok jego żalu i rozpaczy. Wyciągnęłam z mego plecaka Amulet Arkaya. Pamiętałam, że mówił mi kiedyś, iż szukał czegoś takiego dla swej żony. Podeszłam do niego i przywitałam się.
- Mogę jakoś ci pomóc? - spytałam.
- Nie, ale miło było mi słyszeć, że rozłożyłaś Rolfa na łopatki. Następnym razem zrób to publicznie. Dobra tawerniana bójka, to właśnie to, co potrafi poprawić mi humor - powiedział lekko się uśmiechając.
- Oto Amulet Arkaya - oświadczyłam kładąc święty naszyjnik na stole przed nim.
- Mam nadzieję, że Arkay przyniesie mojej żonie ukojenie. Dziękuję - Torbjorn wsunął amulet do kieszeni, poczym wysypał kilkaset septimów ze swojej sakiewki. - Proszę, zawsze spłacam swoje długi.
- Ależ, nie mogę tego przyjąć - zawołałam.
- Kupuję od ciebie ten amulet i nie wciskaj mi go jako prezentu. Wiem, że niedawno zakupiłaś Hjerim i domyślam się, że wydałaś na ten dom wszystkie swoje oszczędności. Mam rację?
- Masz, ale...
- Po prostu weź te pieniądze, kobieto.
Przeliczyłam wręczone mi złote monety. Było to 800 septimów.
- Dobrze, ale proszę napij się jednego na mój koszt - odezwałam się do Torbjorna.
- Masz jakieś piwo, albo miód?
Zamówiłam dla nas butelkę norskiego miodu i kilka kufli piwa. Sama wypiłam jedynie odrobinę miodu, a cała reszta trunku została dla mego towarzysza.  

25 dzień, Pierwsze Mrozy:
Wstałam z łóżka z samego rana. Miałam za sobą już drugą noc spędzoną w moim własnym domu. Umyłam się i włożyłam na siebie krasnoludzką zbroję. Zjadłam szybkie śniadanie, zamknęłam drzwi na klucz i wyruszyłam w podróż do Samotni. Najpierw znalazłam woźnicę, który zawiózł mnie Wyruszam do Gwiazdy Zarannej. Przybyłam do tego miasta w południe. Od razu zaczęłam się rozglądać za muzeum Mitycznego Brzasku, do którego to kilka dni wcześniej otrzymałam zaproszenie.
- Narzędzia, towary, broń... - wołała przekupka na targu.
- Kopalnia Żywego Srebra to najlepsza kopalnia w Gwieździe Zarannej - odezwał się jakiś mężczyzna.
- Kopalnia Żelazowa Masa jest warta trzykrotnie więcej niż Kopalnia Żywego Srebra i jej przygłupi właściciel - odpowiedziała na to jakaś kobieta.
- Dobrze, że te koszmary wreszcie się skończyły. Może wiesz coś o tym? - zagadną mnie przechodzący przez targ Nord.
- Koszmary były sprawką Vaerminy, ale Erandur, kapłan Mary, pokonał ją i ocalił was - odpowiedziałam.
- Skąd o tym wiesz? - spytał zdziwiony mężczyzna.
- Trochę mu w tym pomogłam.
W tym momencie dostrzegłam duży drewniany budynek, przed którym powiewały sztandary Mitycznego Brzasku. Wiedziałam już gdzie znajduje się muzeum. Jakżebym mogła zapomnieć ten symbol? Tę czerwoną barwę i te złote słońce? Sztandary moich dawnych wrogów natychmiast przyciągnęły mój wzrok. Podeszłam w ich stronę. Przed muzeum jakaś kobieta ubrana w niebieskie szaty, takie jak noszą kapłani, albo magowie Synodu, kłóciła się z jakimś elegancko ubranym mężczyzną.
- Siliusie Wesuiusie, opamiętaj się! - zawołała kobieta.
- Czemu miałbym się z tym kryć? To dziedzictwo mojej rodziny - stwierdził mężczyzna nazwany przez nią Siliusem Wesuiusem.
- To przeszłość - odpowiedziała kobieta z naciskiem. - Martwe przysięgi w martwych ustach! I niech tam zostaną.
Nagle po ziemi przemknął się niepokojący cień. Spojrzałam w górę i ujrzałam nad swą głową smoka. Natychmiast chwyciłam za broń. Silius Wesuius i jego towarzyszka zrobili to samo. Smok uciekł na skały, za nim zdążyłam rzucić w niego jakieś niszczące zaklęcie. Dogoniłam go, poraziłam magiczną energią i dobiłam jednym ciosem miecza. Następnie wchłonęłam jego duszę. Jego szkielet sturlał się ze wzgórza i zatrzymał na pobliskiej chacie. Zabrałam smocze kości i łuski, poczym zeszłam ze skał.
- Smok nie żyje. Spokojnie - odezwałam się do zebranego przy szkielecie tłumu śmiertelników.
Wszyscy patrzyli na mnie, jak na jakieś dziwadło. Schowałam miecz i stanęłam bez ruchu, nie wiedząc za bardzo, co powiedzieć.
- A oto mój pierwszy gość! - zawołał nagle Silius Wesuius i chwycił mnie za ramię. Wyprowadził mnie z tłumu w stronę swego domu. - Muzeum Mitycznego Brzasku jest otwarte, wędrowcze.
- Mam tu zaproszenie od kuriera - zaczęłam grzebać w plecaku szukając właściwego kawałka pergaminu.
Mężczyzna machnął ręką, na znak, że nie muszę tego robić, że fakt posiadanie przeze mnie zaproszenie niewiele go interesuje.
- I oto jesteś - odezwał się wprowadzając mnie na schody i otwierając przede mną drzwi. - Dobrze, wejdź! Przyjrzyj się ekspozycji i porozmawiajmy. Mam zadanie, do którego możesz się idealnie nadać.
- Brzmi nieźle - odparłam.
- Porozmawiajmy w środku.
Weszłam do jego domu, które było jednocześnie założonym przez niego muzeum, a on zamknął za mną drzwi. Muzeum składało się tylko z jednego pomieszczenia. Poza gablotami muzealnymi znajdowało się tu łóżko właściciela i jego kominek.
- Rozejrzyj się - Silius Wesuius był wyraźnie podekscytowany. - Arrasy zawieszone tutaj i na zewnątrz znaleziono w kryjówkach, w których członkowie Mitycznego Brzasku spotykali się, by spiskować. Największym dokonaniem kultu było wymordowanie dynastii Septimów, otworzenie drogi do władzy.
Podeszłam do pierwszej gabloty. Spoczywały w niej szaty, rękawiczki i buty Mitycznego Brzasku. Tak, dokładnie takie, jakie pamiętam. Podeszłam do drugiej gabloty i moje serce zadrżało. W jej wnętrzu znajdowało się bowiem zniszczone Misterium Xaerxesa, a raczej to, co z niego zostało, czyli nadpalona okładka i jedna strona z symbolem Otchłani wpisanym w okrąg. Wyglądało to wyjątkowo żałośnie.
- Ten przypalony kawałek papieru, to wszystko, co zostało po Misterium Xaerxesa - powiedział cicho Silius Wesuius, stając obok mnie. - Tajemniczą Księgę napisał sam Mehrunes Dagon. Powiadają, że Mankar Camoran użył księgi, by otworzyć portal do Raju, gdzie wszyscy jego wyznawcy mieli zyskać życie wieczne.
Ogarnęła mnie nostalgia. Miałam kiedyś tę księgę w dłoniach, a teraz tak niewiele z niej zostało. Jedna podpalona kartka - tylko tyle zostało z Misterium Xaerxesa. Trudno w to uwierzyć. Tyle lat! Głośno westchnęłam.
W trzeciej gablocie znajdowały się cztery księgi Komentarzy. Były wspaniale zachowane. Miały chyba trochę inne okładki niż te, które znajdowały się w moim posiadaniu dwa wieki temu, choć już nie pamiętam, jak dokładnie wyglądały.
- Komentarze na temat Misterium Xaerxesa zostały spisane przez przywódcę kultu Mitycznego Brzasku, Mankara Camorana - odezwał się właściciel muzeum. - Swoim wyznawcom obiecał Raj po śmierci oraz ponowne odrodzenie u boku Mehrunesa Dagona.
W kolejnej gablocie dostrzegłam futerał na sztylet z wyrytym małym symbolem Otchłani.
- Ach tak! Ta pochwa! - mężczyzna zawołał z zachwytem. - Widzisz ten symbol? Wrota Otchłani! Najważniejszy symbol Mehrunesa Dagona, daedrycznego patrona Mitycznego Brzasku.
Przeniosłam na niego swój wzrok. Dopiero teraz mu się przyjrzałam. Był człowiekiem w średnim wieku o półdługich brązowych włosach.
- Masz jakieś pytania odnośnie muzeum, czy wolisz przejść do interesów? - zapytał.
- Dlaczego otworzyłeś to muzeum? - spojrzałam na niego uważnie.
- Nie jest żadną tajemnicą, że moja rodzina należała niegdyś do Mitycznego Brzasku - odpowiedział. - Jednemu z moich przodków powierzono nawet zadanie zamordowania samego Uriela Septima. Całymi latami ukrywaliśmy się przed naszą przeszłością. Staliśmy się kupcami, ludźmi mającymi pieniądze i wpływy. Ja jednak zdałem sobie sprawę, że nie można zanegować znaczenia Mitycznego Brzasku, naszego znaczenia dla historii. Dopilnuję, by każdy w Tamriel zapamiętał, że przez chwilę los świata spoczywał w naszych rękach, na dobre i na złe.
Nie podobał mi sposób, w jaki to wszystko powiedział, ani fakt, że utożsamiał się ze swoimi pogardy godnymi przodkami. Zachwyt pobrzmiewający w jego głosie, gdy mówił o Mitycznym Brzasku, sprawił, że przez chwilę miałam ochotę go zamordować.
- Jak ty śmiesz być dumny z tego, że twoi przodkowie wymordowali najszlachetniejszych ludzi... - zarientowałam się, że się zagalopowałam, wiec szybko sprostowałam swoją bezmyślną wypowiedź - no może wszyscy nie byli najszlachetniejsi, ale Martin Septim był i zginął przez nich! - gniew zatrząsł całym moim ciałem. - Martin Septim był najwspanialszym Cesarzem od czasów Tibera Septima, rozumiesz?! O jakim zadaniu mówisz na Dziewiątkę?!
 - Najpierw coś ci opowiem - niezmącony spokój jego głosu, stłumił nieco moją wściekłość. - Po Kryzysie Otchłani pojawiło się wiele grup, które postawiły sobie za cel zmieść z powierzchni ziemi niedobitki Mitycznego Brzasku. Członkowie jednej z nich odnaleźli Brzytwę Mehrunesa, artefakt Dagona. Podzielili ją na trzy części i przysięgli na zawsze utrzymać je z dala od siebie. Choć stało się to ponad 150 lat temu, potomkowie członków tej grupy wciąż przechowują fragmenty tej broni. Są tutaj, w Skyrim.
- Nie musisz mówić dalej - przerwałam mu ostro. - Nie interesuje mnie to. Nigdy w życiu, bym czegoś takiego nie zrobiła.
- No dobrze. Nie mogę zmusić cię do pomocy, ale oferta wciąż pozostaje aktualna.
Miałam ochotę trzepnąć go mieczem, ale powstrzymałam się.
- Posłuchaj! - zawołałam wściekła. - Miałam już do czynienia z Mehrunesem Dagonem. Jeśli kiedykolwiek poczuję w Tamriel jego moc... jeśli kiedykolwiek dowiem się, że ktoś poskładał tę przeklęta brzytwę, to pierwszą rzeczą, którą wtedy zrobię, będzie poderżnięcie ci gardła. Lepiej to sobie dobrze zapamiętaj!
Opuściłam muzeum Mitycznego Brzasku z całej siły trzaskając za sobą drzwiami.

26 dzień, Pierwsze Mrozy:
O zmierzchu przybyłam do Samotni. Minęłam starego mężczyznę w skórzanej zbroji stojącego  przed karczmą, nad drzwiami której widniał szyld z napisem "Pod Mrugającym Ślizgaczem." Znajdowała się ona niedaleko bramy miejskiej.
- Starość nie jest taka zła - powiedział starzec z radością. - Córka zapewnia mi jedzenie i już nie muszę pracować.
Nie odezwałam się. Bez słowa wkroczyłam do karczmy. W środku było ciepło i raczej przytulnie, mimo to nie czułam się komfortowo. Byłam w Samotni, w tutejszej stolicy Cesarskich. Gdyby ktokolwiek odkrył moją tożsamość, nie opuściłabym tego miasta żywa. No, ale właśnie tutaj miałam się spotkać z tym elfem. Z przerażeniem zorientowałam się, że zapomniałam jego imienia. Rozejrzałam się. Mój wzrok od razu przyciągnęła blond włosa bardka, która była wyjątkowo piękną kobietą. Szybko zorientowałam się, że w karczmie znajduje się tylko jeden elf. Siedział samotnie przy jednym ze stolików. Postanowiłam być ostrożna, więc najpierw podeszłam do bardki.
- Mogę poznać imię tutejszej artystki? - odezwałam się z przesadną naturalnością.
- Nazywam się Lizette - uśmiechnęła się blondynka. - Nie krępuj się! Wystarczy poprosić.
- O czym mówi się w mieście? - spytałam od niechcenia, opierając się o bar.
- Jeśli interesują cię plotki, najlepiej porozmawiaj z Corpurusem. Ja... widziałam gościa zmierzającego do Błękitnego Pałacu.
- Gościa?
- Kogoś w szlacheckich szatach, kto nie jest stąd. Więcej niezwykłości w Samotni ostatnimi czasy się nie wydarzyło.
- Mogę mieć prośbę?
- Tak. Co mogę dla ciebie zrobić?
- Znasz "Smocze Dziecię Nadchodzi"?
- Tak...
Dziewczyna zaczęła śpiewać znany mi utwór przepięknym głosem. Nie grała na żadnym instrumencie, ale jej głos był jeszcze piękniejszy od jej niezrównanie pięknej twarzy. Usiadłam przy stole za filarem, tak, by móc ukradkiem obserwować elfa i przy okazji słuchać pieśni bardki. Elf Siedział do mnie plecami. Obserwowałam go dość długo, a on tylko jadł chleb i patrzył gdzieś przed siebie. W końcu podeszłam w jego stronę i usiadam na krześle, na przeciwko niego. Elf miał brązowe włosy zaczesane do tyłu i był brzydki, jak... jak elf.
- Potrzebujesz czegoś... Cesarska? - spytał z nutką pogardy podnosząc na mnie znudzone oczy.
Najwyraźniej nie domyślił się, kim jestem.
- Zdaje się, że przysyła mnie nasza wspólna znajoma - powiedziałam.
- Serio? Ciebie wybrała?! - zdziwił się elf, poczym ściszył głos - Mam nadzieję, że wie, co robi. Oto jak wygląda sytuacja: Mogę dla ciebie przemycić nieco sprzętu do Ambasady. Nie zabieraj ze sobą niczego więcej, bo ochrona Thalmoru nie jest tylko na pokaz. Daj mi to, co będzie ci niezbędne, a ja dostarczę to do Ambasady. Reszta w twoich rękach. 
- Będę musiała się przebrać. Gdzie mogę to zrobić.
- Za mną! - elf poprowadził mnie do jednego z karczemnych pokoi, który najwyraźniej wynajął.
- Co mam przynieść? - spytałam wchodząc do środka.
- Ja mam wiedzieć? Obiecała, że przyśle kogoś, kto wie co robi. Jeśli chcesz wyjść z tego w jednym kawałku, sugeruję wybrać coś, co pozwoli poruszać się cicho i błyskawicznie zabijać.
- Ach! Nie skorzystam z twojej rady. Jednak wolę moją zbroję. A teraz bądź tak dobry i zostaw mnie samą.
Elf wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi. Ja natomiast szybko zdjęłam z siebie zbroję i wyciągnęłam z plecaka karczemny strój, w którym wyglądałam z pewnością bardzo atrakcyjnie. Elf wrócił do pokoju, a ja oddałam mu moje dwa miecze oraz szklany sztylet, który nosiłam zwykle ukryty w bucie na wszelki wypadek. Tyle z broni. Ponad to zostawiłam mu moją krasnoludzką zbroję.
- Dobra dostarczę to do Ambasady - powiedział elf, gdy obydwoje opuściliśmy jego pokój. - Muszę lecieć. Nie martw się. Znajdę cię na przyjęciu.
Wyszłam z karczmy chwilę po nim. Z pewnością nikt nie skojarzył wchodzącego tu przed chwilą wojownika zakutego w krasnoludzką zbroję z wychodzącą teraz piękną dziewczyną. Wiedziałam, że muszę teraz spotkać się przy stajniach z Delphine. Przy bramie minęłam strażnika. Serce podskoczyło mi do gardła, gdy zatrzymał mnie ruchem dłoni i oświetlił moją twarz trzymaną w ręku pochodnią. Gdyby znał moją twarz, której teraz nie zakrywał już krasnoludzki hełm, byłoby chyba po mnie.
- Mam nadzieję, że trzymasz się z dala od kłopotów - powiedział patrząc mi w oczy.
Wytrzymałam jego spojrzenia. Potrafię wytrzymywać spojrzenia śmiertelników, zwykle to oni nie wytrzymują mego. Puścił mnie. A więc nie domyślił się kim jestem, na szczęście. Wyszłam z miasta i przeszłam przez pobliską farmę. Delphine stała oparta o drewnianą stajnie.
- Malborn dostał już od ciebie sprzęt, który chcesz przemycić do Ambasady? - spytała, gdy stanęłam przed nią.
- Tak. Malborn jest gotowy - odpowiedziałam, ciesząc się, że przypomniała mi imię naszego łącznika.
- Dobrze. Mam dla ciebie zaproszenie na przyjęcie. Ale strażnicy przepuszczą cię jedynie wtedy, jeśli naprawdę uwierzą, że jesteś zaproszonym gościem. To oznacza, że musisz wyglądać, jak gość, a nie jak uzbrojony po zęby żołnierz.
- Teraz wyjątkowo nie wyglądam jak żołnierz - oświadczyłam rozprostowując ręce w geście autoprezentacji.
- Nie, teraz wyglądasz, jak kobieta lekkich obyczajów - odparła Delphine z przekąsem, poczym podeszła do stojącego nieopodal wozu i podała mi jakieś ubranie - Masz, załóż to! Zachowam resztę twojego sprzętu. Będzie na ciebie czekał. Będziesz mieć tylko to, co przemyci dla ciebie Malborn, plus sprzęt, który uda ci się znaleźć w środku.
- Dobrze, że oddałam Malbornowi zbroję.
- Na co czekasz? Nie możesz iść do Ambasady Thalmoru na przyjęcie w takim stroju! - Delphine zmierzyła mnie zdegustowanym wzrokiem.
Weszłam do stajni i przebrałam się w szatę otrzymaną od Delphine. Raczej nie byłam zadowolone ze swojego wyglądu. Ubiór przeznaczony na przyjęcie był wykonany, co prawda z dobrego i kosztownego materiału, ale zupełnie nie zachwycał. Takie to brzydkie! Ciepłe i czerwonawe. Zupełnie nie kobieca marynarka. Włożyłam również podane mi przez Delphine buty. Wyszłam na zewnątrz.
- Mhh. To będzie musiało wystarczyć - Delphine spojrzała na mnie. - Myślę, że wezmą cię za prawdziwego gościa. Przynajmniej dopóki nie otworzysz ust. Powóz do Ambasady czeka. Zaczynamy?
Postanowiłam zignorować jej głupią uwagę o otwieraniu ust i, wręczając jej mój plecak, powiedziałam:
- Dobrze, pilnuj reszty moich rzeczy.
- Nie martw się. Wszystko będzie na ciebie czekać, gdy wrócisz. Po prostu nie daj się zabić i wróć z informacjami, których potrzebujemy. Powodzenia!
Wsiadłam na wóz. Woźnica popędził konie. Jechaliśmy stromą ścieżką między górami. Wyczarowałam światło i w jego blasku przeczytałam wręczone mi przed chwilą przez Delphine zaproszenie:
Pierwsza Emisariuszka Dominium Aldmerskiego w Królestwie Skyrim
prosi Astarte o zaszczyt towarzystwa
na przyjęciu odbywającym się w dniu 26 Pierw. Mrozów 201 roku w rezydencji ambasadora.
RSVP. wymagany strój wizytowy.

Po chwili byłam już w Ambasadzie. Gwiazdy świeciły tej nocy niezwykle jasno. Oddaliłam się od wozu i natknęłam się na jakiegoś mężczyznę.
- Nie tylko ja spóźniłem się na wieczorek u Elenwen. I na dodatek przybywasz powozem. Moje uznanie, droga pani - mężczyzna lekko mi się skłonił.
Z powodu ciemności nocy nie mogłam mu się dokładnie przyjrzeć, ale byłam pewna, że jest człowiekiem. Był niskiego wzrostu, więc podejrzewałam, że nie jest Nordem.
- Z kim mam przyjemność? - spytałam uprzejmie.
- Nazywam się Razelan - mężczyzna cmoknął mnie w rękę, a ja natychmiast poczułam, że wionie od niego alkoholem - Moje spóźnienie wynikło z faktu, że zgubiłem się po drodze na tę opuszczoną przez bogów górę - przysiadł na pobliskich kamieniach. - Warto przybyć wcześniej, najlepiej dzień przed przyjęciem, żeby nie przegapić żadnego picia - głośno ziewnął. - Odpocznę tu przez chwilę, choć jest strasznie zimno. Wcale nie cieszę się na myśl o podróży powrotnej na dół.
Zostawiłam go samego i podeszłam do bramy wiodącej na teren ambasady. Wejścia strzegło dwóch thalmorskich żołnierzy w złocistych zbrojach.
 - Witam w Ambasadzie Thalmoru! Wstęp za zaproszeniem - odezwał się jeden z nich, wyciągając dłoń w moją stronę.
- Proszę! - wręczyłam mu zaproszenie.
- Dziękuję, pani. Proszę wejść.
Przekroczyłam bramę, słysząc za plecami głos poznanego przed chwilą mężczyzny o imieniu Razelan:
- A teraz, proszę, oto moje zaproszenie. Nie mam zatrutego sztyletu przypasanego do uda i tak dalej i tak dalej...
- Wypełniam tylko swoje obowiązki, panie - odpowiedział mu thalmorski żołnierz.
Weszłam na dziedziniec. Cały zasypany był grubą warstwą śniegu. Wspięłam się po oblodzonych schodach, skręciłam w lewo i dostałam się do środka głównego budynku ambasady.
Sala była jasna, ciepła, ogromna i przepełniona śmiertelnikami w wytwornych szatach. Ledwie zdążyłam się rozejrzeć, wciąż stojąc w progu, gdy podeszła do mnie wysoka elfka w czarno-granotowo-fioletowych szatach Thalmoru. Była klasyczną Altmerką. Miała szkaradnie pociągłą twarz, zielonkawy odcień skóry, długie jasne włosy zaczesane do tyłu, spiczaste uszy, wąziutki nos i malutkie usta muśnięte szminką o delikatnej, różowej barwie. Jej oczy były duże, żółte i niewyobrażalnie zimne.
- Witaj! Chyba nie mieliśmy okazji się poznać - przemówiła przesadnie miłym głosem. - Jestem Elenwen, ambasadorka Thalmoru w Skyrim. A ty jesteś...
- Ty jesteś Elnwen?! Wiele mi o tobie mówiono - powiedziałam szybko, nie chcąc jej zdradzić swego imienia.
- Doprawdy? Mam nadzieję, że wyłącznie dobre rzeczy.
Jej głos był tak słodki i fałszywy, że zaczynał mnie mdlić. Elenwen była, jak lukier na pączku, obrzydliwie lepka i tak cukrowa, że można było z miejsca dostać mdłości i próchnicy.
- Ale masz nade mną przewagę, bo obawiam się, że ja nic o tobie nie wiem - mówiła dalej wyraźnie akcentując poszczególne słowa. - Proszę, opowiedz mi o sobie. Co sprowadza cię do tego... och... - w jej głosie pojawiła się wyraźna pogarda, którą płynnie przemieniła w fałszywą życzliwość, poprawiając się lukrowym tonem - ... do Skyrim.
Ktoś za naszymi plecami głośno chrząknął.
- O co chodzi Malbornie? - spytała Elenwen, odwracając się.
- Chodzi o to, że skończyło się wino z Alto. Czy mogę otworzyć Czerwoną Karientię? - zapytał Malborn stojący za barem, a ja dopiero w tej chwili go dostrzegłam.
- Mówiłam ci już, żeby nie zawracać mi głowy takimi błahostkami - odezwała się Elnwen głosem, który natychmiast przywodził na myśl bolesną chłostę.
- Tak, pani ambasador - Malborn schylił głowę z szacunkiem.
- Zechciej mi wybaczyć - Elenwen zwróciła się do mnie. - Musimy się później lepiej poznać. Proszę, baw się dobrze.
Odetchnęłam z ulgą, gdy zaczęła się oddalać. Z pewnością odetchnęłam niebezpiecznie głośno. Powtarzałam sobie, że muszę trzymać nerwy na wodzy. Patrzyłam na oddalającą się Elenwen. Nie poruszała się lekko i zmysłowo, jak większość Altmerek. Szła bardzo powoli na szeroko rozstawionych nogach, a jej kroki były niewymownie ciężkie. Właśnie tak stąpają oprawcy i sadyści. Wiedziałam już, że Elenwen lubuje się w zadawaniu bólu innym. Czułam, że przenika mnie chłód, gdy patrzyłam, jak z każdym jej krokiem uderzają o podłogę jej ciężkie czarne buty, którymi połamała już pewnie palce nie jednemu śmiertelnikowi.
Odwróciłam się. Thalmorski żołnierz stał przy drzwiach. Rozejrzałam się po sali. Wszędzie było pełno ludzi. Tak jest, ludzi, a nie elfów. Do sali wszedł szczupły Redgarczyk i usiadł na ławce obok wejścia. Odezwał się do przechodzącej obok kobiety, a ja słysząc jego głos, zorientowałam się, że jest mężczyzną o imieniu Razelan, z którym rozmawiałam przed wejściem do Ambasady. Przemierzyłam salę. Śmiertelnicy chodzili wszędzie. Wokół mnie zrobił się okropny ścisk. Jak mam nie zostać zauważona? Jakaś kobieta grała na flecie. Większość gości patrzyła na nią, ale nie byli na niej skupieni na tyle, by nie zauważyć, jak wymykam się na zaplecze. Inna kobieta chodziła z tacą i podawała drinki. Była elfką, ale osoby, które przyjmowały od niej drinki z uśmiechem na ustach, w większości były ludźmi. Jak to możliwe, że na tym przyjęciu jest tak wielu ludzi? Czy nie wiedzą, że te elfy chcą nas zniszczyć? Zawróciłam i usiadłam na ławce obok Razelana.
- Co trzeba zrobić, żeby dostać tu drinka? - odezwał się z wyraźnie skacowanym głosem.
- Nie wiem. Co sprowadza cię na to przyjęcie? - zapytałam.
- Chyba jesteś tu nową osobą? - mężczyzna spojrzał na mnie zdziwiony, poczym odwrócił głowę z wyrazem obojętności na twarzy. - W złym tonie jest zadawać tak bezpośrednie pytania na jednym z wieczorków Elenwen, ale nie mam nic do ukrycia. Przybyłem z południa w interesach. A jeśli chce się robić w tych czasach interesy w Tamriel, to cóż... należy przyzwyczaić się do przymilania Thalmorowi, czy się to komuś podoba, czy nie. Muszę się jeszcze napić.
Podeszłam do baru, za którym stał Malborn. Elf czyścił bar szmatką. Na mój widok, nie przerywając wykonywanej czynności, szepnął:
- Gratulacje! Udało ci się, dobrze. Jak tylko odwrócisz uwagę strażników, ja otworzę te drzwi i wtedy ruszysz dalej. Mam nadzieję, że dożyjemy jutra.
Uniósł głowę, spojrzał na mnie i zapytał tym razem głośno:
- Czym mogę służyć, droga pani?
- Chcę się czegoś napić - odpowiedziałam.
- Bardzo proszę - Malborn sięgnął po szklaną butelkę wypelnioną alkoholem i postawił ją na ladzie. - Wyśmienita coroviańska brendy dla pani. Czym jeszcze mogę służyć?
- To wszystko. Dziękuję - wzięłam podaną mi butelkę.
- W porządku.
Odwróciłam się od baru i spojrzałam na bawiących się gości. Mam odwrócić uwagę strażników. Dostrzegłam ich kilku. Niby jak mam to zrobić? Przeniosłam wzrok na Razelana. Najpierw upiję tego człowieka, a później się zobaczy. Podeszłam do niego i podałam mu butelkę brendy.
- Proszę, mam dla ciebie napitek - oświadczyłam.
- A! - Razelan odkorkował butelkę i natychmiast wypił duszkiem połowę jej zawartości. -Jedna szczodra dusza wśród skąpców i wazyliniarzy! - zawołał kompletnie już pijany. - Jeśli kiedykolwiek będę mógł coś dla ciebie zrobić, nie wahaj się z tym do mnie zwrócić. 
- Właściwie to jest coś, co możesz dla mnie zrobić - stwierdziłam, uśmiechając się przebiegle.
- Cudownie! Natychmiast mogę zacząć odpłacać się za twoją szczodrość. Mówże, przyjacielu.
- Musisz zrobić scenę na kilka chwil i zwrócić na siebie uwagę wszystkich - rozkazałam mu.
- To wszystko?! Przychodzisz do właściwej osoby. Można powiedzieć, że robienie scen to moja specjalność. Odsuń się i podziwiaj dzieło moich rąk!
Razelan podniósł się z ławy wciąż trzymając w dłoni butelkę brendy. Chwiejnym krokiem przeszedł na środek sali, potrącając po drodze kilku gości. Ogarnęło mnie rozbawienie. Nie ma to jak pijany głupiec! Razelan zatrzymał się na środku sali i głośno przemówił:
- Uwaga, wszyscy! Proszę wszystkich o uwagę! Chciałbym coś ogłosić. Proponuję toast za Elenwen, naszą panią!
- Razelanie - odezwała się Elenwen, patrząc na niego groźnie.
Szybko przemknęłam się w stronę baru. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Oczy wszystkich skupiły się na Razelanie.
- Oczywiście, niedosłownie - mówił dalej pijany mężczyzna. - Nie ma rzeczy bardziej nieprawdopodobnej od tego, że ktoś mógłby chcieć zaciągnąć ją do łóżka.
Słysząc to omal nie krzyknęłam z zaskoczenia i omal nie wybuchłam śmiechem. Dobry jest, nie ma co! Elenwen była wściekła, ale Razelan niewiele sobie z tego robiąc, dodał:
- Choć większość z was jest już z nią w łóżku.
- Chodź szybko, zanim ktoś zauważy - Malborn pociągnął mnie za rękę i powiódł za bar.
Razelan nadal gadał, ale coraz bardziej plątał mu się język. Zobaczyłam, że podeszli do niego strażnicy. Malborn wciągnął mnie przez drzwi za barem do spiżarni. Zamknął drzwi za nami.
- Jak na razie idzie dobrze - szepnął. - Miejmy nadzieję, że nikt nie widział, jak się wymykamy. Musimy przejść przez kuchnię, obok zarządcy spiżarni. Trzymaj się mnie i pozwól, że ja bedę mówił, dobra? Za mną!
- Dobrze - zgodziłam się cicho.
Przeszliśmy przez wąski korytarzyk spiżarni i znaleźliśmy się w kuchni. Znajdowała się tu jakaś Kajiitka.
- Kto to, Malbornie? - zapytala. - Wiesz, że nie lubimy obcych zapachów w kuchni.
- To tylko gość, który się źle poczuł. Nie czepiaj się jej - odpowiedział Malborn uprzejmie.
- Gość? W kuchni? Wiesz, że to niezgodne z zasadami? - Kajiitka była oburzona.
- Mówisz mi o zasadach, Tavani? Nie wiedziałem, że pozwalają na jedzenie księżycowego cukru - odparł Malborn z ironią. - Może powinienem spytać panią ambasador?
- Nic nie widziałam - powiedziała Kajiitka i wyszła z kuchni.
Wygląda na to, że każdy Kajiit to narkoman. A ja myślałam, że to tylko głupi stereotyp.
- Twoje wyposażenie leży w skrzyni - Malborn wskazał mi ją. - Zamknę za tobą drzwi. Nie schrzań tego! Pośpiesz się!
Otworzyłam skrzynię i wydobyłam z niej moją krasnoludzką zbroję. Szybko ubrałam ją i zabrałam moje miecze i sztylet.
- No dalej! Jeśli ktoś zauważy moje zniknięcie, to nie wyjdziemy z tego cało - popędzał mnie Malborn.
Weszłam do głębszej części Ambasady.
- Muszę zamknąć za tobą drzwi, żeby potrole czegoś nie zwietrzyły - odezwał się elf stając na progu.
- Dobrze. Jakoś sobie poradzę - odparłam.
- Powodzenia! Wszystko w twoich rękach - stwiwerdził Malborn, zamykając za mną drzwi.
Znajdowałam się w pięknym korytarzu, jasno oświetlonym lampkami przy ścianach. W okół było cicho. Nagle coś zsuneło się z mego ramineia i upadło na podłogę, na szmaragdowy dywan. Spojrzałam w dół i nie wierzyłam własnym oczom. U moich stóp leżał Amulet Talosa. Nie mam pojęcia, jakim cudem się to stało, skoro nosiłam go w moim plecaku, ale najwidocznie zaplątał się w moją zbroję i został wraz z nią przywieziony do Ambasady Thalmoru. Na Dziewiątkę! Gdyby ktoś go zauważył, Malborn i ja bylibyśmy zgubieni. Amulet Akatosha, który zwykle nosilam przy sobie, na wszelki wypadek zostawiłam w plecaku, wręczonym Delphine. Tymczasem przedmiot zakazanego przez Thalmor kultu w niewyjaśniony sposób znalazł się przy mnie właśnie tutaj, w jaskini lwa. Podniosłam Amulet Thalosa z podłogi i włożyłam go na szyję. Oby mnie chronił.
Przeszłam korytarz i nagle natknęłam się na dwóch żołnierzy Thalmoru. Od razu rszucili się na mnie.
- Za Thalmor! - zawołał jeden z nich, unoszac miecz.
Nie zdąrzył go opuścić, gdy ostrzem swojej elfiej broni poderżnełam mu odsłonięte gardło. Drugiego Thalmorczyka zabiłam chwilę później.
Przemierzyłam kolejny korytarz. Drogę zaszedł mi agent Thalmoru w miękkich szatach.
- Jesteś psem! Moim psem! - zawołał i rzucił we mnie jakieś zaklęcie.
Osłoniłam się magiczną tarczą. Doskoczyłam do niego w kilka sekund i potężnym rozmachem mego miecza odcięłam mu głowę. Weszłam po schodach na górę. Nie znałam tego budynku i nie miałam pojęcia, gdzie iść. Wiedziałam tylko, że musze dostać się do pokoju Elenwen, ale nie miałam pojęcia, gdzie on się znajduje. Weszłam do pomieszczenia, w którym rozbrzmiewała muzyka. Był to odgłos fletu. Domyśliłam się, że jestem dokładnie nad salą, w której trwa przyjęcie. Zajrzałam do stojącej pod ścianą szafy i znalazła trochę złota, poza tym nic interesującego. Przeszłam przez jakieś ozdobne drzwi i znalazłam się na balkonie. Wokół mnie był śnieg, a nade mną gwiaździste niebo. Byłam na balkonie, przy wewnętrznym dziedzińcu Ambasady.
- Tutaj! - usłyszałam czyjś krzyk.
Natychmiast dobyłam miecza. Thalmorski żołnierz wspiął się na balkon. Udało mi się zwalić go w dół uderzając go ostrzem w klatkę piersiową. Szybko zeskoczyłam na dziedziniec, stając przed thalmorskim czarodziejem, który ciskał we mnie zaklęcia. Poraził mnie boleśnie magiczną energią. Użyłam Krzyku Nieugiętej Siły przeciw niemu. Upadł, ale szybko się podniósł. Wyczarował magiczną barierę wokół siebie, więc nie mogłam zranić go magią, ale mieczem już tak. Przeskoczyłam przez magiczną barierę bez trudu i pchnełam go elfim mieczem. Ostrze weszło, jak w masło. Czarownik umarł szybko. Następnie dobiłam jęczącego żołnierza, którego zwaliłam z balkonu. Przeszłam przez dziedziniec. Dotarłam do kolejnego budynku. Weszłam do środka i zabiłam zastanych tam Thalmorczyków. Było to dwóch czarodzieji. Towarzyszył im jakiś skromnie odziany człowiek. Przycisnęłam go do ściany i przyłożyłam mu ostrze miecza do gardła.
- Co tu robisz? - spytałam groźnie.
- Służę moim panom - odpowiedział.
- Służysz thalmorskiemu ścierwu, więc sam jesteś ścierwem - stwierdziłam z gniewem. - Gdzie jest komnata Elenwen?
Thalmorski sługa wskazał mi ruchem głowy przejście wiądące do jakiś drzwi. Puściłam go i uklękłam przy jednym z martwych czarodzieji. Niespodziewanie poczułam uderzenie w plecy. Sługa Thalmorczyków próbował ugodzić mnie nożem, którego ostrze jednak nie zdołało przebić mojej krasnoludzkiej zbroji. Odwróciłam się i jednym płynnym ruchem miecza rozprułam napastnikowi brzuch. Później powróciłam do przeszukiwania zwłok. Przy ciele jednego z czarodzieji odnalazłam klucz podpisany "do komnaty przesłuchań" oraz odrobinę złota i  szlachetnych kamieni. Udałam się w stronę, którą wskazał mi przed śmiercią thalmorski sługa. Przeszłam przez drewniane drzwi i znalazłam się w komnacie Elenwen. Właściwie były to dwa połączone z sobą pomieszczenia. W tym dalszym  znajdowało się jej łoże. Było tak luksusowe i piękne, że musiało należeć do niej. W pierwszym pomieszczeniu natomiast znajdowało się biurko, na którym leżało trochę jedzenia, a pod ścianą stał kufer. Zajrzałam do niego. Był pełen jakiś papierów. Zaczęłam je przeglądać. Pierwszy dokument nosił tytuł "Smocze śledztwo - stan obecny". Spoczywał na nim jakiś klucz. Był dokładnie taki sam, jak ten który znalazłam przed chwilą przy ciele czarodzieja. Poza tym były tu jeszcze dwa pliki papierów. Jeden podpisany został "Dossier: Delphine", a drugi "Dossier: Ulfrik Gromowładny." Byłam zaskoczona. Zabrałam wszystkie akta. Nie mogłam oprzeć się ciekawości. Usiadłam więc na ławce i zaczęłam czytać:
Smocze śledztwo - stan obecny:
Pierwsza Emisariuszko Elenwen,
spodziewamy się przełomu w próbach wykrycia grupy trzymającej władzę, która stoi za fenomenem smoczego odrodzenia. Informator wskazał nam pewną osobę, którą sprowadziliśmy do Ambasady w celu ponownego przesłuchania. Obiekt jest wytrwały, lecz z pewnością posiada potrzebne informacje. Wydano zgodę na Pośrednie Ręczne Rozwinięcie. Sądzę, że silniejsze środki nie będą konieczne, o ile czas was nie nagli.
Wiem, że wolałby Pani być obecna przy powyższym przesłuchaniu. Poinformuję Panią, kiedy obiekt stanie się w pełni podatny. Dwa dni powinny wystarczyć.
W tym czasie, jeśli pragnie Pani zweryfikować naszą działalność, jesteśmy otwarci na Pani sugestie. Umieściliśmy więźnia w celi w pobliżu schodów do Pani gabinetu dla wygody.
Rulindil, Trzeci Emisariusz.       

Za zwrotem "Pośrednie Ręczne Rozwiązanie" z pewnością kryją się tortury. Kimkolwiek jest osoba, którą więzi Thalmor, trzeba ją ratować. Nie czas więc teraz na czytanie akt. Jeszcze raz spojrzałam na list: "umieściliśmy więźnia w celi w pobliżu schodów do Pani gabinetu". Gabinet to z pewnością pomieszczenie, w którym znajduję się teraz, gdyż stoi tutaj biurko. Istotnie obok gabinetu znajdowały się schody wiodące w dół. Na dole zaś znajdowały się drzwi. Otworzyłam je znalezionym kluczem i weszłam do piwnicy wciąż trzymając pod pachą tajne akta.
Stałam na drewnianej balustradzie. W dole znajdował się kamienny plac oświetlony światłem pochodni. Zeszłam na niego po drewnianych schodach. Natychmiast poczułam okropny odór wiszący w powietrzu. Poszłam przed siebie i dostrzegłam rząd metalowych cel oraz stojącego przed nimi Thalmorczyka.
- Nie trzeba było tu przyłazić - zawołał elf, dobywając miecza.
Zabiłam go po krótkiej potyczce. W jednej z cel zmaknięty był jakiś człowiek. Odziany był w łachmany i okropnie brudny. Leżał w kącie celi bez ruchu i nie wiedziałam, czy żyje. Podłoga wokół niego była poplamiona krwią. Ponad to wokół panował brud i smród. Otworzyłam celę za pomoca magii i podeszłam do leżącego człowieka. Był długowłosym blondynem. Ręce miał skrępowane sznurem. Gdy zatrzymałam się przed nim, uniósł głowę i spojrzał na mnie zmęczonymi oczami pozbawionymi nadzieji.
- Mówiłem ci, że nic więcej nie wiem na ten temat - oświadczył.
- Nie zamierzam cię torturować - powiedziałam i przyklękłam.
Wyciągnęłam sztylet z buta i przeciełam nim więzy u rąk więźnia.
- Co? Kto? - mężczyzna westchnął. - Więc czego chcesz?
- Nie mam czasu na wyjaśnienia - podniosłam się z kolan. - Jestem Astarte z Cyrodiil. A ty, jak się nazywasz?
- Etienne Rarnis - człowiek powoli podniósł się z podłogi. - Tak, jasne, że nie mamy czasu. Chodź. Widziałem, jak strażnicy wynoszą tędy ciała. Ta droga na pewno dokądś prowadzi.
Wyszedł z celi szybkim krokiem i skierował się na przeciwko. Ja również wyszłam z celi.
- Zaczekaj, możesz wiedzieć coś ważnego - zawołałam zanim thalmorski więzień zniknął w ciemnym kącie piwnicy.
- Mam nadzieję... - zatrzymał się i odwrócił. - Chętnie pomogę, jeśli pomoże ci to im zaszkodzić. Szukają jakiegoś starca o imieniu Esbern. Ma coś wspólnego ze smokami. Słyszałem ich rozmowę, gdy sądzili, że jestem nieprzytomny. W Pękninie widziałem człowieka, którego wzięli za niego. Niewiele mogę powiedzieć, nawet nie wiem, gdzie mieszka, ani jak się nazywa, ale byli tym bardzo podekscytowani. To wszystko, a teraz wynośmy się stąd.
- Dobrze, pójdę za tobą - zgodziłam się i podeszłam do niego.
Istotnie w ścianie znajdowała się mała wyrwa prawadząca do ciemnego tunelu.
- Ścieżka schodzi w dół - odezwał się Etienne Rarnis.
Nagle usłyszałam, że ktoś wszedł do piwnicy. Więcej niż jedna osoba.
- Mamy twego wspólnika, a ty jesteś w pułapce! - zawołał ktoś.
Natychmiast rzuciłam na podłogę zabrane z komnaty Elenwen akta i chwyciłam swój miecz, poczym wybiegłam na oświetlony kamienny plac w centralnej części piwnicy. Na drewnianym balkonie nade mną stało trzech thalmorskich żołnierzy. Jeden z nich przykładał klingę swego miecza do gardła przerażonego Malborna. Mocno ścisnęłam rękojeść mojego elfiego miecza.
- Poddajcie się natychmiast, albo czeka was śmierć! - zawołał jeden z Thalmorczyków.
- O bogowie! - wykrzyknęłam nie wiedząc, co robić.
Chciałam uratować Malborna, ale chciałam również ocalić siebie. Spojrzałam w oczy Bosmera przepraszającym wzrokiem.
- To nie ma znaczenia - odezwał się Malborn lekko się do mnie uśmiechając.
- Cicho, zdrajco! - odezwał się Thalmorczyk trzymający Malborna, który sądząc po głosie był kobietą.
- Już dość! Poddaję się! Poddaję! - zaczął wrzeszczeć stojący za mną Etienne Rarnis, poczym upadł na podłogę zalewając się łzami i trzęsąc się z przerażenia.
- Uciekaj, głupcze! - syknęłam przez ramię, ale raczej mnie nie usłyszał.
Drżącą dłonią odrzuciłam mój miecz daleko przed siebie. Poczułam się okropnie bezbronna. Uniosłam dłonie w górę i zawołałam:
- Poddam się, tylko nie róbcie krzywdy Malbornowi. Puście go!
Trzymająca Malborna elfka uśmiechnęla się do mnie triumfująco i z satysfakcją na twarzy poderżneła Malbornowi gardło.
- Nie! - krzyknęłam, chwytając się za głowę.
Tak bardzo chciałam go uratować i byłam tak bardzo bezsilna. Natychmiast dobyłam mój drugi miecz spoczywajcy, jak zwykle, w pochwie przypiętej do pasa. Wolną ręką cisnęłam w Thalmorczyków kulę ognia. Jeden z nich zbiegł ze schodów i zwarł się ze mną w walce na miecze.
- Jesteś tylko psem! Moim psem! - wykrzyknął, gdy zablokowałam jego potężny cios.
Z krzykiem wściekłości pchnełam go na ścianę. Uderzył mnie w rękę, na szczeście zbyt słabo, by uszkodzic mą zbroję. Zarąbałam go kilkoma potężnymi cięciami. Elfie zbroje są dużo słabsze od tych krasnoludzkich. Za mymi plecami była już elfka, która poderżneła gardło Malbornowi. Cięłam ją z półobrotu, a jej ciało, podobnie jak dogorywające szczątki mego poprzedniego poprzednika stanęło w płomieniach. I za to kocham mój zaklęty krasnoludzki miecz.
Szybko wbiegłam na schody. Ostatni thalmorski strażnik uciekł z piwnicy nim zdąrzyłam do niego podbiec. Po chwili byłam już na balkonie, przy leżącym bez ruchu Malbornie. Jego oczy były szeroko otwarte, a na twarzy zastygł grymas przerażenia. Dotknęłam jego pokrwawionej szyji. Bosmer był martwy i nic nie mogłam już dla niego zrobić. Czułam się okropnie.
- Wybacz mi, Malbornie - szepnełam.
Ściągnęłam mu z palca srebrny pierścień z ametystem. Zbiegłam ze schodów. Etienne Rarnis był cały. Weszliśmy do ciemnej wnęki w ścianie. Oświetliłam ją za pomoca magii. Nie było przejścia, ale znajdowała się tutaj zapadnia. Niestety zabezpieczono ją kłódką. Aby przejść przez zapadnie potrzebny był klucz. Skąd mam go wziąć? Zawróciłam i zaczęłam przeszukiwac ciała zabitych przed chwilą Thalmorczyków. Jeden z nich miał w sakiwie aż 30 septimów. Oczywiście zabrałam je. Przy drugim ciele znalazłam jakiś klucz. Pobiegłam do zapadni. Pasował do kłódki. Podniosłam klapę. Zapadnia prowadziła do jaskini. Etienne Rarnis wskoczył tam pierwszy, a ja szybko zgarnęłam porzucone akta i udałam się jego śladem. Przemierzaliśmy ciemną jaskinię bardzo szybko. Wiedziałam, że Thalmorczycy mogą dopaść nas w każdej chwili. W pewnym momencie natknęliśmy się na śnieżnego trolla. Nim zdąrzyłam zareagować rozszarpał mego towarzysza swoimi ostrymi, jak brzytwa szponami. Cisnęłam w bestię kilka kul ognia i po chwili padła martwa. Szkoda, że Etienne Rarnis zginął, ale lepsza była taka śmierć, niż ta z ręki Thalmoru. Za wciąż płonącym cielskiem trolla znajdowało się wyjście z jaskini.
Znalazłam się pod rozgwieżdzonym niebem. Oddaliłam się nieco od jaskini, by Thalmorczycy mnie nie znaleźli, poczym zmęczona usiadłam pod drzewem. Wyczarowałam światło i zajrzałam do tajnych akt, które udało mi się wynieść z Ambasady. Napierw zaczęłam czytać pierwsze dossier:
Dossier: Delphine.
Stan: Aktywna. Pojmać lub zabić. Wysoki priorytet. Przyzwolenie Emisariusza.
Opis: kobieta, Bretonka, około 50 lat.
- Że ile?! - zawołałam głośno. - Ona ma pięćdziesiąt lat?!
Delphine nie wyglądała na więcej niż trzydzieści. Do tej pory myślałam, że to Ulfrik się niesłychanie dobrze trzyma, ale teraz bez wahania oddałabym w tej kwestii palmę pierwszeństwa Delphine. Czytałam dalej:
Historia: Delphine podczas Pierwszej Wojny stanowiła cel wysokiej wagi ze względów operacyjnych i politycznych. Była bezpośrednio zamieszana w kilka najbardziej druzgocących operacji przeprowadzonych przez Ostrza na terenach Dominium. Została zidentyfikowana i przeznaczona do wstępnej czystki, lecz niestety odwołano ją do Cyrodiil przed samym wybuchem aktu wrogości. Podczas wojny uniknęła trzech zamachów na swoje życie, w jednym przypadku zabijając całą drużynę zabójców. Od tamtej pory mamy jedynie pośrednie dowody jej poczynań, jako że wykazuje się wyjątkową czujnością wobec naszych działań wywiadowczych. Należy ją uważać za bardzo niebezpieczną i powstrzymać się od wszelkich działań bez wsparcia znaczących sił i skrupulatnych przygotowań.
Uwagi: Uważa się, że Delphine wciąż działa na naszą szkodę na terytorium Skyrim, aczkolwiek nie znamy miejsca jej aktualnego pobytu. Zakładamy, iż pracuje sama, jako że nie wiemy o innych aktywnych Ostrzach w tym rejonie. Ona sama dla własnego bezpieczeństwa unikała w przeszłości kontaktu z innymi zbiegłymi Ostrzami (to jeden z powodów, dla którego do tej pory unika prób likwidacji). Samo jej istnienie jest dla nas obrazą. Wszelkie informacje na temat miejsca jej pobytu lub działalności mają być natychmiast przekazywane Trzeciemu Emisariuszowi.
W tych aktach nie było żadnej informacji, która by mnie zaskoczyła. Oczywiście poza wiekiem Delphine. Sięgnęłam po drugi plik papierów. To dossier interesowało mnie znacznie bardziej niż poprzednie. Przerzuciłam stronę tytułową z imieniem Ulfrika i spojrzałam na kolejną kartkę:
Dossier: Ulfrik Gromowładny.
Stan: Działacz (niewspółpracujący). Uśpiony, przyzwolenie Emisariusza.
W tym momencie dosłownie opadła mi szczęka. Co to znaczy "niewspółpracujący działacz"? Jak, na wszystkich bogów, mam to rozumieć? Z niecierpliwością zerknęłam na następną stronę:
Opis: Jarl Wichrowego Tronu, przywódca rebelii Gromowładnych, weteran Cesarskiego Legionu.
Historia: Zwróciliśmy uwagę na Ulfrika podczas Pierwszej Wojny z Cesarstwem, kiedy został pojmany w trakcie kampanii przeciwko Biało-Złotej Wieży. W wyniku przesłuchania poznaliśmy jego potencjalną wartość (syn jarla Wichrowego Tronu) i przydzieliliśmy go śledczemu, obecnej Pierwszej Emisariuszce Elenwen. Utwierdziliśmy go w przekonaniu, iż udzielone przezeń informacje były nieodzowne do zdobycia Cesarskiego Miasta (tak naprawdę misto padło, zanim go złamaliśmy), a następnie puściliśmy wolno.
Trzymane w rękach akta zsunęły się na śnieg. Moją duszą wstrząsnął ból. Łzy napłynęły mi do oczu. Oni go torturowali! Thalmorczycy torturowali Ulfrika, mojego Ulfrika. Przepełniło mnie współczucie. Ulfrik, mój ukochany Ulfrik! Nie widać po nim, by cierpiał. Nie wygląda na kogoś, kto przeżył traumę. Ale przecież tak naprawdę ja nic o nim nie wiem. Nic, poza tym, że go kocham. Podniosłam akta ze śniegu. Skórzana okładka nie pozwalała im przemoknąć. Czytałam dalej:
Po wojnie wznowiliśmy kontakt i przekonaliśmy się o wartości Ulfrika. Tak zwany Incydent Markarcki okazał się szczególnie przydatny z punktu widzenia naszych celów strategicznych w Skyrim, mimo że w jego wyniku łączność z Ulfrikiem uległa niemal całkowitemu zerwaniu.
Uwagi: Bezpośredni kontakt jest możliwy (w krytycznej sytuacji), aczkolwiek działacz powinien pozostać uśpiony. Dopóki wojna domowa nie przybierze ostatecznego kształtu nie powinniśmy się mieszać. Incydent w Helgen to przykład koniecznego wyjątku. Oczywiste jest, iż śmierć Ulfrika drastycznie zwiększyłaby szanse Cesarstwa na zwycięstwo i zaszkodziła naszym wpływom w Skyrim. (UWAGA! Przypadkowe pojawienie się smoka w Helgen wciąż nie zostało wyjaśnione. Najwyraźniej osoba stojąca za powrotem smoków nie chce, aby wojna się skończyła, aczkolwiek nie powinniśmy zakładać, że jej cele są zbieżne z naszymi.) Nie należy też dopuścić do zwycięstwa Gromowładnych, a więc nawet pośrednia pomoc ich sprawie musi być poprzedzona skrupulatnym planowaniem.
Długo siedziałam w bezruchu, spoglądając na dziwne akta. Byłam w szoku. To, co przed chwilą przeczytałam było bardzo wieloznaczne i prawdę powiedziawszy nie miałam pojęcia, co o tym sądzić. Niepokój przeniknął mnie silniej niż mroźny wiatr i silniej mną wstrząsnął. Nie wiedziałam, co mam myśleć. Czyżby Ulfrik był... nie! Nie, to niemożliwe. Nie wiem, co o tym myśleć. Nie wiem... ale muszę ukryć te akta. Nikt nie może ich przeczytać! Muszę je ukryć. Za wszelką cenę musze je ukryć!
Schowałam tajemne akta pod zbroję i podniosłam się ze śnieżnej zaspy.

27 dzień, Pierwsze Mrozy:
Nie wiedziałam, gdzie jestem. Błądziłam pośród ośnieżonych szczytów gór, a nade mną wciąż lśniło tysiące gwiazd. W końcu dostrzegłam ścieżkę wyraźnie wyjeżdżoną w śniegu. Każda ścieżka dokądś prowadzi, więc zeszłam nią w dół. Nagle zorientowałam, że jestem na drodze wiodącej do Północnej Strażnicy. Wiedziałam już, w którą iść stronę. Nagle zobaczyłam, że ktoś zbliża się w moją stronę z naprzeciwka. Był to Kjiita ubrany w złociste szatach. Wyglądał na kapłana.
- Witaj! - uśmiechnęłam się do niego.
- W pewnych sprawach mieszkańcy Skyrim są bardziej otwarci niż inni - odezwał się Kajiit, a jego twarz wykrzywiła się w nieprzyjemny grymas. - M'aiq słyszał, że przyjaźń z tobą jest niebezpieczna. M'aiq wie, że Falmerowie są ślepi. To nie ma nic wspólnego ze zniknięciem Dwemerów. Naprawdę.
Zdałam sobie sprawę, że myliłam się co do niego. Z pewnością nie był kapłanem. Wyglądał mi na rzezimierzka, szybko więc minęłam go i udałam się w dalszą drogę. Niedługo później znalazłam woźnicę podróżującego do Białej Grani, który zgodził się zabrać mnie na swój wóz.
Rankiem przybyłam do Rzecznej Puszczy. Sprzedałam Lukanowi Valeriusowi szlachetne kamienie, które znalazłam w Ambasadzie Thalmoru. Następnie udałam się do Gospody Pod Śpiącym Gigantem, aby spotkać się z Delphine. Nie zastałam jej. Kupiłam więc sobie śniadanie za zarobione przed chwilą pieniądze. Kiedy zjadłam, w drzwiach oberży pojawiła się Delphine. Od razu podeszła w moją stronę.
- Przynajmniej tobie udało się wyjść z tego cało. Przechowałam twoje rzeczy u siebie w pokoju, jak ci obiecałam - powiedziała.
Udałyśmy się do jej pokoju razem, tam wręczyła mi mój plecak. Odetchnęłam z ulgą, bo przez chwilę bałam się, że nie odzyskam już moich rzeczy.
- I jak? Wiemy coś więcej? - spytała Delphine.
- Thalmorczycy nie wiedzą nic o smokach - oświadczyłam.
- Naprawdę? - Delhine zdumiała się. - Trudno w to uwierzyć. Wiesz to na pewno?
- Tak - podałam jej dokument, który od początku naszej rozmpwy trzymałam w dloniach. Był to krótki list zatytułowany "Smocze śledztwo - stan obecny." Delphine przejrzała ów dokument pośpiesznie. - Nie mam wątpliwości. Szukają kogoś o imieniu Esbern.
- Esbern? To on żyje? - w głosie Delphine zdziwienie mieszało się z radością. - Byłam pewna, że Thalmor dopadł go wiele lat temu. Szalony starzec... Choć to logiczne, że Thalmor próbując odkryć, o co chodzi z tymi smokami, będzie próbował go odszukać.
- Czego Thalmor może chcieć od Esberna? - spytałam.
- Poza pragnieniem zabicia każdego członka Ostrzy, jakiego uda się wytropić? Esbern był jednym z archiwistrzów Ostrzy, jeszcze zanim Thalmor rozbił nas podczas Wielkiej Wojny. Starożytna wiedza o smokach, jaką dysponowały Ostrza, nie miała przed nim tajemnic. Studiował ją od lat. Wtedy mało kogo to obchodziło. Wygląda na to, że nie był tak szalony, jak się wszystkim wydawało.
- On chyba ukrywa się w Pękninie - powiedziałam, przypominając sobie słowa więźnia Thalmoru rozszarpanego przez trolla.
- W Pękninie, co? W takim razie pewnie gdzieś w Szczurzych Norach. Gdybym musiała się gdzieś ukryć, to właśnie tam. Ruszaj do Pękniny! Porozmawiaj z Brynjolfem. Ma wiele znajmości. Zawsze to dobry punkt wyjścia.
- Jasne. Będę musiała się bardzo pośpieszyć, żeby znaleść twojego znajomego przed Thalmorem.
- O! A gdy już znajdziesz Esberna... jeśli myślisz, że ja mam paranoję, to przygotuj się na niezłą przeprawę. Jeśli chcesz go nakłonić, by ci zaufał, po prostu zapytaj go, gdzie był 30 dnia Pierwszych Mrozów. Będzie wiedział, co to znaczy.
Włożyłam swój plecak na plecy i wyszłam z jej pokoju. W tym samym momencie do oberży wszedł Ralof.
- Witaj! - zawołała rodośnie na mój widok.
- Witaj, Ralof! - odpowiedziałam. - Nadal tu jesteś? Nadal na przepustce?
- Tak. W końcu należała mi się dłuższa przepustka, bo tych wszystkich miesiącach wojaczki. Nie pamiętałem już, kiedy ostatni raz byłem w domu. Już zapomniałem, jak wygląda pożądne łóżko. Nie mówiąc już o tym, jak się w nim śpi.
- Jak myślisz, wygramy tę wojnę?
- Nie wiem, ale sprawiedliwość jest po naszej stronie - odpowiedział. - Ha! Przeklęci, bezbożni Cesarscy!
Przez chwilę chciałam z nim porozmawiać o Ulfriku i moich wątpliwościach dotyczących jego osoby, ale szybko zrozumiałam, że nie mogę tego zrobić. Ślubowałam Ulfrikowi wierność, a więc z powodu honoru musiałam dochować mu wierności. Nie mogłam nikomu powiedzieć o tym, co przeczytałam na temat Ulfrika, i to było okropne. Co mam teraz robić? Kim tak naprawdę jest Ulfrik?
Przybyłam do Pękniny późnym wieczorem. Najpierw weszłam do karczmy Pod Pszczelim Żądłem. Wiedziałam, że wieczorami zbiera się tu większość mieszkańcy Pękniny, więc miałam nadzieję, że mężczyznę o imieniu Brynjolf również tu znajdę. W karczmie było wielu śmiertelników. Wszyscy byli albo pogrążeni w żałobie, ale wściekli z nieznanych powodów, tak czy inaczej wszyscy traktowali mnie lekceważąco i pogardliwie i nikt nie odpowiedział mi na pytanie, gdzie znajdę niejakiego Brynjolfa. Co gorsza natknęłam się znowu na Maven Czarną-Różę, która natychmiast lodowatym i oburzonym głosem zakomunikowała mi, że bardzo przeszkadzam jej samą swoją obecnością. Na koniec pewna Kajiitka zupełnie bez powodu zaczęła mi grozić i niegrzecznie wyprosiła mnie na zewnątrz. Wyszłam z karczmy wściekła. Nie był to jednak koniec irytujących zaczepek. Przy świątyni Mary stała strażniczka w zbroi Gromowładnych. Kiedy ją minęłam, zawołała z pogardą:
- Dlaczego nosisz klingę elfów, hę? Thalmor ci nie wystarcza!
Natychmiast przystanęłam i spojrzałam na nią z nienawiścią, z czego nie mogła zdawać sobie sprawy, bo moją twarz dokładnie zasłaniał krasnoludzki hełm.
- Tak się składa, że ten elfi miecz otrzymałam w podarku od samego Ulfrika Gromowładnego - powiedziałam opierając dłoń na elfiej rękojeści u mego pasa.
 - Czy ty jesteś... Astarte z Cyrodiil? - spytała strażniczka znacznie już grzeczniejszym tonem.
- Tak, to ja. A ty na przyszłość ugryź się w język zanim zaczniesz paplać bzdury - odparłam ostro. - Wiesz może, gdzie znajdę niejakiego Brynjolfa?
- Przed chwilą widziałam go na rynku. Sprzedawał eliksiry.
Istotnie, mimo późnej pory, na rynku miejskim znajdowali się jacyś ludzie. Podeszłam do mężczyzny sprzedającego eliksiry.
- Cieszę się, że w końcu wrócił ci zdrowy rozsądek. Chcesz sobie trochę dorobić? - odezwał się do mnie, a ja przypomniałam sobie, że kiedyś już go poznałam.
Spotkałam go, gdy po raz pierwszy odwiedziłam Pękninę. Chciał mnie wtedy namówić na popełnienie przestępstwa. Widać uznawał swoją ofertę za wciąż aktualną.
- To ty nazywasz się Brynjolf? - spytałam.
- Oczywiście. Nie pamiętasz? - zdziwił się.
- Tak na prawdę to szukam pewnego starca, który ukrywa się w Pękninie.
- Liczysz na darmowe informację, hę? Najpierw pomóż mi z interesem, a potem zobaczymy, co mogę dla ciebie zrobić. Poza tym, chyba ci się coś lekko w kieszeniach zrobiło, co?
- Pozwól mi go najpierw odnaleźć. Smoki kiepsko wpływają na interesy.
- Gorzej, kiedy przepadniesz złota rączko.
- No dobra - dałam za wygraną. - Co mam zrobić?
- Ja narobię rabanu, a ty ukradniesz srebrny pierścień Madesiego ze skrytki w jego pracowni. Potem podłożysz go Brand-Shai tak, żeby niczego nie zauważył.
- Po co podrzucać Brand-Shai ten pierścień? - zainteresowałam się.
- Pewien jegomość chce, aby na dobre wypadł z interesu. Tyle mogę ci powiedzieć. Dobrze, przyjdź do mnie, kiedy się przygotujesz, a zaczniemy.
Więc nie chodziło o zwykłą kradzież. Brynjolf chciał, bym zniszczyła komuś życie zawodowe. To brzmiało znacznie gorzej od zwykłej kradzieży pierścienia.
- Dlaczego robimy to Brand-Shai? - zapytałam, czując narastające skrupuły.
- Płacą nam, żebyśmy pomogli Brand-Shai zapamiętać, że ma się nie mieszać w cudze sprawy. Jakoże nie jesteśmy Mrocznym Bractwem, nie zabijemy go. Zadbamy tylko, żeby kilka dni przesiedział w pudle.
Przeżyłam chwilę pokusy. Krótką chwilę dość silnej pokusy. A później przypomniałam sobie, że jestem śmiertelnikiem i kocham innych śmiertelników, którzy są przecież podobni do mnie pod wieloma względami i co ważniejsze przypomniałam sobie, jak okropnie żyje się w więzieniu.
- Nie mogę tego zrobić! - krzyknęłam tak, jakbym chciała tym krzykiem powstrzymać samą siebie przed tym, co było łatwe, lecz okropnie niesprawiedliwe. - Nie i koniec! Nie zrobię tego! Nigdy w życiu!
- Głupia jesteś - syknął Brynjolf. - Wróć do mnie, jak zmądrzejesz.
Odwróciłam się na pięcie i podeszłam do gardzącej elfami strażniczki.
- Składam doniesienie o przestępstwie - oświadczyłam. - Brynjolf usiłował przed chwilą przekupić mnie i skłonić w ten sposób do wrobienia niejakiego Brand-Shai w kradzież. Zajmij się tym!
- Dlaczego mam się zajmować prywatnymi kupieckimi sprawami? - spytała kobieta lekceważąco.
- Dlatego, że jeden handlarz chce wpakować drugiego handlarza do więzeinia za niewinność.
- Co mnie to obchodzi?
- Oczywiście, ciebie to nic nie obchodzi, ponieważ Brynjolf jest Nordem, a Brand Shai Argonianinem. Pewnie uważasz, że miejsce Argonian jest w klatce, bo samym swoim istniejem kalają śniegi Skyrim - powiedziałam sarkastycznie. - No i z pewnością uważasz, że Nordowie powini być bezkarni, nawet jeśli są członkami Gildii Złodzieji, bo wydaje mi się, że Brynjolf nim jest. Ciekawe, czy jarl Laila pomyśli o tej sprawie tak samo, jak ty? Z przyjemnością poznam jej opinię.
- Dobrze, już dobrze - odezwała się strażniczka. - Porozmawiam z Brynjolfem.
Istotnie poszła z nim porozmawiać. Ja natomiast z ciężkim sercem pogodziłam się z myślą, że muszę odnaleźć Esberna sama, bez niczyjej pomocy.
Zeszłam po drewnianych schodach na sam dół miasta, czyli do cuchnących kanałów. Długo spacerowałam wąskim chodnikiem zalanym brudną wodą płynącą obok niego, dotykając lewą dłonią marmurowej ściany. Wreszcie odnalazłam w owej ścianie drzwi. Były obskurne i podpisane niedbale czarną farbą: "Szczurze Nory". Otworzyłam je. Za nimi znajdowała się metalowa krata. Wystarczyło proste zaklęcie, by otworzyć również ją. W taki sposób dostałam się do podziemnych tuneli pod Pękniną. Było to miejsce brudne, cuchnące i ciemne. Oświetliłam sobie drogę za pomocą magii. Nie przeszłam jednak wielu kroków, gdy zaatakowały mnie jakieś obdartusy. Ich intencje były jasne. Chcieli mnie zabić. Z tego powodu, choć tego nie chciałam, musiałam pozbawić ich życia. Przez chwilę walczyliśmy na miecze. Potem użyłam krzyku rozbrojenia i wybiłam miecz jednemu z moich przeciwników. Zabiłam go w następnej sekundzie, a jego towarzyszowi rozłupałam czaszkę chwilę później. Przyjrzałam się ich martwym ciałom. Wyglądali raczej nie pozornie. Domyśliłam się, że są członkami Gildii Złodziei, która prężnie rozwija się w tym mieście. Poszłam dalej.

  28 dzień, Pierwsze Mrozy:
Po długim błądzeniu po zalanych ściekami kanałach i kręceniu się w kółko, a także po boleśnie bliskim spotkaniu z jedną z pułapek, w końcu trafiłam do Wyszczerbionej Bani. Była to osobliwa podziemna karczma, nieomal w całości zalana wodą. Na wodzie ustawiono ławki, na których siedziały różnorodne opryszki. Nie zaatakowali mnie, gdy weszłam między nich, więc ja też nie zrobiłam im krzywdy. Moją uwagę przykuła kobieta odziana w czarną skórzaną zbroję. W jej wyglądzie było coś dziwnego. Nie pasowała do reszty otoczenia. Podeszłam bliżej, by się jej przyjrzeć. Miała długie blond włosy i ostre rysy twarzy.
- Bania to kiepskie miejsce na rozmowy. Nic nie kupię, nie ważne, co sprzedajesz - powiedziała, nie podnosząc na mnie wzroku.
Nim zdążyłam się odezwać, wyrósł za mną jakiś postawny Nord i groźnym głosem oświadczył:
- Trzymaj się z dala od kłopotów, albo będą kłopoty.
Szybko odsunęłam się od kobiety w czerni i podeszłam w stronę baru. Za obskurną, drewnianą ladą stał dość szczupły mężczyzna o długich brązowych włosach. Kiedy podeszłam bliżej dostrzegłam pod jego brązową koszulą delikatny zarys mięśni. o imieniu Vekel Człowieczy.
- Mam nadzieję, że stać cię na napiwki. Nie podajemy tu niczego za darmo - powiedział opierając się o ladę i bacznie mi się przyglądając.
- Jestem Astarte z Cyrodiil - przedstawiłam się.
Wszystkie zgromadzone w knajpie bandziory zwróciła na mnie swoje spojrzenia. Najwyraźniej słyszeli już o mnie i bynajmniej nie darzyli mnie sympatią.
- Nazywam się Vekel Człowieczy - odpowiedział mężczyzna z przękosem.
Ciekawe skąd wziął się ten jego przedziwny przydomek.
- Masz tupet, że tu przychodzisz - syknął Vekel, energicznie wycierając ladę niezbyt czystą ścierką. - W Szczurzych Norach ludzi często spotyka krzywda. Na twoim miejscu nie zostawałbym tu długo.
- Szukam pewnego starca ukrywającego się gdzieś w Pękninie - oświadczyłam.
- Ha! Wokół jest pełno starców. Nie wiem, jak mógłbym ci pomóc.
- Nazywa się Esbern - szepnełam, nachylając się w stronę barmana.
Nie odpowiedział nic, ale błysk w jego oku był bardzo wymowny. Cóż, pewne rzeczy nie zmieniają się nigdy. z niechęcią sięgnęłam do swojej sakiewki i wysypałam na ladę 270 septimów.
- Może to pomoże ci na pamięć - powiedziałam.
- Cóż, skoro tak to ujmujesz, to chyba znam starca, o którym mówisz - Vekel Człowieczy jednym ruchem zgarnął monety do swojej kieszeni. - Zabunkrował się głęboko w Szczurzych Norach. Rzadko stamtąd wychodzi. Ktoś przynosi mu żarcie i inne rzeczy. Z tego, co słyszałem, to szurnięty staruch. Trzeba mieć nie po kolei w głowie, żeby tam siedzieć.      
- Tam, to znaczy gdzie konkretnie? - spytałam z naciskiem.
Vekel wydobył spod lady postrzępioną mapę i rozłożył ją na stole. Była to bez wątpienia mapa Szczurzych Nor.
- My jesteśmy tutaj - powiedział wskazując mi odpowiedni punkt na mapie. - Kryjówka starca znajduje się mniej więcej w tym miejscu - to mówiąc zaznaczył ją czerwonym ołówkiem. - Najlepiej przejdź przez moją spiżarnię.
- Dziękuję! - wzięłam mapę do ręki.
- Uważaj, nie tylko ty go szukasz - oświadczył Vekel.
- Agenci Thalmoru o niego pytali - zapytałam z niepokojem.
- Tak - odpowiedział mężczyzna z pogardą.
Wiedziałam, że mam mało czasu. Musiałam odnaleźć Esberna, zanim zrobią to Thalmorczycy. Przeszłam na druga stronę lady i stanęłam obok Vekela.
- Kim jest ta kobieta w czerni? - spytałam, wskazując blondynkę, która przykuła mój wzrok.
- To Vex. Ważny członek Gildii Złodzieji - odpowiedział mężczyzna szeptem. - Lepiej z nią nie zadzieraj.
- Nie mam ku temu powodów - odpowiedziałam.
Przeszłam przez spiżarnię i otworzyłam drzwi w kamiennej ścianie. Znalazłam się w składowisku Szczurzych Nor. Rozświetliłam mrok magicznym światłem i nagle ujrzałam Thalmorczyków. Było ich trzech. Natychmiast wcisnęłam mapę za pas i dobyłam miecza.
- Co? Co to jest? - zawołał pierwszy z nich, gdy tylko oświetliło go wyczarowane przeze mnie światło.
- To agentka Ostrzy! - wykrzyknał drugi i cisnął we mnie magiczny lodowy kolec.
Wyczarowałam tarczę, która pochłonęła wrogie zaklęcie, a w następnej sekundzie pchnęłam agenta Thalmoru mieczem. Wyciągnęłam miecz z jego ciała, wykonałam piruet i ciełam w brzuch drugiego Thalmorczyka. Wtedy usłyszałam złośliwy śmiech. Trzeci agent Thalmoru przeskoczył nad glębokim kanałem i znajdując się po drugiej stronie tej sfoistej przepaści, zawołał drwiąco się śmiejąc:
- Chcesz mnie pokonać? To niewykonalne!
Z jego rąk wystrzeliły w moim kierunku magiczne błyskawice. Szybko rzuciłam zaklęcie ochronne, które mnie przed nimi uchroniło. Czekał mnie długi skok. Wziełam rozbieg i skoczyłam, od razu zamachując się mieczem. Przeskoczyłam przez kanał, lecz Thalmorczyk błyskawicznie wyczarował sobie miecz, którym zablokował mój cios. Sparowałam go kilkoma mocnymi uderzeniami, poczym chwyciłam go za rękę wolną dłonią i pchnęłam go w pierś. Zanim padł na posadzkę martwy, już wyrósł za nim koleny agent Thalmoru. Ten również miał magiczny miecz. Zablokowałam jego cios, sparowałam go i rozchlastałam mu gardło. Pobiegłam dalej. Znalazłam się przed jakimiś drzwiami. Zerknęłam na mapę. Powinny prowadzić do Labiryntu Szczurzych Nor. Otworzyłam je i moim oczom ukazał się korytarz pełen zamkniętych cel. Usłyszałam jakieś głosy w oddali. Pobiegłam w kierunku, z którego dochodziły. W jednym ze zanjdujących się tam pomieszczeń siedział na krześle starzec z długą białą brodą. Mamrotał coś, najwyraźniej sam do siebie.
- Czy ty jesteś Esbern? - spytałam.
- Nie, jestem Salvianus - odpowiedział na chwilę przenosząc na mnie swój wzrok, poczym na powrót utkwił wzrok w ścianie przed sobą i mówił - Byli młodzi, nawet po śmierci. To znaczy, ich krew była czerwona. Wiedziałem, że taka będzie. Lecz nie wiem, co to wszystko znaczy.
Wszystko wskazywało na to, że jest obłąkany. Zostawiłam go i zajęłam się dalszym przeszukiwaniem labiryntu kanałów. Nagle jakiś mężczyzna chwycił mnie od tyłu i zaczął mnie dusić mocnym uściskiem swego ramienia.
- Nie jesteś bogiem, kochanie!
Udało mi się rzucić mu kulę ognia w twarz. Po chwili już zwijał się z bólu na podlodze. Dobiłam go ciosem mego miecza.
W końcu dotarłam do dobrze zabezpieczonych drzwi. Wokół mnie znajdowało się wiele mieszkań różych świrów, ale tylko te jedne drzwi były wręcz pancerne. Za nimi musiał ukrywać się Esbern. Kiedy zapukałam, odsłaniło się maleńkie okienko u góry drzwi i ktoś, znajdujący się po drugiej stronie, przemówił: "Idź sobie!"
- Esbern? - spytałam. - Otwórz drzwi! Nie mam złych zamiarów!
- Co? Nie, to nie ja. Nie nazywam się Esbern. Nie wiem, o czym mówisz - powiedział mężczyzna skrywający się za drzwiami.
- Thalmor cię odnalazł. Musisz się stąd wynosić - oświadczyłam.
- Och! Jakież to uspokajające - zawołał mężczyzna sarkastycznie. - Pewnie pracujesz dla Thalmoru, a to wszystko zwykły wybieg, który ma mnie zmusić do otworzenia drzwi.
Myślałam, że zaraz trafi mnie szlag. Czułam, że Thalmorczycy zaraz tu będą i zabiją nas oboje. Powinniśmy natychmiast uciekać, ale niestety Esbern uparł się, że jestem agentem Thalmoru. Musiałam przekonać go jakoś, że mam dobre zamiary, i musiałam zrobić to szybko. Naszczęście przypomniałam sobie o poradzie Delphine. Natychmiast powiedziałam:
- Delphine mówiła, żebyś przypomniał sobie 30 dzień Pierwszych Mrozów.
- Ach, rzeczywiście! Pamiętam - odpowiedział mężczyzna. - Delphine naprawdę żyje? Lepiej wejdź do środka i powiedź, jak udało ci się ją znaleźć i czego chcesz.
Zamknął okienko i zabrał się za otwieranie drzwi. Trochę to trwało. Właściwie to całkiem długo.
- Zrobione! - zawołał w końcu Esbern i otworzył drzwi.
- Nareszcie.
W drzwiach stał szczupły, siwy staruszek, raczej niskiego wzrostu, z krótką białą brodą. Oddizany był w łachamany, które mimo wszystko wydawały się czyste.
- Proszę, wejdź - powiedział, wpuszczając mnie do środka. - Czuj się, jak u siebie w domu! Dawne dzieje. Teraz możemy... porozmawiać.
Zamknął za mną drzwi. Z tej strony wyglądały, jeszcze lepiej niż z zewnątrz. Zupełnie zrozumiało stało się, dlaczego Esbern otwierał drzwi tak długo. Większej ilości kłótek i łańcuchów w życiu nie widziałam.
- Nie sądziłem, że Delphine jest w Skyrim. Po tych wszystkich latach... Myślałem, że do tej pory zdąrzyła zrozumieć, że nie ma nadziei. Lata temu próbowałem ją przekonać... - Esbern westchnał ciężko.
Głos miał donośny i dobitny. Z pewnością nie był to głos niewykształconego żebraka, na którego Esbern mógł wyglądać na pierwszy rzut oka. Jego głos był głosem mędrca.
- Jak to nie ma nadziei? - zagadnęłam.
- Jeszcze do tego nie doszliście?! - zawołał. - Co jeszcze musi się stać, byście się obudzili i zobaczyli, co się dzieje?! Alduin powrócił, jak przepowiedziano! Smok z zarania czasu, który pożera dusze zmarłych. Nikt nie ucieknie przed jego głodem, ani tu, ani w zaświatach. Alduin pożre wszystko, a ten świat się skończy. Nic go nie powstrzyma. Próbowałem im powiedzieć, nie chcieli sluchać. To był błąd. Wszystko się spełnia. Mogłem jedynie obserwować nadejście zagłady
- Alduin? Smok, który budzi pozostałe? - zapytałam.
- Tak - odpowiedział Esbern. - Tak, widzisz? Wiesz, ale nie chcesz zrozumieć.
- Mówisz o dosłownym końcu świata?
- O tak - starzec westchnął smutno. - Wszystko zostało przepowiedziane. To początek końca. Alduin powrócił. Tylko Smocze Dziecię może go powstrzymać, ale o żadnym Smoczym Dziecięciu nie słyszano od stuleci. Wygląda na to, że bogowie mają nas już dość. Zostawili nas samymi sobie jako zabawki w rękach Alduina, Pożeracza Światów.
- Akatosh nigdy by nas nie opuścił - zaprotestowałam z żarliwością w głosie. - Jest jeszcze nadzieja Esbernie. Ja jestem Smoczym Dziecięciem.
- Co? Ty? - starzec spojrzał na mnie zaskoczony. - Czy to może być prawda? Smocze Dziecię? Wciąż jest nadzieja. Bogowie nas nie opuścili. Musimy.... musimy.... musimy iść. Szybko, zabierz mnie do Delphine. Mamy wiele do omówienia.
- Delphine ukrywa się w Rzecznej Puszczy. Chodźmy tam, zanim znajdzie nas Thalmor. Otwórz drzwi!
- Ale daj mi jeszcze chwilkę. Muszę zabrać kilka rzeczy.
Esbern zaczął krzątać się, po całym pomieszczeniu, a było ono całkiem duże.
- Bezużyteczne śmieci! Gdzie ja położyłem swój opatrzony przepisami anuar? - zastanawiał się głośno, przeszukując szafki i raz po raz wrzucając jakieś słoiczki i flakony do swojego plecaka.
- Pośpiesz się! - zawołałam.
- Wiem, że ucieka czas, ale nie wolno nam zdradzać, co wiemy, Thalmorowi - odpowiedział, nie przerywając pakowania. - Muszę przynieść coś jeszcze. No dobrze. To chyba wystarczy. Chodźmy! - w końcu stanął przede mną gotowy do drogi.
Wyszliśmy na zewnątrz i okazało się, że właśnie rozpętało się tam piekło. Thalmorczycy zabijali wszystkich mieszkańców podziemnego labiryntu. Słyszałam krzyki mordowanych kobiet i mężczyzn. Trzech Thalmorcyków ruszyło w nasza stronę. Starłam się z jednym w walce na miecze. Drugi stanął w płomieniach i po chwili już nie żył. Trzeci natomiast zamarł trafiony mrożnym pociskiem i padł martwy z czerwonymi odmrożeniami na całym ciele. Zarówno śmierć drugiego, jak i trzeciego Thalmorczyka była dziełem Esberna i jego magii. Pierwszy padł od mego miecza. Nagle zrobiło się cicho.
- Może już sobie poszli? - szepnął Esbern.
Poszliśmy przed siebie. Poruszaliśmy się bardzo ostrożnie. Nie wiele nam to jednak dało. Wkrótce wpadliśmy na cały thalmorski patrol.
- Yol! - krzyknęłam, a z mych ust wydobył się strumień ognia, który dotkliwie poparzył wszystkich stojących najbliżej Thalmorczyków i co ważniejsze wielu z nich oślepił.
Natychmiast ciełam mieczem najbliższego przeciwnika. W następnej sekundzie zajęłam się następnym i tak dalkej. Uderzałam ich w szyje i głowy, na tyle mocno, by zabijać od razu, jednym tylko ciosem. Moją duszę przepełniała żądza mordu i rozkosz zabijania. Byłam w swoim żywiole. W efekcie zabiłam kilkunastu agentów Thalmoru. Za pomocą magii zasklepiłam kilka powierzchownych ran, które zadali mi przed swoją śmiercią. Następnie poprosiłam Esberna o wskazanie powrotnej drogi. Nie mam za grosz orientacji w terenie, natomiast Esbern jak się okazało znał całe Szczurze Nory, jak własną kieszeń. Biegłam za nim przez wiele korytarzy. Dość szybko dotarliśmy do Wyszczerbionej Bani. Później bez przeszkód wydostaliśmy się na zewnątrz. Słońce schylające się ku horyzontowi oświetliło nasze twarze. Spojrzałam na Esberna i powiedziałam:
- Mam jedno pytanie: Co się stało 30 dnia Pierwszych Mrozów?
- To był zimny dzień - powiedział starzec z nostalgią. - Koniec Mroźnia niemal zawsze oznacza początek zimy w Górach Jerall. W Świątyni Władcy Chmur doszły nas wieści od posłańca, który jechał na złamanie karku z Cesarskiego Miasta. 30 dzień Mroźnia rok 171, 30 lat temu - tego dnia wybuchła Wielka Wojna. Ambasador Thalmoru przekazał swoje ultimatum Cesarzowi Titusowi Mede. Zażądali głów wszystkich agentów Ostrzy z całego Aldmerskiego Dominium. Wiedziałem wtedy, że był to początek końca.
Weszliśmy po drewnianych schodach i zatrzymaliśmy się na placu targowym. Usiedliśmy pod kamiennym murkiem, by odpocząć.
- Co takiego istotnego jest w tym, że jestem Smoczym Dziecięciem? - zagadnęłam Esberna, patrząc na zachodzące słońce.
- Jeszcze nie, jeszcze nie. Gdy dotrzemy do Rzecznej Puszczy, wtedy wam powiem, gdy tylko zbiorę myśli. Nie spodziewałem się... Cóż, nagle tu jesteś, a ja jestem zbyt... skołowany, by się wytłumaczyć. Potrzebuję czasu, by się przyzwyczaić do myśli, że nadal jest nadzieja. Powinniśmy iść dalej. - Esbern podniósł się z ziemi.
- Dobrze. Do Rzecznej Puszczy! - oświadczyłam również wstając. 
Do Rzecznej Puszczy przybyliśmy późnym wieczorem. Okazało się, że wioska jest właśnie atakowana przez smoka. Mieszkańcy Rzecznej Puszczy głośno wołali pomocy, a bestia podpalała słomiane dachy najbliższych domów. Podbiegłam w stronę smoka i poraziłam go magicznymi iskrami. Zabolało go to, ale nie przerwał czynności, którą był w tym momencie pochłonięty, czyli podpalania dachu, na którym właśnie siedział. Do walki dołączyli się strażnicy. Zasypali bestię deszczem strzał, a ja znów poraziłam ją iskrami. Smok wzbił się w niebo i ruszył w moim kierunku. Dobyłam miecza, ale nie zdążyłam zadać ciosu. Smok uderzył mnie swoimi pazurami w ramię tak silnie, że upadłam na ziemię. Moja krasnoludzka zbroja została poważnie uszkodzona, podobnie jak moje ciało. Uleczyłam się, gdy smok zajęty był zabijaniem strażników. Następnie znów zajął się spalaniem wioski. Usiadł na dachu jednego z domów, tak iż nie mogłam dosięgnąć go mieczem. Uderzyłam go prosto w głowę kulą mroźnego powietrza. Wtedy znów zleciał w moją stronę. Tym razem w porę uskoczyłam w bok i zamachnęłam się mieczem na jego szyję z taką siłą, że niemal ścięłam mu głowę. Dobiłam go pchnięciem w czaszkę. Po chwili stałam nad smoczym szkieletem, dysząc ze zmęczenia.
- Na bogów! Nie wiem nawet, co powiedzieć - zawołał jakiś mężczyzna, patrząc na mnie z podziwem.
- Gdyby nie to, że udało mi się to zobaczyć na własne oczy... - zawtórował mu inny.
Esbern stał obok nich i patrzy na mnie z niedowierzaniem. Ja tymczasem zajęta byłam zbieraniem smoczych kości do mojego plecaka.
- Niechaj bogowie czuwają nad tobą podczas bitew! - pozdrowił mnie jeden z nielicznych strażników Rzecznej Puszczy, którzy przeżyli starcie z bestią.
Gdy napełniłam swój plecak smoczymi kośćmi, podeszłam do Esberna i wskazałam mu oberżę.
- To tutaj Delphine ukrywała się przez te wszystkie lata! - zawołał staruszek.
- Tak - przytaknęłam.
Weszliśmy do gospody. Delphine najwyraźniej czekała na nas z niecierpliwością, gdyż siedziała przy stoliku na przeciwko drzwi.
- Delphine?! - Esbern poznał ją od razu. - Dobrze cię widzieć. Minęło tyle czasu!
- Też się cieszę, że cię widzę Esbernie - odezwała się Delphine głosem, w którym radość mieszała się ze wzruszeniem, poczym wstała od stołu i spojrzała na Esberna oczyma pełnymi łez. - Minęło tyle czasu, stary przyjacielu... tyle czasu... - otarła łzy i spojrzała na mnie. - Wróciłaś i to nawet w jednym kawałku. Dobrze. Chodź, wiem, gdzie możemy porozmawiać.
- Ja też wiem - odezwałam się.
- Orgnar! Stań na chwilę za ladą, dobrze? - Delphine zwróciła się do męzczyzny pracującego w gospodzie.
- Tak, jasne - odpowiedział, najwyraźniej niezbyt zadowolony, stając za ladą.
- Świetnie.
Delphine poprowadziła mnie i Esberna do swojego pokoju, skąd wszyscy zeszliśmy do sekretnego pomieszczenia za szafą.
- No dobrze. Zakładam, że wiesz o ... - Delphine zwróciła się do Esberna, wskazując na mnie gestem dłoni.
- O tak! Smocze Dziecię! W rzeczy samej - odpowiedział Esbern, patrząc na mnie z uśmiechem. - Oczywiście to wszystko zmienia. Nie ma czasu do stracenia. Musimy odnaleźć... pozwól, że ci pokarzę - Esbern zaczął grzebać w swoich kieszeniach. - Wiem, że gdzieś to miałem ...
- Esbern! Co ...
- Czekaj, jedną chwilę - starzec przerwał Delphine i sięgnął do swego buta, z którego po chwili wydobył jakąś kartkę. - Ach! Oto ona. Chodź, pokażę ci.
Rozłożył na stole pergamin, który okazał się być mapą. Podeszłam bliżej i przyjrzałam się jej. Najwyraźniej owa mapa była kiedyś częścią jakiejś książki. Bez dwóch zdań była to po prostu wyrwana kartka.
- Widzisz, tutaj - Esbern wskazał palcem jakiś punkt na mapie. - Niebiańska Przystań, wzniesiona wokół jednego z głównych obozowisk wojskowych Akavirczyków na Pograniczu, podczas podboju Skyrim.  
- Wiesz, o czym on mówi? - spytała mnie Delphine.
- Ciii! To tutaj zbudowano ścianę Alduina, by w jednym miejscu zgromadzić całą wiedzę o smokach. Zabezpieczenie przed zapomnieniem, jakie niosą ze sobą wieki - powiedział Esbern dobitnie. - Takie wnioskowanie było mądre, przewidujące i właściwe. Dlatego wzniesiono ścianę Alduina, w tamtym czasie jeden z cudów starożytnego świata. Jej lokalizacja była owiana tajemnicą
- Esbern! Do czego zmierzasz?! - Delphine była wyraźnie zniecierpliwiona.
- Mówisz więc, że nie dane ci było słyszeć o Ścianie Alduina? Żadnej z was? - starzec spojrzał kolejno na swoją przyjaciółkę i na mnie.
Obydwie pokręciłyśmy przecząco głowami.
- Zapomnijmy o tym - odezwała się Delphine w odpowiedzi na karcące spojrzenie Esberna. - Czym jest Ściana Alduina i co ma wspólnego z powstrzymaniem smoków?"
- Na Ścianie Alduina starożytne Ostrza zapisywały wszystko na temat Alduina i jego powrotu - wyjaśnił starzec. - Po części jest to historia, a po części przepowiednia. Jej położenie ukrywano przez wieki, ale mnie udało się ją znaleźć. Nie można o niej zapomnieć. Archiwa Ostrzy ukrywały tak wiele tajemnic, które zostały zapomniane, a mnie udało się ocalić jedynie kilka strzępów.
- Uważasz więc, że Ściana Alduina powie nam, jak go pokonać? - spytała Bretonka.
- Tak, prawdopodobnie... - odpowiedział bardzo powoli, zastanawiając sę nad swymi słowami. - Nie możemy mieć pewności, póki tego nie znajdziemy.
- A więc Niebiańska Przystań?
- Tak.
- Wiedziałam, że można na ciebie liczyć Esbernie - Delphine uśmiechnęła się do niego, poczym zwróciła się do mnie. - Znam ten region Pogranicza, o którym mówi Esbern. To niedaleko miejsca zwanego Iglicą Karth, w kanionie rzeki Karth. Możemy spotkać się z tobą na miejscu, albo udać się tam wspólnie. Jak wolisz?
- Jaki jest najlepszy sposób, by sie tam dostać? - spytałam.
- Z Rzecznej Puszczy? Droga prowadząca na południe przez Falkret, to najkrótsza trasa. Możesz też złapać wóz z Białej Grani do Markartu i dostać się tam od zachodu. Tak, czy siak, Pogranicze to ostatnimi czasy dzikie tereny. Wszędzie grasują Renegaci, więc zachowaj ostrożność.
- Z chęcią poszłabym tam razem z wami, ale na razie muszę odpocząć.
- To dobry pomysł - poparł mnie Esbern. - Udajmy się teraz na spoczynek, a jutro wyruszymy w drogę.
Po chwili leżałam już na łóżku w pokoju należącym do gospody Deplhine. W blasku wyczarowanego przeze mnie światła czytałam treści kartek, które Esbern wyrwał wraz z mapą Skyrim z jakiejś księgi należącej niegdyś do Ostrzy. Pod mapą widniał podpis:
Annały Smoczej Straży 2.800-2.819r.
Bardziej od niej zainteresował mnie jednak tekst wypisany na jej drugiej stronie oraz na kolejnej kartce, którą przechowywał Esbern:
Uwaga skrypt: Wierni skopiowali poniższą treść z Annałów Smoczej Straży stacjonujących w Smoczej Przystani w latach 2.800-2.819 (4329-4338 według starego kalendarza).
Brat Annulus, 2E 568.
2.801: Cesarz Kastav ponownie wskazał Smoczej Gwardii wziąć zakładników z Markartu i Hroldanu. Są oni gwarantem dostarczenia przez jarla wymaganej liczby poborowych. Jak zwykle, oficjalnie spotkał się z odmową. Stosunki z miejscową ludnością stały się trudniejsze, mimo że "zakładnicy" mieszkają i trenują wraz z pozostałymi akolitami.
2.804: Po wybuchu rebelii w Zimowej Twierdzy nasza mistrzyni przeciwstawiła się rozkazowi wysłania Smoczej Straży do pacyfikowania buntowników. Cesarz rozkazał odciąć nam zaopatrzenie, ale porozumieliśmy się z mieszkańcami Pogranicza i jesteśmy właściwie samowystarczalni. Arcymistrz poparł działania naszej mistrzyni, stwierdzając, iż rozkazy były wydane wbrew Przysiędze Wierności.
2.805: Świątynia jest oblężona. Głupiec Kalien został wysłany do zimowej Twierdzy i splądrował miasto. Nie bez powodu odmówiono mu miejsca w Smoczej Straży. Jednak tubylcy nie odrożniają jednego Akavira od drugiego. Tyle lat budowania zaufania Skyrim na marne.
2.806: Po zakończeniu oblężenia swiątyni dowiedzieliśmy się o wstąpieniu blogosławionego Remana II na tron. Zaoferowaliśmy Cesarzowi gwardię honorową na czas jego pierwszej wizyty w Skyrim. Znacznie podnieśliśmy prestiż świątyni.
2.809: Doniesiono nam, iż na wschodzie zauważono smoka. Natychmiast wysłaliśmy zwiad i rzeczywiście zobaczyliśmy bestię, która jednak pierzchła na nasz widok. Ocalony lud stał się czujny.
2.812: Cesarz zezwolił nam wreszcie na budowę Ściany Alduina. Przybyli rzemieślnicy ze wszystkich świątyń Cesarstwa i zaraz zabrali się do pracy, nadzorowani przez naszą mistrzynię, niezrównaną w znajomości smoczych arkanów.
2.813: Prace nad Ścianą Alduina posuwają się do przodu. Mistrzyni odprawiła kilku rzemieślników (z zachodniej świątyni, których nie warto wymieniać z nazwy, gdyż są powszechnie znani z pychy i nie pokory), co doprowadziło do opóźnienia. Nie ma jednak mowy o kompromisach. Ściana Alduina to nasz dar dla przyszłych pokoleń.
2.815: Latem gościliśmy arcymistrza, doglądającego prac nad Murem. Doszły go skargi na wydatki (nie ma wątpliwości od kogo wyszły). Lecz był pod tak wielkim wrażeniem ukończonego w połowie Muru, iż wręczył naszej mistrzyni glejt z cesarską pieczęcią. Więcej opóźnień nie będzie.
Dalsze doniesienia o smokach na wschodzie, których nie zdołaliśmy potwierdzić.
2.818: To był dobry rok. Ściana Alduina wzniesiona, smok zauważony i ubity, a Cesarz Reman II osobiście uświęcił budowę Muru. Krwawa pieczęć została odciśnięta w obecności całej Smoczej Straży Skyrim. To wielki zaszczyt i mało która świątynia może się nim poszczycić.

29 dzień, Pierwsze Mrozy:
W południe wyruszyłam w drogę wraz z Delphine i Esbernem. Gdy opuszczaliśmy Rzeczną Puszczę, Delphine powiedziała do Orgnara: "Gospoda jest twoja. Najprawdopodobniej więcej tu nie wrócę." Orgnar był zdziwiony, ale pożegnał się z Delphine po przyjacielsku, nakazując jej, by na siebie uważała.

30 dzień, Pierwsze Mrozy:
Byliśmy na Pograniczu, gdy pod osłoną ustępującej już nocy zaatakował nas smok. Delphine strzelała do niego z łuku, a Esbern i ja ciskaliśmy w niego ognistymi kulami. W końcu bestia spadła na ziemię, a ja tylko na to czekałam. Doskoczyłam do niego w kilka sekund, wykonałam przewrót dzięki któremu uniknęłam jego ognistego oddechu, poczym skoczyłam na niego z obnażonym mieczem, wbijając go głęboko w jego głowę. Po kilku minutach wchłaniałam już jego duszę. Ledwie jednak zdążyłam to uczynić, gdy zaatakowali nas Renegaci.
Delphine wyjaśniła mi wcześniej, że Renegaci, podobnie jak ona, są z reguły Bretonami, należą jednak do odrębnej grupy etnicznej. Otóż Renegaci byli rdzennymi mieszkańcami Pogranicza, którzy stworzyli własną niezwykle prymitywną kulturę, opartą w większości na bezpodstawnej przemocy wobec wszystkich nie-Renegatów, a zwłaszcza Nordów, których uznawali za okupantów swych ziem. Esbern próbował z nimi negocjować, ale nie przyniosło to żadnego rezultaty. Renegaci chcieli nas po prostu zabić, a my musieliśmy się bronić. Esbsern i Delphine chwycili za swoje katany, a ja za sięgnęłam po dwemerski miecz, którego ciosy sprawiały, że ciała mych przeciwników stawały w płomieniach. Zawrzała zacięta walka na miecze. Mieliśmy przeciw sobie kilkudziesięciu przeciwników, z czego wielu uzbrojonych było w łuki. Szybko zrozumieliśmy, że uratować nas może tylko ucieczka. Przebiegliśmy przez  obóz Renegatów. Strzały świstały w powietrzu wszędzie wokół nas. Oddalaliśmy się już od obozu, gdy jedna z renegackich strzał trafiła mnie w miejsce, w którym moja zbroja była mocno uszkodzona, i przebiła mój obojczyk. Ból na chwilę mnie zatrzymał. Ścigający mnie zabójca próbował wykorzystać ten moment, by ciąć mnie mieczem. Zablokowałam jego cis z półobrotu i odsunęłam go od siebie kopniakiem. Byłam wściekła i to bardzo. Uniosłam ręce i rzuciłam na trzech atakujących mnie Renegatów zaklęcie "furia czarodzieja". Nie używałam go od dwustu lat, ale udało mi się znakomicie. Moi przeciwnicy zostali dotkliwie poparzeni, a następnie odmrożeni i usmażeni żywcem. Delphine, Esbern i ja pośpiesznie oddaliliśmy się od obozowiska Renegatów. Gdy zorientowaliśmy się, że nikt nas już nie ściga, zatrzymaliśmy się by odsapnąć. Wtedy Delphine bezceremonialnie wyrwała strzałę z mojego obojczyka. Jęknęłam z bólu i spojrzałam na nią z gniewem. Mogła być choć trochę delikatniejsza. Powiedziałam jednak tylko: "Dzięki." Gdy tylko się uzdrowiłam, ruszyliśmy przed siebie.
- Naprawdę sądzisz, że to właściwa droga? - Esbern zwrócił się do Delphine.
- Nie wiem - odpowiedziała i zamilkła.
- Jak mamy znaleźć wejście do Niebiańskiej Przystani? - spytałam, czując coraz większa frustrację, gdyż miałam wrażenie, że kręcimy się w kółko.
- Wejście musi leżeć za obozowiskiem Renegatów. Poszukaj przejścia w dolinie Karth, w kanionie - powiedział Esbern.
Ostrożnie zeszłam ze skalistego wzgórza, na którym staliśmy, w stronę bystrej rzeki Karth. Esbern i Delphine zeszli za mną. Słońce wzeszło nad horyzont, a my wciąż błądziliśmy wśród nagich i ostrych skał. Ostrożnie schodziliśmy w dół kotliny ze stromych zboczy.
- Wszystko wskazuje na to, że Esbern miał rację - zawołała Delphine, gdy stanęliśmy na półce skalnej tuż nad nurtem rzeki.
- Znalazłaś wejście? - spytałam z nadzieją.
Delphine wskazała mi szczelinę w skale. W tym momencie spadł na nas z góry deszcz strzał. Renegaci znów nas zaatakowali. Schroniliśmy się przed ich ostrzałem, wchodząc do znalezionej przez Delphine jaskini. Rozświetliłam wnętrze jaskini przy pomocy magii i wtedy naszym oczom ukazaly się trzy niskie kolumny pokryte reliefami. Za nimi znajdowała się przepaść.
- Tak. To symbole Akavirczyków - powiedział Esbern, przyglądając się reliefom. - Zobaczmy. Mamy symbol króla i wojownika. I oczywiście symbol Smoczego Dziecięcia. To jest to coś na kształt sztrzały biegnącej w dół.
- To symbol Akatosha - porównując relief wskazany przez Esberna z kształetem amuletu, który nosiłam na swej piersi. Były niemal identyczne.
- Smocze Dzieci zrodziły się z błogosławieństwa Akatosha.
Symbol Smoczego Dziecięcia znajdował się na kolumnie po mojej prawej stronie. Kiedy jednak obeszłam pozostałe kolumny, przekonałam się, że taki sam symbol znajduje się również na nich, tyle tylko, że z innych ich stron. Pchnęłam jedną z kolumn i przekonałam się, że można je obracać.
- Myślę, że trzeba ustawić frontalnie trzy znaki Smoczego Dziecięcia, obkręcając kolumny - oświadczyłam.
- Tak. Właśnie tak. Symbol na środkowej kolumnie - zgodził się Esbern, pomagając mi w obracaniu.
Wspólnymi siłami ustawiliśmy odpowiednio wszystkie kolumny. Wtedy opuścił się z góry kamienny most, który zawisł nad przepaścią przed nami.
- Zadziałało! - ucieszyłam się.
Przeszliśmy most i znaleźliśmy się w wąskim skalnym przesmyku, po chwili zaś naszym oczom ukazała się znacznie większa sala. Miałam już do niej wkroczyć, gdy Esbern złapał mnie za ramię.
- Czekaj!
- Dlaczego się zatrzymujemy? - spytała stojąca za nami Delphine.
- Powinniśmy zachować ostrożność. Widzisz te symbole na podłodze? - zapytal starzec.
Spojrzałam w dół i zdałam sobie sprawę, że stoi przed placem kamennych płyt. Na owych płytach, podobnie jak na kolumnach, znajdowały się symbole króla, wojownika i Smoczego Dziecięcia. 
- Hmm... Esbern ma rację - zgodziła się Delphine. - Wygląda to na płyty naciskowe.
Kobieta podniosła spod swych stóp kamień i rzuciła go na jedną z płyt. Natychmiast w jej stronę poszybowały ostre metalowe strzałki, wystrzelone ze wszystkich ścian, otaczających plac. Po kilku sekundach ostrzał ustał. 
- Akavirczycy chcieli, by tylko Smocze Dziecię mogło tu wejść, a więc ścieżka zaznaczona symbolem, które je oznacza, powinna być bezpieczna - stwierdziłam.
- Zachowaj ostrożność. Przejdziemy na drugą stronę, gdy będzie bezpiecznie - powiedział Esbern.
Stanęłam na pierwszą płytę z symbolem Smoczego Dziecięcia. Nic się nie stało. Stanęłam na następną i następną.
- Zachowaj ostrożność - przestrzegl mnie Esbern.
Czekał wraz z Delphine po drugiej stronie, zamiast iść za mną. W mojej głowie pojawiła się nieśmiała myśl, że obydwoje kalają swe dusze tchórzostwem.
Spokojnie przeszłam po płytach z symbolem Smoczego Dziecięcia na środek podłogi, gdzie znajdował się kamień z łańcuchem. Pociągnełam za niego. Płyty jakby lekko się podniosły. Delphine rzuciła kamień na płytę z symbolem wojownika, znajdującą się tuż przed nią. Nic się nie stało. 
- Ruszajmy! - zawołała i śmiało wstąpiła na plac.
Wszyscy przeszliśmy bezpiecznie na drugą stronę i po przejściu wąskiego korytarza, weszliśmy do wielkiej sali, w której ujrzeliśmy ogromną kamienna głowę wyrzeźbioną w skale. Zrozumiałam, że właśnie dotarliśmy do Niebiańskiej Przystani, siedziby starożytnych Ostrzy.
- Dziś jest 30 dzień Pierwszych Mrozów - zauważyłam. - Myślę, że fakt, iż dotarliśmy tutaj właśnie w rocznicę wybuchu Wielkiej Wojny, jest proroczy.
- Jakie proroctwo masz na myśli? - spytała Delphine sceptycznie.
- Nie tylko Alduina zabiję, pewnego dnia zniszczę również Thalmor - oświadczyłam.
- Nie przeceniaj swoich możliwości. Sama nie wiele zdziałasz - stwierdziła Bretonka.
Naprawdę czułam, że to, iż przybyłam do Niebiańskiej Przystani właśnie tego dnia, który był rocznicą wybychu Wielkiej Wojny, nie żadnego innego, ale tego, jest proroczy. Nie tylko Alduina mam zniszczyć, ale i Thalmor. Kiedyś to zrobię. 
Kamienna głowa przed nami robiła na mnie ogromne wrażenie. Była majestatyczna. Podeszliśmy do niej. Na podłodze, tuż przed głową, znajdował się kamienny okrąg.
- Ach... a oto i "krwawa pieczęć" - oświadczył Esbern dobitnie, poczym zwrócił się do mnie - Jeszcze jedna dawno zapomniana sztuczka Akaviryjczyków. Bez wątpienia aktywuje ją... cóż krew. Twoja krew, Smocze Dziecię. Spójrz tutaj! Można zobaczyć, jakim szacunkiem Ostrza darzyły Remana Cyrodiila. Całe to miejsce wydaje się być kapliczką poświęconą Remanowi. Na pewno pamietasz, że to on w tajemniczych okolicznościach zakończył inwazję Akavirczyków.
Zdjełam rękawicę, wyciągnęłam szklany sztylet ukryty w moim bucie, rozcięłam sobie nim dłoń i skropiłam kamienną płytę swoją krwią. Pierścienie na kamiennej płycie zaczęły się obracać. Kamienna glowa odsunęła się w tył, odsłaniając schody wiodące w górę. Delphine widząc to aż krzyknęła. Wyczarowane przeze mnie światło zgasło. Uleczyłam swoją dłoń i wyczarowałam nowe światło. Delphine i Esbern zapalili w tym czasie pochodnie.
Weszliśmy po schodach. Długo się ciągnęły. Szłam przodem, a Esbern i Delphine podążali za mną. Wkońcu wspieliśmy się na szczyt schodów i dostaliśmy się do sali wypełnionej błękitnym światłem. Znajdował się tu jakiś stół i schody wiodące dalej. Intuicja jednak skierowała mnie w inną stronę. Skręciłam w prawo i podeszłam do ściany. Niezwykłej ściany. Esbern i Delphine podążyli za mną. W blasku mego magicznego świata oraz pochodni moich towarzyszy, ukazały sie ogromne, szczegółowe i piękne reliefy. Odnaleźliśmy Ścianę Alduina.
- Na kości Shora! - zawołał Esbern dotykając powierzchni ściany. - Jest! Ściana Alduina... w doskonałym stanie... nigdy wcześniej nie widziałem wspanialszego przykładu płaskorzeźby z wczesnej drugiej ery Akaviryjczyków...
- Esbern! Potrzebujemy informacji, a nie wykładu z historii sztuki - zniecierpliwiła się Delphine.
- Tak, Tak. Zobaczmy, co my tu mamy...  - starzec zaczął oglądać relief od swojej lewej strony. - Spójrz! To Alduin! Ta tablica pokazuje zaranie czasów, gdy Alduin oraz Smoczy Kult rządzili Skyrim - zaczął kierować się do środka ściany, mówiąc - Tutaj ludzie sprzeciwiają się swoim smoczym władcom, podczas legendarnej Smoczej Wojny - zatrzrymał się przy płaskorzeżbie przedstawiającej łeb wielkiego smoka oraz stojącego poniżej starca w długiej szacie, być może Siwobrodego, na środku ściany. - Upadek Alduina to najważniejszy element Ściany. Widzisz, tutaj spada z nieba. Języki Nordów - mistrzowie Głosu - zebrali się przeciwko niemu.
- Wiadomo jak go pokonali? Czy nie po to tu jesteśmy? - Delphine cały czas chodziła niecierpliwie tam i spowrotem za naszymi plecami.
- Ach! Cierpliwości, moja droga. Akavirczycy nie byli zbyt bezpośrednimi ludźmi. Wszystko ujęte zostało w alegoriach oraz mitycznym symbolizmie - Esbern przez chwilę przyglądał się ścianie w milczeniu, poczym powiedział - Tak, tak. Te wici, które wydostają się z ust norskich bohaterów - to akaviryjski znak symbolizujący Krzyk. Ale... nie sposób dowiedzieć się, co ten Krzyk oznaczał.
- Chcesz powiedzieć, że użyli Krzyku, by pokonać Alduina? Na pewno? - spytała Delphine przystając.
- Hmm? Och, tak! Najpewniej coś związanego ze smokami, albo samym Alduinem.
- To logiczne - odezwałam się.
- Pamiętaj, tę ścianę wzinesiono ku przestrodze przyszłych Ostrzy. Nic nie znalazło się tutaj przez przypadek - odparł Esbern, wciąż przyglądając się reliefom.
- A więc szukamy Krzyku. A niech to - powiedziała Delphine z niezadowoleniem, poczym zwróciła się do mnie - Potrafisz sobie wyobrazić coś takiego? Krzyk zdolny strącić z nieba smoka?
- Siwobrodzi mogą coś wiedzieć - odparłam.
- Pewnie masz rację - przyznała Delphine. - Liczyłam, że uda nam się uniknąć mieszania ich w tę sprawę, ale chyba nie mamy wyboru.
- Co masz przeciwko Siwobrodym? - spytałam zdziwiona.
- Gdyby postawili na swoim, czekałyby cię długie posiedzenia na tej ich górze i gadanie do nieba, czy co oni tam robią - odpowiedziała Bretonka z pogardą. - Siwobrodzi tak bardzo boją się potęgi, że z niej nie korzystają. Pomyśl o tym. Czy próbowali zakończyć wojnę domową albo zrobić cokolwiek w sprawie Alduina? Nie. I boją się ciebie, boją się twojej potęgi. Wierz mi, nie trzeba się bać. Pomyśl o Tiberze Septimie. Myślisz, że założyłby Cesarstwo, gdyby słuchał Siwobrodych?
Zrozumiałam, jak wielka przepaść dzieli poglądy i życie Siwobordych i Ostrzy. Ci pierwsi postanowili odrzucić nienawiść i przpełnić swe życie medytacją, przez co nie są ani dobrzy, ani źli. Ci drudzy natomiast postanowili wypełnić swe serca ninawiścią i przepłnili swe życie walką, przez co są teraz dobrzy i źli jednocześnie. Jestem jak Ostrza. Jednocześnie dobra i zła i nigdy nie odrzucę nienawiści, ponieważ narodziłam się, by walczyć.
- Nie martw się. Nie boję się własnej potęgi - odpowiedziałam, unosząc dumnie głowę.
- To dobrze. Siwobrodzi mogliby cię wiele nauczyć, ale... Tylko ty możesz powstrzymać Alduina. Nie zapominaj o tym - powiedziała Delphine.
- Najpierw pójdę zobaczyć, co Arngeir powie o tym Krzyku - zadecydowałam.
- Świetnie. Miło, że już cię przyjeli w szeregi swojego małego kultu. Rozejrzymy się po Niebiańskiej Przystani i zobaczymy, co jeszcze zostawiły dla nas starożytne Ostrza.
Słowa Delphine ledwie do mnie docierały. Patrzyłam na Ścianę Alduina w zamyśleniu. Dostrzegłam na niej symbol Otchłani. Znajdował się niedaleko sceny, w której walczyłam z Alduinem. Ja! Wrota Otchłani przypomniały mi od razu śmierć Martina. On umarł, a ja przeżyłam jakimś cudem dwa wieki, by zgładzić Pożeracza  Światów. Przepowiedziano to wszystko przed tysiącami lat. Wyrzeźbiono mnie na tej ścianie. To takie niezwykłe. Ja na tej ścianie walcząca z Alduinem. To wspaniałe, ale... jest to też niesprawiedliwe z powodu tych przeklętych wrót Otchłani z przeszłości. To Martin powinien być postacią na ścianie, to on powinien zgladzić Alduina, a ja powinnam była zginąć wtedy, gdy Mehrunes Dagon przekroczył granice światów. To ja powinnam oddać życie za mego Cesarza, nie odwrotnie. Stało się jednak inaczej. Dotknęłam swojego wizerunku na ścianie Alduina i przyjrzałam się sobie. Z moich ust wydobywał się Krzyk, z paszczy Alduina również Krzyk. A czym jest Krzyk? To coś więcej niż słowa. Samo słowo nie ma w sobie mocy. To uczucie, które się zanim kryje ma moc. Najpotężniejsza broń nie jest bronią. Jest czymś, czego Alduin nie może pojąć. Jest uczuciem. Ale jakim? Mogłam się tego dowiedzieć tylko w jednym miejscu. Tymczasem me uszy wypełniły słowa przepowiedni niesione przez donośny głos Esberna:
- Gdy nierząd zaczyna panować w ośmiu stronach świata, gdy Mosiężna Wieża wyruszy, a czas zmienia swój bieg, gdy po trzykroć błogosławienie zawiodą, a Czerwona Wieża zadrży, gdy Zrodzony Ze Smoków Władca utraci tron, a Biała wieża upadnie, gdy Śnieżna Wieża legnie w gruzach, pozbawiona króla, krwawiąca, Pożeracz Światów obudzi się, zaś Koło zwróci się ku Ostatniemu Smoczemu Dziecięciu.  

31 dzień, Pierwszych Mrozów:
Wieczorem przybyłam na Wysoki Hrothgar.  Nikt mnie nie powitał, gdy weszłam do wnętrza klasztoru. Błądziłam przez chwilę po klasztornych salach, aż wreszcie odnalazłam Arngeira śpiącego na jednym z kamiennych łóżek. Dotknęłam go delikatnie za ramię, a on natychmiast się zbudził.
- Astarte? - Arngeir usiadł na swoim łóżku i spojrzał na mnie. - Niech cię wiatr prowadzi!
- Muszę nauczyć się Krzyku, który kiedyś pokonał już Alduina - oświadczyłam.
- Skąd o tym wiesz? Kto ci o tym powiedział? - zapytał Arngeir zdenerwowanym głosem.
- Wiem ze Ściany Alduina - odpowiedziałam.
- Ostrza! - Siwobrody był wyraźnie zaskoczony. - Oczywiście. Mieszanie się w sprawy, które ledwo rozumieją, to ich specjalność. Ich lekkomyślność i buta nie znają granic. Zawsze próbowali zawrócić Smocze Dziecięta ze ścieżki mądrości. Niczego cię nie nauczyliśmy? Godzisz się być narzedziem w rękach Ostrzy, pozwalać się wykorzystywać do ich celów?
- Jak śmiesz tak do mnie mówić?! - zawołałam z gniewem. - Ostrza mi pomagają. Nie jestem ich marionetką.
- Nie?! - zawołał Arngeir z gniewem, lecz po chwili spokój i łagodność powrociły na jego twarz. - Oczywiście, że nie! Wybacz, Smocze Dziecię. Byłem wobec ciebie zbyt gwałtowny. Przyjmij jednak ostrzeżenie. Ostrza może i mówią, że służą Smoczym Dzieciom, lecz to nieprawda. Nigdy ich nie słuchaj.
- Kiedyś Ostrza były lojalne wobec Smoczych Dzieci. Wiem to na pewno - powiedziałam z naciskiem. - Zresztą nieważne. Więc nauczysz mnie tego Krzyku?
- Nie - odpowiedział Siwobrody stanowczo. - Nie nauczę cię tego Krzyku, gdyż go nie znam. Zwie się "Smokogrzmot", lecz jego Słowa Mocy nie są nam znane. Nie żal nam tej straty. Dla Smokogrzmotu nie ma miejsca na Drodze Głosu.
- Co takiego złego jest w Smokogrzmocie?
- Powstał dzięki ludziom żyjących w czasach niewyobrażalnego okrucieństwa Smoczego Kultu Alduina. Ich serca zostały przeżarte nienawiścią wobec smoków, więc cały swoj gniew przelali w ten właśnie Krzyk. Gdy poznajesz Krzyk, staje się on nieodłączną częścią ciebie. W pewnym sensie to ty stajesz się Krzykiem. Jeśli chcesz poznać ten Krzyk, musisz przyjąć całe jego zło.
- Nie uważam, aby gniew, czy też nienawiść była złem - zaprotestowałam. - Wręcz przeciwnie. Pustka i obojętność to zło! Jak pokonam Alduina, skoro tego Krzyku nikt mnie nie nauczy?
- Jedynie Paarthurnax, mistrz naszego zakonu, jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Jeśli zechce.
- Więc muszę porozmawiać z tym Paarthunaxem.
- To nie była twoja pora. Twoja pora wciąż nie przyszła. Lecz dzięki Ostrzom masz pytania, na które tylko Paarthurnax jest w stanie odpowiedzieć.
- Dlaczego jeszcze nie znam Paarthurnaxa?
- Żyje w odosobnieniu na samym szczycie góry. Rzadko z nami rozmawia, a do obcych nie odzywa się nigdy. Stanąć przed nim to wielki zaszczyt.
- Jak wejść na szczyt góry, żeby się z nim spotkać?
- Jedynie ci, których Głos rozbrzmiewa siłą, są w stanie odszukać drogę. Chodź. - Arngeir powstał ze swego łóżka. - Nauczymy cię Krzyku, który wskaże ci drogę do Paarthunaxa.
Arngeir poprowadził mnie na dziedziniec. Na zewnątrz szalała wichura. Prószył śnieg. Podeszliśmy do kamiennych schodów, które najwyraźniej prowadziły na szczyt góry. Przed schodami znajdowała się ogromna brama. Wiatr wiał tu jeszcze silniej.
- Droga do Paarthunaxa wiedzie przez tę bramę - oświadczył Arngeir. - Pokażę ci, w jaki sposób otworzyć drogę.
Arngeir wypowiedział kolejno trzy Słowa Mocy, które natychmiast zagorzały na śniegu pod naszymi stopami. Były to słowa: "lok", "vah" i "koor". Natychmiast pojęłam ich znaczenie: "niebo", "skacz", "lato".
- To Krzyk "Czyste Niebiosa" - wyjaśnił Arngeir. - Przekażę ci własne zrozumienie Czystych Niebios. To ostatni dar, jaki od nas otrzymasz, Smocze Dziecię. Korzystaj z niego mądrze.
Siwobrody podszedł do mnie i dotknął mych skroni. Spojrzałam w jego szare oczy i poczułam czystość i świeżość, a także ciepło, które wypełniło mnie całą i biło ze mnie rozpraszając smutek i zamęt.
- Czyste Niebiosa rozwieją mgłę, lecz tylko na pewien czas - powiedział Arngeir, odsuwając ode mnie swe dłonie. - Droga do Paarthunaxa jest usiana niebezpieczeństwami. Nie lekceważ jej trudów. Nie zatrzymuj się, nie trać celu z oczu, a na pewno dotrzesz na szczyt. Użyj Czystych Niebios, by otworzyć drogę do Paarthurnaxa.
Minęłam bramę i wstąpiłam na schody, zanurzając się w gęstą mgłę. Natychmiast poczułam przenikające zimno. Całe moje ciało zaczęło drżeć. Wiatr był tu tak lodowaty, że czułam taki sam ból, jaki czuje się, gdy zostaje się ugodzonym zaklęciem mrozu. Mimo, że jak co dzień, piłam dziś rano eliksir odporności na mróz i miałam pod zbroją ciepłą tunikę, a na zbroi jeszcze cieplejszy futrzany płaszcz, czułam, że umieram z zimna. Zrozumiałam, że tylko nowopoznany przeze mnie Krzyk - Czyste Niebiosa może przepędzić lodowatą mglę, która mnie otaczała.
- Lok vah koor! - zawołałam ile sił w płucach, przywołując uczucie wewnętrznego ciepła i beztroski.
Mój Krzyk przepędził wiatr i mgłę. Zrobiło sie znacznie cieplej, trwało to jednak krótko. Po chwili lodowata mgła powróciła i znów musiałam użyć Krzyku, by ją przepędzić. Użyłam go cztery razy, wytrwale wspinając się w górę, gdy zaatakował mnie i lodowy upiór. Pokonałam go jednym uderzeniem mojego krasnoludzkiego miecza. Mgła znów powróciła. Musiałam użyć Czystych Niebios jeszcze dwa razy. Wreszcie dotarłam na szczyt. Nie było tutaj nikogo, a temperatura powietrza była znacznie wyższa niż po drodze. Przede mną znajdowała się wklęsła kamienna ścianka pokryta spiralnymi reliefami. Nagle usłyszałam przeciągły ryk. Po chwili usłyszałam, że coś wielkiego wylądowało na za mną za mymi plecami. Odwróciłam się gwałtownie, obnażając miecz, i w srebrzystym świetle księżyców ujrzałam... smoka.
- Drem. Yol Lok! Witaj, wunduniik. Jestem Paarthurnax - odezwał się smok, zanim zdążyłam rzucić się na niego z mieczem.
Byłam w szoku. Mistrz Siwobrodych jest smokiem?! Ostrożnie schowałam miecz do pochwy, wciąż trwając w stanie zaskoczenia. Paarthurnax był wielkim zielonym smokiem. Nie wiem, czy smoki kiedykolwiek się naprawdę starzeją, ale jego postrzępione łuski, podziurawione skrzydła, starte krzywe zęby i zmęczone oczy wskazywały na niezwykle podeszły wiek.
- Kim jesteś? Co przywiodło cię do strunmah... mej góry? - spytał zielony smok.
- Um.... - przełknęłam głośno ślinę. - Zaskoczyło mnie to, że jesteś smokiem.
- Jestem taki, jakim stworzył mnie mój ojciec, Akatosh. Tak, jak i ty... Dovahkiinie - odpowiedział spokojnie.
- Nazywam się Astarte - odparłam, lekko mu sie skłaniając.
Smoki były mymi wrogami, lecz po tym, jak ten zielony smok powitał mnie z szacunkiem i nazwał się synem samego Akatosha, nie mogłam się przed nim nie skłonić.
- Powiedź mi, dlaczego tu przybywasz, volaan? Dlaczego zakłócasz mą medytację? - zapytał Paarthurnax.
Głos miał spokojny i głęboki. Mówił bardzo powoli, przecięgając poszczegolne słowa.
-  Muszę poznać Krzyk Smokogrzmotu - oświadczyłam. - Nauczysz mnie go?
- Dreem. Cierpliwości - powiedział Paarthurnax, mocno przeciągając sylaby. - Istnieje obyczaj, któremu musi stać się zadość, gdy dovowie spotykają się po raz pierwszy.
Zielony smok odsunął się nieco ode mnie. Byłam zdziwiona, że mówi o spotkaniu dovów. Zaczęłam domyślać się, że słowo "dova" w jego języku oznacza "smok". Czy ja wyglądam mu na smoka?
- Wedle tradycji starsi mają pierwszeństwo przemawiania. Usłysz moje Thu'um! Poczuj je w kościach. Sprostaj mu, jeśliś Dovahkiinem - mówił Paarthurnax, odwracając się w stronę kamiennej wklęsłej ściany.
Podeszłam nieco bliżej, szybko jednak zatrzymałam się w bezpiecznej odległości, gdyż smok zawołał donośnym głosem: "Yol Toor... Shul!", a z jego paszczy wydobyły się strumienie ognia. Płomienie wypaliły na kamieniu słowa, które przed chwilą wypowiedział.
- Słowo wzywa. Odpowiedz na wezwanie - zwrócił się do mnie.
Poczułam, że w mej duszy płonie ogień. Mój własny wewnętrzny ogień. Pojmowałam już znaczenie słów wyrytych w kamiennej ścianie przez Paarthurnaxa. "Yol" to "ogień", "toor" to "piekło", a "shul" to "słońce".
- Yol! Toor! Shul! - wykrzyknęłam, a z moich ust wydobyły się strumienie ognia podobne do tych, które przed chwilą wydobył z siebie zielony smok.
- Aaach... Tak! Sassedav los mul. Smocza krew jest w tobie silna - powiedział Paarthurnax. - Już dawno nie miałem okazji podyskutować z kimś z mego gatunku. O co chcesz zapytać?
- Nie należę do twego gatunku - zaprotestowałam. - Nie jestem smokiem.
- Ależ jesteś, przynajmniej w pewnym sensie - odparł Paarthurnax. - Jesteś dova i joorre jednocześnie.
- Możesz nauczyć mnie Smokogrzmotu? - spytałam, chcąc przejść już do rzeczy.
- Ach, spodziewałem się ciebie. Prodah. Nikt nie przebyłby tak długiej wędrówki dla tinvaak ze starym dovą. Nie. Ty szukasz broni przeciwko Alduinowi.
- Znasz Smokogrzmot, czy nie? - zaczęłam się niecierpliwić.
- Krosis. Niestety nie. Moja wiedza tak daleko nie sięga. Twoi pobratymcy, joorre, śmiertelnicy, stworzyli to jako broń przeciwko dovom... smokom. Nasze hadrimme, nasze umysły nie są nawet w stanie... pojąć jego idei.
- Nie pojmuje wielkiej nienawiści, ten, kto nie pojmuje wielkiej miłości - odrzekłam po chwili namysłu. - Z tego powodu smoki nie są zdolne do prawdziwej nienawiści, a śmiertelnicy owszem. W moim sercu jest dość miłości i nienawiści, wierz mi. Powiedź mi tylko, jak mogę się nauczyć tego Krzyku.
- Drem. Wszystko w swoim czasie - rzekł Paarthurnax powoli. - Najpierw pytanie do ciebie: Dlaczego chcesz zgłębić wiedzę o tym Thu'um?
- Podoba mi się ten świat. Nie chcę, żeby się skończył - odpowiedziałam beztrosko.
- Pruzah. Powód dobry, jak każdy inny. Wielu myśli podobnie, jak ty, choć nie wszyscy. Niektórzy uważają, że wszystko musi się kiedyś skończyć, by mógł nastać kolejny świat. Może ten jest tylko jajem kolejnego kalpa, kolejnego cyklu? Lein vokiin? Chcesz powstrzymać narodziny nowego świata?
To pytanie mnie zaskoczyło. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Pozbierałam jednak myśli i odpowiedziałam:
- Nie. Chcę nowego lepszego świata, ale wolałabym sama go stworzyć, niż pozwolić na to Alduinowi. Na ten świat mam wpływ. Następny świat będzie musiał sam o siebie zadbać.
- Paaz. Rozsądna odpowiedź - przyznał smok. - Ro fus. Może jedynie równoważysz siły, które próbują przyśpieszyć upadek tego świata. Nawet my, którzy żeglujemy po prądach czasu, nie widzimy poza horyzont jego końca. Wuldsetiid los tuhrodiis. Próbujacy przyśpieszyć koniec mogą go odwlec, a chcący opoźnić upadek - przyśpieszyć go. Zbyt długo jednak daję już upust swej słabości do przemawiania. Krosis. Teraz czas na twoje pytanie. Czy wiesz, dlaczego mieszkam tu, na szczycie Monahaven, zwanego przez ciebie Gardłem Świata?
- Jakoś nie zdarzało mi się nad tym zastanawiać - powiedziałam.
- To najświętszy szczyt w Skyrim. Wielka Góra Świata. To tutaj Języki, pierwsi śmiertelni mistrzowie Głosu, wydali Alduinowi bitwę i ją wygrały.
- Za pomocą Krzyku Smokogrzomotu, prawda? - spytałam.
- Mhm - Paarthurnax zastanowił się. - Tak i nie. Viik nuz ni kron. Klęska Alduina nie była ostateczna. Gdyby była, nie pojawiłabyś się tu, szukając sposobu na... pokonanie go. Ówcześni Nordowie z pomocą Krzyku Smokogrzmotu zdołali poważnie zranić Alduina, lecz to nie wystarczyło. Ok mulaag enslaad. Wykorzystano Keir - Prastary Zwój. Dzięki niemu rzucono go w odmęty strumieni czasu.
- Twierdzisz, że starożytni Nordowie wysłali Alduina w przyszłość? - zdziwiłam się.
- Nieumyślnie. Myśleli, że zniknie, zaginie na wieki. Meyye. Wiedziałem, że w końcu się pojawi. Tiid bo amativ. Czas zawsze płynie naprzód. Dlatego właśnie mieszkam tutaj. Czekałem przez tysiące ludzkich lat, wiedząc, gdzie się pojawi, lecz nie wiedząc, kiedy.
- Czym właściwie jest Prastary Zwój?
- Hmm. Jakby to wytłumaczyć twoim językiem? Dovowie posiadają nazwy dla rzeczy, których joorre nie widzą potrzeby nazywać. To... artefakt spoza czasu. Nie istnieje, lecz zawsze był. Rah wahlaan. Są... hmm... fragmentami kreacji. Kelle, Prastare Zwoje, jak wy je nazywacie, często były wykorzystywane do wieszczenia. Tak, przepowiednia o tobie pochodzi z Prastarego Zwoju. To jednak tylko cząstka ich mocy. Zofaas Suleyk.
- W jaki sposób ma mi to niby pomóc? - zapytałam znów się niecierpliwiąc.
- Tiid krent. Czas został tu... strzaskany z powodu tego, co starożytni Nordowie zrobili Alduinowi. Jeśli przyniesiesz Kel, ten Prastary Zwój, tutaj... do Tiid-Ahraan, Załamania Czasu... Mając Prastary Zwój, którym złamano prąd czasu, może zdołasz... przenieść się wtecz, na drugi koniec rozłamu. To byłaby szansa na nauczenie się Smokogrzmotu od jego twórców.
- Wiesz, gdzie mogę znaleźć Prastary Zwój?
- Krosis - smok pokręcił głową. - Nie. Nie wiele wiem o wydarzeniach, które miały miejsce na dole, w czasie, gdy tu mieszkałem. Zapewne wiesz więcej niż ja.
Zamyśliłam się.
- W Arcaneum w Akdemii Zimowej Twierdzy mogą znajdować się jakieś informacje o Prastarych Zwojach - stwierdziłam.
- Ufaj swoim instynktom, Dovahkiinie. Krew wskaże ci drogę - Paarthurnax zatrzepotał skrzydłami.
- Dobrze.
- A więc twoja wędrówka miała na celu spotkanie ze mną. Nie łatwe zadanie dla joorre... śmiertelnika. Nawet dla Dovah Sos, Smoczego Dziecięcia.
- Powiedziałeś "Dovah Sos". To znaczy "Smocze Dziecię"? Co wobec tego oznacza "Dovahkiin"?
- Zabójca smoków - odrzekł Paarthurnax, poczym zatrzepotał skrzydłami i wzbił się w niebo.
 Z powodu ciemności, szybko znikł mi z oczu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz