16 dzień, Pierwsze Mrozy:
Posłaniec Ulfrika otrzymał rozkaz, aby natychmiast
sprowadzić mnie do Wichrowego Tronu. Miałam inne plany. Musiałam najpierw
pojechać do Akademii. Zatrzymaliśmy się w małej osadzie nieopodal Morthalu na
posiłek i nocleg. Wstałam o świcie i nim posłaniec Ulfrika się zbudził
wymknęłam się z chaty, w której nas ugoszczono, wsiadłam na karego konia i
pognałam w drogę do Zimowej Twierdzy.
Słońce chyliło się już ku horyzontowi, gdy nieopodal
miasta napotkałam dwoje wędrowców. Byli to Onmund i Brelyna.
- Witajcie! - zawołałam serdecznie.
- Astarte! Jak dobrze cię widzieć! - zawołała Brelyna.
- Movart nie żyje? - spytał Onmund.
- Oczywiście, że nie żyje, mój drogi - odpowiedziałam.
- Nadal pragniesz zabić Ancano osobiście? - spytała
Dunmerka.
- Zabicie tego drania byłoby jedną z największych
rozkoszy, jakie potrafię sobie wyobrazić - odrzekłam.
- Więc zrób to - Brelyna podała mi Laskę Magnusa.
- Dziękuję! - odpowiedziałam chwytając laskę w prawą
dłoń. - Spotkamy się w Akademii.
- Powodzenia! - zawołał Onmund, gdy ja spinałam już
konia.
Po chwili byłam już w Zimowej Twierdzy. Przejechałam
przez miasto galopem. W okół mnie wszyscy walczyli. Miasto znów zostało
zaatakowne przez jakieś magiczne potwory. Wiał okropny wicher. Minęłam
walczących i zatrzymałam się przed mostem wiadącym do Akademii. Stali tu moi
nauczyciele i najwyraźniej nie mogli wstąpić na most. Zsiadłam z konia, który
natychmiast pognał na południe, zapewne do Wichrowego Tronu, i w tłumie magów
zaczęłam szukać Mirabelle. Nie ujrzałam jej, ale znalazłam Tolfdira, ktory
powitał mnie z radością:
- Udało ci się przeżyć! Czy to znaczy, że to masz? -
dopiero w tym momencie spojrzał na Laskę Magnusa, którą dzierżyłam w dłoni. -
Miejmy nadzieję, że jest to tak potężne, jak sądzili wielcy magowie.
- Dlaczego jesteś tutaj? - spytałam.
- Zobacz! Siła Ancano rośnie - odpowiedział Tolofdir
wskazujac dłonią na Akademię. - Nie możemy przebić magicznej bariery, za którą
się schronił. Na szczęscie twoja wycieczka do Labiryntianu była owocna.
- Gdzie jest Mirabelle?
- Ona... nie dała rady. Kiedy stało się jasne, że
musimy uciekać, została z tyłu, by zapewnić, że reszcie nie stanie się krzywda.
- Mirabelle nie żyje?! - zawołałam z rozpaczą.
Nie mogłam w to uwierzyć. Jak to się mogło stać?
Dlaczego? To niemożliwe, żeby Ancano wciąż żył, a Mirabelle była martwa.
- Chodźmy tam! - rozkazałam magom zgromadzonym
najbliżej mnie.
Chwyciłam Laskę Magnusa w obie dłonie i mocno
uderzyłam nią w przestrzeń przed sobą. Magiczna bariera otaczająca Akademię,
dotąd nie widoczna, teraz zalśniła błękitnie. Niestety nie udało mi się
zniszczyć. Spróbowałam jeszcze raz. Udało się! Bariera zniknęła. Ile tchu w
piersi, pobiegłam do Akademii. Za mną biegli Faralda, Tolfdir i Arniel Gane. Zatrzymaliśmy
się przed bramą prowadzącą na dziedziniec.
- Nie powinniśmy byli tego tu przynosić - powiedziała
cicho Faralda.
- Zdziwię się, jeśli ktokolwiek z nas to przeżyje -
stwierdził Arniel.
- Przeżyjemy, a Ancano zginie! Nareszcie! Lepiej późno
niż wcale - powiedziałam.
Moja nienawiść do Ancano sięgnęła już zenitu. Zabicie
go stało się szczytem marzeń i nareszcie było w zasięgu mojej ręki. Śmiało
wkroczyłam na dziedziniec.
- Astarte! - zawołał mnie Onmund.
Odwróciłam się i zobaczyłam, że właśnie wbiegł
okropnie zdyszany na dziedziniec.
- Idę z tobą - powiedział ledwie łapiąc oddech ze
zmęczenia.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się.
Pchnęłam drzwi do Komnaty Żywiołów i dumnie wkroczyłam
do środka. Wszyscy poszli za mną. Ancano stał przy Oku Magnusa, które iskrzyło
się turkusowym światłem. Kiedy wkroczyłam do komnaty, a zrobiłam to dość głośno
i gwałtownie, natychmiast odwrócił się w moją stronę.
- Przychodzisz po mnie, prawda? - zapytał drwiąco.
- Owszem - odpowiedziałam.
- Sądziłaś, że dam sobie spokój, prawda? Myślisz, że
nie wiem, co kombinujesz? Myślisz, że nie mogę cię zniszczyć? - zawołał i
wyczarował promień magicznej energi, którą połaczył się z Okiem Magnusa.
- Nareszcie cię zabiję! - zawołałam wściekła.
Przełożyłam Laskę Magnusa do lewej dłoni, a w prawą
chwyciłam mój krasnoludzki miecz. Następnie wymierzyłam Laskę Magnusa w Ancano
i skupiłam na nim całą swoją nienawiść. Magiczne światło wystrzeliło z głowicy
i dosięgło agenta Thalmoru, lecz ku mej rozpaczy nie wyrzadziło mu rzadnej szkody.
Tolfdir próbował porazić go błyskawicami, ale wszystkie zaklęcia przenikały
jego ciało, jakby w ogóle nie istniał. Ancano roześmiał się szyderczo. Znów
spróbowałam urzyć przeciw niemu Laski Magnusa, lecz nic to nie dało.
- Mam w swoich rękach moc zdolną zniszczyć ten świat,
a ty uważasz, że możesz coś z tym uczynić? - zawołał Ancano triumfująco.
- Czary nie działają! - krzyknął Tolfdir.
- Mam już dość twoich żałosnych prób magicznych. Nie
możesz mnie tknąć - zaśmiał się Ancano.
- Laska! Użyj jej na Oku! - zawołał Tolfdir.
Na oku? Używałam laski na Ancano, ale trzeba na oku!
Natychmiast wymierzyłam głowicę Laski Magnusa w jego Oko i przelałam na nie
całą swoją nienawiść. Uderzył w nie strumień energii. Nie przestawałam się na
nim skupiać i cały czas trzymłam Laskę Magnusa w górzę, wymierzoną w jego
stronę. Oko pomału zaczęło się otwierać, a z jego wnętrza wydobyło się jasne
błękitne świtało. To światło było wszechobecne, wszeogarniające, cudowne! Oko
otworzyło się zupełnie, rozpadło się, a to światło ogarnęło wszystko. Wtedy
Ancano poraził mnie błyskawicami, tak dotkliwie, że upadłam na podłogę i nie
byłam w stanie się ruszyć. Mój miecz oraz Laska Magnusa wypadły mi z dłoni, a
niektóre przedmioty z mojego plecaka rozsypały się po podłodze. Uniosłam dłoń i
uleczyłam się. Ancano już miał porazić mnie po raz drugi, gdy nagle trafła go
kula ognia. To Onmund cisnął w niego zaklęcie. Jego szaty poczęły płonąć, lecz
szybko ugasił je przy pomocy magii i poraził Onmunda błyskawicami tak, że ten
osuną się na podłogę, nie dając znaków życia. Szybko chwyciłam Laskę Magnusa i
podniosłam się z podłogi. Wtedy Ancano wyczarował lodowe upiory. Wszystkie
zaczęły zbliżać się do mnie. Fralia rzucił w nich kilka kul ognia, dzięki czemu
część z nich rzuciła sie w bogoń za nią, zastawijąc mnie w spokoju. Zaczęłam
ciskać kule ognia w te, które pozostały, ale było ich bardzo wiele. Rzucałam
zaklęcia raz za razem i wiedziałam, że wyczerpuję siłę swojego umysłu.
Potrzebowałam pomocy, Ancano dzięki mocy Oka Magnusa stał się zbyt potężnym
magiem. W myślach zaczęłam się modlić do Akatosha. Wtedy dostrzegłam przy
swoich stopach maskę Morokeja, która chwilę wcześniej wypadła z mojego plecaka.
Coś w głębi ducha szepnęło mi, aby ją włożyć. W tej samej chwili wyczerpała mi
się mana. Rzuciłam się na podłogę omijając atak lodowych upiorów i włożyłam
maskę na swoją twarz. W tym momencie poczułam przypływ wewnętrznej siły. Maska
regenreowała moją manę. Rzuciłam setki zaklęć ognia i zabiłam wszystkie lodowe
upiory. Przez ten czas Ancano walczył na zaklęcia z Tolfdirem. Mój nauczyciel
przegrał. Upadł na podłogę. Byłam pewna, że zginął. Wtedy Ancano skierował
swoje błyskawice na mnie. Wyczarowałam tarczę ochronną, która poczęła je
pochłaniać. Ancano nie przestawał jednak wysyłać magicznej enrgii. Zaczął przy
tym zbliżać się w moją stronę. Ja cafałam się, ale po chwili oparłam się
plecami ościanę, a Ancano wciąż na mnie napierał. Moje zaklęcie ochronne było
słabe, a jego błyskawice potężne. Czułam, że moja mana wyczerpuje się i nawet
maska Morokeja nie jest wstanie jej tak szybko odnawiać. Byłam już u kresu
wytrzymałości. Pomyślałam, że własnie teraz Ancano mnie zabije. Lecz szybko w
mojej głowie pojawiła się inna myśl. Przecież Morokej omal mnie nie zabił,
ponieważ za pomocą Laski Magnusa odbierał mi manę i przekazywał sobie, a teraz
to ja trzymałam ją w dłoni. Nie wiedziałam jeszcze dokładnie, jak należy jej
używać, ale kiedy tarcza, ktorą wyczarowywałam prawą dłonią zaczęła znikać,
instynktownie zasłoniłam się Laską Magnusa, którą dzierżyłam w lewym ręku.
Natychmiast poczułam przypływ mocy. Ancano przestał rzucać swoje zaklęcie.
Spróbował wyczarować błyskawice jeszcze raz, ale nic to nie dało, bezradnie
wyciągał tylko ręce przed siebie. Wiedziałam już, że Laska Magnusa odebrała mu
resztki many i przekazała je mnie. Uratowałam się, ale nie był to jeszcze
koniec walki. Spojrzeliśmy sobie w oczy pozostając w bezruchu. Staliśmy na
przeciwko siebie, a mój krasnoludzki miecz leżał na podłodze między nami,
zdecydowanie bliżej mnie niż Ancano. Altmer nie miał przy sobie broni, a ja
miałam drugi miecz przypięty do pasa. Agent Thalmoru podbiegł do mojego miecza
leżącego na podłodze, a ja skupiłam energię Laski Magnusa na błękitnym świetle.
Oko na nowo zaczęło się tworzyć z rozerwanych elementów. Minęła ledwie sekunda,
a błękitne światło zostało na powrót zamknięte w jego wnętrzu. Zrobiło się
cicho. W końcu pozbawiłam kulę mocy.
Usłyszałam krzyk Ancano i wiedziałam już, że teraz z
łatwością go zabiję. Przestała chronić go moc Oka Magnusa, więc nie był już
nietykalny. Thalmorczyk zdąrzył podnieść mój miecz z podłogi i
wyprostować się, lecz nie zdąrzył uczynić już nic więcej, gdyż ja podeszłam
trzy kroki do przodu, dobyłam mojego elfiego miecza i wbiłam mu go w brzuch.
Ancano miał na sobie szaty agenta Thalmoru, które nie stanowiły żadnego oporu
dla klingi. Nie musiałam użyć wiele siły, by przebić go na wylot. Poczułam się
niewyobrażalnie cudownie, gdy dostrzegłam w jego oczach, że zrozumiał już, iż
umiera. Wypuściłam z prawej ręki Laskę Magnusa, która głośno uderzyła o
podłogę, zdarłam maskę Marokeja z twarzy i chwyciłam szatę Ancano przy jego
piersi.
- Tak! O tak! - szepnęłam z narastającą ekscytacją.
Wbiłam w niego swój miecz niemal po rękojeść. Tak
długo czekałam na tę chwilę. Moje ciało aż zadrżało z rozkoszy, gdy na twarzy
mojej ofiary pojawił się grymas niewyobrażalnego bólu. Nie krzyknął nawet, nie
był w stanie. Gwałtowny ból ścisnął mu gardło tak, iż brakowało mu tchu. Stałam
bardzo blisko niego, twarz przy twarzy, oko przy oku. Czułam każdy jego oddech,
drganie jego ciała, widziałam przerażenie i cierpienie w jego oczach. Jakaż to
była rozkosz! W tej chwili byłam, jak smok. Moja smocza natura zawładnęła każdą
komórką mojego ciała wznoszac mnie wręcz w stan ekstazy. Powoli wyciągnełam
miecz z ciała Ancano, nasycając się każdą sekundą jego bólu, a on padł przede
mną na kolana. Jego spojrzenie było już martwe, lecz wciąż oddychał.
- Jeśli Akatosh pozwoli, zniszczę Thalmor -
powiedziałam głośno.
Zamchnęłam się i jednym, płynnym ruchem ściełam Ancano
głowę. Jego śmierć była dla mnie krótką kulminacją rozkoszy. Później poczułam
błogość w całej swoją duszy. Odetchnęłam głeboko i uśmiechnęłam się. Moja
smocza żądza krwi została zaspokojona. Chwila błogości trwała jednak krótko.
Szybko uświadomniłam sobie, że Onmund najprawdopodobniej został ranny, a
Tolfdir chyba nie żyje. Ogarnął mnie niepokój i żal. Teraz to moja ludzka
natura zawładnęła każdą komórką mojego ciała. Najpierw podbiegłam do mojego
przyjaciela, wołając go po imieniu. Lekko podniósł się z podłogi i spojrzał na
mnie.
- Żyjesz? - zapytałam z niepokojem.
- Nic mi nie jest - odpowiedział szybko.
W tym momencie Tolfdir odzyskał przytomność, uzdrowił
się i wstał z podłogi. Wcześniej sądziłam, że nie żyje, a teraz ogarnęła mnie
niewyobrażalna radość i ulga.
- Żyjecie! - zawołałam. - Obydwoje żyjecie!
- Wiedziałem, że ci się uda - stwierdził Tolfdir
patrząc na mnie z podziwem.
- Bałam się, że zginęliście - powiedziałam. - Jak
Mirabelle. Ona naprawdę nie żyje?
- Niestety - odpowiedział starzec.
Poczułam ból w swoim sercu. Śmierć Mirabelle przyćmiła
zadowolenie, jakie odczuwałam z powodu zabicia Ancano.
- Co teraz zrobimy? - spytałam Tolfdira.
- Ja... nie wiem. Ancano nie żyje, ale cokolwiek
uczynił Oku, najwyraźniej wciąż to działa - odpowiedział starzec wzruszając
ramionami. - Nie mam pojęcia, co robić.
Zapadła chwila milczenia. Podniosłam z podłogi Laskę
Magnusa i zacisnęłam ją w prawej dłoni.
- Co się dzieje?! - zawołał Tolfdir.
Kiedy spojrzałam na Oko Maguna, ujrzałam, że stoi
przed nim mag z Zakonu Psijic.
- Psijicowie? - mój nauczyciel był zdumiony. - Tu i
teraz? Co na Talosa?
- Oni potrafią igrać z czasem - powiedziałam,
podchodząc w stronę maga.
Dotąd patrzył na Oko, ale kiedy stanęłam obok niego,
odwrócił się w moją stronę. Spojrzałam na jego twarz i od razu go poznałam. Był
to Quaranir.
- Wiedzieliśmy, że zwyciężysz - oświadczył. - Twój
triumf uzasadnia naszą wiarę w ciebie. Twe czyny dowodzą, że oddanie ci
przywództwa na Akademii w Zimowej Twierdzy jest słusznym wyborem.
- Przywództwo? Mnie? - zdziwiłam się.
- Oczywiście. Masz do tego odpowiednie predyspozycje -
stwierdził Quaramir.
- Skąd wzięła się ta pewność, że pokonam Ancano? -
spytałam.
- Widzimy wiele wspaniałych rzeczy ukrytych przed
twoim wzrokiem. Od dawna wiedzieliśmy, że ci się uda - odpowiedział.
- Co teraz robimy?
- Oko stało się niestabilne. Nie może tu pozostać, bo
mogłoby zniszczyć Akademię i ten świat - Quaranir znów utkwił swój wzrok w Oku
Magnusa. - Należy je zabezpieczyć. Czyny Ancano dowodzą, że ten świat nie jest
gotowy na coś takiego. Będziemy go strzec. Masz teraz okazję kontynuować pracę
na Akademii i wieść spokojne życie. Przyjmij naszą wdzięczność,
arcymagu.
W tym momencie pojawiło się dwóch kolejnych Psijików.
Wszyscy spojrzeli na Oko Magnusa, a ono nagle zniknęło. Po chwili znikinęli
również mnisi Psijik. W Komnacie Żywiołów znajdowałam się tylko ja, Tolfdir,
Onmund i martwy Ancano.
- Udało się! - Tolfdir oparł dłonie na moich
ramionach. - Dzięki tobie Akademia jest całkowicie bezpieczna. Wiedziałem, że
ci się uda. Śmię twierdzić, że Psijikowie mają rację. Moim zdaniem, nikt
bardziej nie zasługuje na zostanie arcymagiem - wyjął z kieszeni na piersi mały
żelazny klucz i wręczył mi go. - Masz, to należy do ciebie. Komnaty arcymaga
też. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, to służę radą.
Byłam okropnie zmęczona, więc chwilę później wspięłam
się na wieżę, gdzie za pomocą wręczonego mi przez Tolfdira klucza otworzyłam
komnatę arcymaga. Skorzystałam z jego łaźni i ułożyłam się na jego łożu. Szybko
zasnęłam.
17 dzień, Pierwsze Mrozy:
Rankiem ubrałam szaty arcymaga i przygotowywałam się w
myślach do spotkania z mieszkańcami Akademii. Musiałam ustalić, co powiem i w
jaki zrobię to sposób. Moje rozmyślenia przerwało ciche pukanie do drzwi mojej
nowej komnaty.
- Proszę! - zawołałam.
Do komnaty weszli Onmund i Brelyna Maryon.
- Upiększasz mój dzień - powiedziała Dunmerka z
uśmiechem.
- Witaj, Brelyno! - zawołam i uściskałam ją
serdecznie, poczym zwróciłam się do mojego przyjaciela - Onmundzie, dziękuję ci
za wszystko.
- To był zaszczyt osłaniać cię - Nord lekko mi się
skłonił.
- Wciąż w to nie wierzę. Ty arcymagiem?! Nigdy bym nie
zgadła - Brelyna spojrzała na moje nowe szaty z
zachwytem.
- Tak, szykują się zmiany w Akademii - powiedziałam. -
Podoba ci się tutaj, Brelyno?
- Jak na razie - odpowiedziała swobodnie. - Chociażby
dlatego, że nikt mi nie mówi, jak wiele powinnam osiągnąć. Chcę się tylko
uczyć. Nie chcę mieć na głowie cudzych oczekiwań. To jedno z niewielu miejsc,
gdzie można uzyskać prawdziwą edukację z wielu szkół magii.
W tym momencie znów rozległo się ciche pukanie do
drzwi.
- Proszę - odezwałam się.
Do mojej komnaty wślizgnął się nie kto inny, tylko
J'zargo. Kiedy go zobaczyłam, od razu zalała mnie fala gniewu.
- J'zargo wita nowego arcymaga z przyjemnością, czując
więcej niż lekką zazdrość. J'zargo spodziewał się zostać arcymagiem, ale wciąż
ma jeszcze czas - powiedział Kajiit.
- Ty pyszałku! - zawołałam rozgniewana i skierowałam w
jego stronę mój wskazujący palec. - Wiem już, jak działają te twoje zwoje.
J'zargo spojrzał na mój palec wymierzony w niego w
taki sposób, jakby był najstraszniejszą bronią świata i przerażony odsunął się
aż pod ścianę.
- Były wspaniałe? - zapytał nieśmiało.
- Wspaniałe? Można by pomyśleć, że to była próba
zabicia mnie - odpowiedziałam.
- Och! - Kajiit wyraźnie posmutniał. - J'zargo domyśla
się, że nie poszło... dobrze. Nie taki był zamiar, zapewniam. To prawda, że
J'zargo podejrzewał, że mogą pojawić się pewne... problemy. Ale nie narażałem
cię celowo. Teraz J'zargo jest twoim dobrym przyjacielem. Dziękuję ci za pomoc
przy zaklęciach.
Jego oczy zaświeciły się przebiegłym oddaniem i
sprytną uległością. Spojrzałam na niego i gniew właściwie już mi przeszedł.
- Niech będzie - odezwałam się już bardziej życzliwie
- ale na przyszłość będziesz mi mówić o wszystkich mogących się pojawić
problemach. Jasne?
- Jak sobie życzysz - zgodził się J'zargo.
Włożyłam na głowę Diadem Maga, który kiedyś należał do
Savosa Arena, chwyciłam w dłonie Laskę Magnusa i zeszłam do Komnaty Żywiołów.
Wszyscy mieszkańcy Akademii zgromadzili się tam, by posłuchać mego
przemówienia. Stanęłam na podwyższeniu na przeciwko nich. Gdy ucichli, zaczęłam
wygłaszać moją mowę:
- Mieszkańcy Akademii, drodzy przyjaciele i szanowni
współpracownicy, dziękuję wam za zaufanie i uznanie dla moich zasług, któremu
daliście wyraz poprzez powierzenie mi godności arcymaga Akademii Zimowej
Twierdzy. Przyjmuję tę godność z zaszczytem. Na początek chcę jednak uczcić
chwilą ciszy poprzedniego arcymaga, Savosa Arena, oraz mistrzynię magii,
Mirabelle Ervine, która poniosła bohaterską śmierć dla ocalenia nas wszystkich
i która swoim życiem wyznaczyła nam wszystkim wzór postępowania zgodny z
zasadami uczciwości, odwagi i lojalności. Będzie nam jej brakować.
Zamilkłam i w całej Akademii zapadła martwa cisza.
Trwało to dłuższą chwilę. Miałam czas pozbierać myśli. Wreszcie zaczęłam mówić
dalej:
- Akademia poprzez działania Thalmoru straciła swoich
przywódców, Savosa Arena i Mirabelle Ervine. Lecz dziś Akademia podnosi się ze
swojego krótkotrwałego upadku! Ja przyjmuję dziś tytuł arcymaga i postanawiam
obdarzyć tytułem mistrza magii nie jednego, lecz dwoje członków Akademii. Są to
osoby, które posiadają ogromne doświadczenie magiczne i w chwili kryzysu
umiejętnie wykorzystali je, aby uratować naszą Akademię. Te osoby to Tolfdir i
Faralda. Od dziś są oni nowymi mistrzami magii.
W tłumie moich słuchaczy nastało poruszenie. Wybór
Tolfdira na mistrza magii nikogo nie zdziwił, ale nie spodziewano się, że tytuł
ten otrzyma również Faralda. Co więcej sądząc po jej twarzy, ona sama
spodziewała się tego najmniej. Lubię zaskakiwać śmiertelników. Najbardziej
szokującą wiadomość, a właściwie rozkaz, miałam im dopiero do przekazania:
- W tym miejscu, jako nowy arcymag, pragnę ogłosić nowy
przepis dotyczący wstępu do Akademii. Nasza polityka od wielu lat opiera się na
neutralności i niezależności, dlatego też możliwość kształcenia się w naszych
murach mieli wszyscy uzdolnieni magicznie śmiertelnicy bez względu na swoją
rasę, pochodzenie, czy przynależność polityczną. Pragnę utrzymać ten stan
rzeczy, z jednym jednakże wyjątkiem. Wyjątek ten wprowadzam, ponieważ każda
tolerancja i każda niezależność, aby nie obrazić bogów, musi mieć swoje
granice. Nie możemy tolerować krzywdy niewinnych i zniewolenia ras, którym
bogowie przeznaczyli wolność. Nie możemy zgodzić się na to, by za naszą pomocą
szerzono nieprawość i bezpodstawną przemoc. Nie możemy godzić się na to, by
wróg mógł swobodnie przechadzać się po naszych murach, wykradać nam naszą potęgę
i obracać ją przeciwko nam. Dlatego też bramy Akademii nigdy więcej nie będę
otwarte dla przeklętego Thalmoru! Zakazuję wam wszystkim udzielania wstępu do
naszej Akademii agentom Thalmoru, a jeśli któryś z nich dostanie się tu w
wyniku podstępu, czy też przemocy, po zdemaskowaniu ma zostać natychmiast
zabity. Jeśli ktoś z was odczuwa wewnętrzne opory przed odebraniem życia
komukolwiek, to z przyjemnością wyręczę go osobiście w usuwaniu thalmorskiego
plugastwa z naszej drogiej Akademii oraz, co za tym idzie, z naszej świętej
Tamriel.
W tłumie nastało jeszcze większe poruszenie. Musiałam
unieść dłoń, aby uciszyć zebranych. Mówiłam dalej:
- Jako, że cenię zasadę niezależności, zaznaczam, że
wstęp do Akademii mają magowie zarówno popierający Gromowładnych, jak i
popierający Cesarstwo. Jedni i drudzy mają być równo traktowani, a troska nas
wszystkich powinna zostać skupiona nie tylko na przekazaniu im naszej wiedzy,
ale również na zapewnieniu im bezpieczeństwa na ten czas, który spędzą w
naszych murach. Jak niektórzy z was już wiedzą, sama należę do Gromowładnych i
z racji tego mam pewne zobowiązania. Dlatego też z żalem oświadczam, że będę
musiała opuścić Akademię na dłuższy czas. Wyjeżdżam już jutro. Na czas mojej
nieobecności obowiązki arcymaga będą pełnić mistrzowie magii. To wszystko,
dziękuję!
Wyszłam z komnaty pozostawiając członków Akademii z
ich przemyśleniami. Słyszałam, że rozgorzały wśród nich gwałtowne dyskusje.
Onmund udał się w ślad za mną i zawołał mnie, gdy byłam na schodach wiodących
na wieżę. Zatrzymałam się i spojrzałam na niego pytająco.
- Jedziesz jutro do Wichrowego Tronu? - zapytał.
- Owszem, ale pewnie nie zabawię tam długo. Nie wiem,
gdzie skieruje mnie los i rozkaz mojego dowódcy.
- Będę osłaniać cię przed twymi wrogami - zadeklarował
Nord.
- Nie, Onmundzie - zaprotestowałam. - Czas, by nasze
drogi się rozeszły.
- Dobrze, skoro tego właśnie chcesz - zgodził się z
lekką niechęcią, a potem dodał z zapałem. - Będę w Akademii, jeśli będziesz
mnie szukać.
- Z pewnością spotkamy się jeszcze nie raz -
stwierdziłam z uśmiechem.
Wspięłam się po krętych schodach i zamknęłam się w
mojej komnacie. Spojrzałam na Laskę Magnusa, którą przez cały czas dzierżyłam w
swym ręku. Tak potężna broń, musi zostać dobrze zabezpieczona. Muszę
dopilnować, by nigdy nie dostała się w niepowołane ręce. Gdzież będzie bardziej
niedostępna dla mych wrogów nić tu, w mojej Akademii? Podeszłam do mojego
nowego łoża. Przed nim znajdował się podłużny kufer oparty o ścianę. Otworzyłam
go i umieściłam w nim Laskę Magnusa. Był na tyle długi, że akurat się w nim
mieściła. Zamknęłam kufer na klucz, który później ukryłam w kieszeni. Laska
Magnusa jest teraz moja i nikt mi jej nie odbierze.
18 dzień, Pierwsze Mrozy:
Wczesnym rankiem przybyłam do Wichrowego Tronu. Szata
arcymaga, którą nosiłam, skutecznie chroniła mnie przed zimnem. Miałam na sobie
ciepłe spodnie, grubą skórzaną bluzę, prosty płaszcz ze szlachetnego, cienkiego
materiału, wiązany w pasie, ogromną chustę obszytą futrem w kształcie rąbu z
otworem po środku, przez który wystawała moja głowa, oraz mniejszą ciemną
chustę ze szlachetnego materiału, która skrywała moje włosy. Z takich właśnie
elementów składała się tradycyjna szata arcymaga. Ponad to miałam na nogach
długie buty z miękkiej skóry, które przywiozłam z Morthalu, a moją twarz
skrywała maska Morokeja. Oczywiście do skórzanego pasa miałam przypięte ma je
dwa ukochane miecze: elfi i krasnoludzki. Wyglądałam majestatycznie i potężnie
i naprawdę czułam się potężna. Obcowanie z Okiem Magnusa, a także z jego Laską,
otworzyło mi umysł. Moje umiejętności magiczne gwałtownie wzrosły.
Nie musiałam popychać napotkanych drzwi, same
otwierały się, gdy tylko tego zapragnęłam. Tak też otworzyły się przede mną
wrota Pałacu Królów, a stojący przy nich strażnicy spojrzeli na mnie z niedowierzaniem.
Przeszłam przez salę tronową i skręciłam do pokoju z mapą. Ulfrik pochylał się
nad mapą Skyrim, w głębokim zamyśleniu.
- Witaj, panie! - zawołałam i ściągnęłam z twarzy
metalową maskę.
Podniósł na mnie swój wzrok i uśmiechnął się.
- Witaj, Astarte - powiedział.
W tym samym momencie moje poczucie potęgi prysło, jak
bańka mydlana. Przez krótką chwilę myślałam, że zaraz zemdleję. Wystarczyło, że
Ulfrik raz wypowiedział moje imię, a ja miałam ochotę paść mu do nóg. Jak
zwykle, zupełnie traciłam dla niego głowę.
- Mianowano cię arcymagiem? - spytał zdziwiony patrząc
na mój strój.
- Tak, panie. Savos Aren nie żyje.
- Wiem. To prawda, że za tym całym zamieszaniem w
Zimowej Twierdzy stał Thalmor?
- Owszem, a konkretnie niejaki Ancano, agent Thalmoru.
Pokonałam go i zabiłam, a teraz Akademia należy do mnie.
- Jestem z ciebie dumny - Ulfrik położył mi dłoń na
ramieniu, a ja poczułam, że uginają się pode mną kolana.
- Dziękuję, panie.
Odsunął się ode mnie i znów spojrzał na mapę.
- Nie powinnaś zbliżać się do Morthalu - powiedział. -
Omal nie dostałaś się w ręce generała Tulliusa.
- Przepraszam, panie, że musiałeś płacić za mnie okup.
Oddam wszytko - oświadczyłam i już sięgnęłam do sakiewki.
- Nie ma takiej potrzeby - odpowiedział Ulfrik. - Po
prostu nie będę wypłacać ci żołdu przez kolejne dziewięć miesięcy. Zgadzasz
się?
- Tak, panie.
Było znacznie korzystniej dla mnie nie dostawać
miesięcznego żołdu, niż zwrócić od razu całe sześć tysięcy septimów.
- Proszę cię, żebyś na przyszłość bardziej na siebie
uważała. Jesteś mi potrzebna żywa - oświadczył Ulfrik, a ja spijałam wręcz
słowa z jego ust. - Jak mniemam, tytuł arcymaga otrzymałaś nie tylko za zasługi
dla Akademii, ale również z powodu swoich nowych umiejętności.
- O tak! Jestem teraz znacznie potężniejszym magiem,
niż byłam przed miesiącem. Potrafię już uzdrawiać, a także mam większe
doświadczenie w zakresie magii ognia - przeniosłam swój wzrok na świecę stojąca
na stole, a ona natychmiast zapłonęła.
- To dobrze - Ulfrik spojrzał na świecę. - A czy
dokończyłaś szkolenie na Wysokim Hrotgharze?
- Nie, panie. Siwobrodzi polecili mi odnaleźć Róg
Jurgena Wiatrowładnego, lecz nie wiem, gdzie go szukać.
- W Ustengrav, oczywiście - Ulfrik wskazał mi na mapie
miejsce nieopodal Morthalu. - Dokończ szkolenie, jak najszybciej.
- Tak jest, panie!
- Tylko tym razem omijaj z daleka Morthal i cesarskie
patrole - ostrzegł mnie.
W południe byłam już w okolicach Morthalu. Czekała
mnie stąd daleka, piesza podróż. Miło było jednak wędrować, gdyż krajobraz
wokół mnie był naprawdę piękny. Biały śnieg mienił się w promieniach złotego
słońca, niczym najcenniejsze diamentu świata. Zawsze zachwyca mnie ten widok.
Po ponad godzinnej wędrówce, odnalazłam miejsce, w którym miał znajdować się
Róg Jurgena Wiatrowładnego. Szybko zorientowałam się, że niestety zalęgli się
tu nekromanci. Po krótkiej potyczce zabiłam dwóch umięśnionych bandytów i dwóch
nekromantów poczym zeszłam po schodach do opuszczonej kopalni, zwanej
Ustengrav. Na dole schodów leżał martwy bandyta. Miał przy sobie ametyst i
dwanaście septimów. Lubię takie znaleziska. Czyżby bandyci pokłócili się o
podział łupów. W kufrze przy ścianie odnalazłam 60 septimów i sześć wytrychów.
Udałam się w głąb kopalni i natknęłam się na dwóch kolejnych martwych bandytów.
Niewielką zawartość ich sakiewek przesypałam oczywiście do własnej. Raczej nie
zginęli z powodu wewnętrznego sporu. Podejrzewałam, że nekromanci postanowili
zająć siedzibę bandyckiej szajki i uczynili to w krwawy sposób. Usłyszałam
szepty dobywające się z sąsiedniego pomieszczenia.
- Jeszcze jeden - powiedział jakiś mężczyzna.
- Och! - zawołała jakaś kobieta z pogardą. - Co za
hołota! Nawet po śmierci są nie do wytrzymania.
Tak, jak myślałam, nekromanci zabili bandytów.
Podążyłam za głosami i ujrzałam dwoje nekromantów. Cisnęłam kulę ognia w
nekromantę, poczym zbliżyłam się do nekromantki i przebiłam ją dwoma mieczami
na raz. Poszłam dalej, przed siebie. Ujrzałam jeszcze jednego martwego bandytę.
Dalej nie było przejścia. Musiałam zawrócić. Na szczęście po chwili znalazłam
mały tunel. Podążyłam nim i po drugiej stronie ujrzałam nekromantów walczących
z draugrami. Postanowiła, że nie będę im przeszkadzać. Stałam w ukryciu i
patrzyłam, jak moi wrogowie giną. Nagle jeden z draugrów, który właśnie zabił
stojącą najbliżej mnie nekromantkę, rzucił się na mnie. Natychmiast przebiłam
mu pierś mieczem, a jego oczy przestały świecić na niebiesko, co oznaczało, że
nie stanowi już żadnego zagrożenia. Wszyscy nekromanci byli już martwi, a
pozostałe przy życiu drugry oddaliły się. Przy zabitej nekromantce znalazłam
cztery septimy i księżycowy cukier. Jest to substancja niezwykle popularna
wśród Kajiitów, z której produkuje się skoomę, silny narktyk. Nie miałam
zamiaru tego zażywać, więc przywłaszczyłam sobie tylko septimy. Zeszłam po
kamiennych schodach i stanęłam pod ścianą, którą poważnie naruszyły korzenie
jakiegoś drzewa tworząc wąskie przejście. Przeszłam przez nie i znalazłam się w
wielkiej i przepięknej jaskini wypełnionej niebieskim światłem. Przez to
światło było tu jasno, jak na zewnątrz. Grota była przepiękna. Znajdowały się
tu kamienne ruiny, które zostały już mocno zniszczone przez siły natury.
Zawróciłam. Szłam przez kopalnię dość szybkim krokiem. Nagle tuż za mną zapłoną
ogień. Zorientowałam się, że przed chwilą stanęłam na runę ognia. Miałam
szczęście. Po chwili zaatakował mnie draugr. Szybko się z nim uporałam. Wokół
mnie znajdowało się kilka urn. Zajrzałam do nich i w ten sposób zdobyłam
odrobinę szlachetnych kamieni i pierścieni. Długo błądziłam po podziemiach.
Przeszłam przez mały kamienny most, minęłam małą kamienną kolumnę, o mały włos
przy tym nie spadając w przepaść, i przeszłam następny mostek. Przed moją
twarzą śmignęła strzała. W dole ujrzałam szkielet mierżący do mnie z łuku.
Szybko zeszłam po schodach, by go dopaść. Zobaczyłam, że coś płonie przede mną.
Okazało się, że to pułapka! Wypełniony oliwą korytarz, w którym się
znajdowałam, zapalił się. Strzelający do mnie szkielet spłoną, a ja w ostatniej
chwili wbiegłam na schody unikając zapalenia się. Kiedy płomienie zaczęły
przygasać, szybko wypiłam miksturę odporności na ogień i przeszłam przez
korytarz szwanku. O mało nie spadłam w przepaść idąc przed siebie. W dole
dostrzegłam wodospad. Zeszłam do niego. Z radością poczułam, że przyzywa mnie
kolejne smocze słowo. Przy zbiorniku wody znajdowało się małe wgłębienie w
skale. Tam wzywało mnie słowo mocy.
Spojrzałam na napis na ścianie i poczułam, że wszystko
staje się nierealne. Nie miałam już pewności, czy cokolwiek naprawdę istnieje,
czy ja istnieję. "Feim" - przeczytałam słowo i po chwili
wszystko wróciło do normy. Wiedziałam już, że "feim" znaczy
"zanikanie".
Zawróciłam. Cofnęłam się aż do miejsca, w którym
nieopatrznie stanęłam na runę ognia. Dostrzegłam schody wiodące w górę, tam,
gdzie jeszcze nie byłam. Wspięłam się po nich i znalazłam się przed trzema
karcianymi bramami ustawionymi jedna za drugą. Po drugiej stronie stał szkielet
i napinał łuk. Rzuciłam w niego dwie kule ognia. Jedna spaliła strzałę, która
już mknęła w moją stronę, a druga rozsypała szkielet na kawałki. Między mną a
bramami znajdowały się trzy kolumny, na których spoczywały klejnoty duszy.
Kiedy podeszłam do pierwszego z nich, uniosła się pierwsza brama, kiedy
podeszłam do następnego, uniosła się środkowa, ale pierwsza już opadła z powrotem,
a kiedy znalazłam się przy trzecim uniosła się trzecia brama, ale środkowa
zdążyła już opaść. Było jasne, że potrzebuję tornada. Stanęłam przed pierwszym
klejnotem i pierwsza brama podniosła się. Ustawiłam się twarzą do bram i
krzyknęłam:
- Wuld!
Udało mi się przebiec na drugą stronę w ostatniej
chwili. Ostatnia brama opadła tuż za moimi plecami, gdy tylko się zatrzymałam.
Przeszłam parę kroków na przód i nagle poczułam, że stanęłam na płytę
naciskową. Instynktownie cofnęłam się i być może ocaliło mi to życie, gdyż tuż
przede mną bucha ogień. Intuicja podpowiedziała mi, by wypróbować nowy Krzyk.
- Feim! - wykrzyknęłam.
Wszystko stało się nierealne, jak sen. Czułam się jak
duch mogący przenikać przez ściany. Spojrzałam na swoje ręce. Stały się
przezroczyste, jakby ktoś rzucił na mnie niezbyt udane zaklęcie
niewidzialności. Zanurzyłam dłoń w płomienie znajdujące się przede mną. Ogień
przeniknął przeze mnie, jakbym była powietrzem, a ja nic nie czułam. Nie tylko
nie czułam bólu, nie czułam też ciepła, ani zimna, nie czułam nawet gruntu pod
moimi stopami. Zupełnie, jak bym nie istniała. Bez szwanku przeszłam przez
ścianę ognia. Później posuwałam się dalej przed siebie. Minęłam wielkie pająki,
które w ogóle mnie nie spostrzegły. W pewnym momencie Thu'um przestał na mnie
oddziaływać. Natychmiast rzucił się na mnie przechodzący nieopodal pająk.
Przebiłam go mieczem i było po sprawie. Cieszyłam się, że znów mam poczucie, że
istnieję, że czuję grunt pod stopami i chropowatość skał, które dotykam.
Cudownie jest czuć i cudownie jest być częścią świata. Byłam w pięknej grocie.
Przeszłam spokojnie kamiennym mostem. Przede mną znajdował się ołtarzyk i
wystająca z niego kamienne ręka, na której na pewno spoczywał Róg Jurgena
Wiatrowładnego. Ale teraz rogu już nie było. Zamiast niego na kamiennej dłoni
spoczywał tylko tajemniczy liścik. Chwyciłam go, rozświetliłam przy pomocy
magii i z ogromnym zaciekawieniem przeczytałam jego treść:
Smocze Dziecię,
muszę się z tobą rozmówić. To pilne. Wynajmij pokój na
poddaszu Pod Śpiącym Gigantem w Rzecznej Puszczy. Tam się spotkamy.
Przyjaciel.
Jaki przyjaciel? Kto zostawił mi tę wiadomość? Mogłam
dowiedzieć się tego tylko w jeden sposób - wynajmując pokój w gospodzie w
Rzecznej Puszczy. Za ołtarzykiem dostrzegłam stare, spróchniałe drzwi.
Przeszłam przez nie i znalazłam się w jakimś skarbcu. Zabrałam stamtąd kilkaset
złotych monet oraz diadem z miedzi i szafirów. Była już noc, kiedy wydostałam
się z Ustengrav.
19 dzień, Pierwsze Mrozy:
Gdy przybyłam do Rzecznej Puszczy, nie miałam już na
twarzy maski Morokeja. W końcu w osadzie pełnej Gromowładnych nie musiałam
ukrywać swojej tożsamości. Moje czoło zdobił diadem z miedzi i szafirów, który
zdobyłam poprzedniego dnia. Oczywiście w pierwszej kolejności odwiedzam Kupca Rzecznej
Puszczy, gdzie sprzedałam skarby z Ustengrav oraz z Labiryntianu, między innymi
kości smoka. Po dokonaniu wszystkich transakcji całkowita zasobność mojej sakwy
sięgnęła 20 000 septimów. Jeszcze nigdy w życiu nie miałam przy sobie takiej
ilości pieniędzy. Następnie udałam się do Gospody Pod Śpiącym Gigantem.
Znajdowało się tu parę osób, w tym kilku Gromowładnych. Nie przypatrywałam się
im zbytnio, tylko od razu podeszłam do kobiety stojącej za barem. Była to ładna
blondynka o pociągłej twarzy i niebieskich oczach. Włosy miała zaczesane do
tyłu i spięte nad karkiem, tak że ciężko było oszacować jej długość. Ubrana
była w okropnie zniszczoną i prosto szytą niebieską suknię wykonaną z materiału
naprawdę obrzydliwej jakości.
- Jesteś tym gościem, co to wszędzie węszy? - spytała
nim zdążyłam się do niej odezwać.
- Słucham? - zapytałam zaskoczona.
- Astarte, tak? Jestem Delphine - przedstawiła się.
- Skąd wiesz, jak się nazywam?
- Jestem oberżystką, obserwowanie obcych to część
mojej profesji - oświadczyła kobieta. - Do Rzecznej Puszczy nie zagląda zbyt
wielu wędrowców. Ostatnimi czasy wojna odstrasza podróżnych.
- Chcę wynająć pokój na poddaszu - powiedziałam.
- Pokój na poddaszu, co? - kobieta uśmiechnęła się do
mnie szelmowsko. - Cóż, nie mamy pokoju na poddaszu, ale możesz wziąć ten po
lewej. Czuj się, jak u siebie w domu.
- Ile płacę?
- Dziesięć septimów.
- Chciałabym jeszcze dostać coś do jedzenia. Wystarczy
dwadzieścia septimów za wszystko?
- Tak.
Wręczyłam jej odpowiednią ilość pieniędzy. Niespodziewanie
dostrzegłam Ralofa. Usiadł obok mnie, przy barze.
- Ralof! - zawołałam zaskoczona.
- Astarte? - mój przyjaciel najwyraźniej dopiero teraz
mnie rozpoznał. - Co ty tu robisz? I to w dodatku w takim stroju?
- Ostatnio zostałam arcymagiem Akademii Zimowej
Twierdzy.
- Słucham? - Ralof był zaskoczony.
- To długa historia.
- Mam teraz dość czasu, aby jej wysłuchać. Jestem na
przepustce - oświadczył mój przyjaciel, poczym zwrócił się do oberżystki
rzucając jej pięć monet - Delphine, przynieś mi kielich miodu.
- Nigdy nie przypuszczałam, że będę podawać miód
wojakom królobójcy, który rozdziera swoją ojczyznę na strzępy - odparła kobieta
z przekąsem.
- Słyszałem o Ulfrika rzeczy, które mi się nie
podobają, ale ma rację w sprawie tej wojny i przyszłości Skyrim - zaprotestował
Ralof i zwrócił się do mnie - Pokarzemy tym niewiernym psom, do kogo należy ta
kraina!
- Oczywiście, mój drogi - odparłam dumnie podnosząc
głowę.
- Róbcie, co chcecie. Skyrim to nie jest moja
ojczyzna, więc nie obchodzi mnie, co się z nim stanie - stwierdziła kobieta.
- Właśnie Delphine. Skąd ty właściwie pochodzisz? -
zapytał Ralof.
- Z Wysokiej Skały, oczywiście - odpowiedziała
oberżystka. - Nie wiedziałeś, że jestem Bretonką.
- Nie jestem dobry w rozpoznawaniu ludzkich ras.
- Skyrim nie jest również moją ojczyzną - odezwałam
się - ale Talos jest moim bogiem i nikt nie ma prawa twierdzić inaczej.
Delphine słysząc te słowa uśmiechnęła się do mnie z
sympatią. Najwyraźniej również wyznawała boskość Talosa. Po chwili podała
Ralofowi kielich miodu, a mnie zamówione śniadanie. Przy jedzeniu opowiedziałam
mojemu przyjacielowi o wydarzeniach z Akademii. Później pożegnaliśmy się, a ja
weszłam do zamówionego pokoju, który znajdował się po lewej stronie od baru. Delphine
weszła za mną i zamknęła drzwi.
- To ty jesteś tym Smoczym Dziecięciem, o którym tak
wiele słyszałam! - zawołała z zachwytem, poczym podała mi skryty dotąd za
plecami czarny róg. - Wydaje mi się, że tego szukasz.
Wzięłam róg z jej dłoni. Był mały, czarny, bardzo
lekki i właściwie przypadki.
- Czy to Róg Jurgena Wiatrowładnego? - spytałam.
- Oczywiście - odpowiedziała Delphine. - Musimy
porozmawiać. Chodź ze mną.
Wyszłyśmy z pomieszczenia. Poprowadziła mnie do pokoju
znajdującego się po prawej stronie od baru. W przeciwieństwie do poprzedniego,
ten był przepięknie urządzony, choć równie niewielki. Delphine po zamknięciu za
nami drzwi, od razu podeszła do szafy i otworzyła ją. Pchnęła tylną ściankę,
która ustąpiła odsłaniając ukryte przejście, za którym znajdowały się schody.
Zeszliśmy nimi do ukrytej piwnicy, a Delphine na powrót umieściła tylną ściankę
szafy na swoim miejscu. W piwnicy było jasno z powodu płonących tutaj świec. Na
środku stał drewniany stół, a na nim leżała Księga Smoczego Dziecięcia oraz
mapa Skyrim.
- Wygląda na to, że Siwobrodzi mają cię za Smocze
Dziecię. Mam nadzieję, że się nie mylą.
- To ty wzięłaś róg? - spytałam, zastanawiając się,
kim ona jest.
- Niespodzianka! - zawołała Delphine w niefrasobliwy
sposób i zabawnie rozpostarła ramiona. - Wygląda na to, że coraz lepiej
odgrywam rolę nieszkodliwej oberżystki.
- Po co te wszystkie tajemnice? - zapytałam poważnym
tonem.
Moja powaga kontrastowała z jej niefrasobliwością.
- Ostrożności nigdy za wiele, kiedy Thalmor węszy -
stwierdziła Delphine podchodząc do stołu.
- Czego ode mnie chcesz? - spytałam, a w moim głosie
pojawiła się nutka gniewu.
- Nie zadałam sobie całego tego trudu dla zwykłej
zaczepki. Musiałam się upewnić, że nie jest to pułapka Thalmoru. Nie jestem
twoim wrogiem. Dałam ci już róg. Właściwie to próbuję ci pomóc. Posłuchaj
tylko, co mam do powiedzenia.
- Mów dalej, słucham.
- Jak napisałam w mojej wiadomości, słyszałam, że
możesz być Smoczym Dziecięciem. Jestem członkinią grupy, która od dawna cię
poszukuje, w każdym razie kogoś takiego, jak ty. Oczywiście, o ile naprawdę
jesteś Smoczym Dziecięciem. Zanim powiem choć słowo więcej, muszę mieć pewność,
że mogę ci ufać.
W tym momencie zauważyłam, że na jednej ze ścian wisi
akaviryjska katana. Domyśliłam się już, z kim mam do czynienia.
- Należysz do grupy, która poszukuje Smoczych Dzieci,
czcisz Talosa i używasz akviryjskiej katany. A! No i w dodatku jesteś Bretonką.
Nie musisz już nic więcej mówić. To jasne, że grupa, do której należysz, to
Bractwo Ostrzy. Mam rację?
Niefrasobliwość natychmiast znikła z twarzy Delphine.
- Chyba nie doceniłam bystrości twojego umysłu -
przyznała.
- Nie. Po prostu nie spodziewałaś się, że ja sama
byłam kiedyś członkiem Ostrzy. Nasza grupa poszukiwała Smoczego Dziecięcia już
po śmierci Martina Septima, ostatniego ze znanych nam Smoczych Dzieciąt.
Myślano, że Martin jest ostatni, a byłam tam jeszcze
ja. Gdybyśmy tylko wiedzieli, że jestem Zrodzoną Ze Smoka...
- Jeśli byłaś jedną z nas, to czemu nigdy o tobie nie
słyszałam? - spytała Delphine sceptycznie.
- To skomplikowane - odparłam. - Nie muszę ci nic
udowadniać. To tyle.
- Nie powinnam puszczać cię wolno biorąc pod uwagę,
ile już wiesz. Ale jak widać nawet moja paranoja, ma pewne granice -
powiedziała Delphine. - Wiesz, gdzie mnie znaleźć, kiedy zmienisz zdanie. Bo
zmienisz, inaczej być nie może.
- Nie powiedziałam wcale, że nie chcę z tobą
współpracować - zaprotestowałam. - Twierdzisz, że Thalmor cię ściga?
- Tak, to moi starzy wrogowie, ale jeśli moje
podejrzenia okażą się słuszne, Thalmor może mieć coś wspólnego z powrotem
smoków. Ale to nie jest teraz istotne. Ważne, że ty możesz być Smoczym
Dziecięciem.
- Dlaczego to takie ważne?
- Jako nieliczni pamiętamy, że Smocze Dziecię zostało
stworzone do niszczenia smoków. Jesteś jedyną osobą zdolną ostatecznie zgładzić
smoka poprzez wchłonięcie jego duszy. Umiesz to robić? Umiesz wchłaniać dusze
smoków?
- Tak. Dzięki temu wiem, że jestem Smoczym
Dziecięciem.
- To dobrze, a wkrótce będziesz mieć okazję, by to
udowodnić.
- A teraz powiedź to, co ukrywasz - powiedziałam
nieustępliwie.
- Rzecz nie w tym, że smoki wracają. One wracają do
życia. Nie zaszyły się gdzieś daleko przez te wszystkie lata. Były martwe. Zabite
przed wiekami przez moich poprzedników. Ale teraz coś sprawia, że ożywają.
Musisz pomóc mi to zatrzymać.
- Dlaczego uważasz, że smoki wracają do życia? -
zaciekawiłam się.
- Wiem, że tak jest. Odwiedziłam starożytne kurhany,
które okazały się puste. Potem odkryłam, gdzie powróci do życia kolejny smok.
Udamy się tam, a ty go zabijesz. Jeśli nam się uda, powiem ci wszystko, co
wiem.
Byłam zaskoczona nowymi informacjami, które mi
przekazała. Tak więc smoki powróciły z przeszłości, z zaświatów, zupełnie jak
ja.
- Jak udało ci się do tego dojść? - spytałam.
- Nie wiesz? - Delphine zdziwiła się. - Przecież od
ciebie to zdobyłam. Smoczy Kamień maga Farengara, pamiętasz?
W pierwszej chwili nie pamiętałam absolutnie nic, ale
kiedy skupiłam się na postaci Farengara, nagle przypomniałam sobie, że
rozmawiał z kimś, gdy przyniosłam mu kamień.
- Zakapturzona postać... - szepnęłam, poczym
powiedziałam głośno - Racja, byłaś w Smoczej Przystani, gdy dostał to ode mnie.
- Widzę, że wreszcie to do ciebie dotarło. Farengar
odzyskał dla mnie Smoczy Kamień. Tym się właśnie zajmuję. Niezawodnie aranżuję
różne sytuacje, bo jakby na to nie patrzeć, jesteś tutaj - Delphine bez
wątpienie była z siebie dumna.
- Smoczy Kamień był jakąś mapą?
- Tak, był mapą starożytnych smoczych kurhanów - Delphine
wskazała mi palcem mapę leżącą na stole. - Przyjrzałam się tym, które są teraz
puste. Wyraźnie widać pewien wzór. Wygląda na to, że zjawisko rozprzestrzenia
się z południowego-wschodu, poczynając od gór Jerral w pobliżu Pękniny. Kolejny
będzie kurhan pod Gajkyne.
- A więc zmierzamy do Gajkyne.
- Gajkyne - powtórzyła Delphine. - W pobliżu znajduje
się kurhan starożytnego smoka. Jeśli zdążymy tam dotrzeć, zanim smok powstanie,
być może dowiemy się, jak go powstrzymać.
- Dobrze - wspięłam się na schody. - Chodźmy zabić
smoka.
- Muszę założyć swój strój podróżny. Daj mi chwilę, a
będę gotowa - oświadczyła kobieta.
Pchnęłam fałszywą ściankę i przez szafę dostałam się
do pokoju. Usiadłam na krześle i czekałam na Delphine. Kiedy weszła do pokoju,
miała na sobie skórzaną zbroję, a u pasa nosiła katanę. Była dobrze ubrana na
bitwę ze smokiem, czego nie mogłam powiedzieć o sobie. Wiele bym dała, by mieć
teraz na sobie zbroję. Niestety byłam ubrana w szaty arcymaga. Wyszłyśmy z
pokoju. W głębi karczmy jasnowłosy bard grał na lutni piękną melodię. Za barem
stał jakiś Nord i przecierał blat ścierką.
- Orgnar, ruszam w podróż! - zwróciła się do niego Delphine.
- Dopóki nie wrócę, gospoda jest na twojej głowie.
- Dobrze, powodzenia - odpowiedział mężczyzna.
Wyszłyśmy z gospody i udałyśmy się na obrzeże Rzecznej
Puszczy.
- Do Gajkyne w tamtym kierunku! - Delphine wskazała
wschód. - Możemy podróżować razem, albo oddzielnie i spotkać się na miejscu.
Twój wybór.
- Wolę razem - odpowiedziałam bez zastanowienia.
Delphine poprowadziła mnie główną drogą. Biegła tak
szybko, że nie mogłam jej dogonić i po chwili zostałam w tyle. Na szczęście,
kiedy już prawie znikła mi z oczu, zatrzymała się i najwyraźniej zaczęła na
mnie czekać. Dogoniłam ją zasapana. Zwolniłyśmy kroku.
- Wątpię, czy Thalmorczycy zdają sobie sprawę z twojej
obecności - stwierdziła Delphine, poczym nagle krzyknęła - Uważaj!
Wielki wilk wyskoczył z przydrożnego lasu i rzucił się
na mnie. W następnej chwili Delphine przecięła mu czaszkę swoją kathaną. Nie
uszłyśmy wielu kroków, gdy ujrzeliśmy przed sobą jakieś postacie.
- Pamiętaj, że nie szukamy kłopotów. Musimy się, jak
najszybciej dostać do Gajkyne - oświadczyła moja towarzyszka podróży.
Postacie zbliżyły się w naszą stronę i wtedy spostrzegłam,
że są to legioniści prowadzący jakiegoś więźnia. Stanęłam im na drodze.
- Zejść z drogi w imieniu Cesarstwa! - zawoła jeden z
legionistów. - To sprawa Cesarstwa!
Był czas, gdy w towarzystwie legionistów czułam się
bezpiecznie, a ich widok na drodze radował me oczy, lecz teraz byli oni moimi
wrogami. Sięgnęłam po miecz. Nie zdążyłam jednak wyciągnąć go z pochwy, gdyż Delphine
gwałtownie chwyciła mnie za ramię i ściągnęła na pobocze.
- Jeśli ich zaatakujesz, to stanę w ich obronie , a
wtedy zginiesz! - szepnęła mi do ucha.
- Zabiłabyś Ostatnie Smocze Dziecię? - zapytałam
wściekła.
- Wolałabym tego nie robić, dlatego w czasie, który
spędzamy razem, zapomnij, że jesteś Gromowładną - odpowiedziała Delphine. -
Zresztą więzień, którego prowadzą nie wygląda mi na twojego towarzysza broni,
więc naprawdę nie musisz się mieszać.
- Cesarstwo pod naciskami Thalmoru wydało na ciebie
wyrok śmierci, a ty wciąż go bronisz?
- Widocznie jestem bardziej lojalna od ciebie -
stwierdziła i nareszcie puściła moje ramię.
- Zależy o jakiej lojalności mówimy - odparłam. - O
lojalności wobec cesarza, czy wobec obywateli Cesarstwa? O lojalności wobec
politycznych układów, czy wobec idei? O lojalności wobec tradycji, czy wobec
bogów?
- Dobrze już - Delphine zahamowała moją narastającą
wściekłość. - Nie twierdzę, że nie postępujesz honorowo. Każda z nas ma swój
własny plan na pokrzyżowanie szyków Thalmorowi. Zostawmy to.
- Dobrze - zgodziłam się.
Wspólny wróg potrafi szybko zjednoczyć śmiertelników.
Nienawiść do Thalmoru jednoczyła mnie z Delphine na tyle mocno, byśmy nie
musiały dłużej spierać się o to, czy słusznie jest popierać Cesarstwo, czy
Gromowładnych. Legioniści dawno znikli już nam z oczu. Udałyśmy się w dalszą
drogę.
- Lepiej trzymać się razem - stwierdziła Delphine. -
Nie chcę, żeby cię coś zabiło, zanim w ogóle dotrzemy na miejsce.
- Bez obaw. Kto, jak kto, ale ja potrafię się bronić -
odpowiedziałam.
- Może nie ujdziemy z tego z życiem, ale przynajmniej
wyrwałam się z Rzecznej Puszczy. Myślałam, że umrę z nudów - powiedziała
kobieta niefrasobliwym tonem.
- Znam to - przyznałam.
Niespodziewanie z pobliskich zarośli wyskoczył jakiś
bandyta. Delphine zabiła go, nim zdążyłam dobyć miecza. Musiałam przyznać, że
jest bardzo szybka.
- Miej oczy dookoła głowy - powiedziała chowając miecz
do pochwy. - Nie możemy sobie pozwolić na żadne opóźnienie.
Znów zaczęła biec. Na szczęście udało mi się jakoś
dotrzymać jej kroku. Zatrzymaliśmy się na roztaju dróg. Przed nami znajdował
się drewniany drogowskaz. Napisy na nim były tak mocno zatarte, że nie byłam w
stanie ich odczytać. Delphine jednak wskazała mi właściwy kierunek.
- To jest najkrótsza droga do Gajkyne, ale też znane
siedlisko bandytów - powiedziała. - Po drodze może być niebezpiecznie.
- Nie szkodzi - odparłam. - Bywałam w znacznie
gorszych niebezpieczeństwach.
Na szczęście napotkałyśmy tylko jednego bandytę.
Polował na renifera w oddali. Postanowiliśmy go zignorować. Zeszłyśmy ścieżką w
dół i przeszłyśmy przez most. Okazało się, że Gajkyne znajduje się nieopodal
Wichrowego Tronu. Nie mogłam uwierzyć, że przeszłyśmy już taki kawał drogi! Delphine
utrzymywała szybkie tępo, a ja byłam coraz bardziej zmęczona. Przeszłyśmy przez
Białą Rzekę, a Delphine znów zaczęła biec. Po chwili znikła mi z oczu. Szybko
popędziłam w kierunku, w którym widziałam ją ostatnio. Minęłam jakiegoś
mężczyznę z wielkim plecakiem. W końcu ku mojej radości odnalazłam Delphine.
Dogoniłam ją. Nagle usłyszałam wycie wilków.
- Uważaj, wilki! - zawołała moja towarzyszka podróży.
W tym momencie trzy zwierzęta rzuciły się na nas.
Natychmiast dobyłyśmy mieczy i zabiłyśmy je z łatwością.
- Cieszę się, że darzysz mnie zaufaniem - powiedziała Delphine,
gdy udałyśmy się w dalszą drogę. - Nie wybrałam najlepszego sposobu, żeby się
przedstawić, ale... stare przyzwyczajenie.
Przed nami widać już było Wichrowy Tron. Zaczął padać
śnieg. Jak tylko zbliżyliśmy się do Wichrowego Tronu, od razu popsuła się
pogoda. Takie już jest to miasto, taka jest Wschodnia Marchia. Zawsze wietrzna
i mroźna. Na łące przed nami ujrzałyśmy, jak wilki atakują jakiegoś mężczyznę.
Natychmiast pośpieszyłyśmy mu na pomoc. Zabiłyśmy zwierzęta, nim zdążyły
uczynić swojej ofierze większą krzywdę. Skończyło się tylko na niegroźnych
zadrapaniach. Uratowany mężczyzna nie wyglądał na wojownika, więc gdy
podziękował nam za ocalenie, zapytałam go:
- Co robisz sam na trakcie podczas wojny?
- Czujesz to świeże powietrze! - odparł. - To dobre
miejsce na zagranie piosenki.
- Jesteś bardem?
- Oczywiście.
- Stąd już niedaleko - odezwała się Delphine. -
Gajkyne jest na południowy wschód stąd.
Pożegnaliśmy się z napotkanym bardem i udałyśmy się w
dalszą drogę. Po chwili dotarłyśmy do małej wioski.
- Oto Gajkyne! - zawołała Delphine. - Nie ma tu wiele
do oglądania. Karczmarz powinien być w stanie nam powiedzieć, czy jakiś kopiec
smoka znajduje się w pobliżu.
- To ty nie wiesz, gdzie jest ten kopiec? - zapytałam
nieco rozczarowana.
- Smoczy Kamień wskazuje, że gdzieś w okolicy, ale nie
mam pojęcia, gdzie dokładnie - odpowiedziała kobieta.
Ukształtowanie terenu wokół nas było bardzo górzyste.
Podążyłyśmy w górę wąską ścieżką.
- Czekaj! - nagle Delphine zatrzymała się.
Ja stanęłam krok za nią i zobaczyłam, że ku nam
biegnie jakaś kobieta.
- Nie! - zawołała z przerażeniem - Nie chcesz tam iść!
Smok atakuje!
- Smok atakuje Gajkyne? - chwyciłam ją za ramiona, by
nie uciekła.
- Nie wiem... - odpowiedział spanikowana patrząc mi w
oczy. - Jeszcze nie. Przeleciał nad wioską i wylądował na kurhanie. Nie wiem,
co tam robi, ale nie mam zamiaru czekać, żeby się przekonać.
- Zła wiadomość. Może już jest za późno - stwierdziła Delphine.
Puściłam wystraszoną kobietę, a ona natychmiast
zbiegła na dół, w głąb Gajkyne. Natomiast Delphine pognała w górę. Ja podążyłam
w ślad za nią. Po chwili znikła mi z oczu. Wokół mnie były już tylko skały
przyprószone śniegiem. Nagle usłyszałam głośny ryk smoka. W następnej chwili
dostrzegłam go. Przeleciał w powietrzu nade mną i usiadł na kopcu w oddali.
Otaczały mnie skały, przez które nie mogłam się przedrzeć. Spojrzałam na smoka
i nagle zdałam sobie sprawę, że to ten sam czarny potwór, który zniszczył
Helgen tego dnia, gdy omal nie zostałam ścięta. Jak do niego podejść? Wszędzie
wokół mnie były skały, a w dole widniało Gajkine. Wreszcie znalazłam ścieżkę
biegnącą w górę między skałami. Podążyłam nią. Przybliżyłam się do czarnego
smoka, który zawisł w powietrzu tuż przede mną. Zaryczał przeraźliwie głośno i
w tedy zobaczyłam Delphine ukrytą za głazem. Podbiegłam do niej. Czarny smok
przemówił głosem gromu:
- Sahloknir, zil gro dovah ulse. Slen tiid vo!
- Czekamy i obserwujemy sytuację - szepnęła do mnie Delphine.
Czarny smok spoglądał na kamienną płytę w ziemi. W
pewnym momencie przez kamień przebił się smoczy szkielet. Stanął przed czarnym
smokiem, jakby był żywy, i w szybkim czasie pokrył się tkanką i białą łuską,
poczym przemówił:
- Alduin, thuri! Boaan tiid vokriiha suleyksejun
kruziik?
- Geh, Sahloknir, kaali mir - zwrócił się czarny smok do tego, który właśnie powstał z martwych,
poczym nagle odwrócił swój łeb w moją stronę i przemówił - Ful, losei
Dovahkiin? Zu'u koraov nid nol dov do hi.
Miałam już pewność, że mnie widzi. Nie wiedziałam, co
powiedział, ale wiedziałam, że przemówił do mnie. Wyszłam więc zza głazu, który
był dotąd kryjówką nie tylko moją, ale również Delphine, i stanęłam przed dwoma
wielkimi smokami.
- Nawet nie znasz naszego języka - znów przemówił
czarny smok. - Wykazujesz się wielką arogancją, przyjmując imię dovów.
- Jestem Ostatni Davahkiin i zabiję was wszystkich! -
zawołałam, choć tak naprawdę nie czułam się pewnie.
- Głupcze! Mnie nie można zabić, albowiem jam jest
Alduin, zguba królów! - zawołał czarny smok, poczym odleciał z kurhanu.
Biały smok zionął ogniem. Odsunęłam się i pognałam w
stronę pobliskich skał. Wtedy wpadłam na martwego Gromowładnego. Potknęłam się
o niego i upadłam na ziemię, jak długa. Delphine zaczęła już walczyć ze
wskrzeszonym smokiem.
- Usłysz mój głos i porzuć nadzieję - zawołała bestia.
Szybko podniosłam się z ziemi i dobyłam elfiego
miecza. Delphine strzelała do smoka z łuku, a ja użyłam magicznych iskier. W
końcu podeszłam bliżej mojego przeciwnika i zionęłam w niego ogniem. Smok
odpowiedział mi mroźnym oddechem. Nasze krzyki zneutralizowały się, nie czyniąc
nam żadnej krzywdy.
- Dovahkinie! Twój koniec jest bliski! - zawołał smok.
Wtedy przebiłam mu gardło elfim mieczem. Wystarczył
jeszcze jeden potężny cios i smok padł martwy.
- Na bogów! - krzyknęła Delphine.
- Jego dusza będzie moja! - zawołałam.
Białe łuski i skryta pod nimi tkanka przemieniły się w
jasne smugi światła. Zamknęłam oczy, wzięłam głęboki oddech i wchłonęłam smoczą
duszę. Gdy na powrót otworzyłam oczy, z mojego przeciwnika pozostał tylko biały
szkielet.
- Ja... nigdy nie widziałam, czegoś takiego. Naprawdę
jesteś Smoczym Dziecięciem?! - zawołała zaskoczona Delphine.
- Oczywiście, że tak - odpowiedziałam spokojnie.
- Jestem ci winna parę wyjaśnień, nieprawdaż? -
zagadnęła wojowniczka Ostrzy.
Nie odpowiedziałam od razu. Wsunęłam do plecaka kilka
małych smoczych kości. Tymczasem Delphine ułamała gałąź małego drzewka
rosnącego między skałami i podpaliła ją za pomocą magii. Był już późny wieczór
i zrobiło się ciemno, dlatego Delphine sporządziła sobie prowizoryczną
pochodnię. Ja nie miałam takiej potrzeby. W każdej chwili mogłam przecież
wyczarować sobie światło.
- Wal śmiało - powiedziała do mnie Delphine. - Pytaj o
co chcesz. Niczego nie zamierzam ukrywać.
- Czego właściwie ode mnie chcesz? - zapytałam.
- Jestem jedną z ostatnich członkiń Ostrzy -
oświadczyła kobieta. - Bardzo dawno temu Ostrza były zabójcami smoków.
Służyliśmy Smoczemu Dziecięciu, najszlachetniejszemu spośród nas. Przez
ostatnie 200 lat, od czasu ostatniego Smoczego Dziecięcia, Ostrza poszukują dla
siebie celu. Teraz, gdy smoki powracają, nasz cel jest jasny. Musimy je
powstrzymać.
- Co wiesz o powrocie smoków?
- Widok tego wielkiego czarnego smoka zaskoczył mnie
tak samo, jak ciebie.
- Ten smok, który uciekł, pojawił się już wcześniej -
przyznałam.
- Naprawdę? Gdzie?
- To ten, który zaatakował Helgen, gdy Ulfrik uciekł
Cesarskim. Ja wtedy również tam byłam.
- Ciekawe. Ten sam smok... O niech to! - w głosie
Dephine pojawiła się odrobina gniewu. - Poruszamy się po omacku. Musimy
dowiedzieć się, kto za tym wszystkim stoi.
- Jaki jest nasz następny ruch?
- W pierwszej kolejności musimy się dowiedzieć, kto
odpowiada za powrót smoków. Naszym najlepszym tropem jest Thalmor. Nawet, jeśli
nie jest w to zamieszany, dzięki niemu dowiemy się, kto pociąga za sznurki.
Już wtedy uważałam Thalmor za najgorsze zło świata,
ale obwinianie go za wszystko, co złe na świecie było już lekką przesadą. Nie
widziałam żadnego innego związku między Thalomrczykami a smokami, poza tym, że
i jednych i drugich należalo wybić dla dobra Tamriel.
- Dlaczego uważasz, że Thalmorczycy sprowadzają smoki
z powrotem? - spytałam Delphine.
- To nic pewnego, ale przeczucie mówi mi, że nie może
to być nikt inny - odpowiedziała kobieta. - Cesarstwo pojmało Ulfrika. Wojna w
zasadzie miała się ku końcowi i nagle zaatakowały smoki. Ulfrik uciekł, a wojna
rozgorzała na nowo. A teraz smoki zabijają wszystko, co popadnie. Skyrim
słabnie, Cesarstwo również. Komu jeszcze poza Thalmorem jest to na rękę?
Jej tok rozumowania wprawił mnie we wściekłość.
Osobiście nie pomyślałam nawet przez chwilę, żeby spojrzeć na sprawę z wojną
domową w ten sposób.
- To, że Helgen zostało zniszczone, uratowało życie
Ulfrikowi. Mnie zresztą też - oświadczyłam z gniewem. - Gdyby ten czarny smok
tam się nie zjawił, byłabym już martwa, więc powrót smoków w tym momencie jest
chyba bardziej na rękę mnie niż Thalmorowi.
- Wybacz. Nie wiedziałam, że ty również miałaś zostać
tam ścięta - powiedziała Delphine. - Cieszę się, że ten czarny smok przypadkiem
cię uratował. Mam nadzieję, że uczynił to na własną zgubę.
- Ja też mam taką nadzieję - odezwałam się już bez
gniewu. - Dlaczego Thalmorczycy cię ścigają?
- Przed Wielką Wojną Ostrza poparły Cesarstwo
przeciwko Thalmorowi. Nasz Wielki Mistrz widział w nim największe zagrożenie
dla Tamriel. Wtedy było to prawdą. Może wciąż jest. Thalmorczycy podbijali
coraz więcej ziem, całą Tamriel. Wydawało nam się, że jesteśmy dla nich aż
nadto godnym przeciwnikiem. Myliliśmy się.
- Wygląda na to, że musimy dowiedzieć się, co Thalmor
wie o smokach. Jakieś pomysły?
- Pozostaje nam wykraść tajne plany Thalmoru dostępne
w ich Ambasadzie w Skyrim - oświadczyła Delphine. - Problem w tym, że to
miejsce strzeżone jest lepiej niż sakiewka skąpca. Mogłabym nauczyć się od nich
kilku rzeczy na temat paranoi.
- To jak się dostaniemy do Ambasady Thalmoru? -
spytałam.
- Jeszcze nie wiem - Delphine zaczęła schodzić ze
wzgorza, a ja podąrzyłam za nią. - Mam kilka pomysłów, ale potrzebuję trochę
czasu, żeby to wszystko sobie poukładać. Spotkajmy się w Rzecznej Puszczy.
Jeśli nie wrócę zanim tam dotrzesz, poczekaj na mnie. Nie powinno to potrwać
zbyt długo.
Zeszłyśmy do Gajkyne. Tutaj rozdzieliliśmy się.
- Miej oko na niebo - powiedziała Delphine odchodząc w
swoją stronę. - Będzie tylko gorzej.
Na razie nie było mi śpieszno do Rzecznej Puszczy.
Postanowiłam udać się do Wichrowego Tronu. Miałam przy tobie tyle pieniędzy, że
nadszedł najwyższy czas, aby kupić sobie dom. Nagle z nieba zaczął podać grad.
Skryłam się przed nim pod dachem jakiejś chaty. Był środek nocy.
20 dzień, Pierwsze Mrozy:
Gdy grad przestał podać, podbiegł do mnie mężczyzna z
dużym plecakiem, którego po południu minęłam chyba przy moście nad Białą Rzeką.
- Szukałem cię - powiedział. - Jestem kurierem.
- Szukałeś mnie? - zdziwiłam się.
- Po prostu kilka godzin temu widziałem cię, jak szłaś
w tę stronę, i nie zdążyłem wręczyć ci zaproszenia - odpowiedział i natychmiast
zaczął grzebać w swoim plecaku. - Zobaczmy. W Gwieździe Zarannej otwierają nowe
muzeum. Właściciel prosił, żebym rozdawał zaproszenia podróżnym. To chyba na
tyle - wręczył mi jakiś skrawek pergaminu. - Muszę iść.
Kurier oddalił się, a ja zerknęłam na wręczoną mi
ulotkę:
Silus Wesuius przedstawia
Muzeum Mitycznego Brzasku,
Historia kultu, który obalił dunastię Septimów.
W jego własnej siedzibie w wielkiej stolicy Bieli, w
mieście Gwiazda Zaranna.
Darmowe wejście dla wszystkich obywateli Skyrim.
Ciekawe, czy jestem obywatelem Skyrim? Co prawda
pochodzę z Cyrodiil, ale należę do Gromowładnych, a to chyba już czyni mnie obywatelem
ich kraju. Jeśli to nie wystarczy, to pewnie będę już obywatelem, gdy zakupię
dom w Wichrowym Tronie. Wsunęłam ulotkę do swojego plecaka i powędrowałam dalej
przez wieś. Spotykałam dwie czarnowłose kobiety grzejące się przy ognisku.
- O świetnie! - zawołała jedna z nich ironicznie. -
Znowu nowy włóczęga. Zmierzasz do Wichrowego Tronu?
- Tak, ale chyba zatrzymam się tu na spoczynek -
odpowiedziałam, ponieważ strasznie chciało mi się spać.
Poza tym było mi zimno, więc przykucnęłam obok nich
przy ognisku, aby się zagrzać.
- Nie było, by mnie tu, gdyby nie moja durna siostra -
stwierdziła kobieta z gniewem. - Nie wierzę, że zaciągnęła mnie w te mroźne
strony. Wolałabym być bez grosza w Cyrodiil, niż tutaj. Jeżeli Nordowie wkrótce
nie odpuszczą, to chyba się wyprowadzę. W Cyrodiil jest przynajmniej cieplej.
- Och! Jesteście z Cyrodiil? Ja również stamtąd
pochodzę.
- Więc sama wiesz, że byłoby nam tam lepiej, niż tu -
odpowiedziała kobieta. - Idę spać. Dobranoc!
- Dobranoc! - zawołałam.
Obydwie kobiety i udały się do namiotów stojących
nieopodal ogniska, a obok mnie zasiadł jakiś muskularny mężczyzna.
- Jestem Roggi Splątana-Broda - przedstawił się. - A
ty, co tu robisz?
- Jestem Astarte z Cyrodiil - odpowiedziałam. -
Zmierzam do Wichrowego Tronu. Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że ogrzewam
się przy tym ogniu.
- Każdy, kto przynosi miód jest tu mile widziany! A
nawet, jak nie przynosi, to i tak mile go witamy! - zawołał mężczyzna radośnie.
- Niestety nie mam przy sobie miodu - oświadczyłam
zgodnie z prawdą.
- Nie szkodzi.
- Pochodzisz z Gajkyne?
- Tak. Trochę podróżuję, ale zawsze wracam do Gajkyne.
Mój klan osiedlił się tu jako jeden z pierwszych. Wedle legendy, mój przodek
Lene odkrył tę kopalnię, gdy wszedł do ciemnej jaskini, żeby sobie ulżyć. Wypił
za dużo miodu. Oczywiście inna opowieść mówi, że Lene zakopał tarczę rodową w
innej jaskini, więc wszystko zależy od tego, komu wierzysz.
- Czy znajdę w wiosce jakąś gospodę?
- Tak. Jest tutaj Gospoda pod Drzewem. To ten budynek,
tam! - mężczyzna wskazał mi kierunek.
Podziękowałam i oddaliłam się. Zatrzymuję się w
gospodzie, o której wspomniał. Zapłaciłam zaledwie pięć septimów za nocleg,
oczywiście na obskurnym, twardym łóżku, wyłożonym sianem, na którym nie dało
się spać dobrze.
Wstałam skoro świt. Poprosiłam właściciela gospody, by
przyniósł mi ciepłej wody w wiadrze. Kiedy to zrobił, umyłam się i ubrałam
zieloną spódnicę oraz złoty gorset, które niegdyś należały do Alvy. Szaty maga
wepchnęłam do plecaka. W Akademii nauczyłam się zaklęcia pozwalającego
zwiększać pojemność różnych plecaków i toreb bez zwiększania ich wielkości.
Była to sprytna sztuczka, z której korzystałam już od kilku dni. Chciałam
wyglądać naprawdę pięknie, kiedy dzisiaj zobaczy mnie Ulfrik. Stąd moja zmiana
stroju na bardziej kobiecy. Dokładnie rozczesałam włosy i zrobiłam sobie
makijaż. Wreszcie wzięłam potężny łyk mikstury odporności na chłód, opatuliłam
się w mój gruby biały płaszcz i ruszyłam w dalszą drogę. Po chwili opuściłam
już Gajkyne. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w Wichrowym Tronie, tym
bardziej, że było mi zimno, więc kilka razy użyłam Krzyku Tornada, by szybciej
się przemieszczać. Nad Białą Rzeką zatrzymał mnie ten sam kurier, który w nocy
wręczył mi zaproszenie do muzeum.
- Nazywasz się Astarte z Cyrodiil? - zapytał.
- Owszem - odpowiedziałam. - O co chodzi?
- Mam dla ciebie list - oświadczył wręczając mi
kopertę. - Nie mam pojęcia od kogo, a on nic nie wspominał. Mówił tylko, że
jest twoim przyjacielem. Muszę iść.
W kopercie istotnie znajdował się list. Rozłożyłam go
i przeczytałam:
Astarte,
demonstracja twojego Tu'um spowodowała niemałe
zamieszanie w miejscu zwanym Gajkyne. Nie każdy cieszy się z powrotu Smoczych
Dzieci.
Ja natomiast nie mogę się doczekać, aż rozwiniesz swój
talent. Skyrim potrzebuje prawdziwego bohatera.
Odwróciłam go na drugą stronę i przeczytałam zawartą
tam treść:
Zainteresuj się miejscem zwanym "Szczyt Starszej
Krwi". Z tego, co wiem, znajduje się tam źródło tajemniczej energii, którą
tylko Smocze Dziecię może opanować.
Z poważaniem,
Przyjaciel.
Znowu jakiś tajemniczy przyjaciel? Tym razem to na
pewno nie Delphine. Więc kto? Ilu, na bogów, można mieć samozwańczych
przyjaciół, których się nawet na oczy nie widziało?! Włożyłam list do koperty i
schowałam ją do plecaka. Wyjęłam moją mapę i zaczęłam na niej szukać punktu
podpisanego: "Szczyt Starszej Krwi". Znalazłam go. Znajdował
się na południe od Morthalu. Na razie było mi to nie po drodze. Przeszłam przez
kamienny most na Białej Rzece i przez kamienną bramę, czyli innymi słowy
minęłam zewnętrzne mury Wichrowego Tronu. Później przeszłam przez kolejną
bramę, czyli minęłam mur środkowy. Znajdowała się tu strażnica i wielu
Gromowładnych. Po chwili wreszcie minęłam trzecią bramę, której zawsze strzegło
dwoje strażników i dostałam się do Wichrowego Tronu. W pierwszej kolejności
udałam się do Szarej Dzielnicy, aby pohandlować w Używanych Towarach Sadriego.
Lubiłam ten sklepik. Kiedy weszłam do środka, od razu powitał mnie Revyn Sadri,
właściciel sklepu.
- Witaj, Revyn! Jak się czujesz? - spytałam z troską.
- Już lepiej. Wciąż brakuje mi Idesy, ale wiem, że
jest teraz w lepszym miejscu - odpowiedział z westchnieniem. - Dziękuję, że
pytasz.
- Przepraszam, że nie powstrzymałam Rzeźnika w porę -
powiedziałam.
- To nie twoja wina, że ją zabił. Gdyby wszyscy ludzie
byli tacy, jak ty, nam elfom żyłoby się pośród was zdecydowanie lepiej -
oświadczył Dunmer, poczym uśmiechnął się. - Daj znać, jeśli dojrzysz coś, co
cię zainteresuje. Wszystkie moje towary pochodzą z legalnego źródła, czego nie
mogę powiedzieć o innych. Chciałbym dzielić moje szczęście z tymi, którzy na to
zasługują.
- Mam coś na sprzedaż - to mówiąc wyjęłam z plecaka i
położyłam na ladzie dwa klejnoty duszy, kilka drobnych smoczych kości pokrytych
smoczymi łuskami i trzy pierścienie (z ametystem, ze szmaragdem i
zaklęty) oraz złoty naszyjnik z diamentem.
Revyn Sadri dokładnie obejrzał wszystkie te przedmioty
i zaoferował mi cenę tysiąca dwustu septimów za całość. Zgodziłam się.
- Czy masz może może jakieś perfumy? - zapytałam,
kiedy transakcja została dokonana.
- Coś się znajdzie. Poczekaj - Dunmer wyszedł na
zaplecze.
Marzył mi się Eliksir Zauroczenia, który dwieście lat
temu można było zakupić w Bravil. Sama nie potrafiłam go uwarzyć, nie
wiedziałam nawet z jakich składników był produkowany, a w Akademii nikt nie
zajmował się tego typu rzeczami. Oczywiście umiałam rzucać zaklęcie urzeczenia,
ale jego efekty są krótkotrwałe, a poza tym działa ono tylko na słabe umysły, a
Ulfrik na pewno nie miał słabego umysłu. Byłam tego na tyle pewna, że nie
miałam nawet zamiaru tego sprawdzać. Po chwili Revyn Sadri wrócił niosąc mały
kryształowy flakonik z różowym płynem.
- Jaśmin, magnolia, gruszka, biały bursztyn i bulwa
dzwonnika - rzadkiej rośliny, która rośnie tylko w Morrowind - oświadczył
odkorkowując flakonik i podsuwając mi go pod nos.
Zapach był piękny, kobiecy, zmysłowy i delikatny.
- Biorę - powiedziałam. - Ile płacę?
- Jak dla ciebie, to będzie sto septimów. Dzwonnik to
naprawdę rzadka roślina, więc niestety nie mogę sprzedać ci tego taniej.
Zapłaciłam Dunmerowi sto septimów, a on wręczył mi
flakonik. Rozpięłam mój płaszcz i wysmarowałam szyję pachnącym olejkiem.
- U! Pięknie się ubrałaś - Revyn utkwił wzrok w moim
biuście, więc mówiąc to za pewne miał na myśli, że pięknie się rozebrałam. - W
takiej odsłonie jeszcze cię nie widziałem.
- To dlatego, że w Skyrim jest mi zimno - stwierdziłam
zapinając płaszcz. - W Cyrodiil często nosiłam piękne suknie z obcisłymi
gorsetami.
- Wiesz co? - Dunmer otworzył swoją szufladę. - Do
tego stroju będzie ci pasować to - położył na ladzie złoty diadem wysadzany
szmaragdami. - Oto Diadem Pomniejszego Strzelectwa.
- Jest zaklęty w taki sposób, żeby zwiększać celność?
- Tak.
- Wymienisz się? - to mówiąc, zdjęłam z głowy
miedziany diadem wysadzany szafirami.
- Mój diadem jest więcej wart, ale dobrze. Lubię cię,
więc niech stracę.
Wymieniliśmy się diademami. Włożyłam Diadem
Pomniejszego Strzelectwa na głowę, a flakonik z perfumami schowałam do plecaka.
Pożegnałam się z Revynem i wyszłam z jego sklepu.
Kiedy weszłam do Pałacu Królów, Ulfrik zasiadał przy
długim stole i jadł obiad w towarzystwie Jorleifa. Zdjęłam plecak z pleców i
zawiesiłam go sobie na ramieniu, rozpięłam płaszcz, zsunęłam go z ramion i
mijając strażników zbliżyłam się w stronę Ulfrika.
- Witaj, panie! - zawołałam zatrzymując się parę
kroków przed nim.
- Witaj, Astarte! - prześlizgnął swoje spojrzenie po
mojej sylwetce.
Stałam przed nim w dlugiej, zielonej spódnicy,
podkreślającej moje krągłe biodra, i obcisłym, złotym gorsecie, który doskonale
uwydatniał moje duże piersi. Mój dekolt był przysłonięty jedynie przez Amulet
Akatosha. Biały futrzany płaszcz spoczywał oparty lekko o moje łokcie, zupełnie
odsłaniając moją szyję i ramiona, na które opadały moje miękkie złociste włosy.
Na moim czole błyszczał natomiast złoty diadem wysadzany ogromnymi szmaragdami.
Makijaż na mojej twarzy nie był już najświeższy, ale użyłam szminki dobrej
jakości, więc moje usta wciąż powinny być ponętnie ciemno-różowe. Miałam
również nadzieję, że na powiekach moich zawsze doskonale pięknych oczu znajdują
się zielone cienie, a rzęsy podkreślone czarnym tuszem dodają mi zmysłowości.
Wydawało mi się, że przez krótką chwilę na twarzy Ulfrika pojawiło się
zaskoczenie. W końcu jeszcze nigdy nie widział mnie w takim stroju. W każdym
razie wyraz jego twarzy szybko spoważniał.
- Czy dokończyłaś szkolenie na Wysokim Hrothgarze? -
spytał.
- Jeszcze nie, ale zdobyłam już Róg Jurgena
Wiatrowładnego. Jutro zaniosę go Siwobrodym.
- Może coś zjesz? - Ulfrik gestem zaprosił mnie do
stołu.
- Tak, panie - odpowiedziałam, gdyż byłam już bardzo
głodna.
- Usiądź, proszę - Jorleif wskazał mi miejsce obok
siebie.
Umieściłam plecak pod stołem, zdjęłam płaszcz i
usiadłam we wskazanym miejscu, kładąc go na ławie obok siebie. Znajdowałam się
teraz na przeciwko Ulfrika. Nałożyłam sobie na talerz pieczęć z królika i
sięgnęłam po chleb.
- Napijesz się wina? - zapytał mnie jarl wschodniej
Marchii.
- Z przyjemnością.
- Jorleifie, napełnij nasze kielichy! - polecił jarl
Wschodniej Marchii swemu zarządcy.
Szybko zorientowałam się, że dzban wina znajduje się
bliżej mnie, niż Jorleifa. Bardzo chciałam mieć pretekst, aby podejść do
Ulfrika. Dlatego oparłam dłoń na ramieniu zarządcy i oświadczyłam:
- Pozwól, że cię wyręczę.
Wstałam od stołu i podniosłam dzban. Podeszłam do
Ulfrika i pochyliłam się nad nim, nalewając mu wina do kielicha. Musiał teraz
poczuć dokładnie zapach moich perfum, gdyż jego twarz znajdowała się bardzo blisko
mojej szyi. Cudownie było znaleźć się tak blisko.
- Dziękuję, Astarte! - powiedział, kiedy jego kielich
był już pełny.
- Proszę - odpowiedziałam prostując się.
Spostrzegłam, że Ulfrik przez krótką chwilę zawiesił
swój wzrok na moim dekolcie, poczym szybko przeniósł go w inną stronę. Poczułam
się triumfująco. Wróciłam na swoje miejsce z uśmiechem. Zaczęłam jeść.
- Tullius ma obozy w Bieli, które aż się gotują do
boju - oświadczył Ulfrik. - Cesarstwo ciągle nie docenia siły naszej sprawy. To
ich zgubi.
- Jak wygląda sytuacja na Pograniczu? - spytałam go.
- Mogłoby być lepiej. Udaj się tam w wolnej chwili.
Galmarowi przyda się pomoc, ale na razie dokończ szkolenie na Wysokim
Hrothgarze.
- Tak jest - odpowiedziałam.
Ulfrik pociągną potężny łyk wina z kielicha, poczym
wstał od stołu i zwrócił się do Jorleifa - Gdyby ktoś mnie szukał, to będę w
swojej komnacie.
- Tak, panie - odpowiedział zarządca.
- Uważaj na siebie - zwrócił się do mnie Ulfrik i
jeszcze raz ukradkiem zerknął na mój dekolt.
Wyszedł z sali tronowej, pozostawiając mnie samą w
towarzystwie Jorleifa. Kiedy skończyliśmy jeść, wysypałam z sakiewki
odpowiednią ilość pieniędzy i oświadczyłam:
- Chcę zakupić dom w mieście. Oto 12 000 sztuk złota.
- Wspomniany wcześniej dom wciąż jest dostępny, jeśli
chcesz go kupić - odparł Jorleif.
- Biorę - powiedziałam.
- Wspaniale - zarządca wsypał septimy rozsypane po
stole do swojej sakiewki, poczym wręczył mi klucz, który dotąd z pękiem innych
kluczy był przypięty do jego pasa. - Oto klucz do twojego nowego domu.
Chwyciłam klucz do ręki i powiedziałam:
- Chcę nieco ozdobić Hjerim, zanim się tam wprowadzę.
- Chętnie ci pomogę - Jorleif uśmiechnął się. - Możesz
upiększyć swój dom na wiele sposobów, jeśli masz pieniądze. A w Poradniku
Urządzania Domów znajdziesz elementy wystroju, które możesz zakupić. Co chcesz
kupić?
- Po pierwsze, posprzątaj bajzel tego mordercy -
oświadczyłam.
- Dobrze, przygotuję wszystko. Chcesz kupić jakieś
meble?
- Na razie nie. Obejrzę dom i się zastanowię.
Jorleif wyszedł do kuchni, poczym wrócił niosąc mi
cienką książkę. Położył ją przede mną i powiedział, że jest moja. Na jej
okładce widniał napis: "Poradnik Urządzania Domów: Wichrowy Tron".
Później z kuchni wyszła jakaś kobieta z wiadrem czystej wody i mężczyzna z
wiadrem brązowej farby. Stanęli przy drzwiach. Jorleif natomiast zwrócił się do
jednego ze strażników:
- Idź ze służbą do Hjerim i pozbądźcie się tych śladów
krwi!
- Ależ, zarządco! Mam wartę! - zaprotestował strażnik.
- Jeden strażnik na warcie wystarczy - odparł Jorleif.
- Odrobina prawdziwej pracy ci nie zaszkodzi -
powiedział służący trzymający wiadro farby.
- Mamy przezwisko dla każdego, kto zadziera z nami,
strażnikami Wichrowego Tronu - samobójca! - odpowiedział strażnik z gniewem.
- Koniec tej dyskusji. Macie uprzątnąć Hjerim i pozbyć
się wszystkich obecnych tam śladów Rzeźnika! - rozkazał Jorleif.
- Tak jest, zarządco! - odpowiedział strażnik i
wyszedł z Pałacu Królów wraz ze służbą.
- Lepiej przypilnuję ich osobiście - stwierdził Jorleif
po chwili namysłu i podążył za nimi.
Ja natomiast zajrzałam do podarowanej mi książki:
Witaj w swym nowym domu!
W niniejszym przewodniku znajdziesz spis pakietów,
które możesz zakupić u zarządcy dzielnicy. Każdy pakiet zawiera meble i
dekoracje do jednego z domowych pomieszczeń. Zostaną one dostarczone i
zamontowane po zakupie.
Wystarczy uiścić stosowną zapłatę w złocie, a zarządca
zajmie się resztą. Już wkrótce po dokonaniu zakupu, ujrzysz nowe dekoracje i
meble na swoich miejscach.
Kuchnia.
Zawiera palenisko, stolik dla dwóch osób oraz
odpowiednią ilość miejsca na regałach do przechowywania żywności i przyborów
kuchennych.
Salon.
Pakiet ten wypełnia wyposażenie pokoju dziennego, w
którego skład wchodzi kilka stołów, krzesła i regały. Zawiera również dekorację
podłogi i ścian.
Laboratorium alchemiczne dodaje pracownię alchemiczną.
Laboratorium zaklinacza dodaje pracownię zaklinacza.
Klatka schodowa.
Pakiet ten dodaje kilka stojaków na broń i gablot, a
także zawiesza na ścianie łupy z upolowanych zwierząt.
Sypialnia.
Zastępuje stare łóżko wygodniejszym, dodaje regały,
gabloty, lepsze oświetlenie, a także daje pozostałe meble i dekoracje.
Pokój gościnny.
Ulepsza umeblowanie i wystrój pomieszczenia dla gości.
Dodaje lepsze łóżko, mały stolik i kilka regałów.
Zostawiłam książkę na stole, włożyłam na siebie
płaszcz i wyszłam z Pałacu Królów. Po chwili byłam już w Hjerim. Mój nowy dom
był naprawdę ogromny. Służba krzątała się w ukrytym przejściu za szafą. Tam
Rzeźnik ukrywał szczątki swoich ofiar, więc trzeba było teraz uprzątnąć to
miejsce. Policzyłam pomieszczenia znajdujące się w budynku. Było ich w sumie
siedem. Jedynymi meblami obecnymi w domu było lóżko i stolik w pokoju na
piętrze. Wiedziałam już, że w pierwszej kolejności urządzę sypialnię, bo nie
będę spać na łóżku, które zamiast materaca ma siano. Poza tym wiedziałam już,
że chcę wyposażyć klatkę schodową w gabloty i stojaki na broń. Coś takiego
bardzo mi się przyda. Wyszłam na mały dziedziniec przed domem. Na przeciwko
znajdował się ogromny dom Furi-Morskich, bardzo zamożnej norskiej rodziny.
Mieliśmy tu piękny wspólny balkon. Bardzo podobała mi się ta okolica. Jorleif
wyszedł z domu i podszedł do mnie.
- Chcę kupić wyposażenie sypialni i zbrojownię.
- Sypialnię urządzę ci za 1000 septimów, a zbrojownię
za 2000.
Odliczyłam 3000 septimów z mojej sakiewki i
przesypałam je do sakiewki Jorleifa.
- Dobrze, przygotuję wszystko. Kiedy następnym razem
zajrzysz do swojego domu, będą tam nowe meble. Chcesz kupić coś jeszcze?
- Może wyposażenie kuchni i salonu?
- Dobrze. To będzie kosztować 2500 septimów.
Tą kwotę również zapłaciłam z góry. Jorleif powrócił
do Hjerim, a ja udałam się do Pałacu Królów. Będę musiała przywieźć do mojego
nowego domu swoje rzeczy, znajdujące się w Akademii i Jorrvaskr. Zajmę się tym
po powrocie z Wysokiego Hrothgaru. Zatrzymałam się przed drzwiami wiodącymi do
wnętrza pałacu. Znajdowały się tu dwie kamienne tablice. Wcześniej nie
zwracałam na nie uwagi, teraz jednak mnie zaciekawiły. Podeszłam do nich i zobaczyłam,
że wyryte są na nich napisy: "Najwyższy Król Harald" i "Najwyższy
Król Olaf." Niedaleko stąd znajdowało się ukryte przed okiem
przechodniów nieobeznanych w tutejszej infrastrukturze przejście do mojego
domu. Była to wąska ścieżka pomiędzy murami Pałacu Królów a Świątyni Talosa.
Przejście zwykle uczęszczane przez mieszkańców Wichrowego Tronu znajdowało się
za świątynią i wiodło przez cmentarz. Weszłam do Pałacu Królów i udałam się do
kwatery żołnierzy. Tam umyłam się i poszłam spać.
21 dzień, Pierwsze Mrozy:
Wstałam przed świtem i wyruszyłam w podróż na Wysoki
Hrothgar. W południe byłam już w Ivarstead. Wieczorem dotarłam na szczyt. Kiedy
weszłam do klasztoru, wszyscy Siwobrodzi modlili się zaraz przy wejściu,
klęcząc na podłodze bez ruchu. Nie zwracali na mnie najmniejszej uwagi.
Świątynię wypełniała niesamowita cisza. Podeszłam do Arngeira, uklękłam przy
nim i położyłam czarny róg, który wręczyła mi Delphine, na jego kolanach.
- Aha! - zawołał otwierając oczy. - Udało ci się
uzyskać Róg Jurgena Wiatrowładnego. Dobra robota. Udało ci się przejść
wszystkie próby - chwycił róg do ręki i wstał z podłogi. - Chodź ze mną! Czas
formalnie ogłosić cię Smoczym Dziecięciem.
Poprowadził mnie w głąb świątyni. Pozostali Siwobrodzi
podążyli za nami. Kiedy się zatrzymaliśmy, Arngeir powiedział:
- Czas nauczyć cię ostatniego słowa Nieugiętej Siły.
"Dah" to znaczy "pchać". Dah!
W tym momencie na posadzce przed nim zaiskrzył się
napis w smoczym języku.
- Niech wszystkie trzy słowa się połączą - Arngeir
spojrzał na mnie po raz pierwszy odkąd tu przybyłam. - Twój Krzyk będzie
znacznie silniejszy. Korzystaj z niego mądrze.
- Dah! - przeczytałam napis na posadzce.
- Wulfgar nauczy cię teraz rozumienia "dah"
- oświadczył Arngeir.
Jeden z jego towarzyszy podszedł do mnie i ułożył swe
dłonie na moich skroniach. Spojrzał mi w oczy, a ja poczułam, że w moim wnętrzu
zaczyna kiełkować wielka siła, która nagle wybuchła odsuwając cały świat od
mojej istoty. Jakże wielką jestem potęgą! Wulfgar odsunął się ode mnie i
wrażenie potęgi szybko znikło.
- Twój trening dobiegł końca, Smocze Dziecię! -
zawołał Arngeir radośnie. - Chcemy z tobą porozmawiać. Stań między nami i
odpręż się. Mało kto jest w stanie wytrzymać nieokiełznany głos Siwobrodych. Ty
jednak możesz.
Siwobrodzi stanęli na czterech rogach kamiennej sali,
a ja stanęłam na środku. Wtedy starcy wyciągnęli ku mnie swe ramiona i zaczęli
przemawiać w języku smoków. Ich głos był niczym grzmot błyskawic. W pierwszej
chwili poczułam ból głowy, a wszystko wokół mnie zaczęło się trząść. Miałam
wrażenie, że dach świątyni za chwilę się zawali. Zasłoniłam uszy i padam na
podłogę. Ból przeniknął całe moje ciało i omal nie straciłam przytomności.
Słowa wypowiadane przez Siwobrodych wyryły się w mojej duszy:
- Lingrah krosis saraan Strundu'ul, voth nid balaan
klov praan nau. Naal Thu'umu, mu ofan nii nu, Dovahkiin, naal suleyk do Kaan,
naal suleyk do Shor, ahrk naal suleyk do Atmorasewuth. Meyz nu Ysmir,
Dovahsebrom. Dahmaan daar rok.
Cisza była prawdziwą ulgą. Dopiero w tym momencie
doceniłam jej znaczenie. Cisza na ten moment stała się dla mnie bezcennym
cudem. Była moim ocaleniem. Leżałam na zimnej posadzce, a Swiobrodzi wciąż
stali wokół mnie. Uniosłam głowę.
- Dovahkinie! - zawołał Arngeir. - Udało ci się
zasmakować mocy Siwobrodych i wyjść ze spotkania bez szwanku. Wysoki Hrothgar
stoi przed tobą otworem.
Trzej starcy wyszli, a Arngeir padł na kolana przy
jednej ze ścian i pogrążył się w cichej modlitwie. Ostrożnie podniosłam się z
podłogi. W klasztorze zapanowała martwa i rozkoszna cisza. Podeszłam do
Arngeira i uklękłam obok niego.
- Co to była za ceremonia? Używaliście na mnie Krzyku?
- moje pytania przyszyły ciszę niczym sztylet.
- To tradycyjne powitanie Smoczego Dziecięcia, które
przyjęło nasze zgromadzenie - odpowiedział Siwobrody. - Tymi samymi słowy
powitaliśmy młodego Talosa, gdy przybył na Wysoki Hrotgar i został Cesarzem
Tiberem Septimem.
- Nie znam tego języka. Co do mnie mówiliście? -
spytałam ogromnie zaciekawiona.
- Ach! Czasem zapominam, że nie władasz smoczym
narzeczem, tak jak my. Tłumaczenie brzmi mniej więcej tak: "Długo burz
korona czekała, by na godnej spocząć skroni. Swym oddechem powierzamy ją tobie,
w imieniu Kyne, w imieniu Shora oraz w imieniu dawnej Atmory. Jesteś teraz
Ysmirem, smokiem północy. Wsłuchaj się weń."
Poruszyły mnie te słowa. Nazwano mnie Ysmirem, Smokiem
Północy. Nadano mi ten sam tytuł, jaki nosił Talos. Był to dla mnie ogromny
zaszczyt. Pożegnałam się z mistrzem Arngeirem i opuściłam Wysoki Hrothgar.
22 dzień, Pierwsze Mrozy:
Pewnym krokiem wkroczyłam do Gospody Pod Śpiącym
Gigantem w Rzecznej Puszczy. Z racji wczesnej pory dnia, była prawie zupełnie
pusta. Podeszłam do baru i zapytałam stojącego za nim mężczyznę o Delphine.
Okazało się, że nie wróciła jeszcze do Rzecznej Puszczy, po tym jak udałyśmy
się wspólnie do Gajkyne. Już miałam kupić sobie śniadanie, gdy niespodziewanie
drzwi gospody otworzyły się, a do jej wnętrza wkroczyła Delphine. Wciąż miała
na sobie swoją zbroję. Mrugnęła do mnie porozumiewawczo i udała się do swojego
pokoju. Poszłam za nią i zamknęłam za sobą drzwi.
- Mam nadzieję, że nikt cię nie śledził - odezwała się
Delphine. - Mam plan.
Usłyszałam, że miejscowy bard zaczął śpiewać
"Wiek Ucisku", niemiłosiernie przy tym fałszując. Ucieszyłam się
widząc, że Delphine otwiera przejście za szafą. Tam przynajmniej nie będzie go
słychać. Zeszłyśmy po schodach do tajnej kwatery.
- Wymyśliłam, jak przemycimy cię do Ambasady Thalmoru
- oświadczyła Delphine radośnie.
Prawdę powiedziawszy nie rozumiałam w tej chwili do
końca, nad czym trzeba było tu myśleć. Jestem Ostatnim Smoczym Dziecięciem,
zniszczyłam Raj Mankara Camorańskiego i włączyłam z samym Mehrunesem Dagonem,
wytłukłam wszystkich Thalmorczyków z Północnej Strażnicy, zdobyłam Laskę
Magnusa i pokonałam Ancano. Czy nie mogłabym po prostu wytłuc wszystkich
agentów Thalmoru obecnych w Ambasadzie? Nie takie rzeczy w końcu już
robiłam.
- A może po prostu wedrzeć się siłą? - spytałam
głośno.
- Taki masz plan! - Delphine spojrzała na mnie
przenikliwie i zamyśliła się. - Nawet, gdyby nikt nie zdołał cię zabić, to
zanim udałoby ci się dostać do środka, po dokumentach nie byłoby śladu. Idziemy
tam po informację, pamiętasz? Możesz mi wierzyć, robię to od dawna. Mój plan
jest lepszy.
- No dobrze, słucham - westchnęłam. - Jaki masz plan?
Jak mam przeniknąć do Ambasady Thalmoru?
- Ambasadorka Thalmoru, Elenwen, regularnie organizuje
przyjęcia, na których bogaci wpływowi podlizują się Thalmorowi. Mogę ci
załatwić wstęp na jedno z przyjęć. Kiedy już znajdziesz się w Ambasadzie,
wyjdziesz po cichu i poszukasz tajnych akt Elenwen. Mam łącznika w Ambasadzie.
Nie byłby skłonny samodzielnie podjąć się tak ryzykownej misji, ale może ci
pomóc. Nazywa się Malborn. To leśny elf. Ma mnóstwo powodów, by nienawidzi
Thalmoru. Możesz mu ufać. Dam mu znać, żeby spotkał się z tobą w Samotni, w
Gospodzie Pod Mrugającym Ślizgaczem. Wiesz, gdzie to jest?
- Nie do końca, ale znajdę tę gospodę. Nie obawiaj
się.
- Kiedy ty będziesz robić swoje, ja zajmę się
zorganizowaniem dla ciebie zaproszenia na małe przyjęcie u Elenwen. Kiedy
załatwisz już wszystko z Malbornem, spotkaj się ze mną w stajniach Samotni.
Jakieś pytania?
- Kim jest twój kontakt? Naprawdę mogę mu ufać?
- Nie martw się o Malborna. Nie jest tak
niebezpieczny, jak ty, ale ma na pieńku z Thalmorem, podobnie jak ja. To leśny
elf. Thalmor wymordował jego rodzinę w puszczy Valen, podczas jednej z czystek,
o których się nie mówi. Na szczęście nie mają pojęcia, kim naprawdę jest. W
przeciwnym razie nie podawałby napitków na przyjęciach ambasadorki.
- Rozumiem - wciąż przerażał mnie i dziwił ogrom
śmiertelników, których Thalmor zdołał skrzywdzić. - Co zrobić, gdy już znajdę
się w Ambasadzie?
- Tu zaczyna się zabawa. Musisz wymknąć się z
przyjęcia, nie zwracając na siebie uwagi. Twoim następnym ruchem będzie
znalezienie biura Elenwen i przeszukanie ich akt. Malborn powinien cię
pokierować.
- Będzie ciekawie - przyznałam, radośnie się
uśmiechając - Już mi się to podoba. Zobaczymy się w Samotni po tym, jak spotkam
się z Malbornem.
- Zgoda. Zachowaj ostrożność.
Wyszłam z tajnego pokoju i znów znalazłam się w
głównej sali gospody. Bard, szarpiąc struny swojej lutni, na nieszczęście moich
uszu zaczął śpiewać "Ragnara Czerwonego". Kiedy spożywałam śniadanie,
zamienił lutnie na flet. Nie mógł więc zadręczać mnie swoim beznadziejnym
głosem. Co więcej grał całkiem ładnie. Po śniadaniu postanowiłam wyruszyć na
poszukiwania słowa mocy z tajemniczego listu.
Wieczorem przybyłam do podnóża dość wysokiej góry.
Spojrzałam w niebo i jak zwykle zachwyciłam się widokiem księżyców. Obydwa
znajdowały się w pełni. Od podziwiania księżyców oderwał mnie ryk smoka
dobiegający z oddali. Na wszelki wypadek dobyłam miecza i nagle poczułam, że
coś uderzyło mnie mocno w plecy. Utrzymałam się na nogach i szybko odwróciłam
się, od razu tnąc atakującego mieczem. Ujrzałam przed sobą trolla. Mój miecz
zranił go lekko, co tylko go rozwścieczyło. Natychmiast rzuciłam się do
ucieczki. Nie miałam na sobie zbroi, a więc pazury trolla mogły rozszarpać moje
ciało z łatwością. Biegłam ścieżką prowadzącą w górę i czułam na swoim karku
oddech ścigającej mnie bestii. Odwróciłam się i krzyknęłam:
- Fus Ro Dah!
Potęga mojego krzyku zepchnęła trolla ze skały w dół.
Poturlał się, jak szmaciana marionetka i znalazł się kilka metrów ode mnie, na
dale, nie dając znaków życia. Miło było patrzeć, jak potężny może być mój
Krzyk. Trolla miałam już z głowy, więc spokojnie weszłam po przysypanej
śniegiem ścieżce w górę. Przede mną pojawia się smok. Właściwie nie czułam się
w tej chwili na siłach, by z nim walczyć, ale nie miałam wyboru. Użyłam
Nieugiętej Siły przeciw niemu, ale nie przyniosło to praktycznie żadnego
efektu. Smoki są zbyt duże, by je odepchnąć za pomocą Krzyku. Użyłam więc Smoczego
Oddechu. Gdy tylko zionęłam w mego przeciwnika ogniem, on chłapnął swoim
wielkim pyskiem i zatopił swoje ostre zęby w moim ramieniu. Odskoczyłam od
niego. Uzdrowiłam się i cięłam go mieczem. W następnej chwili dobyłam mojego
drugiego miecza. Smok wzbił się w niebo, ale po chwili powrócił. Powitałam go
Smoczym Oddechem i z całej siły cięłam mieczami po pysku. Szarpnięciem swoich
szponów rozdarł mój płaszcz oraz przeciął mi skórę na piersi. Odrzuciłam jeden
z mieczy i szybko się uzdrowiłam, ale zranił mnie szponami po raz drugi.
Poczułam, że śmierć zagląda mi w oczy.
- Feim! - krzyknęłam.
W tej samej chwili ogarnęłam mnie błogość i lekkość.
Moje ciało zatraciło swoje granice i swoją namacalność. Stałam się, jak duch.
Szpony i zęby smoka przechodziły przeze mnie na wylot, nie czyniąc mi żadnej
szkody. Eteryczność to dobry Krzyk. Uzdrowiłam się i naprawiłam moje szaty za
pomocą magii. Po chwili, kiedy eteryczność przestała działać, zabiłam smoka,
rozcinając mu gardziel moim mieczem.
Po długiej wędrówce dostałam się na szczyt góry.
Znajdowała się tu wielka drewniana skrzynia. Gdy ją otworzyłam, okazało się, że
ktoś zostawił w niej krasnoludzką zbroję. Niewiele myśląc, włożyłam ją na
siebie. Miałam już na nogach krasnoludzkie buty, a w Akademii zostawiłam krasnoludzki
hełm. Będę więc mieć kompletną zbroję. Podeszłam do skalnej ściany, wygładzonej
w półowal. Znajdowało się na niej słowo mocy.
- Zun! - przeczytam
głośno.
Ogarnęła mnie ciemność, jakby ktoś na chwilę odebrał
mi zdolność widzenia. Trwało to zaledwie kilka sekund. Później poczułam
nieprzemożną ochotę dotknięcia rękojeści jednego z mych mieczy. Uczyniłam to i
poczułam podniecenie oraz rozkosz. Zrozumiałam, że "zun"
oznacza broń. Krzyknęłam, a mój głos zdawał się być potężniejszy od stali.
Zapragnęłam być jedyną osobą w Nirnie trzymającą broń w reku. Chciałam
wszystkich innych rozbroić, pozbawić obrony, uzależnić od siebie. Przyglądając
się temu pragnieniu, pojęłam, że za pomocą nowo poznanego słowa mocy, mogę
wytrącić memu przeciwnikowi broń z ręki.
23 dzień, Pierwsze Mrozy:
Rankiem przybyłam do Wichrowego Tronu. Śniadanie
spożyłam w Gospodzie Pod Knotem. Zastałam tam Torbjorna Łamacza-Tarcz,
który jak zwykle pił w samotności, niezwykle przygnębiony. Serce ścisnęło mi
się w piersi na widok jego żalu i rozpaczy. Wyciągnęłam z mego plecaka Amulet
Arkaya. Pamiętałam, że mówił mi kiedyś, iż szukał czegoś takiego dla swej żony.
Podeszłam do niego i przywitałam się.
- Mogę jakoś ci pomóc? - spytałam.
- Nie, ale miło było mi słyszeć, że rozłożyłaś Rolfa
na łopatki. Następnym razem zrób to publicznie. Dobra tawerniana bójka, to
właśnie to, co potrafi poprawić mi humor - powiedział lekko się uśmiechając.
- Oto Amulet Arkaya - oświadczyłam kładąc święty
naszyjnik na stole przed nim.
- Mam nadzieję, że Arkay przyniesie mojej żonie
ukojenie. Dziękuję - Torbjorn wsunął amulet do kieszeni, poczym wysypał
kilkaset septimów ze swojej sakiewki. - Proszę, zawsze spłacam swoje długi.
- Ależ, nie mogę tego przyjąć - zawołałam.
- Kupuję od ciebie ten amulet i nie wciskaj mi go jako
prezentu. Wiem, że niedawno zakupiłaś Hjerim i domyślam się, że wydałaś na ten
dom wszystkie swoje oszczędności. Mam rację?
- Masz, ale...
- Po prostu weź te pieniądze, kobieto.
Przeliczyłam wręczone mi złote monety. Było to 800
septimów.
- Dobrze, ale proszę napij się jednego na mój koszt -
odezwałam się do Torbjorna.
- Masz jakieś piwo, albo miód?
Zamówiłam dla nas butelkę norskiego miodu i kilka
kufli piwa. Sama wypiłam jedynie odrobinę miodu, a cała reszta trunku została
dla mego towarzysza.
25 dzień, Pierwsze Mrozy:
Wstałam z łóżka z samego rana. Miałam za sobą już
drugą noc spędzoną w moim własnym domu. Umyłam się i włożyłam na siebie
krasnoludzką zbroję. Zjadłam szybkie śniadanie, zamknęłam drzwi na klucz i
wyruszyłam w podróż do Samotni. Najpierw znalazłam woźnicę, który zawiózł mnie
Wyruszam do Gwiazdy Zarannej. Przybyłam do tego miasta w południe. Od razu
zaczęłam się rozglądać za muzeum Mitycznego Brzasku, do którego to kilka dni
wcześniej otrzymałam zaproszenie.
- Narzędzia, towary, broń... - wołała przekupka na
targu.
- Kopalnia Żywego Srebra to najlepsza kopalnia w
Gwieździe Zarannej - odezwał się jakiś mężczyzna.
- Kopalnia Żelazowa Masa jest warta trzykrotnie więcej
niż Kopalnia Żywego Srebra i jej przygłupi właściciel - odpowiedziała na to
jakaś kobieta.
- Dobrze, że te koszmary wreszcie się skończyły. Może
wiesz coś o tym? - zagadną mnie przechodzący przez targ Nord.
- Koszmary były sprawką Vaerminy, ale Erandur, kapłan
Mary, pokonał ją i ocalił was - odpowiedziałam.
- Skąd o tym wiesz? - spytał zdziwiony mężczyzna.
- Trochę mu w tym pomogłam.
W tym momencie dostrzegłam duży drewniany budynek,
przed którym powiewały sztandary Mitycznego Brzasku. Wiedziałam już gdzie
znajduje się muzeum. Jakżebym mogła zapomnieć ten symbol? Tę czerwoną barwę i
te złote słońce? Sztandary moich dawnych wrogów natychmiast przyciągnęły mój
wzrok. Podeszłam w ich stronę. Przed muzeum jakaś kobieta ubrana w niebieskie
szaty, takie jak noszą kapłani, albo magowie Synodu, kłóciła się z jakimś
elegancko ubranym mężczyzną.
- Siliusie Wesuiusie, opamiętaj się! - zawołała
kobieta.
- Czemu miałbym się z tym kryć? To dziedzictwo mojej
rodziny - stwierdził mężczyzna nazwany przez nią Siliusem Wesuiusem.
- To przeszłość - odpowiedziała kobieta z naciskiem. -
Martwe przysięgi w martwych ustach! I niech tam zostaną.
Nagle po ziemi przemknął się niepokojący cień.
Spojrzałam w górę i ujrzałam nad swą głową smoka. Natychmiast chwyciłam za
broń. Silius Wesuius i jego towarzyszka zrobili to samo. Smok uciekł na skały,
za nim zdążyłam rzucić w niego jakieś niszczące zaklęcie. Dogoniłam go,
poraziłam magiczną energią i dobiłam jednym ciosem miecza. Następnie wchłonęłam
jego duszę. Jego szkielet sturlał się ze wzgórza i zatrzymał na pobliskiej
chacie. Zabrałam smocze kości i łuski, poczym zeszłam ze skał.
- Smok nie żyje. Spokojnie - odezwałam się do
zebranego przy szkielecie tłumu śmiertelników.
Wszyscy patrzyli na mnie, jak na jakieś dziwadło.
Schowałam miecz i stanęłam bez ruchu, nie wiedząc za bardzo, co powiedzieć.
- A oto mój pierwszy gość! - zawołał nagle Silius
Wesuius i chwycił mnie za ramię. Wyprowadził mnie z tłumu w stronę swego domu.
- Muzeum Mitycznego Brzasku jest otwarte, wędrowcze.
- Mam tu zaproszenie od kuriera - zaczęłam grzebać w
plecaku szukając właściwego kawałka pergaminu.
Mężczyzna machnął ręką, na znak, że nie muszę tego
robić, że fakt posiadanie przeze mnie zaproszenie niewiele go interesuje.
- I oto jesteś - odezwał się wprowadzając mnie na
schody i otwierając przede mną drzwi. - Dobrze, wejdź! Przyjrzyj się ekspozycji
i porozmawiajmy. Mam zadanie, do którego możesz się idealnie nadać.
- Brzmi nieźle - odparłam.
- Porozmawiajmy w środku.
Weszłam do jego domu, które było jednocześnie
założonym przez niego muzeum, a on zamknął za mną drzwi. Muzeum składało się
tylko z jednego pomieszczenia. Poza gablotami muzealnymi znajdowało się tu
łóżko właściciela i jego kominek.
- Rozejrzyj się - Silius Wesuius był wyraźnie
podekscytowany. - Arrasy zawieszone tutaj i na zewnątrz znaleziono w
kryjówkach, w których członkowie Mitycznego Brzasku spotykali się, by
spiskować. Największym dokonaniem kultu było wymordowanie dynastii Septimów,
otworzenie drogi do władzy.
Podeszłam do pierwszej gabloty. Spoczywały w niej
szaty, rękawiczki i buty Mitycznego Brzasku. Tak, dokładnie takie, jakie
pamiętam. Podeszłam do drugiej gabloty i moje serce zadrżało. W jej wnętrzu
znajdowało się bowiem zniszczone Misterium Xaerxesa, a raczej to, co z niego
zostało, czyli nadpalona okładka i jedna strona z symbolem Otchłani wpisanym w
okrąg. Wyglądało to wyjątkowo żałośnie.
- Ten przypalony kawałek papieru, to wszystko, co
zostało po Misterium Xaerxesa - powiedział cicho Silius Wesuius, stając obok
mnie. - Tajemniczą Księgę napisał sam Mehrunes Dagon. Powiadają, że Mankar
Camoran użył księgi, by otworzyć portal do Raju, gdzie wszyscy jego wyznawcy
mieli zyskać życie wieczne.
Ogarnęła mnie nostalgia. Miałam kiedyś tę księgę w
dłoniach, a teraz tak niewiele z niej zostało. Jedna podpalona kartka - tylko
tyle zostało z Misterium Xaerxesa. Trudno w to uwierzyć. Tyle lat! Głośno
westchnęłam.
W trzeciej gablocie znajdowały się cztery księgi
Komentarzy. Były wspaniale zachowane. Miały chyba trochę inne okładki niż te,
które znajdowały się w moim posiadaniu dwa wieki temu, choć już nie pamiętam,
jak dokładnie wyglądały.
- Komentarze na temat Misterium Xaerxesa zostały
spisane przez przywódcę kultu Mitycznego Brzasku, Mankara Camorana - odezwał
się właściciel muzeum. - Swoim wyznawcom obiecał Raj po śmierci oraz ponowne
odrodzenie u boku Mehrunesa Dagona.
W kolejnej gablocie dostrzegłam futerał na sztylet z
wyrytym małym symbolem Otchłani.
- Ach tak! Ta pochwa! - mężczyzna zawołał z zachwytem.
- Widzisz ten symbol? Wrota Otchłani! Najważniejszy symbol Mehrunesa Dagona,
daedrycznego patrona Mitycznego Brzasku.
Przeniosłam na niego swój wzrok. Dopiero teraz mu się
przyjrzałam. Był człowiekiem w średnim wieku o półdługich brązowych włosach.
- Masz jakieś pytania odnośnie muzeum, czy wolisz
przejść do interesów? - zapytał.
- Dlaczego otworzyłeś to muzeum? - spojrzałam na niego
uważnie.
- Nie jest żadną tajemnicą, że moja rodzina należała
niegdyś do Mitycznego Brzasku - odpowiedział. - Jednemu z moich przodków
powierzono nawet zadanie zamordowania samego Uriela Septima. Całymi latami
ukrywaliśmy się przed naszą przeszłością. Staliśmy się kupcami, ludźmi mającymi
pieniądze i wpływy. Ja jednak zdałem sobie sprawę, że nie można zanegować
znaczenia Mitycznego Brzasku, naszego znaczenia dla historii. Dopilnuję, by
każdy w Tamriel zapamiętał, że przez chwilę los świata spoczywał w naszych
rękach, na dobre i na złe.
Nie podobał mi sposób, w jaki to wszystko powiedział,
ani fakt, że utożsamiał się ze swoimi pogardy godnymi przodkami. Zachwyt
pobrzmiewający w jego głosie, gdy mówił o Mitycznym Brzasku, sprawił, że przez
chwilę miałam ochotę go zamordować.
- Jak ty śmiesz być dumny z tego, że twoi przodkowie
wymordowali najszlachetniejszych ludzi... - zarientowałam się, że się
zagalopowałam, wiec szybko sprostowałam swoją bezmyślną wypowiedź - no może
wszyscy nie byli najszlachetniejsi, ale Martin Septim był i zginął przez nich!
- gniew zatrząsł całym moim ciałem. - Martin Septim był najwspanialszym
Cesarzem od czasów Tibera Septima, rozumiesz?! O jakim zadaniu mówisz na
Dziewiątkę?!
- Najpierw coś ci opowiem - niezmącony spokój
jego głosu, stłumił nieco moją wściekłość. - Po Kryzysie Otchłani pojawiło się
wiele grup, które postawiły sobie za cel zmieść z powierzchni ziemi niedobitki
Mitycznego Brzasku. Członkowie jednej z nich odnaleźli Brzytwę Mehrunesa, artefakt
Dagona. Podzielili ją na trzy części i przysięgli na zawsze utrzymać je z dala
od siebie. Choć stało się to ponad 150 lat temu, potomkowie członków tej grupy
wciąż przechowują fragmenty tej broni. Są tutaj, w Skyrim.
- Nie musisz mówić dalej - przerwałam mu ostro. - Nie
interesuje mnie to. Nigdy w życiu, bym czegoś takiego nie zrobiła.
- No dobrze. Nie mogę zmusić cię do pomocy, ale oferta
wciąż pozostaje aktualna.
Miałam ochotę trzepnąć go mieczem, ale powstrzymałam
się.
- Posłuchaj! - zawołałam wściekła. - Miałam już do
czynienia z Mehrunesem Dagonem. Jeśli kiedykolwiek poczuję w Tamriel jego
moc... jeśli kiedykolwiek dowiem się, że ktoś poskładał tę przeklęta brzytwę,
to pierwszą rzeczą, którą wtedy zrobię, będzie poderżnięcie ci gardła. Lepiej to
sobie dobrze zapamiętaj!
Opuściłam muzeum Mitycznego Brzasku z całej siły
trzaskając za sobą drzwiami.
26 dzień, Pierwsze Mrozy:
O zmierzchu przybyłam do Samotni. Minęłam starego
mężczyznę w skórzanej zbroji stojącego przed karczmą, nad drzwiami której
widniał szyld z napisem "Pod Mrugającym Ślizgaczem." Znajdowała się
ona niedaleko bramy miejskiej.
- Starość nie jest taka zła - powiedział starzec z
radością. - Córka zapewnia mi jedzenie i już nie muszę pracować.
Nie odezwałam się. Bez słowa wkroczyłam do karczmy. W
środku było ciepło i raczej przytulnie, mimo to nie czułam się komfortowo.
Byłam w Samotni, w tutejszej stolicy Cesarskich. Gdyby ktokolwiek odkrył moją
tożsamość, nie opuściłabym tego miasta żywa. No, ale właśnie tutaj miałam się
spotkać z tym elfem. Z przerażeniem zorientowałam się, że zapomniałam jego
imienia. Rozejrzałam się. Mój wzrok od razu przyciągnęła blond włosa bardka,
która była wyjątkowo piękną kobietą. Szybko zorientowałam się, że w karczmie znajduje
się tylko jeden elf. Siedział samotnie przy jednym ze stolików. Postanowiłam
być ostrożna, więc najpierw podeszłam do bardki.
- Mogę poznać imię tutejszej artystki? - odezwałam się
z przesadną naturalnością.
- Nazywam się Lizette - uśmiechnęła się blondynka. -
Nie krępuj się! Wystarczy poprosić.
- O czym mówi się w mieście? - spytałam od niechcenia,
opierając się o bar.
- Jeśli interesują cię plotki, najlepiej porozmawiaj z
Corpurusem. Ja... widziałam gościa zmierzającego do Błękitnego Pałacu.
- Gościa?
- Kogoś w szlacheckich szatach, kto nie jest stąd.
Więcej niezwykłości w Samotni ostatnimi czasy się nie wydarzyło.
- Mogę mieć prośbę?
- Tak. Co mogę dla ciebie zrobić?
- Znasz "Smocze Dziecię Nadchodzi"?
- Tak...
Dziewczyna zaczęła śpiewać znany mi utwór przepięknym
głosem. Nie grała na żadnym instrumencie, ale jej głos był jeszcze piękniejszy
od jej niezrównanie pięknej twarzy. Usiadłam przy stole za filarem, tak, by móc
ukradkiem obserwować elfa i przy okazji słuchać pieśni bardki. Elf Siedział do
mnie plecami. Obserwowałam go dość długo, a on tylko jadł chleb i patrzył
gdzieś przed siebie. W końcu podeszłam w jego stronę i usiadam na krześle, na
przeciwko niego. Elf miał brązowe włosy zaczesane do tyłu i był brzydki, jak...
jak elf.
- Potrzebujesz czegoś... Cesarska? - spytał z nutką
pogardy podnosząc na mnie znudzone oczy.
Najwyraźniej nie domyślił się, kim jestem.
- Zdaje się, że przysyła mnie nasza wspólna znajoma -
powiedziałam.
- Serio? Ciebie wybrała?! - zdziwił się elf, poczym
ściszył głos - Mam nadzieję, że wie, co robi. Oto jak wygląda sytuacja: Mogę
dla ciebie przemycić nieco sprzętu do Ambasady. Nie zabieraj ze sobą niczego
więcej, bo ochrona Thalmoru nie jest tylko na pokaz. Daj mi to, co będzie ci
niezbędne, a ja dostarczę to do Ambasady. Reszta w twoich rękach.
- Będę musiała się przebrać. Gdzie mogę to zrobić.
- Za mną! - elf poprowadził mnie do jednego z
karczemnych pokoi, który najwyraźniej wynajął.
- Co mam przynieść? - spytałam wchodząc do środka.
- Ja mam wiedzieć? Obiecała, że przyśle kogoś, kto wie
co robi. Jeśli chcesz wyjść z tego w jednym kawałku, sugeruję wybrać coś, co
pozwoli poruszać się cicho i błyskawicznie zabijać.
- Ach! Nie skorzystam z twojej rady. Jednak wolę moją
zbroję. A teraz bądź tak dobry i zostaw mnie samą.
Elf wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi. Ja
natomiast szybko zdjęłam z siebie zbroję i wyciągnęłam z plecaka karczemny
strój, w którym wyglądałam z pewnością bardzo atrakcyjnie. Elf wrócił do
pokoju, a ja oddałam mu moje dwa miecze oraz szklany sztylet, który nosiłam
zwykle ukryty w bucie na wszelki wypadek. Tyle z broni. Ponad to zostawiłam mu
moją krasnoludzką zbroję.
- Dobra dostarczę to do Ambasady - powiedział elf, gdy
obydwoje opuściliśmy jego pokój. - Muszę lecieć. Nie martw się. Znajdę cię na
przyjęciu.
Wyszłam z karczmy chwilę po nim. Z pewnością nikt nie
skojarzył wchodzącego tu przed chwilą wojownika zakutego w krasnoludzką zbroję
z wychodzącą teraz piękną dziewczyną. Wiedziałam, że muszę teraz spotkać się
przy stajniach z Delphine. Przy bramie minęłam strażnika. Serce podskoczyło mi
do gardła, gdy zatrzymał mnie ruchem dłoni i oświetlił moją twarz trzymaną w
ręku pochodnią. Gdyby znał moją twarz, której teraz nie zakrywał już
krasnoludzki hełm, byłoby chyba po mnie.
- Mam nadzieję, że trzymasz się z dala od kłopotów -
powiedział patrząc mi w oczy.
Wytrzymałam jego spojrzenia. Potrafię wytrzymywać
spojrzenia śmiertelników, zwykle to oni nie wytrzymują mego. Puścił mnie. A
więc nie domyślił się kim jestem, na szczęście. Wyszłam z miasta i przeszłam
przez pobliską farmę. Delphine stała oparta o drewnianą stajnie.
- Malborn dostał już od ciebie sprzęt, który chcesz
przemycić do Ambasady? - spytała, gdy stanęłam przed nią.
- Tak. Malborn jest gotowy - odpowiedziałam, ciesząc
się, że przypomniała mi imię naszego łącznika.
- Dobrze. Mam dla ciebie zaproszenie na przyjęcie. Ale
strażnicy przepuszczą cię jedynie wtedy, jeśli naprawdę uwierzą, że jesteś
zaproszonym gościem. To oznacza, że musisz wyglądać, jak gość, a nie jak
uzbrojony po zęby żołnierz.
- Teraz wyjątkowo nie wyglądam jak żołnierz -
oświadczyłam rozprostowując ręce w geście autoprezentacji.
- Nie, teraz wyglądasz, jak kobieta lekkich obyczajów
- odparła Delphine z przekąsem, poczym podeszła do stojącego nieopodal wozu i
podała mi jakieś ubranie - Masz, załóż to! Zachowam resztę twojego sprzętu.
Będzie na ciebie czekał. Będziesz mieć tylko to, co przemyci dla ciebie
Malborn, plus sprzęt, który uda ci się znaleźć w środku.
- Dobrze, że oddałam Malbornowi zbroję.
- Na co czekasz? Nie możesz iść do Ambasady Thalmoru
na przyjęcie w takim stroju! - Delphine zmierzyła mnie zdegustowanym wzrokiem.
Weszłam do stajni i przebrałam się w szatę otrzymaną
od Delphine. Raczej nie byłam zadowolone ze swojego wyglądu. Ubiór przeznaczony
na przyjęcie był wykonany, co prawda z dobrego i kosztownego materiału, ale
zupełnie nie zachwycał. Takie to brzydkie! Ciepłe i czerwonawe. Zupełnie nie
kobieca marynarka. Włożyłam również podane mi przez Delphine buty. Wyszłam na
zewnątrz.
- Mhh. To będzie musiało wystarczyć - Delphine
spojrzała na mnie. - Myślę, że wezmą cię za prawdziwego gościa. Przynajmniej
dopóki nie otworzysz ust. Powóz do Ambasady czeka. Zaczynamy?
Postanowiłam zignorować jej głupią uwagę o otwieraniu
ust i, wręczając jej mój plecak, powiedziałam:
- Dobrze, pilnuj reszty moich rzeczy.
- Nie martw się. Wszystko będzie na ciebie czekać, gdy
wrócisz. Po prostu nie daj się zabić i wróć z informacjami, których
potrzebujemy. Powodzenia!
Wsiadłam na wóz. Woźnica popędził konie. Jechaliśmy
stromą ścieżką między górami. Wyczarowałam światło i w jego blasku przeczytałam
wręczone mi przed chwilą przez Delphine zaproszenie:
Pierwsza
Emisariuszka Dominium Aldmerskiego w Królestwie Skyrim
prosi Astarte o
zaszczyt towarzystwa
na przyjęciu
odbywającym się w dniu 26 Pierw. Mrozów 201 roku w rezydencji ambasadora.
RSVP. wymagany
strój wizytowy.
Po chwili byłam już w Ambasadzie. Gwiazdy świeciły tej
nocy niezwykle jasno. Oddaliłam się od wozu i natknęłam się na jakiegoś
mężczyznę.
- Nie tylko ja spóźniłem się na wieczorek u Elenwen. I
na dodatek przybywasz powozem. Moje uznanie, droga pani - mężczyzna lekko mi
się skłonił.
Z powodu ciemności nocy nie mogłam mu się dokładnie
przyjrzeć, ale byłam pewna, że jest człowiekiem. Był niskiego wzrostu, więc
podejrzewałam, że nie jest Nordem.
- Z kim mam przyjemność? - spytałam uprzejmie.
- Nazywam się Razelan - mężczyzna cmoknął mnie w rękę,
a ja natychmiast poczułam, że wionie od niego alkoholem - Moje spóźnienie
wynikło z faktu, że zgubiłem się po drodze na tę opuszczoną przez bogów górę -
przysiadł na pobliskich kamieniach. - Warto przybyć wcześniej, najlepiej dzień
przed przyjęciem, żeby nie przegapić żadnego picia - głośno ziewnął. - Odpocznę
tu przez chwilę, choć jest strasznie zimno. Wcale nie cieszę się na myśl o
podróży powrotnej na dół.
Zostawiłam go samego i podeszłam do bramy wiodącej na
teren ambasady. Wejścia strzegło dwóch thalmorskich żołnierzy w złocistych
zbrojach.
- Witam w Ambasadzie Thalmoru! Wstęp za zaproszeniem
- odezwał się jeden z nich, wyciągając dłoń w moją stronę.
- Proszę! - wręczyłam mu zaproszenie.
- Dziękuję, pani. Proszę wejść.
Przekroczyłam bramę, słysząc za plecami głos poznanego
przed chwilą mężczyzny o imieniu Razelan:
- A teraz, proszę, oto moje zaproszenie. Nie mam
zatrutego sztyletu przypasanego do uda i tak dalej i tak dalej...
- Wypełniam tylko swoje obowiązki, panie -
odpowiedział mu thalmorski żołnierz.
Weszłam na dziedziniec. Cały zasypany był grubą
warstwą śniegu. Wspięłam się po oblodzonych schodach, skręciłam w lewo i
dostałam się do środka głównego budynku ambasady.
Sala była jasna, ciepła, ogromna i przepełniona
śmiertelnikami w wytwornych szatach. Ledwie zdążyłam się rozejrzeć, wciąż
stojąc w progu, gdy podeszła do mnie wysoka elfka w
czarno-granotowo-fioletowych szatach Thalmoru. Była klasyczną Altmerką. Miała
szkaradnie pociągłą twarz, zielonkawy odcień skóry, długie jasne włosy
zaczesane do tyłu, spiczaste uszy, wąziutki nos i malutkie usta muśnięte szminką
o delikatnej, różowej barwie. Jej oczy były duże, żółte i niewyobrażalnie
zimne.
- Witaj! Chyba nie mieliśmy okazji się poznać -
przemówiła przesadnie miłym głosem. - Jestem Elenwen, ambasadorka Thalmoru w
Skyrim. A ty jesteś...
- Ty jesteś Elnwen?! Wiele mi o tobie mówiono -
powiedziałam szybko, nie chcąc jej zdradzić swego imienia.
- Doprawdy? Mam nadzieję, że wyłącznie dobre rzeczy.
Jej głos był tak słodki i fałszywy, że zaczynał mnie
mdlić. Elenwen była, jak lukier na pączku, obrzydliwie lepka i tak cukrowa, że
można było z miejsca dostać mdłości i próchnicy.
- Ale masz nade mną przewagę, bo obawiam się, że ja
nic o tobie nie wiem - mówiła dalej wyraźnie akcentując poszczególne słowa. -
Proszę, opowiedz mi o sobie. Co sprowadza cię do tego... och... - w jej głosie
pojawiła się wyraźna pogarda, którą płynnie przemieniła w fałszywą życzliwość,
poprawiając się lukrowym tonem - ... do Skyrim.
Ktoś za naszymi plecami głośno chrząknął.
- O co chodzi Malbornie? - spytała Elenwen, odwracając
się.
- Chodzi o to, że skończyło się wino z Alto. Czy mogę
otworzyć Czerwoną Karientię? - zapytał Malborn stojący za barem, a ja dopiero w
tej chwili go dostrzegłam.
- Mówiłam ci już, żeby nie zawracać mi głowy takimi
błahostkami - odezwała się Elnwen głosem, który natychmiast przywodził na myśl
bolesną chłostę.
- Tak, pani ambasador - Malborn schylił głowę z
szacunkiem.
- Zechciej mi wybaczyć - Elenwen zwróciła się do mnie.
- Musimy się później lepiej poznać. Proszę, baw się dobrze.
Odetchnęłam z ulgą, gdy zaczęła się oddalać. Z
pewnością odetchnęłam niebezpiecznie głośno. Powtarzałam sobie, że muszę
trzymać nerwy na wodzy. Patrzyłam na oddalającą się Elenwen. Nie poruszała się
lekko i zmysłowo, jak większość Altmerek. Szła bardzo powoli na szeroko
rozstawionych nogach, a jej kroki były niewymownie ciężkie. Właśnie tak stąpają
oprawcy i sadyści. Wiedziałam już, że Elenwen lubuje się w zadawaniu bólu
innym. Czułam, że przenika mnie chłód, gdy patrzyłam, jak z każdym jej krokiem
uderzają o podłogę jej ciężkie czarne buty, którymi połamała już pewnie palce
nie jednemu śmiertelnikowi.
Odwróciłam się. Thalmorski żołnierz stał przy
drzwiach. Rozejrzałam się po sali. Wszędzie było pełno ludzi. Tak jest, ludzi,
a nie elfów. Do sali wszedł szczupły Redgarczyk i usiadł na ławce obok wejścia.
Odezwał się do przechodzącej obok kobiety, a ja słysząc jego głos,
zorientowałam się, że jest mężczyzną o imieniu Razelan, z którym rozmawiałam
przed wejściem do Ambasady. Przemierzyłam salę. Śmiertelnicy chodzili wszędzie.
Wokół mnie zrobił się okropny ścisk. Jak mam nie zostać zauważona? Jakaś
kobieta grała na flecie. Większość gości patrzyła na nią, ale nie byli na niej
skupieni na tyle, by nie zauważyć, jak wymykam się na zaplecze. Inna kobieta
chodziła z tacą i podawała drinki. Była elfką, ale osoby, które przyjmowały od
niej drinki z uśmiechem na ustach, w większości były ludźmi. Jak to możliwe, że
na tym przyjęciu jest tak wielu ludzi? Czy nie wiedzą, że te elfy chcą nas
zniszczyć? Zawróciłam i usiadłam na ławce obok Razelana.
- Co trzeba zrobić, żeby dostać tu drinka? - odezwał
się z wyraźnie skacowanym głosem.
- Nie wiem. Co sprowadza cię na to przyjęcie? -
zapytałam.
- Chyba jesteś tu nową osobą? - mężczyzna spojrzał na
mnie zdziwiony, poczym odwrócił głowę z wyrazem obojętności na twarzy. - W złym
tonie jest zadawać tak bezpośrednie pytania na jednym z wieczorków Elenwen, ale
nie mam nic do ukrycia. Przybyłem z południa w interesach. A jeśli chce się
robić w tych czasach interesy w Tamriel, to cóż... należy przyzwyczaić się do
przymilania Thalmorowi, czy się to komuś podoba, czy nie. Muszę się jeszcze
napić.
Podeszłam do baru, za którym stał Malborn. Elf czyścił
bar szmatką. Na mój widok, nie przerywając wykonywanej czynności, szepnął:
- Gratulacje! Udało ci się, dobrze. Jak tylko odwrócisz
uwagę strażników, ja otworzę te drzwi i wtedy ruszysz dalej. Mam nadzieję, że
dożyjemy jutra.
Uniósł głowę, spojrzał na mnie i zapytał tym razem
głośno:
- Czym mogę służyć, droga pani?
- Chcę się czegoś napić - odpowiedziałam.
- Bardzo proszę - Malborn sięgnął po szklaną butelkę
wypelnioną alkoholem i postawił ją na ladzie. - Wyśmienita coroviańska brendy
dla pani. Czym jeszcze mogę służyć?
- To wszystko. Dziękuję - wzięłam podaną mi butelkę.
- W porządku.
Odwróciłam się od baru i spojrzałam na bawiących się
gości. Mam odwrócić uwagę strażników. Dostrzegłam ich kilku. Niby jak mam to
zrobić? Przeniosłam wzrok na Razelana. Najpierw upiję tego człowieka, a później
się zobaczy. Podeszłam do niego i podałam mu butelkę brendy.
- Proszę, mam dla ciebie napitek - oświadczyłam.
- A! - Razelan odkorkował butelkę i natychmiast wypił
duszkiem połowę jej zawartości. -Jedna szczodra dusza wśród skąpców i
wazyliniarzy! - zawołał kompletnie już pijany. - Jeśli kiedykolwiek będę mógł
coś dla ciebie zrobić, nie wahaj się z tym do mnie zwrócić.
- Właściwie to jest coś, co możesz dla mnie zrobić -
stwierdziłam, uśmiechając się przebiegle.
- Cudownie! Natychmiast mogę zacząć odpłacać się za
twoją szczodrość. Mówże, przyjacielu.
- Musisz zrobić scenę na kilka chwil i zwrócić na
siebie uwagę wszystkich - rozkazałam mu.
- To wszystko?! Przychodzisz do właściwej osoby. Można
powiedzieć, że robienie scen to moja specjalność. Odsuń się i podziwiaj dzieło
moich rąk!
Razelan podniósł się z ławy wciąż trzymając w dłoni
butelkę brendy. Chwiejnym krokiem przeszedł na środek sali, potrącając po
drodze kilku gości. Ogarnęło mnie rozbawienie. Nie ma to jak pijany głupiec!
Razelan zatrzymał się na środku sali i głośno przemówił:
- Uwaga, wszyscy! Proszę wszystkich o uwagę! Chciałbym
coś ogłosić. Proponuję toast za Elenwen, naszą panią!
- Razelanie - odezwała się Elenwen, patrząc na niego
groźnie.
Szybko przemknęłam się w stronę baru. Nikt nie zwracał
na mnie uwagi. Oczy wszystkich skupiły się na Razelanie.
- Oczywiście, niedosłownie - mówił dalej pijany
mężczyzna. - Nie ma rzeczy bardziej nieprawdopodobnej od tego, że ktoś mógłby
chcieć zaciągnąć ją do łóżka.
Słysząc to omal nie krzyknęłam z zaskoczenia i omal
nie wybuchłam śmiechem. Dobry jest, nie ma co! Elenwen była wściekła, ale
Razelan niewiele sobie z tego robiąc, dodał:
- Choć większość z was jest już z nią w łóżku.
- Chodź szybko, zanim ktoś zauważy - Malborn pociągnął
mnie za rękę i powiódł za bar.
Razelan nadal gadał, ale coraz bardziej plątał mu się
język. Zobaczyłam, że podeszli do niego strażnicy. Malborn wciągnął mnie przez
drzwi za barem do spiżarni. Zamknął drzwi za nami.
- Jak na razie idzie dobrze - szepnął. - Miejmy
nadzieję, że nikt nie widział, jak się wymykamy. Musimy przejść przez kuchnię,
obok zarządcy spiżarni. Trzymaj się mnie i pozwól, że ja bedę mówił, dobra? Za
mną!
- Dobrze - zgodziłam się cicho.
Przeszliśmy przez wąski korytarzyk spiżarni i
znaleźliśmy się w kuchni. Znajdowała się tu jakaś Kajiitka.
- Kto to, Malbornie? - zapytala. - Wiesz, że nie
lubimy obcych zapachów w kuchni.
- To tylko gość, który się źle poczuł. Nie czepiaj się
jej - odpowiedział Malborn uprzejmie.
- Gość? W kuchni? Wiesz, że to niezgodne z zasadami? -
Kajiitka była oburzona.
- Mówisz mi o zasadach, Tavani? Nie wiedziałem, że
pozwalają na jedzenie księżycowego cukru - odparł Malborn z ironią. - Może
powinienem spytać panią ambasador?
- Nic nie widziałam - powiedziała Kajiitka i wyszła z
kuchni.
Wygląda na to, że każdy Kajiit to narkoman. A ja
myślałam, że to tylko głupi stereotyp.
- Twoje wyposażenie leży w skrzyni - Malborn wskazał
mi ją. - Zamknę za tobą drzwi. Nie schrzań tego! Pośpiesz się!
Otworzyłam skrzynię i wydobyłam z niej moją
krasnoludzką zbroję. Szybko ubrałam ją i zabrałam moje miecze i sztylet.
- No dalej! Jeśli ktoś zauważy moje zniknięcie, to nie
wyjdziemy z tego cało - popędzał mnie Malborn.
Weszłam do głębszej części Ambasady.
- Muszę zamknąć za tobą drzwi, żeby potrole czegoś nie
zwietrzyły - odezwał się elf stając na progu.
- Dobrze. Jakoś sobie poradzę - odparłam.
- Powodzenia! Wszystko w twoich rękach - stwiwerdził
Malborn, zamykając za mną drzwi.
Znajdowałam się w pięknym korytarzu, jasno oświetlonym
lampkami przy ścianach. W okół było cicho. Nagle coś zsuneło się z mego ramineia
i upadło na podłogę, na szmaragdowy dywan. Spojrzałam w dół i nie wierzyłam
własnym oczom. U moich stóp leżał Amulet Talosa. Nie mam pojęcia, jakim cudem
się to stało, skoro nosiłam go w moim plecaku, ale najwidocznie zaplątał się w
moją zbroję i został wraz z nią przywieziony do Ambasady Thalmoru. Na
Dziewiątkę! Gdyby ktoś go zauważył, Malborn i ja bylibyśmy zgubieni. Amulet
Akatosha, który zwykle nosilam przy sobie, na wszelki wypadek zostawiłam w
plecaku, wręczonym Delphine. Tymczasem przedmiot zakazanego przez Thalmor kultu
w niewyjaśniony sposób znalazł się przy mnie właśnie tutaj, w jaskini lwa.
Podniosłam Amulet Thalosa z podłogi i włożyłam go na szyję. Oby mnie chronił.
Przeszłam korytarz i nagle natknęłam się na dwóch
żołnierzy Thalmoru. Od razu rszucili się na mnie.
- Za Thalmor! - zawołał jeden z nich, unoszac miecz.
Nie zdąrzył go opuścić, gdy ostrzem swojej elfiej
broni poderżnełam mu odsłonięte gardło. Drugiego Thalmorczyka zabiłam chwilę
później.
Przemierzyłam kolejny korytarz. Drogę zaszedł mi agent
Thalmoru w miękkich szatach.
- Jesteś psem! Moim psem! - zawołał i rzucił we mnie
jakieś zaklęcie.
Osłoniłam się magiczną tarczą. Doskoczyłam do niego w
kilka sekund i potężnym rozmachem mego miecza odcięłam mu głowę. Weszłam po
schodach na górę. Nie znałam tego budynku i nie miałam pojęcia, gdzie iść.
Wiedziałam tylko, że musze dostać się do pokoju Elenwen, ale nie miałam
pojęcia, gdzie on się znajduje. Weszłam do pomieszczenia, w którym
rozbrzmiewała muzyka. Był to odgłos fletu. Domyśliłam się, że jestem dokładnie
nad salą, w której trwa przyjęcie. Zajrzałam do stojącej pod ścianą szafy i
znalazła trochę złota, poza tym nic interesującego. Przeszłam przez jakieś
ozdobne drzwi i znalazłam się na balkonie. Wokół mnie był śnieg, a nade mną gwiaździste
niebo. Byłam na balkonie, przy wewnętrznym dziedzińcu Ambasady.
- Tutaj! - usłyszałam czyjś krzyk.
Natychmiast dobyłam miecza. Thalmorski żołnierz wspiął
się na balkon. Udało mi się zwalić go w dół uderzając go ostrzem w klatkę
piersiową. Szybko zeskoczyłam na dziedziniec, stając przed thalmorskim
czarodziejem, który ciskał we mnie zaklęcia. Poraził mnie boleśnie magiczną
energią. Użyłam Krzyku Nieugiętej Siły przeciw niemu. Upadł, ale szybko się
podniósł. Wyczarował magiczną barierę wokół siebie, więc nie mogłam zranić go
magią, ale mieczem już tak. Przeskoczyłam przez magiczną barierę bez trudu i
pchnełam go elfim mieczem. Ostrze weszło, jak w masło. Czarownik umarł szybko.
Następnie dobiłam jęczącego żołnierza, którego zwaliłam z balkonu. Przeszłam
przez dziedziniec. Dotarłam do kolejnego budynku. Weszłam do środka i zabiłam
zastanych tam Thalmorczyków. Było to dwóch czarodzieji. Towarzyszył im jakiś
skromnie odziany człowiek. Przycisnęłam go do ściany i przyłożyłam mu ostrze
miecza do gardła.
- Co tu robisz? - spytałam groźnie.
- Służę moim panom - odpowiedział.
- Służysz thalmorskiemu ścierwu, więc sam jesteś
ścierwem - stwierdziłam z gniewem. - Gdzie jest komnata Elenwen?
Thalmorski sługa wskazał mi ruchem głowy przejście
wiądące do jakiś drzwi. Puściłam go i uklękłam przy jednym z martwych
czarodzieji. Niespodziewanie poczułam uderzenie w plecy. Sługa Thalmorczyków
próbował ugodzić mnie nożem, którego ostrze jednak nie zdołało przebić mojej
krasnoludzkiej zbroji. Odwróciłam się i jednym płynnym ruchem miecza rozprułam
napastnikowi brzuch. Później powróciłam do przeszukiwania zwłok. Przy ciele
jednego z czarodzieji odnalazłam klucz podpisany "do komnaty
przesłuchań" oraz odrobinę złota i szlachetnych kamieni. Udałam się
w stronę, którą wskazał mi przed śmiercią thalmorski sługa. Przeszłam przez
drewniane drzwi i znalazłam się w komnacie Elenwen. Właściwie były to dwa
połączone z sobą pomieszczenia. W tym dalszym znajdowało się jej łoże.
Było tak luksusowe i piękne, że musiało należeć do niej. W pierwszym
pomieszczeniu natomiast znajdowało się biurko, na którym leżało trochę
jedzenia, a pod ścianą stał kufer. Zajrzałam do niego. Był pełen jakiś
papierów. Zaczęłam je przeglądać. Pierwszy dokument nosił tytuł "Smocze
śledztwo - stan obecny". Spoczywał na nim jakiś klucz. Był dokładnie taki
sam, jak ten który znalazłam przed chwilą przy ciele czarodzieja. Poza tym były
tu jeszcze dwa pliki papierów. Jeden podpisany został "Dossier: Delphine",
a drugi "Dossier: Ulfrik Gromowładny." Byłam zaskoczona. Zabrałam
wszystkie akta. Nie mogłam oprzeć się ciekawości. Usiadłam więc na ławce i
zaczęłam czytać:
Smocze śledztwo - stan obecny:
Pierwsza Emisariuszko Elenwen,
spodziewamy się przełomu w próbach wykrycia grupy
trzymającej władzę, która stoi za fenomenem smoczego odrodzenia. Informator
wskazał nam pewną osobę, którą sprowadziliśmy do Ambasady w celu ponownego
przesłuchania. Obiekt jest wytrwały, lecz z pewnością posiada potrzebne
informacje. Wydano zgodę na Pośrednie Ręczne Rozwinięcie. Sądzę, że silniejsze
środki nie będą konieczne, o ile czas was nie nagli.
Wiem, że wolałby Pani być obecna przy powyższym
przesłuchaniu. Poinformuję Panią, kiedy obiekt stanie się w pełni podatny. Dwa
dni powinny wystarczyć.
W tym czasie, jeśli pragnie Pani zweryfikować naszą
działalność, jesteśmy otwarci na Pani sugestie. Umieściliśmy więźnia w celi w
pobliżu schodów do Pani gabinetu dla wygody.
Rulindil, Trzeci
Emisariusz.
Za zwrotem "Pośrednie Ręczne Rozwiązanie" z
pewnością kryją się tortury. Kimkolwiek jest osoba, którą więzi Thalmor, trzeba
ją ratować. Nie czas więc teraz na czytanie akt. Jeszcze raz spojrzałam na
list: "umieściliśmy więźnia w celi w pobliżu schodów do Pani gabinetu".
Gabinet to z pewnością pomieszczenie, w którym znajduję się teraz, gdyż stoi
tutaj biurko. Istotnie obok gabinetu znajdowały się schody wiodące w dół. Na
dole zaś znajdowały się drzwi. Otworzyłam je znalezionym kluczem i weszłam do
piwnicy wciąż trzymając pod pachą tajne akta.
Stałam na drewnianej balustradzie. W dole znajdował się
kamienny plac oświetlony światłem pochodni. Zeszłam na niego po drewnianych
schodach. Natychmiast poczułam okropny odór wiszący w powietrzu. Poszłam przed
siebie i dostrzegłam rząd metalowych cel oraz stojącego przed nimi
Thalmorczyka.
- Nie trzeba było tu przyłazić - zawołał elf,
dobywając miecza.
Zabiłam go po krótkiej potyczce. W jednej z cel
zmaknięty był jakiś człowiek. Odziany był w łachmany i okropnie brudny. Leżał w
kącie celi bez ruchu i nie wiedziałam, czy żyje. Podłoga wokół niego była poplamiona
krwią. Ponad to wokół panował brud i smród. Otworzyłam celę za pomoca magii i
podeszłam do leżącego człowieka. Był długowłosym blondynem. Ręce miał
skrępowane sznurem. Gdy zatrzymałam się przed nim, uniósł głowę i spojrzał na
mnie zmęczonymi oczami pozbawionymi nadzieji.
- Mówiłem ci, że nic więcej nie wiem na ten temat -
oświadczył.
- Nie zamierzam cię torturować - powiedziałam i
przyklękłam.
Wyciągnęłam sztylet z buta i przeciełam nim więzy u
rąk więźnia.
- Co? Kto? - mężczyzna westchnął. - Więc czego chcesz?
- Nie mam czasu na wyjaśnienia - podniosłam się z
kolan. - Jestem Astarte z Cyrodiil. A ty, jak się nazywasz?
- Etienne Rarnis - człowiek powoli podniósł się z
podłogi. - Tak, jasne, że nie mamy czasu. Chodź. Widziałem, jak strażnicy wynoszą
tędy ciała. Ta droga na pewno dokądś prowadzi.
Wyszedł z celi szybkim krokiem i skierował się na
przeciwko. Ja również wyszłam z celi.
- Zaczekaj, możesz wiedzieć coś ważnego - zawołałam
zanim thalmorski więzień zniknął w ciemnym kącie piwnicy.
- Mam nadzieję... - zatrzymał się i odwrócił. -
Chętnie pomogę, jeśli pomoże ci to im zaszkodzić. Szukają jakiegoś starca o
imieniu Esbern. Ma coś wspólnego ze smokami. Słyszałem ich rozmowę, gdy
sądzili, że jestem nieprzytomny. W Pękninie widziałem człowieka, którego wzięli
za niego. Niewiele mogę powiedzieć, nawet nie wiem, gdzie mieszka, ani jak się
nazywa, ale byli tym bardzo podekscytowani. To wszystko, a teraz wynośmy się
stąd.
- Dobrze, pójdę za tobą - zgodziłam się i podeszłam do
niego.
Istotnie w ścianie znajdowała się mała wyrwa
prawadząca do ciemnego tunelu.
- Ścieżka schodzi w dół - odezwał się Etienne Rarnis.
Nagle usłyszałam, że ktoś wszedł do piwnicy. Więcej
niż jedna osoba.
- Mamy twego wspólnika, a ty jesteś w pułapce! -
zawołał ktoś.
Natychmiast rzuciłam na podłogę zabrane z komnaty
Elenwen akta i chwyciłam swój miecz, poczym wybiegłam na oświetlony kamienny
plac w centralnej części piwnicy. Na drewnianym balkonie nade mną stało trzech
thalmorskich żołnierzy. Jeden z nich przykładał klingę swego miecza do gardła
przerażonego Malborna. Mocno ścisnęłam rękojeść mojego elfiego miecza.
- Poddajcie się natychmiast, albo czeka was śmierć! -
zawołał jeden z Thalmorczyków.
- O bogowie! - wykrzyknęłam nie wiedząc, co robić.
Chciałam uratować Malborna, ale chciałam również
ocalić siebie. Spojrzałam w oczy Bosmera przepraszającym wzrokiem.
- To nie ma znaczenia - odezwał się Malborn lekko się
do mnie uśmiechając.
- Cicho, zdrajco! - odezwał się Thalmorczyk trzymający
Malborna, który sądząc po głosie był kobietą.
- Już dość! Poddaję się! Poddaję! - zaczął wrzeszczeć
stojący za mną Etienne Rarnis, poczym upadł na podłogę zalewając się łzami i
trzęsąc się z przerażenia.
- Uciekaj, głupcze! - syknęłam przez ramię, ale raczej
mnie nie usłyszał.
Drżącą dłonią odrzuciłam mój miecz daleko przed
siebie. Poczułam się okropnie bezbronna. Uniosłam dłonie w górę i zawołałam:
- Poddam się, tylko nie róbcie krzywdy Malbornowi.
Puście go!
Trzymająca Malborna elfka uśmiechnęla się do mnie
triumfująco i z satysfakcją na twarzy poderżneła Malbornowi gardło.
- Nie! - krzyknęłam, chwytając się za głowę.
Tak bardzo chciałam go uratować i byłam tak bardzo
bezsilna. Natychmiast dobyłam mój drugi miecz spoczywajcy, jak zwykle, w
pochwie przypiętej do pasa. Wolną ręką cisnęłam w Thalmorczyków kulę ognia.
Jeden z nich zbiegł ze schodów i zwarł się ze mną w walce na miecze.
- Jesteś tylko psem! Moim psem! - wykrzyknął, gdy
zablokowałam jego potężny cios.
Z krzykiem wściekłości pchnełam go na ścianę. Uderzył
mnie w rękę, na szczeście zbyt słabo, by uszkodzic mą zbroję. Zarąbałam go
kilkoma potężnymi cięciami. Elfie zbroje są dużo słabsze od tych
krasnoludzkich. Za mymi plecami była już elfka, która poderżneła gardło Malbornowi.
Cięłam ją z półobrotu, a jej ciało, podobnie jak dogorywające szczątki mego
poprzedniego poprzednika stanęło w płomieniach. I za to kocham mój zaklęty
krasnoludzki miecz.
Szybko wbiegłam na schody. Ostatni thalmorski strażnik
uciekł z piwnicy nim zdąrzyłam do niego podbiec. Po chwili byłam już na
balkonie, przy leżącym bez ruchu Malbornie. Jego oczy były szeroko otwarte, a
na twarzy zastygł grymas przerażenia. Dotknęłam jego pokrwawionej szyji. Bosmer
był martwy i nic nie mogłam już dla niego zrobić. Czułam się okropnie.
- Wybacz mi, Malbornie - szepnełam.
Ściągnęłam mu z palca srebrny pierścień z ametystem.
Zbiegłam ze schodów. Etienne Rarnis był cały. Weszliśmy do ciemnej wnęki w
ścianie. Oświetliłam ją za pomoca magii. Nie było przejścia, ale znajdowała się
tutaj zapadnia. Niestety zabezpieczono ją kłódką. Aby przejść przez zapadnie
potrzebny był klucz. Skąd mam go wziąć? Zawróciłam i zaczęłam przeszukiwac
ciała zabitych przed chwilą Thalmorczyków. Jeden z nich miał w sakiwie aż 30
septimów. Oczywiście zabrałam je. Przy drugim ciele znalazłam jakiś klucz.
Pobiegłam do zapadni. Pasował do kłódki. Podniosłam klapę. Zapadnia prowadziła
do jaskini. Etienne Rarnis wskoczył tam pierwszy, a ja szybko zgarnęłam
porzucone akta i udałam się jego śladem. Przemierzaliśmy ciemną jaskinię bardzo
szybko. Wiedziałam, że Thalmorczycy mogą dopaść nas w każdej chwili. W pewnym
momencie natknęliśmy się na śnieżnego trolla. Nim zdąrzyłam zareagować
rozszarpał mego towarzysza swoimi ostrymi, jak brzytwa szponami. Cisnęłam w bestię
kilka kul ognia i po chwili padła martwa. Szkoda, że Etienne Rarnis zginął, ale
lepsza była taka śmierć, niż ta z ręki Thalmoru. Za wciąż płonącym cielskiem
trolla znajdowało się wyjście z jaskini.
Znalazłam się pod rozgwieżdzonym niebem. Oddaliłam się
nieco od jaskini, by Thalmorczycy mnie nie znaleźli, poczym zmęczona usiadłam
pod drzewem. Wyczarowałam światło i zajrzałam do tajnych akt, które udało mi
się wynieść z Ambasady. Napierw zaczęłam czytać pierwsze dossier:
Dossier: Delphine.
Stan: Aktywna. Pojmać lub zabić. Wysoki priorytet.
Przyzwolenie Emisariusza.
Opis: kobieta, Bretonka, około 50 lat.
- Że ile?! - zawołałam głośno. - Ona ma pięćdziesiąt
lat?!
Delphine nie wyglądała na więcej niż trzydzieści. Do
tej pory myślałam, że to Ulfrik się niesłychanie dobrze trzyma, ale teraz bez
wahania oddałabym w tej kwestii palmę pierwszeństwa Delphine. Czytałam dalej:
Historia: Delphine podczas Pierwszej Wojny stanowiła
cel wysokiej wagi ze względów operacyjnych i politycznych. Była bezpośrednio
zamieszana w kilka najbardziej druzgocących operacji przeprowadzonych przez
Ostrza na terenach Dominium. Została zidentyfikowana i przeznaczona do wstępnej
czystki, lecz niestety odwołano ją do Cyrodiil przed samym wybuchem aktu
wrogości. Podczas wojny uniknęła trzech zamachów na swoje życie, w jednym
przypadku zabijając całą drużynę zabójców. Od tamtej pory mamy jedynie
pośrednie dowody jej poczynań, jako że wykazuje się wyjątkową czujnością wobec
naszych działań wywiadowczych. Należy ją uważać za bardzo niebezpieczną i
powstrzymać się od wszelkich działań bez wsparcia znaczących sił i
skrupulatnych przygotowań.
Uwagi: Uważa się, że Delphine wciąż działa na naszą
szkodę na terytorium Skyrim, aczkolwiek nie znamy miejsca jej aktualnego
pobytu. Zakładamy, iż pracuje sama, jako że nie wiemy o innych aktywnych
Ostrzach w tym rejonie. Ona sama dla własnego bezpieczeństwa unikała w
przeszłości kontaktu z innymi zbiegłymi Ostrzami (to jeden z powodów, dla
którego do tej pory unika prób likwidacji). Samo jej istnienie jest dla nas
obrazą. Wszelkie informacje na temat miejsca jej pobytu lub działalności mają
być natychmiast przekazywane Trzeciemu Emisariuszowi.
W tych aktach nie było żadnej informacji, która by
mnie zaskoczyła. Oczywiście poza wiekiem Delphine. Sięgnęłam po drugi plik
papierów. To dossier interesowało mnie znacznie bardziej niż poprzednie.
Przerzuciłam stronę tytułową z imieniem Ulfrika i spojrzałam na kolejną kartkę:
Dossier: Ulfrik Gromowładny.
Stan: Działacz (niewspółpracujący). Uśpiony,
przyzwolenie Emisariusza.
W tym momencie dosłownie opadła mi szczęka. Co to
znaczy "niewspółpracujący działacz"? Jak, na wszystkich bogów, mam to
rozumieć? Z niecierpliwością zerknęłam na następną stronę:
Opis: Jarl Wichrowego Tronu, przywódca rebelii
Gromowładnych, weteran Cesarskiego Legionu.
Historia: Zwróciliśmy uwagę na Ulfrika podczas
Pierwszej Wojny z Cesarstwem, kiedy został pojmany w trakcie kampanii przeciwko
Biało-Złotej Wieży. W wyniku przesłuchania poznaliśmy jego potencjalną wartość
(syn jarla Wichrowego Tronu) i przydzieliliśmy go śledczemu, obecnej Pierwszej
Emisariuszce Elenwen. Utwierdziliśmy go w przekonaniu, iż udzielone przezeń
informacje były nieodzowne do zdobycia Cesarskiego Miasta (tak naprawdę misto
padło, zanim go złamaliśmy), a następnie puściliśmy wolno.
Trzymane w rękach akta zsunęły się na śnieg. Moją
duszą wstrząsnął ból. Łzy napłynęły mi do oczu. Oni go torturowali!
Thalmorczycy torturowali Ulfrika, mojego Ulfrika. Przepełniło mnie współczucie.
Ulfrik, mój ukochany Ulfrik! Nie widać po nim, by cierpiał. Nie wygląda na
kogoś, kto przeżył traumę. Ale przecież tak naprawdę ja nic o nim nie wiem.
Nic, poza tym, że go kocham. Podniosłam akta ze śniegu. Skórzana okładka nie
pozwalała im przemoknąć. Czytałam dalej:
Po wojnie wznowiliśmy kontakt i przekonaliśmy się o
wartości Ulfrika. Tak zwany Incydent Markarcki okazał się szczególnie przydatny
z punktu widzenia naszych celów strategicznych w Skyrim, mimo że w jego wyniku
łączność z Ulfrikiem uległa niemal całkowitemu zerwaniu.
Uwagi: Bezpośredni kontakt jest możliwy (w krytycznej
sytuacji), aczkolwiek działacz powinien pozostać uśpiony. Dopóki wojna domowa
nie przybierze ostatecznego kształtu nie powinniśmy się mieszać. Incydent w
Helgen to przykład koniecznego wyjątku. Oczywiste jest, iż śmierć Ulfrika
drastycznie zwiększyłaby szanse Cesarstwa na zwycięstwo i zaszkodziła naszym
wpływom w Skyrim. (UWAGA! Przypadkowe pojawienie się smoka w Helgen wciąż nie
zostało wyjaśnione. Najwyraźniej osoba stojąca za powrotem smoków nie chce, aby
wojna się skończyła, aczkolwiek nie powinniśmy zakładać, że jej cele są zbieżne
z naszymi.) Nie należy też dopuścić do zwycięstwa Gromowładnych, a więc nawet
pośrednia pomoc ich sprawie musi być poprzedzona skrupulatnym planowaniem.
Długo siedziałam w bezruchu, spoglądając na dziwne
akta. Byłam w szoku. To, co przed chwilą przeczytałam było bardzo wieloznaczne
i prawdę powiedziawszy nie miałam pojęcia, co o tym sądzić. Niepokój przeniknął
mnie silniej niż mroźny wiatr i silniej mną wstrząsnął. Nie wiedziałam, co mam
myśleć. Czyżby Ulfrik był... nie! Nie, to niemożliwe. Nie wiem, co o tym
myśleć. Nie wiem... ale muszę ukryć te akta. Nikt nie może ich przeczytać!
Muszę je ukryć. Za wszelką cenę musze je ukryć!
Schowałam tajemne akta pod zbroję i podniosłam się ze
śnieżnej zaspy.
27 dzień, Pierwsze Mrozy:
Nie wiedziałam, gdzie jestem. Błądziłam pośród
ośnieżonych szczytów gór, a nade mną wciąż lśniło tysiące gwiazd. W końcu
dostrzegłam ścieżkę wyraźnie wyjeżdżoną w śniegu. Każda ścieżka dokądś prowadzi,
więc zeszłam nią w dół. Nagle zorientowałam, że jestem na drodze wiodącej do
Północnej Strażnicy. Wiedziałam już, w którą iść stronę. Nagle zobaczyłam, że
ktoś zbliża się w moją stronę z naprzeciwka. Był to Kjiita ubrany w złociste
szatach. Wyglądał na kapłana.
- Witaj! - uśmiechnęłam się do niego.
- W pewnych sprawach mieszkańcy Skyrim są bardziej
otwarci niż inni - odezwał się Kajiit, a jego twarz wykrzywiła się w
nieprzyjemny grymas. - M'aiq słyszał, że przyjaźń z tobą jest niebezpieczna.
M'aiq wie, że Falmerowie są ślepi. To nie ma nic wspólnego ze zniknięciem
Dwemerów. Naprawdę.
Zdałam sobie sprawę, że myliłam się co do niego. Z
pewnością nie był kapłanem. Wyglądał mi na rzezimierzka, szybko więc minęłam go
i udałam się w dalszą drogę. Niedługo później znalazłam woźnicę podróżującego
do Białej Grani, który zgodził się zabrać mnie na swój wóz.
Rankiem przybyłam do Rzecznej Puszczy. Sprzedałam
Lukanowi Valeriusowi szlachetne kamienie, które znalazłam w Ambasadzie
Thalmoru. Następnie udałam się do Gospody Pod Śpiącym Gigantem, aby spotkać się
z Delphine. Nie zastałam jej. Kupiłam więc sobie śniadanie za zarobione przed
chwilą pieniądze. Kiedy zjadłam, w drzwiach oberży pojawiła się Delphine. Od
razu podeszła w moją stronę.
- Przynajmniej tobie udało się wyjść z tego cało.
Przechowałam twoje rzeczy u siebie w pokoju, jak ci obiecałam - powiedziała.
Udałyśmy się do jej pokoju razem, tam wręczyła mi mój
plecak. Odetchnęłam z ulgą, bo przez chwilę bałam się, że nie odzyskam już
moich rzeczy.
- I jak? Wiemy coś więcej? - spytała Delphine.
- Thalmorczycy nie wiedzą nic o smokach -
oświadczyłam.
- Naprawdę? - Delhine zdumiała się. - Trudno w to
uwierzyć. Wiesz to na pewno?
- Tak - podałam jej dokument, który od początku naszej
rozmpwy trzymałam w dloniach. Był to krótki list zatytułowany "Smocze
śledztwo - stan obecny." Delphine przejrzała ów dokument pośpiesznie. -
Nie mam wątpliwości. Szukają kogoś o imieniu Esbern.
- Esbern? To on żyje? - w głosie Delphine zdziwienie
mieszało się z radością. - Byłam pewna, że Thalmor dopadł go wiele lat temu.
Szalony starzec... Choć to logiczne, że Thalmor próbując odkryć, o co chodzi z
tymi smokami, będzie próbował go odszukać.
- Czego Thalmor może chcieć od Esberna? - spytałam.
- Poza pragnieniem zabicia każdego członka Ostrzy,
jakiego uda się wytropić? Esbern był jednym z archiwistrzów Ostrzy, jeszcze
zanim Thalmor rozbił nas podczas Wielkiej Wojny. Starożytna wiedza o smokach,
jaką dysponowały Ostrza, nie miała przed nim tajemnic. Studiował ją od lat.
Wtedy mało kogo to obchodziło. Wygląda na to, że nie był tak szalony, jak się
wszystkim wydawało.
- On chyba ukrywa się w Pękninie - powiedziałam,
przypominając sobie słowa więźnia Thalmoru rozszarpanego przez trolla.
- W Pękninie, co? W takim razie pewnie gdzieś w
Szczurzych Norach. Gdybym musiała się gdzieś ukryć, to właśnie tam. Ruszaj do
Pękniny! Porozmawiaj z Brynjolfem. Ma wiele znajmości. Zawsze to dobry punkt
wyjścia.
- Jasne. Będę musiała się bardzo pośpieszyć, żeby
znaleść twojego znajomego przed Thalmorem.
- O! A gdy już znajdziesz Esberna... jeśli myślisz, że
ja mam paranoję, to przygotuj się na niezłą przeprawę. Jeśli chcesz go
nakłonić, by ci zaufał, po prostu zapytaj go, gdzie był 30 dnia Pierwszych
Mrozów. Będzie wiedział, co to znaczy.
Włożyłam swój plecak na plecy i wyszłam z jej pokoju.
W tym samym momencie do oberży wszedł Ralof.
- Witaj! - zawołała rodośnie na mój widok.
- Witaj, Ralof! - odpowiedziałam. - Nadal tu jesteś?
Nadal na przepustce?
- Tak. W końcu należała mi się dłuższa przepustka, bo
tych wszystkich miesiącach wojaczki. Nie pamiętałem już, kiedy ostatni raz
byłem w domu. Już zapomniałem, jak wygląda pożądne łóżko. Nie mówiąc już o tym,
jak się w nim śpi.
- Jak myślisz, wygramy tę wojnę?
- Nie wiem, ale sprawiedliwość jest po naszej stronie
- odpowiedział. - Ha! Przeklęci, bezbożni Cesarscy!
Przez chwilę chciałam z nim porozmawiać o Ulfriku i
moich wątpliwościach dotyczących jego osoby, ale szybko zrozumiałam, że nie
mogę tego zrobić. Ślubowałam Ulfrikowi wierność, a więc z powodu honoru
musiałam dochować mu wierności. Nie mogłam nikomu powiedzieć o tym, co
przeczytałam na temat Ulfrika, i to było okropne. Co mam teraz robić? Kim tak
naprawdę jest Ulfrik?
Przybyłam do Pękniny późnym wieczorem. Najpierw
weszłam do karczmy Pod Pszczelim Żądłem. Wiedziałam, że wieczorami zbiera się
tu większość mieszkańcy Pękniny, więc miałam nadzieję, że mężczyznę o imieniu
Brynjolf również tu znajdę. W karczmie było wielu śmiertelników. Wszyscy byli
albo pogrążeni w żałobie, ale wściekli z nieznanych powodów, tak czy inaczej
wszyscy traktowali mnie lekceważąco i pogardliwie i nikt nie odpowiedział mi na
pytanie, gdzie znajdę niejakiego Brynjolfa. Co gorsza natknęłam się znowu na
Maven Czarną-Różę, która natychmiast lodowatym i oburzonym głosem
zakomunikowała mi, że bardzo przeszkadzam jej samą swoją obecnością. Na koniec
pewna Kajiitka zupełnie bez powodu zaczęła mi grozić i niegrzecznie wyprosiła
mnie na zewnątrz. Wyszłam z karczmy wściekła. Nie był to jednak koniec
irytujących zaczepek. Przy świątyni Mary stała strażniczka w zbroi
Gromowładnych. Kiedy ją minęłam, zawołała z pogardą:
- Dlaczego nosisz klingę elfów, hę? Thalmor ci nie
wystarcza!
Natychmiast przystanęłam i spojrzałam na nią z
nienawiścią, z czego nie mogła zdawać sobie sprawy, bo moją twarz dokładnie
zasłaniał krasnoludzki hełm.
- Tak się składa, że ten elfi miecz otrzymałam w
podarku od samego Ulfrika Gromowładnego - powiedziałam opierając dłoń na elfiej
rękojeści u mego pasa.
- Czy ty jesteś... Astarte z Cyrodiil? - spytała
strażniczka znacznie już grzeczniejszym tonem.
- Tak, to ja. A ty na przyszłość ugryź się w język
zanim zaczniesz paplać bzdury - odparłam ostro. - Wiesz może, gdzie znajdę
niejakiego Brynjolfa?
- Przed chwilą widziałam go na rynku. Sprzedawał
eliksiry.
Istotnie, mimo późnej pory, na rynku miejskim
znajdowali się jacyś ludzie. Podeszłam do mężczyzny sprzedającego eliksiry.
- Cieszę się, że w końcu wrócił ci zdrowy rozsądek.
Chcesz sobie trochę dorobić? - odezwał się do mnie, a ja przypomniałam sobie,
że kiedyś już go poznałam.
Spotkałam go, gdy po raz pierwszy odwiedziłam Pękninę.
Chciał mnie wtedy namówić na popełnienie przestępstwa. Widać uznawał swoją
ofertę za wciąż aktualną.
- To ty nazywasz się Brynjolf? - spytałam.
- Oczywiście. Nie pamiętasz? - zdziwił się.
- Tak na prawdę to szukam pewnego starca, który ukrywa
się w Pękninie.
- Liczysz na darmowe informację, hę? Najpierw pomóż mi
z interesem, a potem zobaczymy, co mogę dla ciebie zrobić. Poza tym, chyba ci
się coś lekko w kieszeniach zrobiło, co?
- Pozwól mi go najpierw odnaleźć. Smoki kiepsko
wpływają na interesy.
- Gorzej, kiedy przepadniesz złota rączko.
- No dobra - dałam za wygraną. - Co mam zrobić?
- Ja narobię rabanu, a ty ukradniesz srebrny pierścień
Madesiego ze skrytki w jego pracowni. Potem podłożysz go Brand-Shai tak, żeby
niczego nie zauważył.
- Po co podrzucać Brand-Shai ten pierścień? -
zainteresowałam się.
- Pewien jegomość chce, aby na dobre wypadł z
interesu. Tyle mogę ci powiedzieć. Dobrze, przyjdź do mnie, kiedy się
przygotujesz, a zaczniemy.
Więc nie chodziło o zwykłą kradzież. Brynjolf chciał,
bym zniszczyła komuś życie zawodowe. To brzmiało znacznie gorzej od zwykłej
kradzieży pierścienia.
- Dlaczego robimy to Brand-Shai? - zapytałam, czując
narastające skrupuły.
- Płacą nam, żebyśmy pomogli Brand-Shai zapamiętać, że
ma się nie mieszać w cudze sprawy. Jakoże nie jesteśmy Mrocznym Bractwem, nie
zabijemy go. Zadbamy tylko, żeby kilka dni przesiedział w pudle.
Przeżyłam chwilę pokusy. Krótką chwilę dość silnej
pokusy. A później przypomniałam sobie, że jestem śmiertelnikiem i kocham innych
śmiertelników, którzy są przecież podobni do mnie pod wieloma względami i co
ważniejsze przypomniałam sobie, jak okropnie żyje się w więzieniu.
- Nie mogę tego zrobić! - krzyknęłam tak, jakbym
chciała tym krzykiem powstrzymać samą siebie przed tym, co było łatwe, lecz
okropnie niesprawiedliwe. - Nie i koniec! Nie zrobię tego! Nigdy w życiu!
- Głupia jesteś - syknął Brynjolf. - Wróć do mnie, jak
zmądrzejesz.
Odwróciłam się na pięcie i podeszłam do gardzącej
elfami strażniczki.
- Składam doniesienie o przestępstwie - oświadczyłam.
- Brynjolf usiłował przed chwilą przekupić mnie i skłonić w ten sposób do
wrobienia niejakiego Brand-Shai w kradzież. Zajmij się tym!
- Dlaczego mam się zajmować prywatnymi kupieckimi
sprawami? - spytała kobieta lekceważąco.
- Dlatego, że jeden handlarz chce wpakować drugiego
handlarza do więzeinia za niewinność.
- Co mnie to obchodzi?
- Oczywiście, ciebie to nic nie obchodzi, ponieważ
Brynjolf jest Nordem, a Brand Shai Argonianinem. Pewnie uważasz, że miejsce
Argonian jest w klatce, bo samym swoim istniejem kalają śniegi Skyrim -
powiedziałam sarkastycznie. - No i z pewnością uważasz, że Nordowie powini być
bezkarni, nawet jeśli są członkami Gildii Złodzieji, bo wydaje mi się, że
Brynjolf nim jest. Ciekawe, czy jarl Laila pomyśli o tej sprawie tak samo, jak
ty? Z przyjemnością poznam jej opinię.
- Dobrze, już dobrze - odezwała się strażniczka. -
Porozmawiam z Brynjolfem.
Istotnie poszła z nim porozmawiać. Ja natomiast z
ciężkim sercem pogodziłam się z myślą, że muszę odnaleźć Esberna sama, bez
niczyjej pomocy.
Zeszłam po drewnianych schodach na sam dół miasta,
czyli do cuchnących kanałów. Długo spacerowałam wąskim chodnikiem zalanym
brudną wodą płynącą obok niego, dotykając lewą dłonią marmurowej ściany.
Wreszcie odnalazłam w owej ścianie drzwi. Były obskurne i podpisane niedbale
czarną farbą: "Szczurze Nory". Otworzyłam je. Za nimi znajdowała się
metalowa krata. Wystarczyło proste zaklęcie, by otworzyć również ją. W taki
sposób dostałam się do podziemnych tuneli pod Pękniną. Było to miejsce brudne,
cuchnące i ciemne. Oświetliłam sobie drogę za pomocą magii. Nie przeszłam
jednak wielu kroków, gdy zaatakowały mnie jakieś obdartusy. Ich intencje były
jasne. Chcieli mnie zabić. Z tego powodu, choć tego nie chciałam, musiałam
pozbawić ich życia. Przez chwilę walczyliśmy na miecze. Potem użyłam krzyku rozbrojenia
i wybiłam miecz jednemu z moich przeciwników. Zabiłam go w następnej sekundzie,
a jego towarzyszowi rozłupałam czaszkę chwilę później. Przyjrzałam się ich
martwym ciałom. Wyglądali raczej nie pozornie. Domyśliłam się, że są członkami
Gildii Złodziei, która prężnie rozwija się w tym mieście. Poszłam dalej.
28 dzień, Pierwsze Mrozy:
Po długim błądzeniu po zalanych ściekami kanałach i
kręceniu się w kółko, a także po boleśnie bliskim spotkaniu z jedną z pułapek,
w końcu trafiłam do Wyszczerbionej Bani. Była to osobliwa podziemna karczma,
nieomal w całości zalana wodą. Na wodzie ustawiono ławki, na których siedziały
różnorodne opryszki. Nie zaatakowali mnie, gdy weszłam między nich, więc ja też
nie zrobiłam im krzywdy. Moją uwagę przykuła kobieta odziana w czarną skórzaną
zbroję. W jej wyglądzie było coś dziwnego. Nie pasowała do reszty otoczenia.
Podeszłam bliżej, by się jej przyjrzeć. Miała długie blond włosy i ostre rysy
twarzy.
- Bania to kiepskie miejsce na rozmowy. Nic nie kupię,
nie ważne, co sprzedajesz - powiedziała, nie podnosząc na mnie wzroku.
Nim zdążyłam się odezwać, wyrósł za mną jakiś postawny
Nord i groźnym głosem oświadczył:
- Trzymaj się z dala od kłopotów, albo będą kłopoty.
Szybko odsunęłam się od kobiety w czerni i podeszłam w
stronę baru. Za obskurną, drewnianą ladą stał dość szczupły mężczyzna o długich
brązowych włosach. Kiedy podeszłam bliżej dostrzegłam pod jego brązową koszulą
delikatny zarys mięśni. o imieniu Vekel Człowieczy.
- Mam nadzieję, że stać cię na napiwki. Nie podajemy
tu niczego za darmo - powiedział opierając się o ladę i bacznie mi się
przyglądając.
- Jestem Astarte z Cyrodiil - przedstawiłam się.
Wszystkie zgromadzone w knajpie bandziory zwróciła na
mnie swoje spojrzenia. Najwyraźniej słyszeli już o mnie i bynajmniej nie
darzyli mnie sympatią.
- Nazywam się Vekel Człowieczy - odpowiedział
mężczyzna z przękosem.
Ciekawe skąd wziął się ten jego przedziwny przydomek.
- Masz tupet, że tu przychodzisz - syknął Vekel,
energicznie wycierając ladę niezbyt czystą ścierką. - W Szczurzych Norach ludzi
często spotyka krzywda. Na twoim miejscu nie zostawałbym tu długo.
- Szukam pewnego starca ukrywającego się gdzieś w
Pękninie - oświadczyłam.
- Ha! Wokół jest pełno starców. Nie wiem, jak mógłbym
ci pomóc.
- Nazywa się Esbern - szepnełam, nachylając się w
stronę barmana.
Nie odpowiedział nic, ale błysk w jego oku był bardzo
wymowny. Cóż, pewne rzeczy nie zmieniają się nigdy. z niechęcią sięgnęłam do
swojej sakiewki i wysypałam na ladę 270 septimów.
- Może to pomoże ci na pamięć - powiedziałam.
- Cóż, skoro tak to ujmujesz, to chyba znam starca, o
którym mówisz - Vekel Człowieczy jednym ruchem zgarnął monety do swojej
kieszeni. - Zabunkrował się głęboko w Szczurzych Norach. Rzadko stamtąd
wychodzi. Ktoś przynosi mu żarcie i inne rzeczy. Z tego, co słyszałem, to
szurnięty staruch. Trzeba mieć nie po kolei w głowie, żeby tam
siedzieć.
- Tam, to znaczy gdzie konkretnie? - spytałam z
naciskiem.
Vekel wydobył spod lady postrzępioną mapę i rozłożył
ją na stole. Była to bez wątpienia mapa Szczurzych Nor.
- My jesteśmy tutaj - powiedział wskazując mi
odpowiedni punkt na mapie. - Kryjówka starca znajduje się mniej więcej w tym
miejscu - to mówiąc zaznaczył ją czerwonym ołówkiem. - Najlepiej przejdź przez
moją spiżarnię.
- Dziękuję! - wzięłam mapę do ręki.
- Uważaj, nie tylko ty go szukasz - oświadczył Vekel.
- Agenci Thalmoru o niego pytali - zapytałam z
niepokojem.
- Tak - odpowiedział mężczyzna z pogardą.
Wiedziałam, że mam mało czasu. Musiałam odnaleźć Esberna,
zanim zrobią to Thalmorczycy. Przeszłam na druga stronę lady i stanęłam obok
Vekela.
- Kim jest ta kobieta w czerni? - spytałam, wskazując
blondynkę, która przykuła mój wzrok.
- To Vex. Ważny członek Gildii Złodzieji -
odpowiedział mężczyzna szeptem. - Lepiej z nią nie zadzieraj.
- Nie mam ku temu powodów - odpowiedziałam.
Przeszłam przez spiżarnię i otworzyłam drzwi w
kamiennej ścianie. Znalazłam się w składowisku Szczurzych Nor. Rozświetliłam
mrok magicznym światłem i nagle ujrzałam Thalmorczyków. Było ich trzech.
Natychmiast wcisnęłam mapę za pas i dobyłam miecza.
- Co? Co to jest? - zawołał pierwszy z nich, gdy tylko
oświetliło go wyczarowane przeze mnie światło.
- To agentka Ostrzy! - wykrzyknał drugi i cisnął we
mnie magiczny lodowy kolec.
Wyczarowałam tarczę, która pochłonęła wrogie zaklęcie,
a w następnej sekundzie pchnęłam agenta Thalmoru mieczem. Wyciągnęłam miecz z
jego ciała, wykonałam piruet i ciełam w brzuch drugiego Thalmorczyka. Wtedy
usłyszałam złośliwy śmiech. Trzeci agent Thalmoru przeskoczył nad glębokim
kanałem i znajdując się po drugiej stronie tej sfoistej przepaści, zawołał
drwiąco się śmiejąc:
- Chcesz mnie pokonać? To niewykonalne!
Z jego rąk wystrzeliły w moim kierunku magiczne
błyskawice. Szybko rzuciłam zaklęcie ochronne, które mnie przed nimi uchroniło.
Czekał mnie długi skok. Wziełam rozbieg i skoczyłam, od razu zamachując się
mieczem. Przeskoczyłam przez kanał, lecz Thalmorczyk błyskawicznie wyczarował
sobie miecz, którym zablokował mój cios. Sparowałam go kilkoma mocnymi
uderzeniami, poczym chwyciłam go za rękę wolną dłonią i pchnęłam go w pierś.
Zanim padł na posadzkę martwy, już wyrósł za nim koleny agent Thalmoru. Ten
również miał magiczny miecz. Zablokowałam jego cios, sparowałam go i
rozchlastałam mu gardło. Pobiegłam dalej. Znalazłam się przed jakimiś drzwiami.
Zerknęłam na mapę. Powinny prowadzić do Labiryntu Szczurzych Nor. Otworzyłam je
i moim oczom ukazał się korytarz pełen zamkniętych cel. Usłyszałam jakieś głosy
w oddali. Pobiegłam w kierunku, z którego dochodziły. W jednym ze zanjdujących
się tam pomieszczeń siedział na krześle starzec z długą białą brodą. Mamrotał
coś, najwyraźniej sam do siebie.
- Czy ty jesteś Esbern? - spytałam.
- Nie, jestem Salvianus - odpowiedział na chwilę
przenosząc na mnie swój wzrok, poczym na powrót utkwił wzrok w ścianie przed
sobą i mówił - Byli młodzi, nawet po śmierci. To znaczy, ich krew była
czerwona. Wiedziałem, że taka będzie. Lecz nie wiem, co to wszystko znaczy.
Wszystko wskazywało na to, że jest obłąkany.
Zostawiłam go i zajęłam się dalszym przeszukiwaniem labiryntu kanałów. Nagle
jakiś mężczyzna chwycił mnie od tyłu i zaczął mnie dusić mocnym uściskiem swego
ramienia.
- Nie jesteś bogiem, kochanie!
Udało mi się rzucić mu kulę ognia w twarz. Po chwili
już zwijał się z bólu na podlodze. Dobiłam go ciosem mego miecza.
W końcu dotarłam do dobrze zabezpieczonych drzwi.
Wokół mnie znajdowało się wiele mieszkań różych świrów, ale tylko te jedne
drzwi były wręcz pancerne. Za nimi musiał ukrywać się Esbern. Kiedy zapukałam,
odsłaniło się maleńkie okienko u góry drzwi i ktoś, znajdujący się po drugiej
stronie, przemówił: "Idź sobie!"
- Esbern? - spytałam. - Otwórz drzwi! Nie mam złych
zamiarów!
- Co? Nie, to nie ja. Nie nazywam się Esbern. Nie
wiem, o czym mówisz - powiedział mężczyzna skrywający się za drzwiami.
- Thalmor cię odnalazł. Musisz się stąd wynosić -
oświadczyłam.
- Och! Jakież to uspokajające - zawołał mężczyzna
sarkastycznie. - Pewnie pracujesz dla Thalmoru, a to wszystko zwykły wybieg,
który ma mnie zmusić do otworzenia drzwi.
Myślałam, że zaraz trafi mnie szlag. Czułam, że
Thalmorczycy zaraz tu będą i zabiją nas oboje. Powinniśmy natychmiast uciekać,
ale niestety Esbern uparł się, że jestem agentem Thalmoru. Musiałam przekonać
go jakoś, że mam dobre zamiary, i musiałam zrobić to szybko. Naszczęście
przypomniałam sobie o poradzie Delphine. Natychmiast powiedziałam:
- Delphine mówiła, żebyś przypomniał sobie 30 dzień
Pierwszych Mrozów.
- Ach, rzeczywiście! Pamiętam - odpowiedział
mężczyzna. - Delphine naprawdę żyje? Lepiej wejdź do środka i powiedź, jak
udało ci się ją znaleźć i czego chcesz.
Zamknął okienko i zabrał się za otwieranie drzwi.
Trochę to trwało. Właściwie to całkiem długo.
- Zrobione! - zawołał w końcu Esbern i otworzył drzwi.
- Nareszcie.
W drzwiach stał szczupły, siwy staruszek, raczej
niskiego wzrostu, z krótką białą brodą. Oddizany był w łachamany, które mimo
wszystko wydawały się czyste.
- Proszę, wejdź - powiedział, wpuszczając mnie do
środka. - Czuj się, jak u siebie w domu! Dawne dzieje. Teraz możemy...
porozmawiać.
Zamknął za mną drzwi. Z tej strony wyglądały, jeszcze
lepiej niż z zewnątrz. Zupełnie zrozumiało stało się, dlaczego Esbern otwierał
drzwi tak długo. Większej ilości kłótek i łańcuchów w życiu nie widziałam.
- Nie sądziłem, że Delphine jest w Skyrim. Po tych
wszystkich latach... Myślałem, że do tej pory zdąrzyła zrozumieć, że nie ma
nadziei. Lata temu próbowałem ją przekonać... - Esbern westchnał ciężko.
Głos miał donośny i dobitny. Z pewnością nie był to
głos niewykształconego żebraka, na którego Esbern mógł wyglądać na pierwszy
rzut oka. Jego głos był głosem mędrca.
- Jak to nie ma nadziei? - zagadnęłam.
- Jeszcze do tego nie doszliście?! - zawołał. - Co
jeszcze musi się stać, byście się obudzili i zobaczyli, co się dzieje?! Alduin
powrócił, jak przepowiedziano! Smok z zarania czasu, który pożera dusze
zmarłych. Nikt nie ucieknie przed jego głodem, ani tu, ani w zaświatach. Alduin
pożre wszystko, a ten świat się skończy. Nic go nie powstrzyma. Próbowałem im
powiedzieć, nie chcieli sluchać. To był błąd. Wszystko się spełnia. Mogłem
jedynie obserwować nadejście zagłady
- Alduin? Smok, który budzi pozostałe? - zapytałam.
- Tak - odpowiedział Esbern. - Tak, widzisz? Wiesz,
ale nie chcesz zrozumieć.
- Mówisz o dosłownym końcu świata?
- O tak - starzec westchnął smutno. - Wszystko zostało
przepowiedziane. To początek końca. Alduin powrócił. Tylko Smocze Dziecię może
go powstrzymać, ale o żadnym Smoczym Dziecięciu nie słyszano od stuleci.
Wygląda na to, że bogowie mają nas już dość. Zostawili nas samymi sobie jako
zabawki w rękach Alduina, Pożeracza Światów.
- Akatosh nigdy by nas nie opuścił - zaprotestowałam z
żarliwością w głosie. - Jest jeszcze nadzieja Esbernie. Ja jestem Smoczym
Dziecięciem.
- Co? Ty? - starzec spojrzał na mnie zaskoczony. - Czy
to może być prawda? Smocze Dziecię? Wciąż jest nadzieja. Bogowie nas nie
opuścili. Musimy.... musimy.... musimy iść. Szybko, zabierz mnie do Delphine.
Mamy wiele do omówienia.
- Delphine ukrywa się w Rzecznej Puszczy. Chodźmy tam,
zanim znajdzie nas Thalmor. Otwórz drzwi!
- Ale daj mi jeszcze chwilkę. Muszę zabrać kilka
rzeczy.
Esbern zaczął krzątać się, po całym pomieszczeniu, a
było ono całkiem duże.
- Bezużyteczne śmieci! Gdzie ja położyłem swój
opatrzony przepisami anuar? - zastanawiał się głośno, przeszukując szafki i raz
po raz wrzucając jakieś słoiczki i flakony do swojego plecaka.
- Pośpiesz się! - zawołałam.
- Wiem, że ucieka czas, ale nie wolno nam zdradzać, co
wiemy, Thalmorowi - odpowiedział, nie przerywając pakowania. - Muszę przynieść
coś jeszcze. No dobrze. To chyba wystarczy. Chodźmy! - w końcu stanął przede
mną gotowy do drogi.
Wyszliśmy na zewnątrz i okazało się, że właśnie
rozpętało się tam piekło. Thalmorczycy zabijali wszystkich mieszkańców
podziemnego labiryntu. Słyszałam krzyki mordowanych kobiet i mężczyzn. Trzech
Thalmorcyków ruszyło w nasza stronę. Starłam się z jednym w walce na miecze.
Drugi stanął w płomieniach i po chwili już nie żył. Trzeci natomiast zamarł
trafiony mrożnym pociskiem i padł martwy z czerwonymi odmrożeniami na całym
ciele. Zarówno śmierć drugiego, jak i trzeciego Thalmorczyka była dziełem
Esberna i jego magii. Pierwszy padł od mego miecza. Nagle zrobiło się cicho.
- Może już sobie poszli? - szepnął Esbern.
Poszliśmy przed siebie. Poruszaliśmy się bardzo
ostrożnie. Nie wiele nam to jednak dało. Wkrótce wpadliśmy na cały thalmorski
patrol.
- Yol! - krzyknęłam, a z mych ust wydobył się
strumień ognia, który dotkliwie poparzył wszystkich stojących najbliżej
Thalmorczyków i co ważniejsze wielu z nich oślepił.
Natychmiast ciełam mieczem najbliższego przeciwnika. W
następnej sekundzie zajęłam się następnym i tak dalkej. Uderzałam ich w szyje i
głowy, na tyle mocno, by zabijać od razu, jednym tylko ciosem. Moją duszę
przepełniała żądza mordu i rozkosz zabijania. Byłam w swoim żywiole. W efekcie
zabiłam kilkunastu agentów Thalmoru. Za pomocą magii zasklepiłam kilka
powierzchownych ran, które zadali mi przed swoją śmiercią. Następnie poprosiłam
Esberna o wskazanie powrotnej drogi. Nie mam za grosz orientacji w terenie,
natomiast Esbern jak się okazało znał całe Szczurze Nory, jak własną kieszeń.
Biegłam za nim przez wiele korytarzy. Dość szybko dotarliśmy do Wyszczerbionej
Bani. Później bez przeszkód wydostaliśmy się na zewnątrz. Słońce schylające się
ku horyzontowi oświetliło nasze twarze. Spojrzałam na Esberna i powiedziałam:
- Mam jedno pytanie: Co się stało 30 dnia Pierwszych
Mrozów?
- To był zimny dzień - powiedział starzec z nostalgią.
- Koniec Mroźnia niemal zawsze oznacza początek zimy w Górach Jerall. W
Świątyni Władcy Chmur doszły nas wieści od posłańca, który jechał na złamanie
karku z Cesarskiego Miasta. 30 dzień Mroźnia rok 171, 30 lat temu - tego dnia
wybuchła Wielka Wojna. Ambasador Thalmoru przekazał swoje ultimatum Cesarzowi
Titusowi Mede. Zażądali głów wszystkich agentów Ostrzy z całego Aldmerskiego
Dominium. Wiedziałem wtedy, że był to początek końca.
Weszliśmy po drewnianych schodach i zatrzymaliśmy się
na placu targowym. Usiedliśmy pod kamiennym murkiem, by odpocząć.
- Co takiego istotnego jest w tym, że jestem Smoczym
Dziecięciem? - zagadnęłam Esberna, patrząc na zachodzące słońce.
- Jeszcze nie, jeszcze nie. Gdy dotrzemy do Rzecznej
Puszczy, wtedy wam powiem, gdy tylko zbiorę myśli. Nie spodziewałem się... Cóż,
nagle tu jesteś, a ja jestem zbyt... skołowany, by się wytłumaczyć. Potrzebuję
czasu, by się przyzwyczaić do myśli, że nadal jest nadzieja. Powinniśmy iść
dalej. - Esbern podniósł się z ziemi.
- Dobrze. Do Rzecznej Puszczy! - oświadczyłam również
wstając.
Do Rzecznej Puszczy przybyliśmy późnym wieczorem.
Okazało się, że wioska jest właśnie atakowana przez smoka. Mieszkańcy Rzecznej
Puszczy głośno wołali pomocy, a bestia podpalała słomiane dachy najbliższych
domów. Podbiegłam w stronę smoka i poraziłam go magicznymi iskrami. Zabolało go
to, ale nie przerwał czynności, którą był w tym momencie pochłonięty, czyli
podpalania dachu, na którym właśnie siedział. Do walki dołączyli się strażnicy.
Zasypali bestię deszczem strzał, a ja znów poraziłam ją iskrami. Smok wzbił się
w niebo i ruszył w moim kierunku. Dobyłam miecza, ale nie zdążyłam zadać ciosu.
Smok uderzył mnie swoimi pazurami w ramię tak silnie, że upadłam na ziemię.
Moja krasnoludzka zbroja została poważnie uszkodzona, podobnie jak moje ciało.
Uleczyłam się, gdy smok zajęty był zabijaniem strażników. Następnie znów zajął
się spalaniem wioski. Usiadł na dachu jednego z domów, tak iż nie mogłam
dosięgnąć go mieczem. Uderzyłam go prosto w głowę kulą mroźnego powietrza.
Wtedy znów zleciał w moją stronę. Tym razem w porę uskoczyłam w bok i
zamachnęłam się mieczem na jego szyję z taką siłą, że niemal ścięłam mu głowę.
Dobiłam go pchnięciem w czaszkę. Po chwili stałam nad smoczym szkieletem,
dysząc ze zmęczenia.
- Na bogów! Nie wiem nawet, co powiedzieć - zawołał
jakiś mężczyzna, patrząc na mnie z podziwem.
- Gdyby nie to, że udało mi się to zobaczyć na własne
oczy... - zawtórował mu inny.
Esbern stał obok nich i patrzy na mnie z
niedowierzaniem. Ja tymczasem zajęta byłam zbieraniem smoczych kości do mojego
plecaka.
- Niechaj bogowie czuwają nad tobą podczas bitew! -
pozdrowił mnie jeden z nielicznych strażników Rzecznej Puszczy, którzy przeżyli
starcie z bestią.
Gdy napełniłam swój plecak smoczymi kośćmi, podeszłam
do Esberna i wskazałam mu oberżę.
- To tutaj Delphine ukrywała się przez te wszystkie
lata! - zawołał staruszek.
- Tak - przytaknęłam.
Weszliśmy do gospody. Delphine najwyraźniej czekała na
nas z niecierpliwością, gdyż siedziała przy stoliku na przeciwko drzwi.
- Delphine?! - Esbern poznał ją od razu. - Dobrze cię
widzieć. Minęło tyle czasu!
- Też się cieszę, że cię widzę Esbernie - odezwała się
Delphine głosem, w którym radość mieszała się ze wzruszeniem, poczym wstała od
stołu i spojrzała na Esberna oczyma pełnymi łez. - Minęło tyle czasu, stary
przyjacielu... tyle czasu... - otarła łzy i spojrzała na mnie. - Wróciłaś i to
nawet w jednym kawałku. Dobrze. Chodź, wiem, gdzie możemy porozmawiać.
- Ja też wiem - odezwałam się.
- Orgnar! Stań na chwilę za ladą, dobrze? - Delphine
zwróciła się do męzczyzny pracującego w gospodzie.
- Tak, jasne - odpowiedział, najwyraźniej niezbyt
zadowolony, stając za ladą.
- Świetnie.
Delphine poprowadziła mnie i Esberna do swojego
pokoju, skąd wszyscy zeszliśmy do sekretnego pomieszczenia za szafą.
|
- No dobrze.
Zakładam, że wiesz o ... - Delphine zwróciła się do Esberna, wskazując na
mnie gestem dłoni.
|
|
- O tak!
Smocze Dziecię! W rzeczy samej - odpowiedział Esbern, patrząc na mnie z
uśmiechem. - Oczywiście to wszystko zmienia. Nie ma czasu do stracenia.
Musimy odnaleźć... pozwól, że ci pokarzę - Esbern zaczął grzebać w swoich
kieszeniach. - Wiem, że gdzieś to miałem ...
|
|
- Esbern! Co
...
|
|
- Czekaj,
jedną chwilę - starzec przerwał Delphine i sięgnął do swego buta, z którego
po chwili wydobył jakąś kartkę. - Ach! Oto ona. Chodź, pokażę ci.
|
Rozłożył na
stole pergamin, który okazał się być mapą. Podeszłam bliżej i przyjrzałam się
jej. Najwyraźniej owa mapa była kiedyś częścią jakiejś książki. Bez dwóch zdań
była to po prostu wyrwana kartka.
|
- Widzisz,
tutaj - Esbern wskazał palcem jakiś punkt na mapie. - Niebiańska Przystań,
wzniesiona wokół jednego z głównych obozowisk wojskowych Akavirczyków na
Pograniczu, podczas podboju Skyrim.
|
|
- Wiesz, o
czym on mówi? - spytała mnie Delphine.
|
|
- Ciii! To
tutaj zbudowano ścianę Alduina, by w jednym miejscu zgromadzić całą wiedzę o
smokach. Zabezpieczenie przed zapomnieniem, jakie niosą ze sobą wieki -
powiedział Esbern dobitnie. - Takie wnioskowanie było mądre, przewidujące i
właściwe. Dlatego wzniesiono ścianę Alduina, w tamtym czasie jeden z cudów
starożytnego świata. Jej lokalizacja była owiana tajemnicą
|
|
- Esbern! Do
czego zmierzasz?! - Delphine była wyraźnie zniecierpliwiona.
|
|
- Mówisz
więc, że nie dane ci było słyszeć o Ścianie Alduina? Żadnej z was? - starzec
spojrzał kolejno na swoją przyjaciółkę i na mnie.
Obydwie
pokręciłyśmy przecząco głowami.
|
|
- Zapomnijmy
o tym - odezwała się Delphine w odpowiedzi na karcące spojrzenie Esberna. -
Czym jest Ściana Alduina i co ma wspólnego z powstrzymaniem smoków?"
|
|
- Na Ścianie
Alduina starożytne Ostrza zapisywały wszystko na temat Alduina i jego powrotu
- wyjaśnił starzec. - Po części jest to historia, a po części przepowiednia.
Jej położenie ukrywano przez wieki, ale mnie udało się ją znaleźć. Nie można
o niej zapomnieć. Archiwa Ostrzy ukrywały tak wiele tajemnic, które zostały
zapomniane, a mnie udało się ocalić jedynie kilka strzępów.
|
|
- Uważasz
więc, że Ściana Alduina powie nam, jak go pokonać? - spytała Bretonka.
|
|
- Tak,
prawdopodobnie... - odpowiedział bardzo powoli, zastanawiając sę nad swymi
słowami. - Nie możemy mieć pewności, póki tego nie znajdziemy.
|
|
- A więc
Niebiańska Przystań?
- Tak.
- Wiedziałam,
że można na ciebie liczyć Esbernie - Delphine uśmiechnęła się do niego,
poczym zwróciła się do mnie. - Znam ten region Pogranicza, o którym mówi
Esbern. To niedaleko miejsca zwanego Iglicą Karth, w kanionie rzeki Karth.
Możemy spotkać się z tobą na miejscu, albo udać się tam wspólnie. Jak wolisz?
|
- Jaki jest najlepszy sposób, by sie tam dostać? -
spytałam.
- Z Rzecznej Puszczy? Droga prowadząca na południe
przez Falkret, to najkrótsza trasa. Możesz też złapać wóz z Białej Grani do
Markartu i dostać się tam od zachodu. Tak, czy siak, Pogranicze to ostatnimi
czasy dzikie tereny. Wszędzie grasują Renegaci, więc zachowaj ostrożność.
- Z chęcią poszłabym tam razem z wami, ale na razie
muszę odpocząć.
- To dobry pomysł - poparł mnie Esbern. - Udajmy się
teraz na spoczynek, a jutro wyruszymy w drogę.
Po chwili leżałam już na łóżku w pokoju należącym do
gospody Deplhine. W blasku wyczarowanego przeze mnie światła czytałam treści
kartek, które Esbern wyrwał wraz z mapą Skyrim z jakiejś księgi należącej
niegdyś do Ostrzy. Pod mapą widniał podpis:
Annały Smoczej Straży 2.800-2.819r.
Bardziej od niej zainteresował mnie jednak tekst
wypisany na jej drugiej stronie oraz na kolejnej kartce, którą przechowywał
Esbern:
Uwaga skrypt: Wierni skopiowali poniższą treść z
Annałów Smoczej Straży stacjonujących w Smoczej Przystani w latach 2.800-2.819
(4329-4338 według starego kalendarza).
Brat Annulus, 2E 568.
2.801: Cesarz Kastav ponownie wskazał Smoczej Gwardii
wziąć zakładników z Markartu i Hroldanu. Są oni gwarantem dostarczenia przez
jarla wymaganej liczby poborowych. Jak zwykle, oficjalnie spotkał się z odmową.
Stosunki z miejscową ludnością stały się trudniejsze, mimo że
"zakładnicy" mieszkają i trenują wraz z pozostałymi akolitami.
2.804: Po wybuchu rebelii w Zimowej Twierdzy nasza
mistrzyni przeciwstawiła się rozkazowi wysłania Smoczej Straży do pacyfikowania
buntowników. Cesarz rozkazał odciąć nam zaopatrzenie, ale porozumieliśmy się z
mieszkańcami Pogranicza i jesteśmy właściwie samowystarczalni. Arcymistrz
poparł działania naszej mistrzyni, stwierdzając, iż rozkazy były wydane wbrew
Przysiędze Wierności.
2.805: Świątynia jest oblężona. Głupiec Kalien został
wysłany do zimowej Twierdzy i splądrował miasto. Nie bez powodu odmówiono mu
miejsca w Smoczej Straży. Jednak tubylcy nie odrożniają jednego Akavira od
drugiego. Tyle lat budowania zaufania Skyrim na marne.
2.806: Po zakończeniu oblężenia swiątyni
dowiedzieliśmy się o wstąpieniu blogosławionego Remana II na tron. Zaoferowaliśmy
Cesarzowi gwardię honorową na czas jego pierwszej wizyty w Skyrim. Znacznie
podnieśliśmy prestiż świątyni.
2.809: Doniesiono nam, iż na wschodzie zauważono
smoka. Natychmiast wysłaliśmy zwiad i rzeczywiście zobaczyliśmy bestię, która
jednak pierzchła na nasz widok. Ocalony lud stał się czujny.
2.812: Cesarz zezwolił nam wreszcie na budowę Ściany
Alduina. Przybyli rzemieślnicy ze wszystkich świątyń Cesarstwa i zaraz zabrali
się do pracy, nadzorowani przez naszą mistrzynię, niezrównaną w znajomości
smoczych arkanów.
2.813: Prace nad Ścianą Alduina posuwają się do
przodu. Mistrzyni odprawiła kilku rzemieślników (z zachodniej świątyni, których
nie warto wymieniać z nazwy, gdyż są powszechnie znani z pychy i nie pokory),
co doprowadziło do opóźnienia. Nie ma jednak mowy o kompromisach. Ściana
Alduina to nasz dar dla przyszłych pokoleń.
2.815: Latem gościliśmy arcymistrza, doglądającego
prac nad Murem. Doszły go skargi na wydatki (nie ma wątpliwości od kogo
wyszły). Lecz był pod tak wielkim wrażeniem ukończonego w połowie Muru, iż
wręczył naszej mistrzyni glejt z cesarską pieczęcią. Więcej opóźnień nie
będzie.
Dalsze doniesienia o smokach na wschodzie, których nie
zdołaliśmy potwierdzić.
2.818: To był dobry rok. Ściana Alduina wzniesiona,
smok zauważony i ubity, a Cesarz Reman II osobiście uświęcił budowę Muru.
Krwawa pieczęć została odciśnięta w obecności całej Smoczej Straży Skyrim. To
wielki zaszczyt i mało która świątynia może się nim poszczycić.
29 dzień, Pierwsze Mrozy:
W południe wyruszyłam w drogę wraz z Delphine i
Esbernem. Gdy opuszczaliśmy Rzeczną Puszczę, Delphine powiedziała do Orgnara:
"Gospoda jest twoja. Najprawdopodobniej więcej tu nie wrócę." Orgnar
był zdziwiony, ale pożegnał się z Delphine po przyjacielsku, nakazując jej, by
na siebie uważała.
30 dzień, Pierwsze Mrozy:
Byliśmy na Pograniczu, gdy pod osłoną ustępującej już
nocy zaatakował nas smok. Delphine strzelała do niego z łuku, a Esbern i ja
ciskaliśmy w niego ognistymi kulami. W końcu bestia spadła na ziemię, a ja tylko
na to czekałam. Doskoczyłam do niego w kilka sekund, wykonałam przewrót dzięki
któremu uniknęłam jego ognistego oddechu, poczym skoczyłam na niego z obnażonym
mieczem, wbijając go głęboko w jego głowę. Po kilku minutach wchłaniałam już
jego duszę. Ledwie jednak zdążyłam to uczynić, gdy zaatakowali nas Renegaci.
Delphine wyjaśniła mi wcześniej, że Renegaci, podobnie
jak ona, są z reguły Bretonami, należą jednak do odrębnej grupy etnicznej. Otóż
Renegaci byli rdzennymi mieszkańcami Pogranicza, którzy stworzyli własną
niezwykle prymitywną kulturę, opartą w większości na bezpodstawnej przemocy
wobec wszystkich nie-Renegatów, a zwłaszcza Nordów, których uznawali za
okupantów swych ziem. Esbern próbował z nimi negocjować, ale nie przyniosło to
żadnego rezultaty. Renegaci chcieli nas po prostu zabić, a my musieliśmy się
bronić. Esbsern i Delphine chwycili za swoje katany, a ja za sięgnęłam po
dwemerski miecz, którego ciosy sprawiały, że ciała mych przeciwników stawały w
płomieniach. Zawrzała zacięta walka na miecze. Mieliśmy przeciw sobie
kilkudziesięciu przeciwników, z czego wielu uzbrojonych było w łuki. Szybko
zrozumieliśmy, że uratować nas może tylko ucieczka. Przebiegliśmy przez
obóz Renegatów. Strzały świstały w powietrzu wszędzie wokół nas. Oddalaliśmy
się już od obozu, gdy jedna z renegackich strzał trafiła mnie w miejsce, w
którym moja zbroja była mocno uszkodzona, i przebiła mój obojczyk. Ból na
chwilę mnie zatrzymał. Ścigający mnie zabójca próbował wykorzystać ten moment,
by ciąć mnie mieczem. Zablokowałam jego cis z półobrotu i odsunęłam go od
siebie kopniakiem. Byłam wściekła i to bardzo. Uniosłam ręce i rzuciłam na
trzech atakujących mnie Renegatów zaklęcie "furia czarodzieja". Nie
używałam go od dwustu lat, ale udało mi się znakomicie. Moi przeciwnicy zostali
dotkliwie poparzeni, a następnie odmrożeni i usmażeni żywcem. Delphine, Esbern
i ja pośpiesznie oddaliliśmy się od obozowiska Renegatów. Gdy zorientowaliśmy
się, że nikt nas już nie ściga, zatrzymaliśmy się by odsapnąć. Wtedy Delphine
bezceremonialnie wyrwała strzałę z mojego obojczyka. Jęknęłam z bólu i
spojrzałam na nią z gniewem. Mogła być choć trochę delikatniejsza. Powiedziałam
jednak tylko: "Dzięki." Gdy tylko się uzdrowiłam, ruszyliśmy przed
siebie.
- Naprawdę sądzisz, że to właściwa droga? - Esbern
zwrócił się do Delphine.
- Nie wiem - odpowiedziała i zamilkła.
- Jak mamy znaleźć wejście do Niebiańskiej Przystani?
- spytałam, czując coraz większa frustrację, gdyż miałam wrażenie, że kręcimy
się w kółko.
- Wejście musi leżeć za obozowiskiem Renegatów.
Poszukaj przejścia w dolinie Karth, w kanionie - powiedział Esbern.
Ostrożnie zeszłam ze skalistego wzgórza, na którym
staliśmy, w stronę bystrej rzeki Karth. Esbern i Delphine zeszli za mną. Słońce
wzeszło nad horyzont, a my wciąż błądziliśmy wśród nagich i ostrych skał.
Ostrożnie schodziliśmy w dół kotliny ze stromych zboczy.
- Wszystko wskazuje na to, że Esbern miał rację -
zawołała Delphine, gdy stanęliśmy na półce skalnej tuż nad nurtem rzeki.
- Znalazłaś wejście? - spytałam z nadzieją.
Delphine wskazała mi szczelinę w skale. W tym momencie
spadł na nas z góry deszcz strzał. Renegaci znów nas zaatakowali. Schroniliśmy
się przed ich ostrzałem, wchodząc do znalezionej przez Delphine jaskini.
Rozświetliłam wnętrze jaskini przy pomocy magii i wtedy naszym oczom ukazaly
się trzy niskie kolumny pokryte reliefami. Za nimi znajdowała się przepaść.
- Tak. To symbole Akavirczyków - powiedział Esbern,
przyglądając się reliefom. - Zobaczmy. Mamy symbol króla i wojownika. I
oczywiście symbol Smoczego Dziecięcia. To jest to coś na kształt sztrzały
biegnącej w dół.
- To symbol Akatosha - porównując relief wskazany
przez Esberna z kształetem amuletu, który nosiłam na swej piersi. Były niemal
identyczne.
- Smocze Dzieci zrodziły się z błogosławieństwa
Akatosha.
Symbol Smoczego Dziecięcia znajdował się na kolumnie
po mojej prawej stronie. Kiedy jednak obeszłam pozostałe kolumny, przekonałam
się, że taki sam symbol znajduje się również na nich, tyle tylko, że z innych
ich stron. Pchnęłam jedną z kolumn i przekonałam się, że można je obracać.
- Myślę, że trzeba ustawić frontalnie trzy znaki
Smoczego Dziecięcia, obkręcając kolumny - oświadczyłam.
- Tak. Właśnie tak. Symbol na środkowej kolumnie -
zgodził się Esbern, pomagając mi w obracaniu.
Wspólnymi siłami ustawiliśmy odpowiednio wszystkie
kolumny. Wtedy opuścił się z góry kamienny most, który zawisł nad przepaścią
przed nami.
- Zadziałało! - ucieszyłam się.
Przeszliśmy most i znaleźliśmy się w wąskim skalnym
przesmyku, po chwili zaś naszym oczom ukazała się znacznie większa sala. Miałam
już do niej wkroczyć, gdy Esbern złapał mnie za ramię.
- Czekaj!
- Dlaczego się zatrzymujemy? - spytała stojąca za nami
Delphine.
- Powinniśmy zachować ostrożność. Widzisz te symbole
na podłodze? - zapytal starzec.
Spojrzałam w dół i zdałam sobie sprawę, że stoi przed
placem kamennych płyt. Na owych płytach, podobnie jak na kolumnach, znajdowały
się symbole króla, wojownika i Smoczego Dziecięcia.
- Hmm... Esbern ma rację - zgodziła się Delphine. -
Wygląda to na płyty naciskowe.
Kobieta podniosła spod swych stóp kamień i rzuciła go
na jedną z płyt. Natychmiast w jej stronę poszybowały ostre metalowe strzałki,
wystrzelone ze wszystkich ścian, otaczających plac. Po kilku sekundach ostrzał
ustał.
- Akavirczycy chcieli, by tylko Smocze Dziecię mogło
tu wejść, a więc ścieżka zaznaczona symbolem, które je oznacza, powinna być
bezpieczna - stwierdziłam.
- Zachowaj ostrożność. Przejdziemy na drugą stronę,
gdy będzie bezpiecznie - powiedział Esbern.
Stanęłam na pierwszą płytę z symbolem Smoczego
Dziecięcia. Nic się nie stało. Stanęłam na następną i następną.
- Zachowaj ostrożność - przestrzegl mnie Esbern.
Czekał wraz z Delphine po drugiej stronie, zamiast iść
za mną. W mojej głowie pojawiła się nieśmiała myśl, że obydwoje kalają swe
dusze tchórzostwem.
Spokojnie przeszłam po płytach z symbolem Smoczego
Dziecięcia na środek podłogi, gdzie znajdował się kamień z łańcuchem.
Pociągnełam za niego. Płyty jakby lekko się podniosły. Delphine rzuciła kamień
na płytę z symbolem wojownika, znajdującą się tuż przed nią. Nic się nie
stało.
- Ruszajmy! - zawołała i śmiało wstąpiła na plac.
Wszyscy przeszliśmy bezpiecznie na drugą stronę i po
przejściu wąskiego korytarza, weszliśmy do wielkiej sali, w której ujrzeliśmy
ogromną kamienna głowę wyrzeźbioną w skale. Zrozumiałam, że właśnie dotarliśmy
do Niebiańskiej Przystani, siedziby starożytnych Ostrzy.
- Dziś jest 30 dzień Pierwszych Mrozów - zauważyłam. -
Myślę, że fakt, iż dotarliśmy tutaj właśnie w rocznicę wybuchu Wielkiej Wojny,
jest proroczy.
- Jakie proroctwo masz na myśli? - spytała Delphine
sceptycznie.
- Nie tylko Alduina zabiję, pewnego dnia zniszczę
również Thalmor - oświadczyłam.
- Nie przeceniaj swoich możliwości. Sama nie wiele
zdziałasz - stwierdziła Bretonka.
Naprawdę czułam, że to, iż przybyłam do Niebiańskiej
Przystani właśnie tego dnia, który był rocznicą wybychu Wielkiej Wojny, nie
żadnego innego, ale tego, jest proroczy. Nie tylko Alduina mam zniszczyć, ale i
Thalmor. Kiedyś to zrobię.
Kamienna głowa przed nami robiła na mnie ogromne
wrażenie. Była majestatyczna. Podeszliśmy do niej. Na podłodze, tuż przed
głową, znajdował się kamienny okrąg.
- Ach... a oto i "krwawa pieczęć" -
oświadczył Esbern dobitnie, poczym zwrócił się do mnie - Jeszcze jedna dawno
zapomniana sztuczka Akaviryjczyków. Bez wątpienia aktywuje ją... cóż krew.
Twoja krew, Smocze Dziecię. Spójrz tutaj! Można zobaczyć, jakim szacunkiem
Ostrza darzyły Remana Cyrodiila. Całe to miejsce wydaje się być kapliczką
poświęconą Remanowi. Na pewno pamietasz, że to on w tajemniczych
okolicznościach zakończył inwazję Akavirczyków.
Zdjełam rękawicę, wyciągnęłam szklany sztylet ukryty w
moim bucie, rozcięłam sobie nim dłoń i skropiłam kamienną płytę swoją krwią.
Pierścienie na kamiennej płycie zaczęły się obracać. Kamienna glowa odsunęła
się w tył, odsłaniając schody wiodące w górę. Delphine widząc to aż krzyknęła.
Wyczarowane przeze mnie światło zgasło. Uleczyłam swoją dłoń i wyczarowałam
nowe światło. Delphine i Esbern zapalili w tym czasie pochodnie.
Weszliśmy po schodach. Długo się ciągnęły. Szłam
przodem, a Esbern i Delphine podążali za mną. Wkońcu wspieliśmy się na szczyt
schodów i dostaliśmy się do sali wypełnionej błękitnym światłem. Znajdował się
tu jakiś stół i schody wiodące dalej. Intuicja jednak skierowała mnie w inną
stronę. Skręciłam w prawo i podeszłam do ściany. Niezwykłej ściany. Esbern i Delphine
podążyli za mną. W blasku mego magicznego świata oraz pochodni moich
towarzyszy, ukazały sie ogromne, szczegółowe i piękne reliefy. Odnaleźliśmy
Ścianę Alduina.
- Na kości Shora! - zawołał Esbern dotykając
powierzchni ściany. - Jest! Ściana Alduina... w doskonałym stanie... nigdy
wcześniej nie widziałem wspanialszego przykładu płaskorzeźby z wczesnej drugiej
ery Akaviryjczyków...
- Esbern! Potrzebujemy informacji, a nie wykładu z
historii sztuki - zniecierpliwiła się Delphine.
- Tak, Tak. Zobaczmy, co my tu mamy... - starzec
zaczął oglądać relief od swojej lewej strony. - Spójrz! To Alduin! Ta tablica
pokazuje zaranie czasów, gdy Alduin oraz Smoczy Kult rządzili Skyrim - zaczął
kierować się do środka ściany, mówiąc - Tutaj ludzie sprzeciwiają się swoim
smoczym władcom, podczas legendarnej Smoczej Wojny - zatrzrymał się przy
płaskorzeżbie przedstawiającej łeb wielkiego smoka oraz stojącego poniżej
starca w długiej szacie, być może Siwobrodego, na środku ściany. - Upadek
Alduina to najważniejszy element Ściany. Widzisz, tutaj spada z nieba. Języki
Nordów - mistrzowie Głosu - zebrali się przeciwko niemu.
- Wiadomo jak go pokonali? Czy nie po to tu jesteśmy?
- Delphine cały czas chodziła niecierpliwie tam i spowrotem za naszymi plecami.
- Ach! Cierpliwości, moja droga. Akavirczycy nie byli
zbyt bezpośrednimi ludźmi. Wszystko ujęte zostało w alegoriach oraz mitycznym
symbolizmie - Esbern przez chwilę przyglądał się ścianie w milczeniu, poczym
powiedział - Tak, tak. Te wici, które wydostają się z ust norskich bohaterów -
to akaviryjski znak symbolizujący Krzyk. Ale... nie sposób dowiedzieć się, co
ten Krzyk oznaczał.
- Chcesz powiedzieć, że użyli Krzyku, by pokonać
Alduina? Na pewno? - spytała Delphine przystając.
- Hmm? Och, tak! Najpewniej coś związanego ze smokami,
albo samym Alduinem.
- To logiczne - odezwałam się.
- Pamiętaj, tę ścianę wzinesiono ku przestrodze
przyszłych Ostrzy. Nic nie znalazło się tutaj przez przypadek - odparł Esbern,
wciąż przyglądając się reliefom.
- A więc szukamy Krzyku. A niech to - powiedziała Delphine
z niezadowoleniem, poczym zwróciła się do mnie - Potrafisz sobie wyobrazić coś
takiego? Krzyk zdolny strącić z nieba smoka?
- Siwobrodzi mogą coś wiedzieć - odparłam.
- Pewnie masz rację - przyznała Delphine. - Liczyłam,
że uda nam się uniknąć mieszania ich w tę sprawę, ale chyba nie mamy wyboru.
- Co masz przeciwko Siwobrodym? - spytałam zdziwiona.
- Gdyby postawili na swoim, czekałyby cię długie
posiedzenia na tej ich górze i gadanie do nieba, czy co oni tam robią -
odpowiedziała Bretonka z pogardą. - Siwobrodzi tak bardzo boją się potęgi, że z
niej nie korzystają. Pomyśl o tym. Czy próbowali zakończyć wojnę domową albo
zrobić cokolwiek w sprawie Alduina? Nie. I boją się ciebie, boją się twojej
potęgi. Wierz mi, nie trzeba się bać. Pomyśl o Tiberze Septimie. Myślisz, że
założyłby Cesarstwo, gdyby słuchał Siwobrodych?
Zrozumiałam, jak wielka przepaść dzieli poglądy i
życie Siwobordych i Ostrzy. Ci pierwsi postanowili odrzucić nienawiść i
przpełnić swe życie medytacją, przez co nie są ani dobrzy, ani źli. Ci drudzy
natomiast postanowili wypełnić swe serca ninawiścią i przepłnili swe życie
walką, przez co są teraz dobrzy i źli jednocześnie. Jestem jak Ostrza.
Jednocześnie dobra i zła i nigdy nie odrzucę nienawiści, ponieważ narodziłam
się, by walczyć.
- Nie martw się. Nie boję się własnej potęgi -
odpowiedziałam, unosząc dumnie głowę.
- To dobrze. Siwobrodzi mogliby cię wiele nauczyć,
ale... Tylko ty możesz powstrzymać Alduina. Nie zapominaj o tym - powiedziała Delphine.
- Najpierw pójdę zobaczyć, co Arngeir powie o tym
Krzyku - zadecydowałam.
- Świetnie. Miło, że już cię przyjeli w szeregi
swojego małego kultu. Rozejrzymy się po Niebiańskiej Przystani i zobaczymy, co
jeszcze zostawiły dla nas starożytne Ostrza.
Słowa Delphine ledwie do mnie docierały. Patrzyłam na
Ścianę Alduina w zamyśleniu. Dostrzegłam na niej symbol Otchłani. Znajdował się
niedaleko sceny, w której walczyłam z Alduinem. Ja! Wrota Otchłani przypomniały
mi od razu śmierć Martina. On umarł, a ja przeżyłam jakimś cudem dwa wieki, by
zgładzić Pożeracza Światów. Przepowiedziano to wszystko przed tysiącami
lat. Wyrzeźbiono mnie na tej ścianie. To takie niezwykłe. Ja na tej ścianie
walcząca z Alduinem. To wspaniałe, ale... jest to też niesprawiedliwe z powodu
tych przeklętych wrót Otchłani z przeszłości. To Martin powinien być postacią
na ścianie, to on powinien zgladzić Alduina, a ja powinnam była zginąć wtedy,
gdy Mehrunes Dagon przekroczył granice światów. To ja powinnam oddać życie za
mego Cesarza, nie odwrotnie. Stało się jednak inaczej. Dotknęłam swojego
wizerunku na ścianie Alduina i przyjrzałam się sobie. Z moich ust wydobywał się
Krzyk, z paszczy Alduina również Krzyk. A czym jest Krzyk? To coś więcej niż
słowa. Samo słowo nie ma w sobie mocy. To uczucie, które się zanim kryje ma
moc. Najpotężniejsza broń nie jest bronią. Jest czymś, czego Alduin nie może
pojąć. Jest uczuciem. Ale jakim? Mogłam się tego dowiedzieć tylko w jednym
miejscu. Tymczasem me uszy wypełniły słowa przepowiedni niesione przez donośny
głos Esberna:
- Gdy nierząd zaczyna panować w ośmiu stronach świata,
gdy Mosiężna Wieża wyruszy, a czas zmienia swój bieg, gdy po trzykroć
błogosławienie zawiodą, a Czerwona Wieża zadrży, gdy Zrodzony Ze Smoków Władca
utraci tron, a Biała wieża upadnie, gdy Śnieżna Wieża legnie w gruzach,
pozbawiona króla, krwawiąca, Pożeracz Światów obudzi się, zaś Koło zwróci się
ku Ostatniemu Smoczemu Dziecięciu.
31 dzień, Pierwszych Mrozów:
Wieczorem przybyłam na Wysoki Hrothgar. Nikt
mnie nie powitał, gdy weszłam do wnętrza klasztoru. Błądziłam przez chwilę po
klasztornych salach, aż wreszcie odnalazłam Arngeira śpiącego na jednym z kamiennych
łóżek. Dotknęłam go delikatnie za ramię, a on natychmiast się zbudził.
- Astarte? - Arngeir usiadł na swoim łóżku i spojrzał
na mnie. - Niech cię wiatr prowadzi!
- Muszę nauczyć się Krzyku, który kiedyś pokonał już
Alduina - oświadczyłam.
- Skąd o tym wiesz? Kto ci o tym powiedział? - zapytał
Arngeir zdenerwowanym głosem.
- Wiem ze Ściany Alduina - odpowiedziałam.
- Ostrza! - Siwobrody był wyraźnie zaskoczony. -
Oczywiście. Mieszanie się w sprawy, które ledwo rozumieją, to ich specjalność.
Ich lekkomyślność i buta nie znają granic. Zawsze próbowali zawrócić Smocze
Dziecięta ze ścieżki mądrości. Niczego cię nie nauczyliśmy? Godzisz się być
narzedziem w rękach Ostrzy, pozwalać się wykorzystywać do ich celów?
- Jak śmiesz tak do mnie mówić?! - zawołałam z
gniewem. - Ostrza mi pomagają. Nie jestem ich marionetką.
- Nie?! - zawołał Arngeir z gniewem, lecz po chwili
spokój i łagodność powrociły na jego twarz. - Oczywiście, że nie! Wybacz,
Smocze Dziecię. Byłem wobec ciebie zbyt gwałtowny. Przyjmij jednak ostrzeżenie.
Ostrza może i mówią, że służą Smoczym Dzieciom, lecz to nieprawda. Nigdy ich
nie słuchaj.
- Kiedyś Ostrza były lojalne wobec Smoczych Dzieci.
Wiem to na pewno - powiedziałam z naciskiem. - Zresztą nieważne. Więc nauczysz
mnie tego Krzyku?
- Nie - odpowiedział Siwobrody stanowczo. - Nie nauczę
cię tego Krzyku, gdyż go nie znam. Zwie się "Smokogrzmot", lecz jego
Słowa Mocy nie są nam znane. Nie żal nam tej straty. Dla Smokogrzmotu nie ma
miejsca na Drodze Głosu.
- Co takiego złego jest w Smokogrzmocie?
- Powstał dzięki ludziom żyjących w czasach
niewyobrażalnego okrucieństwa Smoczego Kultu Alduina. Ich serca zostały
przeżarte nienawiścią wobec smoków, więc cały swoj gniew przelali w ten właśnie
Krzyk. Gdy poznajesz Krzyk, staje się on nieodłączną częścią ciebie. W pewnym
sensie to ty stajesz się Krzykiem. Jeśli chcesz poznać ten Krzyk, musisz
przyjąć całe jego zło.
- Nie uważam, aby gniew, czy też nienawiść była złem -
zaprotestowałam. - Wręcz przeciwnie. Pustka i obojętność to zło! Jak pokonam
Alduina, skoro tego Krzyku nikt mnie nie nauczy?
- Jedynie Paarthurnax, mistrz naszego zakonu, jest w
stanie odpowiedzieć na to pytanie. Jeśli zechce.
- Więc muszę porozmawiać z tym Paarthunaxem.
- To nie była twoja pora. Twoja pora wciąż nie
przyszła. Lecz dzięki Ostrzom masz pytania, na które tylko Paarthurnax jest w
stanie odpowiedzieć.
- Dlaczego jeszcze nie znam Paarthurnaxa?
- Żyje w odosobnieniu na samym szczycie góry. Rzadko z
nami rozmawia, a do obcych nie odzywa się nigdy. Stanąć przed nim to wielki
zaszczyt.
- Jak wejść na szczyt góry, żeby się z nim spotkać?
- Jedynie ci, których Głos rozbrzmiewa siłą, są w
stanie odszukać drogę. Chodź. - Arngeir powstał ze swego łóżka. - Nauczymy cię
Krzyku, który wskaże ci drogę do Paarthunaxa.
Arngeir poprowadził mnie na dziedziniec. Na zewnątrz
szalała wichura. Prószył śnieg. Podeszliśmy do kamiennych schodów, które
najwyraźniej prowadziły na szczyt góry. Przed schodami znajdowała się ogromna
brama. Wiatr wiał tu jeszcze silniej.
- Droga do Paarthunaxa wiedzie przez tę bramę -
oświadczył Arngeir. - Pokażę ci, w jaki sposób otworzyć drogę.
Arngeir wypowiedział kolejno trzy Słowa Mocy, które
natychmiast zagorzały na śniegu pod naszymi stopami. Były to słowa: "lok",
"vah" i "koor". Natychmiast pojęłam ich znaczenie:
"niebo", "skacz", "lato".
- To Krzyk "Czyste Niebiosa" - wyjaśnił
Arngeir. - Przekażę ci własne zrozumienie Czystych Niebios. To ostatni dar,
jaki od nas otrzymasz, Smocze Dziecię. Korzystaj z niego mądrze.
Siwobrody podszedł do mnie i dotknął mych skroni.
Spojrzałam w jego szare oczy i poczułam czystość i świeżość, a także ciepło,
które wypełniło mnie całą i biło ze mnie rozpraszając smutek i zamęt.
- Czyste Niebiosa rozwieją mgłę, lecz tylko na pewien
czas - powiedział Arngeir, odsuwając ode mnie swe dłonie. - Droga do
Paarthunaxa jest usiana niebezpieczeństwami. Nie lekceważ jej trudów. Nie
zatrzymuj się, nie trać celu z oczu, a na pewno dotrzesz na szczyt. Użyj
Czystych Niebios, by otworzyć drogę do Paarthurnaxa.
Minęłam bramę i wstąpiłam na schody, zanurzając się w
gęstą mgłę. Natychmiast poczułam przenikające zimno. Całe moje ciało zaczęło
drżeć. Wiatr był tu tak lodowaty, że czułam taki sam ból, jaki czuje się, gdy
zostaje się ugodzonym zaklęciem mrozu. Mimo, że jak co dzień, piłam dziś rano
eliksir odporności na mróz i miałam pod zbroją ciepłą tunikę, a na zbroi
jeszcze cieplejszy futrzany płaszcz, czułam, że umieram z zimna. Zrozumiałam,
że tylko nowopoznany przeze mnie Krzyk - Czyste Niebiosa może przepędzić
lodowatą mglę, która mnie otaczała.
- Lok vah koor! - zawołałam
ile sił w płucach, przywołując uczucie wewnętrznego ciepła i beztroski.
Mój Krzyk przepędził wiatr i mgłę. Zrobiło sie
znacznie cieplej, trwało to jednak krótko. Po chwili lodowata mgła powróciła i
znów musiałam użyć Krzyku, by ją przepędzić. Użyłam go cztery razy, wytrwale
wspinając się w górę, gdy zaatakował mnie i lodowy upiór. Pokonałam go jednym
uderzeniem mojego krasnoludzkiego miecza. Mgła znów powróciła. Musiałam użyć
Czystych Niebios jeszcze dwa razy. Wreszcie dotarłam na szczyt. Nie było tutaj
nikogo, a temperatura powietrza była znacznie wyższa niż po drodze. Przede mną
znajdowała się wklęsła kamienna ścianka pokryta spiralnymi reliefami. Nagle
usłyszałam przeciągły ryk. Po chwili usłyszałam, że coś wielkiego wylądowało na
za mną za mymi plecami. Odwróciłam się gwałtownie, obnażając miecz, i w
srebrzystym świetle księżyców ujrzałam... smoka.
- Drem. Yol Lok! Witaj, wunduniik.
Jestem Paarthurnax - odezwał się smok, zanim zdążyłam rzucić się na niego z
mieczem.
Byłam w szoku. Mistrz Siwobrodych jest smokiem?!
Ostrożnie schowałam miecz do pochwy, wciąż trwając w stanie zaskoczenia.
Paarthurnax był wielkim zielonym smokiem. Nie wiem, czy smoki kiedykolwiek się
naprawdę starzeją, ale jego postrzępione łuski, podziurawione skrzydła, starte
krzywe zęby i zmęczone oczy wskazywały na niezwykle podeszły wiek.
- Kim jesteś? Co przywiodło cię do strunmah...
mej góry? - spytał zielony smok.
- Um.... - przełknęłam głośno ślinę. - Zaskoczyło mnie
to, że jesteś smokiem.
- Jestem taki, jakim stworzył mnie mój ojciec,
Akatosh. Tak, jak i ty... Dovahkiinie - odpowiedział spokojnie.
- Nazywam się Astarte - odparłam, lekko mu sie
skłaniając.
Smoki były mymi wrogami, lecz po tym, jak ten zielony
smok powitał mnie z szacunkiem i nazwał się synem samego Akatosha, nie mogłam
się przed nim nie skłonić.
- Powiedź mi, dlaczego tu przybywasz, volaan?
Dlaczego zakłócasz mą medytację? - zapytał Paarthurnax.
Głos miał spokojny i głęboki. Mówił bardzo powoli,
przecięgając poszczegolne słowa.
- Muszę poznać Krzyk Smokogrzmotu -
oświadczyłam. - Nauczysz mnie go?
- Dreem. Cierpliwości
- powiedział Paarthurnax, mocno przeciągając sylaby. - Istnieje obyczaj,
któremu musi stać się zadość, gdy dovowie spotykają się po raz pierwszy.
Zielony smok odsunął się nieco ode mnie. Byłam
zdziwiona, że mówi o spotkaniu dovów. Zaczęłam domyślać się, że słowo "dova"
w jego języku oznacza "smok". Czy ja wyglądam mu na smoka?
- Wedle tradycji starsi mają pierwszeństwo
przemawiania. Usłysz moje Thu'um! Poczuj je w kościach. Sprostaj mu, jeśliś
Dovahkiinem - mówił Paarthurnax, odwracając się w stronę kamiennej wklęsłej
ściany.
Podeszłam nieco bliżej, szybko jednak zatrzymałam się
w bezpiecznej odległości, gdyż smok zawołał donośnym głosem: "Yol
Toor... Shul!", a z jego paszczy wydobyły się strumienie ognia.
Płomienie wypaliły na kamieniu słowa, które przed chwilą wypowiedział.
- Słowo wzywa. Odpowiedz na wezwanie - zwrócił się do
mnie.
Poczułam, że w mej duszy płonie ogień. Mój własny
wewnętrzny ogień. Pojmowałam już znaczenie słów wyrytych w kamiennej ścianie
przez Paarthurnaxa. "Yol" to "ogień", "toor"
to "piekło", a "shul" to "słońce".
- Yol! Toor! Shul! -
wykrzyknęłam, a z moich ust wydobyły się strumienie ognia podobne do tych, które
przed chwilą wydobył z siebie zielony smok.
- Aaach... Tak! Sassedav los mul. Smocza krew
jest w tobie silna - powiedział Paarthurnax. - Już dawno nie miałem okazji
podyskutować z kimś z mego gatunku. O co chcesz zapytać?
- Nie należę do twego gatunku - zaprotestowałam. - Nie
jestem smokiem.
- Ależ jesteś, przynajmniej w pewnym sensie - odparł
Paarthurnax. - Jesteś dova i joorre jednocześnie.
- Możesz nauczyć mnie Smokogrzmotu? - spytałam, chcąc
przejść już do rzeczy.
- Ach, spodziewałem się ciebie. Prodah. Nikt
nie przebyłby tak długiej wędrówki dla tinvaak ze starym dovą. Nie. Ty
szukasz broni przeciwko Alduinowi.
- Znasz Smokogrzmot, czy nie? - zaczęłam się
niecierpliwić.
- Krosis. Niestety nie. Moja wiedza tak daleko
nie sięga. Twoi pobratymcy, joorre, śmiertelnicy, stworzyli to jako broń
przeciwko dovom... smokom. Nasze hadrimme, nasze umysły nie są nawet w
stanie... pojąć jego idei.
- Nie pojmuje wielkiej nienawiści, ten, kto nie
pojmuje wielkiej miłości - odrzekłam po chwili namysłu. - Z tego powodu smoki
nie są zdolne do prawdziwej nienawiści, a śmiertelnicy owszem. W moim sercu
jest dość miłości i nienawiści, wierz mi. Powiedź mi tylko, jak mogę się
nauczyć tego Krzyku.
- Drem. Wszystko w swoim czasie - rzekł
Paarthurnax powoli. - Najpierw pytanie do ciebie: Dlaczego chcesz zgłębić
wiedzę o tym Thu'um?
- Podoba mi się ten świat. Nie chcę, żeby się skończył
- odpowiedziałam beztrosko.
- Pruzah. Powód dobry, jak każdy inny. Wielu
myśli podobnie, jak ty, choć nie wszyscy. Niektórzy uważają, że wszystko musi
się kiedyś skończyć, by mógł nastać kolejny świat. Może ten jest tylko jajem
kolejnego kalpa, kolejnego cyklu? Lein vokiin? Chcesz powstrzymać
narodziny nowego świata?
To pytanie mnie zaskoczyło. Przez chwilę nie
wiedziałam, co powiedzieć. Pozbierałam jednak myśli i odpowiedziałam:
- Nie. Chcę nowego lepszego świata, ale wolałabym sama
go stworzyć, niż pozwolić na to Alduinowi. Na ten świat mam wpływ. Następny
świat będzie musiał sam o siebie zadbać.
- Paaz. Rozsądna
odpowiedź - przyznał smok. - Ro fus. Może jedynie równoważysz siły,
które próbują przyśpieszyć upadek tego świata. Nawet my, którzy żeglujemy po
prądach czasu, nie widzimy poza horyzont jego końca. Wuldsetiid los
tuhrodiis. Próbujacy przyśpieszyć koniec mogą go odwlec, a chcący opoźnić
upadek - przyśpieszyć go. Zbyt długo jednak daję już upust swej słabości do
przemawiania. Krosis. Teraz czas na twoje pytanie. Czy wiesz, dlaczego
mieszkam tu, na szczycie Monahaven, zwanego przez ciebie Gardłem Świata?
- Jakoś nie zdarzało mi się nad tym zastanawiać -
powiedziałam.
- To najświętszy szczyt w Skyrim. Wielka Góra Świata.
To tutaj Języki, pierwsi śmiertelni mistrzowie Głosu, wydali Alduinowi bitwę i
ją wygrały.
- Za pomocą Krzyku Smokogrzomotu, prawda? - spytałam.
- Mhm - Paarthurnax zastanowił się. - Tak i nie. Viik
nuz ni kron. Klęska Alduina nie była ostateczna. Gdyby była, nie
pojawiłabyś się tu, szukając sposobu na... pokonanie go. Ówcześni Nordowie z
pomocą Krzyku Smokogrzmotu zdołali poważnie zranić Alduina, lecz to nie
wystarczyło. Ok mulaag enslaad. Wykorzystano Keir - Prastary
Zwój. Dzięki niemu rzucono go w odmęty strumieni czasu.
- Twierdzisz, że starożytni Nordowie wysłali Alduina w
przyszłość? - zdziwiłam się.
- Nieumyślnie. Myśleli, że zniknie, zaginie na wieki. Meyye.
Wiedziałem, że w końcu się pojawi. Tiid bo amativ. Czas zawsze płynie
naprzód. Dlatego właśnie mieszkam tutaj. Czekałem przez tysiące ludzkich lat,
wiedząc, gdzie się pojawi, lecz nie wiedząc, kiedy.
- Czym właściwie jest Prastary Zwój?
- Hmm. Jakby to wytłumaczyć twoim językiem? Dovowie
posiadają nazwy dla rzeczy, których joorre nie widzą potrzeby nazywać. To...
artefakt spoza czasu. Nie istnieje, lecz zawsze był. Rah wahlaan. Są...
hmm... fragmentami kreacji. Kelle, Prastare Zwoje, jak wy je nazywacie,
często były wykorzystywane do wieszczenia. Tak, przepowiednia o tobie pochodzi
z Prastarego Zwoju. To jednak tylko cząstka ich mocy. Zofaas Suleyk.
- W jaki sposób ma mi to niby pomóc? - zapytałam znów
się niecierpliwiąc.
- Tiid krent. Czas został tu... strzaskany z
powodu tego, co starożytni Nordowie zrobili Alduinowi. Jeśli przyniesiesz Kel,
ten Prastary Zwój, tutaj... do Tiid-Ahraan, Załamania Czasu... Mając
Prastary Zwój, którym złamano prąd czasu, może zdołasz... przenieść się wtecz, na
drugi koniec rozłamu. To byłaby szansa na nauczenie się Smokogrzmotu od jego
twórców.
- Wiesz, gdzie mogę znaleźć Prastary Zwój?
- Krosis - smok
pokręcił głową. - Nie. Nie wiele wiem o wydarzeniach, które miały miejsce na
dole, w czasie, gdy tu mieszkałem. Zapewne wiesz więcej niż ja.
Zamyśliłam się.
- W Arcaneum w Akdemii Zimowej Twierdzy mogą znajdować
się jakieś informacje o Prastarych Zwojach - stwierdziłam.
- Ufaj swoim instynktom, Dovahkiinie. Krew wskaże ci
drogę - Paarthurnax zatrzepotał skrzydłami.
- Dobrze.
- A więc twoja wędrówka miała na celu spotkanie ze
mną. Nie łatwe zadanie dla joorre... śmiertelnika. Nawet dla Dovah
Sos, Smoczego Dziecięcia.
- Powiedziałeś "Dovah Sos". To znaczy
"Smocze Dziecię"? Co wobec tego oznacza "Dovahkiin"?
- Zabójca smoków - odrzekł Paarthurnax, poczym
zatrzepotał skrzydłami i wzbił się w niebo.
Z powodu ciemności, szybko znikł mi z oczu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz